Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
43.10 km 30.00 km teren
03:58 h 10.87 km/h:
Podjazdy:1511 m
Rozbójnicy:

Zjazdy, które wciąż dzieją się w naszych głowach

Sobota, 3 września 2016 · dodano: 04.09.2016 | Komentarze 4

Wakacje się skończyły ale mtb melanż trwa. Tym razem na celowniku Beskid Niski, co by daleko nie jeździć, a poza tym to najlepsze, znane mi góry. Wczesny ranek pobudka i kierunek Folusz. Dziś zacznijmy od nowości sprzętowych. Sebek przeszedł do wyższej ligi i zmienił ramę z Tranca na Regina, czyli rower do poważnej roboty, a nie jakiś tam kot ścieżkowiec.

Giant Reign Bandit
Giant Reign BANDIT

Tak. I to nie jest niebieski!  To jest ... turkusowy ;).
Natomiast ja jestem słabym człowiekiem i do tego sprzętową ladacznicą. Kolejny raz nie dotrzymałem umowy z samym sobą. Dopiero co niedawno na blogu ogłosiłem, że nic nie zmieniam już w swoim rowerze, a tu zaczęła się letnia wyprzedaż u brytoli + niski kurs funta i kupiłem amor. Manitou Mattoc, wersja expert. 160mm skoku, 34mm golenie. Stary amor przy nim wygląda jak zabawka. Potężne logo MINETU przyciąga wzrok dziewczyn na mieście a także niektórych facetów. W sumie w moim rowerze z istotnych komponentów względem specyfikacji fabrycznej ostał się już tylko napęd. Muszę więc jakoś ochrzcić tego kustoma. Giant Tracne BANDIT, jest już niestety zajęte przez Sebka. Myślałem o Giant Trance BASTARD bo to w sumie taki trochę owoc moich mrocznych fantazji z nieprawego łoża. Ale to tak jakoś dziwnie brzmi. Ostatecznie mój ty bękarci synu, ja ciebie chrzczę, tyś jest Giant Trance ETANOL.

Giant Trance ETANOL
Giant Trance ETANOL

Jaka jest różnica między Trancem a Reignem? Duża. Pisałem już trochę o tym po jeździe na Rejnie Daka, ale dziś miałem okazję podjechać na sebkowym 8 km asfaltem na Polanę Świerzowską i były to ciężkie chwile :D. O zjazdach opowiem później, tymczasem wróćmy do wyrypy.
Jak już wspomniałem - na legalu wjechaliśmy sobie szlakiem rowerowym na Polanę Świerzowską, gdzie pożegnaliśmy się z kulturą i wkroczyliśmy na szlak pieszy Magurskiego Parku Narodowego. Po małej przygodzie ze stadem dzików dość szybko stanęliśmy na Świerzowej (805 m.n.p.m), skąd zaczęliśmy pierwszy dziś zjazd. Dość lekka ale całkiem przyjemna robota. Zjazd jest nawet długi i łagodny. Sebek dobrze bawił się na swoim nowym rowerze, ja cieszyłem się amorem, który chyba jednak przepompowałem o jakieś 10-20 PSI. Końcówka przed szutrem jak to przystało na Magurski Narodowy - dość mocno błotnista i zniszczona przez ciężki sprzęt.

Magurski Narodowy zdewastowany przez rowerzystów
Magurski Narodowy zdewastowany przez traktorzystów, ale to rowerzyści są tu wyjęci spod prawa

W sumie to ja się nie dziwię, że w Magurskim jest mało turystów, bo kto chce chodzić po takich szlakach?
Z przełęczy zaatakowaliśmy Kolanin (705 m.n.p.m). Ten odcinek ewidentnie jest do podjechania przez największych tytanów. Natomiast zjazd z Kolanina na wschód to coś z całkiem innej planety. Zaczyna się łagodnie by nagle przerodzić się w jazdę po ścianie. Po ponad pół kilometrowej ścianie. Wiedziałem, że będzie stromo ale takiego czegoś się nie spodziewałem. Konkretna walka. Nie było za bardzo jak się zatrzymać, trzeba by było położyć się z rowerem na boku albo puścić go i klapnąć na tyłek. Tylko potem szukać go gdzieś w gąszczu 300 metrów niżej? To jeden z tych zjazdów, co żeby zjechać i przeżyć musiałem się w 100% skoncentrować na tym co robię. Być tu i teraz. Sfokusowałem się na targecie. Byłem lekko wstrząśnięty ale nie zmieszany. Moje myśli były czyste niczym spirytus salicylowy. Byłem tak nawalony adrenaliną, że gdyby jakimś cudem odpadły mi koła to zorientował bym się chyba dopiero na dole. Starałem się znaleźć jakieś dobre zdjęcie z tego zjazdu, niestety kamera wypłaszcza wszystko tak, że wygląda jak byśmy jeździli po Słocinie. 

Niewinnie się zaczyna
Niewinnie się zaczyna

Ale potem jest już tylko stromiej
Ale potem jest już tylko stromiej

I stromiej
I stromiej

Choć pod koniec tylni hampel wył już jak jeleń w trakcie rui to udało się to pokonać. Jak na dole zobaczyłem jak roześmiany Bandit wystawia łapę do przybicia piąteczki to widziałem, że było mega grubo. Ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem, pchając rowery płaskim błotnistym odcinkiem ale nasze głowy zostały na Kolaninie. Chwilę jeszcze przeżywaliśmy to co się tam wydarzyło. Parafrazując kogoś znanego można napisać, że dobry zjazd nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy ze szczytu, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do dołu. W rzeczywistości nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Myślę więc, że moi koledzy, którzy na co dzień wykonując swoje ważne i odpowiedzialne zadania na wysokich stanowiskach często w myślach wracają właśnie do takich chwil, analizują, przetwarzają. Ktoś na nich patrzy, myśli, że pracują, a oni zjeżdżają. 
Z tego letargu wyrwały nas dopiero dorodne muchomory.

Grzybki
Grzybki

Gdy ja robiłem zdjęcie, Sebek zagadnął przechodzącego obok, starszego grzybiarza, który podzielił się z nami ciekawą historią. Otóż wg niego muchomor czerwony nie jest trujący tylko niejadalny, a na dalekiej Syberii w mrocznym okresie gułagów ludzie używali ekstraktu z muchomorów jako używki. Kontakt ze świeżym ekstraktem mógł się dla człowieka skończyć nie za ciekawie, więc najpierw "przepuszczali" taki napój przez psy spożywając później .... psią urynę. Nie wiem czy pan nas aby nie wkręcał ale ta historia brzmi dość wstrząsająco nawet dla tak doświadczonych rowerowych kloszardów jak my. Wyrypy kształcą.
Szybki zjazd stołem do przełęczy Hałabowskiej i atakujemy kolejne wzniesienie  - Kamień nad Kątami (714 m.n.p.m). Myślałem, że pójdzie szybko ale podjazdo-wypych jednak chwilę trwał. Dodatkowo minęliśmy sporą grupę turystów. Dobrze, że na podjeździe bo na zjeździe mogło by być nie za ciekawie. Zjazd z Kamienia jest bowiem dość wąskim i krętym sigletrackiem. Może nie ma tu nachylenia z Kolanina ale jest za to innego typu robota. Tu schowany za podwójną gardą amortyzatorów musisz bronić się przed ciosami kamieni i korzeni, które próbują wymierzyć ci chłostę. Dobre to było, aczkolwiek uważam, że żółty szlak z innego Kamienia, tego nad Jaśliskami, jest jednak bardziej wymagający.

Gdzieś na kamieniu
Gdzieś na kamieniu

Gdzieś na Kamieniu #2
Gdzieś na Kamieniu #2

Końcówka szlaku to już szutrówka przez pola z widokiem na okalające dolinę wzniesienia. Tu z Sebkiem zamieniliśmy się rowerami. Ja miałem okazję kolejny raz się przekonać jak dobrze się zjeżdża na rejnie. Ten rower to prawdziwy czołg, klei się do podłoża wręcz je rozwalcowuje.  Tymczasem Sebek miał okazję się przekonać, jak niesforny bywa mój kary Etanol :D. Zjechaliśmy do Kątów na posiłek przy miejscowym sklepie.

Beskidzka dolinka
Beskidzka dolinka

Grzywacka Góra (567 m.n.p.m)
Grzywacka Góra (567 m.n.p.m)

Tak wygląda świat z kokpitu Regina Bandita
Tak wygląda świat z kokpitu Regina Bandita

Pod sklepem grupa miejscowych penerów przygotowywała się do zrobienia bramy na drodze jakiegoś wesela. Chcieli do tego użyć konia i wozu. Niestety koniowi wyraźnie nie odpowiadało towarzystwo podchmielonych jegomościów, stawiał więc opór pasywny. Sytuacja była rozwojowa i miała potencjał rozwinąć się w niecodzienną awanturę, niestety czas nas naglił więc nie poznaliśmy finału tej historii. Ruszyliśmy na widokowe wzgórze Walik.

Pańskie oko konia tuczy
Pańskie oko konia tuczy

Kamień (714 m.n.p.m)
Kamień (714 m.n.p.m)

Kolanin (705 m.n.p.m)
Kolanin (705 m.n.p.m) - taki niepozorny

Gdzieś w Beskidzie
Gdzieś w Beskidzie

Z Mrukowej ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku samochodu. Początkowo jest to kamienisty wąwóz o fajnym klimacie ale dalej zaczyna się droga zrywkowa, koleiny i krzaki. 

Rąbanka
Rąbanka

Gdy dotarliśmy do wzgórza Czereśla (611 m.n.p.m) musieliśmy opuścić zielony szlak bo zbiegał on do asfaltu. W końcu mężczyźni nie kończą dobrych wyryp asfaltowymi zjazdami. Zamiast tego wybraliśmy nieznakowaną drogę leśną po granicy parku narodowego. Trochę się bałem, że będzie zrywka ale było ok. Bez szału ale fajnie na koniec trasy zaliczyć kilkukilometrowy, leśny, łagodny zjazd. Dobre to było. Tak oto wyszedł nam mocny kandydat do wyrypy roku. A Kolanin i Kamień będziemy wspominać jeszcze nie raz. Bo to zostawia ślady w psychice.



Komentarze
MUZYKSS
| 05:14 poniedziałek, 5 września 2016 | linkuj Dłuższa górna rura o 2 cm inny reach i stack, większa baz kół o 3 cm, jeden stopień mniej na główce, niższy kokpit, krótszy wahacz o pół centa i niżej suport. Niby to samo, a jednak całkiem inny rower w prowadzeniu.
tmxs
| 21:40 niedziela, 4 września 2016 | linkuj Rowery idealne na takie Kamienie czy Kolaniny. Istotnie - jak postawić obok siebie 2 ramy to nie widać dużych różnic - parę mm tu, stopień tam ale rejn ma dużo bardziej masywny wahacz i jest mniej cieniowany co skutkuje większą wagą i odczuwalnie większą sztywnością. Rejnem podjeżdża się ciężej ale w dół przy dużych prędkościach jest o wiele stabilniejszy i zachęcający do zabawy.
Mic
| 21:31 niedziela, 4 września 2016 | linkuj hmm poza gięciami ram to wyglądają identycznie
yazoor
| 18:03 niedziela, 4 września 2016 | linkuj Świetna relacja, jak zwykle :D Rowerki do grubej roboty a Manitou budzi konkretny respekt :).
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!