Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
59.70 km 40.00 km teren
04:31 h 13.22 km/h:
Podjazdy:1691 m
Rozbójnicy:

Smak beskidzkiego błota

Czwartek, 19 maja 2016 · dodano: 20.05.2016 | Komentarze 0

Podkarpacie. Pradawna Ruś Czerwona. Miejscowość: Olchowiec. Stąd wyruszyliśmy na kolejną rowerową przygodę. Na pierwsze danie - żółty szlak na Baranie. 

Żółty na Baranie
Żółty na Baranie

Trochę ostatnio popadało więc od samego początku mamy pod kołami dużo, dużo błota. Planowaliśmy zjazd popołudniu tą samą trasą, więc zacząłem się martwić, że wrócę brązowy do samochodu. Nie wiedziałem wtedy, że podczas popołudniowego zjazdu będę już tak upaćkany, że będę miał to w nosie.
Dość szybko dotarliśmy na górę. Tu na wysokości 754 m.n.p.m znajduje się słowacka wieża widokowa. Byłem na niej 2 lata temu. Konstrukcja wieży zawsze była dość kontrowersyjna, aktualnie jest w opłakanym stanie - szczeble w drabinach są połamane lub spróchniałe. Po polskiej stronie za to powstał turystyczny schron. 

Schron na Baranim
Schron na Baranim

No to czas napisać, że Paweł ma nowy rower! Dłuuugo oczekiwany Giant Reign 1.5. 

Rejn!
Rejn!

Targany zazdrością muszę napisać, że ten pomarańczowo-niebieski kolor doskonale pasuje chyba tylko do zwiewnej, wiosennej kiecki, czerwonych szpilek oraz tipsów. Ale prawda jest taka, że jeśli dobrze zjeżdża to niech sobie będzie nawet i cały w różowe słoniki. Na żywo rower wygląda niesamowicie, cały dzień nie mogłem oderwać od niego wzroku. Paweł obiecał, że da mi się karnąć, więc jarałem się.
Tymczasem zaczęliśmy zjeżdżać na zachód szlakiem granicznym. Na zjazdach zalegały olbrzymie ilości śliskiego, beskidzkiego błota, przemieszanego z zeszłorocznymi liśćmi. Oj nażarłem się ja juz tej brei w życiu na kilogramy. Dla mnie to smak lepszy niż najbardziej wykwintne dania z Atelier Wojciecha Modesta Amaro. Sam szlak jest dość zróżnicowany. Są szerokie, rozjeżdżone przez terenówki drogi leśne, jeden fajny stromy i kamienisty zjazd, trochę singla ogólnie typowo pasmowy interwał. Trochę widoków, w tym na słynną dolinę Ciechani.

Ciechania od południa
Ciechania

Pomarańcze w Ciechani
Pomarańcze w Ciechani

Na szlaku granicznym
Na szlaku granicznym

W pewnym momencie pojawił się pomysł żeby wypróbować zielony szlak na Słowację, który na mapie wyglądał na dobry zjazd. Nie mam dobrych doświadczeń ze słowackimi szlakami, tym razem również było bez szału - leśna droga i masakryczne błoto. Rzucało mną jak szmatą od lewa do prawa. Dodatkowo podczas powrotu na granicę zgubiliśmy drogę co skończyło się koszmarnym wypychem na krechę przez krzaki. Ten odcinek zepsuł mi głowę. 

Słowackie krajobrazy
Słowackie krajobrazy

Po powrocie do kraju z wojaży po cygańskich rewirach zjechaliśmy do Ożennej, skąd przez Krempną asfaltem dotarliśmy do Huty Polańskiej. Długi, asfaltowy, rozleniwiający odcinek wyrypy.

Cerkiew w Krempnej
Cerkiew w Krempnej

Cerkiewny ołtarz
Cerkiewny ołtarz 

Kościół w Hucie Polańskiej
Kościół w Hucie Polańskiej 

No i przyszedł czas na powrót na granicę. Żółty z Huty mega błotnisty ale do podjechania. Dalej ciężki wypych stromizną, którą zjeżdżaliśmy rano. I dalej Paweł zamienił się ze mną rowerami :D. Czas więc na recenzję. Żeby tym podjeżdżać to trzeba mieć nogę. Młyn 30x42 jest dość wymagający. Nieświadomie dojechałem biegami do młynka to wydawało mi się, że mam jeszcze ze 2 zębatki w zapasie a tu zonk. Paweł jednak daje radę, podjeżdża na tym kosmosy, jego łyda jest nie do pokonania. Na pewno ma motywacje bo wypych tego roweru jest jak pchanie taczki z gruzem - masakra. Natomiast zjazd to już zupełnie inna historia. RS Pike na przedzie i RS Monarch na tyle to naprawdę super-wypierające-wszystko kombo. Ale i tak najlepsze w tym rowerze jest to, że jest bardzo, bardzo niski. To wszystko złożyło się na to, ze na zjazd był nie tyle zjazdem co .. lotem. Czułem się jak orzeł (o niebiesko-poramańczowych piórach), który szybuje nisko, nad singletrackiem w poszukiwaniu ofiary. Niepowtarzalne uczucie. Jedyne co bym zmienił w tym rowerze to hamulce. Jednotłoczkowce szimano wybitnie mi nie leżą. Ich siła hamowania jest równa sile z jaką ja się "opieram" gdy ktoś częstuje mnie alkoholem. Po dzisiejszym dniu wiem jedno - gdybym dziś kupował rower brał bym Reign-a. Żal było się rozstawać z tą pomarańczową bestią gdy wróciliśmy na Baranie.
Powrót był dość ciężki ale było warto. Od parkingu dzielił nas już tylko zjazd żółtym. To ewidentnie najmocniejszy punkt tej wycieczki. Początkowo dość stromo, z jednym ostrym zakrętem, który przez to błoto prawie przestrzeliłem. Dalej już szybko i przyjemnie. Zjazd ma mroczny klimat. Pawłowi przed kołem przebiegła potężna łania. Trochę zabawy przy przekraczaniu strumieni. No i to błoto. Pod koniec już nie wiedziałem czy to to błoto czy też melanż mnie poniósł. Mycie roweru będzie dramatem.






Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!