Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Pogórza
Dystans całkowity: | 1025.24 km (w terenie 571.00 km; 55.69%) |
Czas w ruchu: | 79:11 |
Średnia prędkość: | 12.95 km/h |
Suma podjazdów: | 16030 m |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 60.31 km i 4h 39m |
Więcej statystyk |
Ostatni dzień lata
Piątek, 21 września 2018 · dodano: 21.09.2018 | Komentarze 2
Pech chciał, że już drugi weekend z rzędu pogoda psuje się w na sobotę. A ja czaiłem się na wyrypę. Dodatkowo kończy się lato i nadchodzi załamanie pogody. Plan był na góry ale czas miałem dziś ograniczony. Mogłem jechać tylko blisko. Padło na Czarnorzeki bo nie byłem tam od lat. Jeździłem zarówno po okolicznych, znakowanych szlakach turystycznych jak i tzw. super-sikret-trailach, znanych tylko kumatym. Wnioski i zażalenia:1. Szkoda czasu na oba szlaki piesze na Królewskiej górze. Po niebieskim jeździli wałem, po zielonym traktorem. Jak wjechałem w błoto na zielonym to prawie mnie zatrzymało w miejscu. Serio - o dzisiejszej jeździe po nich chcę zapomnieć, wole żyć wspomnieniami jak te szlaki wyglądały 5 lat temu. Traciłem tu dziś czas, który można w tej okolicy wykorzystać o wiele lepiej.
2. Dałem dziś 3 szansę czarnemu z Suchej Góry do Węglówki i 3 raz niczym mnie nie porwał. Kolejnej szansy nie planuje. Czarny z Suchej do Czarnorzek nadaje się co najwyżej na rozgrzewkę przed jazdą po szlakach w okolicy rezerwatu.
3. Tak - najlepsze zjazdy tu to sikrety - Blackriver z odnogami, Wąwóz DH i ścieżki w okolicy parkingu przy Prządkach.
4. A najbardziej podobał mi się dziś czarny szlak pieszy z parkingu w kierunku zamku. Szlak w moim stylu - jestem fanem korzennych uskoków na konkretnym nachyleniu. Takie życie, taki rap.
W sumie to mogłem ten czas spędzić lepiej (na prawdziwej wyrypie) ale też gorzej (w robocie). Ojeździłem się nawet spoko. W takich warunkach już raczej w tym roku już nie pośmigam. Temperatura, spadające liście i deszcze zrobią swoje. Dziękuję nowo-poznanemu koledze Grześkowi za towarzystwo, dzięki któremu wykrzesałem jeszcze siłę na 2 zjazdy więcej niż wstępnie planowałem.
Parę fotek:
Instant wyrypa
Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 5
Czasem tak jest, że ma się jedynie pół dnia na wyrypę. Taki czas też trzeba wykorzystać jak najlepiej. Wiadomo, że daleko się wtedy nie pojedzie, a ja dodatkowo jakoś nie miałem ochoty na katowanie dobrze znanych miejscówek. Na szczęście mam też trasy na takie okazje w swoim kajeciku. Otwieram go na stronie 69 i o proszę - mamy rozdział zatytułowany "Pogórza". Jest traska po Brzance, takim pasemku na Pogórzu Ciężkowickim. Byłem tu przelotem parę lat temu i wówczas mi się wydawało, że jest tu jakiś potencjał. Miejsce startowe - miasteczko Ryglice, to ledwie nieco ponad godzina jazdy autem.Rynek w Ryglicach
Nie sposób nie wspomnieć, że towarzyszący mi wielce szanowny kolega Łukasz wzbogacił swoją i tak sporą rowerową stajnię o kolejną maszynę i postanowił ją dziś wypróbować. Dziwny to rower. Ma jakieś takie dziwne duże koła.
Mówią, że każdy tłentynajner skrywa mroczą tajemnicę dotyczącą orientacji swojego właściciela ... ja tam nie wnikam ;)
To taki trochę maratonowy sztywny i lekki wycinak. To wszystko + opony typu fast rołling, wręcz prawie semi slick sprawiają, że mogę zapomnieć o utrzymaniu koła Łukasza na długim, asfaltowym podjeździe. Szybko docieramy na pasmo i wjeżdżamy na żółty szlak, by wkrótce zmienić go na zielony obok Ostrego Kamienia.
Ostry Kamień
Jedziemy dalej zielonym i tu przez jakiś 1km ten szlak nawet przypomina trochę góry. Nie jest rozjeżdżony przez ciężki sprzęt, bytuje na nim trochę korzeni i kamieni, niektóre sekcje są naprawdę fajne. Na jednej takiej, trochę bardziej stromej sekcji robimy sobie małą foto-sesję.
Zawodnik nr 1, robi to zwinnie, z gracją, a nie jak słoń w składzie porcelany
Zawodnik nr 2 stacza się z tej góry jak wór ziemniaków
Dobroć szybko się kończy i szlak zmienia się w leśną drogę. Dojeżdżamy nim do żółtego szlaku rowerowego i wracamy na pasmo w okolice wieży widokowej. Wieża na Brzance powinna służyć za przykład wszystkim budowniczym wież widokowych. Solidna konstrukcja. Ludzie którzy wybudowali rozwalające się cudo na Baranim, czy też tę chybotliwą konstrukcję na Grzywackiej Górze - uczyć się! Widoki też niczego sobie - zachodni Beskid Niski, Beskid Sądecki, a nawet Beskid Wyspowy.
Wieża widokowa, a Łukasz chyba zatęsknił za jazdą na prawdziwym rowerze ;)
Widoczek #1
Widoczek #2
Czas na kolejny zjazd. Tym razem wybieramy szlak niebieski. Tzn wybralibyśmy go gdyby istniał w rzeczywistości, a nie tylko na mapie. Zjeżdżamy na pałę jakąś leśną drogą typu śmietnik. W końcu pojawiają się znaki albo raczej to co po nich zostało - są zamalowane albo nieudolne pozdzierane z kory drzew. W sumie się nie dziwię. Szlak to paździerz. Jedyne co można tu zrobić to uszkodzić rower. Tzn, na dobrej jakości szlaku też można coś rozwalić ale wtedy dostaje się coś w zamian - sporą działkę endorfin, chwałę na Stravie, szacunek januszy z ekipy itp. Tu tego nie ma, są jedynie karkołomne przeprawy przez jary no i radość, że ten szit się skończył. Dla kogoś kto jeździ na co dzień po zachodnich Beskidach, zjazd takim szlakiem musi być traumatycznym przeżyciem ale ja się na pogórzańskich szlakach wychowałem. Wracają wspomnienia z wielu podobnych paździerzy.
Jary Brzanki
Kolejny raz wracamy na mocno już oklapnięte w tym miejscu pasmo, tym razem leśną drogą typu gnój. Lecimy żółtym na zachód. Interwał, kilka ciekawych momentów - zwłaszcza jak ktoś lubi jazdę koleinami po osie w liściach. Dojeżdżamy do asfaltu, gdzie okazuje się, że trzeba skrócić trasę bo nie wyrobimy. Uskuteczniamy jeszcze jeden powrót na pasmo - szlakiem niebieskim. Potem znowu żółty - 3 lata temu ten odcinek wydawał mi się fajny, dziś też zły nie jest ale od tego czasu jechałem dużo, dużo fajniejszych. Do Ryglic próbowaliśmy zjechać jakimś niebieskim ale zgubiliśmy go i jeszcze na koniec zaliczyliśmy pogórzański klasyk - tęgą paryję. Godzina 13 my przy samochodzie - to nie spotykane ale 1000 w pionie pękło. Wyrypa szybka jak zupka błyskawiczna. To był wyjazd jakich sporo jeździłem kiedyś. Aktualnie trochę więcej wymagam od wyjazdów ale paradoksalnie było całkiem dobrze. Odzyskałem trochę radości jazdy, za sprawą specjalistów z Bikershop, którzy uratowali mój damper. I za to wychylę dziś głębokiego klina. Ja już postawiłem na nim kreskę, a tu po serwisie zaczął uginać lepiej niż jak był nowy. Brakowało w nim smaru. Ludziom kupującym nowe rowery polecam serwis zerowy zawieszenia. Nie ważne czy fox, czy rockshox - jeden pies. No i to wszystko co chciałem dziś przekazać.
Gumowe żniwa czyli klasyczne przemyskie
Piątek, 18 marca 2016 · dodano: 19.03.2016 | Komentarze 8
Wychylam głębokiego klina i zastanawiam się co przyjdzie wcześniej - sen czy wena? Padło na to drugie, muszę więc opisać ten zabawny dzień. Warunki w wyższych partiach gór jeszcze takie sobie, więc ruszyliśmy dziś z Pawłem na moje ulubione pogórze. Planowaliśmy zwiedzić kilka obiektów należących do tzw. Twierdzy Przemyśl. Jest to zespół austryjackich fortów pochodzących z okresu I wojny światowej. Fortów (a raczej pozostałości) jest kilkanaście i są rozmieszczone wokół miasta, my celowaliśmy w te na południu. Trafił się w końcu jakiś ciepły dzień, więc zapowiadał się dobry trip - taki w sam raz na początek sezonu. Ruszyliśmy ze słonecznego prawie, że centrum miasta. Paweł dziś jechał na moim starym fulu. Jego nową maszynę dopiero spawają na Tajwanie. Ja natomiast przygotowałem się do tej wyrypy jak jakiś cygan-janusz. Ci co mnie znają, to wiedzą, ze ja na wryrypy zabieram sporo sprzętu - części i narzędzi. Dziś miałem ze sobą jedynie pompkę i multitoola. Nie wziąłem ani jednej dętki. Nie wiem na co liczyłem. Przyśniło mi się, że mam tubelesy czy jakieś inne omamy? Zdałem sobie z tego sprawę już przy samochodzie, ale wychodząc z założenia, że czasem to i bez zapasowej gumy można pojeździć bez konsekwencji nie zaprzątałem sobie tym głowy. Do czasu. Ale o tym później.Pierwsze kilometry wycieczki były mocno płasko-asfaltowe, na szczęście jechaliśmy z wiatrem, który dziś wiał dość mocno. Szybko dojechaliśmy do rezerwatu Skarpa Jaksamicka.
Widok ze skarpy w rezerwacie Skarpa Jaksamicka
Stąd było już niedaleko do 1 z fortów - Salis Sogilo. O fortach dotychczas nie wiedziałem zbyt wiele. Zwiedzałem jedynie leżący na północy fort Werner, który jest przerobiony na muzeum. Muszę przyznać, że byłem dość zaskoczony rozmiarem ruin fortu pierwszego. Sporo tu tego i nawet dobrze zachowane. Jest nawet trochę podziemnych pomieszczeń, żałowałem, że nie miałem latarki.
Fort Salis Sogilo #1
Fort Salis Sogilo #2
Fort Salis Sogilo #3
Fort Salis Sogilo #4
Można by tu spędzić sporo czasu, ale my mieliśmy trasę do objechania. Ruszyliśmy na południe, wzdłuż granicy. Po drodze mijaliśmy ruiny, kolejnych fortów: Cyków i Jaksamice ale z nich akurat zbyt wiele nie zostało. Wspięliśmy się także na Złotą Górę (257 m.n.p.m), z której fajnie było widać pas graniczny PL-UA.
Złota Góra #1
Złota Góra #2
Po kolejnym odcinku asfaltowym dotarliśmy do Fortu Łuczyce, położonym na wzgórzu o wysokości 278 m.n.p.m. Na prowadzeniu wojen kompletnie się nie znam ale ze wszystkich kompleksów odwiedzonych dziś ten wydawał mi się najtrudniejszy do zdobycia. Pagórek na którym się znajduje jest jakby wyspą wśród równiny.
Fort III Łuczyce
Stary, dobry, skrzypiący Force
Mieliśmy dziś naprawdę dobre warunki terenowe. Było sucho i trochę błota jedynie po dołach.
Po Łuczycach dalej mordowaliśmy czarny, forteczny szlak pieszy, tym raz do fortu artyleryjskiego Optyń. To kolejne dość rozległe ruiny na wzniesieniu z dobrze zachowaną tzw suchą fosą.
Fort Optyń #1
Fort IV Optyń #2
Po krótkim postoju jedziemy dalej. Jak już pisałem wyżej - to chyba pierwszy wyjazd w historii, że nie miałem zapasowej dętki. No i cóż takiego mogło mi się w ten piękny dzień w rower przytrafić? Oczywiście SZMATA NA PRZEDZIE! To już czwarta guma złapana przeze mnie na Pogórzu Przemyskim. Kiedyś nawet ustrzeliłem tu jednocześnie dublet. Nie wiem, czy złapałem tyle podczas tysięcy kilometrów wykręconych wokół Rzeszowa. Gdy coś takiego notorycznie się dzieje to można zacząć wierzyć, że jest się przeklętym, urodzonym pod złą gwiazdą. Naprawdę nie wiem jak odpędzić te złe moce. Skropił bym się spirytusem gdybym go miał. Pozostało splunąć przez lewe ramię i próbować zmierzyć się z problemem. Zapasowej dętki oczywiście brak. Paweł, też dobry majster, miał łatki ale nie miał kleju, więc nadawały się jedynie na gumę do żucia. Lokalna mieszkanka poproszona o pożyczenie butaprenu przyniosła nam coś co kazało nam się zastanowić czy zjechaliśmy aby na pewno po właściwej stronie granicy.
Niestety mimo najszczerszych chęci substancja z tubki nie chciała chwycić. Nie stwierdziliśmy także aby posiadała jakiekolwiek właściwości odurzające więc, jako zupełnie nieprzydatną, grzecznie zwróciliśmy ją właścicielce. Pozostało wziąć zapasową dętkę Pawła na koło 26" i założyć ją na 27.5". Na szczęście spasowała nawet bez problemu, nic tylko pompować i jechać dalej.
Znienawidzona robota
Czekał nas szybki, szutrowy zjazd z widokiem na Przemyśl i wizyta w sklepie. Pogoda zaczęła się pogarszać, zachmurzyło się i wiało, a nas czekał długi podjazd na Wapielnicę (394 m.n.p.m) i kolejny fort - Helicha. Te ruiny były w zdecydowanie najgorszym stanie. Kiedyś strzelano tu z armat, dziś się tu chyba tylko wali po kablach.
Fort VI Heliha #1
Fort VI Heliha #2
Z Wapielnicy zjechaliśmy zakręconym jak świński ogon szutrem i mieliśmy atakować kolejne, forteczne wzgórze - Prałkowską Górę. Mieliśmy, niestety przytrafiła się nam kolejna SZMATA - tym razem przód u Pawła. Ooooo losie zły, litości! Chłop mi własną dętke podarował, a teraz taki klops. Zacząłem mieć wyrzuty sumienia z powodu mojego nieogara. To wszystko przez zimę! I przez fatbajki! Jakieś szosy, wypożyczone rowery itp dewiacje sprawiają, że człowiek zapomina jak się uprawia szlachetne rzemiosło wyrypy. Szczęście w nieszczęściu tym razem dziurka okazała się na tyle mała, że dało radę jechać, co jakiś czas dobijając powietrza. Niestety Prałkowską Górę musieliśmy odpuścić. Zjechaliśmy do drogi krajowej i podjechaliśmy na Kruchel i Kopiec Tatarski, skąd rozpościera się fenomenalna panorama na miasto.
Panorama Przemyśla
Panorama ta bije na głowę widoki na Rzeszów z Łanów, czy Tarnów z Góry Św. Marcina. Zrobiło się konkretnie zimno, pozostało zjechać asfalto-brukiem do auta i wracać do domu.
Uwielbiam Pogórze Przemyskie i Przemyśl jako miasto, ale chyba nie mógł bym tu mieszkać - koszta łatania dętek puściły by mnie z torbami. Trochę byłem sceptyczny co do trasy ale podobało mi się. Jak na początek sezonu było dobrze. Wyrypa w rzadko spotykanym stylu "wszystko w siodle", bez wypychów i dużych wartości przewyższeń ale nawet sponiewierała. Standardowo na przemyskim nie mogę polecić ani jednego zjazdu, ale przemyskie polecam na rower ogólno-turystycznie. Oczywiście tylko z tęgim zapasem dętek.
Za jedną taką wyrypę oddał bym wszystkie szosy świata i dołożył fatbajka
Sobota, 21 marca 2015 · dodano: 22.03.2015 | Komentarze 7
Jakie jest twoje ulubione pogórze? Jest to jedno z pytań, na które ciężko mi odpowiedzieć. Równie dobrze mógłbym zapytać czy wolę Beskid Niski czy Bieszczady? Albo co wolę - bimber czy kiełbasę? Ostatnio się nad tym zastanawiałem i wyszło mi, że najbardziej lubię Pogórze Przemyskie. To ciekawe, bo wszystkie moje wycieczki w te rejony charakteryzują się:* tym, że nie jestem w stanie polecić tu z czystym sumieniem ANI JEDNEGO zjazdu
* tym, że wyrypy kończą się tęgimi batami od natury - nigdy nie udało mi się przejechać całej zakładanej trasy
* tym, że zawsze ktoś przebija dętkę (a czasem nawet i cztery)
Co więc jest takiego wyjątkowego w tym pogórzu? To, że jest piękne i dzikie. To chyba wystarczy, żeby wybrać to pogórze na cel pierwszej wyrypy w 2015 roku. Wyrypy na którą czekałem 125 dni. Poza tym właśnie teraz, gdy na wysokościach powyżej 700 m.n.p.m leży śnieg, a wybudzone, bieszczadzkie niedźwiedzie szukają zaczepki, pogórza są dobrym miejscem do jazdy. Na taką wycieczkę zgadałem się z Sebastianem, trasa była jego pomysłu, ja ją nieznacznie zmodyfikowałem by zminimalizować liczbę rzecznych brodów do przejechania. Jazda w mokrych butach cały dzień w temperaturze 10 stopni, nie ma wiele wspólnego z frajdą - wiem to byłem tam.
Ruszyliśmy z miejscowości Rokszyce i pierwszym naszym celem dziś była Kalwaria Pacławska, podobnie jak podczas pamiętnego MTB-melanżu w 2012 roku. Oczywiście na początek 2 fakapy z mojej strony: zepsułem przednią manetkę (z 3 biegów zrobiło się 2) i musiałem wracać 300m do auta po okulary ;). Dalej spokojna jazda szutrem, dość szybko zrobiło się widokowo.
Dzień Dobry Pogórze Przemyskie
Kopystańka (541 m.n.p.m)
Dość szybko dotarliśmy do Kalwarii. Liczyłem, że uda nam się dostać na miejscową wieżę widokową, niestety jest czynna dopiero od maja. Zabezpieczający płot był z pewnością do pokonania na nielegalu i nawet rozważaliśmy tę opcję. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego zamiaru, żeby nie dawać złego przykładu błąkającym się w okolicy dzieciakom i w obawie przed mnichami uzbrojonymi w bojowe kropidła :D.
Seba hakuje zabezpieczenia wieży
Widok spod wieży
Jazdę kontynuowaliśmy niebieskim karpackim na Połoninki Kalwaryjskie. Ostatnio byłem tu późną wiosną, ale we wczesnowiosennej odsłonie to miejsce też robi wrażenie. Jako, że byliśmy już bardzo blisko granicy z Ukrainą, z pobliskiego wzgórza obserwował nas patrol Straży Granicznej.
Straż Graniczna
Konie u wodopoju
Po zjeździe z połoninek czekała nas lekka błotna kąpiel, oraz zwiedzanie cmentarza pozostałego po wysiedlonej po wojnie wsi Paportno. Jest to największy, opuszczony cmentarz na jaki natrafiłem podczas swoich wojaży. Poszukałem trochę informacji o wsi w internecie i okazało się, że wieś przed wojną liczyła ponad 1000 mieszkańców.
Cmentarz Paportno
Nagrobek
Po cmentarnym spacerze czekał na nas kilkukilometrowy podjazd w rejon Suchego Obycza. Stąd skierowaliśmy się na pobliskie Połoninki Arłamowskie. To nowe miejsce dla mnie. Warto było tam jechać. Kilkaset metrów podjazdu po płytach ale widoki miażdżące.
Seba na połoninie
Panorama - Połonina Arłamowska
Stojąc na tej połoninie i spoglądając na Bieszczady w oddali zdałem sobie sprawę jaką pogardą darzę te wszystkie moje szosowe kilometry wykręcone tej zimy. Pieprzony żart. Wiadomo gusta i upodobania są różne, "co kto lubi" i w ogóle, ale dla mnie szosa w nadmiarze ryje beret. Lubię oglądać wyścigi w TV, podziwiam szosowych wycinaków, ale na dłuższą metę to nie jest jazda dla mnie. Czyni mnie leniwym, wygodnym i miękkim. Zaczynam analizować te wszystkie cyferki jak średnia itp głupoty. Planować trasy tak, żeby się nie pobrudzić. Gdybym jeździł na szosie cały rok to pewnie wyrosły by mi piersi i zaczął bym się wzruszać oglądając Klan. Koniec z tym badziewiem. Chce teren, góry, chcę Beskid, chcę Bieszczady, chcę krzaki błoto, wilki i niedźwiedzie!
Z połoniny wróciliśmy w rejon Suchego Obycza. W 2012 roku nie udało mi się znaleźć szlaku prowadzącego na jego szczyt ale wyczytałem, że niedawno odnowiono oznaczenia. I faktycznie tym razem trafiamy bez problemu - szczyt leży ledwie kilkaset metrów od szutru.
Szczyt Suchego Obycza (618 m.n.p.m) jest kompletnie nie widokowy i porośnięty lasem. Wg niektórych jest najwyższym wzniesieniem Pogórza Przemyskiego, wg innych należy już do Gór Sanocko-Turczańskich. Nieistotny detal. Przecież chodzi o to by się konkretnie upodlić na zjeździe. Dawać mi tu błotną rzeźnię. Jedziemy żółtym szlakiem na zachód. Jest to lekko zniszczona droga leśna. Szału nie ma ale spodziewałem się tu niesienia roweru przez krzaki. Warun terenowy bardzo dobry. Założę się, że w sierpniu 2014 nie dało by się tu jechać. Końcówka zjazdu do szutru w Dolinie Niemieckiej jest już nawet techniczna, stroma, pełna gałęzi, krzaków i lejów po jakichś bombach ;). Parę razy mata była blisko. W pełni sezonu pewnie pluł bym na taki paździeżowy zjazd ale dziś to dla mnie dobra podjara. Na dole morda mi się śmiała. To jest to!
Przy pobliskiej drodze asfaltowej napotykamy na najbardziej wypasiony parking leśny jaki w życiu widziałem. Grubą monetę w to wpakowali. Jest nowoczesna forma, tonowane barwy, przepływ energii Taj Czi, minimalizm. Dodatkowo jesteśmy chyba jednymi z pierwszych użytkowników tego przybytku, bo nawet w koszach nie ma śmieci, poza jednym, pełnym pustych butelek po wódzie. Widać, że nadleśnictwo Bircza, już zdołało oblać nową inwestycję.
Leśny parking na wypasie
Tak się bawią Lasy Państwowe
Mniam mniam, ślinka cieknie. Niestety trzeba jechać dalej. Przed nami szlak na Kanasin (555 m.n.p.m). Co można powiedzieć o Kanasinie? Gdyby wiodący przez niego szlak był singlem to mielibyśmy do czynienia z prawdziwym hitem bo patrząc na mapę to jest tu przysłowiowa "poziomica na poziomicy". Niestety szlak jest drogą zwózkową, więc mamy tu pierwszy w tym roku, bardzo stromy i ciężki wypych. Za wypychami nie przepadam ale dziś działa to dla mnie oczyszczająco. Tylko piekący ból łyd jest w stanie zmazać winę szosowej dewiacji.
Fota z okazji pierwszego wypychu A.D. 2015
Kanasin jest zalesiony ale jako, że liści na drzewach nie ma to mamy spoko widoki na północ. Zjazd jest nawet ostry - oczywiście droga zrywkowa ale za to miejscami błoto po osie. Młode pędy leszczyny chlastają mnie po twarzy - łajdaczyłeś się szosowo chamie to masz za karę mtb-chłostę ;). Niżej szarpie nas tarnina - za tą francą akurat nie tęskniłem. Cała góra jest niestety zaorana przez zwózkę.
Kanasin zaorany
Zjechaliśmy do Rybotycz na postój w sklepie, posiłek i trochę tęgich rozkmin z miejscowimi, tęgo już naprutymi chłopakami. Było zabawnie. Podczas dalszej jazdy dokładamy do dzisiejszej puli kolejne wzniesienie - Kopystańkę (541 m.n.p.m). Podjeżdżałem na nią w zeszłym roku, od zachodu bez problemu. Od wschodu, nie dość, że bardziej stromo, to jeszcze po miękkim także podjazd wypruwa flaki. Na górze widoki fajne ale wiatr lodowaty więc trzeba się zmywać.
Kalwaria Pacławska z Kopystańki
Pozostało nam wodne mtb na czerwonym szlaku do Brylińców. Walka z żywiołem, błotna posoka tryskająca spod kół, ostatecznie zmywa te 1200 szosowych grzecho-kilometrów popełnionych przeze mnie tej zimy ;).
Rzeczny singiel
Po takiej jeździe człowiek czuje że żyje. Pogórze odczarowane - wszystkie dętki całe. W końcu jakaś prawilna prędkość średnia. Sezon odpalony! Nadchodzą dobre czasy. Jak przebudziłem się w nocy to bolały mnie chyba wszystkie mięśnie nóg. O jak dobrze! Chcę więcej!
RELACJA SEBY
Ciężkowicke góra-dół
Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 3
W ostatni czwartek mimo pogody i wolnego czasu nie poszedłem na rower. Odpuściłem z własnej woli. Co się stało? Nic. Świat się nie skończył, nie rozpadłem się. Odetchnąłem trochę ale też nie mogłem się doczekać soboty. Warunki pogodowe nadal dalekie od idealnych. Jestem naiwny i wierzę, że Pani Susza siedzi sobie gdzieś w innym zakątku Polski, pali fajkę i czeka na mój urlop, żeby uderzyć w Podkarpackie "na pełnej". Tymczasem nie miałem jakichś planów na weekend. Cały tydzień szalały burze i lało. Byłem lekko w kropce, na szczęście Seba zaproponował wycieczkę na Pogórze Ciężkowickie. Z tych terenów znałem dotychczas głównie Liwocz oraz pasmo Brzanki i były to dobre wyrypy. Dziś pojechaliśmy trochę dalej na zachód, do Tuchowa.Ratusz w Tuchowie
Przyjemne miasteczko. Ruszyliśmy stąd czarnym szlakiem na zachód. Tu chyba warto wspomnieć, że znowu przekonałem się, iż szlaki piesze w Małopolsce są bardzo dobrze oznaczone. Nie wiem, może miałem akurat szczęście podczas wycieczek ale tu nie żałuje się ani farby ani tabliczek. PTTK Rzeszów - uczyć się :).
Od początku jazdy fajne widoki na pasmo Brzanki oraz na Tuchów w dolinie. Brzanka od tej strony przypomina mi bardzo Jazową widzianą od północy.
Zdjęcie z wyrypy - buduje klimat wyrypy
Pasmo Brzanki
Podczas I wojny światowej na tych terenach odbyła się bitwa Gorlicka. Walki trwały tu wiele miesięcy i pozostawiły po sobie mnóstwo cmentarzy wojennych Legionistów Polskich i żołnierzy wielu narodowości. Napotkaliśmy dziś sporo takich miejsc, np koło Łowczówka na wzgórzu Kopaliny (394 m.n.p.m).
Żołnierski cmentarz z 1 wojny, kwatery Legionów Polskich
Za Łowczówkiem zamieniliśmy szlak czarny na niebieski nadal podążając na zachód. Dotarliśmy do Wału Rychwaldzkiego, wzgórza, ze sporym przekaźnikiem i widokiem na Tarnów oraz Beskid.
Przekaźnik na Wale Rychwałdzkim
Słaba widoczność na Beskid
Z Wału ruszyliśmy zielonym na północ. Dzisiejsza jazda była trochę mniej terenowa niż zwykle ale też w lasach warun był ciężki. Sporo wody i błota. Kręciliśmy sobie na luzie, zaliczając wzgórza Lubinka (412 m.n.p.m) oraz Słona Góra (403 m.n.p.m). Dość sprawnie nam to szło. Nie było kilometrowych wypychów, praktycznie cały czas w siodle poza odcinkami gdzie błoto uniemożliwiało podjazd. Potrzebowałem takiej lajtowej wyrypy. Dodatkowo tereny są dość mocno zurbanizowane, więc nie było problemów z dostępem do płynów, jak tydzień temu w Beskidzie ;). W końcu dotarliśmy do ruin zamku Tarnowskich. Ruiny są dość rozległe i są to prawdziwe ruiny. Dodatkowo jest to świetne miejsce widokowe na Tarnów.
Dolna część ruin
Panorama Tarnowa
Seba się zamyślił ....
Stąd już rzut beretem do Góry Św. Marcina, gdzie znajduje się zabytkowy kościół, potężny przekaźnik oraz kolejne świetne widoki na miasto. Potem dość szybko wróciliśmy terenem do Tuchowa.
Ciekawe to pogórze. Nie znam się na tym ale chyba są tu większe różnice wysokości pomiędzy dolinami, a szczytami wzniesień. Górki są mniej rozległe, bardziej 'strzeliste', przez co podjazdy i zjazdy są długie i strome. Po lasach musi się tu kryć wiele smakowitych MTB kąsków dla lokalnych dzikusów. Kiedyś dyskutowałem z jednym kolesiem, podmiejskie tereny, którego miasta są bardziej atrakcyjne dla MTB: Rzeszowa czy Tarnowa. Po dzisiejszej wyrypie chyba musiał bym mu przyznać rację, ze względu właśnie na te różnice w wysokościach. Dziś nie było praktycznie płaskich odcinków - cały czas jechaliśmy albo w górę albo w dół. Wyprawa dostarczyła mi sporo informacji, przydatnych przy planowaniu kolejnych wypadów w te okolice.
Klimat końca świata znowu mnie dojechał
Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 24.05.2014 | Komentarze 3
Miałem się dziś wybrać na wycieczkę po okolicy Leska z kumplem, który ostatnio tam pomieszkuje. Niestety, koledze coś wypadło, więc wyszło na to, że jadę sam. Dramatu nie było - czas lubię sam powalczyć. Na konkretnych wyrypach nie ma to jak dobra ekipa ale ciągła jazda w grupie usypia zmysły niezbędne do przemierzania podkarpackiej dziczy :). Około 9 ruszyłem z parkingu na przeciwko Tesco zielonym szlakiem w stronę szczytu Gruszka (583 m.n.p.m). Zaczęło się od stromizny, której nie podjechał bym nawet, gdybym wstrzyknął sobie całe EPO z lodówki Lensa. Dalej, aż do najwyższego punktu wzniesienia nie było lepiej: droga ścinkowa i błoto. Nie polecam tego szlaku ani w górę ani w dół. Ze szczytu Gruszki jechałem dalej szlakiem papieskim, który wiedzie na Chryszczatą ale moim celem dziś był leżący po drodze Choceń. Chwila zjazdu z Gruszki, oczywiście też drogą ścinkową i wyjechałem na pierwszą dziś polankę z widokami.Pierwsza widokowa polanka
Takich widokowych miejsc na tym szlaku było wiele - np punkt widokowy na górze Miarki. Niestety im bliżej Chocenia tym coraz więcej było paryji oraz błota.
Góra Miarki
Gruszka od południa
Moja paryjo-odporność była wystawiana na coraz większą próbę. Na szczęście pokrzywy były tylko do kolan. Sądząc po śladach w błocie, przede mną szlak przemierzał jakiś zwierz o olbrzymich kopytach. Jak dotarłem do polnej drogi na Choceniu (620 m.n.p.m) to poczułem ulgę. To najlepsze miejsce widokowe dzisiaj - dobrze widać stąd zarówno pasmo Gór Słonnych jak i Bieszczady.
Widok z Chocenia
Miałem w planach odnaleźć pozostałości po wsi na stoku góry ale przemierzanie paryi kosztowało mnie sporo czasu i sił. Zrobiłem się głodny, a nie miałem dziś przy sobie ani grama kiełbasy! Kierując się głodem zjechałem do Mchawy, gdzie zjadłem naprawdę konkretny posiłek.
Mniam, mniam
Doświadczenia z lokalami gastronomicznymi w okolicach Soliny miałem raczej niemiłe ale dziś zostałem godnie obsłużony. Wszystko było świeże i smaczne. Pstrąg z niewielkim dodatkiem paprykowego sosu, co nie każdemu trafi w gusta ale ja byłem zadowolony. Polecam lokal.
Kolejna część trasy to asfalt do Zachoczewia i dalej szuter przez tereny nieistniejącej wsi Żernica Wyżna. Szuter wiódł przez malowniczą dolinę, klimatem przypominającą beskidzki Jasiel. Urokliwe miejsce, warte odwiedzenia mimo tego, że na każdym kroku straszą.
Uwaga na pszczoły!
Uwaga na niedźwiedzie!
Jest hardkorowo ... :)
Dolinka jest długa i dziś była prawie całkowicie bezludna, kilka osób kręciło się jedynie w okolicy odremontowanej cerkwi.
Cerkiew w Żernicy Wyżnej
Chciałem stąd dojechać do Bereźnicy Wyżnej - niestety, piękny szuter którym jechałem nagle skończył się w szczerym polu. Na mapie była droga, w praktyce niestety nie. Straciłem tu masę czasu błądząc i szukając przejazdu. Ostatecznie znalazłem jakąś drogę ścinkową, wiodącą w rejonach miejscach oznaczonego jako 'ostoja niedźwiedzia'. Świadomość tego, że w lesie przez który się samotnie jedzie czai się misio działa na wyobraźnię hehe. Na szczęście udało się w jednym kawałku dotrzeć do Bereźnicy. Niestety skończyła mi się woda w bukłaku, w moim przypadku to oznacza dramat. Podjechałem w górę wsi, do miejsca gdzie na mapie zaznaczony był sklep - ale okazało się, że został zlikwidowany. Rozmowa z miejscowymi:
- Gdzie jest najbliższy sklep?
- W Berezce, 7 kilometrów stąd
- W górę czy w dół?
- W dół
Uff.... chociaż tyle. Witamy we wschodnim Podkarpaciu! Miałem stąd jechać na Wierch, na punkt widokowy ale wiedziałem, że bez wody to będę tam chłeptał z kałuży, więc jadę asfaltem do Berezki gdzie uzupełniam płyny. Chciałem stąd kontynuować jazdę wg planu czyli jezioro Myczkowieckie oraz Czulnia, niestety ze wschodu nadchodziły ciemne chmury, zaczęło kropić i grzmieć. Jadę asfaltem w stronę Leska, starając się wrócić na szlak ale pogoda nadal niepewna, dojeżdżam więc aż do samego miasta.
San w okolicy Leska
Po chwili się rozpogadza, więc jadę jeszcze obejrzeć Kamień Leski nieopodal. Widziałem zdjęcia tego miejsca wcześniej ale nie oddają one ogromu tych skał, dziś nawet ktoś się po nich wspinał.
Kamień Leski
Miejsce obfituje w różne, fajne sekcje techniczne, więc bawię się tu przez chwilę. Na parking wracam szlakiem obok źródełek.
Chwila zawachania
Z parkingu zabieram kumpla i jedziemy na Rzeszów. Szkoda jeziora Myczkowieckiego i Czulni ale jest powód by tu jeszcze wrócić. Sporo atrakcji w tym Lesku. Chociaż przejechałem jedynie połowę planowanej trasy to nie mogę uznać tego czasu za stracony.
Pochmurne przedpołudnie na Pogórzu Przemyskim
Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 5
Pogoda ostatnio nie dopisuje, więc najciekawsze trasy trzymam sobie na suche miesiące. Gdy jest spore zagrożenie deszczem, tak jak dziś, wybieram sobie jakieś lekkie wycieczki. Czy można nazwać lekką wycieczkę po jednym z najbardziej dzikich rejonów kraju? Dziś, razem z Łukaszem wybraliśmy się pojeździć po Pogórzu Przemyskim. Zawsze jak wybieram się w te strony, wyrypa przebiega z komplikacjami, tak było i tym razem.O 8:30 wyruszyliśmy z Birczy czerwonym szlakiem na południowy wschód. Było chłodno pochmurnie i lekko kropiło, ale pierwszy podjazd mocno nas rozgrzał.
Lokalny biznes
Po zjechaniu do Łodzianki ruszyliśmy asfaltem w stronę Posady Rybotyckiej. W Bieszczadach czy Beskidach można czasem spotkać turystów, czy też dedykowaną im infrastrukturę - na Pogórzu Przemyskim jest tego bardzo niewiele, wręcz nie ma nic. Tereny są bardzo odludne, pewnie dlatego mnie tak tu ciągnie. Dodatkowo klimaty tego typu:
Pogórze Przemyskie wita miłych gości czym chata bogata
Jadąc spory kawałek tym asfaltowym odcinkiem czerwonego szlaku nie spotkaliśmy praktycznie żywej duszy, minął nas może jeden samochód.
Na czerwonym szlaku
Na powyższym zdjęciu Łukasz zakłada swoją magiczną, przeciwdeszczową pelerynę. Gdy tylko ją zakładał - deszcz przestawał padać, gdy ją ściągał - zaczynało kropić. Ciekawe paranormalne zjawisko warte bliższego zbadania.
Jadąc tak tym czerwonym szlakiem napotykaliśmy sporo opuszczonych budynków, w Posadzie Rybotyckiej napotkaliśmy spore gospodarstwo popadające w ruinę.
Ruina gospodarstwa w Posadzie Rybotyckiej
Dobre miejsce, żeby kimać na dziko albo żeby schronić się przed burzą. Trzeba tylko uważać, żeby nie zawaliło się na głowę.
Indoor cycling trial, a w salonie rosną krzaki akacji
Rozpoczęliśmy podjazd na najwyższe wzgórze dzisiaj Kopyśtankę. Początek po betonowych płytach, potem przez lasy pola z widokami na okoliczne pagóry. Wszystko szło dobrze, do czasu aż Łukasz złapał gumę. Wyjazd na Pogórze Przemyskie bez żadnej przebitej gumy to by było święto lasu, dobrze pamiętam zeszłoroczną rzeź dętek.
W drodze na Kopyśtankę
Widoki z Kopyśtanki jak na taką małą górkę, naprawdę urywają tyłek, mimo nie najlepszej widoczności. Dodatkowo wiał silny, zimny wiatr, więc nie zabawiliśmy tam długo.
Na Kopystańce (541 m.n.p.m.)
Gdy zaczęliśmy zjeżdżać czerwonym przez Połoninki Rybotyckie w kierunku miejscowości Brylińce deszcz rozpadał się na dobre. Kilkaset metrów szlak wiódł ... kamienistym korytem rzeki :D. Na szczęście woda była płytka i dało się jechać.
Wodne MTB na czerwonym szlaku
W Brylińce przeczekaliśmy deszcz na przystanku PKS, opuściliśmy czerwony szlak i błotnistą drogą polną jechaliśmy do Cisowej. Deszcz dalej padał, musieliśmy przykampić chwilę w lesie. W Cisowej w końcu się rozpogodziło, umyliśmy rowery przy pomocy wody z rzeki i plastikowych butelek znalezionych w rowie. W planie była jazda do niebieskiego szlaku karpackiego i dalej nim do ruin cerkwi w Kotowie ale ze względu na brak czasu musieliśmy odpuścić i wrócić asfaltem do Birczy.
Kopystańka z asfaltu do Birczy
Fajnie się zjeżdżało serpentynkami, niestety dziś pod wiatr. Oczywiście jak dojechaliśmy do samochodu to się kompletnie rozpogodziło. Mimo, że jak zawsze w tych rejonach - nie udało się przejechać całej planowanej trasy to było fajnie. Uwielbiam ten klimat końca świata. Takie akcje to tylko tu - w jednym z najdzikszych rejonów najmniej zurbanizowanego, polskiego województwa.
Poprzednie przygody na Pogórzu Przemyskim.
Uwielbiam zapach EPO o poranku
Wtorek, 8 kwietnia 2014 · dodano: 08.04.2014 | Komentarze 7
Jak nie wiem co napisać w tytule, to zawsze wymyślam jakąś głupotę i wtedy więcej ludzi czyta te moje wypociny. Wczoraj zorientowałem się, że w środę na Podkarpaciu kolejne załamanie pogody, postanowiłem więc skorzystać ze swojego prawa 'urlopu na MTB'. Udało mi się też załatwić transport do Czarnorzek. Rano śniadanie - białka z jajka, aminokwasy z kiełbasy, witaminy E, P oraz O - tak aby Lens A. był ze mnie dumny, potem zapakowałem rower do auta znajomego i jazda. Ubrałem się na zapowiadane 20 stopni ciepła, niestety jak wyjeżdżałem z parkingu w Czarnorzekach po 8 to było ledwie 10, na szczęście asfaltowy podjazd na Suchą Górę (585 m.n.p.m) należycie mnie rozgrzał. Na Suchej byłem w zeszłym roku (mtb-melanż rocznik 2013), a dziś postanowiłem zjechać tak jak wtedy podjeżdżałem bo był to bardzo przyjemny singiel. W końcu trafiłem na pomnik przyrody - źródło "Mieczysław".Pomnik przyrody, źródło "Mieczysław"
Podobno ta kałuża ma 10 metrów głębokości. Ciekawe czy gdzieś bije źródło "Janusz"?
Po zjechaniu z Suchej powróciłem na parking i ruszyłem na pobliski Dział - wzgórze oznaczone jako punkt widokowy. Wg tablicy informacyjnej roztacza tu się wspaniały widok na Beskid Niski - niestety ze względu na spore zamglenie musiałem się zadowolić widokiem na Krosno w kotlinie.
Punkt widokowy na Dziale (515 m.n.p.m)
Wracając z Działu zahaczyłem jeszcze o Sokoli Grzbiet, gdzie znajduje się zespół całkiem sporych skał, które nie stanowią terenu rezerwatu Prządki. O ich istnieniu dowiedziałem się z mapy.
Skały na Sokolim Grzbiecie
Dalej już rzut beretem do rezerwatu Prządki. Ostatni raz byłem tu pieszo 5 lat temu. Ogrom ostańców skalnych nadal robi na mnie wrażenie. Specjalnie wybrałem taki dzień na wizytę tutaj - żeby było pusto i bez turystów. Udało się - nie spotkałem zupełnie nikogo, a przecież to bardzo popularne miejsce.
Ostańce skalne w rezerwacie Prządki #1
Ostańce skalne w rezerwacie Prządki #2
Korzenie w rezerwacie Prządki
Ruszyłem dalej czarnym szlakiem w kierunku Odrzykonia, jego odcinek zaraz za parkingiem .... nie spodziewałem się tutaj takiego hardkoru :). Stromo i sekcje korzenne takie że MASAKRA! Nie oczekiwałem tu niespodzianek, jechałem dość szybko, jak wpadłem na pierwsze większe skupisko korzeni to aż mi plomby w zębach zadzwoniły. Końcowej ścianki z korzeniami to już myślałem, że nie zjadę i zaliczę spektakularne OTB - korzenie i glina były mokre, ale było zbyt późno, żeby się zatrzymać - miałem farta, 150 mm skoku zrobiło swoje ale amor chyba dobiłem. Wylazłem z powrotem na górę żeby poćwiczyć co niektóre sekcje, co zaowocowało kilkoma słitfociami.
Słitfocia rowerowa
Linio, linio, gdzie jesteś? Ratunku!
Obiektyw wypłaszcza (ROZKIMNA: a może to nie obiektyw wypłaszcza a ludzki umysł 'wystromia' ? :)). Ta ostatnia ściana jest prawdziwa franca - zwłaszcza dziś, bo było mokro. Próbowałem ją na różne sposoby, z różnym skutkiem. Na pewno jeszcze kiedyś tu wrócę - drugiej takiej w okolicy Rzeszowa to ze świeczką szukać. Chciałbym mieć taki zjazd pod domem.
Po paru zjazdach miałem nogi jak z waty. Pojechałem dalej czarnym do Odrzykonia, pod miejscowym sklepem zjadłem drugie śniadanie z widokiem na ruiny zamku Kamieniec.
XIV zamek Kamieniec, znany z Zemsty
Tutaj także nie było turystów, chyba nawet jeszcze nie sprzedają biletów. Po krótkim odpoczynku wbiłem na niebieski szlak prowadzący na Królewską Górę (554 m.n.p.m).
Zamek Kamieniec z niebieskiego szlaku na Królewską Górę
Podjazd był dość krótki. Na szczycie wpisałem się do książki PTTK. Fajnie te pagóry wyglądają o tej porze roku - co prawda brak liści ale za to dobre widoki na okolicę. Gdy byłem na Królewskiej rok temu, jadąc z Rzeszowa (mtb-melanż rocznik 2013), podobała mi się stromizna zielonego szlaku z Węglówki, wtedy tam pchałem, dziś postanowiłem tu zjechać. Faktycznie jest fajnie - na początek krótka ścianka, potem zjazd szybkim zawijasem. Zabawę psuły jedynie spore ilości błota. Po wyjeździe z lasu przywitał mnie widok charakterystycznego kształtu wzgórza Czarny Dział (516 m.n.p.m).
Czarny Dział, Kiczora
Patrząc na poziomice na mapie wydaje się, że wschodnie zbocze jest dość strome - niestety nigdy tam nie dotarłem, bo nie chciało mi się walczyć z tą syfską drogą zwózkową, która biegnie grzbietem wzgórza. Dziś też nie miałem na to zajawki i objechałem pagór szutrem po zachodnim stoku, zacząłem podjazd na Brzezankę. Gdy wpełzałem na Brzezankę podczas pamiętnego mtb-melanżu w 2012 roku podobał mi się dziewiczy singiel czarnego szlaku prowadzący do Godowej. Obstawiałem, że został zniszczony przez jakąś wycinkę, mimo wszystko postanowiłem go dziś odnaleźć. Dojechałem do skrzyżowania czarnego szlaku z zielonym - w 2012 wnosiłem tu rower na plecach, ze względu na strome zbocze góry i kompletny bark szlaku. Dziś zobaczyłem tu lekki zarys ścieżki, więc postanowiłem zjechać. Udało się może z 50m bo zaczęły się krzaki. Gdyby tu był singiel jak na szlak turystyczny przystało to była by to najdłuższa ściana w okolic - jakieś 80m stromo w dół. Sprowadziłem do drogi zwózkowej i odnalazłem swój singiel. Niestety dziewiczy pozostał jedynie na krótkim odcinku - w dolnej części jego niewinność skalał ciężki sprzęt.
Z Godowej podjechałem kawał na Kopalinę. Z okolicy stacji meteo zobaczyłem już Rzeszów a to zawsze dodaje mi sił.
Kopalina, w oddali widać już Rzeszów
Dalej byłe Góra Zamkowa i zjazd singlem do Czudca i pozostał jedynie mały hop przez Grochowiczną. Zjechałem do Lutoryża koło kapliczki ale na dole zaskoczyła mnie potężna wycinka. Dewastacja lasu jest na taką skalę, że aż się przez moment całkiem zgubiłem, a przecież jeździłem tam od lat :). Wygląda mi to na przygotowania pod budowę drogi S-19, która ma lecieć jakoś w tej okolicy. Kolejny fajny zjazd odszedł do lamusa.
Do Rzeszowa wróciłem przez Boguchwałę i ze względu na wizytę w Rebike musiałem zaliczyć najżmudniejszy odcinek dziś - ścieżkę rowerową nad Wisłokiem.
Pomimo ponad 1200m przewyższenia nie ujechałem się jakoś bardzo - po sobotnich, sanockich mega-wypychach dzisiejsze podjazdy to jednak mały pikuś.
+7km z poniedziałku.
Dzień, w którym zaczął się sezon
Sobota, 22 marca 2014 · dodano: 22.03.2014 | Komentarze 9
Wszystko, wcześniej było jedynie przygotowaniem :). Dzień ten zaczął się dla mnie bardzo wcześnie - tzw sprawy życiowe wymagały załatwienia przed mtb. Gdy już się ogarnąłem to nie zastanawiałem się zbyt długo - pierwszy raz w tym roku zalałem bukłak, zapakowałem rower w auto i pojechałem do Frysztaka. W nocy spałem jedynie 3 godziny. Jak przed jazdą nie pośpię chociaż ze 6 to słabo mi się jedzie, wiedziałem więc, że będzie ciężko ale grzechem było by nie wykorzystać takiej pogody. Z Frysztaka chciałem zdobyć Bardo (534 mnpm) - najwyższe wzniesienie Pogórza Strzyżowskiego należące do pasma Klonowej Góry. Byłem tam 2 lata temu (mtb-melanż - wyśmienity rocznik 2012) i już wtedy wiedziałem, że wrócę. Na początek zielony szlak, 3 km podjazdu na rozgrzewkę i znalazłem się w lesie, poczułem ten niesamowicie kojący dla duszy klimat pogórz. W lesie dość sucho aczkolwiek na szlakach od północnej strony wzgórz miejscami jeszcze sporo kałuż. Całkiem sprawnie dotarłem na Bardo, liście jeszcze nie wzeszły, więc było dość widokowo.Widok z Barda w kierunku północnym
Pokręciłem się to trochę, wybadałem zjazdy zielonym i niebieskim szlakiem w kierunku północnym. Bawiłem się kamerką ale niestety - chyba nic ciekawego z tego nie wyniknie - rano odebrałem z paczkomatu mocowanie na klatę, nie miałem czasu go przetestować i jeździłem z kamerką nacelowaną na przednie koło :) - cóż, dopiero się uczę.
Ogólnie szlaki w pasmie Klonowej Góry są chyba dość mało uczęszczane, miejscami zarośnięte, zawalone gałęziami. Ruszyłem niebieskim szlakiem w kierunku góry Chełm, zjazd z pasma okazał się bardzo przyjemną ścianką, niestety dalej było jakiś kilometr lekkiej paryi. W końcu dotarłem do nieczynnego kamieniołomu - a tam mega ściany. Zjechałem jedną po linii wyjeżdżonej przez quad ale druga po głazach i ta większa przy miejscu biwakowym ... kurde, dla mnie to jest poziom-rempejdż :).
Ściany w kamieniołomie
Przymierzyłem się i do jednej i do drugiej ale wymiękłem. Na pewno są do zjechania ale póki co jestem za cienki w uszach na takie ryzyko :). Ściany na Bani to przy tym dziecinna igraszka - jak na to patrzę to widzę sens w dwupólkach i fulfejsach :). Ruszyłem dalej i dotarłem do kapliczki, gdzie duże wrażenie zrobiło na mnie bardzo strome północne zbocze góry.
Kapliczka na Chełmie
Dalej bardzo przyjemny zjazd do Stępiny. Stąd miałem zaatakować ścieżki przyrodnicze rezerwatu Herby znajdujące się w jego części po zachodniej stronie Bramy Frysztackiej, bo nigdy tam nie byłem, a na mapie wygląda to nawet na strome. Niestety, zdałem sobie sprawę, że przez błądzenie na Bardzie i zabawę kamerką jechałem 20km przez 3 godziny, a jeszcze chciałem pojechać dziś całą Jazową.
Fragment Pasma Jazowej
Ruszyłem więc asfaltem przez Stępinę, obok hitlerowskich bunkrów, prosto na niebieski szlak do Wiśniowej. Po przeprawie przez Wisłok ruszyłem podejściem na Herby.
Kładka nad Wisłokiem w Wisniowej
Wytarabaniłem się na górę i zacząłem jazdę pasmem. Bateria w kamerce się wyczerpała, więc w końcu mogłem jechać bez zabawy w Spilberga :). W rezerwacie Herby, czyli wyznaczonym fragmencie pasma Jazowej byłem w listopadzie ubiegłego roku ( mtb-melanż, rocznik 2013), wtedy było mokro, a dziś - kompletna susza. Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że będę tu jeździł w marcu w jerseyu i krótkich spodniach pewnie kopnął bym się w czoło.
Sucha Jazowa #1
Sucha Jazowa #2
Po przejechaniu Herbów pojechałem całe pasmo aż do zjazdu do Rzepnika. Jazda szlakiem bardzo przyjemna - poza nielicznymi fragmentami po-ścinkowymi. Teraz gdy nie ma liści widać jak niebieski szlak wiedzie przez kolejne wierzchołki pasma oraz to jak jest ono rozległe. W wielu miejscach naprawdę dobre widoki, zwłaszcza w północnym kierunku - w lecie tego się nie uświadczy. Natrafiłem nawet na leśny grób rodziny rozstrzelanej przez niemiecko-ukraińską policję w czasie II wojny. Z Rzepnika powrót do samochodu asfaltem z ładnym widokiem na położony na wzgórzu Frysztak. Widok z parkingu:
Brama Frysztacka
No to pierwszy 'samochodowy' wypad w tym roku za mną. Tempo żółwie ale cieszę się, że w tak mizernej dyspozycji dałem radę pojechać coś z przewyższeniem ponad 1000m. Momentami było ciężko ale warto było się pomęczyć :).
Herby tam i z powrotem
Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 17.11.2013 | Komentarze 3
Po zawirowaniach z planami ostatecznie udało mi się załatwić podwózkę w jedną stronę do Strzyżowa. Postanowiłem zaatakować rezerwat Herby, który w tym roku już odwiedziłem ale skoro nadarzyła się okazja, to czemu by nie skorzystać. O 9 wyruszyłem, ze Strzyżowa i przez Dobrzechów, Markuszową i Kozłówek dotarłem do rezerwatu. Herby o tej porze roku, to miejsce o całkiem innym klimacie niż w lecie.Herby w jesiennej odsłonie #1© tmxs
Jeździ się ciężej ze względu na mokre liście i korzenie ale za to dzięki "łysym" drzewom, miejscami są fajne widoki na okolicę. Dodatkowo widać teraz dobrze jak strome w tym miejscu jest północe zbocze pasma. Ciekawe czy jest jakiś nielegal singiel gdzieś tam w dół, jeśli nawet, to dzisiaj był nie do znalezienia przez zalegające liście, momentami wręcz gubiłem niebieski szlak.
Herby w jesiennej odsłonie #2© tmxs
Przejechałem rezerwat w kierunku zachodnim, spotkałem biegacza oraz rowerzystę bez kasku. Zacząłem zjazd w kierunku miejscowości Jazowa, bo jak pchałem pchałem tu rower w zeszłym roku to wydawało mi się, że jest stromo, ale szczerze mówiąc to nie jest. Zjechałem prawie do pierwszych zabudowań ale stwierdziłem, że mi mało, więc ruszyłem z powrotem. Dobrze się bawiłem, co bardziej techniczne odcinki zjeżdżałem sobie po kilka razy.
Herby w jesiennej odsłonie #3© tmxs
Jak dojechałem do wschodniego krańca rezerwatu dalej czułem niedosyt. Opróżniając plecak z prowiantu myślałem czy by nie pojechać całego pasma Jazowej ale jednak chęć powrotu do domu przed zmrokiem przeważyła i ruszyłem w kierunku Rzeszowa. W Czudcu spotkałem Piotrka i Pawła, którzy lecieli na Strzyżów. Do domu wróciłem dojechany jak po 120km w lecie. Zimno i brak jazdy ostatnio robią swoje, chyba pora już myśleć o następnym sezonie.
Jeszcze coś dla "sprzętowych ladacznic": mój tylny Nevgal lekko się rozdarł, a i bieżnik już się wytarł, testowałem dziś więc na tyle Maxxis High Rollera.
Haj roler © tmxs
Oponę kupiłem tanio jeszcze w zimie ale ponieważ z Nevagala byłem bardzo zadowolony, leżała w piwnicy i czekała na swoją kolej. Grubość 2.35 Maxxisa to jak 2.1 Kendy, poza tym to mieszanka gumy 42a (Nevegal dla porównania: 70a) - czyli bardzo miękka, przyczepna, wręcz lepka nawet w dotyku. Faktycznie muszę przyznać, że w ternie trzyma bardzo dobrze niestety na asfalcie jest gehenna! O ile Nevegal brzmiał jak meserszmit luftwaffe, to dźwięki wydawane przez tą gumę przywodzą mi na myśl pojazd gąsienicowy. Co to będzie w upale? Raczej się nie przekonam, bo pewnie zetrę ją przed latem :). To prawdziwie górska opona - nie powinna w ogóle kalać się asfaltem. Reasumując w Maxxisowej nowomowie: -20 for asfalt clajbing skills, +10 for dżeneral rołling rezistance, +40 for łet condiszyns dołnhil ołwer ruts and roks.