Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Konkret.EU

Dystans całkowity:190.45 km (w terenie 126.00 km; 66.16%)
Czas w ruchu:21:20
Średnia prędkość:8.93 km/h
Suma podjazdów:6229 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:47.61 km i 5h 20m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
37.55 km 30.00 km teren
05:00 h 7.51 km/h:
Podjazdy:1695 m
Rozbójnicy:

Braniska masakra żyletką trawersową

Sobota, 29 września 2018 · dodano: 01.10.2018 | Komentarze 2

O tej porze roku każda wyrypa może być tą kończącą sezon. Pogoda ostatnio co weekend pokazuje mi takiego wała - w dni robocze świeci piękne słońce, a w sobotę w górach pucówa. U mnie tryb desperacja - tym razem jadę gdzieś, choć wiem że będę mókł i marzł. Paweł proponuje Branisko - słowackie pasmo górskie niedaleko Preszowa. Jest to ciekawy pomysł - okoliczna społeczność MTB działa prężnie i organizuje tam enduro zawody i różne pojeżdżawki. Jeździć tam można nie tylko po szlakach turystycznych ale też po ścieżkach przygotowanych pod wyścigi. Na miejsce docieramy koło 9, auto zostawiamy na przydrożnym parkingu przy barze - takie miejsca na Słowacji nazywają się motoresty. Ten niegdyś zapewne tętniący życiem motorest aktualnie wygląda na opustoszały i sprawia przygnębiające wrażenie. Niby zlokalizowany jest przy drodze krajowej ale znakomita większość ruchu samochodowego aktualnie odbywa się po autostradzie, a w tym konkretnym miejscu - tunelem pod pasmem. Ogarniamy się i szybko leśną drogą docieramy do miejsca gdzie startuje pierwszy zjazd, na Trailforksie nazwany Dúbrava. Tu trzęsącymi się rękami nowicjusza, przy akompaniamencie szyderstw Pawła zakładam na siebie sprzęt, który będę dziś testował - gogle rowerowe.

Komando specjalnej troski
Komando specjalnej troski

Nie chcę nikogo trzymać w niepewności więc od razu napiszę, że mordowałem się w tym dziadostwie cały dzień żeby stwierdzić to co wiedziałem już dawno - gogle są do dupy! No dobra, może trochę przesadzam. Czasem się przydają - np. na zjeździe przy padającym deszczu, przy silnym wietrze albo w przypadku nurkowania ryjem w gruz lub gałęzie. Ale ogólnie to jakiegoś efektu 'wow' dziś nie przeżyłem. Fakt, że może ten konkretny model nie przypasował za bardzo do mojej kanciastej mordy. Miałem czasem wrażenie, że są trochę za wysoko, ale jak dawałem je niżej to utrudniały mi oddychanie. Parę momentów, że w****wiony chciałem je cisnąć w krzaki było. Pewnie bym się denerwował bardziej gdybym kupił je drogo, a tak skoro wyrwałem po taniości to myślę, że na niektóre warunki pogodowe warto mieć je w swoim arsenale. Jazdy w tym przy 30-stopniowym upale sobie nie wyobrażam. Jednak nie ma to jak dobre oksy.

Janusz sadzi

Pierwszy zjazd był taki rozgrzewkowy. Singletrakowy, dość krótki i nawet mocno nachylony. Nowością była dla mnie nawierzchnia - dość sypka, z bardzo drobnego gruzu. Wydawała mi się dość zdradliwa. W polskich Beskidach po czymś takim nie jeździłem. Bardziej obyty w świecie Paweł powiedział, że taka nawierzchnia króluje w Niżnych Tatrach. Zjazd dość szybko sprowadził nas na pierwszą dziś widokową polanę. Ogólnie to cały dzień dzisiaj słowackie krajobrazy naprawdę dawały radę - co widać, na rewelacyjnych Pawłowych fotografiach. 

Widok na Dubrave
Widok na Dubrave 
Spisky hrad
Spisky hrad
Widok na południe
Widok na południe

Ciśniemy asfaltem przez Dubrave w górę, na kolejny odcinek zjazdowy - Černá hora. Okoliczne góry i wioski, wyglądają stąd na dziką, opuszczoną krainę. Bardzo przypomina to taki trochę wschodni, polski Beskid Niski. Černá hora zjazd startuje z leśnej drogi, na zboczu wzgórza Chochol.

Momentami było mrocznie
Ten zjazd jest zupełnie inny od poprzedniego. Leci sobie krętymi trawersami po śliskich korzeniach + kilka ślepych roller-costerów góra-dół. Ogólnie to na tej ścieżce powoli widać styl miejscowych budowniczych tras ale o tym może poźniej. Ten zjazd, który na pewno dużo zyskuje gdy się go dobrze zna - nawet mi się podobał. Nie za trudny ale jednak z paroma sekcjami gdzie się trzeba przyłożyć, a i korzenie, które przy poślizgu ściągają na drzewo też trzeba ogarnąć. Zadowoleni zjeżdżamy do Granc-Petrovców, skąd opustoszałą drogą krajową wracamy na przełęcz przesmyk Branisko. Stąd startuje kolejny odcinek specjalny - zwany na Trailfroks Żyletka. Ciekawa nazwa, po "zjechaniu" go chyba wiedziałem skąd się wzięła. Mimo, że na youtube zjazd wygląda tylko trochę trudniej niż przeciętna ścieżka na Słocinie to jazda on-sajt po nim jest tak frustrująca, że człowiek ma się ochotę poharatać czymś ostrym. Ta Żyletka tnie ego naprawdę głęboko. Ewidentnie szlak robiony pod zawody, żeby odsiać mistrzów od leszczy. Zakręty-ronda wokół drzew po 270 stopni będące częścią rollercosterów to naprawdę nie moja bajka. Skręcanie to ogólnie dla mnie bardzo trudna sztuka :D. Praktycznie każdy zakręt tu kończyłem albo na glebie albo w malinach. Żeby to płynnie przejechać to musiał bym się tu zwiesić nad wieloma sekcjami. Nic mnie tak w tym sezonie nie sponiewierało jak ten zjazd. Daj pan spokój panie Marianie.
Po Żyletce przyszła pora na atak na najwyższy punkt dzisiaj - Smerkovice (1200 m.n.p.m). Droga była długa - w końcu to prawie 700 metrów w pionie. Jechaliśmy, pchaliśmy, a nawet nosiliśmy ... czasem w deszczu i zawsze pod wiatr.
Wnosi Paweł
Wnosi Paweł 
Wnosi Janusz
Wnosi Janusz 

Okazuje się, że noszenie roweru - ta dla niektórych intuicyjna, bardzo prosta, podobna do zakładania bajka na dach samochodu czynność, innym sprawia trudności wymagające przeszkolenia przez mistrzów Polski w enduro. No ale cóż, nie ma ludzi doskonałych :D. Sporo potu trzeba było przelać by dostać się na Smerkovicę ale widoki oraz ciekawy klimat tego miejsca nagradzają trudy.

W drodze na Smerkovice #1
W drodze na Smerkovice #1
W drodze na Smerkowice #2
W drodze na Smerkowice #2
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m)
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #1
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m)
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #2
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m)
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #3

Tu dla odmiany zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem pieszym na wschód, który także robi za OS na zawodach. Na trailforksie segment nazywa się tu Carbon Killer - ponieważ, jak mówią miejscowi - poległo tu już kilka karbonowych ram. Po ten zjazd tu przyjechaliśmy. W odróżnieniu do Żiletki nie trzeba tu robić piruetów wokół drzew. Są za to kamienie, gdzieniegdzie wielkie głazy i korzenie miejscami na dużym nachyleniu. To rozumiem dużo bardziej. Choć trzeba przyznać że w górnej części szlak potrafi spuścić baty - jest płasko po dużych kamieniach i żeby to ogarniać trzeba ścieżkę dobrze znać i mieć skila w trialu. Dla mnie to był najlepszy zjazd dziś i chętnie wrócę na niego na kolejną potyczkę.
Walczy Paweł
Walczy Stylu
Końcówka Carbon Killera
Końcówka Carbon Killera
Janusz walczy
Janusz też walczy
Janusz chyba jest chłop z karbonu bo po zjeździe z kilera padł jakby dostał gonga od gromu
Janusz ty chybaś jest chłop z karbonu bo po zjeździe z kilera padłeś jakbyś dostał gonga z gromu

Dobre to było, takie dla koneserów.
Do końca naszej słowackiej przygody pozostały nam 2 godne odnotowania zjazdy. Pierwszym z nich była Letisko, która trawersuje południowe zbocze Smerkovicy. Jest to szlak miliona zakrętów chyba bardziej kręta nawet od twistera. Słowacy ogólnie kochają trawersy i zakręty. Dość lajtowy ale podobał mi się. Na kolejny zjazd trzeba było podjechać w okolice szczytu Rudnik (1025 m.n.p.m) ale miał on nas zaprowadzić prosto na parking i nawet na Trialforksie nazywa się motorest. Zjazd generalnie jest (cóż za odmiana i zaskoczenie!) bardzo krętym trawersem.
W drodze na motorest
W drodze na motorest

Co zasługuje na uwagę to jego klimat. Po pierwsze: jest on mega wąski - taki dosłownie na oponę 2.5. Po drugie: jest on puszczony po tak stromej ścianie, że czułem się jak bym jechał po gzymsie na 30 piętrze drapacza chmur na Manhatanie. Jest tak stromo, że serio byłem ciekaw jak to się skończy. I w sumie szlak trawersuje to prawie do samego dołu, dopiero na końcu jest kawałek dzidą prosto w dół. Naprawdę mi się ten zjazd podobał - nawet pomimo tego, że kończy się śmierdzącym, poczwórnym, utwardzonym szarym gównolitem, ślepym roller-kołsterem. Walka była ciężka ale na dole, na parkingu czekała na nas "nagroda" - kilkadziesiąt 20-paro letnich Słowaczek, które organizowały sobie tu jakąś imprezę. Takie atrakcje tylko na Słowacji! hehe.
Ale jakie z tego płyną wnioski? To była jazda jakby w innym świecie bo i Słowacja to jest inny kraj niż Polska i to widać na każdym kroku. Branisko to pasmo przekozackie i do tego puste. Sobota, pogoda w miarę, szczyty mega widokowe, a spotkaliśmy tu jedynie 2 turystów. Chyba najbardziej odludna wyrypa w tym roku. U nas o to trudno nawet i w Niskim-wschodnim, a co dopiero na tysięcznikach. Zjazdy były dość ciężkie, Słowacy naprawdę umieją jeździć na rowerach. Każdy z tych zjazdów chętnie bym powtórzył. No może poza Żyletką, którą mam nadzieje, piekło i zrywka wkrótce pochłonie :D. Po Żyletce nie było mi może za wesoło ale ogólnie z perspektywy to się jaram tym wyrypem. Warto było marznąć i spędzić pół dnia w przemoczonych butach. A jest tam jeszcze trochę też do eksploracji.


Dane wyjazdu:
29.60 km 28.00 km teren
03:30 h 8.46 km/h:
Podjazdy:1068 m
Rozbójnicy:

Prešovské singletracky

Niedziela, 5 listopada 2017 · dodano: 05.11.2017 | Komentarze 4

Weszliśmy niestety w taką porę roku, że w górach spadł już pierwszy śnieg, a szlaki toną w błocie i pod liśćmi. Aktualnie jedyną nadzieją na dobrą jazdę są szlaki, które ktoś sprząta. Tzw. zrównoważone ścieżki. Nie jestem ich fanem. Dla mnie to takie domy publiczne mtb. Można tu się wyszaleć, zaspokoić swoje najmroczniejsze żądze ale trudno się tam zakochać. Mimo ogromu pracy i funduszy jaki twórcy inwestują w każde z takich miejsc to nigdy to nie są to bengery o jakich śnię po nocach. No ale skoro już są to można je wykorzystać dla własnej przyjemności. W takim właśnie celu w licznym gronie 6 mężnych kawalerów wybraliśmy się do Preszowa na Słowacji trochę się zabawić. Przyzwyczajonym do standardów miasta Rzeszowa przejazd przez Presov wydaje się być jazdą przez slumsy. Właściwie jedyne na czym można tu oko zawiesić są okalające miasto góry. Na jednej z nich - Malkovskiej Horce  grupa miejscowych zapaleńców stworzyła tytułowy zespół singletraków. Czy z górki o wysokości ledwie 481 m.n.p.m można wyznaczyć fajne trasy? Musze przyznać, że wyszło to całkiem nieźle. Oto co udało mi się przetestować:
- podjazdówka - muszę o niej wspomnieć, bowiem jest to pierwsza znana mi podjazdówka jaką chciało mi się podjeżdżać. Początek wiedzie singlowatym trawersem, potem serpentynami i dalej już leśną drogą. Wymaga wysiłku ale jednocześnie nie drenuje za bardzo z sił. Fajna sprawa
- Endurorob - najdłuższa trasa, pełna zakrętów, śmiesznych band, w środkowej części mocno płaska i interwałowa. Około 4km jazdy daje popalić kondycyjnie. Jadąc to 2 raz, na sam koniec dnia prawie mnie tu odcięło. Poziom trudności lasu słocińskiego. 
SkočkyKočky - trasa w stylu bielskiego twistera, czyli trochę hopek, band i sekcji rytmicznych. Nie jestem fanem Twistera i wariacji na jego temat ale dziś śmigało mi się po tym bardzo dobrze, bo ścieżka jako jedyna była naprawdę dobrze wysprzątana (jak mówią miejscowi: vyfúkana). Łącznie z górną sekcją, która jest wspólną dla kilku innych szlaków daje około 3km jazdy i również jest wymagająca kondycyjnie, choć pedałowania tu mniej niż na Endurorobie
Čuňka - 2.4 km rzekomo ten szlak miał najbardziej przypominać "naturala", niestety nie jestem w stanie tego stwierdzić bo był tak zawalony liśćmi, że nic nie było widać. Jechałem to asekuracyjnie i pewnie dlatego prawie się nie zmęczyłem. Jakoś mi nie zapadł w pamięci
Jest jeszcze parę wariantów, których nie udało się dziś sprawdzić ale z tego co mówił Paweł, to wszystko jest tu do siebie dość podobne. Byłem dość sceptycznie nastawiony do tego wyjazdu ale bawiłem się bardzo dobrze. Z Rzeszowa jest tu trochę daleko ale dla lokalesów mieć takie ścieżki pod domem to majątek, zwłaszcza o takiej porze roku. Ich poziom trudności nie powala, są raczej pod sztywny rower ale można tu naprawdę miło pojeździć, na luzie bez spiny. Kilka fotek z pobytu w tym przybytku rozpusty:











Dane wyjazdu:
61.20 km 38.00 km teren
07:00 h 8.74 km/h:
Podjazdy:1621 m
Rozbójnicy:

Zabrakło jedynie faveli

Sobota, 8 kwietnia 2017 · dodano: 10.04.2017 | Komentarze 7

Coś się zmieniło w tamtym sezonie. Wcześniej każda nasza eskapada na Słowację kończyła się mniejszą lub większą katastrofą. I wtedy przytrafił nam się wiekopomny wypad na Busov, który sprawił, że zaczęliśmy przychylniej spoglądać na szlaki za naszą południową granicą. Otworzył się przed nami nowy, nieznany ląd. Pojawiły się plany. Stwierdziliśmy, że pomimo konieczności wykupowania ubezpieczenia, ustawowego zakazu jazdy rowerem w lesie poza wyznaczonymi szlakami oraz możliwości bycia obrzuconym odchodami przez przedstawicieli śniadej części populacji - musimy tam być. Realizacją właśnie takiego słowackiego zwrotu w naszej polityce wyrypowej był dzisiejszy wyjazd. Mieliśmy jechać gdzie indziej, ale w tym "gdzie indziej" spadł śnieg. Padło więc na trasę po niższych, mało znanych górkach, była więc obawa, że poruszać się dziś będziemy po szlakach spod znaku dykty, papy i paździerza. Obawialiśmy się, że relacje z tego wypadu będą pisane w tonie ku przestrodze - gdzie nie jeździć. Na szczęście rzeczywistość okazała się diametralnie inna. Chociaż początki nie były kolorowe. Były błotno szaro bure, miały klimat śmietnika, konsystencje szlamu i zapach gnoju.

To będzie ciężki i długi dzień
To będzie ciężki i długi dzień

Słowacja wita nas ciepło
Słowacja wita nas ciepło

W takich oto okolicznościach przyrody, przyszło nam wyruszyć w nieznane z parkingu na granicy, w okolicy Ożennej. Odziwo po przedarciu się przez ten śmietnik dalsza część szlaku granicznego w kierunku Czeremchy (670 m.n.p.m) okazała się być przyjemnym, lajtowym singielkiem. Choć błoto chlupało spod kół jechało się całkiem przyjemnie, a Paweł nawet znalazł poroże.

Pasmo graniczne
Pasmo graniczne

Jelonkowe rogi
Jelonkowe rogi

Żal było opuszczać tą ścieżynkę dla drogi zrywkowej, którą mieliśmy zjechać na słowacką stronę. Chociaż w tak sympatycznym błotku nawet takim syfem jechało się miło. Zjechaliśmy do miejscowości Roztoky, skąd z lekkim błądzeniem dotarliśmy na niebieski szlak, który miał nas zaprowadzić w okolice Svidnika. Co to by był za wyjazd na Słowacje bez krzaczingu. Z Vapenickiego Sedla zaliczyliśmy całkiem przyjemny prawie-że połoninowy odcinek. Z oddali nawet te słowackie wiochy nie wyglądają tak źle.

Połoninowo
Połoninowo

W końcu wjechaliśmy do lasu i szeroką drogą na Rohule - wzgórze nad Svidnikiem, na którym znajduje się wieża widokowa.

Rohula (595 m.n.p.m)
Rohula (595 m.n.p.m)

Na wieży tabliczka z zakazem wstępu ze względu na zły stan techniczny. Faktycznie nie wyglądało to za dobrze. Żaden z nas nie podjął ryzyka wspinania się po spruchniałych drabinach. Po krótkim postoju zaczęliśmy więc dalej zjeżdżać niebieskim na południe. Spodziewałem się szerokiej, leśnej drogi, takiej jaką zdobyliśmy wzgórze od północy, a tymczasem ... szok! Szlak jest rewelacyjny! Kawał wszystkomającego singletracka. Trochę interwału, sporo zakrętów, jedna ścianka i do tego jest nawet dość długi. Warte polecenia i powtórzenia. Po takim czymś byliśmy pewni, że to nie jest stracony dzień. Poziom zainteresowania Słowacją jeszcze bardziej wzrósł.
Po zjeździe pojechaliśmy asfaltem do Svidnika. Miasto powitało nas żółtymi latarniami i górującym nad miastem pomnikiem ku czci sowieckiej armii. Pisałem kiedyś, że obowiązkowym elementem każdej większej miejscowości tutaj jest ruski czołg T-55 stojący na monumencie. W Svidniku poszli w tym dużo dalej - mają tu na ośce cały skład wojennego rusko-niemieckiego gruzu.

MIlitarny gruz #1
MIlitarny gruz #1

MIlitarny gruz #2
MIlitarny gruz #2

Poza tym, nie widziałem w tym mieście nic ciekawego. Sklepy pozamykane, na szczęście udało nam się namierzyć jakąś budę i zrobić zakupy. Dorwaliśmy lokalną kiełbasę, strasznie wysuszoną i chyba z dodatkiem pomidorów i papryki. Smakowało dziwnie ale siadło dobrze. Zwłaszcza obficie przepite takim oto smakołykiem:

Smak wolności
Smak wolności

Napędzani Kofolą ruszyliśmy w stronę kolejnego wzniesienia. I tu kolejne zaskoczenie, bowiem czerwony szlak na południe w sporej części jest także pięknym singletrackiem. Bez trudności technicznych co prawda, ale trzeba to kiedyś zrobić w dół. 

Doskonałej jakości szlak
Doskonałej jakości szlak

Mozolnie w pocie czoła docieramy na Cierną Horę, gdzie znajduje się kolejna wieża widokowa. Tym razem jej stan techniczny nie budzi zastrzeżeń, a widoki są rewelacyjnie co nieźle widać na poniższych zdjęciach od Pawła.

Cierna Hora (667 m.n.p.m)
Cierna Hora (667 m.n.p.m) 

Widok z wieży #1
Widok z wieży #1

Widok z wieży #2
Widok z wieży #2

Widok z wieży #3
Widok z wieży #3

Ciekawy jest fakt, że na każdym większym wzniesieniu dziś była chałupa do spania albo przynajmniej wiata. Na Cernej ta słowacka dbałość o turyste sięgnęła zenitu bo miejscowa chata ma kominek i profesjonalny sprzęt do BBQ. Gdy na Słowacji inwestuje się we wiaty i schrony u nas inwestuje się w schody na szlakach. Słowackie podejście szanuję dużo bardziej.

Dostępne dla turystów za darmo
Dostępne dla turystów za darmo

Dalsza część szlaku na zachód jest naprawdę przyzwoita. Jest to droga leśna ale nie zniszczona i bez kolein. Solidne 3 flaszeczki w mojej alko-skali. Trzeba szanować i takie szlaki - w Polsce pewnie przejechało by tu już z 50 traktorów, 4x4 i quadów. Zdarzył się nawet taki rodzynek jak fragment wąziutkiego trawersu. W końcu docieramy do przyjemnej polany widokowej i zmieniamy szlak na niebieski.

Niektóre robiliśmy, resztę zrobimy wkrótce
Niektóre robiliśmy, resztę zrobimy wkrótce

No i tu niestety kończą się przyjemności. Szlak jest grząski, zawalony gałęziami i dość płaski jak na góry. Jazda tym skutecznie drenuje z resztek sił. Ten szlak strasznie zmęczył mi głowę. Marzyłem już tylko o tym, żeby się skończył i żebym poczuł pod stopami zimną twardość asfaltu. I wtedy szlak zmienił się w 1km hardkorowej zrywki z błotem po kostki. Katastrofa.

