Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:640.00 km (w terenie 353.00 km; 55.16%)
Czas w ruchu:41:21
Średnia prędkość:15.48 km/h
Suma podjazdów:1400 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:71.11 km i 4h 35m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
118.00 km 52.00 km teren
07:05 h 16.66 km/h:
Podjazdy: m

Patryja-paryja, kielnia-patelnia

Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 30.06.2012 | Komentarze 2

Tak wyszło, że przez jakiś czas jestem skazany na lokalne wypady. Z konkretami trzeba poczekać ze 2 tygodnie aż Dak a.k.a "Mediator" wróci z roboty :). Chodziła mi od jakiegoś czasu po głowie jedna traska w okolicy Dubiecka - widziałem te tereny z samochodu w drodze do Przemyśla i wydały mi się ciekawe. Za punkt docelowy/zwrotny obrałem sobie Patryję - wzgórze w okolicy Dubiecka, oznaczone na mapie jako punk widokowy. Biegną przez niego 2 szlaki - żółty i zielony.
Wiedziałem, że raczej nikogo nie namówię na taki dziwny wyjazd więc postanowiłem jechać sam. Wyruszyłem z domu o 8 rano, trochę bałem się zapowiadanych upałów więc zastosowałem patent Gilanela i wrzuciłem kostki lodu do bukłaka. Nie miałem pianki więc owinąłem całość folią nrc. Dzięki temu miałem zimną wodę przez długi, długi czas :). No ale wróćmy do jazdy. Podjechałem na Magdalenkę torem moto i dalej wskoczyłem na niebieski szlak. Gnałem trochę asfaltem, potem szutrem, trasę znałem bo jechałem tędy wracając z walki z rzeką w Zabratówce. Po pewnym czasie jednak wjechałem w całkiem nieznane mi rejony i musiałem już odpalić gps. Przed Jawornikiem Polskim, w lesie opuściłem niebieski szlak i pognałem szutrem do Hadli Kańczuckich.

Dworek W Hadlach Kańczuckich © tmxs


Następne asfaltem do Widaczowa, gdzie zatrzymałem się na posiłek w sklepie. Część zakupionej wody wlałem do bukłaka a część na głowę, ale przyjemnie się jechało, chociaż i tak upał jeszcze wtedy tak bardzo mi nie doskwierał. Od Widaczowa terenem przedostałem się na zielony Szlak Przemysko-Bachórski, który miał mnie zaprowadzić na Patryję. Przez wiele kilometrów bardzo fajnie mi się tym zielonym jechało - drogi polne, leśne, trochę asfaltu, niezłe widoki. W okolicy Mechowej góry już widziałem cel tej eskapady - Patryję, poznałem po całkiem sporych przekaźnikach gsm.

Zielony Szlak Przemysko Bahórski © tmxs


Po mocno kamienistym zjeździe z Mechowej Góry wjechałem do lasu. No i zaczęła się tytułowa paryja czyli krzaczory. W sumie nie było tak źle - przedzierałem się przez ledwo przetartą leśną drogę ale cały czas w siodle. W pewnym momencie zgubiłem szlak ale z pomocą gps wróciłem na niego. Czasem pachniało tą ladacznicą Jamną
a czasem Naturą 2000 ale ostatecznie dotarłem do drogi utwardzonej.

Św Hubert, Patron bajkerów przedzierających się przez gestwiny © tmxs


Myślałem, że dojadę nią pod sam szczyt ale po niecałym kilometrze znowu zaczął się syf i naprawdę gęste krzaki. Z mapy wynikało, że nijak się nie da tego objechać bez nakładania sporej liczby km, więc przedzierałem się dalej.

Tu już szlak przestał być przyjazny © tmxs


W koncu dotarłem do jakichś polan i niedługo znalazłem się na szczycie Patryji. Sam szczyt jest centralnie łysy, więc są naprawdę fajne widoki prawie na wszystkie strony świata. Niestety nie mogłem się nimi długo cieszyć bo ponad 30 stopni i zero cienia robiło ze mnie miazgę.

Na szczycie Patryji (438m) © tmxs


Zacząłem zjeżdżać żółtym szlakiem w kierunku Dubiecka. Ten szlak chyba został jakoś inaczej puszczony bo natrafiałem na znaki ale ... zamalowane szarą farbą. Chyba ktoś nienawidzi tego szlaku tak jak ja :) ale ja przynajmniej mam za co bo w kwietniu na innym odcinku tego barachua
złamałem hak przerzutki. Pod czas zjazdu po kamieniach przebiłem koło. Powietrze uleciało momentalnie, słyszałem wszystko pomimo sporej prędkości. Oględziny opony zepsuły mi humor - rozcięcie na 0.5 cm, przeorany klocek. Po zmianie dętki i napompowaniu leciutko zaczęło wybulać. Aby uniknąć dramatu pt. całkowite rozwalenie opony postanowiłem wracać asfaltem. I tu zaczęła się tytułowa patelnia - jazda asfaltem w największy upał po ruchliwej drodze. MASAKRA! to już wolałem przedzieranie się przez krzaki. W Dynowie, skręcając na Szlary stwierdziłem, że to już nie ma dalej sensu i w Szlkarach odbiłem na wewnętrzną drogę nadleśnictwa. Tu też miałem asfalt ale kompletnie pusty no i cień - bo co prawda było mocno pod górę ale lasem. przed Błażową, zjechałem w teren i dojechałem do zielonego szlaku na odcinku między Hyżnem a Błażową. Miałem jechać do Błażowej i stamtąd przedzierać się czarnym szlakiem do Hermanowej ale po oględzinach rozcięcia na oponie dałem sobie spokój. Zjechałem terenem do Mokluczki i asfaltem przez Dalnicę i Tyczyn wróciłem do domu. Po powrocie miałem ochotę schować się do lodówki :).
Na koniec powiem jedno: GOD BLESS GPS! Bez Trekbuddy z mapą zgubił bym się z 50 razy i pewnie nie dotarł do celu. Do mojego starego telefonu dokupiłem zewnętrzny odbiornik gps, używany za 50 zł. Dziś telefon chodził około 4 godzin non stop w trybie pokazywania aktualnej pozycji i zjadło tylko 1 kreskę baterii - polecam wszystkim miłującym teren borsukom :). Rozcięta opona niestety nadaje się już tylko do kosza.



Dane wyjazdu:
51.00 km 24.00 km teren
02:53 h 17.69 km/h:
Podjazdy: m

Bez spiny

Środa, 27 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 0

Dziś się wybitnie oszczędzałem siebie i rower. Krótki dystans w lekkim tempie. Zaliczyłem trochę nowych tras - szuter z Błędowej Zgłobeńskiej do Woli Zgłobeńskiej Podjazd z Woli Zgłobeńskiej do drogi między Przedmieściem Czudeckim a Wielkim Lasem - trzeba będzie kiedyś tam zjechać jak będzie sucho. Przy drodze z Przedmieścia na na Wielki Las zrobili dużą przecinkę - ledwie poznałem to miejsce. Dodatkowo testowałem zewnętrzny moduł GPS - w mieście są problemy ale w terenie łapie fixa bez problemu, mam trochę za mały wyświetlacz do TrekBuddy ale wyprawy, które planuje w najbliższym czasie spokojnie z tym ogarnę.

Dane wyjazdu:
66.00 km 50.00 km teren
05:41 h 11.61 km/h:
Podjazdy: m

BieszCZADY

Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 8

Pomyśleć, że nie bardzo miałem ochotę jechać ... po ciężkim tygodniu w pracy bardziej myślałem o jakimś melanżu niż o wyrypie. Jednak entuzjazm Daka jest zaraźliwy i w sobotę o godzinie 6 rano wyruszyliśmy samochodem w kierunku Cisnej. Od razu napiszę, że to była najbardziej widokowa i najbardziej hardkorowa ze wszystkich moich eskapad. Bieszczadzkie krajobrazy znałem co prawda z pieszych wycieczek ale prawie nigdy nie zapuszczałem się poza teren parku narodowego, więc zdobyte szczyty to była dla mnie
kompletna nowość i niemałe zaskoczenie. Co do samej jazdy to muszę przyznać, że teren dla mnie był trudny i było ostro nie raz i nie dwa ale pokonywanie kolejnych kilometrów singla i przełamywanie własnych granic dawało niebywałą frajdę. No ale może zacznijmy od początku.

Jadąc samochodem do Cisnej trochę baliśmy się o pogodę bo kawał drogi jechaliśmy w konkretnej
mgle, jednak po dojechaniu na parking okazało się, że świeci słońce i jest ciepło. Po ogarnięciu się przejeżdżamy przez Cisną i ruszamy w kierunku Smereka drogą która
biegnie byłym torowiskiem kolejki. Na początku zniszczony asfalt + szuter a potem jazda po luźnych nierozwalcowanych kamieniach - faktycznie jak na torach :). Jedzie się po tym ciężko i nawet rozważamy zjazd do asfaltu. Na szczęście po jakimś czasie kamienie się kończą i dalej jedziemy leśną, lekko utwardzoną drogą. Zjazd do miejscowości Smerek z widokiem na górę Smerek powoduje u mnie jakiś wysoki wzrost poziomu endorfin, czuję się o jakieś 15 lat młodszy :). Ze Smereka jedziemy asfaltem do Wetliny i tam wbijamy się na żółty szlak prowadzący na Jawornik i Rabią Skałę. Na początku bardzo stromy asfaltowy podjazd a potem równie strome i błotne podejście. Niosę rower na plecach, kosztuje mnie to sporo sił.

Połonina Wetlińska z widziana ze szlaku na Jawornik © Dak


Spotykamy pierwszych turystów. Dla mnie to nowość bo w Beskidach czy na okolicznych
Pogórzach na szlakach jak dotąd nie spotkaliśmy nikogo. Reakcje ludzi na kolarzy w
górach są różne ale generalnie pozytywne. Takie zaskoczenie, skrywany podziw i lekkie politowanie :). Oczywiście nie obyło się bez pytania "czy tu można rowerem?". Heh, oczywiście, że można :).

No ale wróćmy do samej trasy. Po wspinaczce wypłaszcza się i można jakoś jechać, więc dość szybko docieramy na Jawornik.

Jawornik © tmxs


Dalej trochę szybkiej jazdy - mokre korzenie, błoto, kamienie - koła tańczą, łatwo nie jest ale jaka radość :). Dojeżdżamy do kolejnego stromego podejścia pod Paportną. Tym razem pcham rower, idzie mi to wolno ale w końcu docieramy na szczyt. Zaczynają się pierwsze widoki i od razu sił przybywa.

W paprociach na Paportnej © tmxs


Z Paportnej do Riabej Skały jedziemy już z mega widokami, przy skrzyżowaniu szlaków
krótki pitstop, rozmowa z turystami ze Śląska. Bardzo szybko docieramy na kolejny
szczyt: Dziurkowiec i tam jest już kompletny odlot :). Z lewej widok na jakieś
słowackie miasteczko, widać sporo szczytów BPN-u, klimat jak na połoninach tylko
bardziej dziko i ZERO turystów (większość odbija na z Riabiej Skały na Rawki).

Widok z Dziurkowca © Dak


A tu już widok na Dziurkowiec, po zjeździe :)
A tu już widok na Dziurkowiec, po zjeździe :)


Zjazd z Dziurkowca na zdjęciach może wygląda łatwo ale trzeba uważać bo trawa jest
wysoka a na singlu czai się trochę niespodzianek. Dalej jazda wzdłuż granicy, pełna
atrakcji - kilka stromych zjazdów, tankowanie w źródełku, kolejny bardzo widokowy
szczyt - Płasza. Dość szybko docieramy na Okrąglik.

Okrąglik © tmxs


Tutaj standard przy dłuższych wyrypach - biesiada z główną atrakcją czyli gotowaniem na kuchence :). Dziś kuchnia serwuje spaghetti carbonara - w tych okolicznościach i przy tym zmęczeniu dla mnie to żarcie godne królów :). Po posiłku podjeżdżamy na pobliskie Jasło. Paweł robi fotki i zjeżdżamy w dół w kierunku Przełęczy nad Roztokami. Oj działo się :), czegoś takiego jeszcze w życiu nie jechałem :). Ściana goni ścianę :). Na pierwszej rzuca mi rowerem w bok, muszę się zatrzymać ale udaje mi się dokończyć zjazd. Na kolejnej muszę się ratować zeskokiem z roweru przed pewnym OTB bo już witałem się ze skałami :). Dalej szczęście mnie nie opuszcza - przy przyjeździe przez krzaki łapię w łańcuch grubego drąga i przerzutka razem z niezwykle cennym GT-hakiem mocno się wygina. Jeszcze ćwierć obrotu korby dalej i by był płacz - złamać 2 haki w ciągu 3 miesięcy to niezłe osiągnięcie. Tym razem wielce szanowny polski dystrybutor GT na mnie nie zarobi
(NIE POZDRAWIAM!) :).

Końcówka zjazdu, przed parkingiem to już cuda jakieś - kręto, wąsko, stromo przepaście, doły - na dole cieszę się jak dziecko, że dałem radę to zjechać w 1 kawałku :) a tarcze się smażą :). Mieliśmy jeszcze kawałek pojechać dalej szlakiem granicznym ale jesteśmy jednak już konkretnie zmęczeni więc trochę na około jedziemy do Cisnej - leśnymi szutrami przez tereny wysiedlonej wsi Solinka. Parę km asfaltem, przystanek w sklepie i przesiąknięci Bieszczadzkim klimatem docieramy do samochodu. Niby tylko 65 km ale dało konkretnie w kość. Oj naprawdę warto było to pojechać, jak to mówią nastoletni bmxowcy - ZAJAWKA KIPI GĘSTA! :) Ślinka cieknie na wspomnienie tych singli:

Bieszczadzkie single © Dak


WPIS U PAWŁA - POLECAM, DUŻO DOBRYCH FOTEK! :)

Mapa:




Filmik od Pawła: 

Dane wyjazdu:
51.00 km 26.00 km teren
03:02 h 16.81 km/h:
Podjazdy: m

Mroczna strona Grochowicznej

Czwartek, 21 czerwca 2012 · dodano: 21.06.2012 | Komentarze 0

Rano serwis roweru w rebike-u, a po pracy o 19 wyruszyłem w teren dotrzeć nowe klocki. Przez Racławówkę do Niechobrza asfaltem i dalej czerwonym szlakiem na krzyż. Po drodze spotykam Pr0zaka. Po krótkiej rozmowie jadę dalej i docieram na Krzyż Milenijny. Tu krótki postój i ruszam w kierunku Grochowicznej. Moim celem było sprawdzenie ścieżek, którymi dawno nie jeździłem i może znalezienie czegoś nowego. Znaleźć nowych miejsc mi się nie udało, bo gdzie tylko w jakąś nową ścieżkę wjechałem to za paręset metrów trafiałem na jar. Ruszyłem w kierunku szutru do Lutoryża ale trochę inaczej niż zazwyczaj - dłuższą drogą w doł do strumienia - jechałem tędy tylko raz, w zeszłym roku i wtedy ten zjazd był wypasiony - teraz niestety jest bardzo mocno zniszczony przez ciężki sprzęt, koleiny po 50cm. Dodatkowo w dole, przez strumyk położone są betonowe płyty. Dotarłem do szutru i wyjechałem na górę. Do Lutoryża postanawiam zjechać traską którą podjeżdżałem na nocne ognisko we wrześniu ubiegłego roku, jechałem tamtędy też kiedyś podczas innej nocnej jazdy ale zawsze pod górę. W dół to jest jednak chyba najlepsza droga zjazdowa z Grochowicznej :). Na początek znowu koleiny ale po przejechaniu przez polankę dalej w dół krętym, szybkim, naszpikowanym korzeniami singielkiem - na bank wrócę tam jeszcze nieraz. Trzeba się cieszyć Grochowiczną póki można bo wg planów najprawdopodobniej poleci tamtędy droga ekspresowa s19 :/. Patrząc na stan budowy autostrad to nieprędko ale pewnie kiedyś te tereny zmienią się nie do poznania.

Plan budowy S19

Powrót przez Boguchwałę i Racławówkę.

Dane wyjazdu:
38.00 km 20.00 km teren
01:54 h 20.00 km/h:
Podjazdy: m

Szutry

Wtorek, 19 czerwca 2012 · dodano: 19.06.2012 | Komentarze 0

Z dawno nie widzianym Pawłem wybraliśmy się na okoliczne szuterki. Tym razem w te rzadziej uczęszczane. Na zjazdach z Janiowego Wzgórza i do Woliczki nieźle tarabaniło - doły, gruzy, kamienie. Na zjeździe do Błędowej Zgłobeńskiej o mało nie wjechałem w przyczajoną sowę a potem w zająca. Wcześniej w Woliczce szukaliśmy nowej drogi na Trzciane i oczywiście wyprowadziłem nas w jakąś dzicz - cóż taka karama widocznie :).

Fajne wideo z JoyRide Festival:

&hd=1

Dane wyjazdu:
78.00 km 50.00 km teren
05:50 h 13.37 km/h:
Podjazdy:1400 m

Łąki, pola, Herby, Chełmy :)

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 17.06.2012 | Komentarze 6

Siedem dni bez roweru .... to jak siedem dni bez tlenu, człowiek się dusi. Tak właśnie zgrzeszyłem i to w czerwcu, w środku sezonu. Mógłbym się tłumaczyć pogodą, brakiem czasu itp ... ale lepiej uderzyć się w pierś i powiedzieć: SPIEPRZYŁEM! Sobotni wyjazd na tereny Pogórze Strzyżowskiego miał być jak pokuta. W taki sposób pokutować mogę codziennie :).
Razem z Dakiem obraliśmy sobie za cel kilka ciekawych miejsc Pogórze Strzyżowskiego, z bazą wypadową w miejscowości Wielopole Skrzyńskie. na miejscu meldujemy się około godziny 9, ogarniamy darmowy parking. Ten wypad ma być nie tylko testem sprzętu, kondycji, siły, hartu ducha ale także nowej broni w nieustającym dżihadzie z paskudnymi kleszczami: maści o zawartości pestycydu DEET 30%. Będzie się działo!

Z Wielopola przez łąki i pola ruszamy czarnym szlakiem w kierunku góry Chełm. Piękna pogoda, szuterki, przyroda, widoki - tępo wycieczkowe, focimy na potęgę z użyciem sprzętów rozmiaru małego teleskopu:

Na robocie © tmxs


Docieramy do miejsca w którym wg mapy powinna znajdować się skala o wdzięcznej nazwie Dudniacz. Spodziewałem się czegoś wielkości kosza na śmieci a tymczasem Dudniacz to całkiem spory kawał kamienia:

Dudniacz © tmxs


Jedziemy dalej, ciągle w kierunku Chełma i pasma Klonowej Góry:

Droga na Chełm © tmxs


Wskakujemy na żółty szlak. Sam Chełm nie jest wysoką górą ale na szczyt rowery wprowadzamy - śliskie błoto, stromo, przesz środek ścieżki wiedzie głębokie koryto wyrzeźbione przez wodę. Zjeżdżamy z Chełma i wspinamy się pod Bardo, na szczycie którego krzyżują się szlaki żółty, zielony i niebieski. Musze przyznać ze są to bardzo ciekawe tereny - górki może niezbyt wysokie ale naprawdę przyjemne do jazdy. Każda ścieżka to kuszący singiel i ma się ochotę posiąść je wszystkie :). Wg planu jednak mamy zjechać żółtym do Huty Gogołowskiej i tego się trzymamy ale trzeba będzie tam kiedyś wrócić i wszystko szczegółowo objeździć bo miejscówka ma spory enduro-potencjał. Sam zjazd był piękny choć krótki i zdradliwy - wysoka trawa a w niej kamienie, gałęzie korzenie, doły itp - miód! W Hucie pitstop w sklepie, gdzie wielu miejscowych już tęgo świętuje wyjście Polaków z grupy, choć do meczu jeszcze 8 godzin :). Dalej przedzieramy się żółtym w stronę Gogołowa super terenem. Wspinamy się w górę licząc na jakiś fajny zjazd a tu okazuje się, że zjazd jest ale asfaltem :). Na nosa zjeżdżamy lasem i to okazuje się dobrą decyzją bo jest naprawdę fajnie. W Gogołowie krótki postój na fotki:

Gogołów © tmxs


i wspinaczka na Gogołowki Dział, pod wyciąg narciarski. Kiedyś podobno był tam szuter ale teraz jest asfalt, dłuugi i stromy. Podjeżdżam na młynku... po kilkuset metrach osiągam pewnie jakiś tam HRmax, czymkolwiek jest :), a to dopiero połowa. Od tej pory odcinam się od mojej mizernej fizyczności i w górę jadę już tylko siłą woli :). Cel tej wspinaczki jest warty wysiłku. Chyba niewiele jest w okolicy tak widokowych miejscówek. Z góry widać Chełm, bramę Frysztacką, pasmo Jazowej, stok w Strzyżowie, Suchą Górę, Cergową, Liwocz i jeszcze masę innych gór, których jeszcze nie ogarniam. Dodatkowo stadnina koni, wyciąg, drzewoludy gogołowskie :). Robimy tu długą przerwę na masę fotek i obserwacji.

Dalej zjazd do Frysztaka, długi i przyjemny i cały czas te widoki - nie wiadomo w którą stronę patrzeć (pewnie najlepiej pod koła :)). We Frysztaku przerwa na jedzenie, niestety tylko jakieś tam kanapeczki, bo kebaby i steki serwują tu dopiero od 17 :). Z Frysztaka zielonym szlakiem przebijamy się do Stępiny, gdzie niejaki Adolf H. cierpiący na manię wielkości wybudował sobie monumentalny bunkier aby ukryć swój pociąg:

Bunkier kolejowy © tmxs


Dobijamy do niebieskiego szlaku i zaczynamy zjazd w kierunku Wiśnowej. Na dole swój żywot kończy mój uchwyt rowerowy na telefon - podstawka pod futerał łamie się na szutrowym zjeździe i to bez gleby. Rekwizyt który ma w nazwie "extreme style" wytrzymał zaledwie 2 jazdy po naszych trasach, niespełna 200km. Pozdrawiam pana producenta - zamierzam napisać do niego mejla, trochę rad i opinii na temat jego produktu oraz kilka ciepłych słów :). Szkoda, bo w połączeniu z telefonem Pawła oraz TrekBuddy stanowił naprawdę konkretny zestaw do nawigacji.
W Wiśniowej przeprawiamy się kładką przez Wisłok i niebieskim szlakiem ruszamy na pasmo Jazowej i rezerwat Herby. Na początek podejście po kostki w błocie, krzaki - jestem tu pierwszy raz, zaczynam się zastanawiać, dlaczego to miejsce często jest określane mianem kultowego w kontekście mtb. Kilkadziesiąt metrów dalej już zaczynam rozumieć. Ten szlak jest naprawdę epicki - stromizny, single, skały, korzenie, przepaści, parę km niezłej zabawy.

Urwisko © tmxs


Trzeba będzie tam kiedyś wrócić i ogarnąć całą Jazową ale w przeciwnym kierunku - będzie więcej zjazdu. Robi się późno, więc mkniemy szutrem do Kozłówka i asfaltem do Markuszowej, w sklepie tankujemy bukłaki. Powrót terenem do Wielopola przez łąki, pola, lasy, wszystko kwitnie, wszystko żyje, klimat wczesnego lata. Trasa może niezbyt długa ale upał daje się we znaki, zmęczenie rośnie. W dole już widać Wielopole, pędzimy więc w dół na kreskę po łące, parking coraz bliżej a tu ... morze! Morze pokrzyw! Tak to może się zdarzyć tylko nam. 70 km w miarę miłej jazdy bez atrakcji rodem z ubiegłotygodniowej Natury 2000 a na zakończenie, jakieś 300m od samochodu KRZACZORY! Matka natura nas kocha i o nas nie zapomina. Próbowaliśmy się przez to przedzierać ale odpuściliśmy i trzeba było wracać pod górę. Do samochodu docieramy zmęczeni, spaleni ale zadowoleni - wypad się udał, kleszczy na ciele brak a grzech zaniedbania mtb zostaje odpuszczony :).

Filmik i mapka:





Dane wyjazdu:
110.00 km 65.00 km teren
06:40 h 16.50 km/h:
Podjazdy: m

Znowu tęgie lanie od natury .. tym razem 2000

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 09.06.2012 | Komentarze 4

Pogoda w czerwcu nie rozpieszcza więc póki co ogarniamy lokalne wycieczki. Tym razem wybrałem się z Pawłem do Julina, w którym zbiegają się 2 szlaki: niebieski z Sokołowa Małopolskiego i zielony prowadzący do Łańcuta.
Wyjechaliśmy spod Reala o 10:20 w kierunku Głogowa. Wymaga to przejechania przez teren budowy autostrady A4. Nóż się w kieszeni otwiera ... budowa oczywiście stoi bo firma padła, a autostrada niszczeje:

Autostradę podmywa? © tmx


Nieprędko to otworzą. Jak bym miał szosę to bym na nią wsiadł i ruszył po tym wielkim placu budowy w kierunku Krakowa - ciekawe jak daleko bym zajechał :).
W Głogowie jazda przez rezerwat Bór, w którym ostatnio bywam chyba za często. W okolicy mokradeł czeszę pod okiem Pawła kilka nieogarów na miejscowej mini-ściance.

Bór DH :) © Dak


Dalej droga do Sokołowa, już niebieskim szlakiem. Długa piaszczysto-kuwetowata, płaska jak stól, nudna. Jechaliśmy nią jednym z najtrajdów więc nic ciekawego. Duchota straszna, chwilami żałuję, że wyszedłem dziś na rower. Jedyne 2 ciekawe momenty - gdy szlak zbacza trochę z głównej drogi. Kilka fotek przy pomniku:

Pomnik pamięci pomordowanych przez NKWD © tmxs


i wjeżdżamy do miasta, gdzie robimy zakupy. Ruszamy w stronę Julina, nadal trzymając się niebieskiego szlaku ale już po nieznanych terenach. Na początek drogi polne i asfaltowe. Za Trzebosią wjeżdżamy do lasu i po paru km szutrem zaczyna się! Szlak zbacza w leśne ostępy. Czy coś jest w stanie zaskoczyć
wetweranów spod Jamnej oraz pogromców Zielonego szlaku z Kanasiówki? Okazuje się, że tak, a imie jego Natura 2000. To obszar chronionego krajobrazu w okolicy Julina, niebieski szlak prowadzi właśnie tam - poza jakąkolwiek ścieżką/drogą - na przełaj przez KRZAKI a właściwie to MEGAKRZACZORY. To chyba największe barachło w jakie kiedykolwiek wjechaliśmy. Żadnego przejścia, osty, jeżyny, pokrzywy, rowy z wodą - przez to przyszło nam się przedzierać, torując sobie drogę rowerami. Paweł poetycko nazywa takie miejsca "Rezerwatami kleszcza".

Natura 2000 to nie Kalifornia! © Dak


Popalić dała nam i flora i fauna - jakaś egipska plaga owadów. Zaatakowały nas miliardy much i komarów - trudno było ustać w miejscu dłużej niż 5 sekund. To był dramat, padło bardzo wiele mocnych, męskich, żołnierskich słów :). Przedarliśmy się do potoku, ściągnęliśmy na siebie już chyba wszystkie owady w promieniu 5km.

Wbrew pozorom tym razem buty suche :) © tmxs


Za potokiem dotarliśmy do granicy młodnika - tak gęstego, że trudno by tam było wcibić nos tudzież inną część ciała a co dopiero bajkera z rowerem. Podjęliśmy decyzję, że objeżdżamy pedałując na młynku przez las. Po kilkunastu minutach męczarni i 100 nowych bąbli od ukąszeń w końcu dojeżdżamy do jakiejś leśnej drogi. Konsultacja z GPS i już wiemy, że dojedziemy nią do Julina. Po spotkaniu z grupą 8 lisów małych i dużych docieramy do asfaltu, po 2 km jazdy gubimy już chyba wszystkie atakujące nas robale, dojeżdżamy do Julina. Robimy postój na parkingu pod dworkiem myśliwskim. Jedzenie i picie podnoszą morale złamane przez Naturę 2000.

Dworek myśliwski w Julinie © tmxs


Ruszamy dalej, tym razem już zielonym szlakiem i za miejscowością Wydrze znowu wjeżdżamy do lasu posiekanego siecią piaszczystych dróg. Zielony szlak jest w tym miejscu FATALNIE oznaczony - bez GPS była by straszna bieda. Pędzimy by nadrobić czas stracony przy przeprawie przez mroczne odmęty Natury 2000. Dalsza jazda do Czarnej już bez przygód, choć jeden odcinek trochę przypomina gąszcz z okolic Julina ale daje się jechać. Z Czarnej już asfaltem do Łańcuta.

Wyspa © tmxs



Sam Łańcut jest ciekawym miastem: błotnisty singiel wśród zboża od ścisłego centrum miasta dzieli może jakieś 500m. W okolicach rynku opylamy zajebistego kebaba i robimy zakupy w Biedronce. Pod Biedronką nastoletni bmxowcy odstawiają straszną wiochę i robią oborę ale może pominę to milczeniem. Z Łańcuta jedziemy jeszcze kawałek zielonym szlakiem, z radością witamy pierwszy konkretny podjazd oraz gliniane (a nie piaskowe) błoto. Robimy parę fotek z wału przy strzelnicy, w Cierpiszu wskakujemy na szuter którym mozolnie podjeżdżamy pod Magdalenkę. Paweł chciał się już bardziej nie pobrudzić ale mimo tego postanowił, że będziemy zjeżdżać przez las słociński :). Jazda po singlach wyborna ale łapiemy na rowery i na nas masę błota. Dojeżdżamy do ul. św Marcina uwaleni po uszy. Robimy sobie jeszcze wyścig asfaltem po Rocha w dół. Kobieta w samochodzie na nasz widok wymownie stuka się w czoło :). Potem konkretna myjka rowerów i dom. Zrobiliśmy masę terenu, nie było źle ale mam już dość północy, jakiś czas tam na pewno nie wrócę :).

Mapka:



Dane wyjazdu:
20.00 km 8.00 km teren
01:11 h 16.90 km/h:
Podjazdy: m

Test nowych gratów

Środa, 6 czerwca 2012 · dodano: 06.06.2012 | Komentarze 0

Zakupiłem trochę nowych gratów do Forca:
* nowy wkład suportu bo ze starego (już raz resuscytowanego) podczas sobotniej jazdy dochodziły dźwięki ostatecznej zagłady
* nowe pedały HT AN30A - stare VP-55 po 6000km dostały potwornych luzów, mocno odczuwalnych podczas jazdy. Te pedały to był straszny badziew - słabo uszczelnione i niewygodne w konserwacji - już mając niewielki przebieg wymagały smarowania po praktycznie każdej mokrej jeździe, te luzy mnie już po prostu dobiły i kupiłem nowe kierując się głownie właśnie uszczelnieniem i łatwością konserwacji. Ja wiem, że ja nie jestem najlżejszym jeźdźcem ale ten sprzęt padł zdecydowanie zbyt szybko.

Dziś wybrałem się potestować nowe elementy. To miała być krótka jazda ale nie obyło się bez przygód. Najpierw koło ogródków działkowych przy strzelnicy wpadłem na 2 wyliniałe lisy, które nie chciały przede mną uciekać, wściekłe jakieś czy coś :).
Potem jechałem sobie terenem ciesząc się, że mimo ostatnich opadów nie ma tu jakiegoś syfu a tu przy zjeździe z lasku na Janowym Wzgórzu nadziałem się na glinianą pułapkę :). Zjazd wyglądał na suchy - niestety to była lekko wilgotna gęsta glina. Opony momentalnie się owinęły do rozmiaru 3.0 i zatrzymałem się na zjeździe bez użycia hamulców. Ze 20 minut czyściłem opony z tego barachua! :). Potem na myjni nie bardzo mogłem to domyć, teraz czekam aż rower wyschnie i reszta szitu odpadnie :).

Sprzęt spisuje się na razie ok - w końcu nie czuję falowania pod stopami podczas jazdy. Jako, że jestem sprzętową ladacznicą i lubię oglądać u innych na blogach fotki nowego sprzętu, to wrzucam swoje:

HT AN30A © tmxs


Dane wyjazdu:
108.00 km 58.00 km teren
07:05 h 15.25 km/h:
Podjazdy: m

Żółtym szlakiem (prawie) wokoło Rzeszowa

Sobota, 2 czerwca 2012 · dodano: 03.06.2012 | Komentarze 4

Ze względu na niezbyt zachęcającą pogodę, w tym tygodniu nie było dalszej wyprawy, pojawiła się za to zajawka, żeby objechać pieszy, żółty szlak dookoła Rzeszowa. Ten szlak zna praktycznie każdy kto jeździ coś więcej rowerem po okolicy i każdy mniej lub bardziej świadomie kiedyś jechał jakiś jego odcinek - ja osobiście jeszcze nigdy nie objechałem go w całości. Jadąc staraliśmy się jak najbardziej trzymać szlaku - choć w niektórych miejscach okazało się to trudne - ze względu na krzaki i brak oznaczeń.

Ruszyliśmy z Dakiem o 9 spod Leclerka i wbiliśmy się na szlak na ul. Słocińskiej. Odcinek w lesie słocińskim jeździ się super - wiadomo nie od dziś. Po wyjechaniu na ul. Św. Marcina krótki transfer asfaltem na Matysówke i leśna jazda w kierunku Tyczyna z epickim fragmentem singla nad 5m przepaścią. Tu też Paweł udowodnił, że jest podjazdową bestią podjeżdżając niejaki rabarbar :). Podobał mi się też zjazd do stadniny w Tyczynie w trawie po szyje. Z Tyczyna dość długa, asfaltowa wspinaczka na Dalnicę, potem Hermanowa i w Przylasku znowu trochę zabawy w terenie + uzupełnienie zapasów wody ze źródełka. Kolejne asfaltowe km w kierunku Lubeni idą dość ciężko ze względu na silny wiatr wiejący prosto w mordę. Terenowy zjazd do Siedlisk, asfalt przez Zarzecze i rozpoczynamy wspinaczkę na Grochowiczną.

Rzeszów widziany z żółtego szlaku - okolice Siedlisk © Dak


Jestem wielkim fanem "Fasolowej" ale pierwszy raz zjeżdżałem żółtym w kierunku Mogielnicy - jest całkiem fajnie - chociaż sporo krzaków. Tutaj Paweł zerwał linkę od tylniej przerzutki - tak Grochowiczna KARZE tych, którzy nie okazują jej należnego szacunku :). Na szczęście ja mam zapas i zestaw narzedzi do wymiany więc po szybkim serwisie ruszamy dalej - jednak opłaca się wozić cały warsztat w plecaku :).
W Mogielnicy zrobiliśmy zakupy w sklepie i ruszyliśmy dalej w kierunku wzgórza z Krzyżem Milenijnym. Sam krzyż obejżdżamy bokiem i terenem zjeżdżamy do Zgłobnia. Ze Zgłobnia w kierunku Trzciany jedziemy nowiutki ass-faltem.Przy podjeździe pod wzgórze z przekaźnikami gsm jedziemy trochę poza szlakiem ale dzieki temu poznaję nowy fajny, długi zjazd, na którym napewno będzie dobry ogień na jakiejś nocnej jeździe :). Zjazdem do Dąbrowy, gdzie przekraczmy szosę E40 kończymy "górski" etap zółtego szlaku - sporo zabawy i zaskakująco dużo terenu.
Dalej jedziemy przez Las Mrowelski - trasą poznaną na jednym z ostatnich najtrajdów. Przekraczamy budowę autostrady - mimo soboty pełną parą pracuje tu ciężki sprzęt :).

Budowa A4, Las Mrowelski © Dak


Obok stawów, które teraz są 'kopalnią' piasku na potrzeby autostrady, dojeżdżamy do Rezerwatu Zabłocie. Dochodzi godzina 18 i ja niestety muszę już wracać - myślałem, że trochę szybciej nam to pójdzie i zaplanowałem sobie wcześniej wieczór. Szkoda - bo do objechania całości zostało nam pewnie ze 40-50 km. Trzeba będzie kiedyś to powtórzyć ale wtedy trzeba być gotowym na cały dzień jazdy i jakieś 130-150km. Do Rzeszowa wracamy asfaltem przez Bratkowice, Mrowlę, Rudną, Miłocin.
Ogólnie fajna, ciekawa, chociaż miejscami dobrze znana trasa - dużo terenu. Dobra opcja przy niepewnej pogodzie - zawsze można zjechać do Rzeszowa w razie deszczu.


Wpis u Pawła