Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Bieszczady
Dystans całkowity: | 854.86 km (w terenie 617.00 km; 72.18%) |
Czas w ruchu: | 80:20 |
Średnia prędkość: | 10.64 km/h |
Suma podjazdów: | 26046 m |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 44.99 km i 4h 13m |
Więcej statystyk |
(Bez)senność w Bieszczadach
Sobota, 8 listopada 2014 · dodano: 08.11.2014 | Komentarze 3
Plan tej wyrypy powstawał już od środy. Razem z Pawłem toczyliśmy na ten temat zażartą dyskusję na fejsie, rozważaliśmy różne kierunki i chyba jakieś kilkanaście wariantów. Ostatecznie i tak okazało się, że karty w ten weekend standardowo rozda pogoda - prognoza była raczej nie najlepsza. Stał się cud i wyjątkowo - jedynym miejscem nie tkniętym deszczem w sobotę miały być ... Bieszczady. Pisałem na tym blogu, że w tym roku już w Bieszczadach raczej nie będę ale cieszę się, że się myliłem. W piątek wieczorem zamiast zapodać sobie standardowego, bimbrowego klina, po którym śpię jak dziecko - ja postanowiłem byc "fit and healthy" - położyłem się spać o suchym pysku i wcześnie. Efekt: zasnąłem o 2 w nocy, a pobudkę miałem o 4:40 i już wiedziałem, że dziś będzie mi się jechać ciężko. Koło 6 przyjechał po mnie Paweł, zabraliśmy Łukasza i jazda. W Rzeszowie padało ale od Sanoka świeciło słońce, w lasach kompletna susza. Z parkingu w Cisnej ruszyliśmy asfaltem do Żubraczego i szutrówką dookoła Chyrlatej. Tzn szutrówka to to była jak tu jechałem 2 lata temu - teraz wylali tu trochę asfaltu. Niech HBO nakręci jeszcze 5 sezonów paździeżowej "Watahy", a wyborcza wyda z 8 dodatków o Biesach to niedługo będzie tu nowocześnie i miejsko! Krótka przebita przez krzaki i znaleźliśmy się na paśmie granicznym w okolicy Balnicy.Na paśmie granicznym
Warun był idealny, Bieszczady o tej porze roku wyglądają tak sobie ale mają swój klimat. Bałem się, że pasmo graniczne będzie wyglądać jak zachodni odcinek Blanica-Łupków, którym jechaliśmy w czerwcu ale zwalone drzewa zostały ... uprzątnięte. Generalnie od Balnicy do Przełęczy nad Roztokami mieliśmy do czynienia z wieloma kilometrami klasycznego, bieszczadzkiego singla, gdzieniegdzie poprzecinanego okopami z I wojny światowej.
Bieszczadzki singiel #1
Jesienne Bieszczady
Typowy, pasmowy interwał jechało się przyjemnie, choć ja jeszcze się nie obudziłem. Minęliśmy Czerenin (928 m.n.p.m) - miejsce dawnego trójstyku granic - dość szybko osiągnęliśmy najbardziej wysunięty na zachód tysięcznik pasma granicznego czyli Stryb (1011 m.n.p.m). To była pierwsza, widokowa polanka dzisiaj.
Na Strybie (1011 m.n.p.m)
Dalsza droga to widoki na słowacką część Bieszczadów, niestety po tej stronie granicy było sporo mgły. Z Rypiego Wierchu (1003 m.n.p.m) zaczęliśmy pierwszy, dłuższy zjazd -200m w pionie na dystansie około 1.5km. Przyjemnie się jechało zwłaszcza "połoninowe" odcinki, zjazd raczej szybki niż techniczny - niewiele pamiętam bo drzemałem. Dotarliśmy na Przełęcz nad Roztokami.
Na przełęczy nad Roztokami
Dalszy etap to wypych na Okrąglik z kilkoma wypychami i zjazdami. Zjeżdżałem ten szlak 2 lata temu ale teraz śmiać mi się chce jak czytam własny opis. Byłem wtedy bardzo początkujący i górna część zjazdu sprawiła mi spore problemy. Sek w tym, że od tego czasu skleiłem dużo konkretniejszych faków. Chętnie zjadę to kiedyś jeszcze raz bo warto ale wtedy nie przewiduje większych problemów :). Wypychy były ostre. Paweł szalał, podjeżdżał jakieś kosmosy. Wyrasta ponad janush-level i jak tak dalej pójdzie to będzie musiał jeździć chyba tylko z Lensem ;).
Bieszczadzki singiel #2
Ja, Janush Hill
Wypych na Okrąglik (1101 m.n.p.m)
Z Okrąglika ruszyliśmy czerwonym na Jasło (1153 m.n.p.m) i dalej w kierunku Cisnej. Było parę połoninowych zjazdów ale też sporo turystów, dzieci, a nawet psów także trzeba było uważać. Na Małym Jaśle siedziała jakaś grupka młodych ludzi dla których staliśmy się atrakcją - machali, zagadywali, robili nam zdjęcia - tak jak to by był jakiś wielki wyczyn wytachać tu rower. Już wiem jak się czuje miś na Krupówkach.
Widok z Małego Jasła na północny-wschód
Małe Jasło (1097 m.n.p.m), na horyzoncie Rożki (855 m.n.p.m)
Apogeum irytacji zostało osiągnięte jak zjeżdżaliśmy pierwszą stromiznę za Różkami - jakiś gość wyjął telefon i zaczął nas nagrywać. Zdążyłem tylko krzyknąć czy jest z polsatu czy tvnu. Dlatego właśnie nie lubię zatłoczonych turystycznie szlaków.
Ogólnie to zjazd z Rożek był gwoździem dzisiejszego wyjazdu. W paru miejscach było stromo i dużo korzenio-kamienia przykrytego liśćmi. Świetny odcinek. Na tym zjeździe był prawdziwy RAP - musiałem się w końcu obudzić żeby to zjechać. Klimat dość podobny do zjazdów w paśmie Wysokiego Działu ale tam jednak było bardziej hardkorowo. W każdym razie kolejny klasyk zaliczony. Z Cisnej mieliśmy plan podjechać jeszcze Falową i zjechać to co tam kiedyś podchodziliśmy ale było już późno i byliśmy dojechani - więc spakowaliśmy się i wróciliśmy do Rzeszowa.
Długi ten sezon. To już drugi wyjazd co zamulam. Może pora na koniec? Dodatkowo mam rower do remontu - zawiecha strzela niemiłosiernie, amor cieknie. Zobaczymy ....
Zdjęcia ukradzione Pawłowi.
Bania na Korbani
Wtorek, 30 września 2014 · dodano: 01.10.2014 | Komentarze 6
Sezon wyrypowy powoli się kończy. W tej sytuacji każdy dzień dobrej pogody jest na wagę złota, ponieważ może być już ostatnim. Idąc tym tokiem myślenia postanowiłem dziś razem z Pawłem (znanym z "Janush mi" hehe) uderzyć w Bieszczady. Naszym głównym celem była nowo-powstała wieża widokowa na wzgórzu Korbania (894 m.n.p.m). Wieża została wybudowana kilka tygodni temu, w ramach "uzdatniania" Bieszczadów dla niedzielnego turysty w klapkach, o czym kiedyś pisałem. Na nasz rzeźnicki trip wyruszyliśmy z Bukowca, na początek szutrem jak najwyżej się dało, a potem czerwonym szlakiem. Do tego szlaku ma mieszane odczucia - kilka fajnych odcinków, ale niestety w większości wiedzie on czynną drogą zrywkową, na której zalegają masy błota. Bieszczadzkie błoto jest najgorsze w kraju więc chwilami było ciężko. Korbania to zwodnicza góra, jej rozległe, północne zbocze miałem okazję obserwować będąc w lipcu na pobliskich Wierchach. Kilka razy wydawało nam się, że jesteśmy już na szczycie ale to była zwykła zmyłka. Trzeba było się mocno kontrolować, żeby się nie zgubić. Sam szczyt wynagradza trudy widokami.Wieża na Korbani (894 m.n.p.m)
Genialna miejscówka. Najlepsze widoki na Jezioro Solińskie, fajne na Bieszczadzki Park Narodowy, tylko Łopiennik trochę schowany za drzewami. Spędziliśmy tam zdecydowanie za dużo czasu ale jakoś nie chciało nam się ruszać :).
Zalew Soliński
Bieszczadzki Park Narodowy
Solina na zoomie
W końcu trzeba było zwijać manele, przecież to dopiero 1/4 trasy. Wskoczyliśmy na nowno-znakowany szlak w kierunku Łopienki. Fajny szlak, zwłaszcza początek - przyjemne nachylenie, nierówności. Dalej dość mocne interwały, sporo jarów ale wybudowano na nich drewniane mostki, a w jednym miejscu schody. Im niżej tym więcej błota.
Nie pytajcie co tu się stało, to wina ESPEDE
Na przełęczy Hyrcze pod Korbanią zrobiliśmy sobie kolejny postój na foty. Przyjemne, ciche, odludne miejsce.
Przełęcz Hyrcze
To ja naginam
Dalej błotnisty zjazd do Łopienki. Jest to dolina w której kiedyś była wieś. Aktualnie znajdują się tu piece do wypału węgla oraz odremontowana cerkiew. Miejsce uchodzi za jedne z najładniejszych w Bieszczadach i przyciąga masy turystów.
Dolina Łopienki
Faktycznie jest tu bardzo przyjemnie ale mi dużo bardziej przypadło gustu dzikie Krywe oraz Tworylne. W Łopience jak dla mnie za dużo ludzi (a Paweł, który często tu bywa, mówił, że i tak dziś jest spokój bo po sezonie). Dodatkowo ta cerkiew - w Krywem są prawdziwe, klimatyczne, ruiny, a ta z Łopienki jest odrestaurowana, otynkowana i wygląda jak zwykły kościół. Jakoś to do mnie nie przemawia.
Cerkiew w Łopience
Dookoła cerkwi lekki bałagan, 300-letnia lipa oraz ... polowy konfesjonał :).
Chętnie wysłucham twych win grzesznico, przyznaj się, ile razy w tym sezonie robiłaś to na szosie???
Pod samą cerkiew można zajechać samochodem, jakieś kramy ... jarmark jak w dolinie Kościeliskiej w Tatrach. Dziś jakaś ekipa samochodów 4x4 urządzała sobie tu off-rołd życia. Zdecydowanie nie moje klimaty. Udało nam się za to zobaczyć piec do wypalania węgla w akcji.
Wypał węgla drzewnego
Po opuszczeniu doliny naginaliśmy parę kilometrów asfaltem w stronę Dołżycy. Przyjemna jazda wzdłuż Solinki nie zapowiadała masakry jaka czekała na dalej. W okolicy Cisnej jest sobie niepozorne pasemko Falowej, przez które wiedzie czarny szlak pieszy. Jest mało popularne - nie znalazłem nigdzie, żadnej bardziej szczegółowej relacji z tego szlaku. Nie dawało mi ono spokoju, postanowiłem więc je zdobyć i wciągnąłem w to Pawła :). Pierwsze 3 km to butowanie, non stop pod górę. Zdecydowanie najdłuższy, najcięższy i najbardziej ryjący beret wypych tego roku. Nie to, że szlak jest zły - wręcz przeciwnie, jest świetny, tylko, że my pokonywaliśmy go w złym kierunku :D. W sporych odcinkach jest to klasyczny, pełny kamienistych sekcji singiel. W niektórych miejscach trochę gałęzi ale ogólnie prawie cały przejezdny. Przy zjeździe w paru miejscach była by walka - spore kamule oraz wijąca się obok koleina zdolna pochłonąć nawet i cały rower, nie zostawiają miejsca na błędy. W końcu wyleźliśmy to i stanęliśmy na Falowej (968 m.n.p.m). Dalej pasmem jechało się mocno technicznie, podobała mi się zwłaszcza jedna stroma, kamienista ścianka. Gdy dotarliśmy do najwyższego wierzchołka pasma - Czerenieny (981 m.n.p.m) okazało się, że przecina go ... doskonale utrzymana leśna droga :). Po co męczyliśmy się tyle na stromiznie czarnego szlaku? Z mapy wynika, że pasmo jest łatwo osiągalne szutrem i tą drogą od szosy Cisna-Wetlina. No nic, co w nogach to nasze, a w przyszłości trzeba tu wrócić tym szutrem i zjechać czarnym do Dołżycy, to co dziś butowaliśmy. Liczyliśmy, że trudy wspinaczki wynagrodzi nam zjazd czarnym do Jaworzca, niestety pokrywa się on z drogą zrywkową i jedyne atrakcje poza błotem to ładne widoki na Smerek.
Smerek
Smerek na zoomie
Na osobny opis zasługuje końcówka szlaku, przed samym Jaworzcem. Droga zrywkowa została za nami, a zaczął się kręty singiel przez gęsty młodnik. Jeżynowa alejka w wersji turbo-SADO-MASO-DH. Wszelkie możliwe kolczaste krzaki, jakieś młode świerki, pniaki, gałęzie. Nie miałem czasu się przyglądać, gdyż błoto i nachylenie sprawiały, że był problem się zatrzymać. Golenie pieką mnie do dziś. Jedna rzecz gorsza od jazdy tutaj, to wyłożyć się w te krzaczory prosto na ryj. Liczyłem, że jadący przede mną Paweł, wypłoszy wszystkie niedźwiedzie oraz inne dziki, które niewątpliwie rezydują w tej dziczy. Na asfalcie w Jaworzcu cieszyłem się, że to już koniec. ZERO propsów dla tego zjazdu :). Przez tereny nieistniejącej wsi Łuh, ruszyliśmy w stronę przełęczy Szczycisko.
Okolice nieistniejącej wsi Łuh
Parę km jazdy asfaltem, potem szutrem było by spoko, gdyby nie fakt, że wcześniej nam obu skończyła się woda oraz jedzenie, a po drodze jak dotąd nie było żadnego sklepu. 1.5 litra wody na głowę w Bieszczady, to stanowczo za mało - błąd godzien wyrypowych świeżaków. Brak płynów sprawił, że przy wspinaczce z przełęczy Szczycisko na wzgórze Połoma (776 m.n.p.m) staliśmy się dwójką odwodnionych zombie. Podchodząca Gehenna, Sahara w gardle sprawiały, że łapczywie spoglądałem na mijane kałuże :). Zjazd w kierunku Terki zielonym szlakiem, zniszczony przez miłośników 4x4 okazał się błotną rzeźnią. Po wyjechaniu z lasu były nawet fajne widoki na miejscową dolinę ale nie było sił zatrzymać się na focenie. Terka to malownicza miejscowość z klimatem końca świata. W miejscowym sklepie, który na szczęście był jeszcze czynny, z trudem wtłoczyłem w ściśnięty żołądek zasłużoną colkę.
Ruiny dzwonnicy w Terce
Asfaltowy powrót ubłoconymi rowerami do Bukowca był już tylko formalnością. Nawet fajna wyrypa ale dała w kość. Jestem już trochę zmęczony sezonem, to już nie ta sama zajawka co na wiosnę/lato. Chłodno, krótki dzień, błoto, zimna woda w rzekach. Chyba ostatni raz byłem w Bieszczadach z rowerem w tym roku, no chyba, że nastanie jakaś ekstremalna susza. Jak na razie jedyne co czeka te góry w najbliższych tygodniach to jeszcze więcej błota. Przyszły sezon tu będzie ciekawy. Ciekawe czy po premierze Path Findera, filmu gości od Enduro Me, Bieszczady zrobią się rowerowo popularne?
Miałem przy sobie GoPro ale nie kręciłem w ogóle jazdy. Zrobiłem sobie dziś wolne od wożenia tego na klacie, włączania, wyłączania oraz zastanawiania się czy dobrze widać ziomka, który skleja zjazd przede mną. Wrzucam kilka nieedytowanych ujęć z ciekawych miejsc, może ktoś się wkręci w bieszczadzkie klimaty. Standardowo - najfajniejsze zdjęcia do tego wpisu bezczelnie ukradłem Pawłowi.
Mapa:
Bieszczady na mokro
Sobota, 20 września 2014 · dodano: 20.09.2014 | Komentarze 12
Jak zobaczyłem prognozę pogody na sobotę to miałem nigdzie nie jechać, na szczęście zmobilizował mnie Seba i pojechaliśmy do Lutowisk. Z parkingu położonego ponad 700 m.n.p.m ruszyliśmy na pasmo Otrytu. Pogoda początkowo była po naszej stronie. Warunki też dobre - poza nielicznymi miejscami w lesie, sucho. Szybko dotarliśmy do punktu widokowego na Lutowiska i pasmo.Panorama Lutowisk
Pasmo Otrytu
Butowanie zielonym na pasmo było krótkie acz intensywne. Po dotarciu na pasmo, skręciliśmy odnogą szlaku, żeby zdobyć najwyższy wierzchołek Trohaniec, zwany też Wysokim Wierchem (939 m.n.p.m).
Seba w roli słupka znakowego :)
Zjazd z Trohańca z powrotem do głównego szlaku, oraz droga do schroniska - Chaty Socjologa - bardzo przyjemne. Przy schronisku sporo ludzi się krząta, chyba uzupełniali zapasy wody.
Chata Socjologa na Otrycie
Schronisko zamieszkują także dwa spore psy, bardzo przyaznie nastawione do turystów. Chociaż na niedożywione nie wyglądają to trochę dokarmiliśmy je resztkami kanapki i herbatnikami.
Pies KAZAN
... i jego BIJACZ!!!! ;)
KAZAN robił takie smutne oczy, tak żebrał o herbatniki, że myślałem, że z niego jest miękka faja. Wtedy nadeszła grupa turystów prowadząc na smyczy sporego psa rasy Husky. KAZAN pokazał inne oblicze, zaczął szaleć w obronie swojego terytorium. Oba psy zaczęły sobie udowadniać, który ma większego wzbudzając lekki popłoch wśród ludzi, dzieci płakały, kobiety lamentowały. Zabawnie to wyglądało :D. Pojęcia nie mam jaki był finał tej akcji bo ruszyliśmy dalej pasmem.
Trochę się bałem jak tu będzie ale jest naprawdę fajnie. Początek od schroniska to szeroka, leśna droga, w dalszej części niestety zdezelowana przez wycinkę. Ostatnie 2 km przed przełęczą pod Hulskiem to całkiem przyjemny singiel i parę fajnych momentów. nie ma tu takich atrakcji jak w pasmie Wysokiego Działu ale mogę polecić ten szlak na rower oczywiście w suchych warunkach.
Z przełęczy chciałem zjechać inaczej niż ostatnio, dlatego ruszyliśmy szutrem na zachód. Niestety, koński szlak, który miał nas zaprowadzić nad San w praktyce nie istnieje, musieliśmy zjechać szutrem aż do samego dołu co nas kosztowało jakąś godzinę. W tym czasie pogoda zaczęła się psuć.
Bieszczady w deszczu
Szuter wzdłuż sany do Sękowca jest bardzo przyjemny - rzeka tworzy szerokie zakola, a z dna wystają spore skały. Natrafiliśmy na ruiny starego mostu, który dawno temu prowadził do nieistniejących wsi: Krywego i Tworylnego. Byłem w tych miejscach w czerwcu i wywarły na mnie spore wrażenie.
Ruiny mostu do Krywego
Gdy kampilismy nad Sanem zadzwonił Łukasz z informacją, że w Rzeszowie od dwóch godzin leje jak z cebra. U nas czasem lekko mżyło ale liczyłem, że uda się dokończyć wyrypę. Dotarliśmy do Zatwarnicy, gdzie uzupełniliśmy płyny i wtedy rozpadało się na dobre. Mieliśmy jechać na Dwernik-Kamień, na którym byłem w tamtym roku. Widoki na połoniny oraz zjazd na wschód miały być wisienką na torcie tej wycieczki. Niestety intensywny opad zmusił nas do rezygnacji z tych planów.
Leje więc koniec imprezy
Utknęliśmy w Zatwarnicy, która jest prawdziwym końcem świata. Ogólnie sytuacja nie za ciekawa - siedzimy w przysklepowej kanciapie, leje i jest zimno, a ja nie miałem żadnej kurtki przeciwdeszczowej. Już myślałem, że będę wracał w kolekcji Jana Niezbędnego jak taki jeden w Beskidzie (hehe ;)), zakupiłem już sobie nawet "jana" na plecak i "jana" na grzbiet. Na szczęście Seba sprytnie zakręcił się po okolicy i załatwił sobie transport do Lutowisk, do auta. Ustaliliśmy, że ja zostaję z rowerami, a on podjedzie samochodem. Zostałem więc sam w kanciapie, przysiadł się do mnie sympatyczny jegomość z Torunia i tak sobie siedzieliśmy sącząc piwo. Po pewnym czasie pojawiała się miejscowa "zakapiorka", ekipa w składzie Waldek, Marian i Andrzej. Bardzo sympatyczni, otwarci ludzie, żywo zainteresowani naszymi rowerami. Pogadaliśmy trochę, wspominali czasy młodości gdy sami byli 'bajkerami' i jeździli na swoich 'ukrainach'. Wg nich koła w tych 'ukrainach' praktycznie nigdy się nie centrowały (może trzeba wysłać jakiś egzemplarz firmie MAVIC???). Wesoło było hehehehe.
Oczywiście gdy Seba wrócił to przestało padać, ale już nie było sensu robić cokolwiek innego poza powrotem do domu. Ruszyliśmy do Rzeszowa, po drodze zatrzymując się przy cerkwi w Smolniku, na tankowanie i żarcie.
Bieszczady parujące
Cerkiew w Smolniku
Tymczasem w Sanoku na stacji BP ...
Znowu się dziś nie najeździłem. Gdyby udało się dziś zdobyć Dwernik to była by to jedna z najlepszych wyryp w tym roku. Mimo wszystko cieszę się, że pokonałem Otryt, bo już 2 lata się tam wybierałem. Coś czuję, że pogoda przedwcześnie zakończy nam tegoroczny sezon wyrypowy.
Dobrze wpaść ... na żubra?
Poniedziałek, 1 września 2014 · dodano: 01.09.2014 | Komentarze 12
I znowu miałem 2 weekendy 'weselne' pod rząd. Moja psychika ucierpiała i wymagała odmulenia, a na to najlepsza jest hardkorowa trasa po Bieszczadach. Pogadałem więc z Pawłem na temat co mniej więcej chcę pojechać i on, jako znający teren zaproponował trasę. Jak zobaczyłem wariant 'maksimum' to żałowałem, że mój rower nie ma uchwytu na ... wiaderko. Nie wiem nic o teorii progów tlenowych ale wiem, że zaproponowana trasa musiała by być pojechana na progu PORZYGU :). Kosmiczne wartości dystansu i przewyższeń. Na drodze śmierdzącego kompromisu ustaliliśmy, że jedziemy z tej trasy ile się da. I tak oto w okolicy 9 rano ruszyliśmy szutrem z parkingu w Bystrem koło Baligrodu. Skoro trasę planował Paweł to wiadomo, że atrakcje turystyczne będą co 500 metrów.Kamieniołom w Bystrem
Rezerwat Gołoborze
Dodatkowo jakieś sztolnie, kryształy górskie i cudowne źródełka. Ale to tylko wstęp. Naszym prawdziwym celem było dziś przejechanie pasma Wysokiego Działu. Aby to zrobić musieliśmy się dostać na najbardziej zachodni wierzchołek pasma - Chryszczatą (997 m.n.p.m). Na początek parę km pięliśmy się szutrem, aż dotarliśmy do Jeziorka Bobrowego.
Jeziorko Boborowe i Chryszczata
Paweł powiedział, że Bieszczady są teraz dość mocno dofinansowane. Między innymi gmina Baligród wzięła grubą kasę. W związku z tym góry urbanizują się, powstaje infra turystyczna, nowe szlaki. Faktycznie - wiat, parkingów itp, tu teraz na bogato. Mam nadzieję, że z tym nie przesadzą, bo głównym atutem tych gór jest właśnie ich nieokiełznana dzikość.
Ostatnie 2km na szczyt Chryszczatej chcieliśmy pokonać stromym szlakiem papieskim. Oczywiście oznaczało to wypych ale szlak był całkiem spoko, z potencjałem na dobry zjazd. Niestety tylko do połowy. To co było dalej mogę określić jedynie jako kompletną masakrę - szlak zaczął piąć się po prawie pionowej ścianie. Klatka z filmu:
To już coś więcej niż wpych ... to wspinaczka
Tu aż się prosi o łańcuchy :D. Jako, że ich nie było to trzymaliśmy się korzeni. W pewnym momencie wisiałem na nich jak jakiś Tarzan na lianach, a Paweł wciągał mój rower na górę. Patologia. Szkoda słów. Nie polecam na rower.
Wylezienie na Chryszczatą kosztowało nas wiele ale udało się. Byłem na tej górze w czerwcu. Od tego czasu zdążyli tam wybudować zadaszoną wiatę - kolejny znak wspomnianej powyżej 'urbanizacji' Bieszczad. Trochę odpoczęliśmy i zaczęliśmy jechać czerwonym szlakiem na wschód, w kierunku Przełęczy Żebrak. Jedziemy, jest spid&stajl, jest floł! Nagle Paweł się zatrzymuje. Myślę: gość zwariował, ale patrzę w prawo i widzę jak 50 metrów dalej przypatrują się nam jakieś wielkie, kudłate stworzenia. Pierwsza myśl: niedźwiedzica z młodymi, mamy pozamiatane! Nogi z waty, tętno 220. Potem dotarło do mnie, że to stado żubrów. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić, żubry chyba też nie, zaczęły powoli biec w przeciwnym kierunku. Pierwszy ocknął się Paweł i zdążył zrobić parę zdjęć. Co prawda na max zoomie ale dobre i to:
Żubry #1
Żubry #2
Potężne zwierzęta, robią dużo hałasu biegnąc przez las. Wolał bym nie znaleźć się nigdy na drodze szarżującego stada :D. Poza żubrami udało nam się znaleźć cmentarz z I wojny światowej. W tych czasach przebiegał tu front rosyjsko-austryjackich i toczyły tu się ciężkie walki.
Cmentarze z I wojny światowej
Szlak na Żebrak ogólnie jest rewelacyjnym interwałem. Wspinaczka na kolejny wierzchołek pasma - Jaworne (992 m.n.p.m) to genialny singiel. Dalszy ciąg tej świetnej jazdy to Wołosań (1071 m.n.p.m) - najwyższy punkt dzisiaj. Ta idylla trwa nadal, przerywana czasem przez błotniste, rozchodzone przez zwierzęta kopytne fragmenty. Dodatkowo niewielka usterka w rowerze Pawła - standardowo: blaszka w hamulcu Avida.
Serwis hamulców Avida, a w tle singiel
Zwyczajnie Paweł usunął blaszkę i jechał dalej bez niej i to bez żadnych problemów. Wygląda na to, że ten najbardziej awaryjny element jest całkowicie zbędny! Ciekawe czy w moich Codach też by się tak dało.
Wróćmy do szlaku - oczywiście po drodze zdarzyło się trochę widokowych polanek:
Hyrlata (1103 m.n.p.m) i Matragona (990 m.n.p.m)
Pasmo Łopiennika i Bieszczady Wysokie
Po genialnym zjeździe z Sasowa (1010 m.n.pm.) padło mi GoPro, ale jakoś wtedy nie żałowałem bo nagrałem tyle miodnego singla, że starczyło by na 15 editów. Niestety to był błąd! Najlepsze zjazdy były dopiero przed nami! Z Osina (963 m.n.p.m) to chyba najbardziej hardkorowy zjazd jaki jechałem w tym roku - długi, kręty, stromy, pełen korzeni i kamieni. Ze 2 razy myślałem, że wyglebię. Z Hona (820 m.n.p.m) też spoko. Ostatni odcinek to zjazd starą trasą wyciągu narciarskiego. Początek to konkretna ściana. O ile na paśmie było sucho, to tu, na północnym stoku było bardzo dużo błota, ślisko i mało przyczepności. W połowie ściany wjechałem w krzaki :D. Na dole, przy Bacówce cieszyłem się, że jestem w jednym kawałku :).
W Cisnej zjedliśmy obiad, tym razem slow food - pomidorowa z pierogami. Podjęliśmy też decyzję, że to tyle na dziś. Zrobiło się późno i burzowo. Pozostał powrót do auta asfaltem, przez serpentyny.
Na koniec chciałem powiedzieć, że szlak przez pasmo Wysokiego Działu powinien zostać wpisany do rejestru Narodowego Dziedzictwa MTB. To jest absolutny klasyk. Chciał bym mieć to pasmo pod domem :D. Mam nadzieję, że pojadę to jeszcze nie raz. Być może spróbuję w drugą stronę - choć wtedy są dłuższe wypychy i mniej strome zjazdy. To była najlepsza wyrypa w tym roku - w końcu coś naprawdę godnego urlopu :).
Video:
Koniec świata czyli teoria vs praktyka
Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 6
Gdy planuję wyrypy to zawsze przeprowadzam rozpoznanie. Zawsze staram się by moje trasy były jak najbardziej atrakcyjne pod względem mtb ale też turystycznym. Ostatniej zimy postanowiłem sobie, że przejadę fragment szlaku pasma granicznego od Balnicy do Przełęczy Łupkowskiej. W teorii szlak wyglądał na soczysty benger - spodziewałem się 20 km interwałowego singla doskonałej jakości. Ten fragment szlaku wiedzie przez 9 wierzchołków pasma granicznego, przez 80% długości na wysokości powyżej 700 m.n.p.m, na Google Earth znalazłem wiele zdjęć tamtejszych, fajnych ścieżek, profil wysokościowy wygląda tak:W teorii wszystko wyglądało na kawał soczystego MTB. Czy w przypadku tak solidnych danych coś może w praktyce pójść nie tak? Może ... jeśli jedziesz na Koniec Świata.
Po 9 rano wyruszyliśmy z Łukaszem z parkingu w miejscowości Maniwów. Początek trasy to leśna droga do Balnicy, gdzie mieliśmy wjechać na pasmo. W pewnym momencie przez drogę przebiega potężny czworonóg. Trochę zbyt duży jak na wilka. Z drugiej strony co robił by pies w tak odludnej okolicy? Nie wiem, nie znam się, cokolwiek to było ważne, że się nami nie zainteresowało :). Przemierzając bieszczadzkie knieje trzeba być gotowym na różne, ciekawe spotkania. Docieramy do Balnicy, gdzie w okolicy nieistniejącej wsi aktualnie znajduje się stacja wąskotorowej kolejki leśnej, która kursuje tylko w sezonie.
Stacja w Balnicy
Jazda taką kolejką to musi być fajna atrakcja ale my dziś jesteśmy tu po innego typu wrażenia. Wjeżdżamy na pasmo i ruszamy w kierunku zachodnim. Na przełęczy Słowacy ustawili tablice informacyjną, słowackiego nie kumam w ząb ale sądząc po rysunkach to ostrzegają przed niedźwiedziami, a także zakazują wjazdu na kolarkach - na szczęście my mamy mtb :D. Pierwsze kilkaset metrów od przełęczy to jazda mega płynnym singlem lekko w dół, bajka po prostu. To jeszcze zaostrzyło nasze apetyty - jak tak ma wyglądać następne 20km to chyba znaleźliśmy się w świątyni MTB! Niestety dalej jest dużo gorzej. Sam szlak był by pewnie fenomenem - niestety, burze, które w ostatnich latach nawiedziły Podkarpacie zwaliły na niego masę drzew.
Szlak graniczny zniszczony przez przyrodę
Wiadomo - pasmo jest szczególnie wystawione na działanie wiatru, więc najbardziej ucierpiał wijący się po nim singiel. Większość zwalonych, wyrwanych z korzeniami drzew wygląda świeżo. Na tym odcinku szlaku największym problemem jest właśnie przejezdność - mieliśmy ciężkie przyprawy chyba kilkadziesiąt razy.
I tak kilkadziesiąt razy ... tak wygląda praktyka
Przypuszczam, że odbiór szlaku był by całkiem inny gdybyśmy go pokonywali rok lub 2 lata temu. Na tę chwilę nie warto tam się wybierać z rowerem i tak będzie pewnie przez kilka najbliższych lat. Zdarzają się fajne odcinki i nawet typowo bieszczadzkie, trudne i szybkie zjazdy - niestety są one dość krótkie właśnie przez te drzewa. Najlepszy odcinek to fragment wiodący na Wierch nad Łazem (857 m.n.p.m) i dalej na najwyższy punkt w okolicy - Wysoki Groń (905 m.n.p.m) - spore fragmenty, czystego, stromego singla, jedna ścianka. My dziś akurat pokonywaliśmy to pod górę :/. Przed Buniowem drogę przebiega nam potężny dzik :D. Na wysokim Groniu spotykamy grupkę młodych, chyba Czechów, w rozciągniętych swetrach, krótkie dobrý den i jedziemy dalej. W końcu trochę płynnej jazdy, zdarzają się nawet widokowe polanki.
Słowacka strona
Podkarpacie ... Beskid i Bieszczady ... wilki i niedźwiedzie ... bimber i kiełbasa
W okolicy Głębokiego Wierchu (890 m.n.p.m) niebieski szlak odbija na północ, my jedziemy dalej czerwonym. Fajny fragment z jazdą po skalistym cypelku nad konkretną ścianą. Niestety - nie ma lekko bo robi się coraz bardziej dziko. Szlak jest bardzo mało uczęszczany - co jest dla mnie zaskoczeniem, bo wszystkie dotychczasowe fragmenty szlaku granicznego jakie jechałem były mocno przechodzone. Brniemy przez krzaki i błota, tracimy wysokość, a więc temperatura rośnie, pojawiają się masy owadów. W pewnym momencie jedziemy po łące, gdzie praktycznie nie widać ścieżki, Łukasz zbiera na łydę 3 kleszcze - nie jest wesoło. Nie ma gdzie zjechać, żadnej leśnej drogi na północ czy południe - dzicz kompletna, prawdziwy koniec świata. Z mapy wynika, że najbliższą okazją do opuszczenia tego paździerza jest Przełęcz Łupkowska, gdzie znajduje się transgraniczny tunel kolejowy i jakaś droga wzdłuż torów. Gdy widzimy znak - "Tunel 20 minut" nadzieja w nas odżywa :). Docieramy a tam ... słupek z napisem tunel, brak jakiejkolwiek drogi, ledwo jakieś ścieżki w trawie po szyję :D. Muszę przyznać, że się konkretnie wpieniłem. Patrzę na mapę z której wynika, że jesteśmy ... nad tunelem, dokładnie na jego środku :D. ruszamy w kierunku północnym i w końcu widzimy tory. Łukasz słusznie proponuje, żeby nimi jechać zamiast brnięcia dalej przez krzaki.
Tunel kolejowy na Przełęczy Łupkowskiej
Tunel ma długość 416m i jest kręty, łączy Polskę ze Słowacją. Szału nie ma - w okolicy Rzeszowa, w Szklarach mamy przecież najdłuższy w Europie tunel kolejki wąskotorowej o długości 602m. Największym plusem jest to, że w końcu można normalnie jechać, bez kleszczofobii.
PKP singiel
Docieramy do opustoszałej stacji kolejowej w Łupkowie, duży, stary dworzec którego czasy świetności, czyli częstych połączeń kolejowych na Węgry, już dawno minęły - dziś kompletnie świeci pustkami. Nie ma tu żywej duszy. W tym przypadku klimat końca świata działa kojąco na nerwy.
Stacja PKP w Łupkowie
Tory w Łupkowie - w tle pasmo graniczne, z którym walczyliśmy
Pierwotnie chciałem jeszcze pojeździć niebieskim szlakiem na zachód od Łupkowa ale na paśmie straciliśmy masę czas walcząc z przyrodą więc wracamy na parking. Na sam koniec, Świata Koniec czyli studenckie schronisko:
Koniec Świata przy schronisku studenckim Chata w Łupkowie
Jak dla mnie to w tym miejscu jest już cywilizacja, urbanizacja, szutrowa autostrada, KejEfSi i MakDonald, koniec świata to był na paśmie hehe. Jadąc wygodną leśną drogą i patrząc na pasmo, mam jakąś tam satysfakcję, że daliśmy radę to pokonać ale prędko tam nie wrócę. Dzięki Łukasz za jazdę, stoczyliśmy konkretną walkę :).
Ojeździłem się po dziczach ostatnio, następna wyrypa to musi być jakiś konkret, benger, potwierdzone info.
Gdyby MTB było zbrodnią dożywocie bym siedział
Wtorek, 24 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 12
Nie wytrzymałem. Po 2 pod rząd weekendach ‚weselnych’ byłem strasznie zamulony, rozdygotany i roztrzęsiony. Przyłapałem się nawet na tym, że idąc ulicą w głowie brzmią mi weselne piosenki … umcyk umcyk, na na na na - WTF???? Dopadło mnie MTB-delirium, a na to jak wiadomo jest tylko jedno lekarstwo - MTB melanż w czystej formie i postaci, w końskiej dawce. By zażyć tego panaceum udałem się do ‚krainy Dolinian’ - Leska, na spotkanie z Dakiem, z którym już dawno nie jeździłem. Zeszłej zimy narysowałem sobie traskę ‚tour-de-Solina terenem, ale wiodła ona w na sporym dystansie niesławnym szlakiem niebieskim-karpackim. Opisy tamtejszych paryj, gęstwin oraz innych utrudnień znalezione na innych blogach, skutecznie zniechęcały mnie do podjęcia tego wyzwania. Paweł, który zna te tereny bardzo dobrze - zaplanował także trasę dookoła zalewu - ale lepszą, bardziej przejezdną, ciekawszą, ale też dłuższą i o wiele bardziej wymagającą. Może bez jakichś hardkorów ale zaprojektowana na konkretne sponiewieranie się - czyli coś w sam raz dla mnie na dzisiejszą odmułę.Ruszyliśmy z leśnego parkingu w paśmie Żukowa, gdzieś między Ustjanową a Łobodzewem. Na początek kilka kilometrów podjazdu leśną, szutrową drogą i docieramy na najwyższy wierzchołek pasma - Holicę (762 m.n.p.m), nieopodal którego znajduje się punkt widokowy na Bieszczady Wysokie, Jawor, Solinę.
Punkt widokowy na Żukowie
Po paru kilometrach jazdy pasmem zjeżdżamy leśną drogą do terenów nieistniejącej wsi Sokołowa Wola. W 1921 roku wieś liczyła 66 domostw i 388 mieszkańców. Pozostało po tym jedynie kilka nagrobków na zarośniętym cmentarzu.
Tu była kiedyś Sokołowa Wola
Cmentarz w Sokołowej Woli
Zjechaliśmy do Czarnej Dolnej coś zjeść. Klimaty końca świata - np old-skulowa, stara tablica z nazwą miejscowości koloru białego :D. Stąd ruszyliśmy zielonym szlakiem na Moklik (675 m.n.p.m). Znajduje się tu punkt widokowy na tereny kolejnej, nieistniejącej wsi - Rosolina (w 1921 roku: 27 domów/194 mieszkańców). Dziś nie ma tu kompletnie nic poza ładnymi widokami na pobliskie pasmo Otrytu.
Tu był kiedyś Rosolin
Zjazd z Moklika zielonym szlakiem mnie zaskoczył. Miało dziś nie być hardkorów, a tu stromy i kręty singielek. Miodzio, ale po błocie ciężko było by to zjechać. Zażywszy doskonałego zjazdu zwiedzamy dalej - położoną nieopodal jaskinię Jahybta. Jaskinia może nie jest zbyt duża ale za to położona w przełomie potoku Czarny, wśród olbrzymich wyłomów skalnych.
Przełom Czarnego, jaskinia Jahybta
Zjeżdżamy do miejscowości Polana gdzie zwiedzamy najstarszą cerkiew w Bieszczadach i zaczynamy podjazd na pasmo Otrytu w okolice Przełęczy pod Hulskiem (778 m.n.p.m). Szutrowy podjazd zdawał się nie mieć końca! Jakieś 6-7 km mozolnego kręcenia. Dalszy zjazd do Sękowca, też szutrem - długi ale jakość bez rewelacji. Po postoju przy sklepie w Zatwarnicy jedziemy dalej do kolejnej nieistniejącej wsi - Krywe (1921r. 73 domy/459 mieszkańców). Zdobywamy wzgórze Ryli (622 m.n.p.m), z rewelacyjnym widokiem na dolinę wsi oraz pobliski Smerek.
Tu kiedyś było Krywe
Smerek
W samej dolinie na wzniesieniu znajdują się całkiem dobrze zachowane ruiny cerkwii oraz dzwonnicy, a także ruiny dworu. Bardzo klimatyczne miejsce.
Krywe - ruiny cerkwii
Z Krywego udajemy się w kierunku zachodnim, jadąc wzdłuż Sanu. Odcinek trasy dość ciężki - koleiny, błoto, kamienie skutecznie utrudniają jazdę. Prawdziwa dzicz. Docieramy do kolejnej wsi - Tworylne (1921r: 119 gospodarstw z 721 mieszkańcami). To miejsce uchodzi za jedno z najdzikszych w Bieszczadach i muszę przyznać, że zasługuje na swoją reputację :D. Musimy ostro przedzierać się przez pokrzywy, osty i wszelkiej maści paryje. Krzaczory miejscami sięgają prawie 2 metrów. Przedzieramy się. Przydały by się maczety albo jakiś ciężki sprzęt.
Atrakcje jednego z najdzikszych miejsc w Bieszczadach
Tu było kiedyś Tworylne
Tworylne - ruiny stajni dworskiej
Na terenie wsi znajduje się trochę ruin: dzwonnica, krypta, dwór, stajnia, gospodarstwo, cmentarz, strażnica - ale większości są to fundamenty lub piwnice.
Tworylne - ruiny dzwonnicy
Trochę tu pobłądziliśmy ale znaleźliśmy drogę i jedziemy dalej wzdłuż Sanu. Od tej strony wieś jest łatwiej dostępna, droga o wiele lepsza niż od strony Krywego, miejscami nawet fajny singiel.
Wzdłuż Sanu
Docieramy w okolice Rajskiego, gdzie musimy skrócić planowaną trasę bo zaczęło się robić późno. Objeżdżamy Tołstę (749 m.n.p.m) po południowym stoku fajnym szutrem i z Bukowca jedziemy już asfaltem w stronę Soliny przez Wołkowyję i Polańczyk. Przez większość trasy towarzyszą na widoki na zalew Soliński. "Krupówki" przy zaporze prawie puste, tak samo jak deptak.
Zapora Solińska - południe
Zapora Solińska - północ
Po kilku kilometrach mozolnej asfaltowej jazdy docieramy w końcu do samochodu. 2400 metrów przewyższenia konkretnie mnie sponiewierało. Na parkingu miałem ochotę puścić pawia ale trzymałem fason do końca :D. Cały dzień na zjazdach miałem lipę bo zawieruszyły mi się gdzieś okulary na rower i jechałem w przeciwsłonecznych, dla mnie zdecydowanie za ciemnych zwłaszcza w lesie. Do domu wróciłem skonany po 23. Mimo wszystko rewelacyjna wyrypa - po 2 tygodniach mtb lipy - tego właśnie potrzebowałem. Większość fotek (te lepsze) do tego wpisu bezczelnie ukradłem Pawłowi.
Video:
Bie-Skid czyli kraina wiecznego mtb-melanżu
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 6
Takie krainy istnieją. Na Podkarpaciu są to głownie Bieszczady oraz Beskid Niski. W nieprzebranych, dzikich kniejach tych terenów kryją się prawdziwe skarby - doskonałej jakości single idealne do mtb. Dziś razem z Łukaszem oraz Sebą wybraliśmy się na poszukiwanie tych rarytasów. Wystartowaliśmy z parkingu pod cerkwią w Szczawnem. Większość drogi z Rzeszowa jechaliśmy we mgle, obawiałem się trochę o widoczność, na szczęście gdy dotarliśmy na miejsce zupełnie się rozpogodziło.Wyrypa w przygotowaniu
Niestety - na początek mały zgrzyt - Łukasz dołączył do szerokiego grona 'szczęśliwych inaczej' użytkowników hamulców marki Avid - przedni Elixir zapowietrzył się i Łukasz musiał jechać tylko na tylnim. W sumie i tak prawie hampli nie używa więc luz :). Rozpoczęliśmy dziś od Beskidu Niskiego, konkretnie od podjazdu żółto-czarnym szlakiem na Rzepedkę (708 m.n.p.m).
Droga na Rzepedkę (708 m.n.p.m)
Początek podjazdu po betonowych płytach, potem na sam szczyt świeżutkim szuterkiem. Klimaty połoninowe i super widoki. Miejsce godne polecenia - łatwo dostępne, a okolica bardzo malownicza.
Widok na Bieszczady Zachodnie
Będąc na szczycie Rzepedki, przejechaliśmy kilkaset metrów na zachód, na wierzchołek Szeroki Łan (688 m.n.p.m) - żeby zobaczyć panoramę Tokarni, wzgórza na którym miałem przyjemność jeździć w zeszłym roku. Trochę buszowania w okolicy zarośniętego stoku Karlików i ruszyliśmy w kierunku Wahalowskiego Wierchu.
Seba na Szerokim Łanie (688 m.n.p.m)
Tokarnia (778 m.n.p.m)
Niestety w okolicy Kamienia szlak jest fatalnie oznaczony. Straciliśmy tu masę czasu błądząc po paryjach. Ostatecznie udaje się dojechać do Głównego Szlaku Beskidzkiego, który niestety jest w tym miejscu zniszczony o wiele bardziej, niż gdy jechałem tu rok temu. Docieramy na Wahalowski, skąd rozciąga się wspaniała panorama pasma granicznego, po krótkim postoju ruszamy do Komańczy. Zjazd do Komańczy był bardzo przyjemny - zwłaszcza końcówka po korzeniach. Na dole, w barze, którego nazwy nie wspomnę zostajemy obsłużeni po bieszczadzku - czyli fatalnie. No bo co to za lokal, w którym potrafią sknocić tak proste danie jak frytki? :) Za karę Łukasz wyjada im cały zapas keczupu, który pewnie miał starczyć na cały rok i jedziemy dalej. Przekraczając rzekę Osławę opuszczamy Beskid Niski i wjeżdżamy w na teren Bieszczadów Zachodnich.
Most kolejkina Osławie
Od Duszatyna czuć, że jesteśmy w Bieszczadach - poziom trudności szlaków rośnie, turystów przybywa. Początek singla nad Jeziorka Duszatyńskie jest mocno techniczny po korzeniach i kamieniach. Można go objechać szutrem obok ale my walczymy bo ambitne z nas chłopaki, poza tym w cieniu chłodniej :). Resztę drogi do jeziorek już spokojnie podjeżdżamy. Jeziorka powstałe w wyniku osunięcia się ziemi z masywu Chryszczatej charakteryzują się specyficznym kolorem wody, działają jak magnes na turystów.
Jedno z Jeziorek Duszatyńskich
Od jeziorek zaczyna się stromy wypych na pierwszy wierzchołek pasma Wysokiego Działu - no ale co to za wycieczka w Bieszczady bez wypychu? Było ciężko ale im wyżej tym coraz więcej dało się jechać w siodle. Mimo wszystko trochę nam zeszło zanim wytarabaniliśmy się na Chryszczatą (997 m.n.p.m). Na szczycie znajduje się stara wieża geodezyjna, miejsce do odpoczynku oraz kompletny brak widoków :). Historia całego pasma jest dość ciekawa, w tym rejonie toczyły się ciężkie walki podczas obu wojen, a po drugiej wojnie kryły się tu sotnie UPA.
Na szczycie Chryszczatej (997 m.n.p.m)
Na zjazd wybraliśmy niebieski szlak w kierunku przełęczy pod Suliłą. Nie mogłem znaleźć żadnych informacji o tym odcinku tego szlaku, wiedziałem z blogu Petrosłava, że fragment Suliła-Sanok jest fatalny, więc trochę się obawiałem. Z drugiej strony zjazd z bieszczadzkich tysięczników to ZAWSZE jest gruba impreza, a Chryszczata to prawie tysięcznik (zwłaszcza jeśli doliczyć wieżę ;)) więc postanowiliśmy zaryzykować. Opłaciło się! Początek stromy .... jak Łukasz zjechał to na jednym hamplu - nie mam pojęcia :D, jak bym nie jechał za nim to bym nie uwierzył :D. Dalej trochę interwału, zwalonych drzew itp ale większość trasy do przełęczy to KILOMETRY genialnego krętego singla i cecha charakterystyczna wielu szlaków bieszczadzkich - długie, długie zjazdy. Do przełęczy dotarliśmy bardzo zadowoleni i rozpoczęliśmy zdobywanie Suliły (759 m.n.p.m), które okazało się w znaczącej części stromym wypychem. Najwyżej standardowo zajechał Seba.
Suliła (759 m.n.p.m)
Podczas mozolnego pięcia się w górę, gdy zaatakowały nas wszystkie muchy z Bieszczad i Beskidów, zastanawiałem się, po cholerę się tak męczymy, zamiast zjechać z przełęczy szutrem do Rzepedzi. Po 15 minutach odpowiedź na to pytanie przyszła sama - ZJAZD. Poza szlakiem, polną drogą przez Szeroki Wierch do położonego w dole asfaltu. Sceneria bardziej malownicza niż sławna 'tapeta z windowsa XP', wręcz bajkowa. Żadne słowa/zdjęcia/filmy tego nie oddadzą - to trzeba przeżyć samemu, w słoneczny letni dzień. Widoki miażdżyły.
Przerwa w zjeździe na foty
Żurawinka-Kuty
Po zjechaniu do Rzepedzi, pozostało nam kilka kilometrów asfaltem do parkingu. Wyszła z tego jak na razie najbardziej widokowa wyrypa roku. Konkretnie się dojechaliśmy, 1507 metrów przewyższenia i upał zrobiły swoje ale warto było.
Cerkiew w Szczawnem
Teraz parę słów o moich towarzyszach - Łukasz jechał bez jednego hampla (choć raczej mu to nie robiło różnicy, miał tylko więcej adrenaliny ;)), Seba od podjazdu na Chryszczatą jechał z obolałą nogą - mimo tego nie było żadnego narzekania i udało się zrealizować całą zaplanowaną trasę - dzięki za jazdę panowie!
WPIS U SEBY
Szybki edit pana Mariana:
Na zjeździe z Chryszczatej miałem brudny albo zaparowany obiektyw i niestety jutube bardzo pogorszył jakość. Teraz czekają mnie dwa weekendy pod rząd bez MTB, mam nadzieje, że uda się coś fajnego pojechać na tygodniu.
Po prostu Bieszczady
Sobota, 26 października 2013 · dodano: 26.10.2013 | Komentarze 5
Aktualny sezon uważam za dość udany ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju - w tym roku nie byłem z rowerem w Bieszczadach. Gdy więc pojawiła się okazja, oraz akrobata chętny do uczestnictwa (Dak) to się długo nie zastanawiałem. Zeszłoroczny wypad był zajebisty więc bardzo się jarałem kolejną możliwością pojeżdżenia w ciężkim terenie. Wystartowaliśmy z okolic miejscowości Pszczeliska, niebieskim szlakiem karpackim w kierunku Magury Stuposiańskiej. Na niebieski karpacki mam permanentne uczulenie bo stoczyłem z nim niezliczoną ilość walk, sądziłem jednak że bieszczadzkie odcinki nie mogą być jakieś bardzo złe, a tu jednak na początek nowe doświadczenie - brodzenie po kostki w bagnie przez kilkadziesiąt metrów. Buty zamoczone, co przy niższej temperaturze oznaczało by kłopoty ale dziś akurat było +16 więc luz. Jak skończyło się bagno to zaczęła się stromizna i tak przez następne kilka km zamiast 'bike-stats' był 'bike-walk', no ale to Bieszczady w końcu! Wszystko zawalone liśćmi i było dość mokro, mimo wszystko zjazd tutaj przypuszczam, ze był by dobry ale ktoś powinien grabić te liście z singli hehe. W okolicy skrzyżowania z zielonym szlakiem ze schroniska Koliba, zaczęła się już sucha jazda po grzbiecie, choć chwilami po osie w tych cholernych liściach.Okoliczności przyordy na Magurze Stuposiańskiej© tmxs
Co mnie martwiło to pochmurny poranek - z Magury powinno być dość dobrze widać połoniny - niestety nie było widać prawie nic, silny wiatr rokował jakieś nadzieje na poprawę. W końcu dotarliśmy na szczyt.
Magura Stuposiańska (1016 mnp)© tmxs
Początek zjazdu do miejscowości Dwernik to mega ściana. Ja odpuściłem, Paweł naprawdę dobrze walczył ale ostatecznie też musiał skapitulować. Stromy, bardzo wąski i kręty singiel, mokry, zawalony liśćmi, momentami dziury mogące pochłonąć koło, większość zakrętów kończy się na drzewie. Nawet w suchych warunkach było by tam ciężko. Dalej jest już dużo lepiej, nawet pomimo tego, że w pewnym momencie zgubiliśmy szlak (klątwa niebieskiego karpackiego) i musieliśmy wracać do góry jakąś zniszczoną drogą zwózkową gdyż refleksja przyszła zbyt późno :). Dalej już długi i urozmaicony zjeździk, na koniec mordy nam się śmieją. Paweł zerwał linkę w tylnej przerzutce ale takie są koszta MTB melanżu!
Bieszczadzki potok© tmxs
Po postoju i zebraniu od Pawła cennych lekcji odnośnie nawigacji w terenie, ruszamy na drugą 'gehennę', górę o wielu nazwach: Holica-Dwernik Kamień. Prowadzi na nią ścieżka przyrodnicza, po zboczu wystawionym na działanie wiatru, więc w przeciwieństwie do podejścia na Magurę jest sucho i mniej liści.
Dodatkowo straszą niedźwiedziami :).
Żarty się skończyły, niedźwieź brunatny a nie jakieś tam dziki© tmxs
Poza wielbicielami spotkań z misiami, polecam tę górę wielbicielom dobrego MTB - czyli stromych zjazdów po korzeniach i kamieniach. Tego typu atrakcji jest tam prawdziwe bogactwo, a szlak jest dość dobrze utrzymany.
Holica DH, chociaż aparat wypłaszcza to tak, że wyglądam jak bym jechał po rzeszowskich plantach :)© tmxs
Walka o unikęcie gleby trwa© tmxs
Po wyczerpującym podjeździe/podejściu docieramy na szczyt. Turystów jest sporo ale wszyscy powoli już schodzą, więc przejmujemy miejscówkę. Widoczność kiepska ale i tak jest miazga.
Widok z Holicy (1004 mnp)© tmxs
Tam byliśmy:
Magura Stupośiańska widziana z Holicy© tmxs
Paweł robi naprawdę fajne zdjęcia:
W końcu to Holica - Dwernik - Kamień© tmxs
Dalej zjazd na zachód, równie dobry i długi niczym ten z Magury więc zajawka kipi gęsta. Potem spory kawałek malowniczą stokówką ale w końcówce zjeżdżamy jeszcze kawałek szlaku, którym wcześniej podchodziliśmy - po konkretnej kamiennej rąbance.
Dalsza droga do schroniska Koliba wiedzie przez kolejne fajne miejsce, przełęcz Nasiczniańską:
Przełęcz Nasiczniańska© tmxs
Z koliby w okolice parkingu na którym stał nasz samochód wiedzie szlak rowerowy nazwany Bieszczady Extreme. Przy schronisku wisiała tabliczka, że jest on zamknięty ale nie mieliśmy za bardzo innej opcji więc jedziemy nim jakieś 2 km do miejscowości Bereżki. Szczerze pisząc to przed jazdą myślałem, że będę mógł wyśmiać to całe 'extrim' ale szlak jest naprawdę dobry. Nie ma jakichś stromizn ale prawie cały czas w dół, kamienie, duża ilość korzeni, mostki, przejazdy przez potoki no i oczywiście liście wprowadzające ten rozkoszny element losowości - jazdy w ciemno :). Jakież mogą być powody 'zamknięcia' tego cuda? Jedno zwalone drzewo i kilka brakujących desek w mostkach? Kolejny szlak godny polecenia ale jedźcie tam szybko, zanim te mostki się całkiem zawalą :). Mimo krótkiego dystansu do auta wróciłem mocno dojechany. Ogólnie słabo mi się dziś podjeżdżało, Paweł za to szybko wraca do formy. To była najlepsza wyrypa tego roku.
BieszCZADY
Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 8
Pomyśleć, że nie bardzo miałem ochotę jechać ... po ciężkim tygodniu w pracy bardziej myślałem o jakimś melanżu niż o wyrypie. Jednak entuzjazm Daka jest zaraźliwy i w sobotę o godzinie 6 rano wyruszyliśmy samochodem w kierunku Cisnej. Od razu napiszę, że to była najbardziej widokowa i najbardziej hardkorowa ze wszystkich moich eskapad. Bieszczadzkie krajobrazy znałem co prawda z pieszych wycieczek ale prawie nigdy nie zapuszczałem się poza teren parku narodowego, więc zdobyte szczyty to była dla mniekompletna nowość i niemałe zaskoczenie. Co do samej jazdy to muszę przyznać, że teren dla mnie był trudny i było ostro nie raz i nie dwa ale pokonywanie kolejnych kilometrów singla i przełamywanie własnych granic dawało niebywałą frajdę. No ale może zacznijmy od początku.
Jadąc samochodem do Cisnej trochę baliśmy się o pogodę bo kawał drogi jechaliśmy w konkretnej
mgle, jednak po dojechaniu na parking okazało się, że świeci słońce i jest ciepło. Po ogarnięciu się przejeżdżamy przez Cisną i ruszamy w kierunku Smereka drogą która
biegnie byłym torowiskiem kolejki. Na początku zniszczony asfalt + szuter a potem jazda po luźnych nierozwalcowanych kamieniach - faktycznie jak na torach :). Jedzie się po tym ciężko i nawet rozważamy zjazd do asfaltu. Na szczęście po jakimś czasie kamienie się kończą i dalej jedziemy leśną, lekko utwardzoną drogą. Zjazd do miejscowości Smerek z widokiem na górę Smerek powoduje u mnie jakiś wysoki wzrost poziomu endorfin, czuję się o jakieś 15 lat młodszy :). Ze Smereka jedziemy asfaltem do Wetliny i tam wbijamy się na żółty szlak prowadzący na Jawornik i Rabią Skałę. Na początku bardzo stromy asfaltowy podjazd a potem równie strome i błotne podejście. Niosę rower na plecach, kosztuje mnie to sporo sił.
Połonina Wetlińska z widziana ze szlaku na Jawornik© Dak
Spotykamy pierwszych turystów. Dla mnie to nowość bo w Beskidach czy na okolicznych
Pogórzach na szlakach jak dotąd nie spotkaliśmy nikogo. Reakcje ludzi na kolarzy w
górach są różne ale generalnie pozytywne. Takie zaskoczenie, skrywany podziw i lekkie politowanie :). Oczywiście nie obyło się bez pytania "czy tu można rowerem?". Heh, oczywiście, że można :).
No ale wróćmy do samej trasy. Po wspinaczce wypłaszcza się i można jakoś jechać, więc dość szybko docieramy na Jawornik.
Jawornik© tmxs
Dalej trochę szybkiej jazdy - mokre korzenie, błoto, kamienie - koła tańczą, łatwo nie jest ale jaka radość :). Dojeżdżamy do kolejnego stromego podejścia pod Paportną. Tym razem pcham rower, idzie mi to wolno ale w końcu docieramy na szczyt. Zaczynają się pierwsze widoki i od razu sił przybywa.
W paprociach na Paportnej© tmxs
Z Paportnej do Riabej Skały jedziemy już z mega widokami, przy skrzyżowaniu szlaków
krótki pitstop, rozmowa z turystami ze Śląska. Bardzo szybko docieramy na kolejny
szczyt: Dziurkowiec i tam jest już kompletny odlot :). Z lewej widok na jakieś
słowackie miasteczko, widać sporo szczytów BPN-u, klimat jak na połoninach tylko
bardziej dziko i ZERO turystów (większość odbija na z Riabiej Skały na Rawki).
Widok z Dziurkowca© Dak
A tu już widok na Dziurkowiec, po zjeździe :)
Zjazd z Dziurkowca na zdjęciach może wygląda łatwo ale trzeba uważać bo trawa jest
wysoka a na singlu czai się trochę niespodzianek. Dalej jazda wzdłuż granicy, pełna
atrakcji - kilka stromych zjazdów, tankowanie w źródełku, kolejny bardzo widokowy
szczyt - Płasza. Dość szybko docieramy na Okrąglik.
Okrąglik© tmxs
Tutaj standard przy dłuższych wyrypach - biesiada z główną atrakcją czyli gotowaniem na kuchence :). Dziś kuchnia serwuje spaghetti carbonara - w tych okolicznościach i przy tym zmęczeniu dla mnie to żarcie godne królów :). Po posiłku podjeżdżamy na pobliskie Jasło. Paweł robi fotki i zjeżdżamy w dół w kierunku Przełęczy nad Roztokami. Oj działo się :), czegoś takiego jeszcze w życiu nie jechałem :). Ściana goni ścianę :). Na pierwszej rzuca mi rowerem w bok, muszę się zatrzymać ale udaje mi się dokończyć zjazd. Na kolejnej muszę się ratować zeskokiem z roweru przed pewnym OTB bo już witałem się ze skałami :). Dalej szczęście mnie nie opuszcza - przy przyjeździe przez krzaki łapię w łańcuch grubego drąga i przerzutka razem z niezwykle cennym GT-hakiem mocno się wygina. Jeszcze ćwierć obrotu korby dalej i by był płacz - złamać 2 haki w ciągu 3 miesięcy to niezłe osiągnięcie. Tym razem wielce szanowny polski dystrybutor GT na mnie nie zarobi
(NIE POZDRAWIAM!) :).
Końcówka zjazdu, przed parkingiem to już cuda jakieś - kręto, wąsko, stromo przepaście, doły - na dole cieszę się jak dziecko, że dałem radę to zjechać w 1 kawałku :) a tarcze się smażą :). Mieliśmy jeszcze kawałek pojechać dalej szlakiem granicznym ale jesteśmy jednak już konkretnie zmęczeni więc trochę na około jedziemy do Cisnej - leśnymi szutrami przez tereny wysiedlonej wsi Solinka. Parę km asfaltem, przystanek w sklepie i przesiąknięci Bieszczadzkim klimatem docieramy do samochodu. Niby tylko 65 km ale dało konkretnie w kość. Oj naprawdę warto było to pojechać, jak to mówią nastoletni bmxowcy - ZAJAWKA KIPI GĘSTA! :) Ślinka cieknie na wspomnienie tych singli:
Bieszczadzkie single© Dak
WPIS U PAWŁA - POLECAM, DUŻO DOBRYCH FOTEK! :)
Mapa:
Filmik od Pawła: