Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Bieszczady

Dystans całkowity:854.86 km (w terenie 617.00 km; 72.18%)
Czas w ruchu:80:20
Średnia prędkość:10.64 km/h
Suma podjazdów:26046 m
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:44.99 km i 4h 13m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
28.34 km 16.00 km teren
03:20 h 8.50 km/h:
Podjazdy:1139 m
Rozbójnicy:

Ciężki gnój

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 23.07.2018 | Komentarze 5

W ostatnim wpisie z wyrypy wyraziłem dziecięco naiwne życzenie nie jeżdżenia już w tym sezonie w błotnych warunkach. Niestety, zeszły tydzień to łapa na ryj od pogody - opady, burze i lokalne podtopienia. W piątek do ostatnich chwil walczyłem sam ze sobą żeby olać wyjazd, żeby jechać na szosę ale wobec konkretnej propozycji wyjazdu w Bieszczady - przegrałem. Ostatecznie wylądowaliśmy w Bystrem pod Baligrodem i zaczęliśmy od OS3 z zawodów enduro 2017. Muszę tu zaznaczyć, że moi szanowni koledzy Sebastian oraz Paweł wykonali tu kawał ciężkiej, solidnej roboty sprzątając tą nieznakowaną ścieżkę na wiosnę aby mi się dobrze po niej jeździło. Niestety ich wysiłek pragną zniweczyć lokalni leśnicy ewidentnie szykując w okolicy jakąś wycinkę. Być może ten jeden z najbardziej wymagających technicznie zjazdów na Podkarpaciu przestanie istnieć. Oes został przecięty drogą zrywkową. Wierzę, że moi szanowni koledzy kolejny raz poświęcą swój cenny czas, żeby uczynić ten zruinowany fragment przejezdnym dla mnie. Ode mnie, jako wyznawcy idei "NEVER DIG, ALWAYS RIDE" zawsze mogą liczyć na błogosławieństwo, wsparcie duchowe oraz ciepłe słowo hihihihi. A tak serio - ubrudziłem tu sobie dziś dłonie podczas usuwania zwalonego spruchniałego drzewa heh.
Niestety pogłoski o tym, że ostatnie ulewy oszczędziły Bieszczady okazały się mocno przesadzone. Mieliśmy dziś tu do czynienia z gnojem okrutnym. No może poza właśnie OESem 3. Tu nie było błota, było po prostu bardzo ślisko. Zjazd poszedł mi fatalnie, gorzej niż w zeszłym roku gdy jechałem w stanie maligny. Niezliczona ilość nieogarów, uślizgów, podpórek, fragmentów poza kontrolą, zderzenie pięści z drzewem i jedna spektakularna gleba, w dokładnie tym samym miejscu co rok temu. Żaden zjazd w tym sezonie mnie tak nie sponiewierał, a przecież bywało naprawdę ciekawie. Chciałbym mieć ten odcinek pod domem - wtedy nauczył bym się dobrze jeździć ale była by to bolesna nauka. 
Był plan katować ten zjazd nawet i cały dzisiejszy dzień ale na dole daliśmy sobie z tym spokój i pojechaliśmy na wycieczkę po okolicznych szlakach, a konkretnie na Chryszczatą.
Droga na Chryszczatą
Droga na Chryszczatą
Coś, nie wiem co
Coś, nie wiem co

Z Chryszczatej zjeżdżaliśmy czerwonym do jeziorek. Podchodziłem tędy w 2014 i zawsze chciałem to zjechać. Ten szlak jest turbo zajebisty. Nawet w tych wybitnie błotnych warunkach świetnie się na nim bawiłem. Im bliżej jeziorek tym robi się ciekawiej. Co prawda w porównaniu z OS3 czy OS1, który jechaliśmy poźniej - to zaledwie spacerek po parku ale naprawdę warto było to zjechać by potem wrócić na Chryszczatą po własnych śladach.
 
Duszatyn #1
Duszatyn #1 
Duszatyn #2
Duszatyn #2
Grzyb
Grzyb

Stąd już była krótka piłka. Zjazd czerwonym szlakiem by w połowie drogi do przełęczy Żebrak odbić na żółty do Rabego. Tzw OES1 z zawodów 2016. Żółty jest dość wymagający nawet w suchych warunkach, a co dopiero w takim błotnym dresingu jak dziś. Muszę przyznać, że nawet sobie do pewnego momentu dobrze tutaj radziłem, aż do zjechania całej stromizny. Potem zaczął się płaski, okrutnie błotnisty odcinek gdzie zupełnie ugrzązłem. Przed samą bazą namiotową jeszcze doszła do tego jakaś zrywka. Jak najechałem na leżące gałęzie pod którymi było błoto, to wręcz wydarło rower spode mnie i jeszcze zdążyłem usiąść okrakiem na tylnej oponie. Auć, brzydki faul. Na dole przy strumieniu można było trochę umyć rower albo buty ale szczerze pisząc ja chciałem włożyć do tej zimnej wody coś zupełnie innego uahahahahahahah.

Tak było dzisiaj
Tak było dzisiaj
Kto to teraz umyje świntuchu?
Kto to teraz umyje świntuchu?

I to by było na tyle - wróciliśmy do samochodu. Krótka wyrypa ale ze względu na panujący warun niektóre kilometry powinny się liczyć podwójnie :). Fajna przygoda, ale następnym razem przy takim warunie to raczej pójdę na szosę. Takie błoto wybitnie mi nie leży, jeździłem coś takiego dużo w zeszłym sezonie i mam dość. Nie chciał bym żeby te czasy wróciły. Szlaki mnie dziś trochę poobijały ale w tych warunkach takie historie przytrafiają się nawet najlepszym :D 
https://www.instagram.com/p/Blj_RvJHEr6



Dane wyjazdu:
32.84 km 24.00 km teren
03:44 h 8.80 km/h:
Podjazdy:1370 m
Rozbójnicy:

Powrót do Niedźwiedziej Doliny

Sobota, 2 czerwca 2018 · dodano: 04.06.2018 | Komentarze 3

Miałem w ten weekend inne cele rowerowe, niestety pogoda rozdała karty po swojemu. Po analizach meteorogramów i symulacji radarowych wyszło, że największe szanse na uniknięcie burzy mamy w Cisnej w Bieszczadach. Cały tydzień nastawiałem się na inny zakątek Polski i zamiana planów była mi zupełnie nie w smak ale cóż zrobić. Skoro już Biesy w długi weekend to trzeba wybierać szlaki niszowe więc zdecydowałem się na wariacje na temat starej wyrypy po tzw Trójkącie Bieszczadzkim. Sama Cisna była dziś zawalona autami i ludźmi bo odbywał się tu jakiś maraton, my za to startowaliśmy z kompletnie pustego leśnego parkingu w Niedźwiedziej dolinie. Ślady w błocie przy podjeździe na Falową (968 m.n.p.m) szybko przypomniały nam w jakim zakątku Polski się znajdujemy.

Zwierzyna
Zwierzyna

Smerek (1222 m.n.p.m)
Smerek (1222 m.n.p.m)

Falowa od tej strony jest naprawdę szybko osiągalna. Na tym wyjeździe głowę psuł mi fakt, że pierwszy raz od 3 lat zapomniałem zabrać ochraniaczy na kolana. Czułem się przez to trochę nagi ale szybko przywykłem. Kiedyś tak się jeździło, choć to były inne czasy i inny poziom "FUCK THE WORLD" jak to się mówi w Bronxie. Jakoś nie myślałem o tym za dużo na zjeździe z Falowej. O dziwo na samym końcu szlaku napotkaliśmy grupę turystów - trochę szok - nie spodziewałem się, że ktoś tu chodzi. Sam zjazd mnie nie zawiódł, jest naprawdę dobry. Jednak trochę mi się chce śmiać jak czytam swój stary opis tego zjazdu - jaka to była ciężka walka wtedy. Dziś ten szlak wydał mi się taki raczej dość prosty. Od tamtej wyrypy przejechało się już trochę, ale nawet nie wybiegając pamięcią daleko wstecz - ostatnie ciężkie boje na Ćwilinie czy w paśmie Policy to było jednak kilka poziomów wyżej jeśli chodzi o skalę trudności. 
Atakujemy Łopiennik od północy. Duchota okrutna, w oddali słychać grzmoty ale w końcu jesteśmy na szczycie. 

Na Łopienniku
Na Łopienniku

Widok z Łopiennika nigdy nie zachwycał
Widok z Łopiennika nigdy nie zachwycał

Zjeżdżamy czarnym do Dołżycy. Wszędzie oznakowania Biegu Rzeźnika, który dziś się tu odbywał. Przez nie prawie gubimy drogę, ale przy okazji zauważam oznaczenia jakiegoś nieznanego mi szlaku gminnego, który wspina się na Łopiennik po południowym zboczu. Kiedyś trzeba będzie to przetestować. Nie spotykamy tu dziś o dziwo żadnych turystów. Sam zjazd podobnie jak z Falowej - jest naprawdę dobry ale w porównaniu do wspomnień sprzed lat - przychodzi mi dość łatwo. Te wszystkie przejechane w międzyczasie perci, oesy-3 itp wynalazki naprawdę potrafią zmienić perspektywę. Mimo wszystko naprawdę jaram się tym zjazdem i na dole jestem zadowolony. 
Jedziemy do Cisnej. Bieg się już chyba skończył o czym świadczy wiele osób poruszających się po okolicy niemalże na czworaka.  Robimy zakupy, siedzimy w barze, zastanawiamy się czy rozwój konwekcji umożliwi nam dopełnienie trójkąta czyli zjazd z Jasła. Wygląda na to, że tak - więc ruszamy. Niestety w ciągu 20 minut pogoda zmienia się diametralnie, słońce znika, zaczyna kropić i grzmieć. Odpuszczamy Jasło, zamiast tego kierujemy się szlakiem gminnym na niedawno wybudowaną wieżę Jeleni Skok na wzgórzu Mochnaczka (777 m.n.p.m). Od tej strony szlak jest nawet dość stromy ale to w większości droga leśna. Sama wieża jest solidna, widoki z niej ciekawe choć dziś zepsute przez pogodę, która ewidentnie popełniła dziś błąd, hehe. Trzeba się szybko ewakuowoać.

Wieża widokowa Jeleni Skok
Wieża widokowa Jeleni Skok

Pod wieżą
Pod wieżą 

A na Jaśle pucówa
A na Jaśle pucówa 

Decyzja o odpuszczeniu Jasła była jak najbardziej słuszna - cała góra spowita w burzowej chmurze. Pogoda miała też dobrą stronę - przy słonecznej to miejsce jest oblegane przez turystów.  Dziś szlak prowadzący do Cisnej mieliśmy pusty - turystów spotkaliśmy dopiero na dole. Nie spodziewałem się po zjeździe stąd niczego wielkiego ale jest spoko - w większości to typowy, bieszczadzki singiel z odrobiną korzeni i kamieni, miejscami nad stromym urwiskiem. Pod koniec leśnicy zrobili 3 razy schody po kilkanaście stopni - ale spokojnie do zjechania na rowerze. W połowie zjazdu czekała nas ściana - ale tym razem nie chodzi o stromiznę, a o ścianę deszczu bo burza w końcu nas dojechała. Całkiem przemoczeniu wracamy do baru.

Deszcz w Cisnej
Deszcz w Cisnej 

Kurtkę deszczową zostawiłem oczywiście w samochodzie :). Pozostaje poczekać aż deszcz trochę przystopował i dopedałować te parę km do auta. Starym zwyczajem deszcz ustał zupełnie jak tylko otworzyłem drzwi do kabiny :). Niby niedosyt bo nie przejechaliśmy całej trasy, ja jednak jestem zadowolony bo 2 zajebiste zjazdy i jeden dobry przy takiej niepewnej pogodzie to majątek.


Dane wyjazdu:
34.70 km 29.00 km teren
03:40 h 9.46 km/h:
Podjazdy:1524 m
Rozbójnicy:

Oesy, piguły, lasery

Sobota, 16 września 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0

No i kolejna edycja zawodów KELLYS ENDURO MTB SERIES Baligród za nami. Przyjechali, pojeździli, pojechali. Oczywiście przy tak dużym spędzie tzw. enduforców na after party nie mogło się obyć bez gorszących scen, na widok których mieszkańcy Sodomy I Gomory rumienią się ze wstydu. Teraz fajni blogerzy pałują się na tym jak było fajnie i do bólu eksploatują jakieś paździeżowe, zgrane, wyświechtane powiedzonka o Bieszczadach. Ja wysiadam. Na szczęście tym razem zostawili po sobie też coś dobrego - 2 nowe szlaki, powstałe tylko pod zawody. Trzeba było je przejechać, nim nieużywane odejdą w zapomnienie. Kolega Paweł brał udział w tych zawodach i zaproponował, że mnie oprowadzi. 
Zaczęliśmy akurat od czegoś znanego, czyli OS4 z zawodów - niebieski szlak z okolic Berda, przez Kropiwne do Baligródu.

To gdzie to Kropiwne?
To gdzie to Kropiwne? 
Szlak w okolicy Berda
Szlak w okolicy Berda 

Janusz lama zamyka amora na szutrze
Janusz lama zamyka amora na szutrze


Jechałem to 2 lata temu i było spoko i dziś było podobnie, chociaż szlak dość mocno tonął w błocie. Dość interwałowy odcinek, nie dziwie się, że dał ludziom w kość.  Następnie udaliśmy się na OS5, który startował z rozpościerającej się nad Baligrodem Kiczery (724 m.n.p.m). W paru miejscach pokrywa się on z czerwonym szlakiem gminnym i leśną drogą zrywkową, organizatorzy dodali jednak kilka elementów od siebie, np ostrą szykanę wyrzucającą w wąski, sypki i stromy trawers. Całkiem fajny zjazd, warto by było, żeby przetrwał. 

Baligród z drogi na Kiczerę
Baligród z drogi na Kiczerę

Bieszczadzkie In-To-The-Wild
Bieszczadzkie In-To-The-Wild 

Dobra mina do bardzo złej gry
Dobra mina do bardzo złej gry

Kolejnym odcinkiem, na zawodach OS3, Paweł jarał się bardzo mocno. Określił go, jako mały odpowiednik Perci Sosnowskiego z Beskidu Sądeckiego. Żeby trochę skrócić trasę i przygotować mnie na to co będzie się działo na zjeździe Paweł postanowił wypychać OSem, zamiast podjazdówki na około. Podczas wspinaczki, okazało się, że nie jesteśmy tu sami. Gdy zobaczyłem te bandyckie sylwetki i niewzbudzające krzty zaufania twarze z daleka to myślałem, że spotkaliśmy jakichś pogrobowców UPA, którzy jakimś cudem przetrwali 70 lat w bieszczadzkiej kniei. Niestety gorzej - to byli tzw. endurofcy. Chłopak i dziewczyna, sprowadzali bo "jak tu jechać po takich kamieniach". Okazali się całkiem mili ale i tak zachowałem czujność, jak zawsze gdy widzę ludzi na rowerach do enduro. Z doświadczenia wiem, że najgorsi są ci co mają ramy marki Giant. Ci byli na Cube-ach, więc pogawędziliśmy chwilę. Paweł jak to Paweł, motywator, wjechał chłopakowi na ambicje, przez co zaczął próbować on wsiadać na rower w miejscu gdzie było tak stromo, że ja idąc pod górę ledwo stałem. Jaki był finał tej historii nie wiem, bo poszliśmy dalej. Kilka zdjęć z tego odcinka:

Os3 #1
Os3 #1

Os3 #2
Os3 #2 

Os3 #3
Os3 #3 

 
Jak się tu zjeżdża? Przyznaję, że takiego entura to ja jeszcze w Bieszczadzie nie jeździłem. Analogie do Perci Sosnowskiego jak najbardziej trafne, jest to szlak w takim stylu. Perć Sosnowskiego zawiera kilka trudniejszych elementów, gdzie można się zabić ale ma też krótkie elementy gdzie można odpocząć. Na OS3 nie ma gdzie odpocząć. Zjazd me lekko ponad kilometr ale robota jest non stop. Na początku są leje po bombach, potem kamienie, potem kamienie w lejach po bombach i gdy już się cieszysz, że kamienie się kończą to zaczyna się mega stroma ściana po loamie. Zaliczyłem matę na pysk 2 razy, w kilka sekcji rzucałem się kompletnie bez pomysłu i na ślepo, prosząc jedynie w myślach o wstawiennictwo Śniętego Espeda, patrona od enduro. Totalny czad. Dodatkowo miejscówka ta ma właściwości uzdrawiające. Nie wiem, czy ślepcy odzyskują tu wzrok, głusi słuch, a impotenci potencje ale mnie ten zjazd wyleczył z paskudnej infekcji, którą złapałem na tygodniu. W sumie to powinienem dziś siedzieć w domu ale kilka stopni goroączki to za mało, żebym odpuścił wolną sobotę. Rano naszprycowałem się przeciwbólowymi pigułami dla kosmonautów, żeby w ogóle wsiąść na rower. Efektem tego na zjeździe z Kropiwnego widziałem wszystko jak przez mgłę, na zjeździe z OS5 w głowie hulały mi laserowe stroboskopy. Wspinając się na OS3 ledwo powłóczyłem nogami. Na górze powiedziałem do Pawła, że po tym zjeździe wracam do samochodu. Musiałem wyglądać naprawdę słabo, bo w ogóle nie oponował, a jak wiadomo kolega Paweł nie słynie z wyrozumiałości zwłaszcza w kwestii skracania wyryp ;). Nawalony jak świnia adrenaliną po zjeździe z OS3 poczułem się jak nowonarodzony. Stwierdziłem, że jadę dalej. Kocham ten OS i jestem w stanie walczyć o niego z łopatą, piłą i grabiami w ręce. Widzimy się na wiosnę, posprzątamy, nie pozwolimy mu zginąć. Zresztą jest już tu założony segment na stravie, co ściągnie tu na pewno różnych endurfoców i innych bandytów, tak że to pełne dzikiej przyrody miejsce przestanie być już bezpieczne nawet dla wilków i niedźwiedzi.
Zajarani ruszyliśmy dalej, tym razem na poszukiwanie czegoś całkiem nowego. Minęliśmy jeziorko bobrowe i szybko stanęliśmy pod Chryszczatą. Stąd na szczyt wiodą 2 szlaki papieskie, biegnące blisko siebie. Jeden z nich sprawdzaliśmy w 2014, dziś przyszła pora na drugi. Początek nie zachęca - młodnik i brak widocznej ścieżki. Ale dalej ścieżka jest coraz bardziej widoczna i wiedzie po stromej ścianie nad przepaścią. Szlak mało uczęszczany ale ma potencjał, trzeba by nad nim trochę popracować.

Tak się szuka bengerów
Wybrał się z rowerem na grzyby? A znalazł tylko bengery

Papieski
Papieski

Z Chryszczatej postanowiliśmy zjechać zielonym z zawodów sprzed 2 lat. Jechałem to niedawno ale po suchym. Błoto jak zawsze zmienia reguły gry. I choć nażarłem się tu leśnego runa kolejny raz to zjazd był wyborny. Końcówka to już zjazd świeżutką zrywką gdzie nałapaliśmy na ramy błocka z trocinami. Na szczęście Paweł wykminił myjkę :).

Zabawa była przednia ale ktoś ten bajzel będzie musiał posprzątać
Zabawa była przednia ale ktoś ten bajzel będzie musiał posprzątać

Bieszczadzki kerszer
Bieszczadzki kerszer


Cześć tego błota na szczęście odpadła przy szutrowym zjeździe do parkingu. No i w sumie tyle. Pogoda z bani, to mogła być ostatnia wyrypa w sezonie. Tym lepiej, że się udała. 




Dane wyjazdu:
31.90 km 20.00 km teren
03:20 h 9.57 km/h:
Podjazdy:1244 m
Rozbójnicy:

Śladami enduro mtb series

Sobota, 5 sierpnia 2017 · dodano: 06.08.2017 | Komentarze 2

Plan na dziś był taki, żeby objechać trasy z zeszłorocznych zawodów enduro w Baligrodzie. Były to zawody w formule on-sight czyli zawodnicy dowiedzieli się na jakich trasach będą się ścigać dopiero w dzień startu. Od samego ogłoszenia, że coś takiego będzie na Podkarpaciu próbowaliśmy z kolegami odgadnąć na jakich szlakach będzie się toczyła rywalizacja. Wiąże się z tym pewna mroczna historyjka. W tamtym roku była sobie taka wyrypa i był sobie nawet z niej wpis. Zostały jednak w nim celowe pominięte pewne istotne szczegóły. Otóż gdy tego pamiętnego dnia wdrapaliśmy się na Jaworne zastaliśmy tam .... 3 rowerzystów. Po rowerach za miliony szekeli, ciuchach we wszystkich kolorach tęczy i mordach rodem z policyjnych kronik od razu poznaliśmy, że mamy tu do czynienia z tzw endurofcami. Gdy spotykasz tzw endurofców w terenie to wiadomo - uważaj na kieszenie i za żadne skarby świata nie odwracaj się do nich tyłem. Ci jednak nie próbowali wobec nas żadnych brudnych sztuczek, pewnie dlatego że mieliśmy przewagę liczebną. Pogadaliśmy chwilę o pierdołach, kto jaki gang reprezentuje itp i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Moją uwagę jednak zwrócił jeden z nich, taki blondynek, który ewidentnie snuł się po krzakach i starał pozostać niezauważony. Cały dzień zastanawiałem się skąd go znam. Myślałem, że to jakiś jednowieczorowy koleżka od szklaneczki, z którym chlałem kiedyś, gdzieś w jakimś przybytku rozpusty, było grubo i teraz nie poznaje chłopaka - mam tak w opór. Dopiero wieczorem mnie olśniło, że to główny organizator zawodów Enduro MTB Series, a my przyłapaliśmy ich na obczajce tych "tajnych" tras. Dzięki temu spotkaniu udało nam się bez pudła określić na jakich szlakach będą rozgrywane zawody, na kilka miesięcy przed ich rozpoczęciem. Nie pisałem wtedy o tym na blogu żeby nie psuć innym zabawy, ale fakt jest taki - że gdybym chciał startować to nie było by to dla mnie żadne on-sight :D. Po prostu wcześniej bym sobie trochę potrenował. Sam dobór OSów był dość ciekawy i wiódł po mało znanych szlakach w Paśmie Wysokiego działu. Ruszyliśmy z parkingu w Bystrem mając za przewodnika Daka, który w tych zawodach z niezłym skutkiem startował. Najpierw trzeba było podjechać na przełęcz Żebrak (816 m.n.p.m). 

Pierwszy podjazd na Żebrak to był wyścig
Pierwszy podjazd na Żebrak to był wyścig

Który wygraliśmy i w nagrodę mogliśmy zająć na melinę tę oto piękną budę
Który wygraliśmy i w nagrodę mogliśmy zająć na melinę tę oto piękną budę 

Tuningi, graweringi, brejklingi i.... zamiłowanie do koloru turkusowego
Tuningi, graweringi, brejklingi .... a tak naprawdę to jest to swego rodzaju rebus

O dziwo droga na przełęcz została niedawno pokryta jakimś 3gatunkowym asfaltem. Z przełęczy ruszyliśmy na Jaworne, skąd startował OS2 na zawodach - zjazd żółtym szlakiem w kierunku bazy namiotowej Rabe. Przyjemny, półdziki, bardzo wąski i łagodnie nachylony singiel może jakoś nas nie porwał ale napewno był dobry na rozgrzewkę. Mimo wszystko to był ewidentnie najmniej ciekawy odcinek zarówno zawodów jak i dzisiejszej wyrypy.

Okolice Rabego
Okolice Rabego

Po wszystkim czekał na nas drugi podjazd na Żebrak. Z przełęczy tym razem udaliśmy się na zachód, do miejsca gdzie w w połowie drogi na Chryszczatą odchodzi inna odnoga żółtego szlaku do Rabego - na zawodach był to OS1. Ten szlak to kompletna miazga, jeden z lepszych zjazdów w całych Bieszczadach. Non stop konkretne nachylenie, bardzo kręto i sporo różnej wysokości uskoków. El classico!
Kawałek bieszczadzkiego MTB
Kawałek bieszczadzkiego MTB 

Szredujemy trialsy czy jak to się tam teraz mówi
Szredujemy trialsy czy jak to się tam teraz mówi

Stylem
Ze Stylem!

Skoki przez uskoki
Skoki przez uskoki 

Ten to ma szczęście do dobrych fotek
Ten to ma szczęście do dobrych fotek

Ten szlak to połączenia dobra z pięknem
Ten szlak to połączenia dobra z pięknem 

Ależ to było dobre. W nagrodę czekał na nas, kolejny 3 już dziś podjazd na Żebrak. Żeby choć te trudy były rekompensowane prze piękne widoki, a tu nic - w końcu to zachodni kraniec Bieszczadów. Tym razem Żebrak to była połowa drogi, bo na kolejny OS3 trzeba było wyjechać aż na samą Chryszczatą (997 m.n.p.m). Tym razem również trud się opłacił bo zielony szlak w kierunku jeziorka bobrowego to również prawdziwy banger. Początek jest mega stromy, nie ma tu tylu uskoków i korzeni co na OS1 ale za to jest bardzo kręto. Jazda tu to była czysta zabawa i ukoronowanie dobrego dnia w górach. Szlak był tak pokręcony, że nie jestem w stanie w głowie ułożyć sobie jego przebiegu - ewidentnie do powtórzenia. Po odbiciu na czerwony do jeziorka jest już tylko prosta dzida singlem urozmaiconym o drewniane mostki - też fajnie. Był żal gdy to się kończyło.

Na zielonym
Na zielonym 

Moi koledzy
Moi koledzy. Ta bijąca do nich godność, majestat i dworskie maniery sprawiają, że patrząc na nich wydawać by się mogło że to Król Henryk IV i książę Edward wybrali się dzisiaj na rower. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że ja jeżdżąc z nimi czuję jakby towarzyszyli mi raczej Benny Hill i Louis De Funes.

W planie było jeszcze zjechanie czerwonym do jeziorek Duszatyńskich z Chryszczatej (jeszcze przed OS3), ale gorąc i duchota były dziś przeokrutne, poza tym woda nam się pokończyła. Ja się jarałem BO W KOŃCU TRAFIŁA MI SIĘ PIERWSZA W TYM ROKU SUCHA WYRYPA! W sierpniu ...
W tym roku Enduro MTB Series ponownie zawita do Baligrodu. Chodzą słuchy, że mają być 4 całkowicie nowe, ROBIONE OSy. Będzie ciekawie.




Dane wyjazdu:
27.00 km 25.00 km teren
03:30 h 7.71 km/h:
Podjazdy:1441 m
Rozbójnicy:

Tropem wilka dobrych zjazdów kilka

Wtorek, 4 lipca 2017 · dodano: 08.07.2017 | Komentarze 2

Dzisiejsza wyprawa miała na celu sprawdzenie zjazdów w kierunku Słowacji z bieszczadzkich szczytów granicznych. W tym celu udaliśmy się do Smereka skąd zaatakowaliśmy Paportną (1198 m.n.p.m) nieznakowaną, półdziką drogą leśną znaną jedynie najlepszym przewodnikom beskidzkim. W sumie to ta droga nie była by nawet warta wspomnienia gdyby nie fakt, że gdzieś tak w połowie z krzaków wyskoczył nam wilk. Pewnie jakiś stary basior zbyt słaby by korzystać z życia w watasze ale i tak robił wrażenie. Skurczybyk dopakowany w barach. Uciekł przed nami kilkanaście metrów i potem obserwował nas z pobliskich zarośli. Pewnie obczajał rowery. Niestety nie udało się zrobić dobrego zdjęcia i ostatecznie prysnął w krzaki. Takie atrakcje tylko w Bieszczadach. 
Po jakiejś godzinie dotarliśmy do żółtego szlaku pieszego.

Na Paportną przez pole buraków
Na Paportną przez pole buraków 

Bieszczadzki singiel klasyk
Bieszczadzki singiel klasyk

Jakaś góra hiehie
Jakaś góra hiehie

Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej do granicy, by szybko dotrzeć do punktu widokowego urwisko Rabia Skała. Byłem już kilka razy w jego pobliżu ale jakoś nie było mi dane tam zawitać. Można tu podziwiać panoramę słowackich gór oraz samo urwisko. Jest strome i potężne. Tym bardziej byliśmy ciekawi słowackiego szlaku żółtego na południe przebiegającego nieopodal. Na LIDARZE wyglądał on tak:



i zapowiadał się dość hardkorowo.

Punkt widokowy na Rabiej #1
Punkt widokowy na Rabiej #1

Punkt widokowy na Rabiej #2
Punkt widokowy na Rabiej #2

Szlak przypominał bardzo robiony przez nas w zeszłym roku czerwony szlak z Magury Stebnickiej. Agrafka za agrafką i sporo technicznych miejsc. Nauczony doświadczeniem z zeszłego roku ścinałem te agrafki jak szalony i przynosiło to naprawdę dobre efekty. Mieliśmy dziś trochę pecha bo na tych "serpentynach" spotkaliśmy kilkunastu turystów, w tym małe dzieci. Mimo wszystko szlak jest rewelacyjny i trzeba go kiedyś powtórzyć. Tym razem może w całości, bo dziś zjechaliśmy tylko do końca serpentyn.

Janusz Hill
Janusz Hill

Wypychem tym samym szlakiem wróciliśmy na granicę i ruszyliśmy na wschód dość zabłoconym szlakiem granicznym. Do tego mijaliśmy naprawdę dużo turystów. Bieszczady już nie są takie puste jak w momencie gdy zaczynaliśmy tu przyjeżdżać kilka lat temu. Kolejny punkt na naszej trasie to Dziurkowiec i zjazd zielonym na Słowację. To była konkretna przygoda. Na początek stromo, wąsko i trochę skał, potem fajny singiel przez las i na koniec MEGA stroma droga leśna z pokaźną koleiną. Wg Pawłowego garmina nachylenie nie spadało tu poniżej 30%. Straszna walka miejscami.

Na Dziurkowcu (1188 m.n.p.m)
Na Dziurkowcu (1188 m.n.p.m) 

Tak wygląda początek zjazdu
Tak wygląda początek zjazdu

A tak jego najlepsza część
A tak jego najlepsza część

Dobre to było. Niestety powrót tym szlakiem na granicę już taki fajny nie był bo łydki paliły ogniem piekielnym. W okolicy Dziurkowca ucięliśmy sobie krótką pogawędką z pogranicznikami i ruszyliśmy błotkiem w kierunku Płaszy. W tym roku moje modły o suchą wyrypę jak dotąd nie zostały wysłuchane. Dalsze plany mieliśmy inne, niestety zjazd z Dziurkowca kosztował Pawła resztkę klocków w tylnym hamulcu, który całkiem odmówił posłuszeństwa, trzeba było więc skracać. 

Manitou szczerzy kły na Płaszy (1162 m.n.p.m)
Manitou szczerzy kły na Płaszy (1162 m.n.p.m)

Z Płaszy kolejnym tajnym szlakiem przewodników beskidzkich zjechaliśmy do samochodu. To był taki zjazd pod znakiem hasła: ZAPOMNIJ O PRZEDNIM HAMULCU INACZEJ STRACISZ ZĘBY, czyli okrutne gruzowisko i koleiny. Może nie był to zjazd marzeń ale ja czasem lubię takie rąbany, poza tym szybko doprowadził nas na parking. Niby tylko 27km a prawie 1500 w pionie siadło. Miło było znowu zobaczyć Biesy.





Dane wyjazdu:
42.90 km 32.00 km teren
03:19 h 12.93 km/h:
Podjazdy:1201 m
Rozbójnicy:

Turystoodporne Bieszczady Zachodnie

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 7

Nie lubię długich weekendów majowych. Pogoda z reguły niepewna, w górach więcej turystów niż zwykle i do tego zawsze coś pozarowerowego do zrobienia. A presja na jazdę zawsze duża. Plany wyjazdowe były inne ale w rejony dość mocno zagrożone burzowo, tak więc w ostatniej chwili, na prędce zaplanowałem trasę w Bieszczadach. W sumie jedynym jej założeniem było trzymanie się z dala od zatłoczonych turystycznie miejsc. Wystartowaliśmy z parkingu koło kamieniołomu w Bystrem i długo pięliśmy się szutrem w paśmie Wysokiego Działu, by poźniej czarnym szlakiem dotrzeć w rejon Jawornego (992 m.n.p.m). Tu wiosna jeszcze nie dotarła. Zatrzymała się tak na około 800 m.n.p.m i powoli pełznie w górę.

Jedziemy
Jedziemy

Od Jawornego zaczął się zjazd do przełęczy Żebrak. Pokonywałem ten odcinek w przeciwnym kierunku dawno temu i jakoś wydawał mi się dłuższy i fajniejszy. Źle nie było ale to pasmo jednak o wiele lepiej jest pokonywać w kierunku wschodnim. Ogólna refleksja z dziś jest taka, że bieszczadzkie ścieżki z roku na rok tracą urok bo są coraz częściej rozjeżdżane przez quady i terenówki. Niektóre odcinki, które kiedyś były singlami teraz już są ... doublami? Żal. Z Żebraka pojechaliśmy na Chryszczatą fajnym interwałem. Warun do jazdy w paśmie był idealny.

Na paśmie Wysokiego Działu #1
Na paśmie Wysokiego Działu #1

Na paśmie Wysokiego Działu #2
Na paśmie Wysokiego Działu #2

Na Chryszczatej (997 m.n.p.m)
Na Chryszczatej (997 m.n.p.m)

Z Chryszczatej ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Suliły. Ten szlak też kiedyś robiłem i było naprawdę fajnie. Tydzień temu porównałem zjazd niebieskim z Przehyby do ulicznej szamotaniny z menelem, tak więc zjazd niebieskim z Chryszczatej muszę porównać do trzeciej randki z Miss Polonia. Początkowo bardzo przyjemne nachylenie i miękkość podłoża zachęca by się zapomnieć, stracić rozum i zatracić bez reszty w beztroskiej penetracji tej rozkosznej ścieżynki. Nie rób tego bajkerze! Ta ścieżka lawiruje, kręci i chodzi na boki.  Taka chwila zapomnienia może cię drogo kosztować. Jeśli stracisz czujność choćby na moment to ona cię oszuka, przekręci, zabierze zdrowie i pieniądze, a na koniec zostawi z długami. Zachowaj zimną głowę, po prostu ją wykorzystaj dla własnej przyjemności. Na koniec porzuć dla następnej ale koniecznie zachowaj piękne wspomnienia bo ta jazda jest naprawdę wyśmienita. I choć w końcowym odcinku przed przełęczą pod Suliłą zasmakowaliśmy obficie bieszczadzkiego błota, to na dole każdy z naszej czwórki muszkieterów był niezwykle kontent.

Jesteśmy inni, dziwni, ściągamy kłopoty ale to szosowcy noszą spodnie wąskie jak rajstopy ;)
Jesteśmy inni, dziwni, ściągamy kłopoty ale to szosowcy noszą spodnie wąskie jak rajstopy

Przełęcz pod Suliłą
Przełęcz pod Suliłą

Teraz nadszedł czas na lajtowe zwiedzanie nieznanej mi dotychczas części Bieszczadów zachodnich. Trzeba przyznać, że te rejony naprawdę skutecznie opierają się naporowi turystów. Wszyscy lecą na Cisną i dalej do parku. Przyjemnie jest zwiedzać tak urokliwe rejony nie tonąc w tłumie ludzi. Np taka dolina wysiedlonej wsi Kamionka. Lub też nieistniejącej miejscowości o wdzięcznej nazwie Sukowate.

Kamionki
Kamionki

Panie co to za góra?
Panie co to za góra?

Zjazd do Sukowatego
Zjazd do Kamionek

Z Sukowatego pojechaliśmy asfaltem przez Kalnicę na Przełęcz pod Garbów Wierchem. Mieliśmy tu wbić na szlak papieski, niestety okazało się, że to droga zrywkowa z błotem po kolana, więc po kilkuset metrach zawróciliśmy. Szkoda nam było psuć błotną rzeźnią takiego dobrego dnia.

Przełęcz Pod Grabów Wierchem
Przełęcz Pod Grabów Wierchem

Szutrem z Roztok Dolnych wróciliśmy na parking. Wyrypa udana, długi weekend odbębniony. Turystów zbyt wielu na szlakach nie spotkaliśmy. Za to powrót do Rzeszowa w kawalkadzie samochodów z numerami rejestracyjnymi z całej Polski.




Dane wyjazdu:
42.50 km 35.00 km teren
03:45 h 11.33 km/h:
Podjazdy:1036 m
Rozbójnicy:

Ciąg dalszy fantazji o rubensowskich kształtach

Niedziela, 6 marca 2016 · dodano: 06.03.2016 | Komentarze 3

Po ostatniej wyrypie fatbajkowej, naprawdę dużo myślałem o tych rowerach. Czytałem, przeglądałem strony producentów, rozkminiałem technologię. Fantazjowałem na temat tych rozkosznych, okrągłych pulpecików i rowerowych kształtów jakby żywcem wyjętych z obrazów Petera Paula Rubensa, a nie powstałych na deskach kreślarskich i w autocadach współczesnych inżynierów. Fatbajk jawił mi się jak ta kobieta, która na co dzień wydaje ci się zupełnie nieatrakcyjna, ale jak przypadkiem, będąc pod wpływem, przelotnie poznasz ją bliżej to jakiś czas nie możesz o niej zapomnieć ;). Różne myśli chodziły mi po głowie. Sprzedam Trance i kupie fata? Czy to urok? Dałem się uwieść? Zwariowałem?  A może zwyczajnie chłop dawno nie jeździł w terenie, nachlał się i świruje? Bardzo chciałem rozgryźć ten temat. Z pomocą przyszedł mi Paweł, który też chciał pojeździć na fatach i zaproponował ciekawą trasę. Do timu dołączył Sebek Dobry Bandyta w pożyczonej kabinie i wspólnie udaliśmy się do Zagórza po faty i dalej do Rajskiego, skąd startowaliśmy na dzisiejszą wyprawę.

Bandit, krejzi drajwer
Bandit, krejzi drajwer

Trasa wiodła w dużej części doliną Sanu, szlakiem wysiedlonych wsi - byłą więc troszkę wtórna z jednym, wyrafinowanym mtb melanżem z 2014 roku. Mając w pamięci tamten wyjazd, wiedziałem, ze dziś teren będzie ciut cięższy niż w Słonnych, mimo wszystko droga do Tworylnego była nawet przejezdna. Tworylne zimą ma zupełnie inny klimat niż latem, tym razem nie było krzaków sięgających powyżej głowy, udało się więc odnaleźć pozostałości cmentarza, które przegapiliśmy ostatnio.

Pierwsze chwile na facie
Pierwsze chwile na facie

Doliną Sanu
Doliną Sanu 

Tworylne #1 - cmentarz
Tworylne #1 - cmentarz 

Tworylne #2
Tworylne #2 

Największego błotnego syfu spodziewaliśmy się na drodze do Krywego i te przewidywania się sprawdziły. Jestem prawie pewien, że na zwykłym rowerze bym tu poległ. Dostał bym piany, cisnął go do Sanu i wrócił do auta na piechotę. A na fatach o dziwo - prawie wszystko w siodle. No może poza jednym pamiętnym brodem, hehe :D. Dość sprawnie dotarliśmy do ruin cerkwi.

Chłopcy walczą w gnoju
Chłopcy walczą w gnoju

Panie, fatbajk to nie amfibia
Panie, fatbajk to nie amfibia

Najtrudniejszy technicznie moment dzisiaj
Najtrudniejszy technicznie moment dzisiaj


Krywe #1 - ruiny cerkwi
Krywe #1 - ruiny cerkwi

Krywe #2
Krywe #2

Podjazd pod Ryli (622 m.n.p.m) to była gehenna. Tęga kiepa. Brakowało nogi i zębów w kasecie. Tylko cyborg Daku podołał i nie dał się wysadzić z siodła nachyleniu. Potem czekał nas odcinek jazdy w klasycznej, bieszczadzkiej brei najgorszego rodzaju. Chałupy kiedyś z tego lepili.

Bieszczadzkie błoto w pełnej krasie
Bieszczadzkie błoto w pełnej krasie

Po dojechaniu do szutrowej drogi okazało się, że opony owinęły się jak donuty brązowym lukrem. Jak się oczyszcza ponad 4 calowa opona na zjeździe? Hmm... to trzeba przeżyć. Tylko gdy wielkie błotne grudy walą o daszek kasku doświadczasz Bieszczadów prawdziwie. Niby do przełęczy Szczycisko wiodła utwardzona, leśna droga ale błota było w bród ze względu na zrywki. Przestało mi zależeć na tym, żeby się za bardzo nie pobrudzić. Tarzałem się w tym błocie razem z rowerem kwicząc przy tym z radości niczym młode prosię.

Opuszczona retorta
Opuszczona retorta

Tak jak widać - dużą zaletą wypożyczania rowerów jest to, że nie trzeba ich później myć.
Na przełęczy Szczycisko wskoczyliśmy na zielony szlak przez Połomę (776 m.n.p.m) do Terki. Tu czuję moralny obowiązek zaznaczyć, że bezsprzecznie jest to najlepiej oznaczony szlak w całych Bieszczadach, Beskidach, Karpatach, a nawet półkuli północnej. Oznaczenie spełnia normy EU, CISCO, ISO, ONZ, UNICEF oraz NATO, a znaki niczym mur chiński widać nawet z KOSMOSU! Znać tu rękę profesjonalisty .... tfu ... co ja gadam! Znać tu rękę mistrza! Pieprzonego Pablo Picasso wśród znakarzy! Jeśli dożyję późnej starości to kiedyś, przy kominku, opowiem moim wnukom i prawnukom z prawego i nieprawego łoża, że jechałem właśnie tym szlakiem. Jestem przekonany, że to dzieło rąk anonimowego znakarza zostanie niegdyś wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i będzie wymieniane jednym tchem wśród największych arcydzieł, spuścizny ludzkości dla potomności, jak chociażby sufit w Kaplicy Sysktyńskiej! Serio - to jedyny szlak w Bieszczadach Zachodnich gdzie na pewno nie zbłądzicie, hehe. Chwała temu szlakowi!

Zielony szlak na Połomie
Zielony szlak na Połomie, a w tle perfekcyjny ZNAK

Zjazd do Terki już kiedyś robiłem, ale na fulu nie zapadł mi szczególnie w pamięci. Na facie to trochę inna bajka i w paru miejscach były emocje, tam gdzie stromiej i więcej kamieni. W Terece oczywiście nie mogliśmy nie odwiedzić miejscowego sklepu. Chciałem kupić jogurt, okazało się, że jest tylko jeden i do tego przeterminowany. Pani ekspedientka chciała nawet dać nam go za darmo. Nasze rowery wzbudziły natomiast ciekawość miejscowych gringos w gumiakach. Mieliśmy stąd atakować Korbanię, ale było już dość późno, ruszyliśmy więc na Studenne. Kolejna, błotna kiepa, która całkiem mnie zniszczyła.

Pochód wstydu, pokonani przez 30Tx40T i demencje kondycyjną
Pochód wstydu, pokonani przez napęd 30Tx40T i demencje kondycyjną

Niektórym 30Tx40T i nachylenie nie przeszkadza
Niektórym jednak 30Tx40T i nachylenie nie przeszkadza ...

Studenne to kolejna dziś, wysiedlona wieś na naszym szlaku. Zbyt wiele tu nie ma - cerkwisko i cmentarz, ale byłem pierwszy raz i bardzo mi się podobało. Chyba najbardziej klimatyczna z miejscowych dolinek. Chciałbym kiedyś tu zawitać wiosną.


Studenne #1
Studenne #1

Studenne #2 - cmentarz
Studenne #2 - cmentarz

Studenne #3
Studenne #3

Niedźwiedzi trop
Niedźwiedzi trop

Takie tam, z jazdy
Takie tam, z jazdy

Stąd mieliśmy już rzut beretem do parkingu ale stwierdziliśmy, że żal tak szybko rozstawać się z fatami, dokręcimy jeszcze trochę km i udamy się na pobliski Horbek. Taki malowniczy cypelek z kapliczką, z dobrym widokiem na północną część zalewu solińskiego. Widziałem to miejsce na wielu fotkach w necie ale nigdy wcześniej tam nie byłem.

Kapliczka na Horbku
Kapliczka na Horbku

Panorama z Horbka
Panorama z Horbka

Te ryje ... czerwone nosy ... 5 zł bym tym ludziom nie powerzył
Te ryje ... czerwone nosy ... 5 złotych bym tym bandytom nie powierzył ...

No i tak nasza przygoda się skończyła. Pozostało spakować i odwieźć rowery i ruszyć w chyba najzabawniejszy powrót do Rzeszowa w mojej wyrypowej historii. Ale tego Wam nie opowiem. Musiał bym mieć bloga zabezpieczonego dla +18 lat. No i więcej alkoholu :D. Nie pytajcie :D.

Podsumowując w kwestii fatbajków. Dzisiejsza wyrypa była w dużo cięższym terenie niż pierwszy test. No i ten wyjazd obnażył jednak braki tego sprzętu. Brakowało mi sztycy regulowanej, 2 ząbków w największej zębatce kasety i troszkę amora. Gdy najeżdżasz z dużą prędkością na kamień to gruba kicha to żaden amortyzator, a brak sztycy regulowanej znacznie utrudnia wybieranie nierówności w łokciach i kolanach. Za tylnym zawiasem też trochę tęskniłem - ale tylko dla komfortu 4 liter. Fatbajk błoto ogarnia ale w suchym, technicznym, kamienistym terenie o wiele przyjemniej jeździ się na zwykłym fulu. Także na razie za Trensa nie wymienię. Fat jest ciekawym sprzętem, całkiem dobrze pasującym do mojego stylu życia rowerowego menela. Kiedyś, przy nadmiarze gotówki to nawet się widzę jako takiego cygana-hypstera - zwiedzającego wschodnie przemyskie oraz bezszlakowe pasma Sanocko-Turczańskich na facie, zaglądającego niedźwiedziom do gwar i barłogów - ale do tego czasu zostaję przy cienkich kichach. Pływaliśmy ostatnio z ziomkami grubo, po szyje w FATO-PATO-LOGII ale czas kończyć te bezeceństwa i wracać do klasycznie zboczonego endura czy jak tam się to teraz w tym sezonie nazywa.






Dane wyjazdu:
44.00 km 35.00 km teren
04:30 h 9.78 km/h:
Podjazdy:1655 m
Rozbójnicy:

Ugotowani

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 05.07.2015 | Komentarze 4

Dziś to może zacznę od tego, że zmieniłem opony. W nowym rowerze zastałem Nobby Nic Perfromace 27.5", szerokość: 2.25, waga: 619g. O Nicach w starej wersji pisałem już kiedyś. Nowa wersja ma zmieniony bieżnik i trzeba przyznać, że nie wygląda już tak bardzo metroseksualnie. Niestety co do jazdy to niewiele się zmieniło - to opona na suche szutry i asfalty. Musiała odejść. 
Jeśli chodzi o gumy to jestem dość konserwatywny, także wybór mógł być tylko jeden :).

PRZÓD: Kenda Nevegal 27.5”, szerokość: 2.35, waga: 769g bieżnik - stara wersja. Klasyk. Legenda. Arcydzieło sztuki oponiarstwa. Bieżnik wygląda jak by go wykuł w gumie sam Michał Anioł. Czuć w tym produkcie tchnienie geniuszu. Na wersji 26” przejechałem kupę km - faki, krzaki, błota - wiem, że mnie nie zawiedzie.

TYŁ: Kenda Nevegal 27.5”, szerokość: 2.1, waga: 661g, bieżnik - nowa wersja - hmm.. byłem w szoku, bieżnik jest bardzo delikatny w porównaniu do starej wersji. Bał bym się mieć coś takiego na przedzie. Na napędową powinna się nadać. Jak Kendzie poszło ulepszanie ideału? Czas pokaże.

Tak dozbrojonym rowerem ruszyłem z chłopakami na eksplorację bieszczadzkiej dziczy. Zaczęliśmy podobnie, jak podczas jak dotąd najlepszej wyrypy tego roku od wspinaczki na Łopiennik z Doliny Niedźwiedziej. Od tego czasu minęły jakieś 4 tygodnie, roślinność znacząco wybujała, a temperatura powietrza wzrosła. Upał od samego początku dawał popalić.

W bieszczadzkiej dziczy
W bieszczadzkiej dziczy

Na szczycie Łopiennika (1069 m.n.p.m.) bardzo kusił czarny do Dołżycy, którym zjeżdżaliśmy ostatnio. Dziś jednak mieliśmy planowo eksplorować niebieski do Baligrodu. Czytałem relacje, że ten szlak, jest mało uczęszczany i zakrzaczony ale liczyłem w swojej naiwności, że w dobie urbanizacji Bieszczadów ktoś to choć trochę uprzątnął. Standardowo - przeliczyłem się. Tzw. "WATAHA EFFECT" jeszcze tu nie dotarł ;). Szlak wiedzie przez Durną (979 m.n.p.m), Berdo (890 m.n.p.m) i Kropiwne (747 m.n.p.m), jest wymagającym techniczno-fizicznie interwałem. Jest tam kilka naprawdę ciekawych sekcji i faków, które mogą pokonać. Niestety liczba zwalonych drzew i jeżynowych alejek jest zbyt duża, żebym mógł to komukolwiek polecić. Porażka. Pociąłem skórę na piszczelach bardziej niż na Brincovej.

Sekcje techniczne na niebieskim szlaku :D
Sekcje techniczne na niebieskim szlaku :D

Na Durnej (979 m.n.p.m)
Na Durnej (979 m.n.p.m)

Do samego końca liczyłem, że coś uratuje ten szlak, niestety nawet konkretna stromizna, przed samym pomnikiem poległych żołnierzy nie zatarła negatywnego wrażenia, że mogliśmy ten czas wykorzystać lepiej, np kolejny raz zjeżdżając czarnym do Dołżycy hehe. Dodatkowo ten upał nas centralnie ugotował. Na końcu szlaku, przy pomniku zdecydowaliśmy, że zmieniamy plany i zamiast ataku na kolejną górkę zwyczajnie jedziemy do ... baru.

Pomnik żołnierzy poległych w walkach z UPA
Pomnik żołnierzy poległych w walkach z UPA

Posiłek w barze w Jabłonkach był całkiem całkiem. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że dziś jest słaba pogoda na rower, odpuszczamy jedną górkę i tarabanimy się prosto czarnym szlakiem na Wysoki Dział w okolice Wołosania (1071 m.n.p.m). Długi podjazd szutrem w pełnym słońcu sprawił, że gdy wjechaliśmy do lasu byłem już czerwony jak rak po spożyciu. Potem jeszcze kilka km wspinaczki i dotarliśmy do Głównego Szlaku Beskidzkiego. Tu już mieliśmy singiel najwyższej jakości i przyjemny chłód lasu. Fajnie się jechało, aczkolwiek zjazdy z Sasowa (1010 m.n.p.m), Osiny (963 m.n.p.m.) i Hona (820 m.n.p.m), którymi tak zachwycałem się rok temu, dziś były jakieś takie zwyczajne. Oczywiście nadal jazda tam to mega frajda ale dziś nie było walki o życie i zalewu adrenaliny. Nie wiem czy to nowy rower, idealne warunki gruntowe, czy zwyczajnie jestem już tak zblazowany ale nawet nie wydawało mi się że jest tam jakoś bardzo stromo. 

Na koniec widoczek - Chyrlata (1103)  i Montragona (990 m.n.p.m)
Na koniec widoczek - Chyrlata (1103) i Montragona (990 m.n.p.m)

Wycieńczeni zjechaliśmy do Cisnej do sklepu. Potem już tylko asfaltowy powrót do Dołżycy, trochę szydery z jedynych 300m DDR-a w całych Bieszczadach, jakie tu ostatnio zrobili oraz salut-hołd dla wylotu czarnego szlaku u stóp Falowej :D i wyrypa dobiegła końca. Dziś jakoś bez szału ale to przez ten upał i krzaki na Łopienniku. Gorąc taki, że nie chciało mi się nawet wyciągać aparatu, czy kamerki, zresztą widoków to dziś za bardzo nie było.
Giant przeszedł pierwszy, poważny test na piątkę z minusem. Zjechałem dziś parę konkretnych faków, maszyna straciła dziewictwo. Minus za problemy ze sztycą ale nie będę na razie o tym pisał do czasu aż nie wyjaśnię tego z dystrybutorem. Ogólnie jeździ się rewelacyjnie ale muszę się przyzwyczaić do dłuższej niż w Forcu bazy kół. Jest moc, potencjał i zajawa, więc dalsza część sezonu zapowiada się niezwykle interesująco ;).




Dane wyjazdu:
40.20 km 29.00 km teren
03:40 h 10.96 km/h:
Podjazdy:1855 m
Rozbójnicy:

Trójkąt Bieszczadzki

Wtorek, 9 czerwca 2015 · dodano: 10.06.2015 | Komentarze 9

Po sobocie chodziłem 2 dni na endorfinowym haju. Było tak pięknie. Bardzo chciałem przedłużyć ten błogi stan upojenia. Zdałem sobie sprawę, że już dawno nie brałem urlopu na MTB, więc zgodnie z popularnym ostatnio hasłem, postanowiłem rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Dodatkowo okazało się, że Paweł też ma wolne. Nad trasą nie trzeba się było długo zastanawiać. Zabawę w TRÓJKĄT bieszczadzki planowaliśmy od zimy (noł homo ;)). Okolice Cisnej to wg mnie najlepsze MTB na Podkarpaciu. Bliskość najwyższych pasm Bieszczadów poza parkiem robi robotę. Łopiennik, Jasło, Falowa - gdyby połączyć te szczyty na mapie liniami prostymi, powstał by TRÓJKĄT niemalże foremny. Chcieliśmy ogarnąć te trzy góreczki w jeden dzień. Porównanie do trójkąta bermudzkiego nasuwa się samo, z tym że w trójkącie bermudzkim można zaginąć z nieznanych przyczyn, a w TRÓJKĄCIE bieszczadzkim można zaginąć będąc pożartym przez wilki i niedźwiedzie. W końcu startowaliśmy dziś z doliny którą nazwano NIEDŹWIEDZIĄ nie bez powodu. 
Trochę się bałem o sprzęt, bo podczas naprawiania sponiewieranej w sobotę w Beskidzie tylnej przerzutki złamałem część wózka. Na szczęście była to ta łatwo wymienialna cześć - więc zastąpiłem ją częścią ze starej przerzutki, którą sponiewierałem również w Beskidzie ale rok temu. Z doliny niedźwiedziej ruszyliśmy szutrem do przełęczy pod Łopiennikiem. Z przełęczy wskoczyliśmy na czerwony szlak wiodący na szczyt tej góry (1069 m.n.p.m).

W drodze na Łopiennik
W drodze na Łopiennik

Szlak na sporym odcinku jest mało uczęszczanym, klasycznym singlem z potencjałem na dobry zjazd. Po tęgim wypychu osiągnęliśmy wierzchołek. Znajduje się tu trochę wychodni skalnych. W jedną z nich wmurowano tablicę upamiętniającą Wincentego Pola - człowieka o wielu talentach i wielkiego miłośnika tych gór.

Tablica pamiątkowa na szczycie
Tablica pamiątkowa na szczycie

Łopiennickie widoki
Łopiennickie widoki

Ze szczytu Łopiennika aktualnie nie ma praktycznie żadnych ciekawych widoków, ale to nie rozległe panoramy nas tu ściągnęły. Liczyliśmy na konkretny zjazd czarnym szlakiem do Dołżycy. W końcu już w marcu, obserwując Łopiennik z Beskidu Niskiego obiecałem, że potańczymy, a tego rodzaju obietnic zwykłem dotrzymywać. 520m w pionie w dół na 3 km to musi być coś.

Skosztujmy bieszczadzkiego singla
Skosztujmy bieszczadzkiego singla

Skosztujmy bieszczadzkiego faka
Skosztujmy bieszczadzkiego faka

Ten szlak pokonywałem 13 lat temu z buta w przeciwnym kierunku, zapamiętałem jako bardzo stromy. Dziś podczas weryfikacji zajazdowej stwierdziłem, że dużych stromizn tu nie ma ale mimo tego jest to jeden z najlepszych szlaków w całych Bieszczadach. Zwłaszcza górna część - jazda po wychodniach skalnych stanowi spore wyzwanie. Im niżej tym łatwiej ale szlak jest kręty, kluczy między drzewami, przepaściami - miazgator kompletny. Zero nudy, do powtórzenia jeszcze nie raz.

Atrakcje zjazdu z Łopiennika
Atrakcje zjazdu z Łopiennika


Wyłonił się z traw
Wyłonił się Janusz z traw

Końcówka zjazdu - Dołżyca
Końcówka zjazdu - Dołżyca

Po zjechaniu do szosy trzeba było dać rękom i hamplom trochę odpocząć. Niestety na "pokłady" zebraliśmy nieproszonych pasażerów.

PRZERWA NA KRÓTKIE PRZESŁANIE:
Wszystkim czytelnikom mojego bloga wybierającym się w tym roku w Bieszczady polecam zabranie silnych środków na owady i kleszcze. W Bieszczadach w tym roku jest rekordowy wysyp tego ustrojstwa - okoliczne nadleśnictwa biją na alarm. Ja zawsze mam tubkę z trutką na te mendy w aucie ale dziś zapomniałem się tym namaścić. Na Łopienniku aż 3 te gnidy na mnie wskoczyły, jedną trzeba było usuwać pęsetą. Paweł też zebrał swoje. Dbajcie o swoje zdrowie. JK na 100%!
KONIEC PRZESŁANIA, LECIMY DALEJ Z BULSZITEM

Po ogarnięciu się z tych diabelskich pomiotów ruszyliśmy asfaltem do Przysłupia, skąd mega stromą leśną drogą na kolejny wierzchołek TRÓJKĄTA - Jasło (1153 m.n.p.m). Po jakimś czasie droga leśna przeszła w klasycznym, bieszczadzki, połoninowy singiel. Piękny, nieoznakowany szlak. Daku zjeżdżał to w zeszłym miesiącu. Na Jaśle była niewielka grupa turystów ale trzeba przyznać, że ogólnie to dziś mieliśmy puste Bieszczady. Nad walorami widokowymi Jasła rozpływałem się na tym blogu już kilka razy więc nie będę się powtarzał. Jeden z najciekawszych szczytów w okolicy. 

Podjazd ze Smerekiem w tle
Podjazd ze Smerekiem w tle


Łopiennik z Jasła
Łopiennik z Jasła

Ruszyliśmy dalej, na typowo bieszczadzką jazdę szlakiem czerwonym. Na Okrągliku (1101 m.n.p.m) spotkaliśmy młode, rowerowe małżeństwo. On na wypasionym Canyonie Strive, ona na starym sztywniaku GT. Pytali nas o drogę. Chłopak powiedział, że są tu na 2 tygodniowym urlopie, zamierzają jak najwięcej jeździć ale nie wie czy jego małżeństwo to przetrwa. Patrząc na kwaśną minę jego małżonki mógłbym powiedzieć, że będzie z tym ciężko :). Ja, jako wybitny ekspert w dziedzinie relacji damsko-męskich, domorosły Lew Starowicz, na problemy małżeńskie mógł bym im polecić spróbowanie TRÓJKĄTA. Bieszczadzkiego oczywiście ;).
Żarty na bok. Z Okrąglika chcieliśmy się dostać do miejscowości Smerek nieznanym nam dotychczas odcinkiem szlaku czerwonego przez Fereczatą (1102 m.n.p.m). Do Fereczatej szlak był dość męczącym interwałem okraszonym bardzo przyjemnymi widokami.

Jawornik, Paportna, Dziurkowiec, Płasza
Jawornik, Paportna, Dziurkowiec, Płasza

Tajemniczy kopiec pod drodze na Fereczatą
Tajemniczy kopiec pod drodze na Fereczatą

Fereczata (1102 m.n.p.m)
Fereczata (1102 m.n.p.m) 

Od szczytu mieliśmy już 4km jazdy tylko w dół. Był to smakowity miks krętych leśno-polnych singli i powybijanych dróg leśnych. Miodzio. Zarówno ten zjazd jak i wcześniejszy z Łopiennika potwierdziły głoszoną przeze mnie tezę: zjazdy szlakami z bieszczadzkich tysięczników to ZAWSZE gruba impreza. W paru miejscach było ostro. Zjeżdżając fragment powybijanej drogi leśnej jechałem po jakichś masakrycznych fakersonach, tak, że 150mm skoku było prawie mało. W pewnym momencie zbliżając się do przecięcia szlaku z drogą szutrową cisnę tylni hamulec w opór do kierownicy i nic! Zagotować Avid Coda na metalicznych klockach to jest naprawdę sztuka, nie czas był jednak na sprzętowe rozkminy bo zbliżałem się do metrowej poprzecznej koleiny, ledwo się zatrzymałem. Na szczęście hampel trochę ostygł i przestał być miękką fają. W Smereku spożyliśmy smaczny posiłek - pierogi z mięsem w restauracji Niedźwiadek.

Ta śmieszna rzeźba w tle to rzeczony niedźwiadek
Ta śmieszna rzeźba w tle to rzeczony niedźwiadek

Posileni ruszyliśmy zdobyć ostatni wierzchołek TRÓJKĄTA - pasmo Falowej z kulminacją Czereniny (981 m.n.p.m). Na pasmo z Kalnicy wiedzie przyjemna droga leśna, w całości podjeżdżalna. Nam niestety dobrze szło tylko do 800 m.n.p.m. Zmęczenie upałem dało się we znaki i trzeba było dalej pchać, żeby oszczędzać siły. Jak widać, kryzysy zdarzają się nawet w tak idealnych układach jak TRÓJKĄT, haha (łons agejn noł homo pls ;)). W sumie ta wyrypa była tak wypasiona, że od Smereka mogliśmy wracać już asfaltem do samochodu. Tym bardziej, ze Falowa to kompletnie nie-widkowy, mało medialny szczyt. No ale czego się nie robi dla "sławy". W końcu to my, mtb-lanserzy, pozerzy, w kanapkach kawior, w bukłakach Don Pergignon. Tak naprawdę na Falową przygnał nas zjazd czarnym do Dołżycy. Traumatyczne pokonywanie tego szlaku pod górę przeżyłem w zeszłym roku. Powiedziałem wtedy, że tu wrócę na zjazd, a jak już pisałem - takich obietnic zwykłem dotrzymywać. Zjazd z Falowej to .... ehhh.... w moim niezwykle ubogim, literackim arsenale brak środków wyrazu by opisać to metafizyczne przeżycie. Postaram się więc tak po chłopsku. Zdecydowanie najtrudniejszy zjazd dzisiaj. Czarny z Łopiennika się chowa, czerwony z Fereczatej oblewa się pąsem. Fakersony z kosmosu. W trakcie było słychać jedynie szeleszcząco - dudniące BANG-BANG opon na korzenio-kamieniach oraz nie nadające się do cytowania, mocno niecenzuralne słowa rzucane przez dwóch bajkerów walczących o życie na co grubszych sekcjach. 4km zjazdu, nie daje zupełnie wytchnienia, nie ma gdzie w ogóle położyć tyłka na siedzeniu, non-stop robota. Prawdziwy ELIMINATOR. Uczciwie trzeba przyznać, że ten odcinek w paru miejscach nas pokonał. Zabrakło już siły, ikry niezbędnej do podejmowania ryzyka. Trzeba będzie to powtórzyć ale tym razem skleić to na początku. Nie obyło się też bez sprzętowych ofiar. Pawłowi sprężyna w przerzutce odmówiła posłuszeństwa, ja urwałem szprychę w tylnym kole - nie mam pojęcia w którym momencie. Koszta MTB melanżu, euforia na dole była tego warta.

Calutki dzień tłukłem się po najlepszych, podkarpackich zjazdach. Intensywny melo. Muszę odsapnąć, chwilę zwolnić, naprawić rower, koło, przelać hampel, dać na mszę dziękczynną za otrzymane łaski. Czytając internety często natrafiam na opinię, że Bieszczady to nie są dobre góry na rower, że krzaki, że stromo, że błoto. Zupełnie tego nie kumam. Przecież, gdyby gdzieś trzeba było podać wzorzec singletracaka to te bieszczadzkie są idealne z definicji.

Wystarczająco dobre na rower?
Wystarczająco dobre na rower?

No jak to nie jest dobre na rower to ja już nie wiem co jest. Mieliśmy dziś tego dobra na kilometry. No ale ja nie jestem obiektywny, jestem przecież Bieszczado-TRÓJKĄTO-filem.



VIDEO:





Dane wyjazdu:
64.50 km 34.00 km teren
04:50 h 13.34 km/h:
Podjazdy:1548 m
Rozbójnicy:

Bieszczadzkie gry i zabawy

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 6

Dziś miała być inna trasa i innego typu atrakcje. Niestety pogoda ją odwołała. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło więc pojechaliśmy w Bieszczady. Geograficznych purystów uprzedzam - wiem, że trasa biegła w części jeszcze po Górach Sanocko-Turczańskich ale Bieszczady bardziej mi pasowały do tytułu. Poza tym administracyjnie się zgadza (powiat bieszczadzki), no i to mój blog i moja licentia poetica hehe. Wystartowaliśmy z miejscowości Żłobek. Żadna konkretna wyrypa w tych stronach nie może się obyć bez stałych elementów składowych, takich typowych rozrywek urozmaicających wycieczkę. I tak dość szybko zaczynamy od jednej z nich - stromego wypychu zielonym szlakiem gminny. Klasyk. Trzeba będzie kiedyś to zjechać. Zielony szlak szybko doprowadził nas do zółtego, w okolicy najwyższego wzniesienia polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich - Jaworników (909 m.n.p.m). 

Okolice Jaworników
Okolice Jaworników

Jaworniki, choć bliskie, nie były dziś naszym celem. Ruszyliśmy w przeciwnym kierunku, na południe. Minęliśmy Besidę (856 m.n.p.m) i dalej zjazdem w kierunku Bystrego dotarliśmy do polany widokowej. Muszę przyznać, że widokiem z tego miejsca byłem oczarowany. Szeroka równina, w oddali pokryte miejscami śniegiem Bukowe Berdo, dobrze widoczne cerkwie w Bystrem i Michniowcu.

Polana widokowa nad Bystrem
Polana widokowa nad Bystrem

Dalsza trasa umożliwiła nam obejrzenie tych cerkwi z bliska. Ciekawa jest zwłaszcza ta w Bystrem, stylem inna od tych, które dotychczas widziałem. Aktualnie w remoncie.

Cerkiew w Bystrem
Cerkiew w Bystrem

Cerkiew w Michniowcu
Cerkiew w Michniowcu

Dalsza jazda przebiegała wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej. W pewnym momencie musieliśmy na przypale pokonywać odgrodzony teren hodowli jeleni. Czy pokonywanie terenów prywatnych można zaliczyć do bieszczadzkich gier i zabaw? Jeszcze nie wiem, bo to była nowość. Ogólnie dzisiejsza trasa bardzo mi się podobała. Może bez jakichś spektakularnych atrakcji zjazdowych, za to konkretna poniewierka góra-dół. Cały czas w oddali towarzyszyła nam ośnieżone Bukowe Berdo.

Okolice nieistniejącej wsi - Żurawina, granica blisko
Okolice nieistniejącej wsi - Krywki, granica blisko

Polana widokowa w okolicy nieistniejącej wsi Żurawin
Polana widokowa w okolicy nieistniejącej wsi Żurawin

Te tereny uchodzą za jedne z najdzikszych, o ile można w ogóle jeszcze mówić o dzikości w tym zurbanizowanym kraju. Jest to jedna wielka ostoja dzikiej zwierzyny. Miejscowe lasy są doskonałym miejscem na tradycyjną, bieszczadzką zabawę - poszukiwanie tropów niedźwiedzia. Polecam! Takie znalezisko doda pikanterii nawet najnudniejszej wyrypie. Bystre oko Pawła szybko coś wypatrzyło.

Tomek, patrz! Miś Marian tu był niedawno
Tomek, patrz! Miś Marian tu był, całkiem niedawno

W końcu opuściliśmy Góry Sanocko-Turczańskie i znaleźliśmy się u bram Bieszczad, których granicę wyznacza tutaj San. Oczywiście nie może być łatwo, czkała na nas kolejna, typowo miejscowa rozrywka - pokonywanie brodu. Gdy w zeszłym roku przekraczałem brodem Wisłok w Beskidzie Niskim, udało mi się dojechać na rowerze do połowy rzeki. San to jednak bardziej wymagający zawodnik od Wisłoka. Wjechanie do niego w tym miejscu zakończyło by się morką matą. Jedyne co pozostało to FiveTeny na kierę i ogień! A raczej woda.

Najpierw Paweł
Najpierw Paweł

Teraz moja kolej
Teraz moja kolej

Woda była zimna, kamienie ostre i śliskie, nurt porwisty. Przeprawa do łatwych nie należała ale ja lubię takie akcje. Przy +30 stopniach to pewnie by była czysta przyjemność.
Kolejne kilometry to pokonywanie dróg zrywkowych i bieszczadzkie błoto, takie, że można w nim pogubić buty. Trafiło się nawet kilkaset metrów zabawy zwanej krzaczingiem. W tych górach może się to skończyć odwiedzinami w mateczniku niedźwiedzia. Spotkaliśmy grupę ludzi pracujących w lesie, patrzyli na nas jak na wariatów. Jakiś pan łapie się za głowę, pyta czy jesteśmy z jakiegoś obozu survivalowego :D. Mówi, że mamy szczęście, że nie natrafiliśmy na niedźwiedzicę z młodymi, która urzęduje w okolicy. Cóż - w takim przypadku przyszło by nam zagrać z nią ... o nawyższą stawkę :D.
Dotarliśmy do zdezelowanego asfaltu Stuposiany-Muczne ale jedynie na chwilę, bo szybko zamieniliśmy go na leśną drogę do celu dzisiejszej wyprawy - Dydiowej. Są to tereny nieistniejącej wsi na końcu Polski. Aby się tam dotrzeć trzeba pokonać mega błotnistą drogę, przez Kiczerę Didowską (799 m.n.p.m) a sama Dydiowa leży w zakolu Sanu i jest z 3 stron otoczona ukraińską granicą.



Wygląda dziko? Trzeba trochę uporu aby się tam dostać. Miejscówka jest naprawdę mega klimatyczna. Znajduje się tam starty pasterski szałas - Dydiówka - do którego trudno określić prawa własności. Służy jako dobro wspólne - właściwie każdy kto tam dotrze, może skorzystać z tego przybytku, o ile właśnie nie jest zajęty przez innych włóczęgów.

Wecome to Dydiówka residence
Wecome to Dydiówka residence

Nie udało mi się znaleźć zbyt wielu informacji o historii szałasu. Nie mam pojęcia czy powstał we wczesnych latach 70, gdy Bieszczady były prawdziwie dziką krainą ,wyjętych spod prawa, hipisów, używek i wolnej miłości, a może jeszcze wcześniej? Kiedyś w Bieszczadach było takich miejsc dużo, dużo więcej.

Domek z ogródkiem
Domek z ogródkiem

Ucieczka od cywilizacji
Ucieczka od cywilizacji

Pasmo oddzielające Dydiową od cywilizacji ukraińskiej
Pasmo oddzielające Dydiową od cywilizacji ukraińskiej

Szałas oferuje przestronne, dobrze wyposażone i nowoczesne wnętrze
Szałas oferuje przestronne, dobrze wyposażone i nowoczesne wnętrze

Tak wiem - pasterski szałas głęboko w górach, dwóch brudnych "kowbojów" - może się kojarzyć z Brokeback Mountain, ale zapewniam, że my przybyliśmy tu jedynie w celu pieczenia kiełbasy :D. W mgnieniu oka zapłonęło olbrzymie ognisko i przy odgłosach skwierczącego tłuszczu z kiełby można się było przez chwilę poczuć się jak prawdziwy traper.

Kiełba jest pieczona
Kiełba jest pieczona

Narzędzia po robocie
Narzędzia po robocie

Pozostał powrót tą samą drogą do asfaltu i szosą do auta. W planie był jeszcze Otryt ale zabrakło czasu. Ogólnie trasa wymyślona przez Pawła była zajebista. Bieszczadzkie błoto sponiewierało. Ostatnią z bieszczadzkich gier rozegrałem już w domu, w Rzeszowie, który wbrew temu co niektórzy myślą, wcale nie leży Bieszczadach :D. Była to rozgrywka "1 na 1" z  moją manierką pełną doskonałej jakości produktu z okolic Komańczy. Dziś to był krótki mecz, BUM BUM BUM, 3 lufy, nokaut i  GAME OVER.