Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
41.60 km 35.00 km teren
03:45 h 11.09 km/h:
Podjazdy:1680 m
Rozbójnicy:

Dobre czasy

Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 29.05.2016 | Komentarze 6

Łukasz dał mi znać, że w ten weekend na wyrypę pojedzie z nami wielce szanowny kolega Jacek z Lublina. Z Jackiem jeździłem ostatnio 2 lata temu i przeczołgałem nas wtedy ostro po dzikich kniejach Beskidu Niskiego ale za to przekonałem się, że chłopak pasuje charakterologicznie do naszej zbieraniny. Tym razem postanowiłem zaproponować całkiem inną, bardziej cywilizowaną trasę. Na wezwanie do melanżu standardowo, twierdząco odpowiedział jeszcze Sebek. I tak oto nasza czwórka zupełnie ignorując ostrzeżenia przed burzami stanęła w ten piękny, sobotni poranek u stóp Jaworzyny Krynickiej. Rozpoczęliśmy od soczystego uphilu pod schronisko szerokim i kamienistym, leśnym duktem. Jacek kolejny raz udowadnia, że jest podjazdowym hartem i szybko nas wycina. Miny pieszych turystów na widok tego jak w jakim tempie pospawał kiepę za schroniskiem były naprawdę zabawne. Dotarliśmy pod Jaworzynę ale pod stacje kolejki wybierać się nie miałem zamiaru. Byłem tam raz i było to o raz za dużo. Ruszamy pasmem na zachód. Szlak ma postać szerokiej drogi leśnej. Zdarzają się nawet kamieniste zjazdy, np za Runkiem (1080 m.n.p.m) ale ze względu na sporą ilość turystów nie ma się jak rozbujać. Jest też sporo rowerzystów, bo w sumie to idzie tu szlak rowerowy. Wielu takich zupełnych naturszczyków jeżdżących bez kasku. Jeden z nich zagadnięty o nienoszenie szyszaka wygłasza całkiem ciekawy elaborat. Jak słyszę od gościa teksty w stylu "kask zupełnie zawęża mi pole widzenia" i "a poza tym to ja mam dobrą technikę" to uśmiecham się pod wąsem na wspomnienie tych wszystkich momentów gdy kask ratował mi dupę  głowę. Cóż każdy ma prawo żyć jak chce, a ja nie jestem z tych nawracających innych na własne racje (no może za wyjątkiem walki  z ESPEDEfilią) . Życzymy panu powodzenia, gumowych drzew i miękkiego podłoża, następnie gubimy domorosłego mistrza techniki na pierwszym korzenno-kamiennym podjeździe. Dalej następuje dość monotonny odcinek. Dopiero za Holą (978 m.n.p.m) na szlaku robi się puściej, trafia się też kilka krótkich ale fajnych sekcji zjazdowych. Pogoda i humory nam dopisują, a ja muszę napisać, że jestem naprawdę dumny z zachowania moich kolegów. Zamiast zwyczajowo siać zgorszenie oni dbają o przyrodę, toczą naukowe dysputy i dokarmiają młode, zagubione turystki. Uśmiechnięci docieramy na Halę Łabowską.

Ja i moi koledzy. Z daleka być może wyglądają jak kwiat polskiej młodzieży i przyszłość tego narodu, ale gdy z bliska spojrzysz w ich zakazane facjaty dostrzeżesz oznaki powolnego staczania się, ogólnorowerowego złajdaczenia oraz częstego sp
Ja i moi koledzy. Z daleka być może wyglądają jak kwiat polskiej młodzieży i przyszłość tego narodu, ale gdy z bliska spojrzysz w ich zakazane facjaty dostrzeżesz oznaki powolnego staczania się, ogólno-rowerowego złajdaczenia oraz częstego spożywania etanolu 

Po relaksie ruszamy żółtym szlakiem na południe. Nie jest to może najlepsza opcja w tym rejonie ale szlak też nie jest jakiś zły. Generalnie to szeroka leśna dzida ale jest i bardziej stroma sekcja po kamieniach. Niestety jest ona dość krótka. Wyjeżdżamy z lasu na polanę, tam jeden Ziomek próbuje zejść z miedzy BACKFLIPEM. Prawie się udało. Na szczęście nic poważnego się nie stało.
Na widokowej polanie cykamy foty, a Bandit znajduje miejscówę co by trochę polatać.

Bandit i jego agresywny styl
Bandit i jego agresywny styl

Widoczek #1
Widoczek #1

Widoczek #2
Widoczek #2

Morale tego dnia było naprawdę wysokie
Morale tego dnia było naprawdę wysokie

Jedziemy dalej. Opuszczamy żółty szlak na rzecz czerwonego gminnego, który prowadzi do pobliskiej Wierchomli. Przez chwilę wygląda na to, że ten szlak ma potencjał na coś więcej ale w sumie to tylko interwał po leśno-polnych drogach. Jest za to sporo fajnych widoków. Panuje przytłaczająca duchota, a mnie zaczyna dopadać lekka bomba, brakuje mi płuc.

ROAAARRR Bandit agresywny styl
Na Łomnicą

Jak to na robocie - czasem się trochę kurzy
Jak to na robocie - czasem się trochę kurzy

W Wierchomli tankujemy w tym samym sklepie co rok temu. I wtedy zaczyna tęgo lać. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie pod parasolem. Pada dość konkretnie ale na szczęście jedynie przez jakiś kwadrans. 

Ja i moi koledzy. Na wyrypie poszedł bym za każdego w nich ogień, ale to nie znaczy że bym się przyznał do tych bandytów na mieście
Ja i moi koledzy. Na wyrypie poszedł bym za każdego w nich w ogień, ale to nie znaczy że bym się przyznał do tych bandytów na mieście

Wierchomla
Wierchomla po deszczu

Ruszamy w stronę stacji wyciągu krzesełkowego. W planie mieliśmy kupić karnety na wyciąg i zaliczyć parę zjazdów po miejscowych trasach DH. Niestety z południa nadciąga konkretna, burzowa pucówa. Odpuszczamy i wypychamy czarnym szlakiem pod Bacówkę nad Wierchomlą. W sumie ciekawy szlak, dobry na zjazd - niestety jest on dość zatłoczony. Pogoda robi się naprawdę słaba. Pod Bacówką kolejny raz tego dnia dopada nas ostra ulewa. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie w ciepłym schronisku w którym serwują żurek. Miejscowa zupka jest inna od tej serwowanej w schronie na Przehybie. O wiele mniej kiełbasy ale za to jest boczek. To się ceni i szanuje.
Siedzimy jemy i patrzymy jak leje. Myślimy co dalej. Rozważamy nawet powrót szutrowy. Gdy ulewa ustaje podejmuję decyzję, że jedziemy dalej według planu mimo tego, że ciężkie chmury nie ustępują, a w oddali słychać grzmoty. Przed kumplami udaję, że wiem co robię i do podjęcia decyzji używam nieomylnego instynktu wypracowanego podczas wielu lat pełnienia funkcji kierownika wyryp. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że blefuję, improwizuję, wróżę z fusów, oceniam sytuację na podstawie lichych poszlak i liczę na farta. Przybieram jednak przy tym bardzo mądrą minę (a przynajmniej mi się wydaje że tak potrafię). Goście dają się nabrać i jedziemy niebieskim rowerowym z powrotem na Runek. Bomba u mnie się pogłębia. Zalewają mnie okrutne poty, sapię jak parowóz ale jakoś się turlam. Łukasz za to standardowo po żurze sunie w górę jak Lens po epo. W końcu zaczynamy zjazd niebieskim w kierunku Krynicy. 

Dzidowanie na niebieskim
Dzidowanie na niebieskim

Zjeżdżałem to rok temu i wtedy mnie nie urzekło. Dziś jest ok. Pewnie dlatego jest w dół, więc jakoś tam jadę i nie zalewają mnie już dwudzieste poty. Na krótkich odcinkach podjazdowych spinam się by nie zwymiotować. Docieramy do stoków narciarskich w Słotwinach. Goście mają szampańskie nastroje. Ja niekoniecznie.

Krynickie Słotwiny
Krynickie Słotwiny

Gościom wyrypa się chyba podobała
Gościom wyrypa się chyba podobała

A ja się snuję i myślę już tylko o tym żeby się połozyć
A ja się snuję i myślę już tylko o tym żeby się położyć

Stąd już mamy naprawdę blisko do parkingu. Wystarczyło jedynie zjechać do niego zielonym szlakiem. Całkiem fajny odcinek. Sporo korzeni. I wówczas miał miejsce mały incydent.

Zjazd do parkingu
Zjazd do parkingu

Wtedy nie bardzo skumałem co tu Ziomek chciał uczynić ale teraz to już wiem. Kolega chciał zakończyć wyrypę tak po amerykańsku w stylu REMPEJDŻ. Chciał przypompować ROLLERa, wykorzystać naturalnego BERMa, by wbić koła w glebę i brutalnie wysmażyć wykwintnego KORNERa. Niestety coś poszło nie tak i wyszło salto mortale z dropa z miękkim lądowaniem w malinowym chruśniaku. Na szczęście obyło się bez strat, a jedyną konsekwencją była kupa śmiechu. Ciekawy akcent na koniec.
Było ciężko ale fajnie. Co prawda lekko poobijani ale wróciliśmy cali i udało się nic nie rozwalić Decyzja podjęta w bacówce okazała się dobra choć była to lekko pokerowa zagrywka. Dopiero teraz, gdy wiem jak poważne nawałnice przeszły nieopodal zdaję sobie sprawę, że mogło to się potoczyć zupełnie inaczej. Dziwnie mi to pisać po takim pozytywnym dniu ale odczuwam lekki przesyt mtb melanżu. Chyba muszę pojeździć trochę na szosie żeby wrócić na ziemię i zrozumieć znowu, że życie jest smutne.





Komentarze
MUZYKSS
| 15:28 poniedziałek, 30 maja 2016 | linkuj Nie bądź taki skromny, też tam chciałem jebnąć table topa, ale brakło mi jaj.
Widać kto chciał postawić kropke nad i na koniec tej imprezy.
MUZYKSS
| 15:28 poniedziałek, 30 maja 2016 | linkuj Nie bądź taki skromny, też tam chciałem jebnąć table topa, ale brakło mi jaj.
Widać kto chciał postawić kropke nad i na koniec tej imprezy.
davidbaluch
| 15:09 poniedziałek, 30 maja 2016 | linkuj Niesamowici jesteście. pozazdrościć
MUZYKSS
| 15:05 poniedziałek, 30 maja 2016 | linkuj Nie bądź taki skromny, też tam chciałem jebnąć table topa, ale brakło mi jaj.
Widać kto chciał postawić kropke nad i na koniec tej imprezy.
tmxs
| 14:17 poniedziałek, 30 maja 2016 | linkuj Wydawca tego bloga dokłada wszelkich starań aby Ziomkowie latający po malinach pozostali anonimowi, no ale skoro sam się przyznajesz to dzięki za to świadectwo ;).
Tobol23
| 14:11 poniedziałek, 30 maja 2016 | linkuj Tak dla jasności ten Ziomek to ja, ale wcale nie miałem w planie latać jak na rempejdżu. Po prostu cieszę się, że jestem cały, bo miałem pełne gacie. Tak się kończy nieprzemyślany wybór lini... w malinach ;)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!