Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Niski

Dystans całkowity:1464.66 km (w terenie 934.00 km; 63.77%)
Czas w ruchu:129:30
Średnia prędkość:11.31 km/h
Suma podjazdów:39035 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:50.51 km i 4h 27m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.50 km 35.00 km teren
03:30 h 11.57 km/h:
Podjazdy:1690 m
Rozbójnicy:

Faki, na które czekałem

Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 6

Po 2 weekendach bez wyrypy miałem ochotę się tak konkretnie skatować i upodlić. Zmasakrować. Zabytki, zwiedzanie, widoczki są fajne ale dziś chciałem się solidnie przestraszyć, walczyć o życie na zjazdach i zdychać na podjazdo-wypychach. Chciałem też uciec od tłumów turystów przewalających się przez popularne góry w długie weekendy. Rzut oka na kolekcję planowanych tras i wpadło na Beskid Niski zachodni. Razem z Łukaszem wyruszyliśmy z leśnego parkingu w miejscowości Krzywa. Pierwszy cel - Popowe Wierchy. Część dzisiejszej trasy pokrywała się z pamiętnym wypadem z jesieni z zeszłego roku, ale jak coś jest dobre to trzeba to czasem powtórzyć. Zjazd singlem z Popowych można porównać jedynie do jazdy po schodach ... z korzeni. Jest ich tu cała masa w najróżniejszych konfiguracjach - korzenie pionowe, poziome, ukośne, połączone szeregowo, równolegle, piętrowe, korzenie jedno i wielospadowe. Nie zdziwię się jak to kiedyś ogrodzą i zrobią rezerwat "Korzeń". Wyjaśnienie tego zjazdu uprzyjemnia dodatkowo dość konkretna stromizna oraz siatka chroniąca sadzonki umieszczona przy samej ścieżce. Z kierą 800mm bym się nie zmieścił, trzeba by było znosić rower w poprzek albo ciąć przez krzaki :). Ten zjazd nas rozgrzał, jeśli spałem to po tym się obudziłem :). Łukasz trochę kręcił nosem bo nie mógł się rozpędzić do swojej ulubionej prędkości WARP3 ale i tak było dobrze.

Popowe Wierchy (684 m.n.pm)
Popowe Wierchy (684 m.n.pm) 

Rotunda (771 m.n.p.m) od łagodnej strony
Rotunda (771 m.n.p.m) od łagodnej strony

Następny kierunek - podjazd Rotunda, poszedł dość sprawnie. Zjazd z tej góry na zachód jest naprawę miodny. Najpierw płynny singiel, potem krótka ścianka i kamule. Ten zjazd rządzi. Sprawę trochę popsuł fakt, że spotkaliśmy pierwszych turystów, więc trzeba było zwolnić, powiedzieć  "dzień dobry" i "dziękuję", uśmiechnąć się. W końcu jak by nie było to piesze szlaki, nie wypada się zbytnio panoszyć. Mimo wszystko mógłbym to zjeżdżać codziennie. 
Na dole czuć zajawkę ale przed nami gehenna - wypych na Kozie Żebro. Co prawda to Kozie Żebro nie jest aż tak strome jak Kozie Żebro w Górach Grybowskich ale i tak sam się dziwię, że można sobie 2 raz fundować taką katorgę, tym razem w pełni świadomie. I co więcej - wrócę tu po raz 3 ale tym razem pojadę to w dół :).
Na Kozim też spotkaliśmy turystów ale już dużo mniej niż na Rotundzie. Lubię puste szlaki i puste góry, z 2 strony to dobrze, że ludzie zaczynają w końcu żyć we własnym kraju, a nie tylko browar i plaża. Liczba turystów w górach z każdym rokiem wzrasta i nawet taki laik jak ja to zauważa.
Na Kozim nadszedł czas na nowości - zjazd zielonym do Wysowej. Jakoś wiele się po tym zjeździe nie spodziewałem ale pozytywnie mnie zaskoczył. Zaczął się niemrawo i jest taki bardziej na "dzidę" niż techniczny ale dobrego "pieca" po luźnych kamieniach nie sposób nie docenić. Niestety w połowie zjazdu wjechałem w kupę gałęzi pozostawionych na środku drogi przez życzliwych drwali. Rzuciło mnie od prawa do lewa i usłyszałem PSSSSSSS. Krzyczałem za Łukaszem ale on rozwinął właśnie WARP3 więc nie słyszał i potem miał stresa bo czekał na mnie na dole, ja nie nadjeżdżałem. Dodzwonić się nie mógł bo nie było zasięgu :D. Ja w tym czasie machałem pompką-koniobijką bluzgając na czym świat stoi. Koniec z tym, zaczynam wozić normalną pompkę.

Ups #1
Ups #1

Przebita guma zawsze psuje nastrój ale na to jest dobre lekarstwo - syty posiłek. Zjechaliśmy do Wysowej i rozgościliśmy się w jakimś lokalu. Solidarnie zdecydowaliśmy się skosztować "lokalnych" przysmaków i zamówiliśmy po Pierożku Wysowskim. Danie okazało się być szynką z serem zapieczoną w cieście z pizzy. Co by nie mówić - dobre to było.

Pierożek Wysowski
Pierożek Wysowski

Nadszedł czas by wstać od stołu i ruszyć dalej. Niebieski szlak zaprowadził nas na granicę PL-Słowacką i dalej na Obicz (788 m.n.p.m). Góra na mapie niepozorna ale zjazd z niej do przełęczy Regetowskiej był konkretny. Dużo, dużo korzeni - polecam. Dalszy szlak na Jaworzynę Konieczniańską wpisany na listę "do zjechania". Co prawda nie jest tak stromy jak czerwony na Kozie Żebro ale za to bardziej kamienisty i ukorzeniony.

Wypych na Jaworzynę Konieczniańską
Wypych na Jaworzynę Konieczniańską

Wypych był ciężki - upał dawał się coraz bardziej we znaki. Szczyt Jaworzyna do długa, wąska jakby wydma, po której wije się singiel. Jest nawet trochę widoków na północ, pomiędzy drzewami.

Widok z przecinki
Widok z przecinki

Zjazd granicą na północ zasługuje pewnie na osobny wpis. Wiedziałem, że będzie tam parę ścianek ale to co tam było to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Chore piony! I choć ścianki nie są bardzo długie, to kolejny raz pozdrawiam małopolskich znakarzy szlaków - to muszą być jacyś zatwardziali dołnhilowcy. Ten zjazd to były faki na które czekałem. Pierwsza ściana - pion po korzeniach. Jak to zobaczyłem do głosu szybko doszedł mój "wewnętrzny cziken". Pokazał mi łatwą drogę - "zejdź z roweru, sprowadź, po co się stresować, po co się narażać? Bohatera zrobisz z siebie w notce na blogu - przecież większość tak robi” :D. Tym razem zdusiłem chama szybko i podjąłem walkę. „Dzida" albo „bida".  I tak zacząłem orać w dół, trochę przyjanuszowałem, trochę przyfarciłem, w paru miejscach zamknąłem oczy modląc się w myślach, resztę rower sam zjechał i znalazłem się na dole :D. Cały!
Potem trochę płaskiego i ścianka numer 2. Tu niestety walkę z "wewnętrznym czikenem" przegrałem. Bylem jeszcze pod wpływem ścianki nr 1, gdzie wystrzelałem się całej ikry :), poza tym z góry nie było widać co jest na dole. Schodząc miałem okazję się przyjrzeć i żałowałem swojej decyzji. Do zjechania. Przypomina trochę ściankę z Przedmieścia Czudeckiego tylko jest bardziej stroma, jest gdzie trenować - także wrócę na rewanż.
Przed ścianką nr 3 - miałem wymuszoną przerwę - złapałem badyla w przerzutkę, powykrzywiało ją i do końca wyrypy nie mogłem już wrzucać na młynek.

Przerzutka wygląda jakoś tak inaczej ... UPS #2!
Przerzutka na godzinie 7 ... UPS #2!

Dwie awarie w 1 dzień - bywa i tak. Grunt, że ścianka nr 3 - bez problemu. W sumie najłatwiejsza - takie to mam pod domem. Czwarta i ostatnia to już większy kaliber, konkretna franca ale za to bardzo szeroka  - chwila strachu i wyjaśniona. Chwała temu zjazdowi :). 
Po tych wyczynach mieliśmy jechać dalej granicą ale przez moją awarię i zmęczenie spowodowane upałem stwierdziliśmy, że skracamy. Zjechaliśmy turbo leśnym szutrem do Krzywej

Jaworzyna Konieczniańska (881 m.n.p.m) już po zjeździe
Jaworzyna Konieczniańska (881 m.n.p.m) już po zjeździe

Tu też mieliśmy objeżdżać Popowe szutrami ale ze względu na upał zdecydowaliśmy się na drogę przez las. -5km kosztem 15 minutowego wypychu, podczas którego mogłem uważnie obejrzeć rezerwuar korzeni, który zjeżdżaliśmy rano.
Na parkingu słaniałem się na nogach, czy ten dzień mógłby być jeszcze lepszy? Okazało się, że tak, bo Łukasz wręczył mi zaległy geszeft za starą przysługę - produkt z gorzelni od Brusa Willisa.

Regeneracja będzie udana
Regeneracja będzie udana

A ja się martwiłem, że nie mam się czym nawodnić w drodze do domu :). Morda mi się śmiała. Gdzieś tam w głębi czachy coś mówiło mi, że przecież miałem 2 awarie i że cieszę się chyba z własnej głupoty. To pewnie był ten smutas - głos rozsądku - kto by go tam słuchał. Wspomnienia są wieczne a przerzutkę naprostuję choćby i gumowym młotkiem. Co za trip, obym nigdy nie wydoroślał :). Zdrówko!





Dane wyjazdu:
48.20 km 30.00 km teren
03:53 h 12.41 km/h:
Podjazdy:1659 m
Rozbójnicy:

Góry GRUBO-wskie

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 13

Dziś wybraliśmy się na eksploracje Gór Grybowskich - najdalej wysuniętego na zachód pasma Beskidu Niskiego. Zastanawiam się czy to ich wysunięcie nie jest tak dalekie, że to już jest Beskid Sądecki? Geograficznych purystów tym razem proszę o udzielenie mi lekcji w komentarzach. Chętnie dowiem się czegoś nowego, tymczasem skupię się na tym, na czym znam się najlepiej czyli na mtb-melanżach. Na dzisiejszym ekipa dopisała - Łukasz, Seba i Paweł, w tak mocnym składzie nie jeździłem chyba od września. Jak wiadomo są to chłopy co lubią i wypić i zakąsić więc atmosfera była daleka od stypy. W dobrych nastrojach wyruszyliśmy z parkingu przy plebani w miejscowości Kąclowa. Początkowo szutrem w górę, a potem zielonym szlakiem na Jaworze.

W górę
W górę

Nasz pierwszy cel - Jaworze (882 m.n.p.m)
Nasz pierwszy cel - Jaworze (882 m.n.p.m)

Zielony jest mozolny, miejscami lekko stromy ale ogólnie dobrze utrzymany. Nie ma tu mowy o zniszczeniu przez zrywki i tym podobne pato - akcje. Ogólnie dziś cały dzień byłem pod wrażeniem jakości miejscowych szlaków. Na Jaworzu znajduje się 15-metrowa wieża widokowa. Choć to konstrukcja dość chybotliwa i z przeźroczystą podłogą, to widoki z niej są naprawdę warte wspinaczki. Generalnie miazga i polecam.

Wieża widokowa na, Jaworze
Wieża widokowa na, Jaworze

Widok z wieży #1 - północny wschód
Widok z wieży #1 - północny wschód

Widok z wieży #2 - pasmo Jaworzyny Krynickiej
Widok z wieży #2 - Radziejowa

Widok z wierzy #3 - pasmo graniczne
Widok z wierzy #3 - Lackowa

Widok z wieży #4 - wschód, Beskid Niski zachodni
Widok z wieży #4 - wschód, Beskid Niski

Widok z wieży #5 - północ
Widok z wieży #5 - północ

Widok z wieży #6 - Nowy sącz
Widok z wieży #6 - Nowy Sącz

Nacieszywszy oczy zjeżdżamy niebieskim do Patszkowej. Szlak jest miejscami zniszczony ale nie przez drwali, a przez siły natury. Jedyną trudność techniczną na nim stanowi walka z rynnami wyrzeźbionymi przez spływającą wodę. Jak "tańczysz" na krawędzi takiej rynny to prędzej czy później w nią wpadniesz, a wtedy amor ledwie wyrabia z wybieraniem tych kamuli.
Dalej jakieś 10km asfaltem i wbijamy na żółty szlak. Wiedzie on ponad 20km bezimiennym pasmem z kulminacją Koziego Żebra (888 m.n.p.m). Bo Beskid Niski ma 2 żebra i oba KOZIE  (hehe, to taki słaby żart tylko dla kumatych beskidników, wybaczcie). Przez pierwsze kilka km wydawało mi się, że to pasmo jest bardzo lajtowe. troszkę asfaltu, potem szutry i leśne drogi. Ładne widoki ale poza tym nic się nie działo.

Początek szutrowy
Początek szutrowy

Na żółtym szlaku
Na żółtym szlaku

Kamieniołom
Kamieniołom

Totalna nowość - Paweł robi SELFI
Totalna nowość - Paweł robi SELFI

Brama z .... elektrycznego pastucha
Brama z .... elektrycznego pastucha - nawet 29ner przejechał

Im wyżej tym było coraz więcej luźnych kamieni. Pierwsze strome wypychy i już wiedziałem, że dałem się zwieść. Dziś będzie GRUBO. Dotarliśmy do Koziego Żebra, które bezapelacyjnie wygrywa w moim osobistym rankingu na najmniej widokowy wierzchołek pasma w Beskidzie, a dalej się zaczęło. Zjazd na wschód - stromy i techniczny, szybko mnie pokonał - postawiło mnie bokiem. Daku jak to Daku- wyjaśnił wszystko. Dalej trochę spokoju aż do odcinka który prowadził na Czereszlę (877 m.n.p.m). Ja nie wiem co to ma być - wygląda jak ucieleśnienie koszmarnego snu znakarza szlaków. Jakieś 200 metrów stromej ściany, miejscami takie piony, że nie da się roweru nawet prowadzić, trzeba go nieść albo targać. Trudno mi to do czegoś porównać, może tylko papieski na Chryszczatą mógłby stanąć w te szranki. Jak kiedyś będę chciał spojrzeć śmierci głęboko w oczy to przyjadę to zjechać, do grobu zabiorę ze sobą klocki hamulcowe albo raczej to co z nich zostanie. 

Kiera nad głową!
Kiera nad głową!

Takie coś pozostawia trwały ślad w psychice. Po wdrapaniu się na ten wierzchołek zaczęła się zabawa. Było trochę szerokich zjazdów po luźnych kamieniach miejscami nawet stromych ale raczej szybkich niż technicznych. Zabawa przednia, niestety - wszystko co dobre szybko się kończy i tak w końcu dotarliśmy do Florynki skąd asfaltem do samochodów. Świetna jazda, dziś wszystko dopisało - przypomniały mi się najgrubsze melanże z 2014. Ostatnio mało jeździłem, bo oszczędzałem kontuzjowaną rękę. Efektem tego zupełnie nie czuję terenu, na podjazdach zamulam a na zjazdach mam pełne gacie, mimo wszystko jaram się. Dzięki Panowie za jazdę i "CHWAŁA KIEROWNIKOWI" hehe :).

1600 w pionie, chłopaki się cieszą, a ja pewnie walczę z odruchem wymiotnym ;)
1600 w pionie, chłopaki się cieszą, a ja walczę z odruchem wymiotnym ;)

Na koniec mała ciekawostka. Dla wielu to pewnie normalka ale ja rzadko kiedy mam okazję jeździć w grupie, gdzie więcej niż 1 osoba ma włączoną Stravę. Dziś miało ją 3 uczestników na 3 różnych telefonach, Strava oczywiście sprytnie "połączyła" nasze wysiłki ale indywidualne odczyty wyglądają ciekawie:

* Ja: 48.2 km / 1659 m w pionie
* Seba: 48.4 km / 1514 m w pionie
* Łukasz: 49.4 km / 1668 m w pionie

Można to tłumaczyć: telefon Seby stracił łączność z satelitą na Kozim, a Łukasz na jednym postoju jeździł w kółko krótki odcinek bo coś tam regulował przy rowerze. Mimo wszystko powyższe rozbieżności każą mi się poważnie zastanowić nad powrotem do licznika oraz użyciem altimetru. 


Dane wyjazdu:
58.50 km 30.00 km teren
04:50 h 12.10 km/h:
Podjazdy:1295 m
Rozbójnicy:

Ten wpis jest zielony

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 02.05.2015 | Komentarze 5

Gdyby nie upór Łukasza to nawet bym dziś nie poszedł na rower. Pogoda jak zwykle w długi weekend była kapryśna, byłem już zmęczony ciągłym przeglądaniem meteogramów i ogólnie jakoś bez zajawki. Łukasz miał ciśnienie bo jeszcze nie był na wyrypie w tym roku, kusił lansem, kusił koksem. Dodatkowo zaoferował, że mnie nawet zawiezie więc musiałem się zgodzić. Po poniższej fotografii łatwo określić, który rower ma na koncie więcej wyjazdów :).

To skomplikowane
To skomplikowane

W długi weekend, gdy Bieszczady są zalane przez fanów serialu "Wataha", warto jechać w Beskid Niski. Gdy wyruszaliśmy z miejscowości Królik Polski pogoda była idealna. Zaparkowaliśmy klimatycznie obok miejscowej, zruinowanej cerkwi.

Królik Polski - cerkiew w ruinie
Królik Polski - cerkiew w ruinie

Dzwonnica i cmentarz
Dzwonnica i cmentarz

Wiosna w Beskidzie wybuchła zielenią. Do tego idealna susza. Dzisiejsza trasa miała być maksymalnie widokowa.

Nasz pierwszy cel - Jawornik (761 m.n.p.m) - jest zielony
Nasz pierwszy cel - Jawornik (761 m.n.p.m) - jest zielony

Cergowa w zieleni
Cergowa jest zielona

Beskid Niski wiosną wyzwala we mnie jakieś głęboko ukryte atawizmy. Mam ochotę tu zostać, nawet gdybym miał mieszkać w szałasie. Jestem mentalnym Cyganem. 
Po malowniczych wzgórzach okalających Królik Polski dotarliśmy do szlaku Kurierów Beskidzkich "Jaga Kora".

No to jeszcze trochę zieleni
Zieleni nigdy za wiele

Szlakiem kurierów beskidzkich
Szlakiem kurierów beskidzkich

Pierwsza poważniejsza góra na naszej drodze - Jawornik - od północy jest zaorana przez zwózkę. Dalej jest już trochę lepiej. Na Polańska (737 m.n.p.m) jest już singiel. Niestety w pewnym momencie gubimy szlak i mamy trochę "krzaczingu" ale w porównaniu do tego co było tydzień temu na Słowacji to dzisiejszy przypomina spacer po parku. W końcu docieramy do szczytu wzniesienia, skąd jest ciekawy widok na pasmo graniczne oraz najwyższy w okolicy Kamień nad Jaśliskami.

Nasz kolejny cel Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m)
Nasz kolejny cel Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m)

Zjazd do Polan Surowicznych jest ciekawy. Najpierw kręty singiel, później niby droga polna ale masakrycznie stroma i powybijana. Pojęcia nie mam co na 4 kołach daje radę pod to podjechać. Do tego koleiny i leje po bombach. Ten zjazd był tak straszny, że nasz ekipowy tłentynajner ... popuścił z wrażenia :).

Wymysły przemysłu rowerowego vs podkarpacka tarnina 0:1
Wymysły przemysłu rowerowego vs podkarpacka tarnina 0:1

Niedźwiedzie, wilki, buhaje
Niedźwiedzie, wilki, buhaje, ot beskidzka codzienność

Miał Łukasz robotę napompować to wielgachne koło ale nawet sprawnie się uwinął. W nagrodę ma zdjęcie na tle sławnej tapety z Windowsa XP.

Zjazd do Polan Surowicznych po zielonym dywanie
Zjazd do Polan Surowicznych po zielonym dywanie

Dla odmiany trochę białego - posypane
Dla odmiany trochę białego - posypane

W Polanach Surowicznych byłem dokładnie rok temu i niewiele się tu zmieniło. Klimat dzikiego zachodu z nutka orientalnego wschodu nadal obowiązuje. Po pokonaniu 4 brodów na 150m szutrówki ruszamy na przypale przez pola w kierunku Moszczańca. Robi się pochmurnie i wieje silny wiatr z południa ale widoki nadal rozkładają na łopatki.

Polańska (737 m.n.p.m)
Polańska (737 m.n.p.m)

Pasmo Bukowicy również w zieleni
Pasmo Bukowicy również w zieleni

Do Moszczańca jedziemy asfaltem pod naprawę konkretny wmordęwind. Następnie leśną szutrówką w kierunku Jasiela. Parę km mozolnego podjazdu ogarniamy w całkiem dobrym tempie. W Jasielu sporo ludzi ale mniej niż rok temu. Widocznie ludzie jednak przywiązują wagę do prognozy pogody.

Jeziorko w Jasielu
Jeziorko w Jasielu 

Meta szlaku Jaga-Kora
Meta szlaku Jaga-Kora

Niestety zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Zaczął padać rzęsisty deszcz, wiać porwisty wiatr. Niebo zaszło chmurami koloru ... niestety nie zielonego. Momentalnie temperatura poleciała w dół. Była okazja wygrzebać z czeluści plecaka mój zimowy nabytek. Nauczony doświadczeniami poprzedniego sezonu gdy zbierałem baty od deszczu, kupiłem najtańszą kurtkę przeciwdeszczową. Lepsze to niż worek na śmieci z kolekcji Jana Niezbędnego ;).

I ja też jestem zielony
I ja też jestem zielony

Uprzedzając pytania - męskich nie mieli. W tym wdzianku było by mi do twarzy chyba tylko na tłentynajnerze :D.
Ruszyliśmy szutrem w kierunku asfaltu Tylawa-Komańcza. Wszystko wskazywało na to, że nasza wyrypa dobiegła końca i przyjdzie nam wracać skrótem do auta i wtedy niespodziewanie wyszło słońce. Postanowiliśmy kontynuować naszą wycieczkę i wbiliśmy na pasmo graniczne nowo-znakowanym szlakiem końskim. Jazda po paśmie jest spoko, choć z każdym rokiem coraz mniej jego fragmentów przypomina singiel. Spotkaliśmy nawet 2 grupy turystów. Z nieba siąpił wiosenny kapuśniak ale chroniły nas przed nim korony drzew. Niestety w okolicy Kamienia kapuśniak przeszedł w ulewę. Padało naprawdę konkretnie i zrobiło się bardzo ślisko. To naprawdę pech biorąc pod uwagę trudność techniczną szlaku jakim mieliśmy zjeżdżać.
Ogólnie to szlaki Beskidu Niskiego wschodniego nie są bardzo trudne na rower. Żółty szlak z Kamienia wydaje się tu jakby niepasujący, wyjęty z innych gór. Bardziej by pasował do świętokrzyskich ze względu na natężenie kamiennych telewizorów. To od nich góra wzięła swoją nazwę, przed wojną był tu czynny duży kamieniołom. Podchodziłem tu w zeszłym roku i wiedziałem, że wrócę. Dziś w deszczu było tu ZERO gripa nie tylko na kamulcach ale też na korzeniach i gałęziach. Mieliśmy tu parę dramatów. Jednego fragmentu - wąskiego, najeżonego kamulcami trawersu nad kilkumetrową przepaścią to nie przejechał bym pewnie nawet na sucho.
Po opuszczeniu szlaku przestało padać, a my dotarliśmy szutrem do Jaślisk i dalej asfaltem do samochodu. Klimat ze słonecznego zmienił się na mroczno pochmurny. Cały dzień oglądałem piękne, zielone góry. Wprowadziło mnie to w stan transcendentalno-eteryczny. Gdybym był choć trochę bardziej wrażliwy od drewnianego kloca to napisał bym o tym wiersz lub piosenkę. Ale nie jestem - dlatego pozostaje mi jedynie wpis na bajkstatsie. Taki ze mnie "romantyk", cygańska dusza :). Jakoś ciężko idą mi wyrypy ostatnio. Jak nie gleba to baty od przyrody. Mimo wszystko warto było się ruszyć. Dzięki Łukasz!




Dane wyjazdu:
46.90 km 18.00 km teren
03:40 h 12.79 km/h:
Podjazdy:1010 m
Rozbójnicy:

Cygański raj

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 26.04.2015 | Komentarze 8

Jestem wielbicielem map, mam ich całą stertę. Nic mnie nie relaksuje jak dobra mapowa sesja, najlepiej ze szklaneczką czegoś mocniejszego. Dla mnie dobra mapa jest dziełem sztuki, jest jak wielkopowierzchniowy obraz. Można ją oglądać przez wiele dni, kontemplować całymi godzinami i za każdym razem znajdować nowy, fascynujący szczegół. Dlatego jak Paweł powiedział mi, że jest nowa produkcja Compassu - „Bieszczadzkie pogranicze polsko-słowacke" to kupiłem od ręki. Perspektywa eksploracji nowych, terenów znanych jedynie z obserwacji podczas licznych wycieczek po paśmie granicznym jawiła się bardzo pociągająco. Pierwsze wrażenie to SZOK! W porównaniu do strony polskiej to, poza słowackim parkiem nardowym „Polonini” oraz ukraińskim „Użańskim", praktycznie nie ma tu szlaków. Co więcej tu prawie NIE MA GÓR! Tylko jakieś pagóry po 400mnpm. Po dłuższej obserwacji jednak udało się wypracować kilka ciekawych wariantów i dziś postanowiliśmy jeden z nich wcielić w życie. Plan był taki:
- zahaczyć o Nowy Łupków
- przekroczyć granicę i przejechać pasmo Brincovej po słowackiej stronie
- zwiedzić słowackie miasteczko Miedzilaborce, sławne z muzeum Andyego Warhola, który urodził się w wiosce nieopodal
- wbić na granicę w okolicy Wielkiego Bukowca i wrócić do samochodu jednym z przyjemniejszych odcinków granicznego jakim jechałem
W tym wszystkim była jedna niewiadoma - wspomniane pasmo Brincovej. Na mapie wyglądało dość konkretnie - najwyższy wierzchołek 784 m.n.p.m, 10 km interwałowej jazdy zaznaczonym na mapie niebieskim szlakiem. Bliskość teoretycznie atrakcyjnego turystycznie miasta sprawiała, że myśląc polskimi kategoriami, spodziewałem się, że będzie tam przynajmniej jakaś leśna droga. Liczyłem oczywiście na banger-singiel. Dodatkowo na Google Earth nie mogłem znaleźć ani jednego zdjęcia z tego szlaku. Pasmo graniczne ofotografowane a tu nic, biała plama. Podczas planowania wydawało mi się to interesujące, haha, o ja naiwny!
Ruszyliśmy z leśnego parkingu w okolicy Radoszyc, w rytmie Pawłowego boomboxa :D. 

Cerkiew w Radoszycach
Cerkiew w Radoszycach

Pierwszy etap to jazda do Łupkowa asfaltem Niestety natężenie koloru zielonego w Beskidzie jeszcze nie osiągnęło maksymalnych wartości. Potrzeba jeszcze tygodnia i pewnie trochę deszczu. Na długi weekend majowy zieleń powinna być zapodana. Naprawę polecam wiosenny Beskid Niski, nawet tylko z perspektywy szosy Komańcza-Cisna.

Bieszczady z szosy Komańcza-Cisna
Bieszczady z szosy Komańcza-Cisna

Po paru km wbiliśmy do lasu na drogę zrywkową, tu warun nie był najlepszy ale w okolicy Nowego Łupkowa tak już po prostu jest. Czego się nie robi żeby dotrzeć na fajny punkt widokowy.

W oddali nasz dzisiejszy cel - pasmo Brancovej
W oddali nasz dzisiejszy cel - pasmo Brancovej

Pozdro Bieszczady! Już wkrótce się zobaczymy. Włosy jak połoniny a w głowie siano ;)
Pozdro Bieszczady! Już wkrótce się zobaczymy. Włosy jak połoniny, w głowie siano ;) 

Polecam panoramę 360 z tego miejsca wykonaną przez Pawła.
Skoro już tu byliśmy to trzeba było odwiedzić pobliskie atrakcje - stacje PKP oraz tunel transgraniczny na Słowację.

Stacja PKP w Nowym Łupkowie
Stacja PKP w Nowym Łupkowie

Tunel transgraniczny
Tunel transgraniczny

Kanon MTB - pokonywanie nasypów kolejowych
Kanon MTB - pokonywanie nasypów kolejowych

Jak dotąd jechaliśmy po okolicach dobrze mi znanych z zeszłorocznych eskapad. Po paru km szlaku granicznego, pełni zapału, postawiliśmy koła na słowackiej ziemi i wjechaliśmy w nieznane - niebieski szlak na Brincovą. "Wjechaliśmy" to złe słowo bo zaczęło się od spaceru przez gęste krzaki. Przedarliśmy się do drogi zrywkowej naiwnie licząc, że złe miłego początki. Łażenie przez krzaki o tej porze roku jest niezbyt zdrowe - kleszcze urządziły sobie spacerniak z naszych łydek. Te mendy są bardziej niebezpieczne od niedźwiedzi. Po pozbyciu się nieproszonych gości ruszyliśmy dalej na pasmo zrytą drogą zrywkową. Szlak jest w fatalnym stanie za sprawą słowackiej gospodarki leśnej. Na Słowacji wycina się drzewostan całymi połaciami, niszcząc wszystko dokoła. W porównaniu do tego co się tu wyrabia to nasi drwale beskidzcy z lasami się ledwo pieszczą. Słowacy swoje lasy zwyczajnie gwałcą.

Wycinka w słowackim stylu
Wycinka w słowackim stylu

Właściwie to ten odcinek nie był jeszcze taki zły, prawdziwe "atrakcje" zaczęły się dalej. Okazało się, że szlak to tu może i jest ale nie ma ścieżki, drogi, nie ma kompletnie nic. Nasza wyrypa zamieniła się w spacer po zakrzaczonym lesie, wzdłuż linii okopów z 1 wojny światowej. Sytuację trochę ratowały ładne widoki ale wszystko może się znudzić jak poruszasz się w tempie 4km / godzinę. Ogrom kolczastych krzaków sprawił, że nasze łydki wyglądały jak byśmy się pocięli żyletkami. Jeden z najgorszych szlaków jakie miałem okazję odwiedzić - nikt tu nie chodzi. Wyglądaliśmy naprawdę żałośnie wlokąc się przez te zarośla. Jak ktoś to przejdzie w pełni lata, gdy wszystko wyrośnie to szacunek! Naprawdę, nie polecam, no chyba, że ktoś chce złapać jakiegoś hifa od kleszcza. Gdy dotarliśmy do Brincovej to nie siedziałem na rowerze chyba od ponad godziny.

Oto dowód, że zdobyliśmy najwyższy wierzchołek tego nieszczęsnego pasma
Oto dowód, że zdobyliśmy najwyższy wierzchołek tego nieszczęsnego pasma

Jedyne 3 metry singla w całym paśmie sami sobie wykopaliśmy
Jedyne 3 metry singla w całym paśmie sami sobie wykopaliśmy :)

Przez parę kilometrów nie było w ogóle żadnych dróg, więc jedyna opcja to zawrócić albo brnąć dalej. Po jakimś czasie znowu zaczęły się rejony zniszczone wycinką, liczyliśmy, że wkrótce natrafimy na jakiś normalny szlak. Niestety - na każde 20 metrów nadziei spotykało nas 1000 metrów zawodu. To pasmo to jeden wielki syf.

Opuszczona rudera - a więc istniała tu kiedyś jakaś cywilzacja
Opuszczona rudera - a więc istniała tu kiedyś jakaś cywilzacja

Brancova - jeden z przejezdniejszych odcinków
Brancova - jeden z przejezdniejszych odcinków

W końcu, gdzieś tak w połowie pasma zaczęła się leśna droga. Nie trwało to jednak długo - po jakiś kilometrze szlak znowu zboczył w krzaki. My mieliśmy dość więc zjechaliśmy do pobliskie wsi - Nagov-a. Czasem trzeba umieć też skapitulować. Długi stromy zjazd był nawet przyjemny ale zupełnie nie o to nam dziś chodziło. Mordęga na Brincovej zajęła nam tyle czasu, że jazdę pasmem granicznym musieliśmy odpuścić. Szkoda - bo w panujących warunkach suszy, jazda tam dziś na pewno była by dobra.

Droga do cygańskiego raju
Droga do cygańskiego raju

Na Słowacji przyroda tak jak by tydzień do przodu - od zielonego może zakręcić się w bani. Z Nagova ruszyliśmy szosą do Miedzilaborców. Słowacja mi się, delikatnie pisząc, nie podoba. Wszystko jakieś takie stare, te "łamane" dachy z niemalowanej blachy .... Stałymi elementami składowymi każdej miejscowości w tym rejonie wydają się być: odrestaurowany ruski czołg oraz cygańska favela. W powietrzu unosi się duch mentalnego socjalizmu. Miedzilaborce to także zawód - niewielkie miasto, pełne motocyklistów (jakiś zlot) oraz dużych grup Cyganów pojawiających się zupełnie znikąd. W poszukiwaniu atrakcji turystycznych wjechaliśmy w sam środek cygańskiej dzielni. Mnóstwo ludzi, gra harmonia, śniadzi chłopcy patrzą na nas mocno z ukosa. Wykonaliśmy "w tył zwrot" bo by nas roznieśli na butach i nożach :D. Muzeum Warhola to jakiś zapuszczony kolorowo - kwadratowy barak, oczywiście zamknięty. Miejscowa cerkiew też lepiej wyglądała na zdjęciach, w rzeczywistości jest mocno zaniedbana.

Cerkiew w Miedzilaborcach
Cerkiew w Miedzilaborcach

Sklepy pozamykane, wbiliśmy więc do miejscowego Bistro, żeby kupić coś do jedzenia i picia. Zawsze mam kłopot żeby dogadać się ze Słowakami inaczej niż po angielsku. Po słowacku umiem jedynie zamówić alkohol. Z pomocą Pawła udaje się kupić oranżadę oraz jakieś podgrzewane buły z kurczakiem. Po posiłku ruszamy do Polski przez wieś Palota. Tam oczywiście kolejny czołg i kolejne, cygańskie pueblo.

Ruski T34 hołubiony w każdej słowackiej wsi i miasteczku
Ruski T34, umiłowany przez lud obrońca hołubiony w wielu słowackich wsiach i miasteczkach

Pozostał długi podjazd na przełęcz Beskid nad Radoszycami i zjazd serpentynami do parkingu. Dawno się tak nie cieszyłem z postawienia kół na polskiej ziemi. Na paśmie było ciężko ale przynajmniej było się z czego śmiać podczas powrotu do Rzeszowa.

Foty od Pawła.



Dane wyjazdu:
53.00 km 43.00 km teren
04:50 h 10.97 km/h:
Podjazdy:1567 m
Rozbójnicy:

Beskid zapodany

Środa, 25 marca 2015 · dodano: 26.03.2015 | Komentarze 7

Dzisiejszy dzień miał wyglądać inaczej. Korzystając z wolnego dnia i pogody, chciałem uderzyć na jakieś pogórza. Jednak Paweł się uparł i powiedział, że on chce Beskid. No dobra - pomyślałem - chcesz Beskid to zapodam taki Beskid, że po wszystkim będziemy leżeć i kwiczeć. Wypad był podwyższonego ryzyka bowiem mój wywiad pogodowy donosił, że od 700 m.n.p.m jest jeszcze sporo śniegu. Jechać w Beskid Niski i nie przekroczyć 700m to jak ... nie jestem nawet w stanie wymyśleć żadnego porównania bez tzw. skojarzeń. Po prostu nie wypada inaczej. Stwierdziłem, że pasmo Bukowicy powinno być do nawinięcia. Paweł trochę kręcił nosem ale ostatecznie zdał sie na mnie. W tym pasmie jeździłem już kilka razy, znam je dobrze, więc postanowiłem zmiksować tamtejsze, najlepsze zjazdy i posypać to szczyptą czegoś nowego nieopodal. Wszystko w nadziei, że ta mieszanka da mi mtb melanż który zaspokoi niezwykle wyrafinowane gusta Daka. W razie porażki musiał bym wysłuchiwać disów na mnie przez okrągły miesiąc, więc stawka była wysoka.
Ruszyliśmy z parkingu w Puławach górnych, rozpoczynając od odwiedzin miejscowego cmentarza i cerkwiowiska. Puławy do II wojny były wsią Łemkowską, kilkanaście lat po wysiedleniach osiedlili się tu Polacy ze Śląska wyznania zielonoswiątkowego.

Miejsce po cerkwi, stary cmentarz, w tle sok Kiczera w Puławach Górnych
Miejsce po cerkwi, stary cmentarz, w tle stok Kiczera w Puławach Górnych

Dalej szutrem w kierunku pasma. Dziś w ekipie było prawilnie - tylko pedały platformowe. Dzięki temu odgłosy górskiej natury nie były zakłócane przez KLYK-KLYK BUM tych śmiesznych drucików i butów do stepowania ;). Dodatkowo na dzisiejszą wyrypę zrzuciłem Maxxisy i założyłem Kenda Nevegale. Chciałem się przekonać czy te 400g, o które cięższy jest komplet HighRollerów, wart jest zachodu. Wnioski są dość zaskakujące ale może napiszę o tym innym razem. Nie będę przynudzał, bowiem w tym wpisie chodzi o Beskid Niski, a nie moje sprzętowe biadolenia.

Beskid zapodany
Beskid zapodany

Jadąc GSB i spoglądając na widoczne w oddali pasmo byłem pełen obaw - północny stok wyglądał na cały w śniegu. Wszystko miało się rozstrzygnąć gdy wjechaliśmy do lasu. Okazało się, że nie jest tak źle. Część szlaku na północnym stoku Bukowicy była prawie sucha za wyjątkiem 2 miejsc gdzie zalegał śnieg.

Było tak gorąco, że wręcz miałem ochotę na OTB w zaspę
Było tak gorąco, że wręcz miałem ochotę na OTB w zaspę

Wdrapaliśmy się na pasmo w okolicy jednego z dwóch jego najwyższych wierzchołków - Skibce (778 m.n.p.m). Okazało się, że jest tu susza. Dużo gorsze warunki były tu w maju rok temu. Ekipowym leniuszkom i śpioszkom w dobrej wierze powiadam: żałujcie, że was tu nie ma, tak jak żałujcie, że was nie było w Przemyskiem w sobotę! Jeśli ten rok będzie pogodową kopią zeszłego to wszystko wskazuje na to, że właśnie ominęły was jedne z najlepszych warunków do jazdy.

Sucho jak pieprz
Sucho jak pieprz

Istnie letni warun. Kurzyło się spod kół. Dotarliśmy to rozwidlenia szlaków i ruszyliśmy dalej, znanym mi z zeszłego roku, zielonym. Jest tu całkiem dobry, acz krótki zjazd.

Wchodzimy do akcji
Wchodzimy do akcji

Zaobserwować można już pierwsze oznaki wiosny. Zaczyna pokazywać się czosnek niedźwiedzi - roślina leśna o smaku i zapachu czosnku. Jest jadalna, pod ochroną jedynie w okresie kwitnięcia. Ciekawe jak by smakowała z soczystą dziczyzną albo jako składnik kiełbasy ;).

Wschodzący czosnek niedzwiedzi
Wschodzący czosnek niedźwiedzi

Po wyjechaniu z terenu rezerwatu Bukowica zaczął się lekki interwał drogami zrywkowymi. Tu miejscami trafiało się błoto w koleinach ale naprawdę - jestem tak spragniony wyryp, że przyjął bym dziś błoto w każdej ilości. Po dojechaniu do szutru, żremy na jakiejść opuszczonej (?) przyczepie do przewozu drewna, w malowniczej beskidzkiej dolince.

Czilaut na przyczepie
Czilaut na przyczepie

Nieopodal zwiedziliśmy cmentarz pozostały po wysiedlonej wsi Darów. Podróże z Pawłem są bardzo kształcące. Dziś np dowiedziałem się o istnieniu rośliny Śledziennica Skrętolistna - której nazwa wzięła się stąd, że ma liście w kształcie śledziony. Oczywiście na chłopski rozum można wywnioskować, że w dawnych czasach leczoną nią dolegliwości tego narządu.

Śledziennica Skrętolistna na cmentarzu wysiedlonej wsi Darów
Śledziennica Skrętolistna na cmentarzu wysiedlonej wsi Darów (to żółte)

Zwiedzanie zwiedzaniem ale trzeba wrócić z powrotem na pasmo. Ruszyliśmy w górę asfalto-szutrówką nadleśnictwa. Sporo sarenek się tu pląta, spotkać można także zapewne wilcze odchody, pełna futra skonsumowanych ofiar. O dziwo - więcej śniegu niż na paśmie w lesie było właśnie na tej dość nasłonecznionej drodze. Zaliczyliśmy kilka śnieżno-lodowych sekcji.

Janusze tańczą na lodzie
Janusze tańczą na lodzie 

Po podjeździe, który zdawał się nie mieć końca wbiliśmy na pasmo. Tu już nie było tak sucho jak na początku, aczkolwiek błoto nie przeszkadzało bo jazda była głównie w górę. Nie ma się co oszukiwać - jestem bez formy. Szosowe kmy nic mi nie dały. Jechało mi się dziś ciężej niż chociażby podczas listopadowej roboty na Przehybie. Szosowanie nie ma kompletnie żadnego przełożenia na jazdę mtb po górach. Lepiej bym zrobił przejeżdżając połowę dotychczasowych kilometrów an Forcu, w terenie. Efektem tych przemyśleń szosowy rower trafił głęboko do piwnicy, leży w kartonowej trumnie przebity osinowym kołkiem. Paszoł won maszkaro. Dobra, dygresje na bok - jesteśmy przecież w Beskidzie. Jazda po tym odcinku pasma nie powala ale za to można się powygłupiać.

Próbowałem przeciąć drzewo z użyciem korby. Drzewo vs Janusz: 1:0
Próbowałem przeciąć drzewo z użyciem korby. Drzewo vs Janusz: 1:0 

W końcu wyjechaliśmy z lasu i zaczęliśmy podjazd przez łąkę w kierunku Tokarni (778 m.n.p.m). Pasmo Bukowicy to jedyne znane mi pasmo, które ma dwa, równe najwyższe wierzchołki. Jechałem tu ostatnio w 2013 roku ale wtedy wszystko przesłaniała gęsta mgła. Ominęły mnie przez to widoki na pasmo graniczne, Kamień nad Jaśliskami oraz panoramy beskidzkich dolin.

Podjazd na Tokarnię #1
Podjazd na Tokarnię #1

Podjazd na Tokarnię #2
Podjazd na Tokarnię #2 

Co do samej Tokarni to widok z niej jest jednym z najlepszych w Beskidzie Niskim. Będąc w takim miejscu, przy takiej pogodzie nie chce się jechać dalej. Widać też stąd dobrze nasz kolejny cel - dzisiejszą nowość. Leżące na północy wzgórze Kuty (664 m.n.p.m). Nie wiedzie na nie żaden szlak turystyczny ale często bywając w tej okolicy lub przejeżdżając obok uznałem, że musi to byś świetny punkt widokowy. Teraz jest dobry moment aby tam jechać, bowiem tamtejsze rejony słyną z dużych połaci barszczu Sosnowskiego. O tej porze roku barszczu jeszcze nie ma.

Widok z Tokarni vs widok z okna mojego biura: 1000000:0
Widok z Tokarni vs widok z okna mojego biura: 1000000:0

Trudno się było zebrać ale ostatecznie trzeba było zjechać z Tokarni czerwonym na wschód. Gdy jechałem to 2 lata temu to mi się wydawało, że sekcja leśna tego zjazdu jest bardziej stroma, a korzenie na niej jakieś takie większe i straszniejsze. Dziś było łatwo i przyjemnie. Kolejny dowód na to, że 'stromizna' oraz 'trudność techniczna szlaku' to ulotne stany umysłu. Oczywiście zjazd jest jak najbardziej godny polecenia. Ekspozycja pobliskiego, Szerokiego Łanu powala. Można się zagapić. Zdjęcie niestety tego nie oddaje.

Widok na Szeroki Łan podczas zjazdu z Tokarni
Widok na Szeroki Łan podczas zjazdu z Tokarni vs widok z okna samochodu podczas stania w korku na zjeździe z rzeszowskiej obwodnicy 1000000:0

Z Karlikowa ruszyliśmy asfaltem do Polan. Uwielbiam zniszczone asfalty Beskidu Niskiego i te popegereowskie wsie, w których czas jakby się zatrzymał 40 lat temu. Klimat końca świata to jest to. W Polanach znajduje się tam cerkiew w ruinie. Sama wieś ma dość ciekawą historię. Kiedyś była duża, dziś jest tu zaledwie kilka zabudowań. 


Cerkiewna dzwonnica w Płonnej
Cerkiewna dzwonnica w Płonnej



Cerkiew w Płonnej kiedyś i dziś
Cerkiew w Płonnej kiedyś i dziś

Ruszyliśmy na wspomniane Kuty, które są od tej strony naprawdę łatwo dostępne. O ile "łatwo dostępnym" można nazwać 4km podjazd o nachyleniu sporymi fragmentami 15% (wg znaku). Kręciło się to mozolnie, na szczęście towarzyszyły nam widoki na Bieszczadzkie góry. Łopiennik, Suliła, Chryszczata - pieszczoszki wy moje! Wkrótce nadchodzę! Potańczymy!
Na Kutach stoi nadajnik GSM, zjechaliśmy więc trochę niżej, na wierzchołek pasma zwany Dziady.

Widok z Dziadów (647 m.n.p.m)
Widok z Dziadów (647 m.n.p.m)

Zjazd do Bukowska polną drogą był całkiem ciekawy, szkoda, że na górze nim wzgardziłem i nie odpaliłem GoPro. Po zakupach w miejscowym sklepie czekał nas kolejny już dziś powrót na pasmo Bukowicy - żółtym szlakiem przez Wolę Piotrową. Trudy wyrypy zaczęły się dawać we znaki, a tu jeszcze trzeba przejechać całe pasmo by wrócić do Puław. Tym razem było dużo w dół, więc krótkie, błotniste fragmenty były ostre - rower tańczył w koleinach, błoto siepało po mordzie. Cieszyłem się jak dziecko. Końcówkę, zjazd ze Skibców pokonywaliśmy już w pół-mroku ale udało się zrobić wszystko, łącznie ze ścianką. Na parking wjechaliśmy i zapadła ciemność. Łączna suma długości błotnistych odcinków na trasie nie przekroczyła 4km ale to wystarczyło, żebyśmy wyglądali jak byśmy cały dzień młócili to błoto cepami. Mimo wszystko dziś nawet błotna niagara nie zagasiła by płonącej, wyrpowej zajawki. Moja tolerancja na błoto ostatnio dość mocno wzrosła - nie uniknie się tego w naszych warunkach klimatycznych. Zwykłe koszta mtb melanżu. Pozostało się ogarnąć i wracać do Rzeszowa. Warto było to pojechać tę sytą wyrypę. Biorąc pod uwagę nadchodzące załamanie pogody, na następną trzeba będzie trochę poczekać.

Większość zdjęć jest autorstwa Pawła.


VIDEO:




Dane wyjazdu:
49.60 km 40.00 km teren
04:35 h 10.82 km/h:
Podjazdy:1509 m

Zatraceni w MTB melanżu

Sobota, 11 października 2014 · dodano: 13.10.2014 | Komentarze 20

Miałem kilka tras na ten sezon, które trzymałem na moment gdy nastaną dobre warunki, czyli na suszę. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że "dobre warunki" w tym roku już nie nastąpią, czas więc pojechać coś naprawdę konkretnego. Tym bardziej, że pogoda jak na październik naprawdę sprzyja. Razem z ŁukaszemPawłem Sebą wybraliśmy się dziś w małopolską część Beskidu Niskiego by zmierzyć się z kilkoma wymagającymi szlakami. Dzisiejsza trasa miała dostarczyć nam mocno stężoną dawkę MTB-melanżu, czystej górskiej jazdy bez kompromisów. Dwóch uczestników dzisiejszej wycieczki miało nowe rowery. O ile rower Pawła znam dość dobrze :) to rower Łukasza to kompletna nowość.

Hmmm....ten rower jest naprawdę ładny
Hmmm....ten rower jest naprawdę ładny, zdjęcie przedstawia stan przed sponiewieraniem przez beskidzkie błoto :)

Jak widać jest to 29er, o tych rowerach widziałem dotąd prawie nic, poza tym, że jak powszechnie wiadomo ... are gay :) (sorry, nie mogłem się powstrzymać). Dziś dodatkowo okazało się, że ten rower jest tak wielki, że musieliśmy go wieźć w częściach na dwa samochody hehe ... a tak poważnie, maszyna idzie jak złoto. Jeśli kiedyś będę kupował nowy rower to będę miał poważny dylemat co do rozmiaru kół. 
Całą drogę do Gorlic towarzyszyła nam słoneczna pogoda ale od Małastowa jechaliśmy już w gęstej mgle. Na parkingu przełęczy Małastowskiej warun był kiepski - 14 stopni, wilgotno i gęsta mgła. Początek trasy, niebieski szlak z przełęczy na wschód, nie napawał optymizmem - błotnista leśna droga.  Liczyłem na lepsze warunki ale jak widać pogoda w górach rządzi się własnymi prawami. Z okolic Krzywej rozpoczęliśmy wspinaczkę szutrem na Popowe Wierchy (684 m.n.p.m). Widoków zero bo gęsta mgła ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów, za to jaki klimat. Dotarliśmy do Głównego szlaku Beskidzkiego. Trasa jak dotąd nic specjalnego - towarzysze zaczęli mnie nawet disować, że ich w jakieś paździerze prowadzę. Wtedy nastąpił ZJAZD i wszyscy znaleźliśmy się w innym świecie. W świecie najdłuższej sekcji korzennej jaką w życiu jechałem, dodatkowo bardzo stromej. Gdy w pewnym momencie spojrzałem w dół i zobaczyłem ile jeszcze metrów tego mnie czeka to wątpiłem czy podołam. Dałem radę ale co tam się działo? Czysty hardkor,  nie opisuję - to trzeba przeżyć. Na dole gęby nam się śmiały, a ja zacząłem odbierać pierwsze 'rispekty' za trasę.
Chwila odpoczynku dla rak, nóg i nerwów i zaczęliśmy podjazd na Rotundę, na której niedawno gościłem.

Podjazd na Rotundę (771 m.n.p.m)
Podjazd na Rotundę (771 m.n.p.m)

Tym razem jednak pokonywaliśmy ją we właściwym kierunku. Od wschodu góra praktycznie jest do podjechania, poza miejscami pochłoniętymi przez błoto. W pewnym momencie łańcuch zaczął mi zaciągać tak, że musiałem spędzić 10 minut na doprowadzaniu napędu do porządku. Gdy dojechałem na szczyt, goście już zdążyli tam się zadomowić, a nawet zawrzeć znajomość z ekipą, która zajmuje się remontem miejscowego cmentarza.

Jest klimat na Rotundzie
Jest klimat na Rotundzie

Po krótkim odpoczynku nastąpił zjazd  - gdy tu pchałem we wrześniu to wiedziałem, że wrócę. Zjazd jest szalony. Na początek płynny singiel, potem ściana i stromizna po kamieniach. Ładnie to sklejaliśmy, na dole znowu euforia :). Za zjazd przyszło zapłacić naprawdę ostrym wypychem na Kozie Żebro (847 m.n.p.m). Zastanawiam się, jak można znakować tak szlaki piesze? Przecież po deszczu to pewnie jest nie do pokonania pieszo w górę ani w dół. Szlak trafia na listę 'do zjechania' ale z adnotacją, że będzie baaaardzo ciężko. Dobrze, że mgła w końcu ustąpiła.

Na Kozim Żebrze (847 m.n.p.m)
Sponiewierani :)  na Kozim Żebrze (847 m.n.p.m)

Zjazd zielonym szlakiem był inny od dwóch poprzednich. Do wierzchołka Skałka (820 m.n.p.m) był interwałem, a dalej przyjemnie w dól bez jakichś stromizn, za to z gigantycznym "floł". Jedyny problem stanowiły odcinki gdzie ilość błota znacznie ograniczała przyczepność. Kolejny raz chłopaki byli zadowoleni hehe. Po takiej dawce emocji nadszedł czas na wyciszenie - trochę asfaltów i szutrów. Obejrzeliśmy dwie stare cerkwie -  w Skrwitnem oraz Kwiatoniu.

Cerkiew w Skwirtnem
Cerkiew w Skwirtnem

Cerkiew w Kwiatoniu
Cerkiew w Kwiatoniu

Ikonostas
Ikonostas

Atak na sklep w Kwiatoniu - niestety - ZAMKNIĘTE!
Atak na sklep w Kwiatoniu - niestety - ZAMKNIĘTE! 

Niestety w okolicy Odernego popsułem tylną przerzutkę - przestała naciągać łańcuch. Po 4 latach ciężkiej służby ten błotny sezon ją wykończył. Łukasz pocerował trochę zipami i dało się jechać ale łańcuch wisiał jak szmata. Pozwolę sobie snuć domysły, że awaria ma związek z tym, że ostatnio zabrakło mi Rohloffa i smarowałem jakiś czas zielonym FinshLinem. Pokryty tą mazią napęd radził sobie z błotem fatalnie, często zaciągał. Ten smar, to żenujące, rzadkie g****, które nadaje się jedynie na szosę. Na Beskidzkie czy Bieszczadzkie błoto to tylko Rohloff.

Szybki fix w terenie
Szybki fix w terenie

W  okolicy wzniesienia Wierchy, w końcu trafiło się trochę widoków na Beskid. Dalsza trasa końskim szlakiem na Magurę Małastowską była płaska i błotnista.

Beskid Niski zachodni
Beskid Niski zachodni

Szlak na Magurę Małastowską
Szlak na Magurę Małastowską

Zjazd z Magury niebieskim szlakiem to kolejna dawka adrenaliny. Początek stromy, po bardzo luźnych kamieniach, a dalej to już czysta zabawa, aż do Przełęczy Owczarskiej. Przyjemny był nawet płaski odcinek singla, z widokiem na Magurę, nad którą zachodziło słońce. Na koniec trochę turbo-szutru i znaleźliśmy się w Małastowie. W miejscowym sklepie serwowali pierogi z mikrofalki, niedrogie i dobre, także skorzystaliśmy - POLECAM. To prawdziwa rzadkość - zwiedziłem już dziesiątki sklepów po różnych wsiach ale pierwszy raz zetknąłem się z taką ofertą.

Pierożani
Pierożanie, melanżownicy

Pozostał nam 3km podjazd serpentynami na parking przy przełęczy. Pierogi dodały mi takiej mocy, że zerwałem założone przez Łukasza zipy na tylnej przerzutce. Dalsza naprawa nie miała sensu, szkoda bo bardzo chciałem się upodlić i kompletnie dojechać na tym podjeździe. Seba i Paweł pojechali po auta, a ja z Łukaszem czekaliśmy pod sklepem.

Mechanik i jego dzieło :)
Mechanik i jego dzieło :)

Powrót do Rzeszowa jak to zawsze z chłopakami - był wesoły :). Co tu dużo pisać - fenomenalny wyjazd, każdy zjazd dziś był inny i każdy to absolutny klasyk. Sklajaliśmy to zatraceni w MTB-melanżu. Trasa do zapamiętania i powtórzenia. Tak to można kończyć sezon :).

RELACJA U SEBY.
MAPA:




Dane wyjazdu:
16.36 km 9.00 km teren
01:50 h 8.92 km/h:
Podjazdy:597 m

Korzenie, kamienie, stromizna

Czwartek, 18 września 2014 · dodano: 18.09.2014 | Komentarze 8

Przebywający w Zyndranowej Paweł, przekonał mnie bym ten wolny, słoneczny dzień spędził inaczej. Zamiast klasycznej wyrypy, postanowiliśmy, że pojeździmy trochę po fajnych miejscówkach, kręcąc to na kamerze. Takiej poważnej kamerze, nie jakieś tam trzęsące GoPro. Na miejsce nagrywek wybraliśmy Cergową, bo choć niewysoka to prawdziwa franca. Tu się jeździ raczej ostro. Cergowa góruje nad Duklą niczym prawdziwa świątynia MTB.
Spotkaliśmy się w Zawadce Rymanowskiej i ruszyliśmy żółtym na szczyt. Końcówka przed krzyżem dość mocno ... podchodząca.

Silnik na plecach, +20 km/h do uphilu
Silnik na plecach, +20 km/h do uphilu

Dobrze, że dziś warunki były dość dobre, im wyżej tym bardziej sucho. Na samym szczycie oczywiście dość mocno pizga zimny wiatr no ale to już prawie jesień. Po krótkim odpoczynku zjechaliśmy czerwonym w kierunku Lubatowej aż do momentu gdy przechodzi on w drogę zwózkową. Teraz czekało nas butowanie w górę i nagrywanie co fajniejszych odcinków.

Kino akcji czy raczej kino drogi?
Kino akcji czy raczej kino drogi?

Dobrych miejsc jest sporo - zakręty, ścianka, niewielkie dorpy. Co lepsze zjeżdżaliśmy kilka razy. Paweł, występujący dziś w potrójnej roli: reżysera, aktora oraz operatora nie dawał się nabierać na żadną lipę.

Fragment zjazdu w kierunku Lubatowej
Fragment zjazdu w kierunku Lubatowej

Cergowski singiel
Cergowski singiel

Tak się bawiąc wróciliśmy z powrotem na szczyt. Teraz w planie był zjazd czerwonym do Nowej Wsi. Był to jedyny, nieznany mi szlak na Cergowej. Na emtb.pl pisali, że jest najlepszy, więc ja mówię: sprawdzam! Zaczynamy jechać, na początek nudy, za wierzchołkiem Szczołb było za to trochę widokowych polanych - niestety pełnych kolczastej tarniny. Myślę sobie: co za paździerze ludzie w tych internetach polecają. Na szczęście od połowy zrobiło się już dobrze. Nachylenie wzrosło, a szlak zrobił się bardzo kręty, nawet agrafka była i drop też. Podobało mi się. Potem znowu butowanie, żeby pokręcić na co lepszych odcinkach.

Fragment zjazdu do Nowej Wsi
Fragment zjazdu do Nowej Wsi

W błotnych warunkach ciężko by to było ogarnąć. Po wyjechaniu z lasu, chwila czilu na widokowej polance - niestety obsiadły nas kleszcze. Myślałem, że te mendy-ściwerowjady o tej porze już nie atakują. Chyba ta sytuacja miała wpływ na naszą decyzję, że kończymy na dziś. 

Chyrowa (694 m.n.p.m) oraz kamieniołom na zboczu Kilanowskiej
Chyrowa (694 m.n.p.m) oraz kamieniołom na zboczu Kilanowskiej

Pozostał powrót asfaltem do Zawadki. Po spakowaniu się, postanowiłem jeszcze odwiedzić Pawła w Zyndranowej - pełni tam dyżur w chatce studenckiej PTTK w ramach kursu na przewodnika beskidzkiego. Klimatyczne miejsce. Mógłbym tam mieszkać, nawet pomimo tego, że nie ma internetu, bieżącej wody, a w nocy budzą jelenie na rykowisku.

Wesoła chatka w Zyndranowej hehehe :)
Wesoła chatka w Zyndranowej hehehe :)

Dziś niestety musiałem szybko opuścić to miejsce bowiem  strzegą go 2 białe tygrysy (jeden widoczny na focie), składa się tam ofiary ze zwierząt rogatych oraz co gorsza, o zgrozo! - spożywa się tam alkohol! Powyższe zdjęcie jest celowo nie ostre by nie ujawniać wszystkich ciemnych rytuałów się tam dziejących. Gdy będziecie w pobliżu to uważajcie na to siedlisko rozpusty! (Oczywiście żartuję - polecam tą miejscówę szukającym taniego noclegu oraz świętego spokoju).

Co do nagrywek - przejrzałem pobieżnie materiał i drugiego ENDURO ME, to my nie zrobimy. Pro-rajder ze mnie żaden, raczej zwykły, biurowy janusz co ma zajawkę na mtb. Cała nadzieja w Pawele, że coś z tego ukręci.
Przejechaliśmy dziś tyle co nic ale było to mtb takie jak lubie. Nie jakieś drogi zwózkowe i szutry, a  Korzeń, Kamień i Stromizna. Jako, że kleiliśmy co ciekawsze fragmenty po kilka razy to ilość adrenaliny była na poziomie porządnej, klasycznej wyrypy. Rano byłem zamulony, bez ochoty do jazdy bo po urlopie powietrze ze mnie trochę zeszło. Teraz za to mam ochotę mocno się 'upodlić' w ten weekend.

FILM:




Dane wyjazdu:
62.92 km 38.00 km teren
06:00 h 10.49 km/h:
Podjazdy:1671 m

Syty melo na zakończenie 2014 MTB URLOP tour

Piątek, 5 września 2014 · dodano: 06.09.2014 | Komentarze 4

Stało się - mój tegoroczny urlop dobiega końca, dziś miałem ostatni dzień na całodniowy mtb-melanż, więc postanowiłem się konkretnie upodlić. W tym celu razem z Łukaszem pojechaliśmy w okolice Gorlic by zwiedzić nieznaną mi zachodnią, małopolską część Beskidu Niskiego. Wystartowaliśmy niebieskim szlakiem z miejscowości o wdzięcznej nazwie Siary. Dzień wcześniej Łukasz pytał mnie jakie opony ma zabrać to poleciłem mu takie z największym klockiem. I faktycznie - warun dziś cały dzień był dość ciężki. Zdobywając wzgórza Obocz (627 m.n.p.m) oraz Huszcza (581 m.n.p.m) dotarliśmy w okolice Przełęczy Owaczarskiej skąd widać nasz pierwszy dziś, konkretny cel - pasmo Magury Małastowskiej.

Pasmo Magury Małastowskiej
Pasmo Magury Małastowskiej

Końcówka niebieskiego szlaku, przed najwyższym punktem pasma (813 m.n.p.m) jest bardzo stroma i kręta - dodaję ją do długiej listy odcinków 'DO ZJECHANIA'. Z Magury ruszyliśmy czarnym szlakiem na południe. Ciężka jazda po błotnistej drodze zwózkowej. Po jakimś czasie przeskoczyliśmy na zielony szlak - tu było jeszcze gorzej, nie dość, że błoto to jeszcze płasko. Gehenna.

Szkoda słów na taki warun
Szkoda słów na taki warun

Dobrze, że błoto było z tych nie przylepiających się do opony. Porzuciliśmy szybko to bagno i do Smerkowca zjechaliśmy szutrem. Miejscowość to taki mały dziki zachód - pasą się stada krów, koni, jacyś szaleni ludzie i jeden sklep w promieniu wielu kilometrów. Spod niego widać już nasz kolejny cel - Rotundę.

Nasz kolejny cel - Rotunda (771 m.n.p.m)
Nasz kolejny cel - Rotunda (771 m.n.p.m)

Wygląda niepozornie ale spodziewałem się po niej wiele. Asfaltem dotarliśmy do Regietowa, gdzie wskoczyliśmy na Główny Szlak Beskidzki i zaczęliśmy wspinaczkę. Podejście od zachodu jest strome. Nie tak jak papieski na Chryszczatą, ale jest ostro. Kolejny odcinek wędruję na listę "DO ZJECHANIA". Przed samym szczytem mieliśmy małą przerwę bowiem Łukaszowi zepsuły się ... buty SPD. Jak wiadomo SPD to taka mała dewiacja, którą toleruję ale nie chcę w niej uczestniczyć ;), więc od dziś mam kolejny argument przeciw temu systemowi. W rowerze jest tyle do naprawiania, że jak miał bym ogarniać jeszcze buty to chyba bym się zajechał ;). Na szczycie Rotundy znajduje się cmentarz żołnierzy niemieckich z I wojny światowej.


Cmentarz na Rotundzie #1
Cmentarz na Rotundzie #1


Cmentarz na Rotundzie #2
Cmentarz na Rotundzie #2

Zjazd z Rotundy do Zdyni, na wschód był długi ale łagodny - jedynym problemem były spore ilości błota. Trochę nuda, ale ja się nie znam, bowiem cierpię na fetysz stromizny. Wielbicielom mocnych wrażeń polecam zjazd w kierunku zachodnim. Co ciekawe - na zjeździe minęliśmy grupę pieszych turystów, których w poniedziałek spotkałem na Jawornem. Pogrążeni w treking-melanżu mają za cel przejść cały Główny Szlak Beskidzki - dobra misja.

Rotunda od wschodu
Rotunda od wschodu

Kolejny etap to jazda asfaltem do Przełęczy Małastowskiej z ładnymi widokami na okolicę. Z przełęczy, szlakiem obok schroniska powróciliśmy na szczyt Magury i zaczęliśmy zjazd pasmem, szlakiem zielonym. Początek szlaku nadaje się jedynie na jazdę traktorem - ślady zwózki drewna i błoto po osie. Dalej jest już trochę lepiej, parę fajnych momentów ale ogólnie szlak dość lajtowy i ogromne ilości błota. Na przełęczy Żdżar byliśmy już konkretnie ufajdani. Dziś było więcej błota nawet niż ostatnio w Komańczy.

Łukasza za to błoto się nie ima
Łukasza i jego zastępczego roweru błoto imało się jakby mniej

Zamieniliśmy szlak na żółty i zaczęliśmy powrót w stronę samochodu. Przed Siarami trafiły się jeszcze fajne, techniczne sekcje po kamieniach oraz różana alejka, gdzie olbrzymi kolec przebił mi przednią dętkę. Po wyjęciu kolca powietrze zaczęło uciekać, na szczęście jakimś cudem udało się dojechać do samochodu. Trochę widoków na koniec:

Obocz (627 m.n.p.m)
Obocz (627 m.n.p.m)

A to już wszystko za nami
A to już wszystko za nami

Na bank - lepiej było by jechać dzisiejszą trasę w przeciwnym kierunku.
No i to by było na tyle. Trochę nawet pojechałem na tym urlopie. Jestem zadowolony. Ze strat w sprzęcie to tylko przebita dętka oraz dojechane do samego końca tylne klocki hamulcowe. Całkiem niezły bilans jak na 5 wyjazdów w ciężkich warunkach. Teraz czeka mnie przerwa w wyrypach, będzie okazja na złapanie oddechu. W sumie to nawet dobrze bo jestem trochę zmęczony, nie MTB ale tym cholernym błotem.

Video:



Dane wyjazdu:
35.82 km 19.00 km teren
03:10 h 11.31 km/h:
Podjazdy:845 m

Nisko w Beskidzie Niskim

Czwartek, 4 września 2014 · dodano: 04.09.2014 | Komentarze 4

Musiałem dziś pojechać w okolice Krosna, więc pomyślałem: wezmę rower, zajadę do Dukli i zobaczymy co się stanie. Po cichu miałem nadzieję na realizację niedoszłego planu A sprzed tygodnia ale też nie chciałem za bardzo się utyrać bo na piątek zaplanowałem syty MTB-melanż. Żółty szlak szybko zweryfikował moje nadzieje - pod względem błota tutaj nie zmieniło się prawie nic, nadal jest masakra. To ciekawe bo przecież w poniedziałek, w Bieszczadach mieliśmy warunki bardzo dobre. Mimo tego szybko dotarłem do Głównego Szlaku Beskidzkiego i zacząłem nim jechać na wschód, w kierunku pustelni św. Jana z Dukli. Ten odcinek GSB jest ciekawy bowiem to klasyczny i długi trawers - biegnie wzdłuż stromego zbocza Kamiennej Góry.

Zwykła, szara rzeczywistość GieEsBe
Zwykła, szara rzeczywistość GieEsBe

Jakoś rzadko mam okazję jeździć tak długie trawersy. Sporo korzeni i kamieni - naprawdę fajny, techniczny kawałek mimo sporej ilości błota. Dojechałem do pustelni, znajduje się tu teraz kaplica, której poddasze jest schronieniem dla jakichś, zagrożonych wyginięciem gatunków nietoperzy.


Kaplica Św Jana z Dukli
Kaplica Św Jana z Dukli

Pogadałem chwile z mnichem i ruszyłem dalej. Można stąd zjechać asfaltem do drogi krajowej ale gdzież ja bym się tak skalał. Ruszyłem dalej czerwonym szlakiem, licząc na jakiś cud. Niestety na tym odcinku było jeszcze więcej błota, a że był miejscami nawet stromy więc kilka razy pędziłem w dół driftem nie mogąc się zatrzymać. 


Owinęła się franca beskidzkim błotem
Owinęła się franca beskidzkim błotem

Po tym zjeździe miałem już dość takiej zabawy, poza tym kończył mi się czas, więc pojeździłem jeszcze trochę po Zawadce Rymanowskiej i przez Lubatową wróciłem do Dukli.

Piotruś i Ostra
Piotruś i Ostra

Cergowa od południa
Cergowa od południa

Zdjęć Cergowej nigdy za wiele
Zdjęć Cergowej nigdy za wiele

W Dukli przejeżdżając obok muzeum zauważyłem eksponat, którego nie widziałem będąc tu ostatnio.

Nie wiem co to ale fajne jest
Nie wiem co to ale fajne jest

I to by było na tyle - po intensywnym poniedziałku, dziś lajtowa, krajoznawcza wycieczka.




Dane wyjazdu:
42.63 km 22.00 km teren
03:38 h 11.73 km/h:
Podjazdy:1032 m

Plan B

Piątek, 29 sierpnia 2014 · dodano: 29.08.2014 | Komentarze 9

Nie przepadam za jazdą dzień po dniu, musiałem więc wczoraj przyjąć końskie dawki koksu, żeby dziś mi się chciało kręcić :). Wyruszyłem do Dukli. Pogoda sprawiła, że musiałem przygotować sobie 2 plany: hardkor (A) i lajt (B). Oczywiście priorytetem był 'hardkor' ale o tym co dziś pojadę zadecydować miał pierwszy podjazd: żółty szlak dochodzący do Głównego Szlaku Beskidzkiego w okolicy Chyrowej (694 m.n.p.m). Podjazd wiedzie północnym zboczem wzgórza, jak tu będzie dało się jechać to od południowej strony będzie wypas. Niestety - warunki fatalne, gorsze niż tydzień temu na paśmie granicznym i to tej gorszej części tamtej trasy. W tamtym roku podjechałem tu wszystko, dziś musiałem kilka razy zsiadać z roweru bo nawet wypych sprawiał problemy. Dotarłem do GSB, popatrzyłem na siebie i na rower i stwierdziłem, że to nie ma sensu. Stromizny Cergowej, czy Piotrusia dziś mogły okazać się nie do zdobycia. Nawet jeśli dał bym radę to zwyczajnie szkoda takich tras na taki warun. Rozpocząłem więc realizację planu B, czyli lajt. Błotnisty zjazd do wsi Chyrowa utwierdził mnie tylko w tej decyzji. To, że ufajdałem się po szyję i pobrudziłem moje bielutkie lakierki to nic - gorzej, że napęd zapchał się, łańcuch zaciągał, a przerzutki nie wskakiwały! Poradziłem sobie z tym przy pomocy wody z pobliskiego brodu.

A na Chyrowej, jak zawsze o tej porze pasą się owce
A na Chyrowej, jak zawsze o tej porze pasą się owce

Ruszyłem szosą w dół. W Iwli przekraczając drogę Dukla-Żmigród opuściłem Beskid Niski i wjechałem w tzw. Góry Iwelskie.  Do Frankowa (534 m.n.p.m), najwyższego szczytu tych "gór" przymierzałem się już kilkukrotnie, dziś w końcu nadarzyła się okazja. Szczyt łatwodostępny, na górę widzie suchutka asfalto-szutrurówka. Pagór z dołu wygląda bardzo niepozornie, a okazał się jednym z najlepszych punktów widokowych jaki odwiedziłem. Widać stąd: Cergową , Piotrusia, Chyrową, Polanę, punkt widokowy na Grzywackiej Górze, a nawet Ostrą Skibce (najwyższy punkt Pasma Bukowicy). Na północ widać dobrze Liwoczpasmo BrzankiKrólewską Górępasmo Jazowejpasmo Klonowej Góry i oczywiście Suchą z Prządkami. Jedno wielkie podsumowanie sporej liczby miejscówek z ostatnich 3 lat mojego rowerowania. Tyle wspomnień, tyle melanży! :D

Panoramka z Frankowa
Panoramka z Frankowa

Polana (651 m.n.p.m)
Polana (651 m.n.p.m)

Punkt widokowy na Grzywackiej Górze
Punkt widokowy na Grzywackiej Górze

Poza widokami znajduje się tu pomnik żołnierzy radzieckich poległych w czasie tzw operacji dukielsko-preszowskiej. To były mroczne czasy, a Franków nazywał się wtedy Wzgórze 534. Podczas operacji zginęło około 80 tyś Rosjan, 6.5 tysiąca Czechów i Słowaków i 70 tyś Niemców - w niewiele ponad miesiąc. Od tego czasu dolina w okolicy Chyrowej nosi nazwę Doliny Śmierci.

W oddali Liwocz
W oddali Liwocz

W oddali wiatraki - ferma w Łękach Dukielskich
W oddali wiatraki - ferma w Łękach Dukielskich

Odpocząłem, porobiłem foty, naoliwiłem łańcuch, zażyłem koks i ruszyłem w stronę fermy wiatrowej. Przełęcz Dukielska nieopodal Barwinka, jest najniżej położoną przełęczą w głównym grzbiecie Karpat. Innymi słowy: wieje tu jak cholera. Nie bez powodu pobliska miejscowość nosi nazwę Wietrzno. Doskonałe warunki do produkcji 'zielonej' energii. Wiatraki to naprawdę potężne konstrukcje, obserwacja 'śmigieł' z bliska może przyprawić o chorobę morską :D.

Wiatraki #1
Wiatraki #1

Wiatraki #2
Wiatraki #2

Krosno, w tle Sucha Góra
Krosno, w tle Sucha Góra

Kolejna ferma wiatrowa w okolicy Rumanowa
Kolejna ferma wiatrowa w okolicy Rymanowa

Postanowiłem dodatkowo odwiedzić miejscówkę pokazaną w Enduro Me - wzgórze Grodzisko (426 m.n.p.m). Znajdują się tam wały pradawnych grodzisk obronnych między którymi wije się fajny singiel. Ogólnie na całym wzgórzu czuć .. gazem :D. W tym rejonie, w 1854 roku wybudowano pierwszy szyb naftowy na świecie. Sporo tu nadal różnych instalacji i stref zagrożenia wybuchem :D. Aktualnie jest tu Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza. Zwiedzanie odpuściłem bo byłem głodny, a nie lubię zwiedzać z pustym żołądkiem :). Nie wziąłem nic do jedzenia bowiem pierwotny plan zakładał, że szybko znajdę się w centrum Dukli gdzie dokonam zakupu sporej ilości aromatycznej kiełbasy. Plan B tego nie uwzględnił :).

Tak niepozornie wygląda Grodzisko
Tak niepozornie wygląda Grodzisko

No ale wróćmy do jazdy - znalazłem filmowy singiel. Jest super ale trochę krótki - chyba, że nie znalazłem wszystkiego. Znajduje się na południowym zboczu więc był nawet suchy. Jazda po nim wymaga trochę wprawy - dokonałem 3 przejazdów, całkiem przyjemna dawka mtb. Ogólnie sporo tu ścieżek, pojeździł bym ale byłem już mega głodny i na resztce wody. Pozostał powrót do Dukli przez Wietrzno oraz Zboiska (zawsze mi się chce śmiać z tej nazwy).

Sarny hodowlane Zboiska :)
Sarny hodowlane Zboiska :)

Po niepowodzeniu planu A byłem trochę zdołowany ale nawet spoko wyrypa mi wyszła. Aż sam się zdziwiłem. Dodatkowo 1000 w pionie więc ok. No i tak oto kończy się sierpień.

Video: