Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:381.50 km (w terenie 241.00 km; 63.17%)
Czas w ruchu:30:04
Średnia prędkość:12.69 km/h
Suma podjazdów:9984 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:38.15 km i 3h 00m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
22.30 km 10.00 km teren
01:20 h 16.73 km/h:
Podjazdy:237 m

Po pracy

Poniedziałek, 30 maja 2016 · dodano: 30.05.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
41.60 km 35.00 km teren
03:45 h 11.09 km/h:
Podjazdy:1680 m
Rozbójnicy:

Dobre czasy

Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 29.05.2016 | Komentarze 6

Łukasz dał mi znać, że w ten weekend na wyrypę pojedzie z nami wielce szanowny kolega Jacek z Lublina. Z Jackiem jeździłem ostatnio 2 lata temu i przeczołgałem nas wtedy ostro po dzikich kniejach Beskidu Niskiego ale za to przekonałem się, że chłopak pasuje charakterologicznie do naszej zbieraniny. Tym razem postanowiłem zaproponować całkiem inną, bardziej cywilizowaną trasę. Na wezwanie do melanżu standardowo, twierdząco odpowiedział jeszcze Sebek. I tak oto nasza czwórka zupełnie ignorując ostrzeżenia przed burzami stanęła w ten piękny, sobotni poranek u stóp Jaworzyny Krynickiej. Rozpoczęliśmy od soczystego uphilu pod schronisko szerokim i kamienistym, leśnym duktem. Jacek kolejny raz udowadnia, że jest podjazdowym hartem i szybko nas wycina. Miny pieszych turystów na widok tego jak w jakim tempie pospawał kiepę za schroniskiem były naprawdę zabawne. Dotarliśmy pod Jaworzynę ale pod stacje kolejki wybierać się nie miałem zamiaru. Byłem tam raz i było to o raz za dużo. Ruszamy pasmem na zachód. Szlak ma postać szerokiej drogi leśnej. Zdarzają się nawet kamieniste zjazdy, np za Runkiem (1080 m.n.p.m) ale ze względu na sporą ilość turystów nie ma się jak rozbujać. Jest też sporo rowerzystów, bo w sumie to idzie tu szlak rowerowy. Wielu takich zupełnych naturszczyków jeżdżących bez kasku. Jeden z nich zagadnięty o nienoszenie szyszaka wygłasza całkiem ciekawy elaborat. Jak słyszę od gościa teksty w stylu "kask zupełnie zawęża mi pole widzenia" i "a poza tym to ja mam dobrą technikę" to uśmiecham się pod wąsem na wspomnienie tych wszystkich momentów gdy kask ratował mi dupę  głowę. Cóż każdy ma prawo żyć jak chce, a ja nie jestem z tych nawracających innych na własne racje (no może za wyjątkiem walki  z ESPEDEfilią) . Życzymy panu powodzenia, gumowych drzew i miękkiego podłoża, następnie gubimy domorosłego mistrza techniki na pierwszym korzenno-kamiennym podjeździe. Dalej następuje dość monotonny odcinek. Dopiero za Holą (978 m.n.p.m) na szlaku robi się puściej, trafia się też kilka krótkich ale fajnych sekcji zjazdowych. Pogoda i humory nam dopisują, a ja muszę napisać, że jestem naprawdę dumny z zachowania moich kolegów. Zamiast zwyczajowo siać zgorszenie oni dbają o przyrodę, toczą naukowe dysputy i dokarmiają młode, zagubione turystki. Uśmiechnięci docieramy na Halę Łabowską.

Ja i moi koledzy. Z daleka być może wyglądają jak kwiat polskiej młodzieży i przyszłość tego narodu, ale gdy z bliska spojrzysz w ich zakazane facjaty dostrzeżesz oznaki powolnego staczania się, ogólnorowerowego złajdaczenia oraz częstego sp
Ja i moi koledzy. Z daleka być może wyglądają jak kwiat polskiej młodzieży i przyszłość tego narodu, ale gdy z bliska spojrzysz w ich zakazane facjaty dostrzeżesz oznaki powolnego staczania się, ogólno-rowerowego złajdaczenia oraz częstego spożywania etanolu 

Po relaksie ruszamy żółtym szlakiem na południe. Nie jest to może najlepsza opcja w tym rejonie ale szlak też nie jest jakiś zły. Generalnie to szeroka leśna dzida ale jest i bardziej stroma sekcja po kamieniach. Niestety jest ona dość krótka. Wyjeżdżamy z lasu na polanę, tam jeden Ziomek próbuje zejść z miedzy BACKFLIPEM. Prawie się udało. Na szczęście nic poważnego się nie stało.
Na widokowej polanie cykamy foty, a Bandit znajduje miejscówę co by trochę polatać.

Bandit i jego agresywny styl
Bandit i jego agresywny styl

Widoczek #1
Widoczek #1

Widoczek #2
Widoczek #2

Morale tego dnia było naprawdę wysokie
Morale tego dnia było naprawdę wysokie

Jedziemy dalej. Opuszczamy żółty szlak na rzecz czerwonego gminnego, który prowadzi do pobliskiej Wierchomli. Przez chwilę wygląda na to, że ten szlak ma potencjał na coś więcej ale w sumie to tylko interwał po leśno-polnych drogach. Jest za to sporo fajnych widoków. Panuje przytłaczająca duchota, a mnie zaczyna dopadać lekka bomba, brakuje mi płuc.

ROAAARRR Bandit agresywny styl
Na Łomnicą

Jak to na robocie - czasem się trochę kurzy
Jak to na robocie - czasem się trochę kurzy

W Wierchomli tankujemy w tym samym sklepie co rok temu. I wtedy zaczyna tęgo lać. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie pod parasolem. Pada dość konkretnie ale na szczęście jedynie przez jakiś kwadrans. 

Ja i moi koledzy. Na wyrypie poszedł bym za każdego w nich ogień, ale to nie znaczy że bym się przyznał do tych bandytów na mieście
Ja i moi koledzy. Na wyrypie poszedł bym za każdego w nich w ogień, ale to nie znaczy że bym się przyznał do tych bandytów na mieście

Wierchomla
Wierchomla po deszczu

Ruszamy w stronę stacji wyciągu krzesełkowego. W planie mieliśmy kupić karnety na wyciąg i zaliczyć parę zjazdów po miejscowych trasach DH. Niestety z południa nadciąga konkretna, burzowa pucówa. Odpuszczamy i wypychamy czarnym szlakiem pod Bacówkę nad Wierchomlą. W sumie ciekawy szlak, dobry na zjazd - niestety jest on dość zatłoczony. Pogoda robi się naprawdę słaba. Pod Bacówką kolejny raz tego dnia dopada nas ostra ulewa. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie w ciepłym schronisku w którym serwują żurek. Miejscowa zupka jest inna od tej serwowanej w schronie na Przehybie. O wiele mniej kiełbasy ale za to jest boczek. To się ceni i szanuje.
Siedzimy jemy i patrzymy jak leje. Myślimy co dalej. Rozważamy nawet powrót szutrowy. Gdy ulewa ustaje podejmuję decyzję, że jedziemy dalej według planu mimo tego, że ciężkie chmury nie ustępują, a w oddali słychać grzmoty. Przed kumplami udaję, że wiem co robię i do podjęcia decyzji używam nieomylnego instynktu wypracowanego podczas wielu lat pełnienia funkcji kierownika wyryp. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że blefuję, improwizuję, wróżę z fusów, oceniam sytuację na podstawie lichych poszlak i liczę na farta. Przybieram jednak przy tym bardzo mądrą minę (a przynajmniej mi się wydaje że tak potrafię). Goście dają się nabrać i jedziemy niebieskim rowerowym z powrotem na Runek. Bomba u mnie się pogłębia. Zalewają mnie okrutne poty, sapię jak parowóz ale jakoś się turlam. Łukasz za to standardowo po żurze sunie w górę jak Lens po epo. W końcu zaczynamy zjazd niebieskim w kierunku Krynicy. 

Dzidowanie na niebieskim
Dzidowanie na niebieskim

Zjeżdżałem to rok temu i wtedy mnie nie urzekło. Dziś jest ok. Pewnie dlatego jest w dół, więc jakoś tam jadę i nie zalewają mnie już dwudzieste poty. Na krótkich odcinkach podjazdowych spinam się by nie zwymiotować. Docieramy do stoków narciarskich w Słotwinach. Goście mają szampańskie nastroje. Ja niekoniecznie.

Krynickie Słotwiny
Krynickie Słotwiny

Gościom wyrypa się chyba podobała
Gościom wyrypa się chyba podobała

A ja się snuję i myślę już tylko o tym żeby się połozyć
A ja się snuję i myślę już tylko o tym żeby się położyć

Stąd już mamy naprawdę blisko do parkingu. Wystarczyło jedynie zjechać do niego zielonym szlakiem. Całkiem fajny odcinek. Sporo korzeni. I wówczas miał miejsce mały incydent.

Zjazd do parkingu
Zjazd do parkingu

Wtedy nie bardzo skumałem co tu Ziomek chciał uczynić ale teraz to już wiem. Kolega chciał zakończyć wyrypę tak po amerykańsku w stylu REMPEJDŻ. Chciał przypompować ROLLERa, wykorzystać naturalnego BERMa, by wbić koła w glebę i brutalnie wysmażyć wykwintnego KORNERa. Niestety coś poszło nie tak i wyszło salto mortale z dropa z miękkim lądowaniem w malinowym chruśniaku. Na szczęście obyło się bez strat, a jedyną konsekwencją była kupa śmiechu. Ciekawy akcent na koniec.
Było ciężko ale fajnie. Co prawda lekko poobijani ale wróciliśmy cali i udało się nic nie rozwalić Decyzja podjęta w bacówce okazała się dobra choć była to lekko pokerowa zagrywka. Dopiero teraz, gdy wiem jak poważne nawałnice przeszły nieopodal zdaję sobie sprawę, że mogło to się potoczyć zupełnie inaczej. Dziwnie mi to pisać po takim pozytywnym dniu ale odczuwam lekki przesyt mtb melanżu. Chyba muszę pojeździć trochę na szosie żeby wrócić na ziemię i zrozumieć znowu, że życie jest smutne.




Dane wyjazdu:
34.20 km 8.00 km teren
02:00 h 17.10 km/h:
Podjazdy:243 m

Wiedziony zapachem grilowanej kiełbasy

Czwartek, 26 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
34.30 km 15.00 km teren
02:00 h 17.15 km/h:
Podjazdy:434 m

Całkiem miło sobie pojeździłem

Poniedziałek, 23 maja 2016 · dodano: 23.05.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
40.00 km 25.00 km teren
03:45 h 10.67 km/h:
Podjazdy:1240 m
Rozbójnicy:

Turbacz

Sobota, 21 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 2

Jeszcze się nie ogarnąłem po czwartkowej wyrypie, a tu trzeba jechać na następną. Piątek miałem bardzo ciężki, mogłem zapomnieć o regeneracji ale trzeba jeździć - to prawo sezonu i MTB melanżu. Tym bardziej, że plan był dość ambitny - zdobyć najwyższe wzniesienie Gorców - Turbacz, w drodze na który poległem rok temu. Dziś z Jackiem i Sebkiem, podobnie jak tego pamiętnego dnia - wyruszyliśmy z parkingu w Ochotnicy Dolnej.
Początkowo ciśniemy 15 km asfaltem. Goście nie byli specjalnie szczęśliwi :). Jakoś mi nie wierzą, że za cenę tego początkowego wysiłku nagrodą na koniec będzie zjazd pod sam parking. W końcu wjeżdżamy w teren i leśnymi drogami docieramy do czerwonego szlaku rowerowego na Turbacz i od razu rozpoczynamy wypych jego najbardziej techniczną sekcją. Zjazd tędy podczas burzy w zeszłym roku to był dla mnie jeden z najlepszych momentów sezonu 2015.

Tak się robi szlaki rowerowe w Gorcach. Prawie jak rzeszowskie DDRy
Tak się robi szlaki rowerowe w Gorcach. Prawie jak rzeszowskie DDRy

Po wypychu mamy dość ładny widok na Tarty, niestety - humor psują nam ciężkie deszczowe chmury, które nadeszły z zachodu. W pewnej chwili wyglądało na to, że ulewa dopadnie mnie dokładnie w tym samy miejscu co rok temu czyli na Kiczorze (1282 m.n.p.m). Już miałem złorzeczyć na okrutny los, na szczęście niebo wytrzymało i mogliśmy ruszyć dalej. 

Burzowy światłocień
Burzowy światłocień

Jezioro Czorsztyńskie
Jezioro Czorsztyńskie

Wypychanko
Wypychanko

W końcu podjeżdżamy pod schronisko. Jakiś pieszy turysta obserwując mnie jak męczę wora na młynku mówi do drugiego: "Co za katorga. To chyba trzeba lubieć". O wypraszam to sobie Panie Kolego! Lubię to gdy barman leje mi podwójną wódkę. Moja relacja z MTB to coś znacznie poważniejszego. Oczywiście zachowałem swoje zdanie dla siebie. Ludzie i tak nie zrozumieją.
W schronisku na Turbaczu tłumy i wielu rowerzystów. Nie czułem się tam zbyt dobrze. Czas oczekiwania na ciepły obiad to godzina, więc jemy tylko po kawałku ciasta pod herbatkę. Ze schroniska ruszamy na sam szczyt, który jest stąd o rzut beretem i kawałek fajnego szlaku.

Schronisko na Turbaczu
Schronisko


Szlak na Turbaczu
Szlak na Turbaczu

Ja i moi koledzy na Turbaczu. Być może wyglądają na porządnych obywateli i poważnych biznesmenów ale w rzeczywistości to rowerowi bandyci, nieczuli na piękno sztuki i natury. Jeśli spotkasz ich kiedyś na szlaku nie oczekuj z ich strony niczego
Ja i moi koledzy na Turbaczu. Być może wyglądają na porządnych obywateli i poważnych biznesmenów ale w rzeczywistości to rowerowi bandyci, nieczuli na piękno sztuki i natury. Jeśli spotkasz ich kiedyś na szlaku nie oczekuj z ich strony niczego dobrego

Szybko wróciliśmy pod schronisko. W planie był zjazd zielonym szlakiem do Nowego Targu ale wiszące nad miastem burzowe chmury, nadciągające z tego kierunku tłumy turystów i późna godzina zniechęciły nas do tego. Skracamy więc trasę i jedziemy od razu w kierunku Gorca.

Startujemy ze schronu
Startujemy ze schronu

Lecimy na hale
I lecimy na hale

Do Jawrozyny Kamienickiej mamy szlak rowerowy - szeroką drogę leśną oraz rowerowe "ułatwienia" zainstalowane przez ekipę parku narodowego. Polega to na tym, że na niektórych odcinkach położone są drewniane belki co 15 cm, a w przerwy między nimi nasypano gruzu. Położyć metalowe szyny i były by tory kolejowe. Opnie na temat tego innowacyjnego sposobu budowania ścieżek rowerowych są mocno podzielone, ale ja myślę, że zrobiono to przyszłościowo i kiedyś będzie można zwiedzać Gorce drezyną.

Parkowe ułatwienia
Parkowe ułatwienia

Szlakiem rowerowym dotarliśmy na widokową polanę w okolicy Jaworzyny Kamienickiej. Widać stąd kawał Gorców, a nawet wzniesienia Beskidu Wyspowego.

W oddali Gorc (1228 m.n.p.m)
W oddali Gorc (1228 m.n.p.m)


W oddali Beskid Wyspowy
W oddali Beskid Wyspowy

Jaworzyna Kamienicka (1288 m.n.p.m)
Jaworzyna Kamienicka (1288 m.n.p.m)


Opuszczamy szlak rowerowy i jedziemy dalej pieszym na granicy parku narodowego. Spotykamy grupy turystów, a nawet endurofców. Ewidentnie Gorce najlepiej jest zwiedzać na tygodniu i poza sezonem, żeby uniknąć tego tłoku. Niedaleko za Jaworzyną jest bardzo fajna i naprawdę długa sekcja korzenna. Rewelacja. 

Korzennie
Korzennie

Poza tym mamy tu fajne parę kilometrów jazdy drogą leśną, trochę zjazdów i podjazdów, trochę błota. MTB bez spiny. Docieramy w okolice Gorca, ale sam wierzchołek odpuszczamy. Ruszamy podjazdem do studenckiej bazy namiotowej, gdzie Jacek udziela nam lekcji uphilu :). Dojeżdżamy do zielonego szlaku, którym zjazd miał nas zaprowadzić prawie pod sam parking. Dużo sobie obiecywałem po tym szlaku. 8km i jakieś 650 metrów w dół, na forach piszą, że to klasyka Gorców. Tym czasem początek zjazdu wygląda bardzo źle - szeroka droga gruntowa. Jakoś bez zajawki ten zjazd, wolimy podziwiać widoki. Na znak protestu Bandit proponuje zjechać ten odcinek tyłem.

Lipa na zielonym
Lipa na zielonym, tym mamy zjeżdżać z 1000 m.n.p.m?????

Wieża widokowa na Gorcu
Wieża widokowa na Gorcu

Gorczańskie hale
Gorczańskie hale


A co było dalej? Rety .. co było dalej!  Dawno nie jechałem takim syfem. Jest stromo i szeroko ale szlak przypomina jeden wielki, leśny śmietnik - kupa gałęzi, błota, liści i gruzu. Wszystko w rynnie powstałej po zwózce drzewa. Zjeżdżając to czułem się jak pusta butelka po alkoholu zrzucona do zsypu na śmieci z 10 piętra w wieżowcu. Muszę przyznać, że Bandit szarżował w to wszystko jak wściekły bulterier. Miło było patrzeć jak robi tę robotę. Gdyby jeszcze jadąc wulgarnie ubliżał kolejnym fakersonom wtedy te sterty głazów rozstępowały by się przed nim jak Morze Czerwone przed izraelitami. Było sporo walki, alej największym problemem były drzewne odpady pozostawione na szlaku przez drwali. Do tego dochodzi fatalne oznaczenie. Może inaczej bym oceniał ten szlak gdyby było sucho .... ale chyba NIE! Za takie coś muszę ocenić go na ZERO flaszek w mojej alko skali. Jak na zjazd z takiej wysokości to straszny zawód. Pozostało mi jedynie przeprosić kolegów albo nawet i widzów przed telewizorami. Gdzieniegdzie tę fatalną drogę zrywkową da się objechać cudownymi fragmentami singla - może to są jakieś pozostałości z czasów gdy ten szlak naprawdę był klasykiem. Nie wiem. Dzisiaj nie mogłem doczekać się jego końca. Gdy w końcu dotarliśmy do asfaltu czułem ulgę.
Niewątpliwie był to dobry dzień w górach z dobrymi chłopaczynami. Turystycznie było ciekawie, zjazdowo pozostał niedosyt. Podobno całe Gorce są właśnie tak rozwalone. Mimo wszystko na bank tu kiedyś wrócę, ze względu na wspaniały klimat iglastych lasów, których próżno szukać na południowym Podkarpaciu.




Dane wyjazdu:
59.70 km 40.00 km teren
04:31 h 13.22 km/h:
Podjazdy:1691 m
Rozbójnicy:

Smak beskidzkiego błota

Czwartek, 19 maja 2016 · dodano: 20.05.2016 | Komentarze 0

Podkarpacie. Pradawna Ruś Czerwona. Miejscowość: Olchowiec. Stąd wyruszyliśmy na kolejną rowerową przygodę. Na pierwsze danie - żółty szlak na Baranie. 

Żółty na Baranie
Żółty na Baranie

Trochę ostatnio popadało więc od samego początku mamy pod kołami dużo, dużo błota. Planowaliśmy zjazd popołudniu tą samą trasą, więc zacząłem się martwić, że wrócę brązowy do samochodu. Nie wiedziałem wtedy, że podczas popołudniowego zjazdu będę już tak upaćkany, że będę miał to w nosie.
Dość szybko dotarliśmy na górę. Tu na wysokości 754 m.n.p.m znajduje się słowacka wieża widokowa. Byłem na niej 2 lata temu. Konstrukcja wieży zawsze była dość kontrowersyjna, aktualnie jest w opłakanym stanie - szczeble w drabinach są połamane lub spróchniałe. Po polskiej stronie za to powstał turystyczny schron. 

Schron na Baranim
Schron na Baranim

No to czas napisać, że Paweł ma nowy rower! Dłuuugo oczekiwany Giant Reign 1.5. 

Rejn!
Rejn!

Targany zazdrością muszę napisać, że ten pomarańczowo-niebieski kolor doskonale pasuje chyba tylko do zwiewnej, wiosennej kiecki, czerwonych szpilek oraz tipsów. Ale prawda jest taka, że jeśli dobrze zjeżdża to niech sobie będzie nawet i cały w różowe słoniki. Na żywo rower wygląda niesamowicie, cały dzień nie mogłem oderwać od niego wzroku. Paweł obiecał, że da mi się karnąć, więc jarałem się.
Tymczasem zaczęliśmy zjeżdżać na zachód szlakiem granicznym. Na zjazdach zalegały olbrzymie ilości śliskiego, beskidzkiego błota, przemieszanego z zeszłorocznymi liśćmi. Oj nażarłem się ja juz tej brei w życiu na kilogramy. Dla mnie to smak lepszy niż najbardziej wykwintne dania z Atelier Wojciecha Modesta Amaro. Sam szlak jest dość zróżnicowany. Są szerokie, rozjeżdżone przez terenówki drogi leśne, jeden fajny stromy i kamienisty zjazd, trochę singla ogólnie typowo pasmowy interwał. Trochę widoków, w tym na słynną dolinę Ciechani.

Ciechania od południa
Ciechania

Pomarańcze w Ciechani
Pomarańcze w Ciechani

Na szlaku granicznym
Na szlaku granicznym

W pewnym momencie pojawił się pomysł żeby wypróbować zielony szlak na Słowację, który na mapie wyglądał na dobry zjazd. Nie mam dobrych doświadczeń ze słowackimi szlakami, tym razem również było bez szału - leśna droga i masakryczne błoto. Rzucało mną jak szmatą od lewa do prawa. Dodatkowo podczas powrotu na granicę zgubiliśmy drogę co skończyło się koszmarnym wypychem na krechę przez krzaki. Ten odcinek zepsuł mi głowę. 

Słowackie krajobrazy
Słowackie krajobrazy

Po powrocie do kraju z wojaży po cygańskich rewirach zjechaliśmy do Ożennej, skąd przez Krempną asfaltem dotarliśmy do Huty Polańskiej. Długi, asfaltowy, rozleniwiający odcinek wyrypy.

Cerkiew w Krempnej
Cerkiew w Krempnej

Cerkiewny ołtarz
Cerkiewny ołtarz 

Kościół w Hucie Polańskiej
Kościół w Hucie Polańskiej 

No i przyszedł czas na powrót na granicę. Żółty z Huty mega błotnisty ale do podjechania. Dalej ciężki wypych stromizną, którą zjeżdżaliśmy rano. I dalej Paweł zamienił się ze mną rowerami :D. Czas więc na recenzję. Żeby tym podjeżdżać to trzeba mieć nogę. Młyn 30x42 jest dość wymagający. Nieświadomie dojechałem biegami do młynka to wydawało mi się, że mam jeszcze ze 2 zębatki w zapasie a tu zonk. Paweł jednak daje radę, podjeżdża na tym kosmosy, jego łyda jest nie do pokonania. Na pewno ma motywacje bo wypych tego roweru jest jak pchanie taczki z gruzem - masakra. Natomiast zjazd to już zupełnie inna historia. RS Pike na przedzie i RS Monarch na tyle to naprawdę super-wypierające-wszystko kombo. Ale i tak najlepsze w tym rowerze jest to, że jest bardzo, bardzo niski. To wszystko złożyło się na to, ze na zjazd był nie tyle zjazdem co .. lotem. Czułem się jak orzeł (o niebiesko-poramańczowych piórach), który szybuje nisko, nad singletrackiem w poszukiwaniu ofiary. Niepowtarzalne uczucie. Jedyne co bym zmienił w tym rowerze to hamulce. Jednotłoczkowce szimano wybitnie mi nie leżą. Ich siła hamowania jest równa sile z jaką ja się "opieram" gdy ktoś częstuje mnie alkoholem. Po dzisiejszym dniu wiem jedno - gdybym dziś kupował rower brał bym Reign-a. Żal było się rozstawać z tą pomarańczową bestią gdy wróciliśmy na Baranie.
Powrót był dość ciężki ale było warto. Od parkingu dzielił nas już tylko zjazd żółtym. To ewidentnie najmocniejszy punkt tej wycieczki. Początkowo dość stromo, z jednym ostrym zakrętem, który przez to błoto prawie przestrzeliłem. Dalej już szybko i przyjemnie. Zjazd ma mroczny klimat. Pawłowi przed kołem przebiegła potężna łania. Trochę zabawy przy przekraczaniu strumieni. No i to błoto. Pod koniec już nie wiedziałem czy to to błoto czy też melanż mnie poniósł. Mycie roweru będzie dramatem.





Dane wyjazdu:
22.20 km 6.00 km teren
01:20 h 16.65 km/h:
Podjazdy: 89 m
Rozbójnicy:

Z lekka przytrzeć nowe klocki

Niedziela, 15 maja 2016 · dodano: 15.05.2016 | Komentarze 1



Dane wyjazdu:
40.30 km 35.00 km teren
04:19 h 9.34 km/h:
Podjazdy:1919 m
Rozbójnicy:

Lepszego życia diler

Czwartek, 12 maja 2016 · dodano: 13.05.2016 | Komentarze 5

Moi kumple nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Cały dniami siedzą po robotach i robią jakieś poważne, odpowiedzialne rzeczy jednocześnie myśląc tylko o nadchodzącej wyrypie. Zamiast wydawać ciężko zarobione pieniądze na alkohol i ladacznice oni chcą sobie pojeździć po górach rowerkami. Jak zaczynają do mnie wydzwaniać, z reguły już 2 dni przed MTB melanżem, to przez słuchawkę czuć jak ich telepie MTB-delirium, jak cieknie ślina na tłusty wyryp. Wszyscy jesteśmy tacy sami - od tego dobra uzależnieni. W takich właśnie chwilach czuję się jak pieprzony diler. Nie wnikam czy kieruje nami hedonizm, eskapizm, czy po prostu zwykłe nieróbstwo ale goście dają mi motywacje by co co wyjazd grubo sypać im najlepszy towarem prosto w nosy. I gdy przychodzi wyrypa, to wszystko ma być dopięte na ostatni guzik - galera pełna rozbójników, rowery na dachu i płyniemy siać zamieszanie w różnych częściach południowej Polski. Tak właśnie było tego pięknego, wiosennego dnia gdy ruszyliśmy na eksplorację północno-wschodniej części pasma Radziejowej. Podobnie jak podczas niedawnego pobytu w Sądeckim, startowaliśmy z Rytra i ruszyliśmy jednym z wielu szutrów wiodących na pasmo. Na same pasmo jednak nie dotarliśmy bowiem pierwszym naszym celem był żółty szlak gminny wiodący z powrotem do Rytra. Taka moja fanaberia - często przyglądałem się mu na mapie i chciałem zobaczyć jak to żre. Przez 3/4 tego szlaku nie dzieje się kompletnie nic. Dzida, zrywka, nuda. A tu nagle tęga ściana. Tu nie ma co pisać o znacznym nachyleniu - jest po prostu stromo po korzeniach i kamieniach. W mojej skali dał bym temu szlakowi 5 pełnych flaszeczek, niestety będzie tylko trójeczka, ze względu na wycinkę lasu. Przez ścięte buki w górnej części zjazdu trzeba rowery przenosić, a jest tak stromo, że ciężko po tym wrócić na siodło.

Nie widać stromizny, nie widać szlaku ale widać ten bajzel
Nie widać stromizny, nie widać szlaku ale trochę widać ten bajzel

Jeden ziomek trochę przestrzelił ścieżkę i poszedł w maliny. Na szczęście skończyło się jedynie na rozdarciu plecaka. Nie zauważyliśmy tego, do czasu aż jadąc za nim zacząłem znajdować na szlaku różne fanty np pompkę do amora :D.
Po zjechaniu ściany szlak przeszedł w wąski kamienisty, trawers, przy którym żółty z Przehyby to bułka z mleczkiem. Trudny odcinek, bardzo łatwo spaść w dół, a tam czają się naprawdę złe rzeczy.

Gruba impra z żółtym trwa
Gruba impra z żółtym trwa 

Uczciwie przyznaję, że ten trawers w paru miejscach mnie pokonał. 

Swoją własną słabość i indolencję pozwolę sobie wykorzystać do krótkiej refleksji nt szlakowego savoir vivre. To nie jest żaden przytyk personalny do kogoś konkretnego, ot luźna refleksja na podstawie obserwacji poczynionych podczas lat jeżdżenia. Szanowny bajkerze - nie zjechałeś jakiejś trudnej sekcji? To nic złego. Nawet Lew Starowicz mówi: każdemu się zdarza. Ale nie zaczynaj sprowadzać przez środek jedynej linii gdy za tobą zjeżdża jeszcze ktoś inny OKAY? Dziękuję.

Dojechaliśmy do szutru i trzeba było wrócić na pasmo długim podjazdo-wypychem dobrze nam znanym z ostatniej wizyty w Rytrze. Zrobiło się naprawdę gorąco. Mimo wszystko dość szybko dotarliśmy do Hali Koniecznej.

Gdy pokona cię podjazd i skwar - nie ma to jak kawałek solidnej kłody nad strumieniem
Gdy pokona cię podjazd i skwar - nie ma to jak kawałek solidnej kłody nad strumieniem

Wielu myśli, że te wyrypy to tylko zjazdy, lans i pajacowanie. W rzeczywistości przez 90% czasu to wygląda jak na tym zdjęciu. Tak było jest i będzie. Bo to taka robota
Wielu myśli, że te wyrypy to tylko zjazdy, lans i pajacowanie. W rzeczywistości przez 90% czasu to wygląda jak na tym zdjęciu. Tak było jest i będzie. Bo to taka robota 

Hala Konieczna z innej perspektywy
Hala Konieczna z innej perspektywy

Po dotarciu na pasmo skierowaliśmy się do schroniska na Przehybie celem uzupełnienia zapasów. A że pora obiadowa - postanowiliśmy się posilić. Poleciałem dość niekonwencjonalnie bo wziąłem żurek i frytki. Po otrzymaniu michy z radością stwierdziłem, że w moim talerzu pływa jakieś dobre pół kilo kiełbasy! Pojadłem chyba trochę za syto, bo droga pasmem na Radziejową (1266 m.n.p.m) była jakaś taka ciężka. Łukasz za to dostał potężnej mocy.
Widoki z wieży na Radziejowej są niesamowite, mam stamtąd dobre foty od Pawła z 2014 roku. Moje dzisiejsze kepścizny wrzucam jedynie z poczucia kronikarskiego obowiązku.

Żurek
Żurek

Panorama z Radziejowej #1
Panorama z Radziejowej #1

Panorama z Radziejowej #2
Panorama z Radziejowej #2 

Panorama z Radziejowej #3
Panorama z Radziejowej #3

Panorama z Radziejowej #4
Panorama z Radziejowej #4

Po widoczkach nadszedł czas by lecieć w dół. Na zjeździe z Radziejowej ktoś wyznaczył segment Stravy o nazwie "Napieprzanka po kamieniach wielkości pralek". Trochę w tym przesady, bo jednak zdarza się nam jeździć po znacznie większych głazach, trzeba jednak przyznać, że jest stromo, kamienisto i luźno. Jest fajnie. 

Zacznijmy tę zabawę
Zacznijmy tę zabawę

Przez kolejny fakerson przejeżdżam bez strachu, wita mnie pion, witam go na luzaku
Przez kolejny fakerson przejeżdżam bez strachu, wita mnie pion, witam go na luzaku

Brak czasu na podziwianie widoków
Tak właśnie wyglądają tzw DOBRE CZASY - tym właśnie diluję

Ciemny las
Niestety brak czasu na podziwianie widoków

Kamule
Jazda po gruzie

Po dojechaniu do przełęczy Żłobki trzeba było chwilę odpocząć. Po chwili ruszyliśmy dalej czerwonym na wschód. Szlak wiedzie przez Wielki Rogacz (1182 m.n.p.m) i Niemcową (1001 m.n.p.m) jest lekko zróżnicowany. Przez większość część czasu jest to dzida po drogach leśno polnych ale zdarzają się też bardziej strome i kamieniste momenty, a nawet single. Jest też drut kolczasty na którym można się (prawie) zawiesić próbując wysmażyć nietrywialnego konera ;). Generalnie powrót do Rytra upłynął nam pod znakiem dobrej jazdy. Kiełbasa z żuru w końcu doszła, było pięknie.

Dzida na czerownym
Dzida na czerownym

Ten moment gdy uświadamiasz sobie, że twoja dzida jest tak szybka, że ścigasz się tylko z samym sobą
Ten moment gdy uświadamiasz sobie, że twoja dzida jest tak szybka, że ścigasz się tylko z własnym cieniem ;)


Ruiny zamku w Rytrze
Ruiny zamku w Rytrze

Ja i moi koledzy. Być może wyglądają jak ministranci ale to uzależnieni od endorfin bumelanci i hedoniści, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku. Co gorsza to zadeklarowani ętórofcy
Ja i moi koledzy. Być może wyglądają jak ministranci ale to uzależnieni od endorfin bumelanci i hedoniści, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku. Co gorsza to zadeklarowani ętórofcy 

Końcówka przed Rytrem to już jakieś szutry i jazda po betonowych płytach, za to widoki na pasmo Jaworzyny Krynickiej są niesamowite. Pozostał nam już tylko asfaltowy powrót na parking i to by było na tyle. Mam nadzieję, że dostarczyłem chłopakom tego dnia naprawdę dobry towar. 




Dane wyjazdu:
44.00 km 35.00 km teren
03:45 h 11.73 km/h:
Podjazdy:1250 m
Rozbójnicy:

Kocham Beskid Niski i gram to na rowerze

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 6

Koniec tygodnia przyniósł spore zamieszanie z planami wyjazdowymi. Jechać tu czy może tam? Z tymi czy z tamtymi? Bałagan w głowie. Konsternacja. Podobno wszytko co dobre rodzi się z chaosu, więc decyzje zostały podjęte praktycznie w ostatniej chwili. Ostatecznie wylądowałem z Sebkiem w Wapiennym, małej miejscowości uzdrowiskowej położonej na zachodnim krańcu Magurskiego Parku Narodowego.

Witamy w Wapiennym
Witamy w Wapiennym

Stąd chwytamy zielony szlak, prowadzący na pasmo Magury Wątkowskiej. Początkowo szlak jest przepięknym singlem, ze śladową ilością korzeni i kamieni. Na paśmie przechodzi on w szeroką leśną, łagodnie wznoszącą się drogę ze śladami motorów i samochodów, dość rozjeżdżoną jak na granicę parku narodowego. Pasmo całkowicie zalesione, widoków brak. Po paru km przyjemnego kręcenia docieramy do rezerwatu Kornuty, który słynie z wychodni skalnych. Przyrodniczo ciekawe miejsce, a i parę sekcji pod rower też się znalazło.

Kornuty #1
Kornuty #1

Kornuty #2
Kornuty #2

Kornuty #3
Kornuty #3

DH Kornuty #1
DH Kornuty #1

DH Kornuty #2
DH Kornuty #2

Bandit North Shore stajl
Bandit North Shore stajl 

Stąd już ledwie kilkaset metrów dzieliło nas od pierwszego zjazdu dzisiaj. W planie mieliśmy zaliczenie dziś zjazdów z pasma żółtym szlakiem na północ i południe. Gdzieś tam po forach krąży opinia, że to najlepsze DH w całym Niskim. Biorąc pod uwagę konkurencję - to bardzo śmiała teza. Pewnie rok temu miał bym w związku z tym jakieś wygórowane oczekiwania. Aktualnie staram się tego unikać. To psuje głowę. Od zeszłorocznej kontuzji cieszę się każdym dniem spędzonym na rowerze w górach i każdym, nawet najbardziej paździerzowym szlakiem. 
Dziś jednak paździerzowymi szlakami nie jeździliśmy. Żółty szlak do Bartnego to naprawdę pierwszej jakości dzida. Może bez spektakularnych fakersonów ale 2.3 km non stop w dół, jest i taniec i robota. Peanu pochwalnego na cześć tego szlaku nie napiszę ale i złego słowa nie powiem.
Bartne to typowa beskidzka wioska, leżąca w malowniczej dolinie. Mamy więc tu chłopa tresującego bydło nahajką, zapach wędzonej kiełbasy i cerkwie.

Pierwsza cerkiew w Bartnem
Pierwsza cerkiew w Bartnem

Druga cerkiew w Bartnem
Druga cerkiew w Bartnem

Chwytamy Główny Szlak Beskidzki by powrócić na pasmo. Odcinek dobry na podjazd - szeroki leśny dukt, przy mocnym spięciu pośladów - do podjechania. Szybko docieramy na Magurę (822 m.n.p.m), gdzie robimy krótki postój. Pogoda zaczyna się lekko pogarszać. Temperatura spada, a na niebie wiszą deszczowe chmury.

Magua Wątkowska (822 m.n.p.m)
Magua Wątkowska (822 m.n.p.m)

Po posiłku ruszamy pasmem na zachód. Jedzie się naprawdę przyjemnie, jest nawet kawałek szybkiego przyjemnego zjazdu za Wątkową (846 m.n.p.m). Docieramy ponownie do żółtego szlaku, którym tym razem będziemy zjeżdżać na północ. W pamięci ciągle mieliśmy wcześniejszy zjazd do Bratnego, który był naprawdę dobry ale w świetle tego się miało za chwilę wydarzyć -  to była ledwie uwertura. Gdy zaczęliśmy zjeżdżać, zobaczyłem w dole dalszą część szlaku - singiel, który był jak ... pięciolinia. A przeszkody na nim były jak nuty. Już wtedy wiedziałem, że za chwilę zagramy tu z Sebusiem pieprzoną, korzenno-kamienną symfonię na 2 rowery. BANG BANG BANG YEB YEB YEB BUM RAMPAMPAM i zapętl to przez cholerne 3 kilometry! Czujecie to? Prawda, że piękne? To właśnie muzyka mojej duszy. Po dojechaniu do końca miałem w oczach łzy wzruszenia, a okoliczne buki w parze z wiatrem zgotowały nam owację na stojąco ;). W mojej pięcio-flaszkowej alko-skali oceny szlaków, ten dostaje pięć pełniutkich flaszeczek! A tak bardziej poważnie to muszę przyznać, że ten zjazd jest prawdziwym unikatem. Przypomina trochę niebieski z Przehyby do Rytra, a konkretnie jego najlepsze fragmenty skondensowane w pigułce, bez zamulaczo-zapychaczy. Ani sekundy nudy. Początkowo dość płynnie lawiruje między kamieniami by potem rzucić "biednego" delikwenta w sam środek tęgiej, kamiennej rąbanki rodem z Beskidu Makowskiego. Dla takich rarytasów montuje się w rowerach szerokie kiery. Coś pięknego. Szkoda tylko, że ten zjazd może czasem kosztować 500 zł :). My mieliśmy szczęście - budy były zamknięte, a rendżersów minęliśmy dopiero na asfalcie. Ale o tym cicho-sza, co złego to nie my, a powyższy opis to oczywiście fikcja literacka :D.

Ruiny młyna
Ruiny młyna

Wrażeń dziś było sporo, dalsza część wycieczki to już typowa dojazdówka. Trzeba jednak przyznać, że tym razem wiodła ona przez wyjątkowo malownicze tereny. W końcu były też jakieś ładne widoczki, bo tych, jak to często bywa w Beskidzie Niskim, zbyt wiele wcześniej nie uświadczyliśmy.

Beskid Zielony
Beskid Zielony

Cieklinka (512 m.n.p.m)
Cieklinka (512 m.n.p.m)

Pogórze
Pogórze

Cieklinka (512 m.n.p.m)
Styl życia rowerowych włóczęgów

Cerkiew w Wapiennym
Cerkiew w Wapiennym

Interesujący wyjazd. Coś ciężko mi się ostatnio podjeżdża bo coś mnie łupie w kręgosłupie ale popracuję nad tym.

Dane wyjazdu:
42.90 km 32.00 km teren
03:19 h 12.93 km/h:
Podjazdy:1201 m
Rozbójnicy:

Turystoodporne Bieszczady Zachodnie

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 7

Nie lubię długich weekendów majowych. Pogoda z reguły niepewna, w górach więcej turystów niż zwykle i do tego zawsze coś pozarowerowego do zrobienia. A presja na jazdę zawsze duża. Plany wyjazdowe były inne ale w rejony dość mocno zagrożone burzowo, tak więc w ostatniej chwili, na prędce zaplanowałem trasę w Bieszczadach. W sumie jedynym jej założeniem było trzymanie się z dala od zatłoczonych turystycznie miejsc. Wystartowaliśmy z parkingu koło kamieniołomu w Bystrem i długo pięliśmy się szutrem w paśmie Wysokiego Działu, by poźniej czarnym szlakiem dotrzeć w rejon Jawornego (992 m.n.p.m). Tu wiosna jeszcze nie dotarła. Zatrzymała się tak na około 800 m.n.p.m i powoli pełznie w górę.

Jedziemy
Jedziemy

Od Jawornego zaczął się zjazd do przełęczy Żebrak. Pokonywałem ten odcinek w przeciwnym kierunku dawno temu i jakoś wydawał mi się dłuższy i fajniejszy. Źle nie było ale to pasmo jednak o wiele lepiej jest pokonywać w kierunku wschodnim. Ogólna refleksja z dziś jest taka, że bieszczadzkie ścieżki z roku na rok tracą urok bo są coraz częściej rozjeżdżane przez quady i terenówki. Niektóre odcinki, które kiedyś były singlami teraz już są ... doublami? Żal. Z Żebraka pojechaliśmy na Chryszczatą fajnym interwałem. Warun do jazdy w paśmie był idealny.

Na paśmie Wysokiego Działu #1
Na paśmie Wysokiego Działu #1

Na paśmie Wysokiego Działu #2
Na paśmie Wysokiego Działu #2

Na Chryszczatej (997 m.n.p.m)
Na Chryszczatej (997 m.n.p.m)

Z Chryszczatej ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Suliły. Ten szlak też kiedyś robiłem i było naprawdę fajnie. Tydzień temu porównałem zjazd niebieskim z Przehyby do ulicznej szamotaniny z menelem, tak więc zjazd niebieskim z Chryszczatej muszę porównać do trzeciej randki z Miss Polonia. Początkowo bardzo przyjemne nachylenie i miękkość podłoża zachęca by się zapomnieć, stracić rozum i zatracić bez reszty w beztroskiej penetracji tej rozkosznej ścieżynki. Nie rób tego bajkerze! Ta ścieżka lawiruje, kręci i chodzi na boki.  Taka chwila zapomnienia może cię drogo kosztować. Jeśli stracisz czujność choćby na moment to ona cię oszuka, przekręci, zabierze zdrowie i pieniądze, a na koniec zostawi z długami. Zachowaj zimną głowę, po prostu ją wykorzystaj dla własnej przyjemności. Na koniec porzuć dla następnej ale koniecznie zachowaj piękne wspomnienia bo ta jazda jest naprawdę wyśmienita. I choć w końcowym odcinku przed przełęczą pod Suliłą zasmakowaliśmy obficie bieszczadzkiego błota, to na dole każdy z naszej czwórki muszkieterów był niezwykle kontent.

Jesteśmy inni, dziwni, ściągamy kłopoty ale to szosowcy noszą spodnie wąskie jak rajstopy ;)
Jesteśmy inni, dziwni, ściągamy kłopoty ale to szosowcy noszą spodnie wąskie jak rajstopy

Przełęcz pod Suliłą
Przełęcz pod Suliłą

Teraz nadszedł czas na lajtowe zwiedzanie nieznanej mi dotychczas części Bieszczadów zachodnich. Trzeba przyznać, że te rejony naprawdę skutecznie opierają się naporowi turystów. Wszyscy lecą na Cisną i dalej do parku. Przyjemnie jest zwiedzać tak urokliwe rejony nie tonąc w tłumie ludzi. Np taka dolina wysiedlonej wsi Kamionka. Lub też nieistniejącej miejscowości o wdzięcznej nazwie Sukowate.

Kamionki
Kamionki

Panie co to za góra?
Panie co to za góra?

Zjazd do Sukowatego
Zjazd do Kamionek

Z Sukowatego pojechaliśmy asfaltem przez Kalnicę na Przełęcz pod Garbów Wierchem. Mieliśmy tu wbić na szlak papieski, niestety okazało się, że to droga zrywkowa z błotem po kolana, więc po kilkuset metrach zawróciliśmy. Szkoda nam było psuć błotną rzeźnią takiego dobrego dnia.

Przełęcz Pod Grabów Wierchem
Przełęcz Pod Grabów Wierchem

Szutrem z Roztok Dolnych wróciliśmy na parking. Wyrypa udana, długi weekend odbębniony. Turystów zbyt wielu na szlakach nie spotkaliśmy. Za to powrót do Rzeszowa w kawalkadzie samochodów z numerami rejestracyjnymi z całej Polski.