Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Solina

Dystans całkowity:185.41 km (w terenie 116.00 km; 62.56%)
Czas w ruchu:14:50
Średnia prędkość:12.50 km/h
Suma podjazdów:4588 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:61.80 km i 4h 56m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
42.50 km 35.00 km teren
03:45 h 11.33 km/h:
Podjazdy:1036 m
Rozbójnicy:

Ciąg dalszy fantazji o rubensowskich kształtach

Niedziela, 6 marca 2016 · dodano: 06.03.2016 | Komentarze 3

Po ostatniej wyrypie fatbajkowej, naprawdę dużo myślałem o tych rowerach. Czytałem, przeglądałem strony producentów, rozkminiałem technologię. Fantazjowałem na temat tych rozkosznych, okrągłych pulpecików i rowerowych kształtów jakby żywcem wyjętych z obrazów Petera Paula Rubensa, a nie powstałych na deskach kreślarskich i w autocadach współczesnych inżynierów. Fatbajk jawił mi się jak ta kobieta, która na co dzień wydaje ci się zupełnie nieatrakcyjna, ale jak przypadkiem, będąc pod wpływem, przelotnie poznasz ją bliżej to jakiś czas nie możesz o niej zapomnieć ;). Różne myśli chodziły mi po głowie. Sprzedam Trance i kupie fata? Czy to urok? Dałem się uwieść? Zwariowałem?  A może zwyczajnie chłop dawno nie jeździł w terenie, nachlał się i świruje? Bardzo chciałem rozgryźć ten temat. Z pomocą przyszedł mi Paweł, który też chciał pojeździć na fatach i zaproponował ciekawą trasę. Do timu dołączył Sebek Dobry Bandyta w pożyczonej kabinie i wspólnie udaliśmy się do Zagórza po faty i dalej do Rajskiego, skąd startowaliśmy na dzisiejszą wyprawę.

Bandit, krejzi drajwer
Bandit, krejzi drajwer

Trasa wiodła w dużej części doliną Sanu, szlakiem wysiedlonych wsi - byłą więc troszkę wtórna z jednym, wyrafinowanym mtb melanżem z 2014 roku. Mając w pamięci tamten wyjazd, wiedziałem, ze dziś teren będzie ciut cięższy niż w Słonnych, mimo wszystko droga do Tworylnego była nawet przejezdna. Tworylne zimą ma zupełnie inny klimat niż latem, tym razem nie było krzaków sięgających powyżej głowy, udało się więc odnaleźć pozostałości cmentarza, które przegapiliśmy ostatnio.

Pierwsze chwile na facie
Pierwsze chwile na facie

Doliną Sanu
Doliną Sanu 

Tworylne #1 - cmentarz
Tworylne #1 - cmentarz 

Tworylne #2
Tworylne #2 

Największego błotnego syfu spodziewaliśmy się na drodze do Krywego i te przewidywania się sprawdziły. Jestem prawie pewien, że na zwykłym rowerze bym tu poległ. Dostał bym piany, cisnął go do Sanu i wrócił do auta na piechotę. A na fatach o dziwo - prawie wszystko w siodle. No może poza jednym pamiętnym brodem, hehe :D. Dość sprawnie dotarliśmy do ruin cerkwi.

Chłopcy walczą w gnoju
Chłopcy walczą w gnoju

Panie, fatbajk to nie amfibia
Panie, fatbajk to nie amfibia

Najtrudniejszy technicznie moment dzisiaj
Najtrudniejszy technicznie moment dzisiaj


Krywe #1 - ruiny cerkwi
Krywe #1 - ruiny cerkwi

Krywe #2
Krywe #2

Podjazd pod Ryli (622 m.n.p.m) to była gehenna. Tęga kiepa. Brakowało nogi i zębów w kasecie. Tylko cyborg Daku podołał i nie dał się wysadzić z siodła nachyleniu. Potem czekał nas odcinek jazdy w klasycznej, bieszczadzkiej brei najgorszego rodzaju. Chałupy kiedyś z tego lepili.

Bieszczadzkie błoto w pełnej krasie
Bieszczadzkie błoto w pełnej krasie

Po dojechaniu do szutrowej drogi okazało się, że opony owinęły się jak donuty brązowym lukrem. Jak się oczyszcza ponad 4 calowa opona na zjeździe? Hmm... to trzeba przeżyć. Tylko gdy wielkie błotne grudy walą o daszek kasku doświadczasz Bieszczadów prawdziwie. Niby do przełęczy Szczycisko wiodła utwardzona, leśna droga ale błota było w bród ze względu na zrywki. Przestało mi zależeć na tym, żeby się za bardzo nie pobrudzić. Tarzałem się w tym błocie razem z rowerem kwicząc przy tym z radości niczym młode prosię.

Opuszczona retorta
Opuszczona retorta

Tak jak widać - dużą zaletą wypożyczania rowerów jest to, że nie trzeba ich później myć.
Na przełęczy Szczycisko wskoczyliśmy na zielony szlak przez Połomę (776 m.n.p.m) do Terki. Tu czuję moralny obowiązek zaznaczyć, że bezsprzecznie jest to najlepiej oznaczony szlak w całych Bieszczadach, Beskidach, Karpatach, a nawet półkuli północnej. Oznaczenie spełnia normy EU, CISCO, ISO, ONZ, UNICEF oraz NATO, a znaki niczym mur chiński widać nawet z KOSMOSU! Znać tu rękę profesjonalisty .... tfu ... co ja gadam! Znać tu rękę mistrza! Pieprzonego Pablo Picasso wśród znakarzy! Jeśli dożyję późnej starości to kiedyś, przy kominku, opowiem moim wnukom i prawnukom z prawego i nieprawego łoża, że jechałem właśnie tym szlakiem. Jestem przekonany, że to dzieło rąk anonimowego znakarza zostanie niegdyś wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i będzie wymieniane jednym tchem wśród największych arcydzieł, spuścizny ludzkości dla potomności, jak chociażby sufit w Kaplicy Sysktyńskiej! Serio - to jedyny szlak w Bieszczadach Zachodnich gdzie na pewno nie zbłądzicie, hehe. Chwała temu szlakowi!

Zielony szlak na Połomie
Zielony szlak na Połomie, a w tle perfekcyjny ZNAK

Zjazd do Terki już kiedyś robiłem, ale na fulu nie zapadł mi szczególnie w pamięci. Na facie to trochę inna bajka i w paru miejscach były emocje, tam gdzie stromiej i więcej kamieni. W Terece oczywiście nie mogliśmy nie odwiedzić miejscowego sklepu. Chciałem kupić jogurt, okazało się, że jest tylko jeden i do tego przeterminowany. Pani ekspedientka chciała nawet dać nam go za darmo. Nasze rowery wzbudziły natomiast ciekawość miejscowych gringos w gumiakach. Mieliśmy stąd atakować Korbanię, ale było już dość późno, ruszyliśmy więc na Studenne. Kolejna, błotna kiepa, która całkiem mnie zniszczyła.

Pochód wstydu, pokonani przez 30Tx40T i demencje kondycyjną
Pochód wstydu, pokonani przez napęd 30Tx40T i demencje kondycyjną

Niektórym 30Tx40T i nachylenie nie przeszkadza
Niektórym jednak 30Tx40T i nachylenie nie przeszkadza ...

Studenne to kolejna dziś, wysiedlona wieś na naszym szlaku. Zbyt wiele tu nie ma - cerkwisko i cmentarz, ale byłem pierwszy raz i bardzo mi się podobało. Chyba najbardziej klimatyczna z miejscowych dolinek. Chciałbym kiedyś tu zawitać wiosną.


Studenne #1
Studenne #1

Studenne #2 - cmentarz
Studenne #2 - cmentarz

Studenne #3
Studenne #3

Niedźwiedzi trop
Niedźwiedzi trop

Takie tam, z jazdy
Takie tam, z jazdy

Stąd mieliśmy już rzut beretem do parkingu ale stwierdziliśmy, że żal tak szybko rozstawać się z fatami, dokręcimy jeszcze trochę km i udamy się na pobliski Horbek. Taki malowniczy cypelek z kapliczką, z dobrym widokiem na północną część zalewu solińskiego. Widziałem to miejsce na wielu fotkach w necie ale nigdy wcześniej tam nie byłem.

Kapliczka na Horbku
Kapliczka na Horbku

Panorama z Horbka
Panorama z Horbka

Te ryje ... czerwone nosy ... 5 zł bym tym ludziom nie powerzył
Te ryje ... czerwone nosy ... 5 złotych bym tym bandytom nie powierzył ...

No i tak nasza przygoda się skończyła. Pozostało spakować i odwieźć rowery i ruszyć w chyba najzabawniejszy powrót do Rzeszowa w mojej wyrypowej historii. Ale tego Wam nie opowiem. Musiał bym mieć bloga zabezpieczonego dla +18 lat. No i więcej alkoholu :D. Nie pytajcie :D.

Podsumowując w kwestii fatbajków. Dzisiejsza wyrypa była w dużo cięższym terenie niż pierwszy test. No i ten wyjazd obnażył jednak braki tego sprzętu. Brakowało mi sztycy regulowanej, 2 ząbków w największej zębatce kasety i troszkę amora. Gdy najeżdżasz z dużą prędkością na kamień to gruba kicha to żaden amortyzator, a brak sztycy regulowanej znacznie utrudnia wybieranie nierówności w łokciach i kolanach. Za tylnym zawiasem też trochę tęskniłem - ale tylko dla komfortu 4 liter. Fatbajk błoto ogarnia ale w suchym, technicznym, kamienistym terenie o wiele przyjemniej jeździ się na zwykłym fulu. Także na razie za Trensa nie wymienię. Fat jest ciekawym sprzętem, całkiem dobrze pasującym do mojego stylu życia rowerowego menela. Kiedyś, przy nadmiarze gotówki to nawet się widzę jako takiego cygana-hypstera - zwiedzającego wschodnie przemyskie oraz bezszlakowe pasma Sanocko-Turczańskich na facie, zaglądającego niedźwiedziom do gwar i barłogów - ale do tego czasu zostaję przy cienkich kichach. Pływaliśmy ostatnio z ziomkami grubo, po szyje w FATO-PATO-LOGII ale czas kończyć te bezeceństwa i wracać do klasycznie zboczonego endura czy jak tam się to teraz w tym sezonie nazywa.






Dane wyjazdu:
50.10 km 20.00 km teren
03:50 h 13.07 km/h:
Podjazdy:1136 m

W krainie Wielkich Podkarpackich Jezior

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 7

5 w nocy dzwoni budzik … podnoszę się z wyra półprzytomny. Zastanawiam się skąd biorę siłę na to wszystko. Czy to przez koks? Nie … yyy… tzn też ale w mniejszym stopniu. Główną mocą napędową w tym przypadku jest zew mtb-melanżu. Sezon wyrypowy trwa w najlepsze, a skoro tak to trzeba go wycisnąć z kolarskiego soczku jak świeżą cytrynę. Pogoda trochę pokrzyżowała mi plany - tam gdzie chciałem jechać spadło dużo deszczu, więc razem z Łukaszem zdecydowaliśmy się na trochę lżejszą wycieczkę. Trasa była trochę kontynuacją mojego ostatniego wypadu do Leska - chciałem odwiedzić miejsca, do których wtedy nie dałem rady dotrzeć ze względu na problemy pogodowo-logistyczne.
Z małymi komplikacjami ruszyliśmy spod parkingu pod Kamieniem Leskim. Z mojego przedniego hamulca już wtedy dochodził lekki, metaliczny pisk ale to zignorowałem. Zaczęliśmy od zdobycia górującego nad Leskiem wzgórza Czulnia (576 m.n.p.m). Podążając dalej zielonym szlakiem pieszym zjechaliśmy do Myczkówców, stromą, błotnistą leśno-polną drogą.

