Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry Sanocko-Turczańskie
Dystans całkowity: | 368.18 km (w terenie 245.00 km; 66.54%) |
Czas w ruchu: | 31:49 |
Średnia prędkość: | 11.57 km/h |
Suma podjazdów: | 7773 m |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 46.02 km i 3h 58m |
Więcej statystyk |
Pieśń lodu i koleiny
Sobota, 25 lutego 2017 · dodano: 27.02.2017 | Komentarze 4
Ta zima była ciemna i pełna strachów. Trwała zdecydowanie zbyt długo. Ostatnia, pełnokrwista wyrypa była 1 października minionego roku. Od tego czasu minęła wieczność, lecz widać można żyć bez powietrza. Czas więc rozpocząć nowy sezon, który zaczynam jak zwykle zupełnie nieprzygotowany fizycznie i mocno wczorajszy. Trance stoi pokryty grubą warstwą kurzu i jest nieprzygotowany tak jak ja, więc podobnie jak rok temu najpierw padło na fatbajki. Ruszyliśmy więc z Łukaszem do Leska, po drodze odbierając mojego fata w Fatbike-Bieszczady, w Zagórzu. Startowaliśmy z parkingu przy Kamieniu Leskim i był to ciężki początek - zimno jak diabli i wszystko skute lodem. Przebieranie się było masakrą. W końcu ruszyliśmy szlakiem zielonym po północnym zboczu Czulni (576 m.n.p.m). Od razu było widać co będzie dziś grane - drogi zrywkowe i skute lodem koleiny. Łukasz całkiem fajnie to podjeżdżał na swojej kasecie 42T, ja mając w swoim młynku o 8 zębów mniej raczej nie podejmowałem wyzwania. Czulnia może nie jest wielką górą ale po takiej przerwie miło zdobyć choćby i takie małe wzniesienie.Czulnia (576 m.n.p.m)
Na Czulni nie ma nic ciekawego. Góra (jak i większość okolicznych lasów) padła ofiarą tak zwanej "zrównoważonej gospodarki leśnej" i w imię tej szlachetnej idei jej flora jest regularnie gwałcona z użyciem ciężkiego sprzętu. Rozpoczęliśmy zjazd południowym stokiem, który fragmentami był już nawet przyjemnie wysuszony i do ogarnięcia na zwykłym rowerze. Były jednak też i spore fragmenty gdzie zalegał śnieg i tam naprawdę przydawał się fat.
Czasem bywało i tak
Na mapie był tu jakiś szlak - w praktyce nie było nic. Ze względu na rozbudowaną sieć dróg zrywkowych nawigacja była mocno utrudniona. Chcieliśmy dotrzeć do rezerwatu Grądy, jednak ostatecznie odpuściliśmy i zjechaliśmy pierwszą lepszą drogą zrywkową do Sanu.
Wzdłuż Sanu, na dalszym planie Grodzisko (556 m.n.p.m)
Snuliśmy się tak wzdłuż tego Sanu ładnych kilkanaście minut aż dotarliśmy do elektrowni Myczkowce. Tu czekał nas do pokonania szlak miłości. Ogólnie oznaczenia okolicznych szlaków są ciekawe. A to rysia łapka, a to karo, a to górski szczyt - ewidentnie miejscowy znakarz ma zapędy heraldyczne.
Szlakiem miłości
Schodami dotarliśmy do zapory. Zmrożona tafla Jeziora Myczkowieckiego gdzieniegdzie już odtajała przy brzegach ale na środku i tak siedzą ludzie i łowią ryby w przeręblach. Jak widać nawet tak z pozoru nudne hobby jak wędkarstwo czasem też wiąże się z ryzykiem.
Jezioro Myczkowieckie
Łowy na krze
Z zapory przegonił nas zimny wiatr. Teraz przyszła pora by wbić się na Koziniec (521 m.n.p.m), niebieskim szlakiem. Niestety okazał się on kompletnie zakrzaczony i zawalony drzewami, więc odpuszczamy. Parę km asfaltem i atakujemy górę od strony nieczynnego kamieniołomu. To był dobry wybór bo na miejscowy punkt widokowy wiedzie tu wygodna droga leśna, w normalnych warunkach pewnie w całości do podjechania, dziś jednak fragmentami śnieg wysadził nas z siodeł. Nagrodą za trudny wspinaczki były naprawdę ciekawe widoki.
Stary kamieniołom
Punkt widokowy na Kozincu
Sam szczyt Kozinca odpuszczamy. Choć dzieli nas od niego jakieś 15 minut to zawalony śniegiem szlak nie zachęca. Straciliśmy masę czasu na walce z Czulnią, a pora roku taka, że naprawdę trzeba pilnować czasu, zwłaszcza jak się nie ma lampek. Zjeżdżamy na północ, a jak już pisałem - na północnych stokach panuje jeszcze zima. Mamy tu więc do czynienia z drogą zrywkową, z 2 skutymi lodem koleinami i po środku wąski paseczek z zamarźniętym śniegiem. Płaskie fragmenty są najgorsze - po tym zmrożonym śniegu da się iść, bez rakiet, ale siedząc na rowerze zapadasz się prawie po osie. O dziwo trochę niżej mamy parę fragmentów singla przez świerkowy las. W końcu nad Orelcem wjeżdżamy na pola gdzie jest błoto. Po takim lodowym zjeździe to była bardzo przyjemna odmiana. Chyba pierwszy raz w życiu cieszyłem się na myśl o jeździe po błocie, wręcz oczekiwałem go. Naprawdę fajnie fat to ogarnia.
Pasmo Żukowa
W Orelcu odwiedzamy sklep, w którym prawie nic nie ma 'bo jest poza sezonem' i podejmujemy decyzję o kolejnej zmianie trasy, bo czas naprawdę nas już mocno ściga. Podjeżdżamy na Kamień Orelecki, ostatnio zapewne w celach marketingowych przemianowany na Kamienne Serce Macochy.
Kamień Orelecki
Dalej chwytamy żółty, gminny szlak prowadzący do Myczkowców. Wiedzie on przez las gdzie szaleje zrywka. Straszy bajzel. Oczywiście spodziewałem się dziś, że będziemy jeździć po takich właśnie szlakach więc ich stan jakoś specjalnie mnie nie zaskoczył. Ale jak zobaczyłem coś takiego to mnie krew zalała.
Himalaje hipokryzji
Turysto szkodniku! Dbaj o środowisko naturalne! Nie zanieczyszczaj lasu ... bo leśnicy nie lubią konkurencji. Nie zanieczyszczaj lasu ... bo leśnicy zrobią to za ciebie. Leśnik ryje w lesie jak buldożer i prawi złym turystom wykłady o moralności. A idź pan w ch...rust panie Marianie. Wyjątkowo mnie to dziś zniesmaczyło.
Większość szlaku do Myczkowców to oczywiście koleiny i lód. Dopiero na koniec trochę błota. Nagrodą za trudy był fajny punkt widokowy na Grodzisko, Koziniec, Czulnię i wijący się pomiędzy nimi jak dzikie węże San.
Punkt widokowy w Myczkowcach
Mieliśmy atakować jeszcze raz Czulnię i zjeżdżać niebieskim do Leska ale mając w perspektywie kolejny lodowo-śniegowy zjazd i późniejszy powrót - odpuszczamy. Jak by miało być błotko to jednak bym to pocisnął, a tak to tniemy najkrótszą na parking. No tak minął pierwszy wyjazd w tym roku. Fatbajk spisał się na medal - to jest rower właśnie na takie szlaki. Żałuję, że błota nie było więcej. Było ciężko utyrałem się jak świnia ale naładowałem psychiczne baterie. Tego mi było trzeba. Zrobiliśmy to także dla naszych kolegów, którzy zagubieni w prozie życia, czy też zatraceni w narciarskiej dewiacji jeszcze śpią i nie widzą, że dobre czasy właśnie nadeszły :).
Stare chłopy w wesołym miasteczku
Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 0
Minęło sporo czasu odkąd ostatnio byłem na wyrypie. Wielu już postawiło na mnie kreskę, myśląc że pochłonął mnie ocean etanolu lub padłem powalony przez marskość wątroby. Ja jednak powracam. Chciałbym z tej okazji napisać coś wzniosłego o duszy rozdzieranej bólem tęsknoty za górami, lecz niestety tego typu przeżycia są mi zupełnie obce. Napiszę tylko, że 2 połowa sezonu, nie będzie już taka dobra jak pierwsza. Moja nieliczna acz fanatyczna ekipo-zbieranina została chwilowo uszczuplona przez kontuzje i jest mi z tego powodu autentycznie smutno. To już nie będzie to samo. No ale niepisane prawo MTB melanżu mówi - dopóki choć jeden rowerowy bandyta ma siłę utrzymać w łapach kierę i posadzić tyłek na siodle, dopóty sezon trwa. Trzeba więc jeździć. Dziś obraliśmy za cel Ustrzyki Dolne, w których już w tym roku gościłem i mam z miejscowymi szlakami niewyrównane rachunki. Rozpoczęliśmy od zdobycia Gromadzynia drogą biegnącą stokiem narciarskim.Na Gromadzyniu (655 m.n.p.m)
Przed zjazdem żółtym szlakiem, czułem lekką tremę, bo podczas ostatniej próby najadłem się tu obficie leśnego runa. Dziś jednak poszło gładko, stromy odcinek leśny był całkowicie suchy. Na odcinkach polnych było mokro za sprawą naprawdę gęstej mgły, która towarzyszyła nam przez cały dzień, ale daleko było do dramatu, który był tu w kwietniu.
Następnie atakujemy Orlik, gdzie ostatnio błotna rzeźnia prawie nas zatrzymała. Dziś sucho co prawda nie jest ale da się jechać, szybko docieramy do miejsca gdzie szlak przechodzi w stromy singiel.
Droga na Orlik (618 m.n.p.m)
Błoto na paśmie
Przygotowania do zjazdu
Zjazd jest stromy i w końcowym odcinku przez łąkę bardzo śliski - w jednym miejscu po prostu sunąłem po mokrej trawie, bez opcji zatrzymania się bez zaliczenia gleby i lekko poza kontrolą. Na szczęście udało się złożyć w ten feralny zakręt.
Jedziemy dalej przez centrum miasta, najpierw asfaltem, a dalej szutrem w kierunku źródeł Strwiąża. Atakujemy ostrym wypychem na Berdo.
Źródełko
Las na Berdzie (728 m.n.p.m)
Ostatnio nie daliśmy radu tu dotrzeć, dziś się udaje. Ciekawa góra, całkowicie zarośnięta. Zjazd wg mapy miał być zgodnie z miejscowymi standardami - stromy. Faktycznie - nachylenie miejscami jest dość spore ale nie ma tu singla, lecz droga zrywkowa wyrównaną na płasko, zdarta do nagiej gliny. Trochę nie wiadomo było jak po tym jechać bo wydawało się to mokre i śliskie, ale przyczepność była, można więc było bić rekordy warpa3.
Zjazd z Berda
Na dole gremialnie stwierdzamy, że to było fajne i jedziemy dalej, szutrową autostradą. Z ostatniego pobytu w Ustrzykach żałowałem najbardziej, że nie udało nam się dotrzeć na wznoszącą się nad Serednicą górę Dil. Zobaczyłem ją rok temu i jak mało które wzniesienie - zapadła mi mocno w pamięć. Końcówka podjazdu na pasmo była zupełnie niezalesiona i całkowicie pogrążona we mgle. Klimat bieszczadzkich połonin zapodany na pełnej petardzie. Przypuszczam, że Dil, jest jednym z najlepszych punktów widokowych w okolicy, nam dziś niestety musi wystarczyć wyobraźnia oraz przemoczone buty od pierońskiej rosy.
Na Dil-u (721 m.n.p.m)
Taka sanocko-turczańska połoninka ciągnie się przez dobry kilometr, po czym wjeżdżamy do lasu i zjeżdżamy do Serednicy labiryntem miejscowych dróg zrywkowych. Dla niektórych to czas brutalnej weryfikacji marzeń o powrocie z wyrypy na czystym rowerze. Błoto okolic Ustrzyk jest najgorsze w jakim miałem okazję się pogrążyć. Bije na łeb nawet to niby sławne, bieszczadzkie.
W Whistler mówią na coś takiego "brown pow"
Moi koledzy. Tacy profesjonalni ... Być może wyglądają jak ambasadorzy globalnych marek, zaangażowani sportowcy oraz propagatorzy zdrowego stylu życia. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że przy nich Lance Armstrong to był czysty, a Charlie Sheen to żyjący w celibacie abstynent
Docieramy asfaltem pod wyciąg na Laworcie i tak kończy się "wyrypowa" część dzisiejszej wycieczki. W kwietniowym wpisie rozpaczałem nad stanem miejscowych tras DH. W między czasie ktoś postanowił ogarnąć sprawę i wszystkie 3 trasy (DH, FR1, FR2) zostały odnowione (czyżby mój blog był tak wpływowy? hehehe hihihi). Do tego w określone dni uruchamiany jest miejscowy wyciąg krzesełkowy. Postanowiliśmy więc spróbować tego typu atrakcji.
Wyciąg Laworta
No więc tak - karnet na 12 wjazdów wyciągiem kosztuje 50 zł. Da się przeżyć, choć bardziej doświadczony w użytkowaniu takich przybytków Dak stwierdza, że "w Wierchomli taniej". Kupujemy po karnecie na 2 osoby i kierujemy się na miejsce startu. Sam wyciąg niestety nie jest przystosowany do przewozu rowerów. Pan obsługujący krzesełka, mówi, że trzeba brać rower, niczym pannę z dyskoteki - na kolana. Przytulanie się do tęgo uwalonej w błocie ramy to średnia przyjemność, ale znosimy ją mężnie w nadziei na dobre zjazdy. Wciąg praktycznie pusty, oprócz nas skorzystało z niego jedynie kilku pieszych turystów. Przejazd na górę trwa około 10 minut, podczas których przy takiej pogodzie można się nieźle wychłodzić.
DH w HD?
Wyciąg Laworta, górna stacja
Lekko przemarznięci zaczynamy rekonesans. Od naszej ostatniej wizyty zmieniło się tu dosłownie wszystko. Trasy są świetnie przygotowane. Dodatkowo niedawno były tu zawody, więc nawet mamy taśmy między drzewami i te śmieszne poduszki. Nie mam doświadczenia z trasami DH. Jedyną trasą, która miała DH w nazwie, którą jeździłem, jest sławny czarny szlak DH+ na bielskich Enduro Trails. Ten bielski szlak wg mnie, przy tym co jest na Laworcie to ledwo spacerek. No może niezbyt precyzyjnie się wyrażam - owszem, są tam na czarnym w Bielsku trudniejsze sekcje ale szlak jest długi, są fragmenty bardziej spokojnie, gdzie można się rozluźnić i złapać oddech, pierdyknąć sobie selfi, czy przypudrować nos. Szlaki na Laworcie, choć dużo krótsze i brak na nich kamieni czy spektakularnych sekcji korzennych są wręcz naszpikowane akcją. Przez te kilkaset sekund zjazdu nie ma zupełnie czasu na nic poza ciężką robotą. Wszystko za sprawą nachylenia - chwila puszczenia hamulców sprawia, że błyskawicznie rower rozpędza się do dużych prędkości a szlaki są bardzo kręte, dość ciasne i zawierają sekcje, w które trzeba rzucić się "na ślepo". Efektywne przenoszenie prędkości przez te faki wymaga umiejętności oraz dobrej znajomości toru. Jak się tego nie ma zostaje tylko palenie klocków hamulcowych.
Trasa DH
Wyjeżdżając z zakrętu masz ledwie kilka krótkich oddechów do następnego kornera, rollera, berma, ścianki, hopki czy uskoku. Wszystko jest bardzo zintensyfikowane, endorfiny tryskają z uszu, a adrenalina toczy się pianą z pyska. Jest to jednak coś trochę innego niż jazda po typowym beskidzkim szlaku. Takie wesołe miasteczko dla niegrzecznych chłopców.
Muszę tu kiedyś przyjechać tylko na ten wyciąg, żeby to ocenić na spokojnie bo dziś już byłem dość zmęczony. 2 miesiące bez intensywniejszej jazdy rowerem sprawiły, że po 4 zjazdach byłem już wypruty jak przysłowiowy wór. Zacząłem wybierać głupie linie, przestrzeliwać zakręty i jeszcze skurcz łydki na koniec. Trzeba trochę popracować nad formą.
Ewidentnie miejscówa jest godna polecenia. Przypuszczam, że trasom z Laworty wiele brakuje do tras z pucharu świata DH UCI ale dla januszy bez pojęcia o prawdziwym dołnihilu jest tu dobre eldorado. Takie miejsca, gdzie można obcować z przyrodą uprawiając sport powinny powstawać w każdym mieście. A nie jakieś tam skejtparki, gdzie pod szczelną osłoną balonu jedyne z czym można obcować to nielegalne używki oraz przemoc seksualna. Miasto Ustrzyki idzie dobrą drogą - ściągają do siebie, na aktywny wypoczynek młodych wysportowanych mężczyzn. Podobno od otwarcia tras sprzedaż alkoholu wzrosła o 30%. Wszyscy zarobieni. Dzięki chłopaki za wspólną jazdę. Propsy dla ludzi odpowiedzialnych za rewitalizację tych wspaniałych tras.
Brytyjski downhill
Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 4
Budzę się rano napruty jak świnia w nieswoim mieszkaniu ... STOP! To nie ta historia. Ale poranek był podobnie ciężki. Pobudka o 6, za oknem mgła taka, że nie widać sąsiedniego bloku, wszędzie kałuże, zimno, muł, dno i wodorosty. Sprawdzam telefon - żaden z szanownych milordów, z którymi miałem dziś jechać wyjazdu nie odwołuje. No to i ja muszę trzymać fason, w końcu dziś przypadła mi rola kierownika. Przyjechali po mnie o dziwo w dobrych nastrojach. Nie podzielam ich entuzjazmu, zamulam. Pakujemy się i obieramy kierunek na Ustrzyki Dolne. Gościłem tu w zeszłym roku, było ciekawie ale wiedziałem, że wtedy piliśmy jedynie naparstkiem z morza potencjału, który posiadają te tereny. Dziś mieliśmy zanurzyć się w tym po uszy. Ale jak to zrobić przy takiej pogodzie? Nastrój miałem wybitnie parszywy. Sebek to chyba zauważył, bo przed Ustrzykami zapodał mi jakieś piguły. Niby suplementy diety na poprawę wydolności oddechowej ale przepite jakimiś węglowodanami przyniosły niespodziewane efekty. Parkujemy w Ustrzykach przy parku, a tam festyn - jakieś zawody biegowe. Sporo ludzi, gra muzyka, stadion oszalał, meksykańska fala. A mi w głowie hulają kolorofony! Nic tylko tańczyć i pisać wiersze. Jednocześnie. Przebieram się szybko, chwytam rower i walę 2 kółeczka po pobliskim pumptracku, żeby spożytkować nagły przypływ energii. Próbuję namówić na to samo gości ale oni nie chcą, bo "oszczędzają siły". Nie rozumiem takiej postawy. Na znak protestu wrzucam zdjęcie pustego toru.Pumptrack, Ustrzyki Dolne
W końcu ruszamy. Pogoda taka sobie, ale jest ciepło. Okoliczne wzgórza pogrążone w londyńskiej mgle. Jedziemy asfaltem do Równi, gdzie wbijamy na niebieski szlak, który ma nas zaprowadzić na pasmo o tej samej nazwie. Dzięki magicznym pastylkom czuję się jak bym miał 3 dziurkę w nosie i zasysał całe powietrze w promieniu 100m. Jedzie mi się bardzo dobrze, choć jeszcze tak na 100% nie zregenerowałem się po czwartkowej, bandyckiej jeździe w Beskidzie Wyspowym. Skoro wjechaliśmy na szlak niebieski karpacki tzn, że będą problemy i prędzej czy później go zgubimy. Tak też się dzieje, na szczęście droga którą jechaliśmy zaprowadziła nas prawie na pasmo, z krótką tylko krechą przez pola.
Goście pokonali to na manualu, ale poprosiłem by wrócili i przypozowali
Wspinaczka na Równię
Jedziemy w kierunku Gromadzynia, do wyciągu. Błoto naprawdę fest. Biorąc pod uwagę, że na tych pagórkach poziomice wręcz zabijają się o siebie to zjazdy dziś będą wyglądały niczym klasyczny, brytyjski downhill. Nie wiem czy to mądre jechać taką trasę w takich warunkach ale na pewno będzie zabawnie. Na Gromadzyniu spożywamy english breakfast popijając earl grayem.
Gromadzyń (655 m.n.p.m)
Mieliśmy stąd 2 opcje zjazdu - niebieskim do centrum Ustrzyk lub żółtym na osiedle Jasień. Kierując się moim instynktem kierownika wybieramy żółty. Spodziewałem się zrywki, a mamy genialny singiel. Spory odcinek jest mega stromy. Było okrutnie ślisko, przez zalegające liście. Jechałem na końcu, goście wyślizgali mi linie i w pewnym momencie wyprzedza mnie tylne koło. Delikatnie położyło mnie na prawym boku w najbardziej stromym miejscu. Stąd ani w górę ani w dół, nie mówiąc już o powrocie na rower. Zsuwam się powoli na butach. Musiałem wyglądać szczególnie żałośnie, gdy w jednym momencie trzymałem się obiema rękami jakiegoś drzewa walcząc o to żeby się nie sturlać. Mimo wszystko gigantycznie propsuję ten szlak i wrócę na rewanż w bardziej korzystnych warunkach.
W Jasieniu, po pokonaniu waterstepa, wbiliśmy na niebieski szlak spacerowy Orlik-Kiń. Początkowo przyjemny podjazd po łące wśród jodłowego lasu, zmienił się w srogi wypych. To jednak nic, w porównaniu do tego co czekało nas na paśmie. Gęsta mgła i świeża droga zrywkowa. Najgorszy, oblepiający koła syf. Z tej gliny można by ulepić bałwana. Koła ciągle się zalepiały. 1km szliśmy 40 minut. Dropsy od Bandita przestały działać i nie było zbyt wesoło. Jeśli tak będzie wyglądał szlak do samego dołu to zjedziemy go chyba na tyłkach. I kiedy już wydawało się, że utkniemy tu na wieki, droga zrywkowa odbiła na południe, a szlak przeszedł w klasyczny singiel. Goście od razu pomknęli w dół, a ja, pomny doświadczeń ze zjazdu z równi, poświęciłem chwilę by upuścić powietrza z opon. To była dobra decyzja - problemy z trakcją zniknęły ale ryzyko snejka wzrosło. Na mapie ten zjazd wyglądał na mega stromy i faktycznie taki jest, na szczęście jednak trochę to zbocze trawersuje. Wypadam z lasu na ostatni odcinek przez pola, patrzę w dół, a tam jeden ziomek leży na glebie w pozycji embrionalnej, a drugi próbuje go podnosić. Przestrzelony zakręt. Na szczęście nic poważnego się nie stało, a kolejny godny polecenia, dość hardkorowy w tych warunkach zjazd - zaliczony. Wracamy do centrum miasta by trochę ogarnąć uwalone rowery.
Rzeźbienie w błocie
Dalej podjeżdżamy niebieskim szlakiem na Kamienną Lawrotę (759 m.n.p.m). Szlak to nic ciekawego - szeroka droga leśna, zryta przez kłady i krosy. W suchych warunkach pewnie do podjechania, dziś jednak sporymi fragmentami trzeba pchać. Na górze przywitały nas rozległe widoki i zimny wiatr.
Tylko te ciuchy i te rowery, ludzie jacyś niewyraźni ... typowa pozerka i lans, ich pasją nie jest mtb tylko grupowe ubieranie się pod kolor pomarańczowy
Laworta - wyciąg
Tym razem postanowiłem nie powtarzać błędu z tamtego roku i sprawdzić miejscową trasę downhilową. Cóż, takiego syfu dawno nie widziałem. Wszystko zawalone liśćmi, drzewami, gałęziami. Bandy w stanie rozkładu. Na elementy drewniane strach wjeżdżać. Mimo wszystko zjazd jest dość płynny, a trasa choć krótka to naprawdę przemyślana. Szkoda, że ewidentnie coś poszło nie tak i nie ma się kto opiekować takim dobrem. Za to Sebek znajduje parę miejsc by się oddać swojej pasji ;).
Tak wygląda polski downhill
Bandit w swoim żywiole #1
Bandit w swoim żywiole #2
Po zjechaniu do szutrowej drogi okazuje się, że jesteśmy z czasem dość mocno w plecy, zatem będziemy musieli skracać. Szkoda bo bardzo chciałem zdobyć dziś Górę Dil, to bardzo ciekawe wzniesienie, o którym często rozmyślam po nocach.
Stromy wypych niebieskim szlakiem, trochę fajnej jazdy pasmem i jesteśmy z powrotem na Lawrocie, skąd znanym i lubianym zielonym szlakiem zjeżdżamy do Ustrzyk na five'o clock tea przy samochodzie. Na miejscowej myjce wydajemy 9 zł na mycie 2 rowerów i to i tak za mało by się pozbyć tego dziadowskiego błota. Kilometraż zrobiliśmy dziś wybitnie mizerny ale to błoto sponiewierało jak byśmy walnęli 2 razy więcej. Kompletnie szalony wyjazd. Może kiedyś założę biuro podróży - najbardziej stuknięte wyrypy w galaktyce. W przypadku takich interesów najważniejsza jest nazwa. Niestety, tę wymarzoną już mi ktoś zajumał.
Zdjęcie podesłał stały czytelnik mojego bloga - Pan Łukasz. Panu Łukaszowi dziękuję, a tymczasem czekam na powrót suszy.
Fatbike Bieszczady czyli jak utraciłem kopalnię BEKI
Sobota, 20 lutego 2016 · dodano: 22.02.2016 | Komentarze 7
Tłusty czwartek wypadł dla mnie w tym roku wyjątkowo w tę zimową sobotę. A wszystko za sprawą rowerów typu fatbajk. Pokrak, maszkar, tłuściochów, brzydali. Wdzięcznego tematu moich żartów odkąd tylko pojawiły się na rynku. Na tym blogu oraz w prywatnych rozmowach jeździłem po tych sprzętach maksymalnie. No właśnie - jeździłem PO nich, a nigdy NA nich. Oceniałem książkę po okładce. Wychodziłem z założenia, że nie muszę próbować każdej dewiacji, żeby wiedzieć, że nie jest dla mnie. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak Fatbajk Bieszczady, czyli wypożyczalnia fatów w Zagórzu koło Sanoka. Postanowiłem więc, że przekonam się na własnej skórze ile warte są te rowery, jednocześnie odpocznę trochę od staczania się w odmęty szosowej patologii jaką uprawiam o tej porze roku przy takiej pogodzie. Dołączyło do mnie 3 innych, chętnych na nowe doznania, pięknych, mężnych kawalerów. O wyczynach naszej grupy jest poniższa opowieść.Około 9 rano pojawiliśmy się w Zagórzu. Na miejscu czekały na nas świetnie przygotowane, zadbane faty - Rose The Tusker 1 z 2015 roku. To był właściwie pierwszy raz gdy widziałem tłuściocha z bliska na żywo.
To mój TŁUSCIOCH
Od razu potwierdziło się, że rower nie jest mistrzem pierwszego wrażenia. Jest koszmarnie brzydki. Donutowe koła, przedni wideł, który wygląda faktycznie .. jak wideł ale do przewalania gnoju. To wszystko przywodzi na myśl pojazd dobry dla klauna. Nie wyjechał bym tym u siebie na dzielnie bez papierowej torby na głowie. No dobra, nie ważne jak wygląda, sprawdźmy jak jeździ. Chwila regulacji, dostosowania sprzętu do własnych preferencji i ruszyliśmy w teren. Trasa od razu rzuciła nas w głębokie błoto, czyli rodzaj terenu dla którego ten typ roweru został stworzony. Jazda na oponach szerokości 4.7 nabitych na jakieś 0.6 BAR po tym to dziwne uczucie. Coś pomiędzy jazdą skuterem śnieżnym a poduszkowcem. Trudno wpaść w poślizg ale jeśli już się wpadnie to ciężko go z tego wyciągnąć. Ten świniak naprawdę lubi breję. Zaczęło mi się podobać.
Na razie skupmy się na trasie. Po przeprawieniu się przez mosty kolejowe na Sanie i Osławie ruszyliśmy asfaltowymi serpentynami w kierunku pasma Słonnego. Góry Sanocko-Turczańskie w zimowej scenerii wyglądają wspaniale. To była czysta przyjemność piąć się przez te parę kilometrów zygzakiem w górę i obserwować otoczenie. Serpentyny mają dość przyjemne nachylenie i podjazd nie był tak męczący jak się spodziewałem. Młynka użyłem dopiero pod koniec. Chyba na twardych przełożeniach mojego trekinga bardziej bym się tu zmęczył, a fatbajk wcale nie jest taki ciężki jak wygląda. Przypuszczam, że jest nawet ciut lżejszy od mojego Trenca. Ewidentnie to nie jest sprzęt na szosowe wyścigi ale da się na tym doturlać do celu.
Łamanie prawa podczas przekraczania Osławy
Fatbajk nad głową
Męczenie buły na podjazdach
Po krótkim odpoczynku na punkcie widokowym wjechaliśmy w teren, na czerwony szlak pieszy, który wije się pasmem Słonnego. Tu mieliśmy warunki dość zimowe - kilka cm mokrego śniegu i temperatura poniżej zera. Dobry teren do testów rowerów, śmigało się naprawdę fajnie. Szkoda tylko, że sam szlak został dość mocno zniszczony przez drwali od czasu jak jechałem go 3 lata temu. W paru miejscach trzeba było butować przez zwalone drzewa i krzaki. Generalnie im bardziej stromy podjazd to podjeżdża się gorzej. Na śliskim błocie potrafi też zamielić w miejscu tylnym kołem - czyli w sumie jak każdy rower. Natomiast zjazdy po śniegu są zabawne. Rower prowadzi się pewnie, statecznie i przewidywalnie. Dość szybko minęliśmy najwyższy punkt dzisiaj - Słonny (668 m.n.p.m) i dotarliśmy do szybowiska w Bezmiechowej.
Klimaty zimowe na paśmie
Ci panowie ewidentnie dobrze czują się w swoim towarzystwie
Męczenie buły na podjazdach #2
Tereny szybowiska o tej porze roku są kompletnie opustoszałe. Nie udało nam się niestety napić ciepłej herbaty w miejscowym barze bo był zamknięty. Na szczęście wyszło słońce i pokazały się jakieś widoki. Chwila na fotki, posiłek i czas się przygotować do zjazdu. Zjeżdżałem to w 2013 w lecie i rower mocno wtedy tańczył na śliskiej, mokrej trawie, także byłem bardzo ciekaw jak poradzi sobie fat na topniejącym śniegu.
Szybowisko Bezmiechowa
Przygotowania do zjazdu
No to DZIDAAAAA
Poszedł bokiem
Ten zjazd to była czysta zabawa i główna atrakcja dzisiaj. Przy większych prędkościach trochę dawał się we znaki brak przedniego amora. Podobno 0.6 BAR w tak szerokiej oponie daje amortyzacje podobną do 100mm skoku ale wjechanie w dołek na dużej prędkości to nie jest miłe uczucie. Mimo wszystko zjazd był kompletnie szalony - prędkość, drifty bokiem, skoki z kretowisk, na koniec masa błota na twarzy. Dawno nie widziałem takich roześmianych mord kumpli jak na dole. Stare chłopy bawią się jak dzieci.
Po wszystkim zaliczyliśmy zakupy w sklepie i wyruszyliśmy przeskoczyć kolejną górkę aby dostać się do Leska. Temperatura dość mocno poszła w górę, zrobiło się naprawdę ciepło, śnieg zmienił się w błoto. Trochę błądziliśmy ale była okazja sprawdzić jak faty jeżdżą poza szlakiem na krechę przez lasy i pola.
Zagubieni gdzieś w leskich lasach ... panowie w niebieskich trykotach znowu jakieś przytulanki :D
Z Leska ruszyliśmy długim, asfaltowym podjazdem przez Huzele w kierunku przełęczy pod Gruszką. Tam wbiliśmy na zielony szlak w kierunku Zagórza. Początek szlaku w tym miejscu był ciężki do jazdy ale dalej była fajna leśno-polna droga i hektolitry błotnej posoki. Po kolejnych kilometrach świetnej, zjazdowej zabawy dotarliśmy do asfaltu w Zagórzu. Pozostał przejazd przez centrum miejscowości, podczas którego czułem się jak bym jechał w kolumnie jakichś czołgów.
Klasztor w Zagórzu (ruiny)
No i tak oto nasza przygoda z fatami dobiegła końca. Po praktycznym teście muszę zmienić swoje myślenie o tym rowerze. Myślałem, że to będzie kompletna nisza dla zakręconych indywidualistów jak np monocykle. Dziś się przekonałem, że te rowery raczej napewno wejdą na stałe na rynek i prędko nie znikną. Zwyczajnie dają masę frajdy z jazdy po szlakach, na których zwykły rower all mountain zamula. Jeszcze nigdy jazda po zdezelowanych, błotnistych leśnych drogach nie dała mi tyle frajdy. Fatbajki nie są aż tak zajebiste jak je maluje przemysł rowerowy ale też nie są kompletnie do bani jak uważają hejterzy. Konkretny sprzęt do konkretnych zastosowań. Oczywiście kupować tego nie zamierzam, chyba, że kiedyś wyprowadzę się gdzieś na wieś, zapuszczę brodę i będę wiódł styl życia drwala. Z wypożyczenia pewnie jeszcze nie raz skorzystam - taka jazda potrafi konkretnie uprzyjemnić ten fatalny, zimowy okres.
1 x 10
Dodatkowo jako bonus zajarałem się napędem 1x10. Brak wajchy od przedniej przerzutki zmienia bardzo dużo. Na płaskie tereny się to nie nadaje - bez problemu można ruszyć z najtwardszego przełożenia nawet pod lekką górkę, no ale do asfaltów to są inne rowery. W góry taki napęd jest idealny, poza tym jest bardzo łatwy w czyszczeniu. 30T z przodu i 40T z tyłu daje dość twardy młynek ale przynajmniej wyrabia nogę. Jak zużyję obecny napęd w trensie, to konwertuję.
Reasumując to był zajebisty dzień, choć wróciłem brudny, mokry i ledwo trzymałem się na nogach. Pierwszy raz od zeszłego lata podjeżdżało mi się dziś naprawdę dobrze. Co prawda Michaś standardowo mnie masakrował ale widzę w końcu jakiś postęp.
Fajnie było znowu poprowadzić w teren ekipę niewdzięcznych, krąbrnych typów spod ciemnej gwiazdy. Jedyny minus, że nie wypada mi się teraz nabijać z fatów, więc straciłem przysłowiową kopalnię beki. Zostają mi już tylko tłentinajnery ;).
Na koniec polecam wypożyczalnię fatów - Fatbike Bieszczady za profesjonalne podejście do klienta oraz pozdrawiam Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad za otwarcie obwodnicy Brzozowa, dzięki czemu droga z Rzeszowa w Bieszczady stała się przyjemniejsza i szybsza.
Sanocko-turczańska podróż w czasie wstecz
Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 26.07.2015 | Komentarze 7
Kolejny burzowy weekend rzucił nas na wschód województwa. Tu burze miały dotrzeć najpóźniej o ile w ogóle. Ustrzyki Dolne - wg fanów KSU i podziału administracyjnego stolica Bieszczadów, wg znających geografię miasto w Górach Sanocko-Turczańskich. Trasę po okolicy miałem opracowaną od 2 lat, więc tylko trochę ją odświeżyłem w oparciu o doświadczenia Pawła, który jeździł tu niedawno. Parking w parku miejskim i od Ustjanowej atakujemy czerwony szlak gminny w okolicy Małego Króla (642 m.n.p.m).Ustjanowa, w tle pasmo Żukowa
Pasmem jedzie się bardzo przyjemnie, szlak jest zadbany, szeroki i nie zniszczony przez ciężki sprzęt. Przypomina to jazdę po parku lub Beskid Sądecki bez kamieni. Po małym wypychu na Wielkiego Króla (732 m.n.p.m) szybko docieramy na Kamienną Lawortę (769 m.n.p.m) i zjeżdżamy w do górnej stacji wyciągu, skąd rozpościera się przyjemny widok na północ.
Stok narciarski Kamienna Laworta
Niestety nie znam genezy nazwy Kamienna Lawrota. Sporo pojeździliśmy dziś po tej górze i nie widziałem chyba ani jednego kamienia. Podobno są na trasie DH. No właśnie - trasa DH. W 2010 za pieniądze z UE utworzono tu trasę DH i 2 trasy Freeride. W planach miałem dziś zjazd jedną z nich. Przy trasach FR są znaki ale niema ścieżki. Czyli to jest prawdziwy freeride - wytycz sobie sam linie w dół przez krzaki. Tylko na co poszedł hajs od unii? Jedynie przy trasie DH było widać zarys singla ale był on zarośnięty, zakrzaczony i ogólnie nie zachęcał do jazdy. Wyglądał jak by nikt nim w tym roku nie jechał. Później dowiedziałem się, że te trasy są "zamknięte" od 3 lat - wyłączyli dołnhilowcom wyciąg i od tej pory prawie nikt ich nie używa.
Mapa tras DH
Kamienna Laworta wcale nie jest kamienna
Zdecydowaliśmy, że zjeżdżamy niebieskim szlakiem ale to nie była dobra decyzja. Czekała na nas zwykła droga leśna. Zjazd DH pewnie przyniósł by nam jakieś emocje, negatywne lub pozytywne ale przynajmniej było by o czym pisać. Przecinamy drogę z betonowcyh płyt i dalej mamy już "klasyczny niebieski karpacki" czyli krzaki i błoto. Trochę strach, ze względu na możliwi kontakt z Barszczem Sosnowskiego ale udało się dotrzeć do polnej drogi, która zaprowadziła nas do Łodyny. Okoliczne miejscowości wyglądają jak by czas zatrzymał tu się w latach 70 ubiegłego stulecia. Jedziemy rozwalonym asfaltem do Serednicy, uwagę przyciąga pasmo Ostrego Działu z kulminacją - Górą Dil (723 m.n.p.m). Przez regularne kształty wygląda jak usypany przez człowieka, olbrzymi wał.
Ostry Dział
Na mapie jest zaznaczony sklep więc nakładamy trochę drogi by tam dotrzeć. Niedługo poleje się zimna kolka! Niestety - sklep jest zamknięty. Pytam o niego miejscowych i dowiaduję się, że jest zamknięty od ... 10 lat. najbliższy sklep jest w Wańkowej - jakieś 8km. No dzięki, trochę nam nie po drodze. Szanse na to, że natrafimy na automat z napojami w ścianie stodoły (jak tydzień temu w Gorcach) w tej okolicy wynoszą ZERO procent. Ruszamy dalej obok PGRu obrośniętego Barszczem Sosnowskiego.
Sklep nieczynny od 10 lat
Urok PGRu
Mieliśmy przebić się przez pasmo Wysokiego Działu-Mosty (641 m.n.p.m). Polne dukty, ładne widoki, niestety szybko dopada nas typowo okoliczny problem czyli drogi istniejące jedynie na mapach. Zmusza mnie to do lekkiej modyfikacji planów, ale ostatecznie udaje się dotrzeć do Leszczowatego.
Upalny podjazd
Snopki
Mosty (641 m.n.p.m.), w oddali Ukraina
Tutaj znowu klimat końca świata. Lata 70. Na telefonie "Brak Sieci". To ja jestem jeszcze w Polsce? Jedziemy do Brelikowa, bo wg mapy jest tu sklep ale on również jest zamknięty (tym razem jedynie od 3 lat). Przykład tego jak polityka fiskalna państwa zabija smal-biznes. Robi się nieciekawie, woda się kończy, ja zaczynam mieć omamy, że pływam w morzu lodowatej pepsi-koli. Szkoda odpuszczać kawał trasy z powodów logistyczno-zaopatrzeniowych. Morale upada. Łukasz mówi, że jazda w taki upał na resztkach wody to najgorsze co może być. Ja kontrargumentuje, że są jednak gorsze rzeczy które mogą spotkać człowieka, np podtarcie się Barszczem Sosnowskiego, ostatecznie jednak muszę przyznać mu rację. Pozostaje nam starym, cygańskim sposobem wyżebrać trochę wody od miejscowych.
Hawira
Żebrząc o wodę
Udaje się i dzięki miłej pani napełniamy bukłaki lodowatą kranówką. Miły pan próbuje nam sprzedać swojego psa, przekonując, że to oswojony wilk. Mają tu nas chyba za kretynów z miasta. Jedziemy dalej - cel: przejechać kawałek pasma Chwaniowa z kulminacją - Brańcową (677 m.n.p.m). Biją tu źródła rzeki Wiar.
Pasmo Chwaniowa
Pierwszy "atak" na pasmo drogą zrywkową kończy się kompletną porażką. To jakie dramaty się tu działy, niech pozostanie tajemnicą wyrypy :D. Do pełni nieszczęścia brakowało chyba jedynie bliskiego spotkania z niedźwiedziem :D. Tak to jest jak nie słucha się rad doświadczonego kierownika :D. Odpuszczamy i jedziemy szutrem do niebieskiego szlaku, którym chcieliśmy wejść na Brańcową i z niej zjechać. Droga nawet jest i wydaje się ok ale ostatecznie z tajemniczych powodów kolejny raz odpuszczamy. Przebicie się niebieskim szlakiem do Leszczowatego okazuje się niemożliwe, ze względu na krzaki po pas, wracamy więc po własnych śladach. Grzeje niemiłosiernie, jedziemy asfaltem do Łodyny. Tu kolejny sklep, zaznaczony na mapie - niestety nie ma po nim śladu. Na szczęście jest czynny zajazd. Litr lodowatych płynów wypity w klimatyzowanym pomieszczeniu dodaje sił. Wracamy na Lawortę 30 minutowym wypychem po stoku.
Chłop się zaparł i brnie
Na szczycie spotykamy dwóch, na oko 20-letnich chłopaków na freeridówkach. Są z płaskiego jak stół Chełma, pierwszy raz na rowerach w górach. Chyba trochę nie wiedzieli co robić, proponuję więc wspólny zjazd zielonym do Ustrzyk, który na mapie wyglądał na krótki acz intensywny. No i to w końcu było to. Stromo i po korzeniach. To niesamowite jak 120 sekund konkretnej roboty potrafi zatrzeć negatywne wrażenie z całego dnia kitrania się po paździerzach. Dla mnie i Łukasza to był miodny, bardzo dobry zjazd ale dla chłopaków chyba największy hardkor w życiu :). Chwilę czekaliśmy na nich na dole. Widać, ze były emocje i problemy z hamulcami. Nic dziwnego - 90kg byczki ponad 190 cm wzrostu, rowery po 17kg a hamulce - najniższy model shimano na klockach żywicznych. Dajemy im kilka porad, krótki wykład o hamplach i rodzajach klocków. Wspólnie dojeżdżamy do centrum miasta, gdzie my się pakujemy i wracamy do Rzeszowa. Trudno było by mi ocenić tę wyrypę na szczęście zjazd zielonym uratował ten dzień. Do Ustrzyk na bank wrócę, bo okoliczne górki mają dobry układ poziomic ale będę się wtedy trzymał szlaków bliżej miasta.
Pełnia sezonu
Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 5
O tej porze roku to się powinno jeździć w najbardziej oddalone rejony kraju ale ja w piątek wróciłem do domu o 22 i nie miałem ochoty na dalekie eskapady. Jeździć jednak trzeba bo letni czas szybko mija więc z Sebą i Sebą wybraliśmy się dziś do Sanoka pojeździć po Górach Słonnych. Staram się tam pokazać przynajmniej raz do roku, bo to świetne tereny do mtb, relatywnie blisko Rzeszowa. Rano było dość chłodno ale wiedziałem, że pierwsze podjazdy szybko nas rozgrzeją. Chłopaki od początku dość mocno szarpią. Seba coś tam mówił, że 2 tygodnie nie jeździł i jest bez formy ale nie dałem się nabrać. Dobrze wiem, że nawet jak by Seba te 2 tygodnie nie tylko nie jeździł ale także nie trzeźwiał to i tak by mnie zniszczył na każdym podjeździe, tak też dziś było ;). Dość szybko dotarliśmy w górne części pasma, na najciekawsze tereny rezerwatu.Nad przepaścią
Seba walczy z kiepą przy Orlim Kamieniu
Minęliśmy Orli Kamień i rozpoczęliśmy zjazd żółtym Olechwoskim z powrotem do Sanoka. Gdy jechałem ten szlak w zeszłym roku to był to dla mnie kompletny hardkor. Zastanawiałem się, czy teraz będzie podobnie. Często podczas pokonywania szlaku po raz drugi poziom trudności wydaje się mniejszy, a jazda nie dostarcza tylu emocji. Dziś było jeszcze lepiej niż rok temu :D. Ostatnie ulewy wydrążyły na miejscowych ścianach głębokie koleiny. Jak to zobaczyłem ze szczytu pierwszej, tej najdłuższej, to od razu miałem pełne galoty. Mimo momentu zawahania zjechałem całość i to na wyciągniętej sztycy :D. W nowym rowerze nie czuję już takiej potrzeby zniżania siodełka, czasem o tym zwyczajnie zapominam. Druga ściana też dostarczyła trochę wrażeń, było o czym gadać na dole. Szlak, choć krótki, jest dla mnie jednym z lepszych na Podkarpaciu. Gdybym mieszkał w Sanoku to zaczynał bym każdy dzień od tego docinka. Siepał bym go tak długo, aż zjeżdżał bym go z zamkniętymi oczami, ziewając. Wtedy uznał bym, że w mtb osiągnąłem już wszystko i zajął się ... nie wiem ... może lotami w kosmos.
Sanok z północy
Po przejechaniu przez miasto wbiliśmy na niebieski szlak przez wzgórza okalające Sanok od południa. Długi podjazd, a potem bardzo przyjemna jazda grzbietem z widokami na Sanok po lewej i Beskid Niski oraz Bieszczady po prawej. Idealna pogoda na rower, około 20 stopni, słońce i względnie sucho, pierwszy raz w tym roku poczułem, że są wakacje.
Sanok z południa
Żurawinka-Kuty
Szybowisko w Bezmiechowej
Polny zjazd do miejscowości Poraż, trochę jazdy asfaltem przez malowniczą wioskę i dotarliśmy do ruin klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu. Bywałem tu już, nie-rowerowo, ale bardzo lubię te ruiny bo pozwolono im być ruinami. Dodatkowo na wierzy utworzono punkt widokowy.
Ruiny klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu
Wnętrze ruin
Goście na górze
Goście na dole
Widok z klasztornej wieży
Góry Słonne
Z klasztoru ruszyliśmy na kolejne ruiny, tym razem zamek Sobień. W Zagórzu lekko zabłądziliśmy wjeżdżając na teren jakiegoś zakładu, także poza zabytkami było też trochę klimatów industrialnych. San pokonaliśmy mostem kolejowym.
Kanon MTB - pokonywanie wiaduktów kolejowych
Dojazd do Sobienia już asfaltem, tak krótka sesja zdjęciowa i posiłek w przydrożnym barze. Siedzimy, jemy zapieksy, pijemy kolkę - jest pięknie.
Kajaki na Sanie
Na Sobieniu
Aż nie chciało się ruszać. Po posiłku wbita z powrotem na Orli Kamień i stamtąd już mocnym interwałem niebieskiego szlaku do Międzybrodzia i asfaltem do auta. Udany dzień. Dzięki chłopaki za jazdę, fajni z was towarzysze. Następna wyrypa pewnie już gdzieś dalej.
Słonne czyli sztuka wypychu
Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 06.04.2014 | Komentarze 5
Góry Słonne, pasmo należące do Gór Sanocko-Turczańskich odwiedziłem w zeszłym roku i podobało mi się, postanowiłem więc tu wrócić. W międzyczasie doczytałem sobie trochę o nich i okazało się, że ostatnio zaliczyłem ledwie namiastkę atrakcji jakie znajdują się na tych terenach. Tym razem towarzyszył mi Łukasz, który zabrał fula, więc wiadomo, że szarż na zjazdach nie zabraknie :). Wyjazd z Rzeszowa o nieludzko wczesnej porze, ponad godzina jazdy samochodem do Sanoka, cholernie ciężki plecak, a mimo wszystko z parkingu wyruszamy ze sporą werwą.No to ruszajmy
Początek czerwonego szlaku po wjeździe do lasu niestety jest aktualnie zniszczony przez wycinkę. Pamiętam jak w tamtym roku jarałem się tym odcinkiem - teraz niestety zalegają tam ścięte drzewa, masa gałęzi, syfu, wszystko porozjeżdżane przez ciężki sprzęt. Szkoda.
Na początku lesnego odcinka szaleje wycinka
Na szczęście wyżej jest już lepiej. Zaczyna się konkretna jazda, ten wspaniały singiel pozostał tu w nienaruszonym stanie - pytanie na jak długo?
Doskonałej jakości szlak czerwony w okolicy Orlego Kamienia
Zawsze w takich chwilach zastanawiam się co daje obszarom leśnym status rezerwatów, czy parków krajobrazowych. Chyba nic - bo na pewno nie chroni ich przed piłami drwali i ciężkimi maszynami. Zeszłotygodniowa wizyta w Magurskim i stan szlaku na Branie z Olchowca przekonała mnie, że nawet status Parku Narodowego niewiele w tej kwestii zmienia.
Panorama na Sanok
Jazda po tych singlach bardzo podoba się Łukaszowi - gna jak by hamulce nie istniały. Kamienie, korzenie, bardzo sucho - warunki do jazdy idealne, aczkolwiek po wyjechaniu na pasmo dokuczał lodowaty wiatr wiejący ze wschodu. Do Orlego Kamienia (518 m n.p.m.) dotarliśmy dość szybko.
Orli Kamień
W zeszły roku pojechałem stąd czerwonym dalej na wschód. Tym razem decydujemy się na zjazd żółtym szlakiem w kierunku miasta. Na forum emtb.pl ktoś napisał, że ten szlak jest "trochę rąbankowy" i jest na nim "kilka ścianek" - cóż ... sprawdziło się :). Polecam ten szlak wielbicielom mocniejszych wrażeń i posiadaczom dobrych hamulców. Jest kilka konkretnych ścian - dość technicznych ze względu na korzenie i sporo luźnych kamieni. Zjeżdżało się świetnie, adrenalina waliła po kablach. Zjechaliśmy wszystko, Łukasz poradził sobie bez reverba, na wysuniętej sztycy. Zazdroszczę tego szlaku mieszkańcom miasta Sanok!
Gdy to dobro się skończyło ruszyliśmy asfaltem w stronę Lisznej, by dotrzeć do zielonego szlaku, który zaprowadził nas na wzgórze Granicka (575 m n.p.m.), część tzw. Pasma Olechowskiego. Początek szlaku na wzgórze dość nieciekawy ale na górze czekała nas bardzo przyjemna jazda po grzbiecie pasma - strome zbocza i wijący się między nimi singiel. Jazda tam bardzo przypominała mi rezerwat Herby. Południowy stok góry zajmuje rezerwat buczyny karpackiej "Polanki" ale my dotarliśmy tu aby zobaczyć sporych rozmiarów, zbudowaną z piaskowca skałę Duży Kamień.
Rezerwat Polanki, jeszcze w pełni sił
Niestety jak to często bywa - poniósł nas zjazd - i skałę minęliśmy, a wracać nam się już nie chciało. Ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku wsi Bykowce. Zjazd był by przyjemny, ze względu na dość strome odcinki, niestety - na szlaku zalega sporo gałęzi i mnóstwo liści przykrywające kamienie - trzeba było więc uważać. Z Bykowca ruszyliśmy asfaltem przez Załóż do Sobienia. Sobień jest to niewielkie wzgórze, z rezerwatem przyrody oraz ruinami niewielkiego zamku. Początki warowni datowane są na XIV wiek. Ze względu na swoje położenie, zamek wydaje się być trudny do zdobycia, ta sztuka udała się jednak aż dwukrotnie Węgrom na przełomie XV i XVI wieku - od tego czasu obiekt popadł w ruinę, w XVIII wieku był jeszcze krótko schronieniem dla grupy Konfederatów Barskich.
Dark Biker comback, in da hauuuuusssss!
Jest to miejsce warte odwiedzenia. Ruiny być może nie są imponujących rozmiarów ale za to zbudowano tu taras ze wspaniałą panoramą na okolicę i płynącą w dole rzekę San. Spędziliśmy tu dłuższą chwilę robiąc zdjęcia, kręcąc filmy i ciesząc oczy tym fenomenalnym widokiem.
W ruinach #1
W ruinach #2
Platforma widokowa na Sobeniu, w dole San
Teraz czekał nas powrót na główne pasmo Gór Słonnych, czyli z wysokości 350 m.n.p.m musilismy się wywindować na 658. Aby to zrobić wybraliśmy szlak zielony ale akurat tego odcinka nie mogę polecić - aż do samej góry wiedzie on po mocno zdezelowanych drogach zwózkowych, w jednym miejscu trzeba odbyć stromy wypych przez tęgą paryję. Po dotarciu na Przysłup (658 m.n.p.m) pierwotnie mieliśmy jechać pasmem na wschód aż do Słonnego i zjechać czerwonym do Rakowej, niestety zaczynało nam brakować czasu, zaczęliśmy więc od razu zjeżdżać na północ szlakiem zółto-czarnym. Szlak był taki sobie (miejscami jazda po osie w liściach) ale swoje zadanie spełnił - zaprowadził nas dość szybko do malowniczo położonej miejscowości Tyrawa Wołska. Następnie czekało nas parę kilometrów asfaltu przez piękną dolinę - wspaniałe, wręcz idylliczne miejsce, dla takich miejscówek warto się tak mordować :). Z Hołuczkowa zaczęliśmy kolejny dziś powrót na pasmo, w teorii wydawał się on być najkrótszy - w praktyce okazał się być najcięższy. Niebieski szlak, zwany jest 'szlakiem ikon' ale powinien raczej nosić nazwę szlaku dla masochistów, bo znajduje się na nim przegląd chyba całej, kolczastej flory podkarpacia :). Początek szlaku przywitał nas krzakami dzikich róż, następnie jakieś skarłowaciałe drzewka z kolcami o długości 2cm i na koniec klasyk - jeżynowa alejka. Dodam jeszcze że większość trasy na Słonną to był długi, tęgi stromy wypych - także dało nam popalić. Zjazd tam mógłby być interesujący ze względu na tę stromiznę ale bez nagolenników bym nie zaryzykował :).
Okolice Hołuczkowa
Od Słonnej zaczęła się bardzo przyjemna jazda pasmem, którym wróciliśmy do Orlego Kamienia. Stąd obraliśmy szlak niebieski w kierunku Mędzybrodzia. Zaczęło się od łagodnej ścianki, spodziewałem się zjazdu aż do asfaltu - niestety odcinek okazał się być mocno interwałowy. Normalnie bym się cieszył ale teraz byłem mocno dojechany, każdy podjazd 'bolał'. Szlak był wyborny ale ze względu na zmęczenie ucieszyłem się na widok asfaltu. Powrót do auta i ładowanie kalorii w miejscowym MakDonaldzie. Sanok to niesamowite miasto, ścisłe centrum od stromych szlaków Gór Słonnych dzieli dosłownie kilkanaście minut - idealne miejsce do trenowania szerokiego spektrum umiejętności mtb. Strava wyliczała ponad 1600 metrów w pionie - to najwięcej w tym roku. bardzo udany wypad.
Jeszcze słowo o doświadczeniach z kamerką. Tym razem pozycja była ok ale dużo jeździliśmy dziś po korzeniach i "telewizorach" i właśnie w takich miejscach nagrywałem. Filmowanie z klaty to chyba nie jest dobra opcja na rower albo z tym uchwytem jest coś nie tak - wszystko trzęsie niemiłosiernie, nie da się tego oglądać na trzeźwo. Wygląda na to, że najlepszym statywem na rowerze jest jednak .. łeb bajkera ... i z tej pozycji spróbuję nagrywać kolejne edity.
Góry Słonne
Wtorek, 30 lipca 2013 · dodano: 30.07.2013 | Komentarze 1
Meteo.pl straszyło mnie deszczem ale ja mam urlop więc się nie boję. Michał też, więc koło 9 ruszyliśmy na Sanok. Po dotarciu na miejsce, ruszyliśmy czerwonym szlakiem z parkingu przy Sanie, nieopodal skansenu.Bajker vs czołg© tmxs
Pierwszym celem była skała Orli Kamień. Początek czerwonego szlaku mi się bardzo podobał - stromy, liczne hopy i bardzo dobrze utrzymane bandy świadczą, że teren jest opanowany przez lokalnych DH-owców. Powoli pniemy się pod górę singlem.
Czerwony szlak© tmxs
Kilka miejsc takich, że było by ciężko zjechać. Gdzieś tak od wysokości 500mnp zaczyna się naprawę dobra jazda. Dużo skał, korzeni całkiem niezłe widoki na Sanok.
Na morzu skał© tmxs
Widok na Sanok© tmxs
Zjazdy były dobre© tmxs
Super szlak, może dlatego, że pierwszy raz tu jechałem i byłem pod wpływem 'efektu łał' ale uważam, że Herby przy tym odcinku to jednak pikuś.
Zjedź to!© tmxs
Dotarliśmy do Orlego Kamienia, wspiąłem się nawet na górę, niestety to niewątpliwie wiekopomne wydarzenie zostało uwiecznione na aparacie Michała i jeszcze nie otrzymałem kopi :). Gdzieś tak od momentu gdy przecięliśmy asfalt w miejscowości Liszna, szlak zmienił się w leśną drogę, pięliśmy się mozolnie pod Słonny Wierch (667mnp) oraz Słonną (639mnp). Od przełęczy Przysłup szlak coraz mocniej obfitował w koleiny ale nadal jechało się bardzo dobrze. Zaczął padać deszcz, ale całą woda zatrzymywały korony drzew lasu, którym jechaliśmy. W okolicy najwyższego szczytu pasma - Słonnego (668mnp) czerwony szlak obił do miejscowości Rakowa. Ta część szlaku wyglądała na mniej uczęszczaną ale kusiła swoją stromością. Może kiedyś tam się zapuszczę, dziś ruszyliśmy dalej wg planu w kierunku wzgórza Kamionka i szybowiska w Bezmiechowej. Panorama roztaczająca się z Kamionki robi wrażenie, widać nawet trochę Jeziora Solińskiego.
Panorama z Kamionki© tmxs
Aby dotrzeć tam przejechaliśmy ponad 12 km na wysokości powyżej 500mnp, głównie lasem, kawał solidnego mtb wartego polecenia, zwłaszcza w takich warunkach jak dzisiaj (czyli susza). Na miejscu znajduje się szybowisko Politechniki Rzeszowskiej, dziś akurat maszyny można było zobaczyć jedynie w hangarze.
Hangar szybowcowy© tmxs
Gwoździem programu był tu zjazd stokiem do Bezmiechowej, rzadko kiedy miałem okazje zjeżdżać przy takiej ekspozycji terenu. Mokra trawa sprawiała, że każde użycie tylnego hamulca powodowało drift :).
Szybownisko DH© tmxs
W Bezmiechowej po postoju w sklepie ruszyliśmy dalej, mieliśmy w planie powrót przez Lesko i Zagórz. Niestety rozpadało się na dobre, siedzieliśmy pół godziny w lesie pod drzewem, czekając aż przejdzie. Dalsza jazda w tych warunkach nie miała sensu więc zdecydowaliśmy się na powrót w deszczu asfaltem do Sanoka. Oczywiście Przestało padać jak dojechaliśmy do miasta, a my rozpoczęliśmy poszukiwania myjki. Po umyciu rowerów, zapakowaliśmy je do mojego wieprzowozu i wróciliśmy do Rzeszowa. Mimo koszmarnego powrotu, to jednak warto było to pojechać.
Zaległa fota z Orlego Kamienia: