Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
47.20 km 30.00 km teren
03:39 h 12.93 km/h:
Podjazdy:1906 m
Rozbójnicy:

Podwójna Przehyba wstrząśnięta, niemieszana

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 0

Nadszedł czas żeby spożyć wreszcie coś mocniejszego. W sensie pojechać coś takiego, że po wszystkim człowiek słania się na nogach. Jednym z miejsc gdzie serwują takie specjały jest Beskid Sądecki. Aby skosztować rarytasów leżących na północnych stokach Przehyby udaliśmy się z Sebastianem do Rytra. Zaczęliśmy od typowego dla tych rejonów podjazdów - długa, wijąca się po jarach droga leśna.

Typowy Sądecki
Typowy Sądecki

Ma to swój urok, ale muszę przyznać, że to chyba najbardziej wymagający podjazd na to pasmo, jakim jechałem. Zwłaszcza na odcinku niebiesko-pomarańczowej nartostrady. Mimo tego spinając mocno poślady powinno dać się podjechać aż do Hali Koniecznej.
Fajne, odludne miejsce z ciekawymi widokami.

Hala Konieczna
Hala Konieczna

W oddali pasmo Jaworzyny Krynickiej
W oddali pasmo Jaworzyny Krynickiej

Radziejowa (1266 m.n.p.m)
Radziejowa (1266 m.n.p.m)

Dalej trzeba wypchać konkretną stromiznę i dość szybko dociera się do miejsca gdzie krzyżują się szlaki żółty i niebieski. Po krótkim postoju czas przystąpić do degustacji. Sebuś, polej.

Ten niezwykle kuszący początek żółtego szlak wręcz woła -
Podano do stołu

Pierwsze metry przekonały nas, że dziś spożywamy coś rzadkiego i unikalnego albowiem szlak na sporej długości jest trawersem i to takim wręcz wzorcowym. Choć na tym ubolewam - rzadko jeżdżę trawersy. W Podkarpackich górach jest ich niewiele. Smakowanie dobrego trawersu nie jest łatwą sztuką ale daje wiele satysfakcji. Najważniejsze to pilnowanie pozycji ramion korby i balansowanie w kierunku zbocza stoku. Szlak jest wąski, naszpikowany korzeniami, kamieniami - jest o co zahaczyć, a błąd może skończyć się lotem w miejsce gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie chce się znaleźć. Urozmaiceniem tej uczty, coś jak źdźbło trawy w żubrówce, są 2 agrafki, z czego jedna naprawdę ciasna i stroma. Mam nadzieje, że smakosze wybaczą mi to porównanie żółtego do żubrówki, która jest alkoholem wybitnie podłym. Szlak żółty bowiem jest w swej dziedzinie wybitnym rarytasem. Po przejechaniu tego odcinka musieliśmy się na chwilę zatrzymać, by z uznaniem pokiwać głowami i docenić to co się tu przed chwila dokonało.

W zjazdowym zgiełku przystanąłem na chwilę, by kontemplować piękno tego miejsca i stwierdziłem, że od tego piękna to się może ludziom w dupach poprzewracać
W zjazdowym zgiełku przystanąłem na chwilę, by kontemplować piękno tego miejsca i stwierdziłem, że od tego piękna to się może ludziom w dupach poprzewracać

Dalsza część żółtego jest już diametralnie inna. Kamienista leśna droga i dużo płynnej, szybkiej jazdy. Dodatkowego smaczku dodawał fakt, że zamieniłem się z Banditem rowerami. W rowerze Sebka skrycie się podkochuję. Ta sama rama co moja, a jakże inne odczucia z jazdy. Fox RP 23 200x57 boost 160mm na tyle, mistrzowsko stuningowany przez właściciela pracuje iście poetycznie. Przy tym czymś mój damper robi jak klocek wyciosany z drewna przez Dżapetto. Nie chciałbym na tym rowerze podjeżdżać, ale w dół to najlepsza maszyna jaką ujeżdżałem. Chapeau bas Sebek za to coś uczynił z tym rowerem, a wiem co to była za robota. Masz łeb. Wyszło arcydzieło. Jak się w Giancie na Tajwanie to tym dowiedzą, to już wiem jak będzie wyglądał i nazywał się SX na 2017 - Giant Trance Bandit :D.
Rozkoszowanie się zjazdem na tym sprzęcie mogło mnie drogo kosztować. Przepływ endorfin w móżdżku wywołał mi efekt MUTE na zmyśle słuchu. Nachylenie wzrosło, a kamienisty szlak wbijał się właśnie w kręty wąwóz. Jak zobaczyłem to cudo oblizałem się obleśnie. Chciałem zwyczajnie rzucić się w odmęty tego słodkiego dołnhilu niczym wyposzczony kochanek w objęcia oblubienicy. W ostatniej chwili zauważyłem, że zza zakrętu wyłania się na  dużej prędkości samochód terenowy. Gdybym wjechał w ten jar to raczej bym nie wyhamował ani nie miał gdzie uciec. Niewiele później Bandit szarżując w dół jak wściekły byk prawie nadział się na 2 podjeżdżające motocorsy. Nie pozdrawiam.
Po zjechaniu do asfaltu w Przysietnicy skierowaliśmy się na szlak rowerowy prowadzący do ruin zamku w Rytrze. Było trochę asfaltu i trochę fajnego singla wzdłuż brzegów Popradu. Same ruiny są rewelacyjnym punktem widokowym.

Zamczysko #1
Zamczysko #1

Zamczysko #2
Zamczysko #2

Zamczysko #3
Zamczysko #3


Poprad #1
Poprad #1

Poprad #2
Poprad #2

Rytro
Rytro

Legalny doping
W trakcie spożycia

Spędziliśmy tu chwilę ale trzeba było się zabierać za druga kolejkę. Powrót na Przehybę tym samym szlakiem co rano. Zmęczenie doszło do głosu i nie było już tak łatwo. Niektóre odcinki wcześniej wymęczone tropiąc węża tym razem trzeba było prozaicznie wypychać. Trochę to trwało ale dotarliśmy najpierw na przełęcz, a potem do skrzyżowania szlaków.

Co tu dużo mówić - było ciężko
Po spożyciu. Co tu dużo mówić - było ciężko

Mieliśmy jechać na schronisko licząc, że zobaczymy Tatry. Niestety spotkani turyści rozwiali nasze nadzieje - widoków zero, a od Szczawnicy nadciąga deszczowa pucówa. Trzeba więc było wychylić do dna niebieski szlak do Rytra. Znaczną część tego szlaku jechałem 2 lata temu, wiedziałem więc, że będziemy tu zaraz tańczyć grubo.

Ostatni widoczek na niebieskim, potem już tylko robota
Ostatni widoczek na niebieskim, potem już tylko robota

Opisywanie tych astralno-metafizycznym doznań podczas zjazdów tego rodzaju szlakami przychodzi mi z najwyższą trudnością ale spróbuję. Floł na tym szlaku nie istnieje. Floł ogólnie jest przereklamowany. Przyjemność ze zjazdu tą ścieżką można trochę porównać do ulicznej szamotaniny z menelem, więc jest to wyrafinowana atrakcja tylko dla koneserów. Brutalna, fizyczna robota po nietrywialnych fakersonach w rytm dźwięku kamieni uderzających o ramę. Fanboje tego całego floł nie mają tu czego szukać, chyba że jakimś cudem wyzbierają te cudowne głazy. Potrzeba puszczenia za strachu pawia na kierownicę i euforyczne uczucie triumfu z pokonywania kolejnych przeszkód mieszają się podczas tego zjazdu jak driny w szejkerze. Chcesz fłoł to jedź do Bielska na Twistera. Tu albo boleśnie rozbijesz się na tych skałach albo zwyciężysz. Innej opcji nie ma ;). 
Na osobny akapit zasługuje ostatni odcinek tego szlaku, przed szutrówką. 2 lata temu odbiliśmy zamiast tego na zielony szlak i to był błąd. Choć kamienie ustępują tu miejsca korzeniom to nie znaczy, że jest łatwiej. Singiel wije się kręto i stromo, a amory nie nadążają wybierać. To jest rodzaj roboty jaki najbardziej lubię, nawet pomimo tego, że jestem zmęczony i wybieram już jakieś niemądre linie. Na dole łapy telepią mi się jak po tygodniu abstynencji. Na koniec pozostał już tylko triumfalny zjazd szutrówką na parking. Jak na razie najkonkretniejsze zjazdy w tym roku. Było pięknie.

A jeśli ktoś się na szybko chce przekonać czy aby nie przesadzam to zapraszam na youtube mojego, szanownego kolegi Pawła, który wizytował te szlaki kilka dni wcześniej i uwiecznił to na kamerze:

 - ŻÓŁTY
- NIEBIESKI






Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!