Brudna robota
Brudna robota

W końcu wyjechaliśmy z lasu. Zjazd na krechę przez zieloną łąkę był jak oczyszczenie ... dla opon. Kiedy wydawało się, że najgorsze już za nami to okazało się, że szlak zaprowadził nas w sam środek ... stada buhajów. Wściekłych buhajów.

Buhaje
Buhaje 

Zapędzeni w kozi róg, w oparach krowiego łajna musieliśmy szukać drogi na około. Bynajmniej nie wiodła ona przez usłane wiosennym kwieciem, pachnące, alpejskie łąki. Wiodła przez mroczną, błotnistą, zafajdaną paryję i zakończyła się skokiem przez obwody elektrycznego pastucha. Rzeczywistość chowu bydła rogatego nie wygląda jak w reklamach czekolady milka. Szczegóły pominę - moja psychika usilnie próbuje wymazać je z pamięci.
Pozostał nam kilkunastokilometrowy powrót asfaltem do samochodu, który pokonałem już mocno ucirany. Ciężkie, błotne szlaki dały bardziej w kość niż asfaltowe podjazdy Beskidy Wyspowego przed dwoma tygodniami. Cały dzień w mokrym ubraniu, cały dzień w mokrych butach, na mycie roweru wydałem piątaka, a tak naprawdę jedynie żałuję, że po drodze nie było tym razem żadnej porządnej faveli, gdzie moglibyśmy ubogacić się kulturowo ;). Cóż, wszystko jest do nadrobienia. Świetny dzień na szlakach. Słowacjo - wkrótce widzimy się znowu.


Dane wyjazdu:
62.10 km 30.00 km teren
05:50 h 10.65 km/h:
Podjazdy:1845 m
Rozbójnicy:

Cygańskie złoto tylko dla zuchwałych

Sobota, 17 września 2016 · dodano: 18.09.2016 | Komentarze 2

Co tu dużo pisać, moje doświadczenia ze słowackimi szlakami nie są najlepsze. Pech chciał, że geograficznie najwyższy szczyt Beskidu Niskiego leży właśnie w tym kraju. Nie wypada nie mieć jedynego, beskidzko-niskiego tysięcznika nie zaliczonego. Wiedziałem więc, że prędzej czy później moja noga tam postanie i że znajdę tam cygańskie złoto. Ten dzień to dzisiaj. Aby tego dokonać, zebrana na prędce ekipa 4 śmiałków w składzie: Paweł łowca komów, zbój Łukasz, wielce szanowny kolega Jacek z Lublina oraz nieskromny książę melanżu czyli ja, zacumowała w Blechnarce i szybko przekroczyła polsko-słowacką granicę. 
Nasze plany zdobycia Busova (1002 m.n.p.m) sięgają chyba 3 lub 4 lata wstecz. To nie było do końca takie proste zadanie. Generalnie to od naszej strony na Busov wiedzie zielony szlak pieszy ze wsi Cigiel'ka. Prowadzi on jednak przez sam środek sadyby władców tych ziem - znaczy się przez cygańską favelę, której społeczność jest nastawiona do turystów niezbyt przyjaźnie. Na pewno nie są to rozśpiewani, kolorowi Cyganie w stylu don Vasyla z ekipą, oj nie. Czytałem o różnych akcjach spotykających wędrowców próbujących przekroczyć ten swego rodzaju etniczny rubikon. Np obrzucenie przez cygańskie dzieci odchodami (!!!!). A jeśli znajdzie się śmiałek próbujący uświadomić wesołej dziatwie, że to nie przystoi to czeka go rozmowa ze starszyzną wioski, która niestety w dyskusjach używa często argumentów nie-słownych. Różne awantury zdarzają się na wyrypach ale ogólnie to wolimi MTB z Beskidami niż MMA z cyganami. Długo więc myśleliśmy jak to ugryźć. Był pomysł atakować w dzień roboczy gdy cyganie będą w pracy lub szkole :D. Niestety termin wyjazdu wypadł nam na sobotę gdy wszyscy po ciężkim, roboczym tygodniu wypoczywają na faveli. Pozostało więc poszukać alternatywnej drogi.
Po przekroczeniu granicy wkroczyliśmy na typowy, słowacki szlak - czyli totalny paździeż. Poszły już pierwsze joby na tutejsze podejście do turystyki pieszej. Co niektórzy nawet próbowali papieskim zwyczajem przywitać słowacką ziemię pocałunkiem hehe. Póki co jedynym pozytywem był imponujący widok na główny cel naszej dzisiejszej wyprawy.

Busov (1002 m.n.p.m)
Busov (1002 m.n.p.m)

Leśną drogą typu "gnój" zjechaliśmy do miejscowości Visny Tvarozec, która jest typową, słowacką wsią typu "nic ciekawego" i zaatakowaliśmy Busov nieoznakowaną drogą leśną od zadniej strony. Miejscami wypych był dość srogi, zwłaszcza ostatni odcinek po stromym, wąskim trawersie. Wiele to potu kosztowało ale nasz wieloletni cel został zrealizowany, korki szampanów mogły w końcu wystrzelić.

Sztuka wypychu odcinek 424234
Sztuka wypychu odcinek 424234

Busov zdobyty
Busov zdobyty

Po celebracji nadeszła pora na zjazd. Przybyliśmy tu w końcu po cygańskie złoto - czyli szlaki wysokiej jakości. Początek to naprawdę tęga robota. Szlak jest półdziki, wąski i zarośnięty. Dodając do tego wychodnie skalne, korzenie, konkretne nachylenie oraz fakt, że jedzie się nad brzegiem przepaści otrzymujemy dość ciekawe doświadczenie. Ja muszę pomyśleć o lepszej oponie na tył bo już 2 tygodnie temu na Kolaninie miałem problemy z przyczepnością, a dziś w jednym miejscu całkiem obróciło mnie bokiem. Ta fajna górska jazda niestety nie trwa długo bo dość szybko szlak dochodzi do drogi leśnej i zmienia się w parę km stołu. Źle nie było ale po takiej górze spodziewałem się więcej. Być może zjazd w 2 stronę okaże się ciekawszy. Trzeba będzie kiedyś sprawdzić, nawet ryzykując kontakt z wesołymi mieszkańcami Cigil'ky.

Busov DH #1
Busov DH

Januszh Hill
Januszh Hill

Wladymir Gwin
Wladymir Gwin

Dżek Daniels
Dżek Daniels

Pędzenie leśną, lekko przykamieniowaną drogą nie było znowu takie złe. Cieszyłem się pracą mojego amortyzatora. Udał mi się ten nabytek. Oczywiście nie uczyni on mnie szybszym. Za długo jeżdżę, by wierzyć w ściemy, że wymiana jakiejś tam części w rowerze sprawi, że nagle zacznę zgarniać wszystkie KOMy na Stravie. W tym przypadku ze mną jest jak z mocno podstarzałym koneserem młodych kobiet. Zbyt wiele już nie podziałam, ale co podotykam i oko nacieszę - to moje. Zjazd kończymy w miejscowości Gaboltov.

Gaboltov
Gaboltov

To chyba jakiś dowcip ale nie kumam
To chyba jakiś dowcip ale nie kumam

Na tle Busova
Na tle Busova 

Ruszamy zdezelowaną szosą do Zlate-go ciesząc się mocno wątpliwymi urokami słowackiej prowincji. Czas umila nam rozmowa o cygańskiej technologi, architekturze, sztuce i kulturze, a także barwne osobowości napotykanych po drodze lokalesów, moresów, maorysów, czy tam innych moralesów. W oddali zaczyna powoli majaczyć nasz kolejny cel - Stebnicka Magura (900 m.n.p.m).

Jeszcze raz Busov
Jeszcze raz Busov

W oddali Magura Stebnicka
W oddali, ledwo widoczna Magura Stebnicka

Asfaltowy podjazd na Magurę z miejscowości Zlate zdaje się nie mieć końca. Jej szczyt jest zupełnie nie widokowy, jest ona jednak zwieńczona 80 metrowym przekaźnikiem radiowo-telewizyjnym, z którego widok już musi być niesamowity - niestety, wstępu nań brak. Co ściągnęło więc tu naszą kolorową bandę? Oczywiście tak jak na Busov - cygańskie złoto. Przy studiowaniu map tej okolicy moją uwagę przyciągnął czerwony szlak do miejscowości Zborov, którego początek wglądał jak Twister z Enduro Trials w Bielsku.

Cygański twister
Cygański twister

Oczywiście musieliśmy to zjechać. Co można powiedzieć o tym szlaku? Na pewno nie ma takiego na Podkarpaciu - nasi znakarze znakują takie rzeczy na krechę po prostej. Tu mamy wąski trawers, a na nim jakieś 17 agrafek, mogłem się pomylić w liczeniu bo podczas jazdy tym czymś byłem kompletnie skołowany. Generalnie większość jest wąska, niektóre nawet strome. Da się to objechać bez wykonywania piwotów na przednim kole, rodem z cyrku. Niestety, w moim przypadku sporo z tych słiczbaków to była przysłowiowa walka gołej dupy z batem. Zdania na temat tego odcinka były mocno podzielone. Pawłowi się podobało bo wyjaśnił wszystko. Ja uważam szlak za godzien powtórzenia ale następnym razem wpadnę tu lepiej przygotowany. 

I w lewo
I w lewo

I w prawo
I w prawo

Mieliśmy zjechać do Zborova i pozwiedzać tamtejsze ruiny zamku ale Paweł namawia nas do zmiany planów i jedziemy na południe żółtym szlakiem. Szlak jak większość tutaj jest półdziki i mało uczęszczany. Przypomina zapomniane szlaki na podkarpackich pogórzach. Na takich szlakach się wychowaliśmy, czujemy się tu więc trochę jak w domu. Dojeżdżamy do miejscowości Bardeowske Kupele - którą ktoś porównał do naszej Krynicy Zdroju. Wg mnie ta miejscowość to raczej cygański sen o Krynicy. W porównaniu do Krynicy to wygląda jak kloszard, który przed chwilą podniósł się z rynsztoka przy wytwornym, brytyjskim dżentelmenie. No może trochę przesadzam, ale tylko trochę. Nie ma tu nic ciekawego, spotykamy za to autobus na rzeszowskich blachach, pełen turystów z Polski. Jedziemy asfaltem do Bardejova. Robimy zakupy w Tesco, kupujemy całkiem fajne, słowackie przysmaki - czekoladę studencką, i Kopfolę, lokalny odpowiednik kolki, który zwłaszcza w wersji chyba z miętą bardzo mi posmakował. Ze zdziwieniem odkrywam, że gorzałka jest tu tańsza niż u nas. Hmmm.... może jednak dał bym radę mieszkać w tym kraju? No ale nie zakupy nas tu ściągnęły. Największą atrakcją jest niewątpliwie stare miasto z dużym rynkiem, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Bardejov #1
Bardejov #1

Bardejov #2
Bardejov #2

Ławeczka rowerowych kloszardów
Ławeczka rowerowych kloszardów

Muszę napisać, że Bardejov jest pierwszym, słowackim miastem, które naprawdę mi się podoba. Jest jakże inne od szaroburych i zaniedbanych Miedzilaborców, które zwiedzałem w tamtym roku. Jedno mnie dziwi - że na rynku który jest 2.36 raza większy od rzeszowskiego (tak, sprawdziłem, nie kłóćcie się ze mną chłopcy tylko nauczcie się szacować powierzchnię na oko jak na inżynierów przystało) jest jakieś 100 razy mniej ludzi, niż o tej samej porze u nas. Kilkunastu turystów, niewielka liczba miejscowych, my i niewielka grupa lokalnych penerów. Poza tym prawie wszystko pozamykane. Co kraj to obyczaj.
Zbieramy się powoli do domu na mozolny, asfaltowy powrót. Gdzieś w okolicy Zborova drogę nagle spowijają kłęby czarnego, gryzącego dymu. Paweł stwierdza - tu gdzieś musi być favela. Ma rację. Widzimy ją kilkadziesiąt metrów dalej. Płonie w niej śmietnikowe ognisko, które nigdy nie gaśnie. Te skromne chałupy, ulepy z blachy falistej i płyty pilśniowej robią na mnie większe wrażenie niż jakieś tam rynki z junesko. Malowniczą drogą z widokiem na Obicz i Jaowrzynę Konieczniańską docieramy do Hutiska, gdzie odbijamy na żółty, szutrowy szlak na Przełęcz Wysowską. Tym razem Słowacja u mnie lekko zaplusowała. Widzę tu jakiś potencjał, a plany zrealizowane (czyli Busov) po drodze zastąpiliśmy nowymi. Ale o tym cichosza. Wrócimy tu.
Na granicy złapał nas lekki deszcz, na szczęście 5 minut od samochodu. Okoliczne, beskidzkie buki już lekko liźnięte ognistym języczkiem jesieni to znak, że sezon 2016 niechybnie, powoli dobiega już końca.

RELACJA PAWŁA Z FILMAMI ZE ZJAZDÓW.