Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:485.50 km (w terenie 258.00 km; 53.14%)
Czas w ruchu:32:58
Średnia prędkość:14.73 km/h
Suma podjazdów:8291 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:48.55 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
79.20 km 49.00 km teren
05:10 h 15.33 km/h:
Podjazdy:1290 m
Rozbójnicy:

Jaram się

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 5

Pogoda odwołała kolejną wyrypę z rzędu. W praktyce okazało się, że wschodnie rejony województwa były dziś do pojechania ale nie ma to znaczenia. Jaram się jazdą moim  nowym/starym rowerem, objeżdżone miejscówki zyskały całkiem nowy wymiar. Ostatni raz tak miałem 5 lat temu podczas "miesiąca miodowego" z fulem gdy się przesiadłem nań z hardaila. Wbicie tych tulei, niby kilka mm różnicy, a wniosło sporo ożywienia w mój skostniały "związek" z Forcem. Powiew świeżości. Krocząc chwiejnym krokiem drogą ryzykownych porównań muszę napisać, że Forc z oziębłej dewotki zmieniła się w chętną do zabawy, wyuzdaną tygrysicę. Z materialnych rzeczy w życiu większą przyjemność niż jazda tym rowerem sprawia mi jedynie spożywanie zawartość mojego barku. Prawie zaczynam rozważać rezygnacje ze zmiany starej, sprawdzonej maszyny na świeżą młódkę. To, że czasem rama za bardzo jęczy przestaje mieć znaczenie :). A może te tuleje działają jak placebo? A może to kryzys wieku średniego? Nie wiem - grunt, że dobrze się bawię.
Dziś z chłopakami wybrałem się na Wilcze. Wiadomo - standardowa "pielgrzymka" na najbliższy Rzeszowa ołver-500metrowiec raz w sezonie musi się dokonać. Z tym, że dziś Wilcze było celem drugorzędnym, bo przede wszystkim mieliśmy się dobrze bawić. I tak oto dojazd na Wilcze zajął nam ponad 40 km :D. To jedna z najdłuższych tras na Wilcze w historii. Za to dziś zaliczyliśmy kilka ciekawych miejscówek:
- żółty z Łanów do Tyczyna
- strava-segment Przylasek zjazd
- fenomenalną drogę z Przylasku do Straszydla, którą dziś pokazał mi Seba
- Banię, gdzie zawitałem w poszukiwaniu strava-segmentu "Korzenie" - zjechaliśmy super zjazd po korzeniach ale to chyba nie było to
- zjazd z Wilczego
- zjazd DH Babica
Sporo się wytłukliśmy w ciężkich, błotnych warunkach. Dobry trip. Dzięki chłopaki za cierpliwość. Na szczęście zdążyliśmy przed burzą - zaczęła się 15 minut po tym jak wszedłem do mieszkania. Fotorelacja:

Z morza tyczyńskich traw wyłania się Seba
Z morza tyczyńskich traw wyłania się Seba

Goście jadą, nie czekają
Goście jadą, nie czekają

Reverb team?
Reverb team? Ta sztyca to już PODKARPACKI STYL

Trzech mrocznych typów spod ciemnej gwiazdy
Trzech mrocznych typów spod ciemnej gwiazdy

Na koniec jeszcze się pochwalę, że zaliczyłem pierwszy Strava-czeledż w życiu. Majowy klimbing-czelendż zaliczyłem z wynikiem 6,837 m w pionie w dniach 9-31 maj, na co potrzebowałem przejechać około 400 km. Śmieszna ta zabawa ale motywuje.




Dane wyjazdu:
29.60 km 14.00 km teren
02:00 h 14.80 km/h:
Podjazdy:343 m

Żałuję

Czwartek, 28 maja 2015 · dodano: 28.05.2015 | Komentarze 3

Dziś kolejny dzień testów tulei offsetowych. No niestety, z przykrością muszę powiedzieć: ŻAŁUJĘ ...., że dokonałem tej modyfikacji dopiero teraz. Dziś jeździłem po miejscówkach, które znam najlepiej, żeby mieć dobre porównanie i muszę przyznać, że na stromiznach jest dużo stabilniej, pewniej, można powalczyć. Zmiana środka ciężkości odczuwalna jest też negatywnie na podjazdach - trudno. Jak na tym polega to całe enduro to ja to biorę :D.
Poza tym, to warunki w terenie pozytywnie mnie zaskoczyły - pomimo tęgich opadów były lepsze niż w sobotę. Tylko to zimno - na zjazdach tęskniłem za czapką. Na wzgórzach nad Woliczką szczekała (???) na mnie sarna. Ciekawe jak smakuje kiełbasa z tego stworzenia.

Dane wyjazdu:
41.50 km 21.00 km teren
02:20 h 17.79 km/h:
Podjazdy:209 m
Rozbójnicy:

Mroczny Bór

Poniedziałek, 25 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 0

Trochę płaskiego w Borze Głogowskim.

Paweł wrzucił parę sekwencji z kamerki z naszej wycieczki po Górach Grybowskich. Oczywiście wszystko wypłaszczone i nie widać tych ciekawostek na zjeździe z Koziego Żebra ;). 




Dane wyjazdu:
53.60 km 30.00 km teren
03:15 h 16.49 km/h:
Podjazdy:685 m
Rozbójnicy:

-10 milimetrów przyjemności

Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 23.05.2015 | Komentarze 5

Nie ma co ukrywać, że mój rower najlepsze lata ma już za sobą. Okazało się jednak, że jest sposób by relatywnie tanim kosztem staruszka torchę unowocześnić. I nie mam tu na myśli wsadzenia 29 calowych kół. Hasło klucz: tuleje montażowe. Takie coś na czym mocuje się damper do ramy przy pomocy śrub. Można je wymienić na tzw tuleje offsetowe, czyli takie w których otwór na śrubę jest przesunięty względem środka tulei o kilka mm.

Już słyszę jak ziomki mówią: no dobra ale po co? znowu coś wymyślasz!

O nie nie nie. Tym razem to ma głębsze uzasadnienie. Otóż zamontowanie takich tulei w odpowiedni sposób powoduje skrócenie długości montażowej dampera, co sprawia:

a) wypłaszczenie główki ramy o około 1.5 stopnia
b) obniżenie suportu o około 10mm

Teraz słyszę jak gadają: co ty dajesz? co to za śmieszne wartości? milimetry? dziesiętne części stopnia? Więcej byś zyskał przekładając szerszą oponę na z przodu na tył. ;)

Hehehe, spoko, ja też kiedyś myślałem, że im wyżej suport tym lepiej ale tak nie jest. Już tłumaczę. Obydwa te parametry wpływają na stabilność na stromiznach, w zakrętach oraz przy dużych prędkościach. Aktualnie w rowerach all-mountain kąt główki ramy (ang skrót: HA) to zakres 66-67.5 stopni, a Force ma przyjemnie brzmiące ale mocno starodawne 69. Natomiast wysokość suportu w tym rowerze to jakiś kompletny kosmos - prawie 35 cm. A niższy support to środek ciężkości niżej i bardziej do tyłu. No dobra, nie będę się dalej tlumaczył. Kupiłem tuleje za 140 zł z przesyłką. W późny czwartkowy wieczór zabrałem się za robotę. Zacząłem od zapodania 50 mililitrów podkarpackiego destylatu dla kurażu, żeby wzmóc precyzję oraz opanować to nieznośne drżenie rąk. Potem już tylko młotek, imadło, bum-bum-bum, yep-yep-yep i modyfikacja stała się faktem. Trochę się męczyłem bo miałem o 0.5cm za krótkie imadło ale pieściłem, pieściłem aż zmieściłem.

Tuleja ofsetowa
Tuleja ofsetowa - przód

Wizualnie rower zmienił się dość zauważalnie. Nie miałem czasu tego przetestować aż do dzisiaj. Na dzisiejszą, lokalną ustawkę z chłopakami jechałem doświadczając mieszanki strachu i podniecenia. Warunki jazdy być może nie sprzyjały - mega błoto - ale wytłukliśmy się dość konkretnie w fajnej atmosferze, czas więc na pierwsze wnioski. Z tymi tulejami jest jak …. na 2 randce … można sobie pozwolić na DUŻO, DUŻO więcej. Rower jest o wiele stabilniejszy, nie miota nim tak mocno przy większych prędkościach. Na ostateczną ocenę przyjdzie czas jak zjadę jakieś chore faki ale na tę chwilę nowe oblicze Forca bardzo mi pasuje. Dodatkowo jako bonus rama przestała skrzypieć! Tyle wygrać. W tym roku dzień dziecka wydarzył się dla mnie wyjątkowo wcześnie.

Błotna robota
Błotna robota

Przy okazji polecam  bardzo ciekawy blog, który natchnął mnie do tej zmiany. Gość pisze o sprzęcie, że nawet ja  (chyba) rozumiem. Polecam:

http://www.1enduro.pl





Dane wyjazdu:
65.80 km 35.00 km teren
04:20 h 15.18 km/h:
Podjazdy:1104 m

Poczuj ten teren

Wtorek, 19 maja 2015 · dodano: 19.05.2015 | Komentarze 2

Trafiło mi się dziś kawał dnia wolnego, wybrałem się więc na przegląd okolicy, bo ostatnio mało jeżdżę. Trzeba korzystać bo nadchodzi załamanie pogody numer 242049204 w tym roku. Grochowiczna, Przedmieście Czudeckie, Wielki Las - wieki mnie tam nie było. Warun idealny, susza, słońce, wiosna w pełni, ptaszki ćwierkają, rower radośnie z cicha poskrzypuje. Dobre czasy.

A DŻEJMS TAŃCZY NA BŁOCIE


Dane wyjazdu:
48.20 km 30.00 km teren
03:53 h 12.41 km/h:
Podjazdy:1659 m
Rozbójnicy:

Góry GRUBO-wskie

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 13

Dziś wybraliśmy się na eksploracje Gór Grybowskich - najdalej wysuniętego na zachód pasma Beskidu Niskiego. Zastanawiam się czy to ich wysunięcie nie jest tak dalekie, że to już jest Beskid Sądecki? Geograficznych purystów tym razem proszę o udzielenie mi lekcji w komentarzach. Chętnie dowiem się czegoś nowego, tymczasem skupię się na tym, na czym znam się najlepiej czyli na mtb-melanżach. Na dzisiejszym ekipa dopisała - Łukasz, Seba i Paweł, w tak mocnym składzie nie jeździłem chyba od września. Jak wiadomo są to chłopy co lubią i wypić i zakąsić więc atmosfera była daleka od stypy. W dobrych nastrojach wyruszyliśmy z parkingu przy plebani w miejscowości Kąclowa. Początkowo szutrem w górę, a potem zielonym szlakiem na Jaworze.

W górę
W górę

Nasz pierwszy cel - Jaworze (882 m.n.p.m)
Nasz pierwszy cel - Jaworze (882 m.n.p.m)

Zielony jest mozolny, miejscami lekko stromy ale ogólnie dobrze utrzymany. Nie ma tu mowy o zniszczeniu przez zrywki i tym podobne pato - akcje. Ogólnie dziś cały dzień byłem pod wrażeniem jakości miejscowych szlaków. Na Jaworzu znajduje się 15-metrowa wieża widokowa. Choć to konstrukcja dość chybotliwa i z przeźroczystą podłogą, to widoki z niej są naprawdę warte wspinaczki. Generalnie miazga i polecam.

Wieża widokowa na, Jaworze
Wieża widokowa na, Jaworze

Widok z wieży #1 - północny wschód
Widok z wieży #1 - północny wschód

Widok z wieży #2 - pasmo Jaworzyny Krynickiej
Widok z wieży #2 - Radziejowa

Widok z wierzy #3 - pasmo graniczne
Widok z wierzy #3 - Lackowa

Widok z wieży #4 - wschód, Beskid Niski zachodni
Widok z wieży #4 - wschód, Beskid Niski

Widok z wieży #5 - północ
Widok z wieży #5 - północ

Widok z wieży #6 - Nowy sącz
Widok z wieży #6 - Nowy Sącz

Nacieszywszy oczy zjeżdżamy niebieskim do Patszkowej. Szlak jest miejscami zniszczony ale nie przez drwali, a przez siły natury. Jedyną trudność techniczną na nim stanowi walka z rynnami wyrzeźbionymi przez spływającą wodę. Jak "tańczysz" na krawędzi takiej rynny to prędzej czy później w nią wpadniesz, a wtedy amor ledwie wyrabia z wybieraniem tych kamuli.
Dalej jakieś 10km asfaltem i wbijamy na żółty szlak. Wiedzie on ponad 20km bezimiennym pasmem z kulminacją Koziego Żebra (888 m.n.p.m). Bo Beskid Niski ma 2 żebra i oba KOZIE  (hehe, to taki słaby żart tylko dla kumatych beskidników, wybaczcie). Przez pierwsze kilka km wydawało mi się, że to pasmo jest bardzo lajtowe. troszkę asfaltu, potem szutry i leśne drogi. Ładne widoki ale poza tym nic się nie działo.

Początek szutrowy
Początek szutrowy

Na żółtym szlaku
Na żółtym szlaku

Kamieniołom
Kamieniołom

Totalna nowość - Paweł robi SELFI
Totalna nowość - Paweł robi SELFI

Brama z .... elektrycznego pastucha
Brama z .... elektrycznego pastucha - nawet 29ner przejechał

Im wyżej tym było coraz więcej luźnych kamieni. Pierwsze strome wypychy i już wiedziałem, że dałem się zwieść. Dziś będzie GRUBO. Dotarliśmy do Koziego Żebra, które bezapelacyjnie wygrywa w moim osobistym rankingu na najmniej widokowy wierzchołek pasma w Beskidzie, a dalej się zaczęło. Zjazd na wschód - stromy i techniczny, szybko mnie pokonał - postawiło mnie bokiem. Daku jak to Daku- wyjaśnił wszystko. Dalej trochę spokoju aż do odcinka który prowadził na Czereszlę (877 m.n.p.m). Ja nie wiem co to ma być - wygląda jak ucieleśnienie koszmarnego snu znakarza szlaków. Jakieś 200 metrów stromej ściany, miejscami takie piony, że nie da się roweru nawet prowadzić, trzeba go nieść albo targać. Trudno mi to do czegoś porównać, może tylko papieski na Chryszczatą mógłby stanąć w te szranki. Jak kiedyś będę chciał spojrzeć śmierci głęboko w oczy to przyjadę to zjechać, do grobu zabiorę ze sobą klocki hamulcowe albo raczej to co z nich zostanie. 

Kiera nad głową!
Kiera nad głową!

Takie coś pozostawia trwały ślad w psychice. Po wdrapaniu się na ten wierzchołek zaczęła się zabawa. Było trochę szerokich zjazdów po luźnych kamieniach miejscami nawet stromych ale raczej szybkich niż technicznych. Zabawa przednia, niestety - wszystko co dobre szybko się kończy i tak w końcu dotarliśmy do Florynki skąd asfaltem do samochodów. Świetna jazda, dziś wszystko dopisało - przypomniały mi się najgrubsze melanże z 2014. Ostatnio mało jeździłem, bo oszczędzałem kontuzjowaną rękę. Efektem tego zupełnie nie czuję terenu, na podjazdach zamulam a na zjazdach mam pełne gacie, mimo wszystko jaram się. Dzięki Panowie za jazdę i "CHWAŁA KIEROWNIKOWI" hehe :).

1600 w pionie, chłopaki się cieszą, a ja pewnie walczę z odruchem wymiotnym ;)
1600 w pionie, chłopaki się cieszą, a ja walczę z odruchem wymiotnym ;)

Na koniec mała ciekawostka. Dla wielu to pewnie normalka ale ja rzadko kiedy mam okazję jeździć w grupie, gdzie więcej niż 1 osoba ma włączoną Stravę. Dziś miało ją 3 uczestników na 3 różnych telefonach, Strava oczywiście sprytnie "połączyła" nasze wysiłki ale indywidualne odczyty wyglądają ciekawie:

* Ja: 48.2 km / 1659 m w pionie
* Seba: 48.4 km / 1514 m w pionie
* Łukasz: 49.4 km / 1668 m w pionie

Można to tłumaczyć: telefon Seby stracił łączność z satelitą na Kozim, a Łukasz na jednym postoju jeździł w kółko krótki odcinek bo coś tam regulował przy rowerze. Mimo wszystko powyższe rozbieżności każą mi się poważnie zastanowić nad powrotem do licznika oraz użyciem altimetru. 


Dane wyjazdu:
64.50 km 34.00 km teren
04:50 h 13.34 km/h:
Podjazdy:1548 m
Rozbójnicy:

Bieszczadzkie gry i zabawy

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 6

Dziś miała być inna trasa i innego typu atrakcje. Niestety pogoda ją odwołała. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło więc pojechaliśmy w Bieszczady. Geograficznych purystów uprzedzam - wiem, że trasa biegła w części jeszcze po Górach Sanocko-Turczańskich ale Bieszczady bardziej mi pasowały do tytułu. Poza tym administracyjnie się zgadza (powiat bieszczadzki), no i to mój blog i moja licentia poetica hehe. Wystartowaliśmy z miejscowości Żłobek. Żadna konkretna wyrypa w tych stronach nie może się obyć bez stałych elementów składowych, takich typowych rozrywek urozmaicających wycieczkę. I tak dość szybko zaczynamy od jednej z nich - stromego wypychu zielonym szlakiem gminny. Klasyk. Trzeba będzie kiedyś to zjechać. Zielony szlak szybko doprowadził nas do zółtego, w okolicy najwyższego wzniesienia polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich - Jaworników (909 m.n.p.m). 

Okolice Jaworników
Okolice Jaworników

Jaworniki, choć bliskie, nie były dziś naszym celem. Ruszyliśmy w przeciwnym kierunku, na południe. Minęliśmy Besidę (856 m.n.p.m) i dalej zjazdem w kierunku Bystrego dotarliśmy do polany widokowej. Muszę przyznać, że widokiem z tego miejsca byłem oczarowany. Szeroka równina, w oddali pokryte miejscami śniegiem Bukowe Berdo, dobrze widoczne cerkwie w Bystrem i Michniowcu.

Polana widokowa nad Bystrem
Polana widokowa nad Bystrem

Dalsza trasa umożliwiła nam obejrzenie tych cerkwi z bliska. Ciekawa jest zwłaszcza ta w Bystrem, stylem inna od tych, które dotychczas widziałem. Aktualnie w remoncie.

Cerkiew w Bystrem
Cerkiew w Bystrem

Cerkiew w Michniowcu
Cerkiew w Michniowcu

Dalsza jazda przebiegała wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej. W pewnym momencie musieliśmy na przypale pokonywać odgrodzony teren hodowli jeleni. Czy pokonywanie terenów prywatnych można zaliczyć do bieszczadzkich gier i zabaw? Jeszcze nie wiem, bo to była nowość. Ogólnie dzisiejsza trasa bardzo mi się podobała. Może bez jakichś spektakularnych atrakcji zjazdowych, za to konkretna poniewierka góra-dół. Cały czas w oddali towarzyszyła nam ośnieżone Bukowe Berdo.

Okolice nieistniejącej wsi - Żurawina, granica blisko
Okolice nieistniejącej wsi - Krywki, granica blisko

Polana widokowa w okolicy nieistniejącej wsi Żurawin
Polana widokowa w okolicy nieistniejącej wsi Żurawin

Te tereny uchodzą za jedne z najdzikszych, o ile można w ogóle jeszcze mówić o dzikości w tym zurbanizowanym kraju. Jest to jedna wielka ostoja dzikiej zwierzyny. Miejscowe lasy są doskonałym miejscem na tradycyjną, bieszczadzką zabawę - poszukiwanie tropów niedźwiedzia. Polecam! Takie znalezisko doda pikanterii nawet najnudniejszej wyrypie. Bystre oko Pawła szybko coś wypatrzyło.

Tomek, patrz! Miś Marian tu był niedawno
Tomek, patrz! Miś Marian tu był, całkiem niedawno

W końcu opuściliśmy Góry Sanocko-Turczańskie i znaleźliśmy się u bram Bieszczad, których granicę wyznacza tutaj San. Oczywiście nie może być łatwo, czkała na nas kolejna, typowo miejscowa rozrywka - pokonywanie brodu. Gdy w zeszłym roku przekraczałem brodem Wisłok w Beskidzie Niskim, udało mi się dojechać na rowerze do połowy rzeki. San to jednak bardziej wymagający zawodnik od Wisłoka. Wjechanie do niego w tym miejscu zakończyło by się morką matą. Jedyne co pozostało to FiveTeny na kierę i ogień! A raczej woda.

Najpierw Paweł
Najpierw Paweł

Teraz moja kolej
Teraz moja kolej

Woda była zimna, kamienie ostre i śliskie, nurt porwisty. Przeprawa do łatwych nie należała ale ja lubię takie akcje. Przy +30 stopniach to pewnie by była czysta przyjemność.
Kolejne kilometry to pokonywanie dróg zrywkowych i bieszczadzkie błoto, takie, że można w nim pogubić buty. Trafiło się nawet kilkaset metrów zabawy zwanej krzaczingiem. W tych górach może się to skończyć odwiedzinami w mateczniku niedźwiedzia. Spotkaliśmy grupę ludzi pracujących w lesie, patrzyli na nas jak na wariatów. Jakiś pan łapie się za głowę, pyta czy jesteśmy z jakiegoś obozu survivalowego :D. Mówi, że mamy szczęście, że nie natrafiliśmy na niedźwiedzicę z młodymi, która urzęduje w okolicy. Cóż - w takim przypadku przyszło by nam zagrać z nią ... o nawyższą stawkę :D.
Dotarliśmy do zdezelowanego asfaltu Stuposiany-Muczne ale jedynie na chwilę, bo szybko zamieniliśmy go na leśną drogę do celu dzisiejszej wyprawy - Dydiowej. Są to tereny nieistniejącej wsi na końcu Polski. Aby się tam dotrzeć trzeba pokonać mega błotnistą drogę, przez Kiczerę Didowską (799 m.n.p.m) a sama Dydiowa leży w zakolu Sanu i jest z 3 stron otoczona ukraińską granicą.



Wygląda dziko? Trzeba trochę uporu aby się tam dostać. Miejscówka jest naprawdę mega klimatyczna. Znajduje się tam starty pasterski szałas - Dydiówka - do którego trudno określić prawa własności. Służy jako dobro wspólne - właściwie każdy kto tam dotrze, może skorzystać z tego przybytku, o ile właśnie nie jest zajęty przez innych włóczęgów.

Wecome to Dydiówka residence
Wecome to Dydiówka residence

Nie udało mi się znaleźć zbyt wielu informacji o historii szałasu. Nie mam pojęcia czy powstał we wczesnych latach 70, gdy Bieszczady były prawdziwie dziką krainą ,wyjętych spod prawa, hipisów, używek i wolnej miłości, a może jeszcze wcześniej? Kiedyś w Bieszczadach było takich miejsc dużo, dużo więcej.

Domek z ogródkiem
Domek z ogródkiem

Ucieczka od cywilizacji
Ucieczka od cywilizacji

Pasmo oddzielające Dydiową od cywilizacji ukraińskiej
Pasmo oddzielające Dydiową od cywilizacji ukraińskiej

Szałas oferuje przestronne, dobrze wyposażone i nowoczesne wnętrze
Szałas oferuje przestronne, dobrze wyposażone i nowoczesne wnętrze

Tak wiem - pasterski szałas głęboko w górach, dwóch brudnych "kowbojów" - może się kojarzyć z Brokeback Mountain, ale zapewniam, że my przybyliśmy tu jedynie w celu pieczenia kiełbasy :D. W mgnieniu oka zapłonęło olbrzymie ognisko i przy odgłosach skwierczącego tłuszczu z kiełby można się było przez chwilę poczuć się jak prawdziwy traper.

Kiełba jest pieczona
Kiełba jest pieczona

Narzędzia po robocie
Narzędzia po robocie

Pozostał powrót tą samą drogą do asfaltu i szosą do auta. W planie był jeszcze Otryt ale zabrakło czasu. Ogólnie trasa wymyślona przez Pawła była zajebista. Bieszczadzkie błoto sponiewierało. Ostatnią z bieszczadzkich gier rozegrałem już w domu, w Rzeszowie, który wbrew temu co niektórzy myślą, wcale nie leży Bieszczadach :D. Była to rozgrywka "1 na 1" z  moją manierką pełną doskonałej jakości produktu z okolic Komańczy. Dziś to był krótki mecz, BUM BUM BUM, 3 lufy, nokaut i  GAME OVER.




Dane wyjazdu:
5.00 km 0.00 km teren
00:15 h 20.00 km/h:
Podjazdy: m

Koncert życzeń

Czwartek, 7 maja 2015 · dodano: 07.05.2015 | Komentarze 5

No i cały środowy wieczór spędziłem na ogarnianiu roweru. Nienawidzę tego. Oczywiście nie pomogło, pewnie trzeba by kolejny raz wymienić osłony łożysk. Jak się kiedyś wkurzę, to zespawam wahacz :D.  Czas powoli rozglądać się za nowym rowerem. Niestety mam masę pilniejszych wydatków ale może uda się coś ogarnąć końcem tego roku lub początkiem nowego. Może wcześniej ale to musiała by się trafić mega okazja, bo teraz rowery są najdroższe. Zacząłem internetowe poszukiwania, bo szczerze mówiąc nie byłem na bieżąco z tym całym cyrkiem zwanym „przemysłem rowerowym”. Moje wymagania:

1. Chcę oczywiście rower „all-mountain” ale jeszcze nie zdecydowałem czy ma być bardziej „all” (140mm skoku), czy „mountain” (160mm skoku, bardziej płaski kąt głowki ramy i stroma podsiodłówka)
2. Koła 650b
3. Napęd 2x10, korci mnie 1x11 ale chyba jeszcze nie dorosłem
4. Reverb - bez komentarza
5. Uginacze najlepiej od Rox Shoxa, na przedzie chcę nowego Pike’a na tyle Monarcha, raczej te bardziej dopakowane wersje
6. Najnowszy system ESPEDE ..... hehe

Puściłem wodze fantazji. Wyobraziłem sobie, że kasa nie gra roli. W takim przypadku pewnie wybrał coś z tej piątki:

1. Giant Reign 27.5 LTD - rower w idealnej konfiguracji wg powyższych wymagań. Trudno mi znaleźć jakieś minusy tego roweru. Wolny na szosie? kogo to obchodzi. Nie wiem tylko czy nie jest zbyt "enduro" jak na mnie. Nie godzien jestem :).
2. Giant Trance 27.5 - seryjnie chyba nie ma tego roweru na Pike-u więc trzeba by składać ewentualnie postawić na Foxa. Ogólnie tańszy od Regina. Geo bardziej jak Force. 
3. Canyon Strive AL 6.0 - podobny do Reigna LTD ale na lepszym osprzęcie i ciut tańszy (katalogowo). Jedyny problem to fakt, że ciężko go by było obejrzeć przed zakupem w Rzeszowie.
4. Rose Uncle Jimbo - o marce Rose Bikes dowiedziałem się niedawno, mają fajny internetowy kreator konfiguracji roweru. Niestety sprzedają tylko internetowo, więc znowu był by kłopot z obejrzeniem u mnie w mieście.
5. Rose Granite Chief - jak wyżej ale mniejszy skoki mniej "enduro" geometria.

Inne interesujące: Norco Range, Romet Tool, Kross Moon, Focus Sam, Radon Slide.

Jak ktoś ma jakieś sugestie lub rady to chętnie wysłucham :).


Dane wyjazdu:
39.60 km 15.00 km teren
02:05 h 19.01 km/h:
Podjazdy:158 m

Standardowe coś tam po robocie

Wtorek, 5 maja 2015 · dodano: 05.05.2015 | Komentarze 4

Odkryłem nowy wymiar jazdy. Połamałem podstawkę od Sigmy. Początkowo byłem smutny ale potem zrzuciłem całą instalację licznika z radością, niczym feministka stanik. Teraz sobie jeżdżę i nie wyświetlają mi się przed oczyma prędkość, czas, godzina itp głupoty. Jeszcze większa wolność. Dystans liczy Strava na telefonie ale telefon jest schowany głęboko w plecaku i mam go w nosie. Polecam spróbować. Poza tym warun - ideał (mega susza), poturbowana w świętokrzyskich ręka już prawie nie boli, czego chcieć więcej? Aby nie było tak różowo - ta cholerna rama znowu mi skrzypi. Rower jeździ wspaniale ale powinni sprzedawać go z zapasem zatyczek do uszu. Serwis zwiechy daje jakies 600km spokoju. Znowu muszę poświęcić wieczór żeby to wszystko przesmarować. Mam tego szczerze dość :D. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam w tej patologicznej relacji z tym rowerem :D.


Dane wyjazdu:
58.50 km 30.00 km teren
04:50 h 12.10 km/h:
Podjazdy:1295 m
Rozbójnicy:

Ten wpis jest zielony

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 02.05.2015 | Komentarze 5

Gdyby nie upór Łukasza to nawet bym dziś nie poszedł na rower. Pogoda jak zwykle w długi weekend była kapryśna, byłem już zmęczony ciągłym przeglądaniem meteogramów i ogólnie jakoś bez zajawki. Łukasz miał ciśnienie bo jeszcze nie był na wyrypie w tym roku, kusił lansem, kusił koksem. Dodatkowo zaoferował, że mnie nawet zawiezie więc musiałem się zgodzić. Po poniższej fotografii łatwo określić, który rower ma na koncie więcej wyjazdów :).

To skomplikowane
To skomplikowane

W długi weekend, gdy Bieszczady są zalane przez fanów serialu "Wataha", warto jechać w Beskid Niski. Gdy wyruszaliśmy z miejscowości Królik Polski pogoda była idealna. Zaparkowaliśmy klimatycznie obok miejscowej, zruinowanej cerkwi.

Królik Polski - cerkiew w ruinie
Królik Polski - cerkiew w ruinie

Dzwonnica i cmentarz
Dzwonnica i cmentarz

Wiosna w Beskidzie wybuchła zielenią. Do tego idealna susza. Dzisiejsza trasa miała być maksymalnie widokowa.

Nasz pierwszy cel - Jawornik (761 m.n.p.m) - jest zielony
Nasz pierwszy cel - Jawornik (761 m.n.p.m) - jest zielony

Cergowa w zieleni
Cergowa jest zielona

Beskid Niski wiosną wyzwala we mnie jakieś głęboko ukryte atawizmy. Mam ochotę tu zostać, nawet gdybym miał mieszkać w szałasie. Jestem mentalnym Cyganem. 
Po malowniczych wzgórzach okalających Królik Polski dotarliśmy do szlaku Kurierów Beskidzkich "Jaga Kora".

No to jeszcze trochę zieleni
Zieleni nigdy za wiele

Szlakiem kurierów beskidzkich
Szlakiem kurierów beskidzkich

Pierwsza poważniejsza góra na naszej drodze - Jawornik - od północy jest zaorana przez zwózkę. Dalej jest już trochę lepiej. Na Polańska (737 m.n.p.m) jest już singiel. Niestety w pewnym momencie gubimy szlak i mamy trochę "krzaczingu" ale w porównaniu do tego co było tydzień temu na Słowacji to dzisiejszy przypomina spacer po parku. W końcu docieramy do szczytu wzniesienia, skąd jest ciekawy widok na pasmo graniczne oraz najwyższy w okolicy Kamień nad Jaśliskami.

Nasz kolejny cel Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m)
Nasz kolejny cel Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m)

Zjazd do Polan Surowicznych jest ciekawy. Najpierw kręty singiel, później niby droga polna ale masakrycznie stroma i powybijana. Pojęcia nie mam co na 4 kołach daje radę pod to podjechać. Do tego koleiny i leje po bombach. Ten zjazd był tak straszny, że nasz ekipowy tłentynajner ... popuścił z wrażenia :).

Wymysły przemysłu rowerowego vs podkarpacka tarnina 0:1
Wymysły przemysłu rowerowego vs podkarpacka tarnina 0:1

Niedźwiedzie, wilki, buhaje
Niedźwiedzie, wilki, buhaje, ot beskidzka codzienność

Miał Łukasz robotę napompować to wielgachne koło ale nawet sprawnie się uwinął. W nagrodę ma zdjęcie na tle sławnej tapety z Windowsa XP.

Zjazd do Polan Surowicznych po zielonym dywanie
Zjazd do Polan Surowicznych po zielonym dywanie

Dla odmiany trochę białego - posypane
Dla odmiany trochę białego - posypane

W Polanach Surowicznych byłem dokładnie rok temu i niewiele się tu zmieniło. Klimat dzikiego zachodu z nutka orientalnego wschodu nadal obowiązuje. Po pokonaniu 4 brodów na 150m szutrówki ruszamy na przypale przez pola w kierunku Moszczańca. Robi się pochmurnie i wieje silny wiatr z południa ale widoki nadal rozkładają na łopatki.

Polańska (737 m.n.p.m)
Polańska (737 m.n.p.m)

Pasmo Bukowicy również w zieleni
Pasmo Bukowicy również w zieleni

Do Moszczańca jedziemy asfaltem pod naprawę konkretny wmordęwind. Następnie leśną szutrówką w kierunku Jasiela. Parę km mozolnego podjazdu ogarniamy w całkiem dobrym tempie. W Jasielu sporo ludzi ale mniej niż rok temu. Widocznie ludzie jednak przywiązują wagę do prognozy pogody.

Jeziorko w Jasielu
Jeziorko w Jasielu 

Meta szlaku Jaga-Kora
Meta szlaku Jaga-Kora

Niestety zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Zaczął padać rzęsisty deszcz, wiać porwisty wiatr. Niebo zaszło chmurami koloru ... niestety nie zielonego. Momentalnie temperatura poleciała w dół. Była okazja wygrzebać z czeluści plecaka mój zimowy nabytek. Nauczony doświadczeniami poprzedniego sezonu gdy zbierałem baty od deszczu, kupiłem najtańszą kurtkę przeciwdeszczową. Lepsze to niż worek na śmieci z kolekcji Jana Niezbędnego ;).

I ja też jestem zielony
I ja też jestem zielony

Uprzedzając pytania - męskich nie mieli. W tym wdzianku było by mi do twarzy chyba tylko na tłentynajnerze :D.
Ruszyliśmy szutrem w kierunku asfaltu Tylawa-Komańcza. Wszystko wskazywało na to, że nasza wyrypa dobiegła końca i przyjdzie nam wracać skrótem do auta i wtedy niespodziewanie wyszło słońce. Postanowiliśmy kontynuować naszą wycieczkę i wbiliśmy na pasmo graniczne nowo-znakowanym szlakiem końskim. Jazda po paśmie jest spoko, choć z każdym rokiem coraz mniej jego fragmentów przypomina singiel. Spotkaliśmy nawet 2 grupy turystów. Z nieba siąpił wiosenny kapuśniak ale chroniły nas przed nim korony drzew. Niestety w okolicy Kamienia kapuśniak przeszedł w ulewę. Padało naprawdę konkretnie i zrobiło się bardzo ślisko. To naprawdę pech biorąc pod uwagę trudność techniczną szlaku jakim mieliśmy zjeżdżać.
Ogólnie to szlaki Beskidu Niskiego wschodniego nie są bardzo trudne na rower. Żółty szlak z Kamienia wydaje się tu jakby niepasujący, wyjęty z innych gór. Bardziej by pasował do świętokrzyskich ze względu na natężenie kamiennych telewizorów. To od nich góra wzięła swoją nazwę, przed wojną był tu czynny duży kamieniołom. Podchodziłem tu w zeszłym roku i wiedziałem, że wrócę. Dziś w deszczu było tu ZERO gripa nie tylko na kamulcach ale też na korzeniach i gałęziach. Mieliśmy tu parę dramatów. Jednego fragmentu - wąskiego, najeżonego kamulcami trawersu nad kilkumetrową przepaścią to nie przejechał bym pewnie nawet na sucho.
Po opuszczeniu szlaku przestało padać, a my dotarliśmy szutrem do Jaślisk i dalej asfaltem do samochodu. Klimat ze słonecznego zmienił się na mroczno pochmurny. Cały dzień oglądałem piękne, zielone góry. Wprowadziło mnie to w stan transcendentalno-eteryczny. Gdybym był choć trochę bardziej wrażliwy od drewnianego kloca to napisał bym o tym wiersz lub piosenkę. Ale nie jestem - dlatego pozostaje mi jedynie wpis na bajkstatsie. Taki ze mnie "romantyk", cygańska dusza :). Jakoś ciężko idą mi wyrypy ostatnio. Jak nie gleba to baty od przyrody. Mimo wszystko warto było się ruszyć. Dzięki Łukasz!