Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2017

Dystans całkowity:254.60 km (w terenie 94.00 km; 36.92%)
Czas w ruchu:21:04
Średnia prędkość:12.09 km/h
Suma podjazdów:6529 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:36.37 km i 3h 00m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
65.70 km 35.00 km teren
06:20 h 10.37 km/h:
Podjazdy:1636 m
Rozbójnicy:

Niebieskość karpackość

Sobota, 30 września 2017 · dodano: 02.10.2017 | Komentarze 8

Nadszedł czas na odpoczynek od ciągłego molestowania OSów. Czas pojechania czegoś w starym stylu bez tej całej głupawkowo-napinkowej otoczki. Jest taki górski szlak co się nazywa niebieski karpacki i kiedyś miałem na jego punkcie lekką obsesję. 445 kilometrów krzaków, błota, paździerzy ale też dobrych zjazdów i atrakcyjnych widoków. Przeżyłem na nim już sporo przygód. Dziś nadszedł czas na zapoznanie się z kolejnym jego odcinkiem.

Niebieski karpacki prowadź nas
Niebieski karpacki prowadź nas

Trochę się zdziwiłem, że Paweł zechciał to jechać, bo stał się posiadaczem nowego roweru, przeznaczonego raczej do cięższej roboty. Widocznie nie chciał od razy zakatować nowego sprzętu. Pewnie dlatego też jeszcze mi nie dał się na nim przejechać hehehehe. W związku z tym nie jestem w stanie na tę chwilę ocenić tego pomarańcza. Jedno jest pewne - zabieranie zjazdowych KOMów na stravie lokalesom podczas przejazdów on-sight, będzie dla Daka jeszcze łatwiejsze.

Bike check
Bike check łan tu

Zaczęliśmy kilkukilometrowym podjazdem z centrum Grybowa w kierunku góry Chełm (780 m.n.p.m).  Asfalt szybko się skończył i trzeba było wypychać dość stromym singlem. Fajna, kamienista ścieżka, dość stroma, kiedyś przyjadę to zjechać. Szczyt Chełmu jest jak to często bywa w Beskidzie Niskim - zupełnie niewidokowy. 

Jakiś tam beskidzki widoczek
Jakiś tam beskidzki widoczek jeszcze z asfaltu

Wypatruję celów na kolejne wyrypy
Wypatruję celów na kolejne wyrypy

Janusz już prawie na odcięciu
Janusz już prawie na odcięciu

Zjazd na południe bardzo mi się podobał. Większa część to dość lajtowy, lekko kamienisty interwał, dopiero na koniec robi się naprawdę stromo i po większych głazach. Sztosik. A na dole niespodzianka - mocno powyginane wózki przerzutki w obydwu rowerach. Takiego kombo jeszcze nie widziałem. O ile wózek Pawła jeszcze dało się łatwo podratować, to mój klepany już kilkunastokrotnie - po prostu pękł. Paweł coś go tam pomęczył i dało się jechać, ale niestety czeka mnie wymiana. Ktoś sławny kiedyś powiedział, że na tym świecie pewne są tylko patologia i koszta mtb melanżu. Miał rację.
Ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem malowniczymi szutrami i drogami leśnymi. Po dość długim pasmowaniu dotarliśmy na szczyt Homoli (712 m.n.p.m). Tu zrobiliśmy sobie postój połączony z konkursem szukania grzybów, których w tym roku wysyp w beskidzkich lasach. W tym miejscu opuściliśmy niebieski karpacki, na rzecz żółtego szlaku do Uścia Gorlickiego. Co można o nim powiedzieć? Jest tu trochę nudy ale jest też jeden bardzo stromy i kręty odcinek po korzeniach. W suchych warunkach pewnie bym bardziej kontrolował ten zjazd ale dziś nie obyło się bez wzywania pomocy ŚNIĘTEGO ESPEDA patrona walniętych endurowców. Był tego dnia blisko, czułem jego obecność. Tylko tak mogę tłumaczyć, że nie wylądowałem plackiem na tych korzeniach niczym kawałek wieprzowiny rzucany przez kucharza na grill.

Janusz is COMBING some easy shiijaaat
Janusz is COMBING some easy shiijaaat

Beskidzki widoczek
Beskidzki widoczek

Po czymś takim trzeba było chwile ochłonąć. Zjechaliśmy do Uścia Gorlickiego. To taki mini kurort nad jeziorkiem Klimkówka, więc nie ma tu problemów z dostępem do sklepów. Korzystamy z tego dobrodziejstwa uzupełniając zapasy. Po długim asfaltowym podjeździe wracamy na niebieski szlak i zmierzamy nim w kierunku Bordiów Wierchu (755 m.n.p.m). Mamy tu typowy niebieski karpacki, czyli wypych na krechę przez pola i krzaki. W końcu po stromym podjeździe docieramy na pasmo.

Uście Gorlickie niekompatybilne z enduro 2.4
Uście Gorlickie niekompatybilne z enduro 

O taki tam odcinek niebieskiego
O taki tam odcinek niebieskiego

Szczerze pisząc to na ten odcinek czekałem najbardziej. Chodziła za mną chęć przejechania choćby kawałku szlaku, na którym nie ma segmentu stravy ani filmiku ze zjazdu na jutube. Takiego wypizdowia, że nikt się tu nie zczekinuje na fejsbuku, bo nie ma zasięgu, nikt nie wrzuci fotek na insta, bo to nie doda prestiżu, sławny bloger nie umieści tego w swoim trail głajd bo mu czytelnik w to nie kliknie. I tu mieliśmy takiego dobra jakieś 8km. Większość po szerokim, niezniszczonym dukcie leśnym, dopiero ostatnie kilkaset metrów singlem, dość strome, po suchej, sypkiej nawierzchni, gdzie prawie wysadziło mnie z sandałów. Bardzo przyjemna, odmuająco-relaksująca jazda. 
I to był koniec terenu na dziś. Dobre to było. Szredowaliśmy trailsy, wręcz combingowaliśmy je. Za takie coś należy się nagroda. A ta miała postać wyjątkowo pysznej kiełbasy, którą spożywaliśmy na chodniku pod sklepem, we wsi, której nazwy nie pamiętam, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Właśnie dla takich momentów zacząłem jeździć rowerem, hehe.

Tak wygląda prawdziwe all-mountain
Tak wygląda prawdziwe all-mountain

Taki posiłek się przydał bo czekało na nas prawie 20km powrotu asfaltem. Szczęśliwie przez 90% czasu było albo z górki albo płasko, więc nawet pomimo objazdów i remontów udało się to ogarnąć dość szybko i bez problemu. No chyba, że ktoś ma super nowoczesny rower, w którym brakuje przełożeń na asfalt. No ale to inna historia ;). Do auta dotarliśmy jeszcze przed zmierzchem. Dla mnie to udany wyjazd, w końcu nie ugotowałem się po 20km tylko stylem jucznego muła prałem do końca.

Dane wyjazdu:
24.50 km 0.00 km teren
01:19 h 18.61 km/h:
Podjazdy:265 m

Wódka pokazała mi drogę

Wtorek, 26 września 2017 · dodano: 26.09.2017 | Komentarze 3



Dane wyjazdu:
34.70 km 29.00 km teren
03:40 h 9.46 km/h:
Podjazdy:1524 m
Rozbójnicy:

Oesy, piguły, lasery

Sobota, 16 września 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0

No i kolejna edycja zawodów KELLYS ENDURO MTB SERIES Baligród za nami. Przyjechali, pojeździli, pojechali. Oczywiście przy tak dużym spędzie tzw. enduforców na after party nie mogło się obyć bez gorszących scen, na widok których mieszkańcy Sodomy I Gomory rumienią się ze wstydu. Teraz fajni blogerzy pałują się na tym jak było fajnie i do bólu eksploatują jakieś paździeżowe, zgrane, wyświechtane powiedzonka o Bieszczadach. Ja wysiadam. Na szczęście tym razem zostawili po sobie też coś dobrego - 2 nowe szlaki, powstałe tylko pod zawody. Trzeba było je przejechać, nim nieużywane odejdą w zapomnienie. Kolega Paweł brał udział w tych zawodach i zaproponował, że mnie oprowadzi. 
Zaczęliśmy akurat od czegoś znanego, czyli OS4 z zawodów - niebieski szlak z okolic Berda, przez Kropiwne do Baligródu.

To gdzie to Kropiwne?
To gdzie to Kropiwne? 
Szlak w okolicy Berda
Szlak w okolicy Berda 

Janusz lama zamyka amora na szutrze
Janusz lama zamyka amora na szutrze


Jechałem to 2 lata temu i było spoko i dziś było podobnie, chociaż szlak dość mocno tonął w błocie. Dość interwałowy odcinek, nie dziwie się, że dał ludziom w kość.  Następnie udaliśmy się na OS5, który startował z rozpościerającej się nad Baligrodem Kiczery (724 m.n.p.m). W paru miejscach pokrywa się on z czerwonym szlakiem gminnym i leśną drogą zrywkową, organizatorzy dodali jednak kilka elementów od siebie, np ostrą szykanę wyrzucającą w wąski, sypki i stromy trawers. Całkiem fajny zjazd, warto by było, żeby przetrwał. 

Baligród z drogi na Kiczerę
Baligród z drogi na Kiczerę

Bieszczadzkie In-To-The-Wild
Bieszczadzkie In-To-The-Wild 

Dobra mina do bardzo złej gry
Dobra mina do bardzo złej gry

Kolejnym odcinkiem, na zawodach OS3, Paweł jarał się bardzo mocno. Określił go, jako mały odpowiednik Perci Sosnowskiego z Beskidu Sądeckiego. Żeby trochę skrócić trasę i przygotować mnie na to co będzie się działo na zjeździe Paweł postanowił wypychać OSem, zamiast podjazdówki na około. Podczas wspinaczki, okazało się, że nie jesteśmy tu sami. Gdy zobaczyłem te bandyckie sylwetki i niewzbudzające krzty zaufania twarze z daleka to myślałem, że spotkaliśmy jakichś pogrobowców UPA, którzy jakimś cudem przetrwali 70 lat w bieszczadzkiej kniei. Niestety gorzej - to byli tzw. endurofcy. Chłopak i dziewczyna, sprowadzali bo "jak tu jechać po takich kamieniach". Okazali się całkiem mili ale i tak zachowałem czujność, jak zawsze gdy widzę ludzi na rowerach do enduro. Z doświadczenia wiem, że najgorsi są ci co mają ramy marki Giant. Ci byli na Cube-ach, więc pogawędziliśmy chwilę. Paweł jak to Paweł, motywator, wjechał chłopakowi na ambicje, przez co zaczął próbować on wsiadać na rower w miejscu gdzie było tak stromo, że ja idąc pod górę ledwo stałem. Jaki był finał tej historii nie wiem, bo poszliśmy dalej. Kilka zdjęć z tego odcinka:

Os3 #1
Os3 #1

Os3 #2
Os3 #2 

Os3 #3
Os3 #3 

 
Jak się tu zjeżdża? Przyznaję, że takiego entura to ja jeszcze w Bieszczadzie nie jeździłem. Analogie do Perci Sosnowskiego jak najbardziej trafne, jest to szlak w takim stylu. Perć Sosnowskiego zawiera kilka trudniejszych elementów, gdzie można się zabić ale ma też krótkie elementy gdzie można odpocząć. Na OS3 nie ma gdzie odpocząć. Zjazd me lekko ponad kilometr ale robota jest non stop. Na początku są leje po bombach, potem kamienie, potem kamienie w lejach po bombach i gdy już się cieszysz, że kamienie się kończą to zaczyna się mega stroma ściana po loamie. Zaliczyłem matę na pysk 2 razy, w kilka sekcji rzucałem się kompletnie bez pomysłu i na ślepo, prosząc jedynie w myślach o wstawiennictwo Śniętego Espeda, patrona od enduro. Totalny czad. Dodatkowo miejscówka ta ma właściwości uzdrawiające. Nie wiem, czy ślepcy odzyskują tu wzrok, głusi słuch, a impotenci potencje ale mnie ten zjazd wyleczył z paskudnej infekcji, którą złapałem na tygodniu. W sumie to powinienem dziś siedzieć w domu ale kilka stopni goroączki to za mało, żebym odpuścił wolną sobotę. Rano naszprycowałem się przeciwbólowymi pigułami dla kosmonautów, żeby w ogóle wsiąść na rower. Efektem tego na zjeździe z Kropiwnego widziałem wszystko jak przez mgłę, na zjeździe z OS5 w głowie hulały mi laserowe stroboskopy. Wspinając się na OS3 ledwo powłóczyłem nogami. Na górze powiedziałem do Pawła, że po tym zjeździe wracam do samochodu. Musiałem wyglądać naprawdę słabo, bo w ogóle nie oponował, a jak wiadomo kolega Paweł nie słynie z wyrozumiałości zwłaszcza w kwestii skracania wyryp ;). Nawalony jak świnia adrenaliną po zjeździe z OS3 poczułem się jak nowonarodzony. Stwierdziłem, że jadę dalej. Kocham ten OS i jestem w stanie walczyć o niego z łopatą, piłą i grabiami w ręce. Widzimy się na wiosnę, posprzątamy, nie pozwolimy mu zginąć. Zresztą jest już tu założony segment na stravie, co ściągnie tu na pewno różnych endurfoców i innych bandytów, tak że to pełne dzikiej przyrody miejsce przestanie być już bezpieczne nawet dla wilków i niedźwiedzi.
Zajarani ruszyliśmy dalej, tym razem na poszukiwanie czegoś całkiem nowego. Minęliśmy jeziorko bobrowe i szybko stanęliśmy pod Chryszczatą. Stąd na szczyt wiodą 2 szlaki papieskie, biegnące blisko siebie. Jeden z nich sprawdzaliśmy w 2014, dziś przyszła pora na drugi. Początek nie zachęca - młodnik i brak widocznej ścieżki. Ale dalej ścieżka jest coraz bardziej widoczna i wiedzie po stromej ścianie nad przepaścią. Szlak mało uczęszczany ale ma potencjał, trzeba by nad nim trochę popracować.

Tak się szuka bengerów
Wybrał się z rowerem na grzyby? A znalazł tylko bengery

Papieski
Papieski

Z Chryszczatej postanowiliśmy zjechać zielonym z zawodów sprzed 2 lat. Jechałem to niedawno ale po suchym. Błoto jak zawsze zmienia reguły gry. I choć nażarłem się tu leśnego runa kolejny raz to zjazd był wyborny. Końcówka to już zjazd świeżutką zrywką gdzie nałapaliśmy na ramy błocka z trocinami. Na szczęście Paweł wykminił myjkę :).

Zabawa była przednia ale ktoś ten bajzel będzie musiał posprzątać
Zabawa była przednia ale ktoś ten bajzel będzie musiał posprzątać

Bieszczadzki kerszer
Bieszczadzki kerszer


Cześć tego błota na szczęście odpadła przy szutrowym zjeździe do parkingu. No i w sumie tyle. Pogoda z bani, to mogła być ostatnia wyrypa w sezonie. Tym lepiej, że się udała. 




Dane wyjazdu:
33.70 km 0.00 km teren
01:40 h 20.22 km/h:
Podjazdy:387 m

Wały jeżdżą interwały

Czwartek, 14 września 2017 · dodano: 14.09.2017 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
30.70 km 0.00 km teren
01:25 h 21.67 km/h:
Podjazdy:330 m

Problemy egzystencjonalne z rana

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 10.09.2017 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
24.60 km 0.00 km teren
01:30 h 16.40 km/h:
Podjazdy:363 m

Serwisówkami

Czwartek, 7 września 2017 · dodano: 07.09.2017 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
40.70 km 30.00 km teren
05:10 h 7.88 km/h:
Podjazdy:2024 m
Rozbójnicy:

Mroczne sekrety panny Radziejowej

Sobota, 2 września 2017 · dodano: 04.09.2017 | Komentarze 10

Załamanie pogody oczywiście musiało nadejść w mój wolny weekend. Stojąc u stóp Pasma Radziejowej wiedziałem, że czeka mnie pogodowe dejavu z pewnej, majowej wyrypy - czyli zimno i bardzo wilgotno. Byłem jednak tak żądny mtb, że pojechałbym nawet gdyby spadł pierwszy śnieg. Sebek pewnie też. Dokooptowaliśmy jeszcze Michała - taki powiew młodości w grupie ludzi starych, zblazowanych i nadużywających alkoholu. Asfaltowym podjazdem z Gabonia zaatakowaliśmy Przehybę (1175 m.n.p.m), odbijając jednak przed szczytem na czerwony szlak na zachód. Nie był on jednak naszym celem na dzisiaj. Dziś chcieliśmy odkryć sekrety zachodniego sądeckiego - tajne, nieoznaczone single. Pierwszy z tych szlaków nosi nazwę "ukryty drwal". W tym celu najpierw musieliśmy pokonać kilkaset metrów drogi zrywkowo-śmietnikowej spod znaku hardenduro.

W poszukiwaniu ukrytego drwala
W poszukiwaniu ukrytego drwala

Przemoczywszy buty, w końcu trafiliśmy na klimatyczny singiel. Początkowo wiedzie on pod górę, a następnie przechodzi w długi, płaski i bardzo wąski trawers. Dodatkową atrakcję stanowi jakieś milion korzeni, jak na złość leżących pod najgorszym, możliwym kątem najazdu. Dziś te korzenie były mokre, koło ślizgało się na nich nawet bez hamulca, także niektóre odcinki pokonywałem stylem hulajnogi. Pewnie na sucho by było lepiej, a tak to dla mnie był to najgorszy odcinek dzisiaj. Dalej ruszyliśmy szutrem, zapoznać się z ciekawym fragmentem niebieskiego pieszego do Szczawnicy. Ten był szeroki, kamienisty i przyjemnie kręty. Widziałem takich szlaków bardzo wiele ale po zamule na drwalu jechało mi się to dziś bardzo przyjemnie. Niestety ciekawy odcinek jest dość krótki, a szlak szybko przechodzi w szuter. Mieliśmy okazję przyjrzeć się mu z bliska, bo wypychaliśmy nim później do góry.

Atrakcje niebieskiego #1
Atrakcje niebieskiego #1


Atrakcje niebieskiego #2
Atrakcje niebieskiego #2 

Potem nastąpił stały punkt programu czyli żurek w schronie na Przehybie i ruszyliśmy ku Perci Sosnowskiego.  Podchodziłem to w maju i byłem pod wrażeniem tego co się tu znajduje. Dziś trzeba było się z tym zmierzyć. Kiedyś był to znakowany szlak pieszy aktualnie jest to piękna półdzika ścieżka znana tylko kumatym. Muszę przyznać, że szlak jest mega trudny, w paru miejscach zdecydowanie ponad moje możliwości. Jest hardkorowo. Jechałem to jak bym rozbrajał bombę, 100% skoncentrowany i oglądając uważnie każdy kamień przed najechaniem na niego. Sebek jechał to 3 raz i siepał wszystko konkretnie, a nawet robił triki  jak no-footer-can-can czy ballsroll-over-rear-tire ;). Szlak jest jeżdżony, bo dorobiono tu jeszcze kilka ułatwień dla rowerów, mimo wszystko mam nadzieje, że lokalesi z tym nie przesadzą i ścieżka zachowa swój półdziki, niemalże ocierający się o freeride charakter.

Klimat perci
Klimat perci

Atrakcje Perci #1
Atrakcje Perci #1 

Atrakcje Perci #2
Atrakcje Perci #2


Atrakcje Perci #3
Atrakcje Perci #3

Nad niektórymi ułatwieniami trzeba było się zwiesić
Nad niektórymi ułatwieniami trzeba było się zwiesić 

To było intensywne przeżycie. Prawdziwa Kanada. Dobre miejsce by podnosić swoje umiejętności. Na deser pozostał nam jeszcze żółty, pieszy z Przehyby. Najpierw trzeba było wrócić do góry, podjazdym na którym bomba dojechała mnie ze 40 razy ale tym razem nie odpuściłem jak 2 tygodnie temu. Ten szlak przyszło mi jechać po raz 3. Szczerze pisząc nigdy nie rozumiałem zachwytów nad nim, aż do dziś. Dużym plusem dzisiejszej pogody był kompletny brak turystów. Niektórzy może lubią jak ich janusze dopingują, a stare baby klaszczą z zachwytu ale ja na zjazdach najbardziej lubię spokój. Poczekałem 3 minuty po tym jak goście ruszyli, bo chciałem się tu dziś ścigać tylko z samym sobą. Korzystając ze znajomości terenu pojechałem to szybciej i było pięknie. Ten pierwszy odcinek do szutru to jest normalnie arcydzieło. Dalej jazdę psuły ścięte drzewa, przez jedno z nich nawet poleciałem trochę w dół :) ale i tak muszę potwierdzić, że to jest klasyk.
Ostatnią - rąbankową część szlaku odpuściliśmy na rzecz kolejnego mrocznego sekretu pasma Radziejowej - singla zwanego Secret Freeride Trial. Ja bym go raczej nazwał Flow, bo to chyba najbardziej płynny single track jakim jechałem. Dodatkowo jest na nim trochę band i hopek. Idealne zakończenie dobrego dnia w górach. 

Tak wygląda idealnie płynny singiel
Tak wygląda idealnie płynny singiel

Pojechaliśmy kawał solidnego MTB, także przy powrocie do Rzeszowa przez Łańcut humory wszystkim dopisywały. Propsy dla Michała za to jak walczył z tym wszystkim na sztywnym rowerze. Może jeszcze się jakoś wyrypę w tym roku pojedzie o ile zaraz nie spadnie śnieg.