Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Pogórza

Dystans całkowity:1025.24 km (w terenie 571.00 km; 55.69%)
Czas w ruchu:79:11
Średnia prędkość:12.95 km/h
Suma podjazdów:16030 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:60.31 km i 4h 39m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
66.00 km 40.00 km teren
04:50 h 13.66 km/h:
Podjazdy: m

Wielki powrót zajawki

Sobota, 21 września 2013 · dodano: 21.09.2013 | Komentarze 3

Ostatnio nie miałem za bardzo ochoty na jazdę, podobnie było dziś rano. Gdy okazało się, że jednak mam dzień wolny oraz, że deszcz raczej nie będzie padać postanowiłem jednak coś dziś pojechać. Pierwotnie miałem pojechać coś lokalnie ale stwierdziłem, że sezon na dobrą jazdę się kończy więc poszukam szczęścia gdzieś dalej. Wziąłem jedną z moich dawno planowanych tras - wybór padł na Park Krajobrazowy Pasma Brzanki, zebrałem się szybko, rower w samochód i w drogę. Tym razem nie zabrałem nikogo, było już dość późno jak podjąłem decyzję, poza tym chciałem się z czymś zmierzyć samotnie, żeby zapomnieć o ostatnich kilku rowerowych niepowodzeniach no i żeby udowodnić sobie, że jeszcze coś tam mogę samotnie podołać :). Wyruszyłem z parkingu w Ujazdach, żółtym szlakiem, który początkowo prowadzi na Liwocz. Byłem tu już w tym roku ale wtedy to był punkt kulminacyjny wyprawy dziś ledwie początek.
Na Liwoczu (562mnp) © tmxs

Jadąc dalej z Liwocza opuściłem Podkarpacie i wjechałem w Małopolskę. Ogólnie jestem pozytywnie zaskoczony odcinkiem żółtego szlaku Liwocz -> Brzanka. Przejezdny, naprawdę dobrze oznaczony.
Rysowany kamień © tmxs


Naprawdę dobrze mi się tu dziś jechało. Najlepsze momenty to zjazd z Liwocza i odcinek od Ostrego Kamienia prawie do samej Brzanki.
Lubię pomniki upamiętnające zwycięstwa © tmxs

Było trochę mokro, miejscami trochę walki z koleinami. Większość szlaku nie jest jakoś bardzo wymagająca technicznie czy kondycyjnie ale dla mnie - zmęczonego sezonem i jeszcze bardziej bez formy niż zwykle, to nawet dobrze.
Ciekawe czy ktoś zjechał z Ostrego Kamienia rowerem?
Ostry kamień - Pasia (527 mnp) © tmxs

Większość szlaku to jazda po lesie ale miejscami widać było zarysy pasm Beskidu Niskiego i jakichś wzgórz - kompletnie nie znane mi okolice. W okolicy najwyższego punktu Brzanki jest fajna wieża widokowa:
Wieża widokowa na Brzance (536mnp) © tmxs

Przy dobrej pogodzie bez problemu widać z niej Tatry, dziś niestety widoczność była bardzo kiepska i ledwo było widać zarysy pasm Beskidów: Niskiego i Żywieckiego.
Panorama z wieży © tmxs

Podjechałem kawałek do najwyższego punktu wzgórza, miałem ochotę zatoczyć koło miejscowym zielonym szlakiem pieszym, który wyglądał mi na kawał dobrego mtb ale z braku czasu wróciłem kawałek żółtym i zjechałem niebieskim do miejscowości obejrzeć skałę Borówka. Wygląda to trochę jak mini wersja rezerwatu Prządki:
Skała Borówka © tmxs

Skały dziś zdominywały relację :) © tmxs

Żeby tam dotrzeć pchałem rower pod górę jakieś 200m ale powrotny zjazd wynagrodził mi trudy. Całkiem stromo + śliskie korzenie + kręto - zdecydowanie najtrudniejszy technicznie i zarazem najbardziej miodny odcinek dzisiaj.
Dalej już powrót do samochodu szutrami i asfaltami. Miałem jeszcze raz atakować Liwocz zielonym szlakiem ale byłem zbyt dojechany - 1500m przewyższenia zrobiły swoje. Wróciłem zmęczony ale zadowolony z odnalezienia zgubionej gdzieś ostatnio radości z jazdy.
Na koniec chciał bym pozdrowić niezwykle sympatycznych panów 'Juska' oraz 'Mjetka' ze 'strefy kibica' przy sklepie spożywczo-przemysłowym nr 799 w Wisowej-Jodłowej ;).

Dane wyjazdu:
53.00 km 25.00 km teren
03:38 h 14.59 km/h:
Podjazdy:1178 m
Rozbójnicy:

Szlakiem pękniętych gum

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 03.08.2013 | Komentarze 0

Dziś mój wieprzowóz zawitał do Birczy, małej miejscowości na Pogórzu Przemyskim. Tym razem z Wilczkiem .Plan był taki, żeby pojechać trasę Bircza-Przemyśl-Bircza po Niebieskim Szlaku Karpackim oraz Czerwonym Szlaku Przemysko-Sanockim. Rozpoczęliśmy od dojechania terenem do niebiesku szlaku, trochę jazdy polno-lesnej i znaleźliśmy niebiesko białe oznaczenia bez problemu. Wspominając wszystkie moje boje jakie stoczyłem z niebieskim karpackim to za każdym razem jak nim jadę włącza mi się lampka ostrzegawcza ale początek nie był taki zły. Fajnie drogi polne, leśne, szuterki, zjazdy podjazdy - ładne widoki na okoliczne pagórki i dolinki. W okolicy Krzeczkowic zajechaliśmy obejrzeć tamtejszy mur - spore osuwisko w środku lasu.
Krzeczkowski Mur © tmxs

Niestety, przed Krasicami, na wzniesieniu oznaczonym na mapie jako Popielowa Góra niebieski szlak zafundował nam swoją specjalność czyli paryję. Trochę błądzenia zakończonego zjazdem na kreskę przez zrytą przez dziki łąką z trawą po kierownicę. Oczywiście słupy zdobiły znaki niebieskiego szlaku, które wiodły nas prosto w krzaki. Skończyło się na skakaniu przez płot i przejeździe przez boisko pewnie jakiegoś miejscowego LZSu :). Żeby to był koniec przygód ... Dotarliśmy do szutru gdzie okazało się, że złapałem gumę w przednie koło. "Shit happens" jak mawiają ludzie z Bronxu, Wymieniam sobie dętkę w cieniu nad jakąś rzeczką, pieczołowicie wydłubuje kolec tego cholernego krzaka porastającego podkarpackie łąki, którego nazwy nawet nie znam, już prawie kończę gdy Michał zauważa, że nie mam powietrza także w tylnym kole! No pięknie, ustrzeliłem dublet. Tego jeszcze w historii nie było. Po chwili Michał maca swoje tylne koło i okazuje się że też flak, no to mamy już hattrick i chyba jakiś rekord wszechświata w gum pękaniu :D. Michał wymienia swoją dętkę, ja miałem tylko jedną więc trzeba kleić. Tracimy na tym ponad godzinę. Ruszamy dalej wzdłuż Sanu w kierunku Krasiczyna. Znajdujemy fajne miejsce i włazimy do rzeki, zimna woda przyjemnie ochładza.

Odpoczynek w Sanie #1 © tmxs


Doejżdżamy do Krasiczyna, gdzie w barze zdajemy sobie sprawę, że przez rzeź dętek nie damy rady zrobić dziś całej trasy. Po posiłku wyjeżdżamy jeszcze na pobliskie wzgórze TYM CHOLERNYM NIEBIESKIM SZLAKIEM! żeby cyknąć fotkę zamku w Krasiczynie.
Zamek w Krasiczynie © tmxs

Zjeżdżamy z powrotem do Krasiczyna, na zjeździe niebieski szlak kolejny raz nas doświadcza - przy prędkości 50 km/h Michał rozwala dętkę w przednim kole przy przejeździe przez betonową rynnę odprowadzającą wodę. 4 gumy na jednej wyrypie ... nie wiem jak mam to skomentować, to już prawdziwy pogrom, ewidentnie nam dziś nie idzie. Dętka rozwalona w paru miejscach, więc Michał łata tę co przebił przedtem.
Michał szuka peknięcia w dętce :) © tmxs

To były dosłownie ostatnie metry ternu dziś bo przedtem podjęliśmy decyzje, że po zjeździe wracamy do Birczy 18 km asfaltem.
Po łataniu ruszamy w dalszą drogę. Ciężki asfaltowy podjazd, pare km w upale. W pewnym momencie widać wzgórze Kopyśtanka - gdyby nie zadyma z gumami to penwie byśmy teraz po nim jechali. Tym razem trzeba obejść się smakiem ale wrócimy tam. Zjazd serpentynami przez Birczą przyjemnie ochładza. Na parkingu odruchowo sprawdzam koła w samochodzie :). Co to była za jazda ... gumy pękały ... dzień bardziej na płodzenie potomstwa niż na mtb :). Śmiesznie było :). Mimo, że przejechaliśmy tylko część planowanej trasy Strava wyliczyła przewyższenie ponad 1000 więc nie jest źle.


Dane wyjazdu:
52.00 km 31.00 km teren
04:00 h 13.00 km/h:
Podjazdy:1080 m

Sucha Góra i pasmo Jazowej

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 27.07.2013 | Komentarze 2

Tak jakoś mi się zachciało jazdy po Jazowej. Tym razem chęć uczestnictwa w jeździe zgłosił Łukasz, i późnym porankiem, samochodem dotarliśmy do Czarnorzek. Po ogarnięciu się podjechaliśmy pod Suchą Górę (585 m n.p.m.) czarnym szlakiem, który z Czarnorzek na Suchą jest naprawdę super.
Sucha Góra, przekaźnik © tmxs

Zjazd do Węglówki niestety już nie za bardzo. Na szlaku zalegają połamane drzewa, gałęzie, nie widać ścieżki a na koniec paryja i przeprawa przez rzeczkę.
Twarde MTB © tmxs

Z Węglówki pojechaliśmy do Rzepnika, gdzie wskoczyliśmy na niebieski szlak i zaczęliśmy jazdę po paśmie Jazowej, które jest naprawdę zajebiste i długie. Warunki dziś były idealne, bardzo sucho i słonecznie, miejscami sporo piachu. Na początku spotkaliśmy bajkera który zjeżdżał z kaskiem przytoczonym do kierownicy, a trochę dalej Tompiego, który jechał bezpośrednio z Rzeszowa.
Dotarliśmy do granicy rezerwatu Herby, po którym ostatnio jeździłem w tamtym roku ale w przeciwnym kierunku. W sumie to spokojnie mógłbym tam jeździć codziennie bo to chyba największe natężenie skalistych, naszpikowanych korzeniami, stromych zjazdów blisko Rzeszowa. Kilka fotek:
Herby esencja #1 © tmxs

Herby, esencja #2 © tmxs

Czill na skale © tmxs

Jadąc Herby w tym kierunku, chyba jest ciekawej ale szczerze pisząc to w drugą stronę też jest fajnie. Przy ostatnim z wierzchołków pasma opuściliśmy niebieski szlak i jakąś wielką koleiną zjechaliśmy do Kobyla. Po zakupach gdzieś w okolicy Frysztaka, chwilę zatrzymaliśmy się nad jakąś rzeczką bo upał naprawdę nas dojeżdżał.
Panie skocz pan na bombę © tmxs

Rozpoczęliśmy powrót asfaltem, przez tą duchotę jechało się ciężko. Planowałem powrót przez pasmo Królewskiej Góry ale ostatecznie wróciliśmy asfaltem przez Węglówkę.
Sucha Góra z Węglówki © tmxs

Dobra jazda ale jednak trochę za gorąco.


Dane wyjazdu:
51.00 km 32.00 km teren
03:30 h 14.57 km/h:
Podjazdy:903 m
Rozbójnicy:

Liwocz

Wtorek, 16 lipca 2013 · dodano: 16.07.2013 | Komentarze 3

W końcu udał się jakiś dalszy wypad. Razem z Michałem wybraliśmy się samochodem do Warzyc pod Jasłem, żeby pojeździć po okolicznych szlakach. Z Warzyc ruszyliśmy niebieskim szlakiem przez Wzgórza nad Warzycami - początek nie był najlepszy bo szlak był dość zarośnięty i dobry chyba tylko dla grzybiarzy.
Podgrzybek na szlaku © tmxs

Po początkowych trudnościach jednak droga się unormowała i jedyne na co można było narzekać to błoto po ostatnich opadach. Dalej w sumie jazda bez większych problemów, chociaż jakieś tam rozkminy się zdarzały:
Rebus © tmxs

Z Kołcaczyc, zaczęliśmy podjazd pod największą atrakcję dziś - Liwocz (562 m n.p.m).
Michał na tle Liwocza © tmxs

Liwocz podjechaliśmy dość sprawnie, z przerwami na fotki, mi się jakoś ciężko jechało i dla mnie to trwało wieczność. Po dotarciu na szczyt, Michał został pilnować rowerów, a ja wlazłem na taras widokowy.
Strażnik sprzętu © tmxs

Warto było leźć po tych cholernych schodach bo widoki z góry powalają.
Punkt widokowy na Liwoczu 1 © tmxs

Punkt widokowy na Liwoczu 2 © tmxs

Szlak żółty dalej na zachód wydaje się mieć spory potencjał i pewnie kiedyś tam wrócę pojeździć. Dziś zjechaliśmy zielonym i była to naprawdę dobra jazda choć błoto dawało się we znaki. Dodatkowo pod sam koniec przebiłem dętkę :/, chyba trzeba pomyśleć o oponach 2ply na tył. Dalej przebitka w kierunku Jasła z lekkim błądzeniem, bo szukaliśmy czerwonego szlaku, który chyba już od dawana nie istnieje i pozostały po nim jedynie szczątkowe oznaczenia. Korzystając z innych szlaków, których nie miałem na mapie udało się dotrzeć do miasta.
Słup na tle Jasła :) © tmxs

W Jaśle, dzięki czysto.pl udało nam się zmyć z rowerów całe błoto i wróciliśmy do samochodu. Michał chciał jeszcze jechać pętle Giga :) ale ostatecznie wybraliśmy powrót. Całkiem udany wypad.


Dane wyjazdu:
79.00 km 51.00 km teren
05:20 h 14.81 km/h:
Podjazdy: m

Czas na lifting? Pomylono mnie z dzikiem :)

Piątek, 19 października 2012 · dodano: 19.10.2012 | Komentarze 2

Ale to była wyrypa. Decyzję, że jadę podjąłem w czwartek wieczorem, załatwiłem sobie urlop i opracowałem szczegóły trasy, która już jakiś czas chodziła mi po głowie. Chciałem zdobyć wzgórze Kamieniec w okolicy Lutczy. Miałem jechać sam ale na towarzysza w ostatniej chwili załapał się Michał ... bo zagadał do mnie na gg :).
Ustawiłem się z nim o 10 w Lubeni, dotarłem tam jadąc singlami nad Wisłokiem. Na dobry początek mega stromy i długi podjazd terenem na Sołonkę - to mój ostatni wynalazek, wypatrzyłem go na mapie jako alternatywę dla asfaltowego podjazdu przez Maternówkę. Super widok na Rzeszów, zjazd tam będzie zajebisty. Dalej kawałek żółtym szlakiem w kierunku Wilczego. W pewnym momencie odbiliśmy na Niebylec. Niestety zapomniałem zabrać GPS :) więc nawigowałem w oparciu o papierową mapę. Pewnie gdybym miał GPS to nie znaleźli byśmy takiego wypasionego polnego zjazdu. Polne zjazdy z reguły są dość nudne ale nie ten - kręto, hopki, dropy koleiny, mtb na bogato. Poza tym widoki na nasz cel.

Tam zmierzamy © tmxs


W Niebylcu zaczęliśmy podjeżdżać pod Kamieniec - stromo, błotniście i jakieś potężne głazy jak w jakichś Beskidach :), zjeżdżając tam można by rozwalić suport. Dalej aż pod nadajnik na Kamieńcu terenem, pogoda super, widoki też.

Niebylec, w tle daleko widać przekaźnik na Wilczem © tmxs


Sam Kamieniec dołączam do kanonu miejsc, które trzeba odwiedzić rowerem kilka razy do roku. Nie spodziewałem się takich panoram - Strzałówka na wyciągnięcie ręki, bliskość Suchej Góry i jej mniejszych towarzyszy - przy tej pogodzie ... polecam!

Widok z Kamieńca w kierunku Domaradza © tmxs


Sucha Góra © tmxs


Pamiętam, że podobnie byłem zaskoczony panoramą jak wyjechaliśmy z lasu na szczyt Szybienicy na Pogórzu Przemyskim. Ze względu na okoliczności przyrody trochę tam posiedzieliśmy, a Michał miał okazję potestować mój rower.

Jakiś bajker, ten rower skądś znam :) © tmxs


Po posiłku zaczęliśmy kierować się w stronę Kopaliny. Nawet to szło mimo braku GPS. W lesie na gałęzi Michał zerwał łańcuch ale poradził sobie z tym szybko. Potem zaliczyliśmy bardzo enduro zjazd do leśniczówki w Jaworniku Niebyleckim, w barze przy drodze na Bieszczady wszamaliśmy coś na ciepło i dalej jazda na Kopalinę. I tu zaczęło się już błądzenie.

Uwaga na marcujące się koty © tmxs


Gdybym miał GPS to by do tego nie doszło, było trochę krzaków i pchania ale jakoś dojechaliśmy do czarnego szlaku nad Godową. W międzyczasie ja oczywiście złapałam 52214234 gumę w tym sezonie, przypuszczalnie za sprawą kolczastych, skarłowaciałych krzaków, których pełno w okolicy. W końcu wgramoliliśmy się na Kopalinę i zjechaliśmy na Górę Zamkową gdzie miałem okazję 2 raz zjechać ten zajebisty singiel, który jakiś czas temu pokazał mi Michał. W Czudcu Michał pojechał do domu a ja musiałem jeszcze przeskoczyć Grochowiczną by przez Lutroyż i Boguchwałę wrócić do domu. Gdy podjeżdżałem na Grochowiczną wytaczając się z za zakrętu przestraszyłem grupę grzybiarzy, którzy buszowali po krzakach, jedna ze starszych kobiet skwitowała to zdaniem: "Cholejra! Myślałam, że to dzik jaki!" :D. Traktuję to jako komplement - parę sezonów mtb i już wyglądam jak prawdziwy syn lasu :).

A to gps track z tej zajebistej wyrypy (włączyłem endomondo od Lubeni):



Dane wyjazdu:
78.00 km 50.00 km teren
05:50 h 13.37 km/h:
Podjazdy:1400 m

Łąki, pola, Herby, Chełmy :)

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 17.06.2012 | Komentarze 6

Siedem dni bez roweru .... to jak siedem dni bez tlenu, człowiek się dusi. Tak właśnie zgrzeszyłem i to w czerwcu, w środku sezonu. Mógłbym się tłumaczyć pogodą, brakiem czasu itp ... ale lepiej uderzyć się w pierś i powiedzieć: SPIEPRZYŁEM! Sobotni wyjazd na tereny Pogórze Strzyżowskiego miał być jak pokuta. W taki sposób pokutować mogę codziennie :).
Razem z Dakiem obraliśmy sobie za cel kilka ciekawych miejsc Pogórze Strzyżowskiego, z bazą wypadową w miejscowości Wielopole Skrzyńskie. na miejscu meldujemy się około godziny 9, ogarniamy darmowy parking. Ten wypad ma być nie tylko testem sprzętu, kondycji, siły, hartu ducha ale także nowej broni w nieustającym dżihadzie z paskudnymi kleszczami: maści o zawartości pestycydu DEET 30%. Będzie się działo!

Z Wielopola przez łąki i pola ruszamy czarnym szlakiem w kierunku góry Chełm. Piękna pogoda, szuterki, przyroda, widoki - tępo wycieczkowe, focimy na potęgę z użyciem sprzętów rozmiaru małego teleskopu:

Na robocie © tmxs


Docieramy do miejsca w którym wg mapy powinna znajdować się skala o wdzięcznej nazwie Dudniacz. Spodziewałem się czegoś wielkości kosza na śmieci a tymczasem Dudniacz to całkiem spory kawał kamienia:

Dudniacz © tmxs


Jedziemy dalej, ciągle w kierunku Chełma i pasma Klonowej Góry:

Droga na Chełm © tmxs


Wskakujemy na żółty szlak. Sam Chełm nie jest wysoką górą ale na szczyt rowery wprowadzamy - śliskie błoto, stromo, przesz środek ścieżki wiedzie głębokie koryto wyrzeźbione przez wodę. Zjeżdżamy z Chełma i wspinamy się pod Bardo, na szczycie którego krzyżują się szlaki żółty, zielony i niebieski. Musze przyznać ze są to bardzo ciekawe tereny - górki może niezbyt wysokie ale naprawdę przyjemne do jazdy. Każda ścieżka to kuszący singiel i ma się ochotę posiąść je wszystkie :). Wg planu jednak mamy zjechać żółtym do Huty Gogołowskiej i tego się trzymamy ale trzeba będzie tam kiedyś wrócić i wszystko szczegółowo objeździć bo miejscówka ma spory enduro-potencjał. Sam zjazd był piękny choć krótki i zdradliwy - wysoka trawa a w niej kamienie, gałęzie korzenie, doły itp - miód! W Hucie pitstop w sklepie, gdzie wielu miejscowych już tęgo świętuje wyjście Polaków z grupy, choć do meczu jeszcze 8 godzin :). Dalej przedzieramy się żółtym w stronę Gogołowa super terenem. Wspinamy się w górę licząc na jakiś fajny zjazd a tu okazuje się, że zjazd jest ale asfaltem :). Na nosa zjeżdżamy lasem i to okazuje się dobrą decyzją bo jest naprawdę fajnie. W Gogołowie krótki postój na fotki:

Gogołów © tmxs


i wspinaczka na Gogołowki Dział, pod wyciąg narciarski. Kiedyś podobno był tam szuter ale teraz jest asfalt, dłuugi i stromy. Podjeżdżam na młynku... po kilkuset metrach osiągam pewnie jakiś tam HRmax, czymkolwiek jest :), a to dopiero połowa. Od tej pory odcinam się od mojej mizernej fizyczności i w górę jadę już tylko siłą woli :). Cel tej wspinaczki jest warty wysiłku. Chyba niewiele jest w okolicy tak widokowych miejscówek. Z góry widać Chełm, bramę Frysztacką, pasmo Jazowej, stok w Strzyżowie, Suchą Górę, Cergową, Liwocz i jeszcze masę innych gór, których jeszcze nie ogarniam. Dodatkowo stadnina koni, wyciąg, drzewoludy gogołowskie :). Robimy tu długą przerwę na masę fotek i obserwacji.

Dalej zjazd do Frysztaka, długi i przyjemny i cały czas te widoki - nie wiadomo w którą stronę patrzeć (pewnie najlepiej pod koła :)). We Frysztaku przerwa na jedzenie, niestety tylko jakieś tam kanapeczki, bo kebaby i steki serwują tu dopiero od 17 :). Z Frysztaka zielonym szlakiem przebijamy się do Stępiny, gdzie niejaki Adolf H. cierpiący na manię wielkości wybudował sobie monumentalny bunkier aby ukryć swój pociąg:

Bunkier kolejowy © tmxs


Dobijamy do niebieskiego szlaku i zaczynamy zjazd w kierunku Wiśnowej. Na dole swój żywot kończy mój uchwyt rowerowy na telefon - podstawka pod futerał łamie się na szutrowym zjeździe i to bez gleby. Rekwizyt który ma w nazwie "extreme style" wytrzymał zaledwie 2 jazdy po naszych trasach, niespełna 200km. Pozdrawiam pana producenta - zamierzam napisać do niego mejla, trochę rad i opinii na temat jego produktu oraz kilka ciepłych słów :). Szkoda, bo w połączeniu z telefonem Pawła oraz TrekBuddy stanowił naprawdę konkretny zestaw do nawigacji.
W Wiśniowej przeprawiamy się kładką przez Wisłok i niebieskim szlakiem ruszamy na pasmo Jazowej i rezerwat Herby. Na początek podejście po kostki w błocie, krzaki - jestem tu pierwszy raz, zaczynam się zastanawiać, dlaczego to miejsce często jest określane mianem kultowego w kontekście mtb. Kilkadziesiąt metrów dalej już zaczynam rozumieć. Ten szlak jest naprawdę epicki - stromizny, single, skały, korzenie, przepaści, parę km niezłej zabawy.

Urwisko © tmxs


Trzeba będzie tam kiedyś wrócić i ogarnąć całą Jazową ale w przeciwnym kierunku - będzie więcej zjazdu. Robi się późno, więc mkniemy szutrem do Kozłówka i asfaltem do Markuszowej, w sklepie tankujemy bukłaki. Powrót terenem do Wielopola przez łąki, pola, lasy, wszystko kwitnie, wszystko żyje, klimat wczesnego lata. Trasa może niezbyt długa ale upał daje się we znaki, zmęczenie rośnie. W dole już widać Wielopole, pędzimy więc w dół na kreskę po łące, parking coraz bliżej a tu ... morze! Morze pokrzyw! Tak to może się zdarzyć tylko nam. 70 km w miarę miłej jazdy bez atrakcji rodem z ubiegłotygodniowej Natury 2000 a na zakończenie, jakieś 300m od samochodu KRZACZORY! Matka natura nas kocha i o nas nie zapomina. Próbowaliśmy się przez to przedzierać ale odpuściliśmy i trzeba było wracać pod górę. Do samochodu docieramy zmęczeni, spaleni ale zadowoleni - wypad się udał, kleszczy na ciele brak a grzech zaniedbania mtb zostaje odpuszczony :).

Filmik i mapka:





Dane wyjazdu:
92.00 km 40.00 km teren
06:47 h 13.56 km/h:
Podjazdy: m

Pogórze Przemyskie tropem wściekłego wilka

Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 27.05.2012 | Komentarze 3

W te sobotę wyprawiliśmy się zwiedzać Pogórze Przemyskie, tereny między Birczą a Przemyślem. Dużo dobrego słyszałem o tych terenach, dodatkowego smaczku dodawał fakt, że grasuje tam ostatnio jakiś dziwny wilk :). Swoją drogą to smutne, że ludzie potrzebują pozwolenia od jakiego ministra, żeby zaciukać takiego szkodnika-terrorstę, ja rozumiem, że ochrona wymierających gatunków itp ale w tym przypadku delikwent ewidentnie kwalifikuje się do odstrzału. No ale nie ważne ... na tę wyrypę ustawiłem się z Dakiem i Kundello a z nimi w terenie zawsze są jakieś fajne akcje, jak byśmy napotkali tego wilka to pewnie poszedł by na rożen :) i to bez zgody rządu.
Z Rzeszowa ruszyliśmy około 7 rano, w Przemyślu byliśmy na 9. Podoba mi się to miasto, zarówno z poziomu ulic jak i z perspektywy okolicznych pagórów. W okolicy wyciągu narciarskiego wbiliśmy na czerwony szlak i ruszyliśmy w kierunku lasu. Pierwsze kilometry leśną drogą szły sprawnie i szybko dotarliśmy do miejsca gdzie niebieski szlak odbija od czerwonego w kierunku na Kalwarię Pacławską. Tu zaczął się singiel na początku było trochę zwalonych drzew ale potem było parę km świetnej leśnej trasy - było trochę błota, zwalonych drzew, trochę mocnych podjazdów ale też kilka miłych zjazdów - jak dla mnie idealna kompozycja. Na koniec przejazd przez leśne drzwi:

Leśne wrota © Kundello


Prosto na szczyt Szybienicy (496m) z miłym dla oka widoczkiem:

Widok z Szybienicy © tmxs


Będąc na górze wydawało nam się, że na łące w dole pasą się krowy ale okazało się, że to jest jakaś ferma saren :).

Czyżby prace nad klonowaniem? © tmxs


Po krótkim postoju zjechaliśmy wiosenną, kwitnącą łąką do Koniuszy by potem wjechać a właściwie wspiąć się do Gruszowej. Drogę do Huwnik próbowaliśmy pokonać poza szlakiem, co skończyło się lekkim błądzeniem ale w pełni zrekompensował nam to zjazd - szybki, kręty i z wieloma przeszkodami. W Huwnikach ci co za kołnierz nie wylewają :) mogli uzupełnić braki płynów. Podjazd pod Kalwarię Pacławską rozpoczęliśmy od przeprawy przez bród na rzece Wiar i zaczęliśmy szturmować baaardzo długi szutrowy podjazd pod sanktuarium. Słońce grzało:

Co to by był za wpis bez mojej zmęczonej mordy? © Kundello


Po sesji zdjęciowej pod sanktuarium ruszyliśmy na chyba najbardziej malowniczą miejscówę tej wyprawy: Połoninki Kalwarayjskie.

Połoninki Kalwaryjskie © tmxs



Połoninki Kalwaryjskie, kierunek Ukraina © tmxs



Z tego miejsca w dół prowadził spokojny, łagodny zjazd po łące - pozwoliłem kołom po prostu się toczyć i napawałem się widokami. I to chyba był błąd bo nie patrzyłem po czym jadę, przypuszczalnie przejechałem coś brzydkiego i na dole musiałem zmieniać dętkę :). Taki urok jazdy po terenach prywatnych :). Po krótkiej przerwie jeszcze tylko parę fotek na starym cmentarzu - pozostałości po wysiedlonej wsi i potem długi podjazd zniszczonym asfaltem pod Suchy Obycz (618m) - najwyższe wzgórze okolicy. Na sam szczyt nie wjeżdżaliśmy bo nie mogliśmy znaleźć ścieżki, przejechaliśmy kilkadziesiąt metrów obok, chwilę później dotarliśmy w okolice ośrodka wypoczynkowego w Arłamowie, który ma ciekawą historię. Tu w zatoczce obok szosy zrobiliśmy pitstop na żarcie. Kolejny etap to zmiana szlaku z niebieskiego na zielony i jazda po pasmie Jamnej. Pasmo Jamnej na mapie wyglądało bardzo zachęcająco ale w kościach czułem, że tam będą przygody. No i faktycznie były choć początek szlaku tego nie zapowiadał.

Jamna - miłe SYFU początki © Dak


Ten szuter przeobraził się po kilkuset metrach w leśną drogę, która z każdym metrem robiła się coraz bardziej podmokła, zaczęły też się pojawiać głębokie bajora a w nich tryliardy kijanek.

Jamna - tu poznasz co oznacza prawdziwe błoto górskie © tmxs


Mimo wszystko brnęliśmy dalej, w końcu to pasmo, gdzieś tu w końcu musi być sucho, gdzieś tu w końcu musi być przyczepność! Im dalej w las tym błoto coraz głębsze, na domiar złego zaczęło tęgo lać. Sytuacja była średnio ciekawa - wokół błoto i krzaki, leje, do zmroku coraz bliżej a my siedzimy po środku jak leszcze pod (nomen-omen) krzakiem leszczyny. W tych wspaniałych okolicznościach przyrody podjęliśmy decyzję o powrocie. Próbowaliśmy jeszcze forsować las na przełaj ale to mogło nas wpędzić w jeszcze gorsze tarapaty więc wracaliśmy przez to bagno po własnych śladach. To była kapitulacja, porażka, zebraliśmy tęgie cięgi w nagą rzyć od matki natury. Drugi raz w ciągu 7 dni szlak koloru zielonego daje nam popalić - czyżby jakaś klątwa?

Jamna - czasem słowo "błoto" to za mało © Kundello


Natężenie bluzgów osiągało w tym syfie potężne rozmiary. Jak już dotarliśmy do stałego lądu, padła jedynie słuszna decyzja by wracać już do Przemyśla asfaltem - nie chcieliśmy się zarzynać jak tydzień temu w Beskidzie. Zielony szlak na Jamną został pozdrowiony środkowym palcem i ruszyliśmy z powrotem do Armałowa. Następnie prawie 11km w dół asfaltem do Makowej - fanem ass-faltu to ja nie jestem ale po mrocznej kampanii w paśmie Jamnej taka jazda była na swój sposób ukojeniem dla nerwów :). Później już powrót asfaltem przez Fredropol do samego Przemyśla, deszcz zlał nas kilka razy ale nawet miło się śmigało. Pokręciliśmy jeszcze trochę po samym mieście w poszukiwaniu myjni by ostatecznie czystymi już rowerami wrócić około godziny 21 do samochodu. Miło kończyć fajną wycieczkę nie będąc konającym i kompletnie dojechanym. Wycieczka się udała, humory dopisywały, kiedyś tam trzeba będzie wrócić ale tym razem pewnie bardziej w stronę Birczy i Krasiczyna.

Wpis u Kundello


Wpis u Daka



Tak z grubsza wyglądała nasza trasa: