Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
29.40 km 25.00 km teren
02:42 h 10.89 km/h:
Podjazdy:960 m
Rozbójnicy:

Brytyjski downhill

Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 4

Budzę się rano napruty jak świnia w nieswoim mieszkaniu ... STOP! To nie ta historia. Ale poranek był podobnie ciężki. Pobudka o 6, za oknem mgła taka, że nie widać sąsiedniego bloku, wszędzie kałuże, zimno, muł, dno i wodorosty. Sprawdzam telefon - żaden z szanownych milordów, z którymi miałem dziś jechać wyjazdu nie odwołuje. No to i ja muszę trzymać fason, w końcu dziś przypadła mi rola kierownika. Przyjechali po mnie o dziwo w dobrych nastrojach. Nie podzielam ich entuzjazmu, zamulam. Pakujemy się i obieramy kierunek na Ustrzyki Dolne. Gościłem tu w zeszłym roku, było ciekawie ale wiedziałem, że wtedy piliśmy jedynie naparstkiem z morza potencjału, który posiadają te tereny. Dziś mieliśmy zanurzyć się w tym po uszy. Ale jak to zrobić przy takiej pogodzie? Nastrój miałem wybitnie parszywy. Sebek to chyba zauważył, bo przed Ustrzykami zapodał mi jakieś piguły. Niby suplementy diety na poprawę wydolności oddechowej ale przepite jakimiś węglowodanami przyniosły niespodziewane efekty. Parkujemy w Ustrzykach przy parku, a tam festyn - jakieś zawody biegowe. Sporo ludzi, gra muzyka, stadion oszalał, meksykańska fala. A mi w głowie hulają kolorofony! Nic tylko tańczyć i pisać wiersze. Jednocześnie. Przebieram się szybko, chwytam rower i walę 2 kółeczka po pobliskim pumptracku, żeby spożytkować nagły przypływ energii. Próbuję namówić na to samo gości ale oni nie chcą, bo "oszczędzają siły". Nie rozumiem takiej postawy. Na znak protestu wrzucam zdjęcie pustego toru.

Pumptrack, Ustrzyki Dolne
Pumptrack, Ustrzyki Dolne 

W końcu ruszamy. Pogoda taka sobie, ale jest ciepło. Okoliczne wzgórza pogrążone w londyńskiej mgle. Jedziemy asfaltem do Równi, gdzie wbijamy na niebieski szlak, który ma nas zaprowadzić na pasmo o tej samej nazwie. Dzięki magicznym pastylkom czuję się jak bym miał 3 dziurkę w nosie i zasysał całe powietrze w promieniu 100m. Jedzie mi się bardzo dobrze, choć jeszcze tak na 100% nie zregenerowałem się po czwartkowej, bandyckiej jeździe w Beskidzie Wyspowym. Skoro wjechaliśmy na szlak niebieski karpacki tzn, że będą problemy i prędzej czy później go zgubimy. Tak też się dzieje, na szczęście droga którą jechaliśmy zaprowadziła nas prawie na pasmo, z krótką tylko krechą przez pola.

Goście pokonali to na manualu, ale poprosiłem by wrócili i przypozowali
Goście pokonali to na manualu, ale poprosiłem by wrócili i przypozowali

Wspinaczka na Rówinie
Wspinaczka na Równię

Jedziemy w kierunku Gromadzynia, do wyciągu. Błoto naprawdę fest. Biorąc pod uwagę, że na tych pagórkach poziomice wręcz zabijają się o siebie to zjazdy dziś będą wyglądały niczym klasyczny, brytyjski downhill. Nie wiem czy to mądre jechać taką trasę w takich warunkach ale na pewno będzie zabawnie. Na Gromadzyniu spożywamy english breakfast popijając earl grayem.

Gromadzyń (655 m.n.p.m)
Gromadzyń (655 m.n.p.m)

Mieliśmy stąd 2 opcje zjazdu - niebieskim do centrum Ustrzyk lub żółtym na osiedle Jasień. Kierując się moim instynktem kierownika wybieramy żółty. Spodziewałem się zrywki, a mamy genialny singiel. Spory odcinek jest mega stromy. Było okrutnie ślisko, przez zalegające liście. Jechałem na końcu, goście wyślizgali mi linie i w pewnym momencie wyprzedza mnie tylne koło. Delikatnie położyło mnie na prawym boku w najbardziej stromym miejscu. Stąd ani w górę ani w dół, nie mówiąc już o powrocie na rower. Zsuwam się powoli na butach. Musiałem wyglądać szczególnie żałośnie, gdy w jednym momencie trzymałem się obiema rękami jakiegoś drzewa walcząc o to żeby się nie sturlać. Mimo wszystko gigantycznie propsuję ten szlak i wrócę na rewanż w bardziej korzystnych warunkach.
W Jasieniu, po pokonaniu waterstepa, wbiliśmy na niebieski szlak spacerowy Orlik-Kiń. Początkowo przyjemny podjazd po łące wśród jodłowego lasu, zmienił się w srogi wypych. To jednak nic, w porównaniu do tego co czekało nas na paśmie. Gęsta mgła i świeża droga zrywkowa. Najgorszy, oblepiający koła syf. Z tej gliny można by ulepić bałwana. Koła ciągle się zalepiały. 1km szliśmy 40 minut. Dropsy od Bandita przestały działać i nie było zbyt wesoło. Jeśli tak będzie wyglądał szlak do samego dołu to zjedziemy go chyba na tyłkach. I kiedy już wydawało się, że utkniemy tu na wieki, droga zrywkowa odbiła na południe, a szlak przeszedł w klasyczny singiel. Goście od razu pomknęli w dół, a ja, pomny doświadczeń ze zjazdu z równi, poświęciłem chwilę by upuścić powietrza z opon. To była dobra decyzja - problemy z trakcją zniknęły ale ryzyko snejka wzrosło. Na mapie ten zjazd wyglądał na mega stromy i faktycznie taki jest, na szczęście jednak trochę to zbocze trawersuje. Wypadam z lasu na ostatni odcinek przez pola, patrzę w dół, a tam jeden ziomek leży na glebie w pozycji embrionalnej, a drugi próbuje go podnosić. Przestrzelony zakręt. Na szczęście nic poważnego się nie stało, a kolejny godny polecenia, dość hardkorowy w tych warunkach zjazd - zaliczony. Wracamy do centrum miasta by trochę ogarnąć uwalone rowery.

Rzeźbienie w błocie
Rzeźbienie w błocie

Dalej podjeżdżamy niebieskim szlakiem na Kamienną Lawrotę (759 m.n.p.m). Szlak to nic ciekawego - szeroka droga leśna, zryta przez kłady i krosy. W suchych warunkach pewnie do podjechania, dziś jednak sporymi fragmentami trzeba pchać. Na górze przywitały nas rozległe widoki i zimny wiatr.

Laworta #1
Tylko te ciuchy i te rowery, ludzie jacyś niewyraźni ... typowa pozerka i lans, ich pasją nie jest mtb tylko grupowe ubieranie się pod kolor pomarańczowy

Laworta #2
Laworta - wyciąg

Tym razem postanowiłem nie powtarzać błędu z tamtego roku i sprawdzić miejscową trasę downhilową. Cóż, takiego syfu dawno nie widziałem. Wszystko zawalone liśćmi, drzewami, gałęziami. Bandy w stanie rozkładu. Na elementy drewniane strach wjeżdżać. Mimo wszystko zjazd jest dość płynny, a trasa choć krótka to naprawdę przemyślana. Szkoda, że ewidentnie coś poszło nie tak i nie ma się kto opiekować takim dobrem. Za to Sebek znajduje parę miejsc by się oddać swojej pasji ;).

Tak wygląda polski downhill
Tak wygląda polski downhill

Bandit w swoim żywiole #1
Bandit w swoim żywiole #1

Bandit w swoim żywiole #2
Bandit w swoim żywiole #2

Po zjechaniu do szutrowej drogi okazuje się, że jesteśmy z czasem dość mocno w plecy, zatem będziemy musieli skracać. Szkoda bo bardzo chciałem zdobyć dziś Górę Dil, to bardzo ciekawe wzniesienie, o którym często rozmyślam po nocach.
Stromy wypych niebieskim szlakiem, trochę fajnej jazdy pasmem i jesteśmy z powrotem na Lawrocie, skąd znanym i lubianym zielonym szlakiem zjeżdżamy do Ustrzyk na five'o clock tea przy samochodzie. Na miejscowej myjce wydajemy 9 zł na mycie 2 rowerów i to i tak za mało by się pozbyć tego dziadowskiego błota. Kilometraż zrobiliśmy dziś wybitnie mizerny ale to błoto sponiewierało jak byśmy walnęli 2 razy więcej. Kompletnie szalony wyjazd. Może kiedyś założę biuro podróży - najbardziej stuknięte wyrypy w galaktyce. W przypadku takich interesów najważniejsza jest nazwa. Niestety, tę wymarzoną już mi ktoś zajumał.



Zdjęcie podesłał stały czytelnik mojego bloga - Pan Łukasz. Panu Łukaszowi dziękuję, a tymczasem czekam na powrót suszy.









Komentarze
Tobol23
| 19:10 niedziela, 10 kwietnia 2016 | linkuj Mechaniczna pomarańcza-wersja Bieszczadzka, jednym zdaniem dużo się tam działo dziwnych rzeczy.
tmxs
| 17:28 niedziela, 10 kwietnia 2016 | linkuj I to jest właśnie duch wojownika.
MUZYKSS
| 16:35 niedziela, 10 kwietnia 2016 | linkuj Wyjazd w deszczu, ze świadomością, że nic innego nas tam nie czeka. Tony lepkiego błota. Zrywka. Chore nachylenia. 60% w siodle. Szybkie śliskie single, momentami nie zdążyłem się nawet zesrać ze strachu. Dwie maty w tym jedna lepsza na niezłej prędkości, gałąź wbita pod daszek, wybity palec, skręcona noga. Brzmi jak niezła hujnia,a smakowało jak jeden z lepszych wyjazdów. To chyba było to Enduro, a pomarańcz nigdy nie był tak męski, jak wczoraj :)
yazoor
| 10:40 niedziela, 10 kwietnia 2016 | linkuj Pomarańcz rządzi :D
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!