Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Konkret.PL

Dystans całkowity:1491.43 km (w terenie 948.00 km; 63.56%)
Czas w ruchu:155:01
Średnia prędkość:9.62 km/h
Maksymalna prędkość:47.88 km/h
Suma podjazdów:59665 m
Suma kalorii:3035 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:45.19 km i 4h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
44.79 km 24.00 km teren
04:43 h 9.50 km/h:
Podjazdy:1414 m
Rozbójnicy:

Po 12 miesiącach

Sobota, 1 sierpnia 2020 · dodano: 06.08.2020 | Komentarze 0

Prawie 12 miesięcy nie byłem na wyrypie w górach. Minęło jak z bicza strzelił. Nie mogę powiedzieć, że nie tęskniłem ale też nie mogę powiedzieć, że mnie z tej tęsknoty jakoś bardzo skręcało. Jest jak jest i już. Planem była spokojna wycieczka - zwiedzanie nieznanej mi dotąd części pasma Jaworzyny Krynickiej w Beskidzie Sądeckim. Ruszyliśmy z parkingu w okolicach Łabowej i bardzo wygodnym, asfaltowym podjazdem dość szybko osiągnęliśmy schronisko na Hali Łabowskiej. 
Dalej ruszamy pasmem w kierunku Rytra. W drodze do Łabowej mówiłem Łukaszowi, że spotkamy dziś przynajmniej jednego ebajka i faktycznie spotykamy tylko jeden :). Tzw znak czasów. Łukasz powiedział, że jak by miał taki rower to nawet by zrezygnował wtedy z ESPEDÓW. Co prawda nie chwytam jaki myślowy ciąg przyczynowy-skutkowy stoi za ta deklaracją, ale chętnie widział bym kolejnego kolegę wyleczonego z mrocznej przypadłości zwanej ESPEDO-filą.  Ogólnie to podobają mi się współczesne ebajki - chciałbym kiedyś mieć taki. A do tego czasu trzeba się turlać na analogu. Szlak czerwony po paśmie to szeroki trakt, pełen kolein ale i kilka ciekawych momentów też było. Lepiej tu nie będzie. Na wysokości Hali Pisanej mijamy się z trzema potężnymi terenówkami. Za kierownicami młodzieńcy, a na pasażerach zachwycone niunie. Goście ewidentnie robią tu tym sprzętem co chcą. Początkowo się zbulwersowałem ale czy naprawdę jestem lepszy od nich? Też nielegalnie zdarza mi się jeździć po parkach i rezerwatach, też w imię zajawki jestem gotowy lekko przemodelować kawałek nie swojego terenu. Kamieniem nie rzuciłem. 



Dość szybko docieramy do Cyrli skąd czerwony szlak nabiera rumieńców. Trudność polega co prawda na walce z wyżłobioną przez wodę koleiną, ciasnotą i dużą ilością pieszych turystów ale przyznaje że ten fragment mi się podobał. Po zjeździe wracamy klucząc na rozdroże pod Makowicą, mamy okazję obejrzeć kilka kawałków szlaku, który przed chwilą zjeżdżaliśmy.





Z rozdroża pod Makowicą wybieramy szlak zielony na północ. Co prawda w internecie są grupy, określające ten zjazd jak rewelacyjny do enduro, ja jednak uważam, że nie ma się zupełnie czym jarać. Okrutne marnotractwo wysokości. Na chwilę robi się ciekawiej gdy zmieniamy zielony na niebieskiej za Wilczymi Dołami ale i tak jest to typowa zwózka drewna, paździerza i papy. No ale widoki są miejscami rewelacyjnie, więc taki zjazd wpisuje się w klimat tej naszej wycieczki.

I na tym kończymy na dziś. Pogoda, warun były rewelacyjne. Osobiście cieszę się, że objechałem taki dystans w tym roku bez większych problemów i kondycyjnego zgonu. Chętnie jeszcze wybiorę się w góry w tym roku.

Dane wyjazdu:
39.84 km 25.00 km teren
04:56 h 8.08 km/h:
Podjazdy:1634 m
Rozbójnicy:

Mały

Czwartek, 15 sierpnia 2019 · dodano: 19.08.2019 | Komentarze 2

Udało się wyrwać na kolejną wyrypę, w ten długi, sierpniowy weekend. Co roku próbuję przynajmniej raz odwiedzić rejon górski w jakim jeszcze nigdy nie byłem. Tym razem wypadło na Beskid Mały. Jakoś nie było mi tu po drodze, zawsze go objeżdżałem. Na niewielki rekonesans Małego ruszyliśmy z Pawłem z miejscowości Rzyki koło Andrychowa. Podjeżdżaliśmy początkowo "Szlakiem Białych Serc" ale szybko nas znudził i przeraził mnogością podążających nim turystów, więc daliśmy się skusić na podejście wypatrzonym w krzakach, motokroswym dzikusem. Oczywiście nie obyło się bez wypychu po stromej ścianie przez krzaki, ale dość szybko dotarliśmy pod schronisko Leskowiec, skąd na sam Leskowiec (918mnpm) jest już bardzo blisko. 

Schronisko Leskowiec
Schronisko Leskowiec

Bo krótkim relaksie w ciekawym punkcie widokowym, oraz spotkaniu z endurowcem w skarpetach w różowe serduszka, ruszyliśmy w dalszą drogę czerwonym szlakiem na południowy zachód. Szlak ten ma nawet kilka fajnych momentów.

Miejscami było ciekawie

Takie beztroskie pasmowanie trwało aż do rozdroża Anula, w okolicy Łamanej Skały. Stąd wybraliśmy się nieoznakowaną, wąską ścieżką w kierunku Groty Komonieckiego. Muszę przyznać, że był to bardzo ciekawy zjazd. Bardzo wąska, techniczna ścieżynka, ze sporą liczbą uskoków. W drugiej części, po przekroczeniu szutrówki zjazd jest naprawdę srogo nachylony. Było lekko mokro i w jednym miejscu leciałem już tak, że nie było opcji zatrzymać się bez konkretnego przyziemienia. 

Miejscami było stromo
Miejscami było stromo
HOOOPA
HOOOPA

Oj warto zrobić ten zjazd będąc w Małym, choćby i dlatego, ze grota do której prowadzi jest dość ciekawym miejscem. Nie spotkałem jeszcze podobnego w Beskidach. Dobre miejsce do biwakowania, posiada również wbudowany prysznic. Można go wypatrzeć na poniższym zdjęciu:

Grota Komonieckiego
Grota Komonieckiego

Powracamy na pasmo i dalej lecimy na zachód. Mijamy wyciąg Czarny Groń, docieramy do Potrójnej (883mnpm), która jest ciekawym miejscem widokowym, trochę o połoninowym klimacie.

Czarny Groń
Czarny Groń
Relaks na Potrójnej (883 mnpm)
Relaks na Potrójnej (883 mnpm) 

Dalej już odpalmy TrialForks i podążamy szlakiem lokalnych dzikusów wytyczonych przez miejscowych enduro-patoli. Na pierwszy ogień idzie Jawornica DH. Początek zawalony drzewami ale dalej jest już całkiem spoko, mimo zalegających gałęzi. Poziom trudności niebieski, więc nie oczekiwałem tu niewiadomo czego, ale muszę przyznać że to była dość przyjemna zwózka w dół. 
Następnie wracamy w rejony Potrójnej.

Gołębiówka
Gołębiówka

Atakujemy zjazd "Potrójna Upper". Piękna, dzika wąska ścieżka, w klimacie wcześniejszego zjazdu do groty. Polecam! Następnie zjeżdżamy "Potrójna Lower" - też całkiem spoko, ale jednak już poziomo niżej niż poprzednie zjazdy. Mieliśmy jeszcze raz atakować Leskowiec, żeby zjechać czarnym szlakiem pieszym ale trochę ciśnie nas czas, więc kończymy wyjazd. Trip dość lajtowy, ale było parę momentów, że dał popalić zarówno w górę jak i w dół. Mały zaliczony, było ciekawiej niż się spodziewałem, może kiedyś tu wrócę. Fajnie, że w końcu udało się zgrać ze Stylemem na wspólny wyjazd, bo po tylu latach wspólnych melandży jakoś nam w tym sezonie nie po drodze :D.

Dane wyjazdu:
75.21 km 50.00 km teren
06:00 h 12.53 km/h:
Podjazdy:3812 m
Rozbójnicy:

Bielsko-Biała parano

Sobota, 20 lipca 2019 · dodano: 23.07.2019 | Komentarze 0

Duże miasto w objęciach całkiem sporych gór. Endurowcy na rogu każdej ulicy. Tego miejsca nie da się pomylić z żadnym innym. Bielsko Biała, agentura Enduro Trails. Przybyłem tu kolejny raz. Ja, stary agenturowy wyjadacz przywiozłem dziś ze sobą dwóch zawodników dość dziewiczych w tym temacie - Łukasza i Michała. Niech się zdeprawują. Około 9 cudem zajmujemy ostatnie bezpłatne miejsce parkingowe pod bielskim ośrodkiem sportu i rekreacji i rozpoczynamy przygotowania do przygody. Chłopcy maję ewidentnie tremę debiutantów, boją się czy dadzą radę, czy podołają. Staram się podnosić ich na duchu. Będziemy tańczyć!

Goście ogarniają się w krzakach

Koło 9:30 jesteśmy pod kasami kolejki i kupujemy niemiłosiernie drogie bilety na 6 przejazdów. Jedziemy do góry. Dzielę wagonik z 2 paniami, które jadą na mszę na Klimczoku. Gawędzimy sobie o jeździe rowerem po górach. Jedna z pań oferuje, że się za mnie pomodli. No cóż, jeśli na Dziabarze będzie mokro jak w tamtym roku to każda pomoc może się przydać. Zbieramy się na górnej stacji i atakujemy Rock'and'Rolle. Nigdy nie byłem fanem tego szlaku i dzisiejszy zjazd tego nie zmienia. Ale o R'n'R napiszę jeszcze potem. Na Koziej Górze atakujemy Stary Zielony.
Stary Zielony
Ten szlak to prze-sztos i leci się nim wspaniale, ale pod koniec chyba trochę film mi się urwał, bo zaliczyłem 2 gleby w odstępie kilkunastu sekund. Ważne że na końcu w jednym kawałku. Wracamy pod stację a tam kolejka po bilety na zewnątrz budynku, wygląda na godzinę stania. Teraz goście rozumieją czemu ich tak poganiałem rano na parkingu. Naprawdę warto kupić bilet przed godziną 10. Przeciskamy się prosto na peron. Tym razem dzielę gondolę z grupą nerdów-historków, wysłuchuję dyskusji na temat wojen punickich. W tym Bielsku to zawsze jakieś nowe doświadczenia. Na górze tym razem olewamy tę starą rurę Rock'nRoller i atakujemy największą gwiazdę tego przybytku czyli Dziabar.
Dziabar
Dziabar nie zawodzi. I choć potrzebuję powtórki, żeby czysto zjechać ściankę to po takie zjazdy tu przyjechałem. Z Dziabara klasycznie atakujemy Dębowiec. Na tym zjeździe jakiś czeski frik dosiadający (C)zeskiego (T)aniego (M)etala obejżdża nas trzech jak dzieci. Zamieniamy na dole parę słów. Pozytywny świr. Tymczasem pod stacją kolejki już nie ma kolejki po bilety, jest za to kolejka rowerów aż pod same kasy. Stoimy tym razem naprawdę długo i już mnie to zaczyna męczyć. Wracamy na górę i tu kończymy z klasyką w strefie komfortu. Czas na dzikie eksperymenty. Szyndzielnia to nie tylko Enduro Trails ale też kilka nielegali. Z pomocą TrailForksa odnajdujemy jeden z nich - nazywa się Borsuk i przez wielu jest uważany za najlepszy zjazd z Beskidzie Śląskim. Lets Fred! Trudno mi coś sensownego napisać. NIE POLECAM ĆPANIA ALE TA ŚCIEŻKA JEST JAK DŁUGA, KRĘTA WSTĘGA NAJLEPSZEJ JAKOŚCI KOKAINY ROZSYPANA NA PÓŁNAGIM CIELE PANNY SZYNDZIELNI! Serio byłem w szoku. Nie wiem kto to zbudował ale propsy dla niego. Jakiś Michał Anioł wśród trail-builderów. Zjeżdżając każdy metr tego szlaku ma się wrażenie że obcuje się z czymś pieczołowicie dopieszczonym w najdrobniejszych detalach. Odlot totalny. Pozycja obowiązkowa w tym rejonie. Zjazd wyrzuca troszkę daleko od stacji kolejki, prosto przy barze z pieczoną kiełbasą.
Kiełbasa

No to jesteśmy na półmetku. Kolejny wjazd do góry, wagonik dzielę tym razem z rowerzystami, którzy są tu pierwszy raz i chyba lekko się pogubili. Atakujemy kolejny raz Dziabara, tym razem golę go na raz, bez najmniejszych problemów. Po suchy jednak jest to dość łatwy szlak. Borsuk się gosciom podobał, to zabieram ich na kolejnego dzikusa - Cyberniok DH. Jedna z najstarszych linii w tej okolicy. Mocny fizol pełen dziur i korzeni. Na uwagę zasługuje kilkudziesięciometrowy rock-garden, jeden z najdłuższych jakim jechałem. Fajny zjazd, jednak Borsuk lepiej trafił w moje gusta. Podjeżdżamy kolejką 5 raz.
Kolejkowe akcje #2
Kolejka była nawet do zjazdu
Kolejka do zjazdu

Mój rower jedzie tym razem wagonikiem serwisowym, więc jest nas w gondoli 5 endurowców :D. O ile jeżdżąc z turystami pieszymi miałem dziś luźny klimat, uśmiechy i gadki szmatki to w wagonie pełnym endurowców panuje kompletna cisza. Każdy patrzy na drugiego jak by go chciał zaciukać maczetą. Bałem się, że któryś wysadzi się schowanym pod jerseyem pasem szahida. Dopiero prawie na samej górze jeden lokales coś tam zagadał i wymieniliśmy opinie na temat paru zjazdów. Wysiadając czułem ulgę, że mnie nie okradli ani nie zgwałcili. Tym razem chcieliśmy zjechać coś z Koziej Góry, więc musimy zaliczyć najpierw śmierdzącą Rock'nRolle. Na Koziej wybieram Kamieniołom, ostatni z poważnych szlaków tutaj, który jeszcze nie jechałem. Tak wiem - od tego roku jest jeszcze ta cała Sahaira ale jej nie liczę bo to jakieś floł-gówno, widziałem to padło z okna gondoli. Kamieniołom to szlak czarny i musze przyznać, że to się czuje. Szlak zgodnie z nazwą jest pełen wielkich głazów. Fizycznie bardziej wymagający od Dziabara. Jest tu jedna dość strasznie wyglądająca ścianka ale jakoś z pomocą siły modlitwy turystek na Klimczoku udało mi się to zjechać. Interesujący szlak. Chętnie jeszcze kiedyś tu zatańczę.

Michał już się oswoił ze stylem jazdy po agenturze
Na Kamieniołomie
Jakiś menel

Czas na szósty wjazd na Szyndzielnie. Tym razem siedzę w gondoli sam. Jestem już dojechany, ucinam sobie drzemkę. Śnią mi się enduro-blogerki w bikini. A może to nie był sen? Na ostatni zjazd wybieramy najszybsze kombo Dziabar+Gondola. Rok temu ostatni zjazd po Dziabarze był w moim wykonaniu festiwalem głupoty. Tym razem chyba ta drzemka mi pomogła, bo Dziabara zjeżdzam spokojnie i pewnie. Zmęczenie dopada mnie dopiero na Gondoli, która od czasu jak podłączyli pod nią tą całą Sahairę, wygląda jak po bombardowaniu. No ale sprowadza nas szybko do samochodu i tak kończymy dzisiejszy melanż.
Co do dzisiejszego dnia to z jednej strony ojeździłem się naprawdę w spód po zajebistych szlakach. Jechane było: 3x Dziabar, 2xR'n'R, 1x:Borsuk, Dębowiec, Gondola, CyberniokDH, Kamieniołom, Stary Zielony.  Z drugiej strony te akcje przy kolejce, tłumy i hałas mega mnie męczyły i irytowały. Przy okazji zdiagnozowałem największy problem Enduro Trials. Nie jest nim wcale Twister, bo tego brzydala spokojnie można ignorować i nim nie jeździć. Problemem jest ta śmierdząca Rock'nRolla. Jak ktoś przyjeżdża i chce pojeździć z wyciągu trasy z Koziej Góry to jest na nią skazany. Dla mnie to ten zjazd jest męczący psychicznie ale też fizycznie. I to bardziej niż Dziabar i Kamieniołom ze względu na prędkości jakie się tu osiąga. Szkoda tracić tu sił. Jazda po niej ryje mi beret i dopóki nie zrobią jakiegoś alternatywnego dla niej naturala to chyba do Bielska nie wrócę. Ewentualnie jedynie po to by jeździć Borsuka. Bo Borsuk to najlepszy szlak.


Dane wyjazdu:
39.54 km 22.00 km teren
04:49 h 8.21 km/h:
Podjazdy:1542 m
Rozbójnicy:

TEN dzień

Sobota, 29 czerwca 2019 · dodano: 30.06.2019 | Komentarze 1

Oj dawno nie byłem na wyrypie. A na idealnej wyrypie to już w ogóle. Ciężko zgrać wszystkie czynniki aby takowa wystąpiła. Musi być czas na całodzienną jazdą, ciepły, letni dzień, susza i kozackie trasy. Jeśli zajdą takie okoliczności to zwykle mamy do czynienia z melanżem sezonu. Akurat tak się składa że to było dzisiaj. Miałem jeździć po schodach w Gorcach, na szczęście wybito mi to z głowy. Zamiast tego pojechaliśmy z Łukaszem do Rabki objeżdżać OSy z zawodów enduro, które odbyły się tydzień temu. Zawody były dwudniowe i liczyły łącznie 8 OSów, także było w czym wybierać. Wystartowaliśmy z parkingu na przedmieściach, zaczęło się od zielonego szlaku pieszego na Luboń Wielki.
Na zielonym szlaku
Na zielonym szlaku

Zielony szlak jest zwykłą leśną drogą. Nachylenie jest łagodne, więc wszystko jest spokojnie do podjechania jeśli tylko ktoś ma wystarczająco mocną psychikę by walczyć z luźnym gruzem. Szybko docieramy na szczyt gdzie jest schronisko i trochę fajnych widoków na wyspy Wyspowego.
Luboń Wielki
Luboń Wielki
Schronisko na Luboniu
Schronisko na Luboniu

Stąd startuje OS7, na Trialforksie  przewrotnie "Wróżka Zębuszka". No dobra, let's fred! W odnalezieniu początku ścieżki pomaga nam lokalny endurowiec. Lecimy kawałek spoko singlem, który jednak szybko wpada na drogę leśną i spore rozdroże. Trochę tu się pogubiłem, na szczęście jak spod ziemi wyrośli kolejni lokalni endurowcy i życzliwie wskazali nam drogę na dalszą część zajazdu. Stereotypowa opinia, że "endurowiec prawdy ci nie powie, no chyba że się pomyli", wydaje się być jednak lekko przesadzona. Dziękuję kolegom ;). Wróćmy do zjazdu. Przez całą drogę uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Bardzo fajne górskie floł. Idealny na rozgrzewkę. Dobrze mi się tu jechało, byłem szczęśliwy i zrelaksowany. Nie odnotowałem żadnego trudnego elementu, no może jeden, gdzie na styk mieściła się kiera 780 pomiędzy drzewami.
Niedźwiedź? Jeleń? Dzik? Żbik? Nie, to obcierki od kierownic
Niedźwiedź? Jeleń? Dzik? Żbik? Nie, to obcierki od kierownic 

Wracamy do góry i atakujemy kolejny OS3, na trialfroksie nazwany "Absztyfikant". Aż musiałem sprawdzić w słowniku co to słowo oznacza. Gdy stoimy przed wjazdem na segment, wpada na niego 3 endurowców, 2 gości i 1 dziewczyna. Rzucamy się za nimi, licząc że to lokalesi i znają przebieg. Pani szybko puszcza nas przodem, bo nie lubi jak jej jacyś menele siedzą na ogonie. Tak sobie zjeżdżamy tasując się z tą ekipą i tocząc endurowe gadki-szmatki. Ten zjazd jest inny od poprzedniego, jest bardziej fizyczny i kamienisty. Więcej fizycznej walki, przypomina trochę szlaki czarne i czerwone z Bielska. Podoba mi się. Na osobny opis zasługuje końcówka zjazdu, przed samą szutrówką. Tu już kończą się żarty, a zaczyna gruby hardkor. Stromo, korzenie, brzydkie kornery. Duże, luźne głazy, takie że jak zjeżdżasz to słyszysz jak toczą się za tobą. Na "Wróżce" byłem zrelaksowany, a tu ciśnienie i adrenalina mało nie rozerwały mi kopuły. Najtrudniejsze co jechałem w tym sezonie, bez wątpienia. Po zjeździe chciałem podbiec do góry zrobić zdjęcie jak Łukasz to wyjaśnia ale wokoło kręcili się endurowcy, więc musiałem pilnować roweru. Choć muszę przyznać, że przy najnowszych santach i trekach, mój trens wygląda mocno wintydż. Jestem pariasem enduro z Podkarpacia. Gdy emocje już opadły ruszyliśmy do miasta zjeść zapiekankę przy deptaku.
Chillin'n'Grillin
Chillin'n'Grillin

Po obiedzie ruszamy na drugą stronę miasta, na górę Krzywoń (627mnpm). To taka lokalna słocina, lokalesi kopią tu ścieżki do codziennych treningów. Na 1 ogień idzie "Old School". Dość hradkorowy. Kamieni nie ma ale za to jest kilka naprawdę stromych ścianek i jeden hamski trawers. Choć krótki, to bardzo mi się podobał.
Przedmieścia Rabki
Przedmieścia Rabki
W oddali Tatry
W oddali Tatry

Wracamy na Krzywoń, gdzie startuje kolejny OS z zawodów - "Żmija".  Szlak łatwy i przyjemny, jak nazwa wskazuje - mocno kręty. Napewno można tu się nauczyć skręcać. Doceniam kunszt budowniczych ale ja wole szalki nachylone no i gruz. Zjazd zawiera też element relaksująco-zamulający - widokowy zjazd przez pola.
Widoki na Żmii
Widoki na Żmii

Kolejny raz zmieniamy górę - jedziemy na leżący na wschodzie miasta Grzbień (679mnpm). Tu odnajdujemy ostatni segment przed parkingiem - "Żonobijkę. Skąd oni biorą te nazwy? Trudno znaleźć jej start bo las jest rozjeżdżony przez motory. Część zjazdu jest poprowadzona wyjeżdżoną przez mx-y ścianką, zupełnie jak na Cyplu Bandytów.

Motokrosowa ścianka prawie jak na cyplu
Motokrosowa ścianka prawie jak na cyplu

Końcówka szlaku jest dość wymagająca. Przestrzeliłem tu jeden zakręt ale bawiłem się dobrze. Tym miłym akcentem kończymy na dzisiaj.
Podsumowując: objechaliśmy 5 z 8 OSów. Sajlepsze zjazdy dla mnie to "Absztyfikant", "Old School" i "Żonobijka". Gratuluję budowniczym - świetna robota. W niektórych miejscach trochę się motaliśmy ale z TrialForksem i szukaniem pomarańczowych kropek szpreja na drzewach idzie to ogarnąć. Ze wszystkich endurowców spotkanych dzisiaj byłem najgorzej ubrany i miałem najgorszy rower ale godnie reprezentowałem Cypel Bandytów. Ciężko będzie przebić czymś ten dzień ale będę próbował. Kończę fotką Lubonia WIelkiego.
Luboń Wielki


Dane wyjazdu:
43.55 km 33.00 km teren
06:20 h 6.88 km/h:
Podjazdy:2133 m
Rozbójnicy:

Tak hartuje się karbon

Środa, 1 maja 2019 · dodano: 06.05.2019 | Komentarze 2

Co by nie mówić, tegoroczna majówka pogodowo zapowiadała się bardzo słabo. Tony deszczu, zimno. Wertowałem bloga sprawdzając jak wyglądał początek maja w zeszłych latach i naprawdę rzadko kiedy było tak cienko. Od sprawdzania prognoz można było dostać mdłości. Kwiecień mizernie wypadł pod względem liczby wyryp, także była presja gdzieś się ruszyć. Dodatkowo wielce szanowny kolega Łukasz nabył nowy rower. Liczną stajnię jego maszyn tym razem powiększył Scott Genius w wersji z plastikową ramą. Co ten "Szkot" skrywa pod spódnicą? Okazuje się, że prawie same dobre rzeczy.

Scott Szkot
Scott Szkot

Wprawne oko szybko rozpozna, że osprzęt tego roweru jest naprawdę ok. Przyczepić by się można jedynie do bardzo patyko-czułej (i drogiej) przerzutki, kamienio-wrażliwej (i drogiej) manetki systemu twinloc oraz oczywiście pedałów ESPEDE, których zakładanie do tego typu rowerów powinno być zakazane prawnie na podstawie art.197 KK. No i ta szeroka rama która nie mieści się w uchwyt na moim bagażniku dachowym .... Nowe rowery moich kolegów zawsze wywołują u mnie takie połączenie zachwytu i zazdrości. To sprawia, że zawsze wtedy chcę takiego delikwenta zabrać na ciężką wyrypę, żeby mu się ten rower zepsuł, a najlepiej złamał ;). Przeciągnąć go tak konkretnie po górach. W tym celu wybraliśmy się trochę pojeździć po klasykach pasma Radziejowej.

Jakiś tam typowo sądecki widoczek
Jakiś tam typowo sądecki widoczek

Po niewielkich sprzętowych zawirowaniach ruszyliśmy z parkingu w Rytrze. Pedałujemy sobie początkowo asfaltem i w pewnym momencie słyszę jakieś znajome acz dawno nie słyszane cykanie. Paradoksalnie ten dźwięk przywołał wiele pozytywnych wspomnień. Myślę sobie - to musi być full GT. I faktycznie miałem rację. Dogonił nas właśnie chłopak z Nowego Sącza. Chwilę kręcił z nami, pogadaliśmy chwilę o szlakach, wymieniliśmy zdanie na temat błota. Wg niego to sądeckie jest okrutne. Ewidentnie nigdy nie był na południowym Podkarpaciu hehe. Miło się gawędziło, w rytm cykającego zawiasu i-drive :D. Po paru km kolega popedałował w kierunku Przełęczy Żłobki, a my ruszyliśmy drogą leśną na Niemcową (1001mnpm), na którą dotarliśmy dość szybko. Nie był bym sobą gdybym nie dorzucił do wyrypy eksploracji czegoś nieznanego. Tym razem padło na fragment zielonej ścieżki, zwanej "Rogasiowym szlakiem". Zjazd zaczęliśmy z okolicy szczytu wspomnianej Niemcowej, początkowo szeroką, leśną drogą ale potem zaczyna się robić ciekawie. 

Rogasiowy szlak
Rogasiowy szlak

Jest wąsko, kręto i technicznie. Niestety szlak jest mało przechodzony, leży na nim dużo gałęzi, liści i syfu, w dzisiejszych warunkach było mega ślisko. Oznakowanie też nie najlepsze. Jak by trochę o niego zadbać to był by kozak szlak. Spokojnie był by benger, taka krótsza wersja żółtego spod Przehyby. Niestety - od chaty na Cyhrli jest już typowa droga pozrywkowa z okrutnym błockiem.

Cyrhla
Cyrhla

Wielkie ilości wody schodzą z gór. Nie tylko te z opadów, ale jeszcze z zimowych śniegów. Wszystkie strumienie wezbrane, szumią jak wodospady. Woda dała nam się dziś mocno we znaki. W takich warunkach przekraczanie rwących potoków bywa kłopotliwe. Prowadzi do przemoczenia różnych części garderoby.

Karbon lekki jak piórko
Karbon lekki jak piórko
Sprzęty do leśnej roboty
Sprzęty do leśnej roboty
No raczej nie szydełkowanie ...
No raczej nie szydełkowanie ... 

Narazie tylko lekko przemoczeni ruszamy na dalszą część szlaku w okolicy Radziejowej. Póki co świeci słonce i jest OK. Mozolna jazda błotnistą drogą i fragment srogiego wypych zrywką zlatują w miarę szybko i docieramy do skrzyżowania szlaków w okolicy Kornytowej. Okazuje się, że fragment Rogasiowego szlaku wiodący przez rezerwat Baniska istnieje. Wygląda ciekawie, tam może być potencjał na miarę perci Sosnowskiego. Trzeba będzie to kiedyś sprawdzić od przełęczy Żłobki.

Malinowa perć
Malinowa perć?

Dziś akurat zaplanowałem zjazd w przeciwnym kierunku. Tu akurat szału nie ma. Jakaś stara pozrywkowa droga, dopiero w dalszej części kawałek stromego singla - ogólnie nie polecam. Najgorsze jednak było to, że szlak w sporej części wiedzie wiedzie wzdłuż strumienia i brody trzeba przekraczać chyba z 6 razy !!!! Nie da się tego w żaden sposób obejść. Tą przygodę kończymy z kompletnie przemoczonymi butami, co przy temperaturze oscylującej w okolicy 10 stopni nie wróży nic dobrego.

Wezbrany strumień
Wezbrany strumień

Póki co jest jeszcze w miarę ciepło więc atakujemy skrzyżowanie szlaków pod Wielką Przehybą. Tu kończymy eksplorację i zabieramy się za dobrze znany klasyk - żółty szlak. Niestety - tegoroczna zima była sroga, śniegowa i wietrzna. Na wielu szlakach zalegają połamane drzewa. Żółty jest tym problemem szczególnie dotknięty. Do pierwszego skrzyżowania z szutrem leży 4, trudne do obejścia drzewa. Do drugiego chyba z 6. Szlak jest kozak, ale póki tego nie posprzątają to nie polecam, bo trudno tu się rozpędzić, znaleźć płynność i radość z jazdy. Po przejechaniu najlepszej, singlowej części zjeżdżamy szutrem do asfaltu wiodącego do schroniska na Przehybie. Słońce zaszło, temperatura mocno poleciała w dół, a buty jak mokre tak mokre. Te pare kilometrów to była droga przez mękę. W okolicy pasma tęskniłem za popołudniowymi 10 stopniami, bo było już pewnie poniżej pięciu.

Zima na Przehybie
Zima na Przehybie

Totalnie utarci docieramy do schroniska. Stąd czeka nas jeszcze tęga robota na niebieskim szlaku do Rytra. No to ogień. Choć padam na psyk, to chcę tu powalczyć, a nie wysłuchiwać banałów z mongolskich annałów. Daję tu z siebie wszystko co mam, a że mam już niewiele to już inna historia :). Szlak jest nadal mega i nie ma na nim ani jednego zwalonego drzewa. Wciąż uczy, cieszy i bawi. Niestety z roku na rok jest on coraz bardziej zryćkany, dziś akurat przez końskie kopyta, ale motory i quady też tu pewnie działają. Ostatnie 100m, przed metalową kładką to już jest droga zrywkowa. Pewnie kiedyś i ten klasyk zostanie unicestwiony, ale póki co - nadal go polecam. Tym mocnym akcentem kończymy. Plastikowy Szkot wytrzymał lanie i spisywał się na medal. 2000 w pionie pierwszy raz w tym roku zaliczone. Oby pogoda się wyklarowała bo póki co wszystkie wyrypy w tym roku w kurtce. 


Dane wyjazdu:
39.21 km 28.00 km teren
04:47 h 8.20 km/h:
Podjazdy:1394 m
Rozbójnicy:

To jest to

Sobota, 23 marca 2019 · dodano: 25.03.2019 | Komentarze 0

No, nareszcie zaczął się sezon wyrypowy. W tym roku dość wcześnie, zwłaszcza pamiętając, że poprzedni sezon zainaugurowałem w połowie kwietnia. Wszędzie powyżej 1000mnpm jeszcze zalega dużo śniegu, więc trzeba celować w niskie górki, np choćby okolice takich Myślenic. Dobry dojazd z Rzeszowa i ciekawe zjazdy, w tym jeden taki co dał mi popalić jak tu byłem 2 lata temu. Do tego ciepło i w miarę sucho. Zajeżdżamy na parking pod parkiem miejskim, ogarniamy się i ruszamy w kierunku Sularzowej  (617mnpm). Kręcimy trochę w pozrywkowym błocku i w końcu docieramy do miejsca skąd zaczynamy pierwszy w tym roku ostry wypych. Czy tęskniłem? Tak. Bardzo.

Warun był ok
Warun był ok 

Oczywiście podążaliśmy nieznakowanym skrótem, czasem ciężko się odnaleźć w labiryntach leśnych dróg, także zaliczamy też pierwszy, skromny krzaczing. Mimo wszystko dość szybko docieramy na pasmo i szykujemy się do pierwszego zjazdu zielonym szlakiem do Stróży. 

Pierwszy wyrypowy zjazd w tym roku
Pierwszy wyrypowy zjazd w tym roku

Dwa lata temu, w błotnych warunkach poległem tu na jednej sekcji, pałałem więc rządzą rewanżu. Dziś na wszystkich technicznych odcinkach było sucho i ekstremalnie przyczepnie, także zjazd bez większych problemów. Jak to mówią: pierwsze gruzy za płoty. Błoto było dopiero na polnej drodze na dole, ale takie fajne, rzadkie, nie klejące. Fajny ten zjazd zwłaszcza na początek sezonu. Ze Stróży atakujemy Kotoń.

W drodze na Kotoń
W drodze na Kotoń

Dwa lata temu wypychałem tam zielonym szlakiem i ten wypych po grubym gruzie zdeptał moją psychikę. Tym razem nie powtarzam tego błędu i Kotoń atakujemy bardzo przyjemną szutrówką. Co prawda trochę dalej, za to przez cały czas w siodle. No z małymi przerwami. Jestem spragniony dobrych zjazdów jak niedźwiedź paszy po zimie. Atakuję jak tylko widzę coś ciekawego. 

Tyle wypchać
Tyle wypchać

Zeby tyle zjechać?
Żeby tyle zjechać?

Spora część żółtego szlaku grzbietem pasma jest okrutnie zniszczona przez zrywkę. Gęste błoto, pełno gałęzi. Powyżej 800mnpm, gdzieniegdzie leży jeszcze śnieg. Straszny syf, nie polecam. Straciliśmy tu masę czasu.

Śnieg i krótkie spodenki
Śnieg i krótkie spodenki

Zaczynamy zjazd żółtym szlakiem w kierunku Pcimia. Jest szeroko i kamieniście. Trzeba jedynie uważać na zwalone drzewa za zakrętami. Bez szału, ale to początek sezonu, więc i takie zjazdy bawią. Nie zamierzałem jednak się zwozić tym do samego dołu. Zjechaliśmy fajnym dziukusem.

W oddali hardkory Wyspowego
W oddali hardkory Wyspowego, w planach na ten rok

W Pcimiu zaliczamy sklep i niestety mały serwis. Zaczynam mieć kłopoty sprzętowe. Do Kotonia rower jeździł jak marzenie. Niestety podczas błądzenia po lesie kilka razy zabrałem w szprychy grube badyle. Po pierwsze odpadła mi śruba mocująca tarczę do korby. Skręcałem to w styczniu, musiałem coś spieprzyć. Poza tym przypuszczalnie wygiąłem wózek nowiuśkiej przerzutki :D. Ehhhh długo się nie nacieszyłem tym całym "SRAM feeling" hehehehe. Zła praca przerzutki mogła być też spowodowana wspomnianym brakiem śruby przy korbie, co sprawiało, że zębatka się ruszała przy pedałowaniu. W każdym razie nie mogłem używać skrajnych biegów bo zrzucało mi łańcuch i nie szło tego wyregulować. Musiałem niestety zapomnieć o jakimś konkretniejszym podjeżdżaniu. Siła złego na jednego. W każdym razie miejscowa społeczność nastoletnich mtb-stunterów ma się w Pciumi bardzo dobrze. Widzieliśmy grupkę trenującą strita na wypasionych, zjazdowych rowerach. Dzieciaki mówią nam grzecznie dzień dobry, a jeden krzyczy "FRIRAJD!!!!". Zabawne i budujące, takie małolaty dają nadzieję na rozwój trejli w tym rejonie.
Niestety przez moje problemy w Pcimiu spędziliśmy stanowczo zbyt dużo czasu, a że dzień krótki, musiałem wywalić z naszych planów zdobycie Kamiennika. Atakujemy od razu Uklejną (688mnpm). Droga była spoko ale ze względu na problem z przerzutką sporo musiałem wypychać. Po minięciu ze 3 kompanii WOT w pełnym rynsztunku i grupy kładowców docieramy na szczyt. Pogoda z "bardzo ciepło" zmieniła się na "raczej chłodno", a ja przespałem moment w którym trzeba się było ubrać. Chyba własnie przez zimno - trochę mnie tu odcięło. Starym, menelskim zwyczajem - drzemka na ławeczce postawiła mnie na nogi. Zjazd z Uklejnej czerwonym do Myślenic był dość szybki i jakiś bez szału. Nie zapamiętałem ani jednej, trudniejszej sekcji. Ciekawiej może było na końcu w rezerwacie Zamczysko nad Rabą, niestety - ścieżka była zawalona drzewami. Tak kończymy ten wyjazd.
Wrażenia: jak na pierwszy wyryp, to panie .... majątek. Było wszystko. Podjazdy, wypychy, krzaczingi, susza, błoto, góry, słońce i przede wszystkim: dobre zjazdy. Były też oczywiście problemy sprzętowe i kondycyjne no ale TAKIE SĄ KOSZTY MTB MELANDŻU I ALBO TO AKCEPTUJESZ ALBO WYPAD NA SZOSE ehehehe. Sprzęt się naprawi, siły mam na te chwilę na pół dnia jazdy ale będzie lepiej. Ogólnie to się jaram że to wszystko wróciło - tęskniłem!


Dane wyjazdu:
39.47 km 30.00 km teren
04:14 h 9.32 km/h:
Podjazdy:1519 m
Rozbójnicy:

Babia Góra Agentura

Sobota, 20 października 2018 · dodano: 22.10.2018 | Komentarze 0

Pierwszy raz z Babia Góra Trails zetknąłem się przypadkiem w sierpniu. Wtedy - głownie ze względu na specyficzne okoliczności - nie bylem specjalnie zachwycony. Tydzień temu otwarli ten agenturalny przybytek, więc postanowiłem przyjrzeć się z bliska jak to wygląda w praktyce. Gdy wylądowaliśmy w Zawoi na parkingu pod "Koroną Ziemi", było jeszcze całkiem pusto ale było już widać pierwszych jebojów. To co rzuciło mi się w oczy po wyjściu z auta to infrastruktura. Budynek z wc i prysznicami, 2 myjki ciśnieniowe do dyspozycji i to całkiem za darmo -  nie sposób tego nie docenić.

Prawilna infrastruktura
Prawilna infrastruktura

No ale nie przyjechałem tu zażywać kąpieli. Po krótkim nieogarze ruszamy na tzw Tabakowy. Do startu szlaku prowadzi dość mozolny i długi asfaltowy podjazd, naprawdę radosny zwłaszcza dla tych co mają na przedzie zębatkę 34T :D. Sam Tabakowy został opisany przez twórców jako ścieżka 2-kierunkowa, podjazdowa zjazdowa. Trochę nas to dziwi, bo szlak miejscami jest dość wąski.

Wjazd na tabakowy
Wjazd na Tabakowy

Szlak wiedzie w okolice Mędralowej, snuje się trochę po lesie bukowym (pełno mokrych liści), iglastym (susza) i otwartych przestrzeniach. Nawierzchnia to zbita glina, bez żadnych betonowych dodatków. Twórcy twierdzą, że ścieżka została zaprojektowana żeby nie dało się tu nabrać zbyt dużej prędkości. Kilka takich spowalniaczy jest nam dane zobaczyć po drodze. Oto przykład jednego z nich:

Spowalniacz, z lądowaniem za jakieś 6 metrów
Spowalniacz, z lądowaniem za jakieś 6 metrów 

Ciekawa decyzja projektowa :D. Cóż - pozostaje zaufać twórcom. Ścieżka prowadzi aż do samej granicy gdzie łączy się ze szlakami po słowackiej stronie. Te słowackie są już niestety z szarego gównolitu ale jechaliśmy nimi kawałek. Ktoś tu albo odwalił fuszerkę albo robota jest nieskończona. Kruszywo jest sypkie i nieutwardzone, rozłazi się się. Brak profilowanych zakrętów. Brak oznaczeń. Jeśli prace trwają to powinien być  zakaz wjazdu - wtedy byśmy się tu nie pchali. Ewidentnie po naszej stronie wyszło to lepiej.

Po Słowackiej stronie coś poszło nie tak ..
Po Słowackiej stronie coś poszło nie tak ...

Tabakowy spodobał nam się na tyle, że postanowiliśmy nim zjechać. Trzeba przyznać, że przynajmniej bandy są tak zrobione, żeby nie dało się w nich nabrać prędkości. Sam zjazd jak dla mnie lepiej się zapowiadał, niż w praktyce wyszedł. Myślę, że będzie dużo ciekawszy jak trochę podniszczeje i wyjdą korzenie i kamienie heheh.
Po zjeździe wracamy z powrotem ale już tylko do czarnego szlaku, który wiedzie na Kolisty Groń (1114 m.n.p.m). Tu porzucamy trialsy na rzecz zjazdu zielonym szlakiem pieszym do przełęczy Klekociny. Ależ to jest sztos. Nawet pomimo tego, że krótko po starcie musieliśmy przepuścić sporą grupę turystów pieszych. Przed zjazdem Paweł kręcił nosem na ten szlak, bo pewnie marzyło mu się kółeczko więcej po agenturze, ale widziałem, że na dole się jarał :D. Podobnie jak mi znaną z wcześniejszego wypadu tzw "Grzędą na Wełczoniu", którą zjeżdżaliśmy niedługo później. 

Drzewo jak drzewo ale są znaki PTTK więc ... JARAM SIĘ
Drzewo jak drzewo ale są znaki PTTK więc ... JARAM SIĘ

Skalista grań Wełczonia zaprowadziła nas z powrotem do Zawoi, skąd mieliśmy atakować główne atrakcje miejscowych trialsów. Najpierw jednak wróciliśmy na parking do auta ,a tam tłumy. Endurowcy tańczą. Endurowcy śpiewają. Endurowcy w kolorowych ciuchach łażą po drzewach ... eeee nie ...., to tylko jesienne liście. Klimat mi nie służy, rzuca mi się na mózg. W górach było tak spokojnie. Opuszczamy tę jedynie pozornie wesołą i wyluzowaną enklawę i kierujemy się na Mosorny Groń. Zamiast szlakiem podjazdowym korzystamy z szutrówki, która choć bardziej stroma to jednak też bardziej ekonomiczna, a czas zaczyna nas gonić. Na podjazdówkę wskakujemy dopiero przed polaną Zima Dziura. Z polany żółtym szlakiem docieramy do miejsca gdzie startuje Sokolica. Jest to typowy, szejpowany floł trial, więc kompletnie nie mój klimat, choć muszę przyznać, że jakoś lepiej mi się widział od bielskiej Rock'n'Rolli. Mimo wszystko - zjeżdżać takim szlakiem do samego dołu to tak jak by spuścić tą całą mozolnie wypracowaną wysokość w brudnym, miejskim kiblu. Traktujemy ten fragment jedynie tylko jako dojazdówkę do położonego niżej Diablaka. Diablak - szlak czarny, czyli jak napisano na stronie projektu "dla enduro ekspertów". Tak naprawdę to jest odświeżona i podrasowana tzw Zimna Dziura - stary nielegal, który częściowo poznałem w sierpniu. Nie mam wątpliwości, że to fajny zjazd ale byłem już utarty, zmarźnięty i przemoczony że jedynie się tu zwoziłem. W lesie było już ciemno, jakoś nie mogłem wbić się w klimat. Zielony i Wełczoń podobały mi się jednak bardziej. Poza tym uważam, że jeśli by ten szlak powstał w Bielsku to wg tamtejszej skali trudności był by co najwyżej czerwony. Do Dziabara mu daleko. Na koniec zjeżdżamy jeszcze na sam parking najłatwiejszym - Rydzowym, czyli takim flołem dla dzieci i konczymy na dziś. 
Ogólnie cała miejscówka jest spoko ale mam nadzieję, że to nie koniec. Olbrzymi potencjał jest w tym trenie. Oby dołożyli tu jeszcze dużo ścieżek w stylu Diablaka i lepszych. Wtedy będzie tu naprawdę grubo. Mnóstwo kasy w to wpakowano, a tymczasem, ja osobiście uważam, że ścieżki na Branisku wykopane przez Słowaków na zajawce, za dobre słowo, były dużo ciekawsze. No ale one nie są "zrównoważone".
Wartościowy, syty był to wyjazd. Pewnie ostatni w tym sezonie. Na podsumowania sezonu jeszcze przyjdzie czas ale po zmianie czasu już mi się nie będzie chciało pchać w tę noc, zimno i liście.


Dane wyjazdu:
67.00 km 40.00 km teren
05:15 h 12.76 km/h:
Podjazdy:3839 m
Rozbójnicy:

Jeden dzień w bielskiej agenturze

Sobota, 1 września 2018 · dodano: 03.09.2018 | Komentarze 4

Enduro Trials Bielsko. Agencja towarzyska MTB. Miałem w planach wizytę w tym przybytku w tym roku ale jakoś ciężko było mi się zebrać. Uznawałem, że jechanie tam w ostatnią sobotę wakacji to kiepski pomysł, agorafobia nęka mnie już od dawna. Ostatecznie jednak dałem się namówić Pawłowi.  Wyjazd wiązał się to z pobudką o 4 rano. Ciemno zimno, widać, że sezon się kończy. Droga była bardzo długa i żmudna ale w końcu docieramy do Bielska. Nie jest to mój pierwszy raz tutaj, gościłem tu w 2015 roku, od tego czasu kompleks jednak bardzo się rozbudował, trzeba było więc obczaić co tu wymyślili. Tym bardziej, że teraz nie trzeba już kręcić z korby na Kozią Górę, a można sobie wyjechać koleją linową na Szyndzielnię. W samym mieście trudno jest zgubić drogę, wystarczy usiąść komuś na ogonie:
Kolorowych rowerów ....
Kolorowych rowerów .... 

Około godziny 9 rano jak przystało na podkarpackich cebulaków udaje nam się złapać jedno z ostatnich, darmowych miejsc pod halą sportową. Od samego początku kolorowi endurowcy migają mi na każdym winklu, pojawiają się więc obawy o nasze mienie i zdrowie.  Ogarniamy się na oriencie i zaczynamy łagodny asfaltowy podjazd do dolnej stacji kolei liniowej Szyndzielnia.
Typowy endurowiec. W kaloszach i z nerką na plecach jedzie fulem po bułki do sklepu z koszykiem na kierownicy.
Typowy endurowiec. W kaloszach i z nerką na plecach jedzie fulem po bułki do sklepu z koszykiem na kierownicy. 

Trochę ludzi się szwęda ale jeszcze nie ma dramatu. Paweł gościł tu już wcześniej, więc robi za przewodnika. Kupujemy bilet na 6 wyjazdów na górę z rowerem. Koszt to 80 zł !!!!!!!! FAAAAK! Taka moneta + koszty dojazdu z Rzeszowa to już spora inwestycja więc mam nadzieję, że za ten pieniądz ojeżdżę się tu wspód, a w leśnych strumieniach będzie płynął Dżony Łoker. 

Kasa biletowa i dolna stacja
Kasa biletowa i dolna stacja 

Po zakupie biletów idziemy na peron. Tłumów jeszcze nie ma, więc Pan z obsługi ma czas pokazać nam co robić, żeby zdążyć we 2 jechać tym samym wagonikiem. Gondole są co prawda 6 osobowe ale każda gondola ma tylko 1 wieszak na rower. Jeden z rowerów trzeba wsadzić na gondolę, jeszcze w strefie wysiadania. Rower wisi na haku za koło, trzeba się skupić, żeby wcelować między szprychy. Dolne koło jest unieruchomione w metalowej szynie. Ładujemy się i jedziemy do góry. Górna stacja kolejki znajduje się na wysokości lekko ponad 900 mnpm.

Lecimy w górę
Lecimy w górę
Wisi sobie rejnna haku
Wisi sobie rejn na haku

Widok na Bielsko ładny, jazda przyjemna ale dość nieswojo się czuję wiedząc, że mój rower podróżuje osobno, gdzieś dalej, chwilami poza zasięgiem wzroku. Jazda trwa od 6 do 10 minut, zależnie od operatorów. Wysiadamy na górze, tu już zaczyna się robić festyn. Jarmarki, kiełba się piecze, można sobie kupić pompowany helem balonik i zaczepić do kierownicy. Spod stacji kolejki startują tylko 2 szlaki, my n wybieramy Rock'N'Rollę żeby się rozgrzać. Jest to też dojazdówka do reszty szlaków. Wspólne stanowisko, że olewamy Twistera jednogłośnie ustaliliśmy już wcześniej. Rock'N'Rolla to w sumie też taki twister, na którym gdzieniegdzie poukładano kamienie. Jadę tym, jest to nawet długie, zupełnie bez szału i podniety ale na rozgrzewkę to nawet spoko. Z końca tego szlaku do schroniska na Koziej Górze, gdzie mniej więcej zaczyna się reszta szlaków, jest około 2km łagodną leśną drogą. W schronisku na Koziej zaczynają się powoli mnożyć endurowcy. My nie mamy czasu na biesiadę, atakujemy Stary Zielony. Jechałem go 3 lata temu, od tego czasu dodali jakieś 100 metrów na starcie. Szlak jest naprawdę spoko, w stylu naturalnym, jest robota od początku do końca. Aktualnie to chyba jednak jeden z łatwiejszych zjazdów w okolicy. Szlak kończy się pod centrum ET, stąd wracamy jakieś 4km drogami leśnymi i bocznymi asfaltami pod kolejkę. Tu zaczyna się robić tłoczno i musimy czekać w kolejce na peron.
Kolejka na peron
Kolejka na peron

Paweł chyba ma lekkie wyrzuty że mnie wyciągnął na takie salony z mojej borsuczej nory. Skrupulatnie mierzy czas czekania, żeby mi udowodnić, że nie jest tak źle. 10 minut faktycznie do przeżycia. Endurowców jest bardzo wielu. Przy obcowaniu z endurowcami należy zachować szczególną ostrożność i zasady higieny, no to po tak długiej ekspozycji na enduro już wiem, że wieczorem będę musiał się wykąpać w formalinie ;). W tym całym zamieszaniu nie udaje nam się wsiąść do tego samego wagonika. Mimo obecności wielu turystów pieszych nikt nie odważył się dzielić ze mną gondoli, widocznie poznali, że mają do czynienia z podkarpackim psychopatą :D. Mam więc 8 minut dla siebie. Można ogarnąć media społecznościowe, pomedytować. Na wyrypie takich rzeczy nie robię. Na górze nie idziemy już na żadne śmierdzące kompromisy i od razu trasa czarna - słynny DZIABAR.
Dziabar - bramka startowa
Dziabar - bramka startowa

Muszę przyznać, że zjazd zasługuje na swoją renomę. Od wjazdu do lasu ostro trawersuje strome zbocze. Jest trochę kamieni i mnóstwo korzeni, większość pod najgorszym możliwym kątem najazdu. Pod koniec jest sławna ścianka i tu naprawdę trzeba się spiąć i dobrze zatańczyć, żeby to czysto zjechać. Ogólnie to było dziś sucho, a tu błoto jak by to ktoś świeżo polał ze szlaucha. Wjechałem w to trochę za szybko, musiałem mocnej przyhamować, przednie koło wpadło w poślizg i resztę ścianki pokonałem już na krawędzi przelotu przez kierownicę stylem hulajnogi. Nie za dobrze to wyszło :D. Szanuję to doświadczenie. Po skończeniu Dziabara, dojeżdżamy kawałek szlakiem pieszym do kolejnego - Dębowca. Ten jest dość różnorodny, sporo kamieni, dużo korzeni, jeden ciekawy zakręt. Kawał roboty. Ogólnie to kombo Dziabar + Dębowiec polecam, chyba najlepsze co jeździliśmy dzisiaj.
Wracamy i w budzie pod stację jemy po zapiekance. Wyjątkowo paskudna, wstydził bym się to dać ludziom za darmo, a co dopiero za 8 zł. Kolejki już mniejsze ale znowu nie jedziemy tym samym wagonem. Tym razem jednak jadę w towarzystwie turystów pieszych. Znowu musimy przejechać zafajdaną Rock"N"Rolle żeby dojechać do kolejnego celu: szlaku Cygan. Świetny szlak. Kamienno korzenna robota od góry do dołu. Na końcu coś się gubię z Pawłem i do szutru zjeżdżam jakąś odnogą. Telefonicznie ustawiamy się po stacją kolejki, Paweł mów żebym uważał na endurowców i nie dał poznać, że jestem z Podkarpacia. Całą drogę udaję więc, że jestem z Krakowa. Po drodze wyprzedzają mnie 2 ebajki. Widziałem dziś bardzo wiele ebajków. Pełno tu tego i nic już tego nie zmieni. Sam się widzę na ebajku - kiedyś.
Tymczasem okazało się, że kolejki do kolejki już coraz krótsze ale tym razem byliśmy świadkami pewnej innowacji. Zajeżdża wagonik serwisowy, mieszczący 4 rowery. 
Enduro wagon
Enduro wagon 
Tym razem jedziemy jednym wagonem w towarzystwie endurowca ze śląska, który nawija gawarą przez telefon. Na górze atakujemy Dziabara po raz drugi i po nim kolejny nowy szlak - Gondolę. W sumie spoko ale chyba najłatwiejszy po R'nR zjazd dziś. Zaskoczyła mnie jedna ścianka, którą trzeba ... podjechać :D. Myślałem, że wjechałem coś pod prąd. Największą zaletą tego szlaku jest to, że wyrzuca przy samej stacji kolejki i nie trzeba nic dojeżdżać.
W agenturalnym zgiełku nadszedł czas na relaksującego loda-przygoda
W agenturalnym zgiełku nadszedł czas na relaksującego loda-przygoda

Piąty wjazd już prawie bez kolejki. Niestety trzeba trzeci raz przejechać przez R'n'R żeby dojechać do czarnego DH+. Traktowałem to trochę jak dojazd do pracy, ale to był już trzeci raz więc kojarzyłem już trochę trasę. Dzięki temu w paru miejscach zaznałem trochę lubieżnej, patologicznej bajkparkowej przyjemności. Co można o tym szlaku powiedzieć: napewno uczy patrzeć daleko i nawyku pompowania gdzie się da. Pewnie bardziej bym się nim jarał gdybym jeździł po bandach częściej niż raz do roku i bardziej kumał jak działają. Muszę sobie znaleźć w okolicy jakąś bandę do molestowania. Ogólnie nie jest jakoś źle ale w tym zjeździe się nie zakocham. Co mnie cieszy - że nikt mnie tu dziś w trakcie jazdy nie wyprzedził, poza Pawłem oczywiście. Paweł dziś kończył wszystko najszybciej.
Jedziemy pod czarny DH+. Na miejscu kilkudziesięciu endurowców ... wszyscy czekają na zjazd Twisterem, który zaczyna się tuż obok. Kolorowo tak, że pierwszy raz w życiu żałuję, że nie jestem daltonistą. Twisterowi wali z rury, więc ładujemy się od razu na DH+, czyli też jeden ze szlaków jakie jechałem tu 3 lata temu. Jak dla mnie to jest on już dość mocno zniszczony, w najtrudniejszych miejscach są już wyjeżdżone czikeny ale to nadal kawał pięknej, górskiej roboty. Od takiego Dębowca czy Cygana różni się głownie większym nachyleniem. Mi przypomina skondensowane, najbardziej soczyste fragmenty niebieskiego szlaku z Przehyby. Niestety zmęczenie zaczyna dawać już o sobie znać. Jak ktoś myśli że nie można się zmęczyć tylko zjeżdżając to polecam mu wyjeździć bilet 6x w Bielsku po trasach czarnych i niebieskich. Bolą łapy i uda. Jeżdżę w tym roku sporo bez rękawiczek i na wyrypach to się sprawdza. Tu niestety - zmęczenie, chwyt słabnie i ręce zaczynają niebezpiecznie ślizgać się po gripach. Jeździliśmy dziś w sumie wszystko praktycznie na raz, bez przestojów, tu w kocówce toczę już pianę z pyska ale walczę do końca. Zaczynamy się śpieszyć - bo psuje się pogoda i nadchodzi burza. Wracamy szybko pod kolejkę i wyjeżdżamy do góry. Mieliśmy tu wprowadzić element wyrypy i odszukać niezalegalizowany borsuczy singiel z Szyndzielni, niestety dookoła walą pioruny, decydujemy się więc na powtórkę najlepszego wariantu z dziś czyli DZIABAR + DĘBOWIEC. Byłem już tak utarty, że żeby zachować koncentrację musiałem się dyskretnie spoliczkować. Na niewiele się to zdało. 3 zjazd po Dziabarze w moim wykonaniu był najgorszy. Festiwal błędów i złych decyzji. Natomiast Dębowiec to było w tym stanie już czyste SADO-MASO. Każdy korzeń i kamień bolał. To co mnie motywowało to odgłosy piorunów. Na dole ledwo dałem radę oderwać łapy od kierownicy. Gonimy do auta, przebieramy się i w momencie jak wyjeżdżamy z parkingu zaczyna się tęga ulewa z gradem. Mieliśmy dziś dużo szczęścia.
Ogólnie wyszło dziś 3xR'n'R, 3xDziabar, 2xDębowiec, 1x Cygan/Stary Zielony/Gondola/DH+. Sporo. Zjazdów jak na 3 dorbych wyrypach.

Jakie wnioski? CIESZĘ SIĘ, ŻE W KOŃCU OPUŚCIŁEM TEN ZAŚCIANKOWY, SZTYWNY JAK TRUP, PODKARPACKI ŚWIAT ENDURO MTB! BYŁO SUPER NAAAJS KOLOROWO I TYLKO Z GÓRKI. NA ŻYCIE PATRZĘ TERAZ PRZEZ RÓŻOWE OKULARKI, OD TERAZ WSZYSTKIE WYRYPY ROBIĘ Z WCIĄGU. ZAMÓWIŁEM JUŻ SOBIE NAWET TAKIE AMERYKAŃSKIE SKARPETY

STOP. Żartowałem. A teraz brutalna prawda. Odurzony od agenturalnych szaleństw miałem wizję przyszłości enduro. Fajni blogerzy już to napisali: przysłość należy do robionych tras. Ale to tylko pół prawdy. Po tym co widziałem uważam, że przyszłość należy do ebajków i alajnów. I piszę to bez złośliwości. Tak to widzę. Gdyby stanąć na bramkach i policzyć ile ludzi po czym jeździ to tak by wyszło. Psychopatów chcących poświęcić jeden z nielicznych wolnych dni w tygodniu na narażanie życia i zdrowia trzy razy na Dziabarze jest niewielu. Typowy użytkownik tych trialsów je kiełbase, leży na trawie, pije browar i jeździ po Twisterze i Rockandroli żeby się bezstresowo zrelaksować. Tacy ludzie nakręcają tu koniunkturę. Na tych dwóch szlakach były dziś tłumy i pod nimi ustawiały się kolejki. A poza tym? Minąłem 2 młodych na Cyganie ale wyglądali jakby zmylili drogę. Parę osób czekało pod starym zielonym jak go jechaliśmy. Oprócz tego na naturalach pustki, a w stronę Dziabara to nawet nikt nie patrzył. W tej chwili na ET, nie licząc tras dla dzieci są dwa floł traile i 7 "naturali". Wg mnie w przyszłości te proporcje będą się odwracać. "Naturale" będą nieliczne, a królować będą szejpy. I być może pierwszym przykładem tego będą komentowane przeze mnie ostatnio BabiaGóraTrials. Tam dużo się mówi o trasach floł i 2 kierunkowych do użytku pieszo-rowerowego, a trasy "naturale" wydają się być tak trochę na dokładkę. Może się mylę, ale chyba nie bardzo.
Ogólnie było przyjemnie, ojeździłem się wspód ale to wszystko było mechaniczne, bez historii. Czasem mogę wyskoczyć z kolegami zabawić się w tego rodzaju przybytku rozpusty ale żeby jeździć tak cały sezon? Dajcie żyć.


Dane wyjazdu:
41.00 km 30.00 km teren
05:00 h 8.20 km/h:
Podjazdy:2100 m

Ja, bez moich kolegów

Poniedziałek, 6 sierpnia 2018 · dodano: 08.08.2018 | Komentarze 1

Na samotnej wyrypie to nie byłem chyba ze 3 lata. Tak się złożyło że mam urlop, a koledzy nie, więc trzeba było jechać samemu. Czułem, że bez towarzystwa ludzi co uciekli z psychiatryka będzie mi smutno ale co zrobić UAHAHAHAHAHA. Uderzyłem w Wyspowy, bo jakoś w tym sezonie mam fazę na ten Beskid. Zaatakowałem Mogielicę (1170 mnpm) zielonym szlakiem z Przełęczy Rydza Śmigłego. Gruzy tu leżą grube. Mimo, że nie jest to najbardziej stromy i zagruzowany szlak na tę górę, to wybierając się kolejny raz w te rejony będę o nim pamiętał.

Gruzzz #1
Gruzzz #1

Gruzzz #2
Gruzzz #2 

Jestem na szczycie, godzina 10, pora na drugie śniadanie, na które cygańskim zwyczajem postanawiam spożyć oczywiście jak by inaczej GRUZ. Tym razem z żółtego szlaku do przełęczy Przysłopek. Podchodziłem go 2 razy i zawsze chciałem się z nim spróbować. Co tu dużo mówić, to nie jest szlak na którym można radośnie wielbić floł śpiewając kumbaja. Ściankę na górze zjeżdżam asekuracyjnie, bo było mega ślisko i mijałem się z turystami. Sekcja gruzowa po przejechaniu hali 100morgowej, jakoś lepiej przeschnięta. Trzeba puścić lejce bo to taki typ gruzu że albo przejeżdżasz go szybko albo leżysz bo ustawi cię w poprzek. Fizol okrutny. Zmęczył mnie ten zjazd konkretnie, trochę inaczej go sobie wyobrażałem. Koledzy się śmiali ze mnie, że chcę to zjeżdżać - mieli w sumie trochę racji :). Co zrobić - zawsze marzyłem o pracy w kamieniołomie.
Po chwili odpoczynku cisnę dalej na Krzystonów (1012 mnpm). Po wypychu, pasmem jedzie się bardzo przyjemnie, mimo sporych ilości błota. Docieram do skrzyżowania z zielonym szlakiem. Ostatnio zjeżdżaliśmy tu na południe i było przyjemnie, czas sprawdzić wariant północny. Zjazd ten to w większości szukanie przyczepności na krawędzi ponad półmetrowej koleiny. Gdzieniegdzie są objazdówki gdzie się walczy z mokrymi korzeniami, ale wszystko jest lepsze od tej głównej linii. Końcówka to już strumień i porośnięte mchem kamienie, także - taniec na lodzie. Puszczam ten zjazd jak najszybciej w niepamięć i atakuję Ćwilin (1071 mnpm). Na tym podjeździe błota jest naprawdę sporo ale podjeżdżam więcej niż ostatnio za sprawą bardzo przyjemnej temperatury około 18 stopni. 

Na Ćwilinie
Na Ćwilinie
Miałem tu zrobić krótki popas ale nażarłem się jak świnia i jakiś czas nie mogłem się ruszyć. Chciałem zmierzyć się z niebieskim szlakiem do baru pod cyckiem. Ostatnio ten szlak zwyczajnie zlał mnie jak ojczym pasierba. Pragnąłem rewanżu. Liczyłem, że poćwiczę tu elementy, których nie mogę u siebie pod domem, bez zbiórki gruzu i wykonania tytanicznej pracy łopatą. Niestety przede mną szlakiem zaczęło schodzić jakieś kilkadziesiąt osób z obozu harcerskiego. Dodatkowo zaczęło się robić burzowo, więc trzeba było uciekać z grani. Spontanicznie wybrałem więc robiony już wcześniej 2 razy - szlak żółty. Bardzo go lubię bo ani myśli udawać twistera, wjeżdżam na niego i od razu wiem, że zaraz będziemy się walić po pyskach. Ostatnio puścili tędy maraton, ktoś chciał oznaczyć zielonym szprejem wszystkie niebezpieczne korzenie i kamienie ale chyba mu go brakło po 50 metrach :D. Nie jechałem tego szlaku jeszcze w tak mokrych warunkach ale bawiłem się tu dziś świetnie i to był dziś najlepszy zjazd. Niestety potem musiałem improwizować dalszą drogę, coś poplątałem, straciłem sporo wysokości i zaliczyłem krzaczing ale w końcu docieram do zielonego szlaku na Śnieżnicę (1007 mnpm). Podjeżdżam nim z kilometr i widzę wielkie logo zmarszczonego pingwina, niechybny znak, że trafiłem do bajkparku Kasina. 

Bajkpark Kasina
Bajkpark Kasina
Tu startuje część tras
Tu startuje część tras
Widok ze stoku Śnieżnicy
Widok ze stoku Śnieżnicy

Po całodziennej walce z gruzem przez chwilę nawet miałem ochotę oyebać jakiegoś alajna. Niestety - jestem tak bardzo ADŻINST MODERN ĘDURO, bardziej prehistoryczny niż dinozaur, że szybko pomyakm na pobliski szczyt by zaliczyć zjazd zielonym szlakiem do Jurkowa. Już go jechałem i dziś nawet mimo mokrych warunków też nie zawodzi. Fajny, długi lajcik na odmułę po ciężkim dniu.
W bukłaku susza, więc po krótki postoj w sklepie i maginam dalej na Łopień (961 mnpm), szlakiem który niedawno zjeżdżałem. Woda tak go wymyła i naniosła tyle gałęzi że gdybym zjeżdżał go dzisiaj to by był płacz i łamanie przerzutki. Ogólnie widać, że ulewy doświadczyły mocno ten rejon. Jak nie wymyte szlaki to podmyte drogi.

Zielony na Łopień
Zielony na Łopień

Mogielica #2
Mogielica #2 

Na górę docieram już trochę utarty, w końcu to piąte szczytowanie dzisiaj. Chciałem tu obczaić szlak oznaczony JP2, którego nie ma mapach, a biegnie obok zielonego. Zaczyna się miło, jest stromo wąsko i kamienisto. Niestety po pewnym czasie przechodzi w klasyczną, zrywkową rąbankę. Na pewno jest lepszy niż zjazd zielonym ale dla samego tego zjazdu wspinać się na Łopień wg mnie nie warto. Gruz, gruz, gruz. No ale tego spodziewałem się jadąc tutaj. Do monopolowego nie chodzi się po napar z melisy, i tyle na ten temat.
Podsumowując ten wyjazd trzeba napisać, że cieszę się, że ogarnąłem wszystkie zaplanowane górki. Bałem się, że jadąc samemu zabraknie mi motywacji, po 2 górach sięgnę po browar i skrócę trasę o połowę. A ja stylem jucznego muła parłem do przodu. 
Kolejna konkluzja, że z kolegami to jednak weselej znosić ten wyrypowy trud. Choć czasem się z nich tu podśmiechuję to goście są naprawdę SUPER NAJS :D. I tego się trzymajmy, do następnego!



Dane wyjazdu:
33.96 km 22.00 km teren
03:50 h 8.86 km/h:
Podjazdy:1600 m
Rozbójnicy:

I był Beskid i były słowa ... i była wódka 60-cio procentowa

Sobota, 7 lipca 2018 · dodano: 09.07.2018 | Komentarze 2

Tak się składa, że sporo w tym roku kibluję w Wyspowym. Jeszcze mi się nie opatrzył, tak jak wszystkie inne na wschód od niego. To jeden z tych dni, że powinienem zostać w domu zamiast iść na rower. Czułem się wybitnie parszywie. Dieta bogata w etanole nie wpływa pozytywnie na odporność mojego organizmu - z wiekiem odczuwam to coraz bardziej. No ale jak akurat wypada wolny dzień na wyjazd to trzeba spiąć poślady, zacisnąć zęby, nafaszerować się grubymi pigułami i jechać. 100 ton wyspowego gruzu samo się nie przewali. Dzisiejszą wyrypę rozpoczęliśmy podobnie jak ostatnią w 2017 - na przełęczy Rydza Śmigłego, tym razem jednak ruszając zielonym szlakiem w kierunku Łopienia (951 m.n.p.m). Na szczyt tej widokowej górki dociera się stąd sprawnie i szybko.

Spacerowicz jakiś
Spacerowicz jakiś 

Na pierwszy ogień poszedł zjazd zielonym szlakiem do dobrej. Jest taka substancja chemiczna, która potrafi postawić na nogi nawet obłożnie chorego. To adrenalina. Liczyłem, że ten zjazd mi jej dostarczy na tyle, żebym poczuł się lepiej. No cóż ... było tak sobie. Emocjonujące momenty mierzone są tu w sekundach. Krótkie fajne, sekcje przeplatane zrywkowym badziewiem. Pozostałości dawnej świetności. Nie planuję tego powtarzać, choć jak na rozgrzewkę to nie było tak źle. Teraz nadszedł czas na najgorszy odcinek tej wyrypy, około 10km asfaltem. Gdy podjeżdżaliśmy do parkingu w Wilczycach, pod szlakiem na Ćwilin zobaczyłem ich już z daleka. Groźne spojrzenia, zacięte miny, myślałem, że to donieccy separatyści. Niestety gorzej, bo to byli endurofcy, w tym jeden z tych najbardziej niebezpiecznych - na rowerze firmy Dżajant. Trzymając bezpieczny dystans pogadaliśmy chwilę, gadka szmatka o rowerach, miejscówkach. Niby spoko goście ale gdy odjechaliśmy w swoją stronę odruchowo sprawdziłem czy mam jeszcze portfel ;).
Po tym sympatycznym i ubogacającym kulturowo  wydarzeniu wskoczyliśmy na zielony szlak w kierunku pasma Jasień/Kutrzyca/Krzystonów. Generalnie to aż do Krzystnowa to było typowe pasmowe męczenie wora góra dół po szerokiej drodze leśnej. Jakieś tam zjazdy po drodze były ale proste jak pewna czynność fizjologiczna nie zawsze służąca rozmnażaniu.

Pasmowe męczenie wora
Pasmowe męczenie wora
Wyspowy gruz
Wyspowy gruz
Szlakowa rynna
Szlakowa rynnaTraktor enduro
Traktor enduro
Luboń Wielki
Luboń Wielki

Na uwagę zasługuje tu kawałek zielonego szlaku spod bazy namiotowej na południe. Jest tu kilka minut naprawdę wysokiej jakości zjazdu - polecam. Na tym odcinku Paweł empirycznie przekonał się co to znaczy dobić RS Liryka hehe. Niestety dobry zjazd szybko przechodzi w szutrówkę i z tego miejsca wróciliśmy z powrotem na pasmo, skąd też całkiem miło zjechaliśmy do na przełęcz Przysłopek. Stąd tak jak na jesieni gruzem wypychaliśmy na Polanę Stumorgową. I wtedy objawił nam się ON. Chyłkiem z nienacka wyskoczył przed nas zza trawiastego winkla. Oniemiałem. MY BIEDNE, ZACOFANE ANALFABETY, PÓŁNAGIE I PÓŁDZIKIE CHOPY Z PODKARPACIA JESZCZE CZEGOŚ TAKIEGO NA OCZY NIE WIDZIOŁY! Myśleliśmy, że takie stworzenia istnieję jedynie w internetowych memach. ENDUROWIEC NA E-BAJKU! Gdy ja byłem w szoku, Paweł widział co z nim zrobić. Postanowił rzucić mu wyzwanie na bardzo ostrym podjeździe do granicy rezerwatu Mogielica. Porównując siły: Paweł miał rejna na sprężynie, gość miał śnieżnobiałe skarpety i silnik w rowerze. Ależ to była pasjonująca walka! I gdyby nie fakt, że gość wjechał w tą sekcję kilkadziesiąt metrów przed nami to Paweł zlał by go tam jak świeżaka. Tak kończą E-BAJKERZY. Pozdrawiam kolegę :D.
Trochę pośmialiśmy ale teraz czekał nas najgorszy odcinek drogi na Mogielicę - wypych po ścianie. Na szczęście tym razem bez mokrych liści poszło nawet sprawnie. Na moich oczach gość próbował to podjechać na quadzie ale musiał skapitulować przed potęgą Matki Natury i Ojca Gruza. Na Mogielicy niestety - dość dużo turystów. 

Najgorszy moment w drodze na Mogielicę
Najgorszy moment w drodze na Mogielicę

Polana Stumorgowa
Polana Stumorgowa
Widok z wieży
Widok z wieży
Czekaliśmy aż się zrobi trochę luźniej by zacząć szlak niebieskim w kierunku Jurkowa. Dobrze, że nigdy wcześniej tego szlaku nie widziałem na oczy, np podchodząc go w górę. Bo gdyby tak było, to na propozycję zjazdu nim - zwyczajnie, grzecznie bym podziękował, przeprosił i odjechał w przeciwnym kierunku uprzednio zmieniając majtki na czyste. A tak jadąc "on sight" nie miałem wyjścia i musiałem z tym walczyć! Ten szlak rzucił mnie w wir zmagań z korzeniami i głazami w stromej rynnie. To były jedne z najbardziej intensywnych 2 minut w czasie mojej egzystencji na tym świecie. W sumie poza jednym miejscem gdzie uśliznęło mi się przednie koło i musiałem sobie pomóc nogą to udało mi się to zjechać ale jak to zrobiłem - nie wiem. Rzucałem się w te głazy jak szmata i jakoś to poszło. 

Powszedni chleb
Powszedni chleb ostatnio

Przyznaję, że po tym odcinku byłem trochę wstrząśnięty. Wg rad Pawła dalszej części tego szlaku nie było sensu jechać, bo to zwykła droga leśna, także wróciliśmy z powrotem na górę by zająć się żółtym szlakiem do Słopnic. Dla mnie to był najlepszy zjazd ubiegłego sezonu i tym razem też mnie nie zawiódł. Może nie ma tam jakichś trudnych elementów ale to naprawdę długi zjazd pełny różnorodnych sekcji pełnych wspaniałej rowerowej zabawy. Jechało mi się go nawet lepiej niż rok temu. W jednym miejscu musiałem przepuścić grupkę turystów - co jest OKEJ, zawsze tak robię bo tak trzeba. Niestety, w innym, bardzo wąskim miejscu musiałem dosłownie czmychnąć w krzaki przed grupą motocrosowców którzy na pełnym piecu pałowali pod górę - co jest OKEJ jakby mniej. Ale było-minęło - kolejna wyrypa zrobiona. Co jest fajne to fakt, że w tym roku jeszcze nie jeździłem w ciężkim gnoju - i mam nadzieję, że już tak zostanie.