Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2015

Dystans całkowity:451.40 km (w terenie 245.00 km; 54.28%)
Czas w ruchu:28:32
Średnia prędkość:13.23 km/h
Suma podjazdów:9811 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:41.04 km i 2h 51m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
9.60 km 0.00 km teren
00:31 h 18.58 km/h:
Podjazdy: 50 m

Pożegnanie z Forcem

Poniedziałek, 29 czerwca 2015 · dodano: 29.06.2015 | Komentarze 4



Dane wyjazdu:
65.30 km 35.00 km teren
04:15 h 15.36 km/h:
Podjazdy:1025 m

Niewiele

Niedziela, 28 czerwca 2015 · dodano: 28.06.2015 | Komentarze 0

Jakoś bez czasu i zajawki na dalsze wyjazdy w ten weekend. Kolejny raz walnąłem klasyki po okolicy - Wielki Las, Góra Zamkowa, Babica. Nie lubię jeździć w niedziele ale nawet nie spotkałem dziś wielu "kolarzuf", poza paroma niuskulowymi wackami na tłentynajnerach. Próbowałem walczyć o KOMa na ścieżce przyrodniczej w Wielkim Lesie ale musiał bym mieć petardę w nodze żeby to objechać poniżej 6 minut. Spoko jazda ale nie chce mi się dziś pisać. Muza odeszła, wena odpłynęła. Za mało alkoholu. Życie.





Dane wyjazdu:
27.00 km 12.00 km teren
01:45 h 15.43 km/h:
Podjazdy:360 m

Iwning rajd

Czwartek, 25 czerwca 2015 · dodano: 25.06.2015 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
18.10 km 14.00 km teren
01:33 h 11.68 km/h:
Podjazdy:645 m

Lodowiec Babica

Środa, 24 czerwca 2015 · dodano: 24.06.2015 | Komentarze 2

Dziś, jak rasowy dołnhilowiec podjechałem autem pod trasę DH w Babicy. Na rozgrzewkę pojechałem czarnym w kierunku Wyżnego, nie byłem tam ze 3 lata. Kiedyś ten odcinek to był klasyk, niestety jak byłem tam ostatnio szalała wycinka. Dziś było dobrze - zjazd godzien polecenia + jeszcze sporo singli do sprawdzenia wypatrzyłem. Z Wyżnego pojechałem już na trasy DH w okolicy wyciągu - to jest zawsze na propsie. Osobiście najbardziej lubię końcówki, przed samym asfaltem - czarny szlak i ta końcówka linii DH co jest największa koleina - tu trzeba się skoncentrować, żeby to zjechać. Niestety zawsze jak chce zjechać czarnym to się gubię gdzieś w lesie bo ścieżka mocno zasypana liśćmi. Dodatkowo w pochmurny dzień w lesie bardzo szybko robi się ciemno. Dystans mizerny ale ponad 600 w pionie wpadło.



Cały czas rozkminiam nad nowym rowerem i aktualnie jestem najbliżej Gianta Trance-a. Analizując liczby ma wszystko czego potrzebuje. Pociąga mnie tym razem rower wręcz ... pospolity, taka masówa co tłuką na kopy. Może taka maszyna nie będzie mi sprawiać problemów i w końcu będę mógł się skupić na jeździe, a nie na serwisie. Co by nie mówić - Gianty są spoko, solidne ale jakieś bez polotu, błysku, takie przeciętne. Inni producenci starają się być bardziej innowacyjni. O mechanizmie "shape-shifter" w Canyonie Strive Race można poczytać na 1enduro, mnie natomiast zaciekawiły takie maszyny:
- Lapierre Zesty AM 527 - posiada coś co szumnie nazwali e:i Shock Auto. W praktyce są to 2 czujniki: w amortyzatorze i w korbie, które badają kiedy amortyzator pracuje i kiedy się pedałuje + automatycznie sterowane tłumienie dampera. Logika jest prosta: pedałujesz, a amor się nudzi? Podjeżdżasz po asfalcie! zablokujemy ci damper! Z drugiej strony: korba śpi a amor pompuje jak porąbany? Jedziesz DH więc damper dostaje pozwolenie na uginanie. Ciekawe jak to działa w praktyce. Wadą na bank jest bateria, która trzeba ładować. Podają, że starcza na 25 godzin ale wiadomo jak to w praktyce bywa. Oby się nie okazało, że jak bateria się wyczerpie to blokuje damper na amen :D.

- Rocky Mountain Altitude - ten z kolei ma system RIDE-9, który wg opisu pozwala w jednym rowerze uzyskać aż 9 różnych geometrii ramy. Pozwala to np na zabawę z kątem główki ramy w zakresie 66.6 - 68.3 stopnie. O rety jakie cuda, jak oni to zrobili?? Mechanizm jest bardzo prosty i zwyczajnie jest twórczym rozwinięciem idei montażowych tulei offsetowych i zabawą z długością montażową dampera. Skoro ofsety działają w moim rowerze to to też musi. Widzę tu 2 wady. Niby cała czynność trwa kilkanaście sekund ale niektóre zmiany długości montażowej dampera wymagają też zmiany w nim ciśnienia (wymaga wożenia pompki), no i trzeba wykręcić śrubę imbusową, która jak znam życie po kilkudziesięciu razach zapewne się wyrobi. Także raczej nie widzę zabawy z tym kilka razy podczas wyrypy, raczej jednorazowo przed każdym wyjazdem. 

Ogólnie obie maszyny są piękne, szkoda, że takie drogie.


Znalazłem chwilę czasu i zrobiłem wspominkowy edit z ostatniej jazy po Sądeckim. Dobre czasy z dobrymi chłopaczynami.





Dane wyjazdu:
57.50 km 20.00 km teren
03:30 h 16.43 km/h:
Podjazdy:763 m

Weekendówka

Niedziela, 21 czerwca 2015 · dodano: 21.06.2015 | Komentarze 0

Polecam szerokie kiery ale przyznaje że dziś smyrnąłem drzewko na Babicy. No ale to był nieogar. Na Grochowicznej spotkałem Pawła. Po całonocnych baletach jechało mi się ciężko, wiadomo, że nie mogło być inaczej. Tu nie ma o czym pisać, tu trzeba iść leżeć.

Dane wyjazdu:
74.00 km 25.00 km teren
h km/h:
Podjazdy:600 m

Tygodniówka

Czwartek, 18 czerwca 2015 · dodano: 18.06.2015 | Komentarze 4

Wybrałem się dziś na Słocinę poszukać ścianek, o których kiedyś pisał Michał. Chyba coś pomotałem ale znalazłem jeden ciekawy fragment, to zjechałem go parę razy i pognałem dalej. Kupiłem kolejną kierę - 750mm ale tym razem ze wzniosem jak trzeba i po dzisiejszej jeździe już wiem, że się polubimy.
Skleciłem edit z Trójkąta Bieszczadzkiego. Trochę za nisko miałem kamerkę ale nie mogłem się powstrzymać od zafundowania sobie pamiątki z (zapewne) jednego z najlepszych wypadów tego roku. Ogólnie po obejrzeniu tego materiału stwierdziłem, że mam za duże ciśnienie w amorze.



Tymczasem Daku (a.k.a. Blacha350 :D) sklecił z tego wypadu długiego RAW-a:




Najgorsze fakersony tego pięknego dnia, tzw "PIEKŁO FALOWEJ" zaczynają się od 12 minuty. Sekcje kamienne z ostatniego wypadu w sądecki wyglądają przy tych jak piaskownica. Na tych kamulach tak mocno telepie, że może być ciężko oglądać to bez aviomarinu. Mimo tego, ze w kamerze wszystko wygląda na łatwe, to jednak myślę, że "kumaci" docenią ten odcinek bo to jest klasyk, iście bandycka jazda :D. Ciekawa obserwacja: wydaje mi się, że bateria w moim Gopro3 trzyma krócej niż w Pawłowej jedynce - mi się skończyła w połowie tego zjazdu, a Daku nagrywał do końca.

Dane wpisu zawierają miejskie kaemy z tygodnia.


Dane wyjazdu:
48.30 km 35.00 km teren
05:20 h 9.06 km/h:
Podjazdy:1945 m
Rozbójnicy:

Ssądecczyzna

Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 14.06.2015 | Komentarze 3

W ten weekend zew dobrego MTB rzucił nas w dość odległy Beskid Sądecki. Pasmo Radziejowej eksplorowałem w zeszłym sezonie dwukrotnie, teraz nadszedł czas na pasmo Jaworzyny Krynickiej. Startowaliśmy z Krynicy Zdroju i przez osiedle Czarny Potok ruszyliśmy w kierunku schroniska na Jaworzynie. Mimo upału chłopaki od początku wybierali twarde przełożenia ale tak to już jest jak się jeździ z gośćmi, którzy poddani kontroli anty-dopingowej polegli by z kretesem hehe. Te ich tajemnicze fiolki z dziwnymi substancjami ... zresztą zamilknę, niech to pozostanie "tajemnicą wyrypy". Z asfaltu szybko skręciliśmy na szuter, który miał nas zaprowadzić na sam szczyt i rozpoczęliśmy mordęgę w pełnym słońcu.
Jako, że Krynica jest swego rodzaju kurortem, spotkaliśmy dziś wielu turystów. Wymijając na stromym odcinku turystkę w podeszłym wieku usłyszałem "przecież chodzenie jest przyjemniejsze". Szanowna Pani, śmiem się nie zgodzić. Schodziłem w życiu kawał gór ale odkąd jeżdżę po nich rowerem chodzenie wydaje mi się bardzo nieefektywne, wręcz nudne. W końcu podczas jednego dnia na rowerze zobaczę tyle co podczas 2-3 dni pieszo. Oczywiście ten wywód zachowałem dla siebie. Walka o każdy miligram tlenu sprawiła, że odpowiedź na ten komentarz ograniczyłem jedynie do, krótkiego, gburowatego "eeee tam".
Kolejne kilkadziesiąt metrów w pionie wyżej wyprzedzam jakąś większą grupkę, wyglądających na kuracjuszy sanatorium. Na moje "dzień dobry" odpowiadają "Szczęść Boże", za to jedna pani chce żebym ją podwiózł na ramie. Wesoło w tych kurortach, wesoło.
Gdzieś tak w połowie podjazdu szuter krzyżuje się z trasą kolejki gondolowej. Tu musiałem się zatrzymać i zrobić fotkę. "U nas w Bieszczadach" nie ma w końcu takich cudów techniki :D. Wsiadasz na dole, nawet z rowerem, a po chwili jesteś na górze oszczędzając sobie tej całej męczarni w słońcu. Genialne. Poczułem się jak Indianin na widok pierwszych parowozów na dzikim zachodzie.

Kolejka na robocie
Kolejka na robocie

W końcu dotarliśmy na szczyt, pod górną stację wspomnianej kolejki. Widoki całkiem przyjemne i całe tłumy, wręcz hordy, turystów spoglądających na nas jak na debili. Dla tych w klapkach, siedzących pod parasolem z browcem w dłoni musieliśmy wyglądać szczególnie dziwnie. Nie polubię tego miejsca, zupełnie nie mogłem się tu odnaleźć. Stopień obcowania z przyrodą na poziomie lanczu w rzeszowskim makdonaldzie. Jestem alieniem.

Jaworzyna Krynicka
Jaworzyna Krynicka (1114 m.n.p.m)

Stacja kolejki na Jaworzynie
Stacja kolejki na Jaworzynie

Trzeba się ewakuować. Ruszamy zielonym w kierunku Muszyny. TEN ZJAZD TO KLASYKA FREERIDE I DH! .... żartowałem. Ot leśna droga i trochę luźnych kamieni. Że ja założyłem na to pampersy na kolana to śmiech. Jedyny powód żeby go zapamiętać to żeby nigdy na niego nie wrócić. Najciekawszy moment to widok na Muszynę i morze traw. Dodatkowo w paru miejscach miałem dziwne uczucie, jak by mi miało odpaść tylne koło, przyczynę tego znalazłem trochę później.

W dole Muszyna
W dole Muszyna

Łukasz
Łukasz w cieniu

Sebastian
Seba jak zawsze słońco-odporny ;)

Przed Muszyną odbijamy w prawo do Szczawnika i rozpoczynamy podjazd w kierunku Pustej Wielkiej (1061 m.n.p.m). Żółty szlak wije się szeroką drogą leśno-polną. Upał daje się we znaki. Zaczynam się zastanawiać czy aby nie za ciężka trasa jak na panujące warunki. Udaje się zdiagnozować mój problem z rowerem. Najprawdopodobniej łożyska suportu się kończą, stąd to bujanie na zjazdach. Łukasz dokręca na maksa i to pomaga ale problemy w mojej relacji z Forcem chyba znowu się zaczynają. Oj będzie foch i ciche dni.
Jak by tego było mało powoli kończy mi się woda. Pić, pić, pić. Susza. Znam to uczucie aż za dobrze i to niekoniecznie z dyscypliny związanej z rowerem. Poprzysięgam sobie, że w Wierchomli nawodnię się na bogato, kasa nie gra roli, a z uszu popłynie mineralna. W krytycznych momentach Seba ratuje mnie zawartością swojego bidonu.

W drodze na Pustę Wielką (1061 m.n.p.m)
W drodze na Pustę Wielką (1061 m.n.p.m)

W dole Wierchomla
W dole Wierchomla


Końcówka podejścia na szczyt to już wąski singiel. Spotykamy grupę harcerzy, zacząłem się obawiać o powtórkę z Jaworzyny i tłumy turystów na gorze. Na szczęście szczyt Pustej Wielkiej jest pusty ( i zupełnie nie widokowy). Chwila odpoczynku i ruszamy w kierunku Wierchomli. Chciałem sprawdzić szlaki czarny i czerwony którymi się tak podniecają na endurowych forach. Początek - singiel przez krzaki jagód, potem trochę leśnej drogi i zmieniamy szlak na czerwony. W lesie parę spoko momentów w kamienistych rynnach, trochę pedałowania i wyjeżdżamy na pola.

Panorama na czerownym
Panorama na czerwonym

Tu zaczyna się typowo beskidzka, kamienista droga polna typu ŁUBU-DUBU. Trzeba przyznać że kamuli jest sporo i że ten odcinek jest naprawdę długi. Dobry sprawdzian wytrzymałości górnych partii mięśni - w paru miejscach wyrywa kierę z łap. Czytałem, że zjazd kończy się ścianką prosto do brodu ale ścianki to są na Jaworzynie Konieczniańskiej, tu jest po prostu trochę stroma droga dla traktorów i kilka dużych kamieni.

Końcówka przed Wierchomlą
Końcówka przed Wierchomlą

Mimo wszystko fajny zjazd, na dole euforia taka, że mam ochotę wskoczyć w ubraniu do strumienia. Czy pojechał bym to jeszcze raz? TAK. Czy wolę ten zjazd od któregokolwiek z bieszczadzkich zjazdów z wtorku? NIE.
Chwila ochłody i jedziemy do sklepu gdzie wlewam w siebie 1.5 litra płynów z marszu, drugie tyle do bukłaka.
Z Wierchomli jedziemy dalej szutrem pod Bacówkę. Upał sięga zenitu a podjazd dłuży się w nieskończoność. Jest ciężko. W schronisku spożywam zupkę pomidorową, która trochę mnie ratuje energetycznie.

Bacówka PTTK nad Wierchomlą
Bacówka PTTK nad Wierchomlą

Panorama z bacówki
Panorama z bacówki

Pomidorowa
Prawie po robocie

Z Bacówki niedaleko na Runek (1080 m.n.p.m), jeden z wierzchołków pasma Jaworzyny. Z Runka już niedaleko na Czubakowską (1082 m.n.p.m) gdzie zaczynamy zjazd do Krynicy niebieskim szlakiem. Dla mnie ten szlak w sporej części jest nudny - ot dzida w dół, gdzieniegdzie krótkie podjazdy. No ale chłopakom się podoba bo mogą osiągnąć WARP3, więc ok. jak dla mnie najlepsza jest końcówka, gdzie w końcu jest ciut większe nachylenie, a prosto z leśnego singla wyjeżdża się prawie w środku osiedla mieszkalnego :D.
Fajna jazda dobiegła końca, pozostał wesoły powrót samochodem do Rzeszowa. Kolejny raz, nie mogę powiedzieć, że Sądecki mnie jakoś szczególnie porwał ale warto tu czasem zajrzeć dla odmiany. Góry mają klimat parku miejskiego ale potrafią konkretnie sponiewierać. Miałem dziś 2 cele - niczego nie uszkodzić w rowerze i zjechać wszystko co wyrypa nam rzuci pod koła - udało się.
Dziś mapy nie załączam, bo mi się Strava wyłożyła w Wierchomli, dane wyjazdu spisałem do chłopaków.


VIDEO:



Dane wyjazdu:
40.20 km 29.00 km teren
03:40 h 10.96 km/h:
Podjazdy:1855 m
Rozbójnicy:

Trójkąt Bieszczadzki

Wtorek, 9 czerwca 2015 · dodano: 10.06.2015 | Komentarze 9

Po sobocie chodziłem 2 dni na endorfinowym haju. Było tak pięknie. Bardzo chciałem przedłużyć ten błogi stan upojenia. Zdałem sobie sprawę, że już dawno nie brałem urlopu na MTB, więc zgodnie z popularnym ostatnio hasłem, postanowiłem rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Dodatkowo okazało się, że Paweł też ma wolne. Nad trasą nie trzeba się było długo zastanawiać. Zabawę w TRÓJKĄT bieszczadzki planowaliśmy od zimy (noł homo ;)). Okolice Cisnej to wg mnie najlepsze MTB na Podkarpaciu. Bliskość najwyższych pasm Bieszczadów poza parkiem robi robotę. Łopiennik, Jasło, Falowa - gdyby połączyć te szczyty na mapie liniami prostymi, powstał by TRÓJKĄT niemalże foremny. Chcieliśmy ogarnąć te trzy góreczki w jeden dzień. Porównanie do trójkąta bermudzkiego nasuwa się samo, z tym że w trójkącie bermudzkim można zaginąć z nieznanych przyczyn, a w TRÓJKĄCIE bieszczadzkim można zaginąć będąc pożartym przez wilki i niedźwiedzie. W końcu startowaliśmy dziś z doliny którą nazwano NIEDŹWIEDZIĄ nie bez powodu. 
Trochę się bałem o sprzęt, bo podczas naprawiania sponiewieranej w sobotę w Beskidzie tylnej przerzutki złamałem część wózka. Na szczęście była to ta łatwo wymienialna cześć - więc zastąpiłem ją częścią ze starej przerzutki, którą sponiewierałem również w Beskidzie ale rok temu. Z doliny niedźwiedziej ruszyliśmy szutrem do przełęczy pod Łopiennikiem. Z przełęczy wskoczyliśmy na czerwony szlak wiodący na szczyt tej góry (1069 m.n.p.m).

W drodze na Łopiennik
W drodze na Łopiennik

Szlak na sporym odcinku jest mało uczęszczanym, klasycznym singlem z potencjałem na dobry zjazd. Po tęgim wypychu osiągnęliśmy wierzchołek. Znajduje się tu trochę wychodni skalnych. W jedną z nich wmurowano tablicę upamiętniającą Wincentego Pola - człowieka o wielu talentach i wielkiego miłośnika tych gór.

Tablica pamiątkowa na szczycie
Tablica pamiątkowa na szczycie

Łopiennickie widoki
Łopiennickie widoki

Ze szczytu Łopiennika aktualnie nie ma praktycznie żadnych ciekawych widoków, ale to nie rozległe panoramy nas tu ściągnęły. Liczyliśmy na konkretny zjazd czarnym szlakiem do Dołżycy. W końcu już w marcu, obserwując Łopiennik z Beskidu Niskiego obiecałem, że potańczymy, a tego rodzaju obietnic zwykłem dotrzymywać. 520m w pionie w dół na 3 km to musi być coś.

Skosztujmy bieszczadzkiego singla
Skosztujmy bieszczadzkiego singla

Skosztujmy bieszczadzkiego faka
Skosztujmy bieszczadzkiego faka

Ten szlak pokonywałem 13 lat temu z buta w przeciwnym kierunku, zapamiętałem jako bardzo stromy. Dziś podczas weryfikacji zajazdowej stwierdziłem, że dużych stromizn tu nie ma ale mimo tego jest to jeden z najlepszych szlaków w całych Bieszczadach. Zwłaszcza górna część - jazda po wychodniach skalnych stanowi spore wyzwanie. Im niżej tym łatwiej ale szlak jest kręty, kluczy między drzewami, przepaściami - miazgator kompletny. Zero nudy, do powtórzenia jeszcze nie raz.

Atrakcje zjazdu z Łopiennika
Atrakcje zjazdu z Łopiennika


Wyłonił się z traw
Wyłonił się Janusz z traw

Końcówka zjazdu - Dołżyca
Końcówka zjazdu - Dołżyca

Po zjechaniu do szosy trzeba było dać rękom i hamplom trochę odpocząć. Niestety na "pokłady" zebraliśmy nieproszonych pasażerów.

PRZERWA NA KRÓTKIE PRZESŁANIE:
Wszystkim czytelnikom mojego bloga wybierającym się w tym roku w Bieszczady polecam zabranie silnych środków na owady i kleszcze. W Bieszczadach w tym roku jest rekordowy wysyp tego ustrojstwa - okoliczne nadleśnictwa biją na alarm. Ja zawsze mam tubkę z trutką na te mendy w aucie ale dziś zapomniałem się tym namaścić. Na Łopienniku aż 3 te gnidy na mnie wskoczyły, jedną trzeba było usuwać pęsetą. Paweł też zebrał swoje. Dbajcie o swoje zdrowie. JK na 100%!
KONIEC PRZESŁANIA, LECIMY DALEJ Z BULSZITEM

Po ogarnięciu się z tych diabelskich pomiotów ruszyliśmy asfaltem do Przysłupia, skąd mega stromą leśną drogą na kolejny wierzchołek TRÓJKĄTA - Jasło (1153 m.n.p.m). Po jakimś czasie droga leśna przeszła w klasycznym, bieszczadzki, połoninowy singiel. Piękny, nieoznakowany szlak. Daku zjeżdżał to w zeszłym miesiącu. Na Jaśle była niewielka grupa turystów ale trzeba przyznać, że ogólnie to dziś mieliśmy puste Bieszczady. Nad walorami widokowymi Jasła rozpływałem się na tym blogu już kilka razy więc nie będę się powtarzał. Jeden z najciekawszych szczytów w okolicy. 

Podjazd ze Smerekiem w tle
Podjazd ze Smerekiem w tle


Łopiennik z Jasła
Łopiennik z Jasła

Ruszyliśmy dalej, na typowo bieszczadzką jazdę szlakiem czerwonym. Na Okrągliku (1101 m.n.p.m) spotkaliśmy młode, rowerowe małżeństwo. On na wypasionym Canyonie Strive, ona na starym sztywniaku GT. Pytali nas o drogę. Chłopak powiedział, że są tu na 2 tygodniowym urlopie, zamierzają jak najwięcej jeździć ale nie wie czy jego małżeństwo to przetrwa. Patrząc na kwaśną minę jego małżonki mógłbym powiedzieć, że będzie z tym ciężko :). Ja, jako wybitny ekspert w dziedzinie relacji damsko-męskich, domorosły Lew Starowicz, na problemy małżeńskie mógł bym im polecić spróbowanie TRÓJKĄTA. Bieszczadzkiego oczywiście ;).
Żarty na bok. Z Okrąglika chcieliśmy się dostać do miejscowości Smerek nieznanym nam dotychczas odcinkiem szlaku czerwonego przez Fereczatą (1102 m.n.p.m). Do Fereczatej szlak był dość męczącym interwałem okraszonym bardzo przyjemnymi widokami.

Jawornik, Paportna, Dziurkowiec, Płasza
Jawornik, Paportna, Dziurkowiec, Płasza

Tajemniczy kopiec pod drodze na Fereczatą
Tajemniczy kopiec pod drodze na Fereczatą

Fereczata (1102 m.n.p.m)
Fereczata (1102 m.n.p.m) 

Od szczytu mieliśmy już 4km jazdy tylko w dół. Był to smakowity miks krętych leśno-polnych singli i powybijanych dróg leśnych. Miodzio. Zarówno ten zjazd jak i wcześniejszy z Łopiennika potwierdziły głoszoną przeze mnie tezę: zjazdy szlakami z bieszczadzkich tysięczników to ZAWSZE gruba impreza. W paru miejscach było ostro. Zjeżdżając fragment powybijanej drogi leśnej jechałem po jakichś masakrycznych fakersonach, tak, że 150mm skoku było prawie mało. W pewnym momencie zbliżając się do przecięcia szlaku z drogą szutrową cisnę tylni hamulec w opór do kierownicy i nic! Zagotować Avid Coda na metalicznych klockach to jest naprawdę sztuka, nie czas był jednak na sprzętowe rozkminy bo zbliżałem się do metrowej poprzecznej koleiny, ledwo się zatrzymałem. Na szczęście hampel trochę ostygł i przestał być miękką fają. W Smereku spożyliśmy smaczny posiłek - pierogi z mięsem w restauracji Niedźwiadek.

Ta śmieszna rzeźba w tle to rzeczony niedźwiadek
Ta śmieszna rzeźba w tle to rzeczony niedźwiadek

Posileni ruszyliśmy zdobyć ostatni wierzchołek TRÓJKĄTA - pasmo Falowej z kulminacją Czereniny (981 m.n.p.m). Na pasmo z Kalnicy wiedzie przyjemna droga leśna, w całości podjeżdżalna. Nam niestety dobrze szło tylko do 800 m.n.p.m. Zmęczenie upałem dało się we znaki i trzeba było dalej pchać, żeby oszczędzać siły. Jak widać, kryzysy zdarzają się nawet w tak idealnych układach jak TRÓJKĄT, haha (łons agejn noł homo pls ;)). W sumie ta wyrypa była tak wypasiona, że od Smereka mogliśmy wracać już asfaltem do samochodu. Tym bardziej, ze Falowa to kompletnie nie-widkowy, mało medialny szczyt. No ale czego się nie robi dla "sławy". W końcu to my, mtb-lanserzy, pozerzy, w kanapkach kawior, w bukłakach Don Pergignon. Tak naprawdę na Falową przygnał nas zjazd czarnym do Dołżycy. Traumatyczne pokonywanie tego szlaku pod górę przeżyłem w zeszłym roku. Powiedziałem wtedy, że tu wrócę na zjazd, a jak już pisałem - takich obietnic zwykłem dotrzymywać. Zjazd z Falowej to .... ehhh.... w moim niezwykle ubogim, literackim arsenale brak środków wyrazu by opisać to metafizyczne przeżycie. Postaram się więc tak po chłopsku. Zdecydowanie najtrudniejszy zjazd dzisiaj. Czarny z Łopiennika się chowa, czerwony z Fereczatej oblewa się pąsem. Fakersony z kosmosu. W trakcie było słychać jedynie szeleszcząco - dudniące BANG-BANG opon na korzenio-kamieniach oraz nie nadające się do cytowania, mocno niecenzuralne słowa rzucane przez dwóch bajkerów walczących o życie na co grubszych sekcjach. 4km zjazdu, nie daje zupełnie wytchnienia, nie ma gdzie w ogóle położyć tyłka na siedzeniu, non-stop robota. Prawdziwy ELIMINATOR. Uczciwie trzeba przyznać, że ten odcinek w paru miejscach nas pokonał. Zabrakło już siły, ikry niezbędnej do podejmowania ryzyka. Trzeba będzie to powtórzyć ale tym razem skleić to na początku. Nie obyło się też bez sprzętowych ofiar. Pawłowi sprężyna w przerzutce odmówiła posłuszeństwa, ja urwałem szprychę w tylnym kole - nie mam pojęcia w którym momencie. Koszta MTB melanżu, euforia na dole była tego warta.

Calutki dzień tłukłem się po najlepszych, podkarpackich zjazdach. Intensywny melo. Muszę odsapnąć, chwilę zwolnić, naprawić rower, koło, przelać hampel, dać na mszę dziękczynną za otrzymane łaski. Czytając internety często natrafiam na opinię, że Bieszczady to nie są dobre góry na rower, że krzaki, że stromo, że błoto. Zupełnie tego nie kumam. Przecież, gdyby gdzieś trzeba było podać wzorzec singletracaka to te bieszczadzkie są idealne z definicji.

Wystarczająco dobre na rower?
Wystarczająco dobre na rower?

No jak to nie jest dobre na rower to ja już nie wiem co jest. Mieliśmy dziś tego dobra na kilometry. No ale ja nie jestem obiektywny, jestem przecież Bieszczado-TRÓJKĄTO-filem.



VIDEO:





Dane wyjazdu:
40.50 km 35.00 km teren
03:30 h 11.57 km/h:
Podjazdy:1690 m
Rozbójnicy:

Faki, na które czekałem

Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 6

Po 2 weekendach bez wyrypy miałem ochotę się tak konkretnie skatować i upodlić. Zmasakrować. Zabytki, zwiedzanie, widoczki są fajne ale dziś chciałem się solidnie przestraszyć, walczyć o życie na zjazdach i zdychać na podjazdo-wypychach. Chciałem też uciec od tłumów turystów przewalających się przez popularne góry w długie weekendy. Rzut oka na kolekcję planowanych tras i wpadło na Beskid Niski zachodni. Razem z Łukaszem wyruszyliśmy z leśnego parkingu w miejscowości Krzywa. Pierwszy cel - Popowe Wierchy. Część dzisiejszej trasy pokrywała się z pamiętnym wypadem z jesieni z zeszłego roku, ale jak coś jest dobre to trzeba to czasem powtórzyć. Zjazd singlem z Popowych można porównać jedynie do jazdy po schodach ... z korzeni. Jest ich tu cała masa w najróżniejszych konfiguracjach - korzenie pionowe, poziome, ukośne, połączone szeregowo, równolegle, piętrowe, korzenie jedno i wielospadowe. Nie zdziwię się jak to kiedyś ogrodzą i zrobią rezerwat "Korzeń". Wyjaśnienie tego zjazdu uprzyjemnia dodatkowo dość konkretna stromizna oraz siatka chroniąca sadzonki umieszczona przy samej ścieżce. Z kierą 800mm bym się nie zmieścił, trzeba by było znosić rower w poprzek albo ciąć przez krzaki :). Ten zjazd nas rozgrzał, jeśli spałem to po tym się obudziłem :). Łukasz trochę kręcił nosem bo nie mógł się rozpędzić do swojej ulubionej prędkości WARP3 ale i tak było dobrze.

Popowe Wierchy (684 m.n.pm)
Popowe Wierchy (684 m.n.pm) 

Rotunda (771 m.n.p.m) od łagodnej strony
Rotunda (771 m.n.p.m) od łagodnej strony

Następny kierunek - podjazd Rotunda, poszedł dość sprawnie. Zjazd z tej góry na zachód jest naprawę miodny. Najpierw płynny singiel, potem krótka ścianka i kamule. Ten zjazd rządzi. Sprawę trochę popsuł fakt, że spotkaliśmy pierwszych turystów, więc trzeba było zwolnić, powiedzieć  "dzień dobry" i "dziękuję", uśmiechnąć się. W końcu jak by nie było to piesze szlaki, nie wypada się zbytnio panoszyć. Mimo wszystko mógłbym to zjeżdżać codziennie. 
Na dole czuć zajawkę ale przed nami gehenna - wypych na Kozie Żebro. Co prawda to Kozie Żebro nie jest aż tak strome jak Kozie Żebro w Górach Grybowskich ale i tak sam się dziwię, że można sobie 2 raz fundować taką katorgę, tym razem w pełni świadomie. I co więcej - wrócę tu po raz 3 ale tym razem pojadę to w dół :).
Na Kozim też spotkaliśmy turystów ale już dużo mniej niż na Rotundzie. Lubię puste szlaki i puste góry, z 2 strony to dobrze, że ludzie zaczynają w końcu żyć we własnym kraju, a nie tylko browar i plaża. Liczba turystów w górach z każdym rokiem wzrasta i nawet taki laik jak ja to zauważa.
Na Kozim nadszedł czas na nowości - zjazd zielonym do Wysowej. Jakoś wiele się po tym zjeździe nie spodziewałem ale pozytywnie mnie zaskoczył. Zaczął się niemrawo i jest taki bardziej na "dzidę" niż techniczny ale dobrego "pieca" po luźnych kamieniach nie sposób nie docenić. Niestety w połowie zjazdu wjechałem w kupę gałęzi pozostawionych na środku drogi przez życzliwych drwali. Rzuciło mnie od prawa do lewa i usłyszałem PSSSSSSS. Krzyczałem za Łukaszem ale on rozwinął właśnie WARP3 więc nie słyszał i potem miał stresa bo czekał na mnie na dole, ja nie nadjeżdżałem. Dodzwonić się nie mógł bo nie było zasięgu :D. Ja w tym czasie machałem pompką-koniobijką bluzgając na czym świat stoi. Koniec z tym, zaczynam wozić normalną pompkę.

Ups #1
Ups #1

Przebita guma zawsze psuje nastrój ale na to jest dobre lekarstwo - syty posiłek. Zjechaliśmy do Wysowej i rozgościliśmy się w jakimś lokalu. Solidarnie zdecydowaliśmy się skosztować "lokalnych" przysmaków i zamówiliśmy po Pierożku Wysowskim. Danie okazało się być szynką z serem zapieczoną w cieście z pizzy. Co by nie mówić - dobre to było.

Pierożek Wysowski
Pierożek Wysowski

Nadszedł czas by wstać od stołu i ruszyć dalej. Niebieski szlak zaprowadził nas na granicę PL-Słowacką i dalej na Obicz (788 m.n.p.m). Góra na mapie niepozorna ale zjazd z niej do przełęczy Regetowskiej był konkretny. Dużo, dużo korzeni - polecam. Dalszy szlak na Jaworzynę Konieczniańską wpisany na listę "do zjechania". Co prawda nie jest tak stromy jak czerwony na Kozie Żebro ale za to bardziej kamienisty i ukorzeniony.

Wypych na Jaworzynę Konieczniańską
Wypych na Jaworzynę Konieczniańską

Wypych był ciężki - upał dawał się coraz bardziej we znaki. Szczyt Jaworzyna do długa, wąska jakby wydma, po której wije się singiel. Jest nawet trochę widoków na północ, pomiędzy drzewami.

Widok z przecinki
Widok z przecinki

Zjazd granicą na północ zasługuje pewnie na osobny wpis. Wiedziałem, że będzie tam parę ścianek ale to co tam było to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Chore piony! I choć ścianki nie są bardzo długie, to kolejny raz pozdrawiam małopolskich znakarzy szlaków - to muszą być jacyś zatwardziali dołnhilowcy. Ten zjazd to były faki na które czekałem. Pierwsza ściana - pion po korzeniach. Jak to zobaczyłem do głosu szybko doszedł mój "wewnętrzny cziken". Pokazał mi łatwą drogę - "zejdź z roweru, sprowadź, po co się stresować, po co się narażać? Bohatera zrobisz z siebie w notce na blogu - przecież większość tak robi” :D. Tym razem zdusiłem chama szybko i podjąłem walkę. „Dzida" albo „bida".  I tak zacząłem orać w dół, trochę przyjanuszowałem, trochę przyfarciłem, w paru miejscach zamknąłem oczy modląc się w myślach, resztę rower sam zjechał i znalazłem się na dole :D. Cały!
Potem trochę płaskiego i ścianka numer 2. Tu niestety walkę z "wewnętrznym czikenem" przegrałem. Bylem jeszcze pod wpływem ścianki nr 1, gdzie wystrzelałem się całej ikry :), poza tym z góry nie było widać co jest na dole. Schodząc miałem okazję się przyjrzeć i żałowałem swojej decyzji. Do zjechania. Przypomina trochę ściankę z Przedmieścia Czudeckiego tylko jest bardziej stroma, jest gdzie trenować - także wrócę na rewanż.
Przed ścianką nr 3 - miałem wymuszoną przerwę - złapałem badyla w przerzutkę, powykrzywiało ją i do końca wyrypy nie mogłem już wrzucać na młynek.

Przerzutka wygląda jakoś tak inaczej ... UPS #2!
Przerzutka na godzinie 7 ... UPS #2!

Dwie awarie w 1 dzień - bywa i tak. Grunt, że ścianka nr 3 - bez problemu. W sumie najłatwiejsza - takie to mam pod domem. Czwarta i ostatnia to już większy kaliber, konkretna franca ale za to bardzo szeroka  - chwila strachu i wyjaśniona. Chwała temu zjazdowi :). 
Po tych wyczynach mieliśmy jechać dalej granicą ale przez moją awarię i zmęczenie spowodowane upałem stwierdziliśmy, że skracamy. Zjechaliśmy turbo leśnym szutrem do Krzywej

Jaworzyna Konieczniańska (881 m.n.p.m) już po zjeździe
Jaworzyna Konieczniańska (881 m.n.p.m) już po zjeździe

Tu też mieliśmy objeżdżać Popowe szutrami ale ze względu na upał zdecydowaliśmy się na drogę przez las. -5km kosztem 15 minutowego wypychu, podczas którego mogłem uważnie obejrzeć rezerwuar korzeni, który zjeżdżaliśmy rano.
Na parkingu słaniałem się na nogach, czy ten dzień mógłby być jeszcze lepszy? Okazało się, że tak, bo Łukasz wręczył mi zaległy geszeft za starą przysługę - produkt z gorzelni od Brusa Willisa.

Regeneracja będzie udana
Regeneracja będzie udana

A ja się martwiłem, że nie mam się czym nawodnić w drodze do domu :). Morda mi się śmiała. Gdzieś tam w głębi czachy coś mówiło mi, że przecież miałem 2 awarie i że cieszę się chyba z własnej głupoty. To pewnie był ten smutas - głos rozsądku - kto by go tam słuchał. Wspomnienia są wieczne a przerzutkę naprostuję choćby i gumowym młotkiem. Co za trip, obym nigdy nie wydoroślał :). Zdrówko!





Dane wyjazdu:
34.20 km 22.00 km teren
02:18 h 14.87 km/h:
Podjazdy:490 m

Dyskretny urok powtarzalności

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 0

Nawet po oklepanych miejscówkach jeździ mi się tak dobrze, że aż nie chce mi się już o tym pisać :). Ogólnie to jak na razie ten sezon pogodowo bije poprzedni na łeb.