Zjazd do Myczkowców
Zjazd do Myczkowców

W tej bardzo malowniczo położonej miejscowości przeprawiliśmy się przez bród, na wybitnie w tym miejscu wąskim Sanie i dojechaliśmy do zapory myczkowieckiej, miejsca, które można nazwać małą Soliną. Małą ze względu na mniejsze jezioro a także mniejszy ruch turystyczny. 

Jezioro Myczkowieckie
Jezioro Myczkowieckie

Podążaliśmy dalej zielonym szlakiem, wspinaczka po schodach, trochę jazdy singlem nad jeziorem, trochę leśnej drogi i .... kilometr tęgiej paryi. Błoto i krzaki. Pewnie nie robił bym z tego sensacji bo to dla mnie normalka ostatnio ale zepsuł mi się przedni hampel. Ciche piszczenie zamieniło się w głośne, metaliczne cykanie i już wiadomo, że pokrzywiła się ta cholerna blaszka. Więcej nie kupię Avida! Jako, że nieszczęścia zwykle chodzą parami to w tym samym momencie odkryłem, że nie mam powietrza w tylnym kole. Pierwsza guma  w tym roku to pestka ale z hamplem gorzej. Łukasz w tych niesprzyjających okolicznościach robił co mógł i dzięki temu mogłem dalej jechać ale przy bardzo brzydkich odgłosach tarcia metalu o metal i w praktyce na jednym sprawnym hamulcu. Cóż, Łukasz dał radę na jednym w czerwcu na Chryszczatej, więc może i ja dam. Jedziemy dalej, od terenów nieistniejącej wsi Bereźnica Niższa, już całkiem przyzwoitą, leśną drogą.

Przeprawa w (Z)Bereźnicy Niżnej
Przeprawa w (Z)Bereźnicy Niżnej

Docieramy do Myczkowa, skąd dalej zielonym na południe. Szlak na Wierchy (635 m.n.p.m) jest całkiem przyjemny, szkoda, że pod górę. Na Wierchach standardowa przerwa na szamę i dalej jazda szutrem w kierunku Polańczyka z fantastycznymi widokami na Bieszczady Wysokie i góry Bieszczadzkiego Parku Narodowego.

Korbania (894 m.n.p.m) i dalej Łopiennik (1069 m.n.p.m)
Korbania (894 m.n.p.m) i dalej Łopiennik (1069 m.n.p.m)

W oddali Smerek i Połonina Wetlińska
W oddali Smerek i Połonina Wetlińska

Przyjemna sceneria
Przyjemna sceneria

Sielanka. Szkoda tylko, że ostatnio tysięczniki głownie oglądam, a nie po nich jeżdżę. Docieramy do wzgórza Plisz (583 m.n.p.m) skąd z kolei mamy rewelacyjny widok na część Jeziora Solińskiego. Byłem w tej okolicy 2 tygodnie temu, to zalew był pusty, dziś widać, że panują tam zajawkowicze sportów wodnych oraz leżakowania.

Wzgórze Plisz (583 m.n.p.m)
Wzgórze Plisz (583 m.n.p.m)

Podkarpackie St. Tropez
Podkarpackie St. Tropez

Przekaźniki na Jaworze
Przekaźniki na Jaworze

Opuszczamy zielony szlak i ruszamy asfaltem w kierunku zapory. W Polańczyku i Solinie sezon się rozpoczął, duży ruch samochodowy, tłumy turystów, pierwszy raz od dawna czuję prawdziwie wakacyjny klimat. Przed zaporą trochę zajawki na leśnym turbo-singlu, który ostatnio pokazał mi Dak. Jazda na jednym sprawnym hamplu jest nawet do ogarnięcia. Samą zaporę omijamy bo tam i tak teraz pewnie nawet ciężko przejść, jedziemy asfaltem na Orelec.

Zapora w Solinie widziana z dołu
Zapora w Solinie widziana z dołu

Miałem w planie powrót terenem ale Łukaszowi się śpieszy, mi też już się nie chce ze względu na zepsuty, piszczący hampel, więc na parking wracamy już asfaltem. Czeka mnie teraz gruntowny przegląd roweru ale wyjazd był całkiem udany, choć błotnisty. Dobrze, że nie pojechałem jednak w wyższe partie Biesczadów tak jak planowałem, w tym błocie mogły by się okazać ciężkostrawne. Dla mnie Biesy najlepiej smakują 'na sucho'. Standardowo ponad 1000m przewyższenia w nogach więc sumienie czyste hehe.


