Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Niski

Dystans całkowity:1464.66 km (w terenie 934.00 km; 63.77%)
Czas w ruchu:129:30
Średnia prędkość:11.31 km/h
Suma podjazdów:39035 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:50.51 km i 4h 27m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
21.72 km 15.00 km teren
03:00 h 7.24 km/h:
Podjazdy:1077 m
Rozbójnicy:

Powrót za jeden uśmiech

Sobota, 6 kwietnia 2019 · dodano: 11.04.2019 | Komentarze 5

W tamtym roku nie byłem ani razu w Niskim, więc w tym może coś nadrobię. W wysokich górach nadal śniegi, za to na dukielszczyźnie warun suchy aż się kurzy. Oczywiście pomimo tych kilku tygodni suszy deszcz miał spaść właśnie jak ja mam wolny dzień na rower. Fatalizm. Nie uprzedzajmy faktów. Mimo nie najlepszej prognozy wcześnie rano ruszamy z Łukaszem z Dukli w kierunku Cergowej (716 m.n.p.m). Wpadamy na żółty szlak gminny, a tam łany czochu niedźwiedziego po horyzont. 

Czosnek niedźwiedzi
Czosnek niedźwiedzi

Leziemy tym żółtym, sprzed lat pamiętam tu srogi wypych ale o dziwo na grań dostajemy się dziś zdumiewająco łatwo. Coś jest nie tak. Chwila rozkminy i wychodzi na to, że przebieg szlaku po ścianie za studzienką został zmieniony i puszczony dużo łatwiejszym i łagodniejszym wariantem. Na szczęście stary wariant jest nadal mocno widoczny (razem z zamalowanymi znakami) i przejezdny. Jaram się bo w planie był powrót właśnie tędy. A że nie wyszło ... ? Nieważne. Przyczyną przeznakowania szlaku jest zapewne ułatwienie turystom dostępu do nowej wieży widokowej, która w końcu powstała na samym szczycie góry.

Wieża nówka sztuka
Wieża nówka sztuka

Wieża powstawała dłuższą chwilę. Śledziłem ten proces i w pewnym momencie myślałem już że skończy się na samych fundamentach - no ale finalnie jest. Solidna konstrukcja w stylu wież które widziałem w Gorcach. Byle wiaterek tej konstrukcji nie ruszy, a i korzystać z niej można spokojnie nawet z lękiem wysokości i przestrzeni. Pisano, że są słabe widoki ale akurat dziś było całkiem OK. Pewnie ze względu na brak liści.

Widok z wieży #1
Widok z wieży #1
Widok z wieży #2
Widok z wieży #2 
Widok z wieży #3
Widok z wieży #3

Chcieliśmy zjeżdżać czerwonym szlakiem do Nowej Wsi, a tu wita nas zakaz wstępu ze względu na wycinkę. Z krzaków dochodzą dźwięki pił motorowych. Jakoś za bardzo nie miałem ochoty na modyfikacje trasy, więc decydujemy się śmignąć drwalom pod nosem. Pierwsze kilkaset metrów, do skrzyżowania z żółtym szlakiem jest zupełnie rozwalone przez tą zrywkę, potem jest odcinek przez gęstą, szarpiącą tarninę, ale dalej mamy już naprawdę długi i miodny singletrack prawie do samego dołu. Niski to chyba najmniej kamienisty Beskid, także mamy tu dość płynny floł, ale za to miejscami jest kręto. Lubię ten szlak i pewnie jeszcze nieraz będę tu atakował. Po zjeździe jedziemy na zielony szlak ciągnący się pobliskim pasmem Czerteża.

Cergowa od południa
Cergowa od południa
Przy pustelni św Jana z Dukli
Przy pustelni św Jana z Dukli

Pogoda powoli zaczyna się sypać. Sam zielony zaczyna się obiecująco, od wspinaczki stromą ścianką i kawałkiem trawersu. To niestety jedyny odcinek dla którego warto może jeszcze kiedyś zahaczyć o tę ścieżkę. Zdjęcie tego nie oddaje ale tu jest naprawdę spore nachylenie i kilka interesujących kamieni.

Ścianka na zielonym
Ścianka na zielonym

Dalej już szału nie ma. Długo jest płasko, po tkwiących w ziemi kamieniach. W sumie fajne i techniczne by to było, gdyby nie fakt, że szlak jest zawalony gałęziami i słabo oznaczony. Dalej jest jest już zwykła droga leśna. Łudziłem się, że jeszcze coś tu fajnego zjadę, bo na mapie szlak do asfaltu schodzi stromo. Niestety zamiast ścieżki mamy tu okrutnie poharataną drogę zrywkową. Pozostało cieszyć się, że nie ma błota.

Tu był kiedyś nawet fajny zjazd
Tu był kiedyś nawet fajny zjazd
Pasmo Czerteża, Dziurcz
Pasmo Czerteża, Dziurcz

Opuszczamy to nieszczęsne pasmo, bez żalu. Wspinamy się dalej zielonym szlakiem na Ostrą(687mnpm). Na szczycie zaczyna już konkretnie lać. Zjeżdżamy stąd przez rezerwat, czarną ścieżką. I to był kozak, fajny singielek, trochę korzeni i kamieni. Chociaż głazy były już mega mokre i w paru miejscach był tu dobry dens, a ja niewiele widziałem przez zaparowane w ulewie okulary - to doceniam te zmagania. Warto będzie go kiedyś powtórzyć. Uciekamy na parking pod wiatę. W planie był powrót przez Piotrusia i Cergową ale w tej ulewie to nie ma sensu. Książęta jak my nie jeżdżą po górach w ulewach, zwłaszcza jak jest 10 stopni Celcjusza. Mieliśmy więc przed sobą perspektywę powrotu 13km na parking, w ulewie, drogą krajową, wśród tirów pędzących na Barwinek. Przerabialiśmy już takie akcje. Podchodzę do tego na spokojnie. No ale Łukasz jest bardziej zaradny i przedsiębiorczy. Proponuje, że złapie stopa do Dukli i przyjedzie po mnie autem. No cóż, chcącemu nie dzieje się krzywda, przyjmuję więc to poświęcenie. Nie dawałem mu zbyt wielu szans. Obstawiałem, że posiedzę trochę pod wiatą, pośmieje z niego jak moknie przy drodze, a potem i tak trzeba będzie jechać z korby. No ale widocznie nie doceniłem męskiej urody wielce szanownego kolegi bo zabiera go już pierwsze auto hehe. Nie wiem co obiecał kierowcy za przysługę ale fakt jest taki że po 20 minutach przebieram się już w suche ubranie i tak kończymy ten wyryp. Szkoda, że pogoda go tak przerwała, ale jest tu po co wrócić, zwłaszcza jak w wyższych górach zima.


Dane wyjazdu:
65.70 km 35.00 km teren
06:20 h 10.37 km/h:
Podjazdy:1636 m
Rozbójnicy:

Niebieskość karpackość

Sobota, 30 września 2017 · dodano: 02.10.2017 | Komentarze 8

Nadszedł czas na odpoczynek od ciągłego molestowania OSów. Czas pojechania czegoś w starym stylu bez tej całej głupawkowo-napinkowej otoczki. Jest taki górski szlak co się nazywa niebieski karpacki i kiedyś miałem na jego punkcie lekką obsesję. 445 kilometrów krzaków, błota, paździerzy ale też dobrych zjazdów i atrakcyjnych widoków. Przeżyłem na nim już sporo przygód. Dziś nadszedł czas na zapoznanie się z kolejnym jego odcinkiem.

Niebieski karpacki prowadź nas
Niebieski karpacki prowadź nas

Trochę się zdziwiłem, że Paweł zechciał to jechać, bo stał się posiadaczem nowego roweru, przeznaczonego raczej do cięższej roboty. Widocznie nie chciał od razy zakatować nowego sprzętu. Pewnie dlatego też jeszcze mi nie dał się na nim przejechać hehehehe. W związku z tym nie jestem w stanie na tę chwilę ocenić tego pomarańcza. Jedno jest pewne - zabieranie zjazdowych KOMów na stravie lokalesom podczas przejazdów on-sight, będzie dla Daka jeszcze łatwiejsze.

Bike check
Bike check łan tu

Zaczęliśmy kilkukilometrowym podjazdem z centrum Grybowa w kierunku góry Chełm (780 m.n.p.m).  Asfalt szybko się skończył i trzeba było wypychać dość stromym singlem. Fajna, kamienista ścieżka, dość stroma, kiedyś przyjadę to zjechać. Szczyt Chełmu jest jak to często bywa w Beskidzie Niskim - zupełnie niewidokowy. 

Jakiś tam beskidzki widoczek
Jakiś tam beskidzki widoczek jeszcze z asfaltu

Wypatruję celów na kolejne wyrypy
Wypatruję celów na kolejne wyrypy

Janusz już prawie na odcięciu
Janusz już prawie na odcięciu

Zjazd na południe bardzo mi się podobał. Większa część to dość lajtowy, lekko kamienisty interwał, dopiero na koniec robi się naprawdę stromo i po większych głazach. Sztosik. A na dole niespodzianka - mocno powyginane wózki przerzutki w obydwu rowerach. Takiego kombo jeszcze nie widziałem. O ile wózek Pawła jeszcze dało się łatwo podratować, to mój klepany już kilkunastokrotnie - po prostu pękł. Paweł coś go tam pomęczył i dało się jechać, ale niestety czeka mnie wymiana. Ktoś sławny kiedyś powiedział, że na tym świecie pewne są tylko patologia i koszta mtb melanżu. Miał rację.
Ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem malowniczymi szutrami i drogami leśnymi. Po dość długim pasmowaniu dotarliśmy na szczyt Homoli (712 m.n.p.m). Tu zrobiliśmy sobie postój połączony z konkursem szukania grzybów, których w tym roku wysyp w beskidzkich lasach. W tym miejscu opuściliśmy niebieski karpacki, na rzecz żółtego szlaku do Uścia Gorlickiego. Co można o nim powiedzieć? Jest tu trochę nudy ale jest też jeden bardzo stromy i kręty odcinek po korzeniach. W suchych warunkach pewnie bym bardziej kontrolował ten zjazd ale dziś nie obyło się bez wzywania pomocy ŚNIĘTEGO ESPEDA patrona walniętych endurowców. Był tego dnia blisko, czułem jego obecność. Tylko tak mogę tłumaczyć, że nie wylądowałem plackiem na tych korzeniach niczym kawałek wieprzowiny rzucany przez kucharza na grill.

Janusz is COMBING some easy shiijaaat
Janusz is COMBING some easy shiijaaat

Beskidzki widoczek
Beskidzki widoczek

Po czymś takim trzeba było chwile ochłonąć. Zjechaliśmy do Uścia Gorlickiego. To taki mini kurort nad jeziorkiem Klimkówka, więc nie ma tu problemów z dostępem do sklepów. Korzystamy z tego dobrodziejstwa uzupełniając zapasy. Po długim asfaltowym podjeździe wracamy na niebieski szlak i zmierzamy nim w kierunku Bordiów Wierchu (755 m.n.p.m). Mamy tu typowy niebieski karpacki, czyli wypych na krechę przez pola i krzaki. W końcu po stromym podjeździe docieramy na pasmo.

Uście Gorlickie niekompatybilne z enduro 2.4
Uście Gorlickie niekompatybilne z enduro 

O taki tam odcinek niebieskiego
O taki tam odcinek niebieskiego

Szczerze pisząc to na ten odcinek czekałem najbardziej. Chodziła za mną chęć przejechania choćby kawałku szlaku, na którym nie ma segmentu stravy ani filmiku ze zjazdu na jutube. Takiego wypizdowia, że nikt się tu nie zczekinuje na fejsbuku, bo nie ma zasięgu, nikt nie wrzuci fotek na insta, bo to nie doda prestiżu, sławny bloger nie umieści tego w swoim trail głajd bo mu czytelnik w to nie kliknie. I tu mieliśmy takiego dobra jakieś 8km. Większość po szerokim, niezniszczonym dukcie leśnym, dopiero ostatnie kilkaset metrów singlem, dość strome, po suchej, sypkiej nawierzchni, gdzie prawie wysadziło mnie z sandałów. Bardzo przyjemna, odmuająco-relaksująca jazda. 
I to był koniec terenu na dziś. Dobre to było. Szredowaliśmy trailsy, wręcz combingowaliśmy je. Za takie coś należy się nagroda. A ta miała postać wyjątkowo pysznej kiełbasy, którą spożywaliśmy na chodniku pod sklepem, we wsi, której nazwy nie pamiętam, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Właśnie dla takich momentów zacząłem jeździć rowerem, hehe.

Tak wygląda prawdziwe all-mountain
Tak wygląda prawdziwe all-mountain

Taki posiłek się przydał bo czekało na nas prawie 20km powrotu asfaltem. Szczęśliwie przez 90% czasu było albo z górki albo płasko, więc nawet pomimo objazdów i remontów udało się to ogarnąć dość szybko i bez problemu. No chyba, że ktoś ma super nowoczesny rower, w którym brakuje przełożeń na asfalt. No ale to inna historia ;). Do auta dotarliśmy jeszcze przed zmierzchem. Dla mnie to udany wyjazd, w końcu nie ugotowałem się po 20km tylko stylem jucznego muła prałem do końca.

Dane wyjazdu:
34.20 km 25.00 km teren
03:30 h 9.77 km/h:
Podjazdy:1166 m
Rozbójnicy:

Gdzieś na dnie

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 18.08.2017 | Komentarze 7

Jarałem się tym wyjazdem cały tydzień, a wyszła z tego niezła męka. Tak jak w sumie cały ten sezon. Problem jest taki, że prawie nie jeżdżę rowerem, zdarza mi się ciężko fizycznie pracować więc generalnie to mocno dołuję. Dobre wyjazdy jak tydzień temu przeplatam totalnie zamulonymi jak ten dzisiaj. Szkoda, bo jeździliśmy dziś kawał naprawdę dobrego entura jak na Beskid Niski, który dziś zwiedzaliśmy. Początkowo nawet jechało mi się dobrze, ale do głosu szybko doszło zmęczenie spowodowane przepracowanym ciężko poprzednim dniem i nieprzespaną nocą. Efektem była najcięższa bomba w tym i tak całkiem zbombionym sezonie. Nawet nie chce mi się tego opisywać. Zwieńczeniem wyjazdu miała być Lackowa ale tam nie dotarłem i zjechałem do auta z Łukaszem, któremu skończył się hamulec (ave avid). Ogólnie słaba dyspozycja na zjazdach i podjazdach i nieodparta chęć położenia w przydrożnym rowie towarzyszyły mi cały dzień. Nie lubię się tak biczować na blogu ale żeby po takim wyjeździe być siebie bardzo zadowolonym to chyba trzeba być niespełna rozumu. Prawda jest taka, że w tej dyspozycji muszę się już naprawdę spinać żeby znaleść motywację na kolejny wyjazd. Jeszcze wrócę ... ale nie wiem czy zdążę w tym roku. Kilka fotek ku pamięci:

U podnóży Lackowej
U podnóży Lackowej

Cerkiew w Bielicznej
Cerkiew w Bielicznej

Wspinaczka w stronę Białej Skały
Wspinaczka w stronę Białej Skały

Enduro model zawsze do usług
Enduro model zawsze do usług

Busov (1002 m.n.p.m) - wspomnienia dobrej akcji z zeszłego roku
Busov (1002 m.n.p.m) - wspomnienia dobrej akcji z zeszłego roku

BANDIT is COMBING a steep descent on Płaziny peak
BANDIT is COMBING a steep descent on Płaziny peak

Jeden z tych dżentelmenów jest właśnie na ciężkiej bombie
Jeden z tych dżentelmenów jest właśnie na ciężkiej bombie 






Dane wyjazdu:
40.90 km 30.00 km teren
04:30 h 9.09 km/h:
Podjazdy:1476 m
Rozbójnicy:

Proceder wyrypa

Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 02.07.2017 | Komentarze 4

Taka wyrypka po klasykach okolicy Wysowej: Kozie Żebro-Jaworzyna Konieczańska-Rotunda. Trasa dla mnie dość wtórna, wpis zaległy, więc dziś jedynie garść luźnych przemyśleń.

* jeśli komuś przyszło by do głowy atakować Kozie Żebro od Hańczowej Głównym Szlakiem Beskidzki, to polecam odpuścić pierwszy kilometr wiodący wzdłuż potoku Markowiec - okrutnie zafajdany przez krowy! lepiej nadłożyć niecałe 1000 m i objechać to pobliskim asfaltem

* na Kozie Żebro od tej zachodniej jechałem pierwszy raz - na sporej długości jest nawet niezłe nachylenie ale ogólnie ten odcinek ma niewiele do zaoferowania i nie trafia na moją listę zjazdów do zjechania

* natomiast GSB na odcinku Kozie Żebro - Regietów podchodziłem już 2 razy i ten zjazd był dla mnie na wspomnianej liście bardzo wysoko. W porach zimowych, w stanach alkoholowego upojenia kilka razy fantazjowałem na jego temat. Na tej wyrypie nadszedł czas konfrontacji oczekiwań z rzeczywistością. Trzeba przyznać, że jest tu bardzo stromo i może ze 2 trudniejsze elementy ale stromy odcinek jest dość krótki, a cała zabawa właściwie kończy się zanim zacznie. Do Kolanina jest tu daleko. Fajny zjazd ale spodziewałem się więcej, zwłaszcza widząc, że na górze postawili w tym roku taki znak:

O rety co się tu będzie działo?
O rety co się tu będzie działo?

* Jaworzyna Konieczańska od zachodniej strony jest okrutnie zniszczona przez słowackie motokrosy, zjazd w tym kierunku jest cienki. Jeśli zjeżdżać z tej góry to tylko czerwonym na wschód

* fajny wyryp, lekko wspomnieniowy, choć trzeba przyznać, że jak człowiek coś więcej po świecie pojeździł, to zjazdy Niskiego wydają się być króciutkie

* w Niskim najlepsze są jednak ... doliny!

I tyle. Kilka fotek, ku pamięci:

Gdzieś w Beskidzie przy granicy
Gdzieś w Beskidzie przy granicy

Gdzieś w Beskidzie z widokiem na Jaworzynę Konieczańską
Gdzieś w Beskidzie z widokiem na Jaworzynę Konieczańską
Cmentarz z I wojny światowej w okolicy Koniecznej
Cmentarz z I wojny światowej w okolicy Koniecznej 

Gdzieś w Beskidzie
Gdzieś w Beskidzie



Dane wyjazdu:
62.10 km 30.00 km teren
05:50 h 10.65 km/h:
Podjazdy:1845 m
Rozbójnicy:

Cygańskie złoto tylko dla zuchwałych

Sobota, 17 września 2016 · dodano: 18.09.2016 | Komentarze 2

Co tu dużo pisać, moje doświadczenia ze słowackimi szlakami nie są najlepsze. Pech chciał, że geograficznie najwyższy szczyt Beskidu Niskiego leży właśnie w tym kraju. Nie wypada nie mieć jedynego, beskidzko-niskiego tysięcznika nie zaliczonego. Wiedziałem więc, że prędzej czy później moja noga tam postanie i że znajdę tam cygańskie złoto. Ten dzień to dzisiaj. Aby tego dokonać, zebrana na prędce ekipa 4 śmiałków w składzie: Paweł łowca komów, zbój Łukasz, wielce szanowny kolega Jacek z Lublina oraz nieskromny książę melanżu czyli ja, zacumowała w Blechnarce i szybko przekroczyła polsko-słowacką granicę. 
Nasze plany zdobycia Busova (1002 m.n.p.m) sięgają chyba 3 lub 4 lata wstecz. To nie było do końca takie proste zadanie. Generalnie to od naszej strony na Busov wiedzie zielony szlak pieszy ze wsi Cigiel'ka. Prowadzi on jednak przez sam środek sadyby władców tych ziem - znaczy się przez cygańską favelę, której społeczność jest nastawiona do turystów niezbyt przyjaźnie. Na pewno nie są to rozśpiewani, kolorowi Cyganie w stylu don Vasyla z ekipą, oj nie. Czytałem o różnych akcjach spotykających wędrowców próbujących przekroczyć ten swego rodzaju etniczny rubikon. Np obrzucenie przez cygańskie dzieci odchodami (!!!!). A jeśli znajdzie się śmiałek próbujący uświadomić wesołej dziatwie, że to nie przystoi to czeka go rozmowa ze starszyzną wioski, która niestety w dyskusjach używa często argumentów nie-słownych. Różne awantury zdarzają się na wyrypach ale ogólnie to wolimi MTB z Beskidami niż MMA z cyganami. Długo więc myśleliśmy jak to ugryźć. Był pomysł atakować w dzień roboczy gdy cyganie będą w pracy lub szkole :D. Niestety termin wyjazdu wypadł nam na sobotę gdy wszyscy po ciężkim, roboczym tygodniu wypoczywają na faveli. Pozostało więc poszukać alternatywnej drogi.
Po przekroczeniu granicy wkroczyliśmy na typowy, słowacki szlak - czyli totalny paździeż. Poszły już pierwsze joby na tutejsze podejście do turystyki pieszej. Co niektórzy nawet próbowali papieskim zwyczajem przywitać słowacką ziemię pocałunkiem hehe. Póki co jedynym pozytywem był imponujący widok na główny cel naszej dzisiejszej wyprawy.

Busov (1002 m.n.p.m)
Busov (1002 m.n.p.m)

Leśną drogą typu "gnój" zjechaliśmy do miejscowości Visny Tvarozec, która jest typową, słowacką wsią typu "nic ciekawego" i zaatakowaliśmy Busov nieoznakowaną drogą leśną od zadniej strony. Miejscami wypych był dość srogi, zwłaszcza ostatni odcinek po stromym, wąskim trawersie. Wiele to potu kosztowało ale nasz wieloletni cel został zrealizowany, korki szampanów mogły w końcu wystrzelić.

Sztuka wypychu odcinek 424234
Sztuka wypychu odcinek 424234

Busov zdobyty
Busov zdobyty

Po celebracji nadeszła pora na zjazd. Przybyliśmy tu w końcu po cygańskie złoto - czyli szlaki wysokiej jakości. Początek to naprawdę tęga robota. Szlak jest półdziki, wąski i zarośnięty. Dodając do tego wychodnie skalne, korzenie, konkretne nachylenie oraz fakt, że jedzie się nad brzegiem przepaści otrzymujemy dość ciekawe doświadczenie. Ja muszę pomyśleć o lepszej oponie na tył bo już 2 tygodnie temu na Kolaninie miałem problemy z przyczepnością, a dziś w jednym miejscu całkiem obróciło mnie bokiem. Ta fajna górska jazda niestety nie trwa długo bo dość szybko szlak dochodzi do drogi leśnej i zmienia się w parę km stołu. Źle nie było ale po takiej górze spodziewałem się więcej. Być może zjazd w 2 stronę okaże się ciekawszy. Trzeba będzie kiedyś sprawdzić, nawet ryzykując kontakt z wesołymi mieszkańcami Cigil'ky.

Busov DH #1
Busov DH

Januszh Hill
Januszh Hill

Wladymir Gwin
Wladymir Gwin

Dżek Daniels
Dżek Daniels

Pędzenie leśną, lekko przykamieniowaną drogą nie było znowu takie złe. Cieszyłem się pracą mojego amortyzatora. Udał mi się ten nabytek. Oczywiście nie uczyni on mnie szybszym. Za długo jeżdżę, by wierzyć w ściemy, że wymiana jakiejś tam części w rowerze sprawi, że nagle zacznę zgarniać wszystkie KOMy na Stravie. W tym przypadku ze mną jest jak z mocno podstarzałym koneserem młodych kobiet. Zbyt wiele już nie podziałam, ale co podotykam i oko nacieszę - to moje. Zjazd kończymy w miejscowości Gaboltov.

Gaboltov
Gaboltov

To chyba jakiś dowcip ale nie kumam
To chyba jakiś dowcip ale nie kumam

Na tle Busova
Na tle Busova 

Ruszamy zdezelowaną szosą do Zlate-go ciesząc się mocno wątpliwymi urokami słowackiej prowincji. Czas umila nam rozmowa o cygańskiej technologi, architekturze, sztuce i kulturze, a także barwne osobowości napotykanych po drodze lokalesów, moresów, maorysów, czy tam innych moralesów. W oddali zaczyna powoli majaczyć nasz kolejny cel - Stebnicka Magura (900 m.n.p.m).

Jeszcze raz Busov
Jeszcze raz Busov

W oddali Magura Stebnicka
W oddali, ledwo widoczna Magura Stebnicka

Asfaltowy podjazd na Magurę z miejscowości Zlate zdaje się nie mieć końca. Jej szczyt jest zupełnie nie widokowy, jest ona jednak zwieńczona 80 metrowym przekaźnikiem radiowo-telewizyjnym, z którego widok już musi być niesamowity - niestety, wstępu nań brak. Co ściągnęło więc tu naszą kolorową bandę? Oczywiście tak jak na Busov - cygańskie złoto. Przy studiowaniu map tej okolicy moją uwagę przyciągnął czerwony szlak do miejscowości Zborov, którego początek wglądał jak Twister z Enduro Trials w Bielsku.

Cygański twister
Cygański twister

Oczywiście musieliśmy to zjechać. Co można powiedzieć o tym szlaku? Na pewno nie ma takiego na Podkarpaciu - nasi znakarze znakują takie rzeczy na krechę po prostej. Tu mamy wąski trawers, a na nim jakieś 17 agrafek, mogłem się pomylić w liczeniu bo podczas jazdy tym czymś byłem kompletnie skołowany. Generalnie większość jest wąska, niektóre nawet strome. Da się to objechać bez wykonywania piwotów na przednim kole, rodem z cyrku. Niestety, w moim przypadku sporo z tych słiczbaków to była przysłowiowa walka gołej dupy z batem. Zdania na temat tego odcinka były mocno podzielone. Pawłowi się podobało bo wyjaśnił wszystko. Ja uważam szlak za godzien powtórzenia ale następnym razem wpadnę tu lepiej przygotowany. 

I w lewo
I w lewo

I w prawo
I w prawo

Mieliśmy zjechać do Zborova i pozwiedzać tamtejsze ruiny zamku ale Paweł namawia nas do zmiany planów i jedziemy na południe żółtym szlakiem. Szlak jak większość tutaj jest półdziki i mało uczęszczany. Przypomina zapomniane szlaki na podkarpackich pogórzach. Na takich szlakach się wychowaliśmy, czujemy się tu więc trochę jak w domu. Dojeżdżamy do miejscowości Bardeowske Kupele - którą ktoś porównał do naszej Krynicy Zdroju. Wg mnie ta miejscowość to raczej cygański sen o Krynicy. W porównaniu do Krynicy to wygląda jak kloszard, który przed chwilą podniósł się z rynsztoka przy wytwornym, brytyjskim dżentelmenie. No może trochę przesadzam, ale tylko trochę. Nie ma tu nic ciekawego, spotykamy za to autobus na rzeszowskich blachach, pełen turystów z Polski. Jedziemy asfaltem do Bardejova. Robimy zakupy w Tesco, kupujemy całkiem fajne, słowackie przysmaki - czekoladę studencką, i Kopfolę, lokalny odpowiednik kolki, który zwłaszcza w wersji chyba z miętą bardzo mi posmakował. Ze zdziwieniem odkrywam, że gorzałka jest tu tańsza niż u nas. Hmmm.... może jednak dał bym radę mieszkać w tym kraju? No ale nie zakupy nas tu ściągnęły. Największą atrakcją jest niewątpliwie stare miasto z dużym rynkiem, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Bardejov #1
Bardejov #1

Bardejov #2
Bardejov #2

Ławeczka rowerowych kloszardów
Ławeczka rowerowych kloszardów

Muszę napisać, że Bardejov jest pierwszym, słowackim miastem, które naprawdę mi się podoba. Jest jakże inne od szaroburych i zaniedbanych Miedzilaborców, które zwiedzałem w tamtym roku. Jedno mnie dziwi - że na rynku który jest 2.36 raza większy od rzeszowskiego (tak, sprawdziłem, nie kłóćcie się ze mną chłopcy tylko nauczcie się szacować powierzchnię na oko jak na inżynierów przystało) jest jakieś 100 razy mniej ludzi, niż o tej samej porze u nas. Kilkunastu turystów, niewielka liczba miejscowych, my i niewielka grupa lokalnych penerów. Poza tym prawie wszystko pozamykane. Co kraj to obyczaj.
Zbieramy się powoli do domu na mozolny, asfaltowy powrót. Gdzieś w okolicy Zborova drogę nagle spowijają kłęby czarnego, gryzącego dymu. Paweł stwierdza - tu gdzieś musi być favela. Ma rację. Widzimy ją kilkadziesiąt metrów dalej. Płonie w niej śmietnikowe ognisko, które nigdy nie gaśnie. Te skromne chałupy, ulepy z blachy falistej i płyty pilśniowej robią na mnie większe wrażenie niż jakieś tam rynki z junesko. Malowniczą drogą z widokiem na Obicz i Jaowrzynę Konieczniańską docieramy do Hutiska, gdzie odbijamy na żółty, szutrowy szlak na Przełęcz Wysowską. Tym razem Słowacja u mnie lekko zaplusowała. Widzę tu jakiś potencjał, a plany zrealizowane (czyli Busov) po drodze zastąpiliśmy nowymi. Ale o tym cichosza. Wrócimy tu.
Na granicy złapał nas lekki deszcz, na szczęście 5 minut od samochodu. Okoliczne, beskidzkie buki już lekko liźnięte ognistym języczkiem jesieni to znak, że sezon 2016 niechybnie, powoli dobiega już końca.

RELACJA PAWŁA Z FILMAMI ZE ZJAZDÓW.





Dane wyjazdu:
43.10 km 30.00 km teren
03:58 h 10.87 km/h:
Podjazdy:1511 m
Rozbójnicy:

Zjazdy, które wciąż dzieją się w naszych głowach

Sobota, 3 września 2016 · dodano: 04.09.2016 | Komentarze 4

Wakacje się skończyły ale mtb melanż trwa. Tym razem na celowniku Beskid Niski, co by daleko nie jeździć, a poza tym to najlepsze, znane mi góry. Wczesny ranek pobudka i kierunek Folusz. Dziś zacznijmy od nowości sprzętowych. Sebek przeszedł do wyższej ligi i zmienił ramę z Tranca na Regina, czyli rower do poważnej roboty, a nie jakiś tam kot ścieżkowiec.

Giant Reign Bandit
Giant Reign BANDIT

Tak. I to nie jest niebieski!  To jest ... turkusowy ;).
Natomiast ja jestem słabym człowiekiem i do tego sprzętową ladacznicą. Kolejny raz nie dotrzymałem umowy z samym sobą. Dopiero co niedawno na blogu ogłosiłem, że nic nie zmieniam już w swoim rowerze, a tu zaczęła się letnia wyprzedaż u brytoli + niski kurs funta i kupiłem amor. Manitou Mattoc, wersja expert. 160mm skoku, 34mm golenie. Stary amor przy nim wygląda jak zabawka. Potężne logo MINETU przyciąga wzrok dziewczyn na mieście a także niektórych facetów. W sumie w moim rowerze z istotnych komponentów względem specyfikacji fabrycznej ostał się już tylko napęd. Muszę więc jakoś ochrzcić tego kustoma. Giant Tracne BANDIT, jest już niestety zajęte przez Sebka. Myślałem o Giant Trance BASTARD bo to w sumie taki trochę owoc moich mrocznych fantazji z nieprawego łoża. Ale to tak jakoś dziwnie brzmi. Ostatecznie mój ty bękarci synu, ja ciebie chrzczę, tyś jest Giant Trance ETANOL.

Giant Trance ETANOL
Giant Trance ETANOL

Jaka jest różnica między Trancem a Reignem? Duża. Pisałem już trochę o tym po jeździe na Rejnie Daka, ale dziś miałem okazję podjechać na sebkowym 8 km asfaltem na Polanę Świerzowską i były to ciężkie chwile :D. O zjazdach opowiem później, tymczasem wróćmy do wyrypy.
Jak już wspomniałem - na legalu wjechaliśmy sobie szlakiem rowerowym na Polanę Świerzowską, gdzie pożegnaliśmy się z kulturą i wkroczyliśmy na szlak pieszy Magurskiego Parku Narodowego. Po małej przygodzie ze stadem dzików dość szybko stanęliśmy na Świerzowej (805 m.n.p.m), skąd zaczęliśmy pierwszy dziś zjazd. Dość lekka ale całkiem przyjemna robota. Zjazd jest nawet długi i łagodny. Sebek dobrze bawił się na swoim nowym rowerze, ja cieszyłem się amorem, który chyba jednak przepompowałem o jakieś 10-20 PSI. Końcówka przed szutrem jak to przystało na Magurski Narodowy - dość mocno błotnista i zniszczona przez ciężki sprzęt.

Magurski Narodowy zdewastowany przez rowerzystów
Magurski Narodowy zdewastowany przez traktorzystów, ale to rowerzyści są tu wyjęci spod prawa

W sumie to ja się nie dziwię, że w Magurskim jest mało turystów, bo kto chce chodzić po takich szlakach?
Z przełęczy zaatakowaliśmy Kolanin (705 m.n.p.m). Ten odcinek ewidentnie jest do podjechania przez największych tytanów. Natomiast zjazd z Kolanina na wschód to coś z całkiem innej planety. Zaczyna się łagodnie by nagle przerodzić się w jazdę po ścianie. Po ponad pół kilometrowej ścianie. Wiedziałem, że będzie stromo ale takiego czegoś się nie spodziewałem. Konkretna walka. Nie było za bardzo jak się zatrzymać, trzeba by było położyć się z rowerem na boku albo puścić go i klapnąć na tyłek. Tylko potem szukać go gdzieś w gąszczu 300 metrów niżej? To jeden z tych zjazdów, co żeby zjechać i przeżyć musiałem się w 100% skoncentrować na tym co robię. Być tu i teraz. Sfokusowałem się na targecie. Byłem lekko wstrząśnięty ale nie zmieszany. Moje myśli były czyste niczym spirytus salicylowy. Byłem tak nawalony adrenaliną, że gdyby jakimś cudem odpadły mi koła to zorientował bym się chyba dopiero na dole. Starałem się znaleźć jakieś dobre zdjęcie z tego zjazdu, niestety kamera wypłaszcza wszystko tak, że wygląda jak byśmy jeździli po Słocinie. 

Niewinnie się zaczyna
Niewinnie się zaczyna

Ale potem jest już tylko stromiej
Ale potem jest już tylko stromiej

I stromiej
I stromiej

Choć pod koniec tylni hampel wył już jak jeleń w trakcie rui to udało się to pokonać. Jak na dole zobaczyłem jak roześmiany Bandit wystawia łapę do przybicia piąteczki to widziałem, że było mega grubo. Ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem, pchając rowery płaskim błotnistym odcinkiem ale nasze głowy zostały na Kolaninie. Chwilę jeszcze przeżywaliśmy to co się tam wydarzyło. Parafrazując kogoś znanego można napisać, że dobry zjazd nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy ze szczytu, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do dołu. W rzeczywistości nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Myślę więc, że moi koledzy, którzy na co dzień wykonując swoje ważne i odpowiedzialne zadania na wysokich stanowiskach często w myślach wracają właśnie do takich chwil, analizują, przetwarzają. Ktoś na nich patrzy, myśli, że pracują, a oni zjeżdżają. 
Z tego letargu wyrwały nas dopiero dorodne muchomory.

Grzybki
Grzybki

Gdy ja robiłem zdjęcie, Sebek zagadnął przechodzącego obok, starszego grzybiarza, który podzielił się z nami ciekawą historią. Otóż wg niego muchomor czerwony nie jest trujący tylko niejadalny, a na dalekiej Syberii w mrocznym okresie gułagów ludzie używali ekstraktu z muchomorów jako używki. Kontakt ze świeżym ekstraktem mógł się dla człowieka skończyć nie za ciekawie, więc najpierw "przepuszczali" taki napój przez psy spożywając później .... psią urynę. Nie wiem czy pan nas aby nie wkręcał ale ta historia brzmi dość wstrząsająco nawet dla tak doświadczonych rowerowych kloszardów jak my. Wyrypy kształcą.
Szybki zjazd stołem do przełęczy Hałabowskiej i atakujemy kolejne wzniesienie  - Kamień nad Kątami (714 m.n.p.m). Myślałem, że pójdzie szybko ale podjazdo-wypych jednak chwilę trwał. Dodatkowo minęliśmy sporą grupę turystów. Dobrze, że na podjeździe bo na zjeździe mogło by być nie za ciekawie. Zjazd z Kamienia jest bowiem dość wąskim i krętym sigletrackiem. Może nie ma tu nachylenia z Kolanina ale jest za to innego typu robota. Tu schowany za podwójną gardą amortyzatorów musisz bronić się przed ciosami kamieni i korzeni, które próbują wymierzyć ci chłostę. Dobre to było, aczkolwiek uważam, że żółty szlak z innego Kamienia, tego nad Jaśliskami, jest jednak bardziej wymagający.

Gdzieś na kamieniu
Gdzieś na kamieniu

Gdzieś na Kamieniu #2
Gdzieś na Kamieniu #2

Końcówka szlaku to już szutrówka przez pola z widokiem na okalające dolinę wzniesienia. Tu z Sebkiem zamieniliśmy się rowerami. Ja miałem okazję kolejny raz się przekonać jak dobrze się zjeżdża na rejnie. Ten rower to prawdziwy czołg, klei się do podłoża wręcz je rozwalcowuje.  Tymczasem Sebek miał okazję się przekonać, jak niesforny bywa mój kary Etanol :D. Zjechaliśmy do Kątów na posiłek przy miejscowym sklepie.

Beskidzka dolinka
Beskidzka dolinka

Grzywacka Góra (567 m.n.p.m)
Grzywacka Góra (567 m.n.p.m)

Tak wygląda świat z kokpitu Regina Bandita
Tak wygląda świat z kokpitu Regina Bandita

Pod sklepem grupa miejscowych penerów przygotowywała się do zrobienia bramy na drodze jakiegoś wesela. Chcieli do tego użyć konia i wozu. Niestety koniowi wyraźnie nie odpowiadało towarzystwo podchmielonych jegomościów, stawiał więc opór pasywny. Sytuacja była rozwojowa i miała potencjał rozwinąć się w niecodzienną awanturę, niestety czas nas naglił więc nie poznaliśmy finału tej historii. Ruszyliśmy na widokowe wzgórze Walik.

Pańskie oko konia tuczy
Pańskie oko konia tuczy

Kamień (714 m.n.p.m)
Kamień (714 m.n.p.m)

Kolanin (705 m.n.p.m)
Kolanin (705 m.n.p.m) - taki niepozorny

Gdzieś w Beskidzie
Gdzieś w Beskidzie

Z Mrukowej ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku samochodu. Początkowo jest to kamienisty wąwóz o fajnym klimacie ale dalej zaczyna się droga zrywkowa, koleiny i krzaki. 

Rąbanka
Rąbanka

Gdy dotarliśmy do wzgórza Czereśla (611 m.n.p.m) musieliśmy opuścić zielony szlak bo zbiegał on do asfaltu. W końcu mężczyźni nie kończą dobrych wyryp asfaltowymi zjazdami. Zamiast tego wybraliśmy nieznakowaną drogę leśną po granicy parku narodowego. Trochę się bałem, że będzie zrywka ale było ok. Bez szału ale fajnie na koniec trasy zaliczyć kilkukilometrowy, leśny, łagodny zjazd. Dobre to było. Tak oto wyszedł nam mocny kandydat do wyrypy roku. A Kolanin i Kamień będziemy wspominać jeszcze nie raz. Bo to zostawia ślady w psychice.


Dane wyjazdu:
59.70 km 40.00 km teren
04:31 h 13.22 km/h:
Podjazdy:1691 m
Rozbójnicy:

Smak beskidzkiego błota

Czwartek, 19 maja 2016 · dodano: 20.05.2016 | Komentarze 0

Podkarpacie. Pradawna Ruś Czerwona. Miejscowość: Olchowiec. Stąd wyruszyliśmy na kolejną rowerową przygodę. Na pierwsze danie - żółty szlak na Baranie. 

Żółty na Baranie
Żółty na Baranie

Trochę ostatnio popadało więc od samego początku mamy pod kołami dużo, dużo błota. Planowaliśmy zjazd popołudniu tą samą trasą, więc zacząłem się martwić, że wrócę brązowy do samochodu. Nie wiedziałem wtedy, że podczas popołudniowego zjazdu będę już tak upaćkany, że będę miał to w nosie.
Dość szybko dotarliśmy na górę. Tu na wysokości 754 m.n.p.m znajduje się słowacka wieża widokowa. Byłem na niej 2 lata temu. Konstrukcja wieży zawsze była dość kontrowersyjna, aktualnie jest w opłakanym stanie - szczeble w drabinach są połamane lub spróchniałe. Po polskiej stronie za to powstał turystyczny schron. 

Schron na Baranim
Schron na Baranim

No to czas napisać, że Paweł ma nowy rower! Dłuuugo oczekiwany Giant Reign 1.5. 

Rejn!
Rejn!

Targany zazdrością muszę napisać, że ten pomarańczowo-niebieski kolor doskonale pasuje chyba tylko do zwiewnej, wiosennej kiecki, czerwonych szpilek oraz tipsów. Ale prawda jest taka, że jeśli dobrze zjeżdża to niech sobie będzie nawet i cały w różowe słoniki. Na żywo rower wygląda niesamowicie, cały dzień nie mogłem oderwać od niego wzroku. Paweł obiecał, że da mi się karnąć, więc jarałem się.
Tymczasem zaczęliśmy zjeżdżać na zachód szlakiem granicznym. Na zjazdach zalegały olbrzymie ilości śliskiego, beskidzkiego błota, przemieszanego z zeszłorocznymi liśćmi. Oj nażarłem się ja juz tej brei w życiu na kilogramy. Dla mnie to smak lepszy niż najbardziej wykwintne dania z Atelier Wojciecha Modesta Amaro. Sam szlak jest dość zróżnicowany. Są szerokie, rozjeżdżone przez terenówki drogi leśne, jeden fajny stromy i kamienisty zjazd, trochę singla ogólnie typowo pasmowy interwał. Trochę widoków, w tym na słynną dolinę Ciechani.

Ciechania od południa
Ciechania

Pomarańcze w Ciechani
Pomarańcze w Ciechani

Na szlaku granicznym
Na szlaku granicznym

W pewnym momencie pojawił się pomysł żeby wypróbować zielony szlak na Słowację, który na mapie wyglądał na dobry zjazd. Nie mam dobrych doświadczeń ze słowackimi szlakami, tym razem również było bez szału - leśna droga i masakryczne błoto. Rzucało mną jak szmatą od lewa do prawa. Dodatkowo podczas powrotu na granicę zgubiliśmy drogę co skończyło się koszmarnym wypychem na krechę przez krzaki. Ten odcinek zepsuł mi głowę. 

Słowackie krajobrazy
Słowackie krajobrazy

Po powrocie do kraju z wojaży po cygańskich rewirach zjechaliśmy do Ożennej, skąd przez Krempną asfaltem dotarliśmy do Huty Polańskiej. Długi, asfaltowy, rozleniwiający odcinek wyrypy.

Cerkiew w Krempnej
Cerkiew w Krempnej

Cerkiewny ołtarz
Cerkiewny ołtarz 

Kościół w Hucie Polańskiej
Kościół w Hucie Polańskiej 

No i przyszedł czas na powrót na granicę. Żółty z Huty mega błotnisty ale do podjechania. Dalej ciężki wypych stromizną, którą zjeżdżaliśmy rano. I dalej Paweł zamienił się ze mną rowerami :D. Czas więc na recenzję. Żeby tym podjeżdżać to trzeba mieć nogę. Młyn 30x42 jest dość wymagający. Nieświadomie dojechałem biegami do młynka to wydawało mi się, że mam jeszcze ze 2 zębatki w zapasie a tu zonk. Paweł jednak daje radę, podjeżdża na tym kosmosy, jego łyda jest nie do pokonania. Na pewno ma motywacje bo wypych tego roweru jest jak pchanie taczki z gruzem - masakra. Natomiast zjazd to już zupełnie inna historia. RS Pike na przedzie i RS Monarch na tyle to naprawdę super-wypierające-wszystko kombo. Ale i tak najlepsze w tym rowerze jest to, że jest bardzo, bardzo niski. To wszystko złożyło się na to, ze na zjazd był nie tyle zjazdem co .. lotem. Czułem się jak orzeł (o niebiesko-poramańczowych piórach), który szybuje nisko, nad singletrackiem w poszukiwaniu ofiary. Niepowtarzalne uczucie. Jedyne co bym zmienił w tym rowerze to hamulce. Jednotłoczkowce szimano wybitnie mi nie leżą. Ich siła hamowania jest równa sile z jaką ja się "opieram" gdy ktoś częstuje mnie alkoholem. Po dzisiejszym dniu wiem jedno - gdybym dziś kupował rower brał bym Reign-a. Żal było się rozstawać z tą pomarańczową bestią gdy wróciliśmy na Baranie.
Powrót był dość ciężki ale było warto. Od parkingu dzielił nas już tylko zjazd żółtym. To ewidentnie najmocniejszy punkt tej wycieczki. Początkowo dość stromo, z jednym ostrym zakrętem, który przez to błoto prawie przestrzeliłem. Dalej już szybko i przyjemnie. Zjazd ma mroczny klimat. Pawłowi przed kołem przebiegła potężna łania. Trochę zabawy przy przekraczaniu strumieni. No i to błoto. Pod koniec już nie wiedziałem czy to to błoto czy też melanż mnie poniósł. Mycie roweru będzie dramatem.





Dane wyjazdu:
44.00 km 35.00 km teren
03:45 h 11.73 km/h:
Podjazdy:1250 m
Rozbójnicy:

Kocham Beskid Niski i gram to na rowerze

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 6

Koniec tygodnia przyniósł spore zamieszanie z planami wyjazdowymi. Jechać tu czy może tam? Z tymi czy z tamtymi? Bałagan w głowie. Konsternacja. Podobno wszytko co dobre rodzi się z chaosu, więc decyzje zostały podjęte praktycznie w ostatniej chwili. Ostatecznie wylądowałem z Sebkiem w Wapiennym, małej miejscowości uzdrowiskowej położonej na zachodnim krańcu Magurskiego Parku Narodowego.

Witamy w Wapiennym
Witamy w Wapiennym

Stąd chwytamy zielony szlak, prowadzący na pasmo Magury Wątkowskiej. Początkowo szlak jest przepięknym singlem, ze śladową ilością korzeni i kamieni. Na paśmie przechodzi on w szeroką leśną, łagodnie wznoszącą się drogę ze śladami motorów i samochodów, dość rozjeżdżoną jak na granicę parku narodowego. Pasmo całkowicie zalesione, widoków brak. Po paru km przyjemnego kręcenia docieramy do rezerwatu Kornuty, który słynie z wychodni skalnych. Przyrodniczo ciekawe miejsce, a i parę sekcji pod rower też się znalazło.

Kornuty #1
Kornuty #1

Kornuty #2
Kornuty #2

Kornuty #3
Kornuty #3

DH Kornuty #1
DH Kornuty #1

DH Kornuty #2
DH Kornuty #2

Bandit North Shore stajl
Bandit North Shore stajl 

Stąd już ledwie kilkaset metrów dzieliło nas od pierwszego zjazdu dzisiaj. W planie mieliśmy zaliczenie dziś zjazdów z pasma żółtym szlakiem na północ i południe. Gdzieś tam po forach krąży opinia, że to najlepsze DH w całym Niskim. Biorąc pod uwagę konkurencję - to bardzo śmiała teza. Pewnie rok temu miał bym w związku z tym jakieś wygórowane oczekiwania. Aktualnie staram się tego unikać. To psuje głowę. Od zeszłorocznej kontuzji cieszę się każdym dniem spędzonym na rowerze w górach i każdym, nawet najbardziej paździerzowym szlakiem. 
Dziś jednak paździerzowymi szlakami nie jeździliśmy. Żółty szlak do Bartnego to naprawdę pierwszej jakości dzida. Może bez spektakularnych fakersonów ale 2.3 km non stop w dół, jest i taniec i robota. Peanu pochwalnego na cześć tego szlaku nie napiszę ale i złego słowa nie powiem.
Bartne to typowa beskidzka wioska, leżąca w malowniczej dolinie. Mamy więc tu chłopa tresującego bydło nahajką, zapach wędzonej kiełbasy i cerkwie.

Pierwsza cerkiew w Bartnem
Pierwsza cerkiew w Bartnem

Druga cerkiew w Bartnem
Druga cerkiew w Bartnem

Chwytamy Główny Szlak Beskidzki by powrócić na pasmo. Odcinek dobry na podjazd - szeroki leśny dukt, przy mocnym spięciu pośladów - do podjechania. Szybko docieramy na Magurę (822 m.n.p.m), gdzie robimy krótki postój. Pogoda zaczyna się lekko pogarszać. Temperatura spada, a na niebie wiszą deszczowe chmury.

Magua Wątkowska (822 m.n.p.m)
Magua Wątkowska (822 m.n.p.m)

Po posiłku ruszamy pasmem na zachód. Jedzie się naprawdę przyjemnie, jest nawet kawałek szybkiego przyjemnego zjazdu za Wątkową (846 m.n.p.m). Docieramy ponownie do żółtego szlaku, którym tym razem będziemy zjeżdżać na północ. W pamięci ciągle mieliśmy wcześniejszy zjazd do Bratnego, który był naprawdę dobry ale w świetle tego się miało za chwilę wydarzyć -  to była ledwie uwertura. Gdy zaczęliśmy zjeżdżać, zobaczyłem w dole dalszą część szlaku - singiel, który był jak ... pięciolinia. A przeszkody na nim były jak nuty. Już wtedy wiedziałem, że za chwilę zagramy tu z Sebusiem pieprzoną, korzenno-kamienną symfonię na 2 rowery. BANG BANG BANG YEB YEB YEB BUM RAMPAMPAM i zapętl to przez cholerne 3 kilometry! Czujecie to? Prawda, że piękne? To właśnie muzyka mojej duszy. Po dojechaniu do końca miałem w oczach łzy wzruszenia, a okoliczne buki w parze z wiatrem zgotowały nam owację na stojąco ;). W mojej pięcio-flaszkowej alko-skali oceny szlaków, ten dostaje pięć pełniutkich flaszeczek! A tak bardziej poważnie to muszę przyznać, że ten zjazd jest prawdziwym unikatem. Przypomina trochę niebieski z Przehyby do Rytra, a konkretnie jego najlepsze fragmenty skondensowane w pigułce, bez zamulaczo-zapychaczy. Ani sekundy nudy. Początkowo dość płynnie lawiruje między kamieniami by potem rzucić "biednego" delikwenta w sam środek tęgiej, kamiennej rąbanki rodem z Beskidu Makowskiego. Dla takich rarytasów montuje się w rowerach szerokie kiery. Coś pięknego. Szkoda tylko, że ten zjazd może czasem kosztować 500 zł :). My mieliśmy szczęście - budy były zamknięte, a rendżersów minęliśmy dopiero na asfalcie. Ale o tym cicho-sza, co złego to nie my, a powyższy opis to oczywiście fikcja literacka :D.

Ruiny młyna
Ruiny młyna

Wrażeń dziś było sporo, dalsza część wycieczki to już typowa dojazdówka. Trzeba jednak przyznać, że tym razem wiodła ona przez wyjątkowo malownicze tereny. W końcu były też jakieś ładne widoczki, bo tych, jak to często bywa w Beskidzie Niskim, zbyt wiele wcześniej nie uświadczyliśmy.

Beskid Zielony
Beskid Zielony

Cieklinka (512 m.n.p.m)
Cieklinka (512 m.n.p.m)

Pogórze
Pogórze

Cieklinka (512 m.n.p.m)
Styl życia rowerowych włóczęgów

Cerkiew w Wapiennym
Cerkiew w Wapiennym

Interesujący wyjazd. Coś ciężko mi się ostatnio podjeżdża bo coś mnie łupie w kręgosłupie ale popracuję nad tym.

Dane wyjazdu:
55.60 km 40.00 km teren
04:30 h 12.36 km/h:
Podjazdy:1432 m
Rozbójnicy:

Nie ma jak Niski

Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 2

W końcu robi się ciepło, czas więc odwiedzić Beskid Niski. Lekko po 7 wyruszamy z Sebastianem ze Słonecznego Stoku, czyli rzeszowskiego osiedla gdzie już w okresie paleolitu wynaleziono enturo. Koło 9 docieramy do Iwonicza-Zdroju i zbieramy się do jazdy. Na początek standardowo nowości sprzętowe żeby tacy jak ja mieli o czym fantazjować po nocach, a hejterzy na co pluć. Otóż Sebek przerzucił się na pedały platformowe! Sam, z własnej woli zrezygnował z mitycznego wzrostu wydajności pedałowania, legendarnego "pełnego obrotu", zrzucił kajdany i wybrał wolność. Już nie będzie mi tu chłop klikał butami po lasach. Bandyta się pewnie nigdy nie przyzna ale miałem w tym nawróceniu swój niewielki udział. Jak widać ESPEDEfilia oraz syndrom braku wypięcia są uleczalne. To już 2 osoba (po Pawle), która jeżdżąc ze mną zmienia ESPEDE na flaty. Wychodzi z tego, że ratuję jednego chłopaczynę na rok. Kto wie, być może gdybym żył 10000000 lat, to wypalił bym tą herezję do gołej ziemi. Wtedy pedałko ESPEDE było by pokazywane w muzeach jako narzędzie wyrafinowanych tortur BDSM, a ESPEDE bucik był by używany zgodnie z przeznaczeniem czyli do stepowania. Sebastian oczywiście jak zawsze wybrał wysokiej klasy sprzęt, czyli NS Bikes Radiance.

OOOOO tak, OOOOO tak ;)
OOOOO tak, OOOOO tak ;) 

Przepiękna, bardzo niska (13mm) platforma, o pinach ostrych jak zęby rekina. W kontakcie z nimi szosowy kaleson poszedł by we frędzle. Małe arcydzieło. Chyba muszę napisać, że to pierwszy pedał, który naprawdę mnie zauroczył ;). Ok, tymczasem wróćmy do Beskidu.

Tak nas wita Beskid Niski
Tak nas wita Beskid Niski

Po ogarnięciu się ruszyliśmy zielonym szlakiem na Przymiarki, czyli najbardziej widokowe wzgórze w okolicy. Zjazd tym szlakiem był by nawet przyjemny, nic szczególnego co prawda ale dobry na dzidę. Temperatura idealna do jazdy rowerem, błota trochę było ale nawet bardzo nie przeszkadzało. Na Przymiarkach zrobiliśmy dłuższy postój bo mało jest tak widokowych miejscówek w okolicy.

Przymiarki #1
Przymiarki #1 

Przymiarki #2
Przymiarki #2

Przymiarki #3
Przymiarki #3 

Przymiarki #4
Przymiarki #4

Dalej zjechaliśmy do Rymanowa, zjazdem, który pamiętam z jednej, dawnej wyrypy. Dziś przyszło się nam tu ścigać z gośćmi na koniach - rowery mtb górą. Z Rymanowa zaczęliśmy się wbijać na Zamczyska (568 m.n.p.m), wzniesienie górujące nad miasteczkiem od wschodu. Czytałem gdzieś, że to genialna miejscówka na mtb, przy czym lepszy zjazd jest w kierunku Wojtuszowej. Podczas wypychu zastanawiałem jakież to atrakcje kryje tamta strona, skoro po tej są takie dobra - stromy singiel najeżony korzeniami i kamieniami. Piękny szlak na rower, wyrastający poziomem trudności ponad standardy Beskidu Niskiego wschodniego. 

Bandit w poszukiwaniu najlepszej linii
Bandit w poszukiwaniu najlepszej linii

Po krótkim postoju "na grani" zaczęliśmy zjazd do Wołtuszowej. I choć parę razy gubiliśmy szlak (słabe oznaczenie) to było MEGA. Jedna kamienista stromizna jakby podobna do bielskiego DH+. Dużo naprawdę fajnych odcinków. Dodatkowo górka porasta w sporej części lasem iglastym, więc gleba jest bardziej piaszczysta, co przekłada się na mniejsze błoto. Polecam. Na pewno tu wrócę żeby pobawić się, w obie strony.

Gdzieś w lesie
Gdzieś w lesie

Zamczyska  - końcówka szlaku w okolicy Wołtuszowej
Zamczyska - końcówka szlaku w okolicy Wołtuszowej

Jako, że Sebek ma teraz prawilne pedały to na końcówce zjazdu zamieniliśmy się rowerami. Mogłem na własnej skórze odczuć, jak wszechstronny jest Giant Trance. Ta sama rama, a inny rower. Zrobiony na 160mm skoku z napędem 1X staje się zjazdowym potworem. Pływa, tańczy, lewituje. Dało mi to trochę do myślenia ;). Jedynie hample (SLX) jak dla mnie trochę słabe, ale może to kwestia przyzwyczajenia.
Na początku podjazdu do terenów wysiedlonej wsi - Wołtuszowej - prawdziwy festyn. Sporo turystów jak na tę porę roku. Uwagę przykuwają rzeźbione w drewnie figury beskidzkich rozbójników. 

Sebek zawsze znajdzie okazję by trochę polatać
Sebek zawsze znajdzie okazję by trochę polatać

Rymanowscy rozbójnicy
Rymanowscy rozbójnicy

Hanka - beskidzki archetyp współczesnej feministki, rzeźbiarz zadbał o szczegóły i nie zapomniał o wąsach
Hanka - beskidzki archetyp współczesnej feministki, rzeźbiarz zadbał o szczegóły i nie zapomniał o wąsach

Bandit wśród swoich
Bandit wśród swoich

W Wołtuszowej czekał na nas stary cmentarz i kolejne rzeźby - tym razem Łemków. Kolejne kilometry Głownym Szlakiem Beskidzkim to słabszy moment tej wyprawy. Najpierw podjazd w błocie, porem płasko w błocie i dalej zjazd w błocie zrywką do Wisłoczka. Ta miejscowość kojarzy mi się z jedną pamiętną wyrypą sprzed lat, gdy będąc tu w nocy zaliczyłem kondycyjnego zgona. Zjechaliśmy asfaltem do Rudawki Rymanowskiej na postój przy przełomie Wisłoka.

Przełom Wisłoka w Rudawce Rymanowskiej #1
Przełom Wisłoka w Rudawce Rymanowskiej #1

Przełom Wisłoka w Rudawce Rymanowskiej #2
Przełom Wisłoka w Rudawce Rymanowskiej #2

Wodospad
Wodospad

Fajne miejsce na biwak. Stąd asfaltem do Puław Górnych, gdzie wskoczyliśmy na zielony szlak Besko-Kanasiówka w kierunku południowym. Początek za samymi Puławami - nie najlepszy. Szlak z potencjałem na dobry zjazd, niestety zawalony drzewami, gałęziami a nawet drutem kolczastym. Za to polanka widokowa po drodze niczego sobie.

Polana widokowa nad Puławami
Polana widokowa nad Puławami

Kiczera nad Puławami (640 m.n.p.m)
Kiczera nad Puławami (640 m.n.p.m)

Posiedzieliśmy tu trochę. W końcu co nam zależy - i tak mieliśmy dziś tempo starych babć na nordic walking. Jadąc dalej szlak mnie mocno pozytywnie zaskoczył. Spodziewałem się zrywki a dostałem piękny, leśny dukt, przez ciężki sprzęt nie skalany. Było parę rozjeżdżonych przez krosy odcinków ale my akurat pokonywaliśmy je pod górę. Poza tym to piękna ścieżka przypominająca trochę czerwony szlak na pobliskim paśmie Bukowicy zanim został zniszczony przez zrywkę. Typowa dzida co prawda ale i tak polecam tylko trzeba się śpieszyć, gdyż zrywka w okolicy już się zaczyna. Zjechaliśmy do Pastwisk, gdzie w końcu trafił się otwarty sklep. Z zakupionymi fantami udaliśmy się nad pobliskie jezioro Sieniawskie, na kolejny, nie wiem który już dzisiaj, postój.

Jezioro Sieniawskie
Jezioro Sieniawskie

Czil nad Sieniawskim
Czil nad Sieniawskim

Stąd pozostał asfaltowo - szutrowy powrót do Iwonicza. Ciepłe słoneczko, delikatny wietrzyk i piękne góry wokół - gdybym był człowiekiem bogatym wewnętrznie to napisał bym pewnie o tym coś głębokiego i wzniosłego. Ale ja jestem prostym raperem dodatkowo byłem niemiłosiernie głodny i myślałem już, nawet w tak wzniosłych chwilach, tylko o kiełbasie. Po dojechaniu do samochodu, Sebek czuł niedosyt i chciał jechać na 2 pętlę ;), ale ja byłem wypruty, więc trzeba było wracać do domu. Pozostało pakowanie, jazda, złote łuki w Krośnie i Smif-n-Wessun.

Nigdy dość MTB
Nienasycony MTB

Super wyrypa. Nie obyło się oczywiście bez sprzętowego zgrzytu. Po zjeździe z zamczysk mój przedni FOX 32 CTD zaczął skrzypieć jak stara wersalka cioci Gieni. Trzeba było nawalić smaru na uszczelki. Podobno do tych nowych foxów O/C leją bardzo mało oleju. Na Foxie w forcu jeździłem ze 3 sezony bez serwisu - nic się nie działo. A tu przecież prawie nowy amor, nie katowany. Trochę wstyd panie FOX. 





Dane wyjazdu:
65.80 km 20.00 km teren
04:36 h 14.30 km/h:
Podjazdy:1242 m
Rozbójnicy:

Półwyrypa

Czwartek, 5 listopada 2015 · dodano: 06.11.2015 | Komentarze 3

Lekarz powiedział mi, że mogę wracać do moich zwyczajowych aktywności o ile tylko będę w stanie znieść ból. Pomyślałem, że taki ból to jest nic w porównaniu do tego co czułem gdy mijało mnie wszystko co najlepsze w tym sezonie, a ja leczyłem kontuzję. Lekarski przykaz w tłumaczeniu na moje brzmi: "możesz chłopcze jechać na wyrypę", w końcu dla mnie to czynność nawet już nie "zwyczajowa" co wręcz fizjologiczna. No i tak razem z Pawłem stworzyliśmy projekt może nie wyrypy (bo na to jestem na razie zwyczajnie zbyt słaby), a półwyrypy. Chcieliśmy pozwiedzać Magurski Park Narodowy korzystając z szutrów i asfaltów, a jak będzie wszystko dobrze szło to wskoczyć w jakiś lekki teren. Na teren parku ruszyliśmy z Folusza, o dziwo na legalu, bowiem szutrówka do Świątkowej zyskała ostatnio oficjalny status trasy rowerowej. Jeszcze niedawno była to droga "na mandat". To chyba dobrze bo z moim ostatnio "szczęściem" to moglibyśmy paść ofiarą brawurowej akcji straży parkowej i spędzić cztery-osiem na komendzie.
Pierwsze 6km zdezelowanego asfaltu było prawie cały czas pod górę. Po 3 miesiącach przerwy noga słabo podaje. Wspominając wyrypy pamięta się adrenalinę na zjazdach i fajną atmosferę, a zapomina się ile trudu kosztuje nieraz dostanie się na szczyt. Po podjeździe, który dla mnie zdawał się nie mieć końca dotarliśmy do Polany Świerzowskiej, gdzie szuter przeciął Główny Szlak Beskidzki pomiędzy Świerzową a Wątkową.

Główny szlak beskidzki między Świerzową a Wątkową
Główny szlak beskidzki między Świerzową a Wątkową

Patrząc na ten doskonałej jakości szlak - który oczywiście miałem w planach na ten rok - myślę sobie, że życie to jest ladacznica. I pewnie dlatego tak je uwielbiam. Gdyby udawało mi się realizować wszystkie moje plany to pewnie szybko sfiksował bym do reszty.

Po krótkim postoju na załapanie oddechu czekał nas zjazd do Świątkowej. Nic szczególnego ale po tak długiej przerwie było wspaniale. Poczułem wiatr we włosach i błoto na twarzy i siano w głowie też.
Świątkowa to typowa beskidzka miejscowość, także klimaty końca świata i dzikiego zachodu są dość mocno zapodane.

Dolinka w okolicy Świątkowej
Dolinka w okolicy Świątkowej

Nie jest to może wschodnie przemyskie, bo czasem zdarza się nawet czynny sklep, ale i tak jest dziko. Standardowo jak na wycieczkach z Pawłem, musimy zwiedzać okoliczne cerkwie i cmentarze. Cerkiew w Świątkowej wyróżnia się tym, że jest fikuśnie-pstrokata.

Kolorowa cerkiew w Świątkowej
Kolorowa cerkiew w Świątkowej


Łowca cerkwi na robocie
Łowca cerkwi, sakralny fotograf na robocie

Cmentarz z I wojny światowej w Grabie
Cmentarz z I wojny światowej w Grabie

Dalsza droga to długi asfalt do Ożennej, cały czas lekko pod górę. Okolica serwuje nam typowo beskidzkie klimaty - ostrzeżenia przed niedźwiedziami, wilkami, rysiami, tereny wysiedlonych wsi, rozległe pastwiska i postpegerowskie budynki. Z Ożennej pniemy się zdezelowanym asfaltem z powrotem na tereny parku. 

Okolice Ożennej
Okolice Ożennej

Zdezelowany asfalt Ożenna-Krempna
Zdezelowany asfalt Ożenna-Krempna

Jazda asfaltowa zaczęła mi się trochę nudzić, czułem się dobrze, więc podjęliśmy decyzję, że zjeżdżamy w teren. Okazja była dobra bo akurat zielony szlak odbijał na pobliskie Wysokie (657 m.n.p.m), które jest doskonałym punktem widokowym. Odpuściliśmy przez to punkt widokowy na Dolinę Ciechani (podobno najpiękniejszą w Niskim) ale coś za coś. Zjechaliśmy ze szlaku rowerowego na szlak pieszy, a na terenie parku oznacza to jazdę na przypale. Szczerze mówiąc to jak na park narodowy to magurski jest rozjeżdżony ciężkim sprzętem jak jakaś Grochowiczna. W sumie czego można się spodziewać po parku, który powstał  rzekomo nie tylko dla ochrony przyrody ale też po by uciąć roszczenia majątkowe wysiedlonych Łemków. Decyzja była dobra, podjazd na szczyt był łagodny, a z samego Wysokiego widać naprawdę kawał Beskidu. Widoczność niestety była dziś dość "mleczna" ale i tak miejscówa robi wrażenie.

Widok z Wysokiego #1
Widok z Wysokiego #1

Widok z Wysokiego #2
Widok z Wysokiego #2

Zjazd z Wysokiego był naprawdę przyjemny - łatwy, szybki po bardzo gładkim "dywanie". Zjechałem go asekuracyjnie, bo moja lewa ręka jest jeszcze bardzo słaba, ale zajawka wróciła i przypomniały się stare czasy. To było to. Po zjeździe czekał na nas zdezelowany asfalt, którym szybko dotarliśmy do Krępnej.

Zalew w Krępnej
Zalew w Krempnej
 
Z Krępnej czekała nas potężna dawka wspinaczki asfaltowymi serpentynami. Zjazd asfaltem do Kątów był za to bardzo długi i w końcówce zwieńczony wspaniałą panoramą na Grzywacką Górę, która z tej perspektywy wygląda jak tysięcznik. Dalszy, asfaltowo-terenowy powrót do samochodu to już dla mnie była walka z własnymi słabościami i jazda na oparach. Dystans i ponad 1200m przewyższenia zrobiły swoje. Do domu wróciłem skonany ale zadowolony. Przez ostatnie 3 miesiące (które były dla mnie prawie jak 100 lat) przekonałem się, że całkiem dobrze mi się żyje bez mtb (i bez bajkstatsa), ale z tym wszystkim jest jednak ciekawiej.
Dzięki Paweł za foty i za werbalnego "liścia" na odmułę, bo bez tego bym nie pojechał :D.