Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
48.66 km 36.00 km teren
04:30 h 10.81 km/h:
Podjazdy:1178 m

Búrka ide!

Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 0

Po całotygodniowej, mejlowej dyskusji na cel sobotniej wyrypy wybraliśmy Beskid Niski. W godzinach porannych, z parkingu leśnego w miejscowości Stasiane, wraz z Tomkiem, Sebą i  Łukaszem ruszyliśmy w beskidzką dzicz w poszukiwaniu mocnych wrażeń. Pierwsza 'przeszkoda' na naszej trasie - wzgórze Ostra (687 m.n.p.m) jak mało jaka góra zasługuje na swoją nazwę. Cóż to był za wypych! Chyba jeden z najdłuższych w tym roku, dodatkowo podany na gorąco, w dresingu z gęstego jak zastygająca zaprawa murarska, beskidzkiego błota.

Wypych na Ostrą

Wypych na Ostrą

Większość szlaku na szczyt to stroma, droga zwózkowa, która dopiero przed samym wierzchołkiem zamienia się w singiel. Wiele obiecywałem sobie po zjeździe w kierunku południowym i jest on faktycznie stromy lecz niestety - pełen ostrych kamieni, zawalony gałęziami i zarośnięty. Niektóre fragmenty ze względu na zbyt wysokie koszty ewentualnego błędu trzeba było sobie zwyczajnie odpuścić - było po prostu za 'ostro' :). 

W kierunku Tylawy
W kierunku Tylawy 

Zielony szlak w pewnym momencie odbił w kierunku Zyndranowej ale my kontynuowaliśmy jazdę na południe, żółtym szlakiem "końskim", który kluczy leśną drogą pomiędzy wzgórzami Tokarni nad Jaśliskami (692 m.n.p.m) oraz Średniego Wierchu (616 m.n.p.m). Zjazd do szutru w Lipowcu wynagrodził nam lipę DH z Ostrej - naprawdę fajny, szybki odcinek. Po krótkim bufecie ruszyliśmy żółtym szlakiem na Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m). Polecam ten szlak ale w dół. Naprawdę konkretny singiel, fragmentami wiodący nad przepaściami nieczynnych kamieniołomów (przy zjeździe trzeba by tu mocno uważać ;)). Pod górę było dość mozolnie ale przynajmniej las chronił przed upałem.

Dawny PGR w Lipowcu
Dawny PGR w Lipowcu - coś dla miłośników pustostanów

Po mozolnej wspinaczce minęliśmy wierzchołek Kamienia i dotarliśmy do pasma granicznego. Jechałem ten fragment w 2012 roku ale w przeciwnym kierunku, czyli pod górę. Dziś jechaliśmy na zachód - zjazdy były FENOMENALNE. Przez błoto trzeba było uważać ale to naprawdę była to zajawka w czystej formie. Polecam.

Podkarpacki dzikus w swoim naturalnym środowisku (czyli na wyrypie z chłopakami w terenie)
Podkarpacki dzikus w swoim naturalnym środowisku (czyli na wyrypie, z kumplami, w terenie)

Podczas krótkiej przerwy pomiędzy kolejnymi,  zjazdowymi dawkami endorfin, na Fujowie (767 m.n.p.m) pogadaliśmy chwilę z parą Słowaków ... po angielsku. Po kolejnym świetnym zjeździe zatrzymaliśmy się chwilę na przełęczy Beskid. Postanowiliśmy opuścić granicę i zjechać do niebieskiego szlaku - czym skróciliśmy trochę drogę i pewnie zaoszczędziliśmy sobie parę kilometrów paryi.

Chłopaki jadą do Polski
Chłopaki jadą do Polski

Jazda niebieskim z powrotem do granicy upłynęła pod znakiem błota, parę dalszych km wzdłuż granicy to jeszcze większe bajoro. Dopiero od Jałowej Kiczery jechało się nawet dobrze. Seba i Tomek podjeżdżali jakieś ściany jak rasowe koksy :D. Pogoda zaczęła się psuć, zaczęło lekko kropić. Po jakich 36 km nasze koła dotknęły asfaltu po raz pierwszy dzisiaj, a my dojechaliśmy do największej atrakcji wyjazdu - słowackiej wieży widokowej. Wieża, nosząca nazwę "Svidník" została wybudowana w 30 rocznicę operacji dukielskiej i ma 52 metry wysokości. Wstęp kosztuje 1 euro.

Słowacja wieża widokowa w Barwinku
Słowacka wieża widokowa w Barwinku, mroczny klimat

Odbywał się tu zlot jakiegoś słowackiego gangu motocyklowego oldbojów - skóry, poprzecierane w kroku dżinsy, brody, bandany itp klimaty. Musieliśmy czekać aż ta wesoła ekipa opuści wieżę. W planie mieliśmy standardowy układ: dwóch wjeżdża na wieżę, dwóch pilnuje maszyn - na zmianę. Wtedy wypadł pan, który nadzoruje cały interes, z tekstem: "rýchlo páni, Búrka ide!!!!" i, że on nam niby rowery "powartuje!" .  W nadziei, że "wartuje" po słowacku znaczy coś innego niż "zajuma" wsiedliśmy do windy. W widzie, miła pani, w słowacko-polskim dialekcie powiedziała nam, że idzie burza (búrka) i, że boją się, że zaraz odetną im prąd :). Faktycznie perspektywa utknięcia w windzie na tym odludziu nie była zbyt zachęcająca. Wieża udostępnia turystom 2 tarasy: górny oszklony i dolny, bez zbędnych szyb. Wizyta na dolnym tarasie przekonała nas, że warto było zapłacić tego jednego jurka. Widok fenomalny chociaż, w kierunku Bieszczad nie było widać prawie nic za sprawą nadciągającej burzy. Warunki oświetleniowe były fatalne  - większość zdjęć mi nie wyszła.

Widok z wieży #1
Widok z wieży #1 

Widok z wieży #2
Widok z wieży #2

Długo tam nie wytrwaliśmy bo zerwał się śliny wiatr i zaczęły walić pioruny :). Drogę w dół pokonaliśmy po schodach, nie chcąc ryzykować utknięcia w windzie. Kolejne 40 minut spędziliśmy na ławce pod wejściem, licząc błyskawice. Gdy deszcz trochę ustał to stwierdziliśmy, że jak mamy marznąć, to po polskiej stronie i zaryzykowaliśmy zjazd do Barwinka. Jako, że byłem w koszulce bez rękawów to zmarzłem i przyjąłem trochę błota z przedniej opony prosto na ryj. Minęliśmy przejście graniczne i zaraz za nim zamelinowaliśmy się w przydrożnym barze. Perspektywa powrotu asfaltem nie była zbyt zachęcająca, na szczęście wciągnąłem hamburgera z frytkami + 1.5 litra płynów. Fastfood jest dla mojego organizmu jak wzbogacony uran dla reaktora atomowego - działa lepiej niż carbo, kofeina czy tauryna, a nawet EPO (!!!!!). Zalała mnie fala rozkosznego ciepła. Niska temperatura przestała być problemem. Asfaltowe kilometry do parkingu pokonałem w mgnieniu oka, a nie była to przyjemna trasa - droga krajowa, mokry asfalt i pędzące tiry. Ufajdałem okulary, miałem ograniczoną widoczność. Potem myliśmy rowery w wezbranej rzece, pod mostem, jak jakieś lumpy, dzicy ludzie. Warun pogodowy nas w tym roku nie oszczędza. Dzisiaj najpierw nas przegrzało, potem marzliśmy. Ostatnia sucha jazda to była chyba na początku kwietnia. Tak właśnie wygląda mój podkarpacki styl anno domini 2014, edycja letnia. Dzięki za jazdę chłopaki, bez wsparcia by mi się nie chciało. Do zobaczenia wkrótce :).

RELACJA SEBY


+6 km z piątku.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!