Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
37.55 km 30.00 km teren
05:00 h 7.51 km/h:
Podjazdy:1695 m
Rozbójnicy:

Braniska masakra żyletką trawersową

Sobota, 29 września 2018 · dodano: 01.10.2018 | Komentarze 2

O tej porze roku każda wyrypa może być tą kończącą sezon. Pogoda ostatnio co weekend pokazuje mi takiego wała - w dni robocze świeci piękne słońce, a w sobotę w górach pucówa. U mnie tryb desperacja - tym razem jadę gdzieś, choć wiem że będę mókł i marzł. Paweł proponuje Branisko - słowackie pasmo górskie niedaleko Preszowa. Jest to ciekawy pomysł - okoliczna społeczność MTB działa prężnie i organizuje tam enduro zawody i różne pojeżdżawki. Jeździć tam można nie tylko po szlakach turystycznych ale też po ścieżkach przygotowanych pod wyścigi. Na miejsce docieramy koło 9, auto zostawiamy na przydrożnym parkingu przy barze - takie miejsca na Słowacji nazywają się motoresty. Ten niegdyś zapewne tętniący życiem motorest aktualnie wygląda na opustoszały i sprawia przygnębiające wrażenie. Niby zlokalizowany jest przy drodze krajowej ale znakomita większość ruchu samochodowego aktualnie odbywa się po autostradzie, a w tym konkretnym miejscu - tunelem pod pasmem. Ogarniamy się i szybko leśną drogą docieramy do miejsca gdzie startuje pierwszy zjazd, na Trailforksie nazwany Dúbrava. Tu trzęsącymi się rękami nowicjusza, przy akompaniamencie szyderstw Pawła zakładam na siebie sprzęt, który będę dziś testował - gogle rowerowe.

Komando specjalnej troski
Komando specjalnej troski

Nie chcę nikogo trzymać w niepewności więc od razu napiszę, że mordowałem się w tym dziadostwie cały dzień żeby stwierdzić to co wiedziałem już dawno - gogle są do dupy! No dobra, może trochę przesadzam. Czasem się przydają - np. na zjeździe przy padającym deszczu, przy silnym wietrze albo w przypadku nurkowania ryjem w gruz lub gałęzie. Ale ogólnie to jakiegoś efektu 'wow' dziś nie przeżyłem. Fakt, że może ten konkretny model nie przypasował za bardzo do mojej kanciastej mordy. Miałem czasem wrażenie, że są trochę za wysoko, ale jak dawałem je niżej to utrudniały mi oddychanie. Parę momentów, że w****wiony chciałem je cisnąć w krzaki było. Pewnie bym się denerwował bardziej gdybym kupił je drogo, a tak skoro wyrwałem po taniości to myślę, że na niektóre warunki pogodowe warto mieć je w swoim arsenale. Jazdy w tym przy 30-stopniowym upale sobie nie wyobrażam. Jednak nie ma to jak dobre oksy.

Janusz sadzi

Pierwszy zjazd był taki rozgrzewkowy. Singletrakowy, dość krótki i nawet mocno nachylony. Nowością była dla mnie nawierzchnia - dość sypka, z bardzo drobnego gruzu. Wydawała mi się dość zdradliwa. W polskich Beskidach po czymś takim nie jeździłem. Bardziej obyty w świecie Paweł powiedział, że taka nawierzchnia króluje w Niżnych Tatrach. Zjazd dość szybko sprowadził nas na pierwszą dziś widokową polanę. Ogólnie to cały dzień dzisiaj słowackie krajobrazy naprawdę dawały radę - co widać, na rewelacyjnych Pawłowych fotografiach. 

Widok na Dubrave
Widok na Dubrave 
Spisky hrad
Spisky hrad
Widok na południe
Widok na południe

Ciśniemy asfaltem przez Dubrave w górę, na kolejny odcinek zjazdowy - Černá hora. Okoliczne góry i wioski, wyglądają stąd na dziką, opuszczoną krainę. Bardzo przypomina to taki trochę wschodni, polski Beskid Niski. Černá hora zjazd startuje z leśnej drogi, na zboczu wzgórza Chochol.

Momentami było mrocznie
Ten zjazd jest zupełnie inny od poprzedniego. Leci sobie krętymi trawersami po śliskich korzeniach + kilka ślepych roller-costerów góra-dół. Ogólnie to na tej ścieżce powoli widać styl miejscowych budowniczych tras ale o tym może poźniej. Ten zjazd, który na pewno dużo zyskuje gdy się go dobrze zna - nawet mi się podobał. Nie za trudny ale jednak z paroma sekcjami gdzie się trzeba przyłożyć, a i korzenie, które przy poślizgu ściągają na drzewo też trzeba ogarnąć. Zadowoleni zjeżdżamy do Granc-Petrovców, skąd opustoszałą drogą krajową wracamy na przełęcz przesmyk Branisko. Stąd startuje kolejny odcinek specjalny - zwany na Trailfroks Żyletka. Ciekawa nazwa, po "zjechaniu" go chyba wiedziałem skąd się wzięła. Mimo, że na youtube zjazd wygląda tylko trochę trudniej niż przeciętna ścieżka na Słocinie to jazda on-sajt po nim jest tak frustrująca, że człowiek ma się ochotę poharatać czymś ostrym. Ta Żyletka tnie ego naprawdę głęboko. Ewidentnie szlak robiony pod zawody, żeby odsiać mistrzów od leszczy. Zakręty-ronda wokół drzew po 270 stopni będące częścią rollercosterów to naprawdę nie moja bajka. Skręcanie to ogólnie dla mnie bardzo trudna sztuka :D. Praktycznie każdy zakręt tu kończyłem albo na glebie albo w malinach. Żeby to płynnie przejechać to musiał bym się tu zwiesić nad wieloma sekcjami. Nic mnie tak w tym sezonie nie sponiewierało jak ten zjazd. Daj pan spokój panie Marianie.
Po Żyletce przyszła pora na atak na najwyższy punkt dzisiaj - Smerkovice (1200 m.n.p.m). Droga była długa - w końcu to prawie 700 metrów w pionie. Jechaliśmy, pchaliśmy, a nawet nosiliśmy ... czasem w deszczu i zawsze pod wiatr.
Wnosi Paweł
Wnosi Paweł 
Wnosi Janusz
Wnosi Janusz 

Okazuje się, że noszenie roweru - ta dla niektórych intuicyjna, bardzo prosta, podobna do zakładania bajka na dach samochodu czynność, innym sprawia trudności wymagające przeszkolenia przez mistrzów Polski w enduro. No ale cóż, nie ma ludzi doskonałych :D. Sporo potu trzeba było przelać by dostać się na Smerkovicę ale widoki oraz ciekawy klimat tego miejsca nagradzają trudy.

W drodze na Smerkovice #1
W drodze na Smerkovice #1
W drodze na Smerkowice #2
W drodze na Smerkowice #2
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m)
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #1
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m)
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #2
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m)
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #3

Tu dla odmiany zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem pieszym na wschód, który także robi za OS na zawodach. Na trailforksie segment nazywa się tu Carbon Killer - ponieważ, jak mówią miejscowi - poległo tu już kilka karbonowych ram. Po ten zjazd tu przyjechaliśmy. W odróżnieniu do Żiletki nie trzeba tu robić piruetów wokół drzew. Są za to kamienie, gdzieniegdzie wielkie głazy i korzenie miejscami na dużym nachyleniu. To rozumiem dużo bardziej. Choć trzeba przyznać że w górnej części szlak potrafi spuścić baty - jest płasko po dużych kamieniach i żeby to ogarniać trzeba ścieżkę dobrze znać i mieć skila w trialu. Dla mnie to był najlepszy zjazd dziś i chętnie wrócę na niego na kolejną potyczkę.
Walczy Paweł
Walczy Stylu
Końcówka Carbon Killera
Końcówka Carbon Killera
Janusz walczy
Janusz też walczy
Janusz chyba jest chłop z karbonu bo po zjeździe z kilera padł jakby dostał gonga od gromu
Janusz ty chybaś jest chłop z karbonu bo po zjeździe z kilera padłeś jakbyś dostał gonga z gromu

Dobre to było, takie dla koneserów.
Do końca naszej słowackiej przygody pozostały nam 2 godne odnotowania zjazdy. Pierwszym z nich była Letisko, która trawersuje południowe zbocze Smerkovicy. Jest to szlak miliona zakrętów chyba bardziej kręta nawet od twistera. Słowacy ogólnie kochają trawersy i zakręty. Dość lajtowy ale podobał mi się. Na kolejny zjazd trzeba było podjechać w okolice szczytu Rudnik (1025 m.n.p.m) ale miał on nas zaprowadzić prosto na parking i nawet na Trialforksie nazywa się motorest. Zjazd generalnie jest (cóż za odmiana i zaskoczenie!) bardzo krętym trawersem.
W drodze na motorest
W drodze na motorest

Co zasługuje na uwagę to jego klimat. Po pierwsze: jest on mega wąski - taki dosłownie na oponę 2.5. Po drugie: jest on puszczony po tak stromej ścianie, że czułem się jak bym jechał po gzymsie na 30 piętrze drapacza chmur na Manhatanie. Jest tak stromo, że serio byłem ciekaw jak to się skończy. I w sumie szlak trawersuje to prawie do samego dołu, dopiero na końcu jest kawałek dzidą prosto w dół. Naprawdę mi się ten zjazd podobał - nawet pomimo tego, że kończy się śmierdzącym, poczwórnym, utwardzonym szarym gównolitem, ślepym roller-kołsterem. Walka była ciężka ale na dole, na parkingu czekała na nas "nagroda" - kilkadziesiąt 20-paro letnich Słowaczek, które organizowały sobie tu jakąś imprezę. Takie atrakcje tylko na Słowacji! hehe.
Ale jakie z tego płyną wnioski? To była jazda jakby w innym świecie bo i Słowacja to jest inny kraj niż Polska i to widać na każdym kroku. Branisko to pasmo przekozackie i do tego puste. Sobota, pogoda w miarę, szczyty mega widokowe, a spotkaliśmy tu jedynie 2 turystów. Chyba najbardziej odludna wyrypa w tym roku. U nas o to trudno nawet i w Niskim-wschodnim, a co dopiero na tysięcznikach. Zjazdy były dość ciężkie, Słowacy naprawdę umieją jeździć na rowerach. Każdy z tych zjazdów chętnie bym powtórzył. No może poza Żyletką, którą mam nadzieje, piekło i zrywka wkrótce pochłonie :D. Po Żyletce nie było mi może za wesoło ale ogólnie z perspektywy to się jaram tym wyrypem. Warto było marznąć i spędzić pół dnia w przemoczonych butach. A jest tam jeszcze trochę też do eksploracji.



Komentarze
tmxs
| 20:51 środa, 3 października 2018 | linkuj Akurat to pasmo Braniska to takie bardziej w stylu Tatr - inna budowa geologiczna niż Beskidy. Naprawdę ciekawe miejsce. Te trasy też są dość trudne i specyficzne, po czymś takim jak Żiletka czy nawet górna część Carbon Killera to jeszcze nie jechałem. Dużo tam jeszcze jest do zjeżdżenia, szkoda, że taki ciężki klimat jeśli chodzi o policję, leśników i ewentualny kontakt z tamtejszą służbą zdrowia.
HerrSpiegelmann
| 18:27 środa, 3 października 2018 | linkuj Widoczki pierwsza klasa. Te słowackie góry jakieś takie ciekawsze sie wydają...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!