Video:




Dane wyjazdu:
92.81 km 61.00 km teren
07:15 h 12.80 km/h:
Podjazdy:2416 m

Gdyby MTB było zbrodnią dożywocie bym siedział

Wtorek, 24 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 12

Nie wytrzymałem. Po 2 pod rząd weekendach ‚weselnych’ byłem strasznie zamulony, rozdygotany i roztrzęsiony. Przyłapałem się nawet na tym, że idąc ulicą w głowie brzmią mi weselne piosenki … umcyk umcyk, na na na na - WTF???? Dopadło mnie MTB-delirium, a na to jak wiadomo jest tylko jedno lekarstwo - MTB melanż w czystej formie i postaci, w końskiej dawce. By zażyć tego panaceum udałem się do ‚krainy Dolinian’ - Leska, na spotkanie z Dakiem, z którym już dawno nie jeździłem. Zeszłej zimy narysowałem sobie traskę ‚tour-de-Solina terenem, ale wiodła ona w na sporym dystansie niesławnym szlakiem niebieskim-karpackim. Opisy tamtejszych paryj, gęstwin oraz innych utrudnień znalezione na innych blogach, skutecznie zniechęcały mnie do podjęcia tego wyzwania. Paweł, który zna te tereny bardzo dobrze - zaplanował także trasę dookoła zalewu - ale lepszą, bardziej przejezdną, ciekawszą, ale też dłuższą i o wiele bardziej wymagającą. Może bez jakichś hardkorów ale zaprojektowana na konkretne sponiewieranie się - czyli coś w sam raz dla mnie na dzisiejszą odmułę.
Ruszyliśmy z leśnego parkingu w paśmie Żukowa, gdzieś między Ustjanową a Łobodzewem. Na początek kilka kilometrów podjazdu leśną, szutrową drogą i docieramy na najwyższy wierzchołek pasma - Holicę (762 m.n.p.m), nieopodal którego znajduje się punkt widokowy na Bieszczady Wysokie, Jawor, Solinę.

Punkt widokowy na Żukowie
Punkt widokowy na Żukowie

Po paru kilometrach jazdy pasmem zjeżdżamy leśną drogą do terenów nieistniejącej wsi Sokołowa Wola. W 1921 roku wieś liczyła 66 domostw i 388 mieszkańców. Pozostało po tym jedynie kilka nagrobków na zarośniętym cmentarzu.

Tu była kiedyś Sokoła Wola
Tu była kiedyś Sokołowa Wola

Cmentarz w Sokołowej Woli
Cmentarz w Sokołowej Woli

Zjechaliśmy do Czarnej Dolnej coś zjeść. Klimaty końca świata - np old-skulowa, stara tablica z nazwą miejscowości koloru białego :D. Stąd ruszyliśmy zielonym szlakiem na Moklik (675 m.n.p.m). Znajduje się tu punkt widokowy na tereny kolejnej, nieistniejącej wsi - Rosolina (w 1921 roku: 27 domów/194 mieszkańców). Dziś nie ma tu kompletnie nic poza ładnymi widokami na pobliskie pasmo Otrytu.

Tu był kiedyś Rosolin
Tu był kiedyś Rosolin

Zjazd z Moklika zielonym szlakiem mnie zaskoczył. Miało dziś nie być hardkorów, a tu stromy i kręty singielek. Miodzio, ale po błocie ciężko było by to zjechać. Zażywszy doskonałego zjazdu zwiedzamy dalej - położoną nieopodal jaskinię Jahybta. Jaskinia może nie jest zbyt duża ale za to położona w przełomie potoku Czarny, wśród olbrzymich wyłomów skalnych.

Przełom Czarnego, jaskinia Jahybta
Przełom Czarnego, jaskinia Jahybta

Zjeżdżamy do miejscowości Polana gdzie zwiedzamy najstarszą cerkiew w Bieszczadach i zaczynamy podjazd na pasmo Otrytu w okolice Przełęczy pod Hulskiem (778 m.n.p.m). Szutrowy podjazd zdawał się nie mieć końca! Jakieś 6-7 km mozolnego kręcenia. Dalszy zjazd do Sękowca, też szutrem - długi ale jakość bez rewelacji. Po postoju przy sklepie w Zatwarnicy jedziemy dalej do kolejnej nieistniejącej wsi - Krywe (1921r. 73 domy/459 mieszkańców).  Zdobywamy wzgórze Ryli (622 m.n.p.m), z rewelacyjnym widokiem na dolinę wsi oraz pobliski Smerek.


Tu kiedyś było Krywe
Tu kiedyś było Krywe

Smerek
Smerek

W samej dolinie na wzniesieniu znajdują się całkiem dobrze zachowane ruiny cerkwii oraz dzwonnicy, a także ruiny dworu. Bardzo klimatyczne miejsce.

Krywe - ruiny cerkwii
Krywe - ruiny cerkwii

Z Krywego udajemy się w kierunku zachodnim, jadąc wzdłuż Sanu. Odcinek trasy dość ciężki - koleiny, błoto, kamienie skutecznie utrudniają jazdę. Prawdziwa dzicz. Docieramy do kolejnej wsi - Tworylne (1921r: 119 gospodarstw z 721 mieszkańcami). To miejsce uchodzi za jedno z najdzikszych w Bieszczadach i muszę przyznać, że zasługuje na swoją reputację :D. Musimy ostro przedzierać się przez pokrzywy, osty i wszelkiej maści paryje. Krzaczory miejscami sięgają prawie 2 metrów. Przedzieramy się. Przydały by się maczety albo jakiś ciężki sprzęt.

Atrakcje jednego z najdzikszych miejsc w Bieszczadach
Atrakcje jednego z najdzikszych miejsc w Bieszczadach

Tu było kiedyś Tworylne
Tu było kiedyś Tworylne

Tworylne - ruiny stajni dworskiej
Tworylne - ruiny stajni dworskiej

Na terenie wsi znajduje się trochę ruin: dzwonnica, krypta, dwór, stajnia, gospodarstwo, cmentarz, strażnica - ale większości są to fundamenty lub piwnice.

Tworylne - ruiny dzwonnicy
Tworylne - ruiny dzwonnicy

Trochę tu pobłądziliśmy ale znaleźliśmy drogę i jedziemy dalej wzdłuż Sanu. Od tej strony wieś jest łatwiej dostępna, droga o wiele lepsza niż od strony Krywego, miejscami nawet fajny singiel. 

Wzdłóż Sanu
Wzdłuż Sanu

Docieramy w okolice Rajskiego, gdzie musimy skrócić planowaną trasę bo zaczęło się robić późno. Objeżdżamy Tołstę (749 m.n.p.m) po południowym stoku fajnym szutrem i z Bukowca jedziemy już asfaltem w stronę Soliny przez Wołkowyję i Polańczyk. Przez większość trasy towarzyszą na widoki na zalew Soliński. "Krupówki" przy zaporze prawie puste, tak samo jak deptak.

Zapora Solińska - połódnie
Zapora Solińska - południe 


Zapora Solińska - północ
Zapora Solińska - północ

Po kilku kilometrach mozolnej asfaltowej jazdy docieramy w końcu do samochodu. 2400 metrów przewyższenia konkretnie mnie sponiewierało. Na parkingu miałem ochotę puścić pawia ale trzymałem fason do końca :D. Cały dzień na zjazdach miałem lipę bo zawieruszyły mi się gdzieś okulary na rower i jechałem w przeciwsłonecznych, dla mnie zdecydowanie za ciemnych zwłaszcza w lesie. Do domu wróciłem skonany po 23. Mimo wszystko rewelacyjna wyrypa - po 2 tygodniach mtb lipy - tego właśnie potrzebowałem. Większość fotek (te lepsze) do tego wpisu bezczelnie ukradłem Pawłowi.


Video: