Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Niski

Dystans całkowity:1464.66 km (w terenie 934.00 km; 63.77%)
Czas w ruchu:129:30
Średnia prędkość:11.31 km/h
Suma podjazdów:39035 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:50.51 km i 4h 27m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
53.88 km 39.00 km teren
04:15 h 12.68 km/h:
Podjazdy:1003 m

Kara ... za dobrą jazdę

Piątek, 22 sierpnia 2014 · dodano: 22.08.2014 | Komentarze 9

Celem dzisiejszej wycieczki była eksploracja nieznanego mi dotąd odcinku pasma granicznego: od Kanasiówki do Nowego Łupkowa. Geograficznie to rejon gdzie Beskid Niski spotyka się z Bieszczadami Zachodnimi. Staram się jak mogę nie narzekać już na pogodę ale w tym roku Polskę południowo-wschodnią spadło naprawdę dużo deszczu i nie ma lekko. Dziś po ostatnich opadach spodziewałem się błotnej rzeźni z olbrzymimi ilościami błotnistej posoki tryskającej spod kół prosto na twarz. Niestety - sprawdziło się. Na trasę wyruszyliśmy z Komańczy. Łukasz zaprosił dziś do wspólnej jazdy dwóch swoich kolegów z Lublina: Jacka oraz Pawła. Bardzo pozytywni goście, w takiej ekipie było naprawdę wesoło, jak w dowcipach z 'brodą' hehe.

Wesoły patrol straży granicznej :)
Wesoły patrol straży granicznej :)

Jako, że jestem nieuleczalną, sprzętową ladacznicą, to zacznę od łajdaczenia czyli opisu rowerów chłopaków. Przybyli na naprawę ciekawych konstrukcjach.

Kross Level
Kross Level F7

Kross Level F7 - Paweł twierdzi, że to prawdziwy unikat :). Interesujący lekki full. Nie jestem w stanie dociec o co chodzi z tą płytką pod damperem, to pewnie jakaś kosmiczna technologia od Krossa :).

Felt Virtue Nine 2
Felt Virtue Nine 2

Felt Virtue Nine 2 - tu byłem szczególnie ciekawy jak ten sprzęt poradzi sobie na dzisiejszej wyrypie, ponieważ:
A - to 'tłentinajner'
B - to 'tłentinajner' o .... 140 mm skoku!
Muszę powiedzieć, że to naprawdę jedzie i w górę i w dół i po płaskim też. Dobrze radzi sobie z błotem. Przejechałem się po parkingu - miałem wrażenie, że jadę czymś naprawdę pancernym. Ten rower mógł by mi podejść. Byłem anty-29" ale obserwacja tego sprzętu w akcji dała mi sporo do myślenia. Najszybsza maszyna dzisiejszego dnia. Inna sprawa to fakt, że Jackowi noga naprawdę podaje :).

Wróćmy do wycieczki. Po paru km asfaltu rozpoczęliśmy podjazd żółtym szlakiem na Kanasiówkę (823 m.n.p.m). W normalnych warunkach cały szlak jest do podjechania ale dziś było trochę pchania ze względu na błoto. Od Kanasiówki ruszyliśmy pasmem na wschód. Mijaliśmy kolejno szczyty:
* Wysoki Bukowiec (848 m.n.p.m) - starą wieżę widokową odmalowali jakimś Hamerajtem na rdzę :)
* Danowa (841 m.n.p.m) - najlepszy dziś, dość stromy zjazd
* Garb Średni (822 m.n.p.m) - szczerze to nawet nie wiem kiedy go minęliśmy ale na mapie jest więc wspominam :)
Ogólnie to kilkanaście km jazdy na wysokości powyżej 600 m.n.p.m z metą na Przełęczy Beskid nad Radoszycami. To była naprawdę dobra jazda i jeden z lepszych odcinków pasma granicznego jaki jechałem. Polecam na rower (Tmx). I piszę to pomimo panujących dziś błotnych warunków, których szczerze nienawidzę. Jedyne błoto po jakim mi się dobrze jeździ to błoto świętokrzyskie. Błoto beskidzko-bieszczadzkie jest gęste i śliskie, podjazdy dziś były ciężkie, a zjazdy hardkorowe. Co ciekawe - trasa Cycklokarpat z Komańczy także wiodła tym odcinkiem ale w przeciwnym kierunku co ostatecznie dowodzi, że w maratonach chodzi jednak bardziej o podjazdy :).
Na przełęczy zrobiliśmy krótki postój na żarcie i foty.

Przełęcz Beskid nad Radoszycami
Przełęcz Beskid nad Radoszycami

Widok z przełęczy Beskid na Słowacką stroną
Widok z przełęczy Beskid na Słowacką stroną

Paweł musiał wracać do Komańczy, a my w 3 udaliśmy się dalej na wschód wzdłuż granicy, w nadziei na dalsze km dobre jazdy. Niestety dobra jazda się skończyła, a zaczęła się błotna gehenna. Fatalny, rozjeżdżony ciężkich sprzętem odcinek. Sporo pchania albo i przenoszenia. Gdy opuściliśmy granicę podążając za niebieskim szlakiem sytuacja jeszcze się pogorszyła. Droga zwózkowa na przemian z ledwo widocznym singlem przez gęste krzaki. Dramat.

Walka z błotem
Walka z błotem

W pewnym momencie ostatecznie straciliśmy nadzieje, że paździeż niebieskiego szlaku zmieni się w singiel jak w Whistler Bajkpark i ruszyliśmy przez pola do Nowego Łupkowa. Od zdobywania Nowego Łupkowa od zachodu gorsze jest chyba tylko zdobywanie Nowego Łupkowa od wschodu :). Nie jest to okolica najlepsza do MTB. Może kiedyś zamieszkam w tej słodkiej dziczy to będę kopał tu single - puki co jest nie za ciekawie. Swoją drogą dziś spotkaliśmy tu nawet kilku turystów :). Mam nadzieję, że widoki ze wzgórza nad wsią oraz 'połoninowy zjazd' wynagrodził chłopakom choć trochę to, że rzuciłem ich dziś w naprawdę trudny teren.

W dole Nowy Łupków
W dole Nowy Łupków

Budynek stacji w Łupkowie
Budynek stacji w Łupkowie (oraz pasmo, z którym walczyliśmy w czerwcu)

Bieszczady Zachodnie
Bieszczady Zachodnie 

Felt team :)
Felt team :)

Rzeszów team
Rzeszów team


Pozostał nam już tylko powrót asfaltem do Komańczy. Pomijając odcinek od przełęczy do Łupkowa to była to naprawdę dobra wycieczka jak na obecnie panujące warunki. Panowie, dzięki za wspólną jazdę, wytrwałość i brak narzekania :).


Dane wyjazdu:
48.66 km 36.00 km teren
04:30 h 10.81 km/h:
Podjazdy:1178 m

Búrka ide!

Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 0

Po całotygodniowej, mejlowej dyskusji na cel sobotniej wyrypy wybraliśmy Beskid Niski. W godzinach porannych, z parkingu leśnego w miejscowości Stasiane, wraz z Tomkiem, Sebą i  Łukaszem ruszyliśmy w beskidzką dzicz w poszukiwaniu mocnych wrażeń. Pierwsza 'przeszkoda' na naszej trasie - wzgórze Ostra (687 m.n.p.m) jak mało jaka góra zasługuje na swoją nazwę. Cóż to był za wypych! Chyba jeden z najdłuższych w tym roku, dodatkowo podany na gorąco, w dresingu z gęstego jak zastygająca zaprawa murarska, beskidzkiego błota.

Wypych na Ostrą

Wypych na Ostrą

Większość szlaku na szczyt to stroma, droga zwózkowa, która dopiero przed samym wierzchołkiem zamienia się w singiel. Wiele obiecywałem sobie po zjeździe w kierunku południowym i jest on faktycznie stromy lecz niestety - pełen ostrych kamieni, zawalony gałęziami i zarośnięty. Niektóre fragmenty ze względu na zbyt wysokie koszty ewentualnego błędu trzeba było sobie zwyczajnie odpuścić - było po prostu za 'ostro' :). 

W kierunku Tylawy
W kierunku Tylawy 

Zielony szlak w pewnym momencie odbił w kierunku Zyndranowej ale my kontynuowaliśmy jazdę na południe, żółtym szlakiem "końskim", który kluczy leśną drogą pomiędzy wzgórzami Tokarni nad Jaśliskami (692 m.n.p.m) oraz Średniego Wierchu (616 m.n.p.m). Zjazd do szutru w Lipowcu wynagrodził nam lipę DH z Ostrej - naprawdę fajny, szybki odcinek. Po krótkim bufecie ruszyliśmy żółtym szlakiem na Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m). Polecam ten szlak ale w dół. Naprawdę konkretny singiel, fragmentami wiodący nad przepaściami nieczynnych kamieniołomów (przy zjeździe trzeba by tu mocno uważać ;)). Pod górę było dość mozolnie ale przynajmniej las chronił przed upałem.

Dawny PGR w Lipowcu
Dawny PGR w Lipowcu - coś dla miłośników pustostanów

Po mozolnej wspinaczce minęliśmy wierzchołek Kamienia i dotarliśmy do pasma granicznego. Jechałem ten fragment w 2012 roku ale w przeciwnym kierunku, czyli pod górę. Dziś jechaliśmy na zachód - zjazdy były FENOMENALNE. Przez błoto trzeba było uważać ale to naprawdę była to zajawka w czystej formie. Polecam.

Podkarpacki dzikus w swoim naturalnym środowisku (czyli na wyrypie z chłopakami w terenie)
Podkarpacki dzikus w swoim naturalnym środowisku (czyli na wyrypie, z kumplami, w terenie)

Podczas krótkiej przerwy pomiędzy kolejnymi,  zjazdowymi dawkami endorfin, na Fujowie (767 m.n.p.m) pogadaliśmy chwilę z parą Słowaków ... po angielsku. Po kolejnym świetnym zjeździe zatrzymaliśmy się chwilę na przełęczy Beskid. Postanowiliśmy opuścić granicę i zjechać do niebieskiego szlaku - czym skróciliśmy trochę drogę i pewnie zaoszczędziliśmy sobie parę kilometrów paryi.

Chłopaki jadą do Polski
Chłopaki jadą do Polski

Jazda niebieskim z powrotem do granicy upłynęła pod znakiem błota, parę dalszych km wzdłuż granicy to jeszcze większe bajoro. Dopiero od Jałowej Kiczery jechało się nawet dobrze. Seba i Tomek podjeżdżali jakieś ściany jak rasowe koksy :D. Pogoda zaczęła się psuć, zaczęło lekko kropić. Po jakich 36 km nasze koła dotknęły asfaltu po raz pierwszy dzisiaj, a my dojechaliśmy do największej atrakcji wyjazdu - słowackiej wieży widokowej. Wieża, nosząca nazwę "Svidník" została wybudowana w 30 rocznicę operacji dukielskiej i ma 52 metry wysokości. Wstęp kosztuje 1 euro.

Słowacja wieża widokowa w Barwinku
Słowacka wieża widokowa w Barwinku, mroczny klimat

Odbywał się tu zlot jakiegoś słowackiego gangu motocyklowego oldbojów - skóry, poprzecierane w kroku dżinsy, brody, bandany itp klimaty. Musieliśmy czekać aż ta wesoła ekipa opuści wieżę. W planie mieliśmy standardowy układ: dwóch wjeżdża na wieżę, dwóch pilnuje maszyn - na zmianę. Wtedy wypadł pan, który nadzoruje cały interes, z tekstem: "rýchlo páni, Búrka ide!!!!" i, że on nam niby rowery "powartuje!" .  W nadziei, że "wartuje" po słowacku znaczy coś innego niż "zajuma" wsiedliśmy do windy. W widzie, miła pani, w słowacko-polskim dialekcie powiedziała nam, że idzie burza (búrka) i, że boją się, że zaraz odetną im prąd :). Faktycznie perspektywa utknięcia w windzie na tym odludziu nie była zbyt zachęcająca. Wieża udostępnia turystom 2 tarasy: górny oszklony i dolny, bez zbędnych szyb. Wizyta na dolnym tarasie przekonała nas, że warto było zapłacić tego jednego jurka. Widok fenomalny chociaż, w kierunku Bieszczad nie było widać prawie nic za sprawą nadciągającej burzy. Warunki oświetleniowe były fatalne  - większość zdjęć mi nie wyszła.

Widok z wieży #1
Widok z wieży #1 

Widok z wieży #2
Widok z wieży #2

Długo tam nie wytrwaliśmy bo zerwał się śliny wiatr i zaczęły walić pioruny :). Drogę w dół pokonaliśmy po schodach, nie chcąc ryzykować utknięcia w windzie. Kolejne 40 minut spędziliśmy na ławce pod wejściem, licząc błyskawice. Gdy deszcz trochę ustał to stwierdziliśmy, że jak mamy marznąć, to po polskiej stronie i zaryzykowaliśmy zjazd do Barwinka. Jako, że byłem w koszulce bez rękawów to zmarzłem i przyjąłem trochę błota z przedniej opony prosto na ryj. Minęliśmy przejście graniczne i zaraz za nim zamelinowaliśmy się w przydrożnym barze. Perspektywa powrotu asfaltem nie była zbyt zachęcająca, na szczęście wciągnąłem hamburgera z frytkami + 1.5 litra płynów. Fastfood jest dla mojego organizmu jak wzbogacony uran dla reaktora atomowego - działa lepiej niż carbo, kofeina czy tauryna, a nawet EPO (!!!!!). Zalała mnie fala rozkosznego ciepła. Niska temperatura przestała być problemem. Asfaltowe kilometry do parkingu pokonałem w mgnieniu oka, a nie była to przyjemna trasa - droga krajowa, mokry asfalt i pędzące tiry. Ufajdałem okulary, miałem ograniczoną widoczność. Potem myliśmy rowery w wezbranej rzece, pod mostem, jak jakieś lumpy, dzicy ludzie. Warun pogodowy nas w tym roku nie oszczędza. Dzisiaj najpierw nas przegrzało, potem marzliśmy. Ostatnia sucha jazda to była chyba na początku kwietnia. Tak właśnie wygląda mój podkarpacki styl anno domini 2014, edycja letnia. Dzięki za jazdę chłopaki, bez wsparcia by mi się nie chciało. Do zobaczenia wkrótce :).

RELACJA SEBY


+6 km z piątku.




Dane wyjazdu:
42.14 km 20.00 km teren
03:40 h 11.49 km/h:
Podjazdy:1244 m

Ave Cergowa

Czwartek, 12 czerwca 2014 · dodano: 12.06.2014 | Komentarze 7

Plany na ten wolny dzień miałem wielkie - miały być Bieszczady i zjazdy z tysięczników. Niestety - zagrożenie burzowe do tego kumpel, który miał ze mną jechać zrezygnował, więc postanowiłem jechać coś bliżej. Pojechałem do Dukli. Tam dzień targowy, handel kwitnie, a ja ruszyłem żółtym szlakiem na Cergową (706 m.n.p.m). Ostatnio byłem tu 2 lata temu. Jej wspaniała, wyniosła sylwetka góruje nad miastem i nie sposób jej nie zauważyć.

Atak na Cergową
Atak na Cergową

Od studni św. Jana wnoszę rower idąc po ścianie. Kolejny raz zastanawiam się - czy to dało by się zjechać? Dzięki Enduro Me Cergowa to popularna rowerowo góra, pełno tu śladów grubych opon ale na tej ścianie nie ma nic. Może ją trzeba zrobić bez użycia hampli :D? Jeśli ktoś kiedyś to zjechał - proszę o zostawienie komentarza pod wpisem ;).
Po pokonaniu ściany da się jechać docieram w końcu na szczyt, który o tej porze roku jest zupełnie niewidokowy. Ostatnio zjeżdżałem stąd żółtym do Zawadki Rymanowskiej, dziś wybieram czerwony. Jest bardzo przyjemnie, kawałek się jedzie super singlem nad stromym urwiskiem.

Północne okno na Cergowej
Północne okno na Cergowej 

Południowe okno na Cergowej
Południowe okno na Cergowej

Generalnie nie jest to jakiś mega trudny szlak - jedna, krótka ścianka, jedna dłuższa stromizna, trochę kamieni i korzeni.Mimo wszystko można poszaleć, hample dostają po dupie. W dalszej części szlak niestety wiedzie zdezelowaną drogą zwózkową.

Cergowa po raz kolejny
Cergowa po raz kolejny

Zjazd mnie trochę zmęczył, jadę dalej asfaltem do Lubatowej. Późno-wiosenny klimat Beskidu Niskiego rozkłada mnie na łopatki. Jaka to frajda być tutaj zamiast kiszenia się w biurze hehe.

Beskid, Beskid
Beskid, Beskid 
Z Lubatowej trzymam się dalej czerwonego jeszcze kilka kilometrów, żeby potem zjechać na leśną drogę i zacząć długi, mozolny podjazd do szlaku zielonego. Widoczki w okolicy wzgórza Kopa (640 m.n.p.m) na południe:

W oddali to chyba Kamień nad Jaśliskami
W oddali to chyba Kamień nad Jaśliskami

Dojeżdżam do zielonego i jadę na wschód, bo oprócz Cergowej chciałem dziś zaliczyć dwie miejscowości uzdrowiskowe: Rymanów Zdrój i Iwonicz Zdrój. Zielony prowadzi do Rymanowa. Szlak jest widokowy i atrakcyjny zjazdowo. Widać z niego wzgórza Sucha Góra i Mogiła, przez które prowadzi szlak z Rymanowa do Iwonicza. Nie wiem jak wam Panowie ale mi ten widok kojarzy się tylko z jednym hehehe:

Sucha Góra (611 m.n.p.m) i Mogiła (606 m.n.p.m)
Sucha Góra (611 m.n.p.m) i Mogiła (606 m.n.p.m)

Podziwiając te 'krągłości' nie wiedziałem jeszcze ile wysiłku będzie mnie kosztować pokonanie ich :D. Zjazd do Rymanowa to bajka, najpierw przez łąki, potem fajny odcinek w lesie. Głowna ulica Zdroju z góry wygląda jak jakieś Las Palmas :D.

W dole Rymanów Zdrój
W dole Rymanów Zdrój

W Rymanowie kompletnie pustki. Widać, że miejscowość dopiero przygotowuje się dopiero do rozpoczęcia sezonu turystycznego. W tych okolicach raczej nie ma niedźwiedzi, więc mogłem dziś bez strachu wypchać plecak po brzegi aromatyczną kiełbasą, mimo wszystko postanawiam zaryzykować lokalnego fastfooda. Dobra decyzja - widać, że to 'kurort', a nie jakieś bieszczadzkie paździerze :D. W Bistro Pod Dębem dostaję dobrze usmażone frytki oraz zapiekanką na świeżej bułeczce i z pieca, a nie z jakiejś tam mikrofali.

Kulinarne podróże tmxa
Kulinarne podróże tmxa

Propsy dla lokalu! Po posiłku ruszam  do sklepu po płyny i loda. Naładowany grubymi kaloriami ruszam do Iwonicza. Szlak czerwony z Rymanowa na początku to długi podjazd po kamieniach, im wyżej tym bardziej zniszczony przez ciężki sprzęt. W pewnym momencie zjeżdżam wąską, kamienistą rynną. Rower tańczy na kamulach, a ja  nic nie widzę bo gałęzie walą mnie po pysku :D. Nie zjechałem tego do końca, bo nie odważyłem się skoczyć 1m dropa przy końcówce. Ostateczny zjazd do Iwonicza jest długi ale to lekko zdezelowana, szeroka leśna droga - także szału nie ma. Pewnie lepiej pokonać ten szlak w przeciwnym kierunku do mojego - łatwiejsze podjazdy i lepsze zjazdy. 

Pijalnia wód w Iwoniczu Zdroju
Pijalnia wód w Iwoniczu Zdroju

Amfiteatr, a w lesie ruina skoczni narciarskiej
Amfiteatr, a w lesie ruina skoczni narciarskiej

Miałem z Iwonicza wracać terenem, przez okoliczne górki ale pogoda zrobiła się burzowa - chmury pociemniały, zaczęło silnie wiać, dlatego wróciłem do Dukli asfaltem przez Lubatową. Na miejscu zajrzałem jeszcze do wojskowego skansenu przy miejscowym muzeum, mają tam trochę fajnych zabawek :).

Katiusza
Katiusza

Armata przeciwlotnicza wz 1939
Armata przeciwlotnicza wz 1939

Czołg T34
Czołg T34

Armata polowa 100mm wz 1944
Armata polowa 100mm wz 1944

Niby tylko 40 km ale ponad 1200 metrów przewyższenia poczułem w nogach. Nasyciłem swój głód mtb przed weekendem, podczas którego niestety nawet nie dotknę roweru.

Video:




Dane wyjazdu:
57.37 km 40.00 km teren
05:22 h 10.69 km/h:
Podjazdy:1507 m

Bie-Skid czyli kraina wiecznego mtb-melanżu

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 6

Takie krainy istnieją. Na Podkarpaciu są to głownie Bieszczady oraz Beskid Niski. W nieprzebranych, dzikich kniejach tych terenów kryją się prawdziwe skarby - doskonałej jakości single idealne do mtb. Dziś razem z Łukaszem oraz Sebą wybraliśmy się na poszukiwanie tych rarytasów. Wystartowaliśmy z parkingu pod cerkwią w Szczawnem. Większość drogi z Rzeszowa jechaliśmy we mgle, obawiałem się trochę o widoczność, na szczęście gdy dotarliśmy na miejsce zupełnie się rozpogodziło.

Wyrypa w przygotowaniu
Wyrypa w przygotowaniu

Niestety - na początek mały zgrzyt - Łukasz dołączył do szerokiego grona 'szczęśliwych inaczej' użytkowników hamulców marki Avid - przedni Elixir zapowietrzył się i Łukasz musiał jechać tylko na tylnim. W sumie i tak prawie hampli nie używa więc luz :). Rozpoczęliśmy dziś od Beskidu Niskiego, konkretnie od podjazdu żółto-czarnym szlakiem na Rzepedkę (708 m.n.p.m).

Droga na Rzepedkę (708 m.n.p.m)
Droga na Rzepedkę (708 m.n.p.m)

Początek podjazdu po betonowych płytach, potem na sam szczyt świeżutkim szuterkiem. Klimaty połoninowe i super widoki. Miejsce godne polecenia - łatwo dostępne, a okolica bardzo malownicza.

Widok na Bieszczady Zachodnie
Widok na Bieszczady Zachodnie

Będąc na szczycie Rzepedki, przejechaliśmy kilkaset metrów na zachód, na wierzchołek Szeroki Łan (688 m.n.p.m) - żeby zobaczyć panoramę Tokarni, wzgórza na którym miałem przyjemność jeździć w zeszłym roku. Trochę buszowania w okolicy zarośniętego stoku Karlików i ruszyliśmy w kierunku Wahalowskiego Wierchu.

Seba na Szerokim Łanie (688 m.n.p.m)
Seba na Szerokim Łanie (688 m.n.p.m)

Tokarnia (778 m.n.p.m)
Tokarnia (778 m.n.p.m)

Niestety w okolicy Kamienia szlak jest fatalnie oznaczony. Straciliśmy tu masę czasu błądząc po paryjach. Ostatecznie udaje się dojechać do Głównego Szlaku Beskidzkiego, który niestety jest w tym miejscu zniszczony o wiele bardziej, niż gdy jechałem tu rok temu. Docieramy na Wahalowski, skąd rozciąga się wspaniała panorama pasma granicznego, po krótkim postoju ruszamy do Komańczy. Zjazd do Komańczy był bardzo przyjemny - zwłaszcza końcówka po korzeniach. Na dole, w barze, którego nazwy nie wspomnę zostajemy obsłużeni po bieszczadzku - czyli fatalnie. No bo co to za lokal, w którym potrafią sknocić tak proste danie jak frytki? :) Za karę Łukasz wyjada im cały zapas keczupu, który pewnie miał starczyć na cały rok i jedziemy dalej. Przekraczając rzekę Osławę opuszczamy Beskid Niski i wjeżdżamy w na teren Bieszczadów Zachodnich.

Most kolejkina Osławie
Most kolejkina Osławie

Od Duszatyna czuć, że jesteśmy w Bieszczadach - poziom trudności szlaków rośnie, turystów przybywa. Początek singla nad Jeziorka Duszatyńskie jest mocno techniczny po korzeniach i kamieniach. Można go objechać szutrem obok ale my walczymy bo ambitne z nas chłopaki, poza tym w cieniu chłodniej :). Resztę drogi do jeziorek już spokojnie podjeżdżamy. Jeziorka powstałe w wyniku osunięcia się ziemi z masywu Chryszczatej charakteryzują się specyficznym kolorem wody, działają jak magnes na turystów.

Jedno z Jeziorek Duszatyńskich
Jedno z Jeziorek Duszatyńskich

Od jeziorek zaczyna się stromy wypych na pierwszy wierzchołek pasma Wysokiego Działu - no ale co to za wycieczka w Bieszczady bez wypychu? Było ciężko ale im wyżej tym coraz więcej dało się jechać w siodle. Mimo wszystko trochę nam zeszło zanim wytarabaniliśmy się na Chryszczatą (997 m.n.p.m). Na szczycie znajduje się stara wieża geodezyjna, miejsce do odpoczynku oraz kompletny brak widoków :). Historia całego pasma jest dość ciekawa, w tym rejonie toczyły się ciężkie walki podczas obu wojen, a po drugiej wojnie kryły się tu sotnie UPA. 

Na szczycie Chryszczatej (997 m.n.p.m)
Na szczycie Chryszczatej (997 m.n.p.m)

Na zjazd wybraliśmy niebieski szlak w kierunku przełęczy pod Suliłą. Nie mogłem znaleźć żadnych informacji o tym odcinku tego szlaku, wiedziałem z blogu Petrosłava, że fragment Suliła-Sanok jest fatalny, więc trochę się obawiałem. Z drugiej strony zjazd z bieszczadzkich tysięczników to ZAWSZE jest gruba impreza, a Chryszczata to prawie tysięcznik (zwłaszcza jeśli doliczyć wieżę ;)) więc postanowiliśmy zaryzykować. Opłaciło się! Początek stromy .... jak Łukasz zjechał to na jednym hamplu - nie mam pojęcia :D, jak bym nie jechał za nim to bym nie uwierzył :D. Dalej trochę interwału, zwalonych drzew itp ale większość trasy do przełęczy to KILOMETRY genialnego krętego singla i cecha charakterystyczna wielu szlaków bieszczadzkich - długie, długie zjazdy. Do przełęczy dotarliśmy bardzo zadowoleni i rozpoczęliśmy zdobywanie Suliły (759 m.n.p.m), które okazało się w znaczącej części stromym wypychem. Najwyżej standardowo zajechał Seba.

Suliła (759 m.n.p.m)
Suliła (759 m.n.p.m)

Podczas mozolnego pięcia się w górę, gdy zaatakowały nas wszystkie muchy z Bieszczad i Beskidów, zastanawiałem się, po cholerę się tak męczymy, zamiast zjechać z przełęczy szutrem do Rzepedzi. Po 15 minutach odpowiedź na to pytanie przyszła sama - ZJAZD. Poza szlakiem, polną drogą przez Szeroki Wierch do położonego w dole asfaltu. Sceneria bardziej malownicza niż sławna 'tapeta z windowsa XP', wręcz bajkowa. Żadne słowa/zdjęcia/filmy tego nie oddadzą - to trzeba przeżyć samemu, w słoneczny letni dzień. Widoki miażdżyły. 

Przerwa w zjeździe na foty
Przerwa w zjeździe na foty

Żurawinka-Kuty
Żurawinka-Kuty

Po zjechaniu do Rzepedzi, pozostało nam kilka kilometrów asfaltem do parkingu. Wyszła z tego jak na razie najbardziej widokowa wyrypa roku. Konkretnie się dojechaliśmy, 1507 metrów przewyższenia i upał zrobiły swoje ale warto było.

Cerkiew w Szczawnem
Cerkiew w Szczawnem

Teraz parę słów o moich towarzyszach - Łukasz jechał bez jednego hampla (choć raczej mu to nie robiło różnicy, miał tylko więcej adrenaliny ;)), Seba od podjazdu na Chryszczatą jechał z obolałą nogą - mimo tego nie było żadnego narzekania i udało się zrealizować całą zaplanowaną trasę - dzięki za jazdę panowie!

WPIS U SEBY

Szybki edit pana Mariana:


Na zjeździe z Chryszczatej miałem brudny albo zaparowany obiektyw i niestety jutube bardzo pogorszył jakość. Teraz czekają  mnie dwa weekendy pod rząd bez MTB, mam nadzieje, że uda się coś fajnego pojechać na tygodniu.




Dane wyjazdu:
61.36 km 43.00 km teren
05:00 h 12.27 km/h:
Podjazdy:1296 m

Zielona, beskidzka majówka

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 01.05.2014 | Komentarze 9

Ostatnio pogoda nie dopisywała - spadło sporo deszczu. Długo zastanawiałem się czy jest sens w majówkę jechać gdziekolwiek dalej, ostatecznie jednak dziś razem z Asią Pawłem  wybraliśmy się w Beskid Niski. Wiosna to najlepszy czas na Beskid, bowiem o tej porze roku jest tam tak:

Dzień dobry Beskid Niski
Dzień dobry Beskid Niski

Koło 9 ruszyliśmy z parkingu w Puławach Górnych w stronę pasma Bukowicy .Po wjechaniu w lasu, moje obawy odnośnie błota niestety się sprawdziły - prawie nie dało się jechać, koła kręciły się w miejscu. Po wypchaniu rowerów do rozstaju szlaków czerwonego i zielonego nawet zastanawialiśmy się, czy nie zmienić trasy na całkiem szutrową, ostatecznie jednak zaczęliśmy zjeżdżać wg planu - zielonym szlakiem w kierunku nieistniejących wsi - Darów i Surowica. Nie byłem do końca pewny czy to dobry pomysł, bowiem na mapie przy przełęczy Zahorody zaznaczone są mokradła, z drugiej strony: interesował mnie ten szlak ze względu na układ poziomic :). To była dobra decyzja - południowe zbocze pasma Bukowicy nie było tak mokre jak północne, a początek zjazdu był długi i stromy tak jak lubię. Dość szybko dotarliśmy do Działu (665 m.n.p.m) i dalej szlak był już trochę mniej fajny ale mimo wszystko przejezdny, przynajmniej na razie bo nie chciał bym tam jechać jak wyrosną pokrzywy :). Końcówka, przed szutrem to trochę zniszczonej i błotnistej drogi zwózkowej.

Beskidzkie błoto
Beskidzkie błoto

Jakieś 2km przed Moszczańcem obraliśmy kurs na kolejną nieistniejącą wieś - Polany Surowiczne. Na dzień dobry czekał nas przejazd przez bród na Wisłoku. Niestety było zbyt głęboko i ślisko by przejechać na drugą stronę, więc wszyscy przemoczyliśmy doszczętnie buty :). Kolejne kilka brodów po drodze pokonaliśmy już bez problemu. Największą atrakcją jest pozostałości po wysiedlonej wsi (która kiedyś liczyła podobno ponad 100 domostw) jest dzwonnica aktualnie podlegająca renowacji.

Polany Surowiczne, ruiny dzwonnicy w trakcie renowacji
Polany Surowiczne, ruiny dzwonnicy w trakcie renowacji

Przez chwilę rozmawialiśmy z pracującymi tam ludźmi - dzwonnica jest rekonstruowana w czynie społecznym, do zrobienia pozostała odbudowa drewnianej kopuły. O inicjatywie można poczytać na stronie http://polanysurowiczne.waw.pl.

Polany Surowiczne, chałupa Elektryków KTE STYKI
Polany Surowiczne, chałupa Elektryków KTE STYKI

To chyba jakieś pozostałości po PGR-owskich stajniach:
Polany Surowiczne
Polany Surowiczne

Dodatkowo z pozostałości po wsi jest jeszcze kilka nagrobków, fundamenty cerkwi, zdziczałe drzewa owocowe. Sądząc po wiszących w wielu miejscach ostrzeżeniach oraz 'wstrząsających' opowieści Asi i Pawła :) z ich poprzedniej wizyty w tym miejscu - wypas była dobywa się tu po dziś dzień.

Ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem
Ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem

Nie dość, że wilki, nie dość, że niedźwiedzie to jeszcze buhaje??? Niebezpieczne jest życie Beskidzkiego bajkera :). My nie spotkaliśmy dziś żadnego z wymienionych stworzeń, jedynie spory okaz żmii zygzakowatej. 
Dalej ruszyliśmy świetnej jakości szutrem w kierunku Woli Niżnej. Wiedzie tu nowy szlak - Beskidzka Trasa Kurierska JAGA-KORA. O szlaku czytałem sporo w zimie i pewnie będę chciał go kiedyś przejechać. Trasa powstała by upamiętnić beskidzkich kurierów, którzy działali na tych terenach w czasie II wojny. Zainteresowanych tematem odsyłam pod TEN ADRES - długa ale ciekawa lektura, pozwalająca poznać klimaty jakie były w Beskidzie przecież stosunkowo nie tak dawno temu.

Oznaczenie Beskidzkiej Trasy Kurierskiej JAGA-KORA
Oznaczenie Beskidzkiej Trasy Kurierskiej JAGA-KORA

Z Woli Niżnej obraliśmy kierunek na jeszcze jedną nieistniejącą wieś - Jasiel. Byłem tam 2 lata temu. Przemierzanie kilometrów szutru to była czysta przyjemność. Beskidzkie dolinki w wiosennej oprawie, opuszczony PGR oraz PGRowskie kołchoz-bloki, ślady kultury łemkowskiej - takie atrakcje to tylko tutaj. Można powiedzieć, że przed II wojną te rejony tętniły życiem, teraz to prawie kompletna dzicz choć dziś akurat spotkaliśmy na tym odcinku całkiem sporo turystów w tym wielu na rowerach. 

Beskidzkie szuterki
Beskidzkie szuterki

Po chwili odpoczynku na placu biwakowym w Jasielu ruszyliśmy niebieskim szlakiem do pasma granicznego i dalej wzdłuż granicy na górę Kanasiówkę (823 m.n.p.m). Z Kanasiówki na północ prowadzą dwa szlaki: zielony i żółty. Zielonym jechałem 2 lata temu i przeklinałem tę zawaloną drzewami ścieżynę, dziś więc zjeżdżaliśmy żółtym. Trochę sobie po tym zjeździe obiecywałem - niestety szału nie było, ot stara droga zwózkowa. Ciekawy jestem jak wygląda teraz ten szlak zielony, bo na Kanasiówce wyglądało jak by odwiedzili go jacyś drwale i uprzątnęli te drzewa.
Z Wisłoka Wielkiego, gdzie skończyła mi się woda w bukłaku, wróciliśmy z powrotem na Pasmo Bukowicy. W porównaniu do zeszłego roku gdy tam jechałem - fragment singla jest niestety rozjeżdżony przez ciężki sprzęt. Od granicy rezerwatu jest jednak dalej super ale nie mogłem się tym ciszyć gdyż dopadła mnie jakaś potężna słabość. Nie wiem czy to przez to, że spędziłem cały dzień w mokrych butach, czy przez brak wody, czy przez to, że zrobiło się jakoś chłodniej ale kompletnie nie miałem siły jechać. Dodatkowo walczyłem z bardzo silnym stanem przed-skurczowym mięśni prawego uda. Dawno nie miałem takiej bomby, było naprawdę ciężko. Dobrze, że pasmo trochę przeschło w porównaniu do tego co było rano. Ściankę przed Puławami, którą w suchych warunkach zjeżdża się na pełnej, dziś zjechałem bardzo asekuracyjnie i z podpórką. Na parkingu przy samochodzie mocno odetchnąłem (jak tylko przeszła mi ochota na puszczenie pawia, hehe).
Spoko wycieczka, teoretycznie dość lajtowa ale jednak dała w kość. Beskid to Beskid i tyle.

Moje poprzednie przygody w Beskidzie Niskim.

Trasa:

+5km ze środy - Rebike, odpowietrzenie hampla :)




Dane wyjazdu:
40.00 km 30.00 km teren
03:25 h 11.71 km/h:
Podjazdy:932 m

Beskid Niski końcem marca

Sobota, 29 marca 2014 · dodano: 30.03.2014 | Komentarze 4

Beskid Niski odkładałem aż się zazieleni, czyli pewnie tak do połowy kwietnia ale skoro pojawiła się opcja wyjazdu 'na krzywy ryj' i sprzyjająca pogoda to postanowiłem skorzystać. Z  SebastianemJackiem i  Łukaszem w sobotni poranek ruszyliśmy żółtym szlakiem z Tylawy w kierunku Olchowca. Celem był szczyt Baranie oraz przejechanie sporego kawałka pasma granicznego. Pierwsze kilometry żółtego szlaku to jazda przez przyjemną typowo beskidzką dolinkę - brakowało mi bardzo takich klimatów przez zimę. Po paru kilometrach napotkaliśmy spore, bobrowe żeremie oraz pierwszą przeprawę przez dość głęboki strumień.

W roli mięsa armatniego
W roli mięsa armatniego

Oczywiście nie mogłem przepuścić okazji, żeby nie pośliznąć się na glinie i przemoczyć doszczętnie lewego buta - cóż, życie - chłopaki przynajmniej mieli ubaw :). Ogólnie podczas tej wyrypy przeprawialiśmy się przez różnego rodzaju strumienie i rozlewiska baaardzo wiele razy i na różne sposoby, dobrze że było naprawdę ciepło :). Nie brakowało również ton błota no ale spodziewaliśmy się tego. 

Kamienny most i cerkiew w Olchowcu
Kamienny most i cerkiew w Olchowcu

Początek z Olchowca to szuter ale od wjechania do Magurskiego PN zaczęła się jazda po dość zniszczonej przez ciężki sprzęt leśnej drodze. Końcówka szlaku przed Baranim to konkretna stromizna, więc był już typowy dla górskich wypraw - wypych, chociaż Sebastian zajechał naprawdę wysoko. Baranie (po  słowacku Nástavok; 754 m n.p.m.), to szczyt Beskidu Niskiego leżący w granicy Polsko-Słowackiej, na którym znajduje się 17 metrowa, drewniana wieża widokowa zbudowana w 2006. "Drewniana" i "zbudowana w 2006" nie wróżyło zbyt dobrze ale to naprawdę solidna konstrukcja.


Wieża widokowa na Barnim (754 mnpm)
Wieża widokowa na Barnim (754 mnpm)

Widoki z niej to czysta poezja, Beskidu esencja, powód dla którego warto się tak mordować z tym wypychaniem roweru :).
W kierunku na zachód
W kierunku na zachód © tmxs

Słowacka strona
Słowacka strona © tmxs

Przykampiliśmy tam chwilę, była czas na foty i żarcie, a potem zaczęła się prawdziwy konkret: szlak granicznym na wschód, na Barwinek! Jazda tym szlakiem była po prostu genialna. W 80% był to suchuteńki, bardzo urozmaiconym singiel, który nie stracił na jakości nawet jak opuściliśmy tereny parku narodowego.

Świetnej jakości singiel na szlaku granicznym
Świetnej jakości singiel na szlaku granicznym

Szlak godny polecenia miłośnikom MTB - zjazdy bajeczne, podjazdy wymagające. Interwałowo góra-dól, miejscami dobre widoki na okoliczne pasma i właściwie to minimalne ilości błota. 

Podjazdy, podjazdy, podjazdy
Podjazdy, podjazdy, podjazdy

Zjazdy nie były jakoś bardzo wymagające techniczne ale było się gdzie wyszaleć. W momencie gdy myślałem, że szlak już mnie niczym nie zaskoczy, przed samym Barwinkiem trafiła się bardzo długa i całkiem stroma ściana. Idealne zwieńczenie 10km wspaniałej, górskiej jazdy. W końcu dotarliśmy do Barwinka, przejścia granicznego Polska-Słowacja.

Strona SK
Strona SK

Strona PL
Strona PL

Pierwotnie mieliśmy jechać jeszcze parę km dalej granicą na Jałową Kiczerę, ale ze względu na lekką obsuwę czasową zdecydowaliśmy się na lżejszy wariant. Z Barwinka, przez kolejną urokliwą beskidzką dolinę udaliśmy się do miejscowości na której nazwie łamałem sobie język cały dzień: Zyndranowej.

Klimat beskidzkich dolinek
Klimat beskidzkich dolinek

W Zyndranowej znajduje się ciekawy Skansen Kultury Łemkowskiej. Łemkowie to grupa etniczna licznie zamieszkująca Beskid Niski przed okresem masowych wysiedleń po 2 wojnie, nieliczni zamieszkują te tereny do dziś. Skansen to bardzo klimatyczne i godne polecenia miejsce - znajduje się tam łemkowska kurna chata, kuźnia, stajnia, kapliczka, trochę pozostałości z wojny.

Achtung! Beczka Wermachtu!
Achtung! Beczka Wermachtu!

MTB kampa w skansenie
MTB kampa w skansenie

Ze skansenu asfaltem wróciliśmy do Tylawy.
Oczywiście nagrałem trochę materiału na kamerce niestety  popełniłem dziś kolejne błędy. Tym razem kąt kamerki był ok - dopóki siedziałem na wyciągniętej sztycy. Przy pozycji zjazdowej nadal jest zbyt nisko. To jednak nic - na tygodniu bawiłem się ustawieniami i zapomniałem ich zmienić - dlatego wszystko nagrałem w jakości 'średniej' zamiast 'najwyższej' i to niestety widać. Kolejne lekcje z kręcenia MTB POV odrobione, będzie tylko lepiej. Zobaczę czy da się z tego sklecić cokolwiek.
Ogólnie to był naprawę świetna wyrypa, dzięki za jazdę Panowie!
O moich poprzednich wycieczkach po Beskidzie Niskim poczytać można  TUTAJ
Wideo:




Dane wyjazdu:
44.00 km 30.00 km teren
03:46 h 11.68 km/h:
Podjazdy:1085 m

Jesienny Bez-kit po GieDoEsDoBe

Sobota, 5 października 2013 · dodano: 06.10.2013 | Komentarze 1

W sobotę pojechałem do Dukli ale jednak nie na jakiś tam maraton, a na wyrypę. Towarzyszył mi Paweł, który powraca do MTB po 123 latach samowolnej banicji i uskutecznianiu rolkowo-nartowej herezji. Stwierdziliśmy, że pojedziemy coś lajtowego, a więc wybór padł na Beskid Niski, a ściślej mówiąc Beskid Dukielski. Jak na lajtową trasę przystało rozpoczęliśmy od .. 6km podjazdu żółtym szlakiem :) - miejscami dość stromego i technicznego ze względu na koleiny i błoto. Bardzo podobał mi się ten odcinek. Po jakimś czasie dotraliśmy do Głównego Szlaku Beskidzkiego - jak wiadomo na GSB raczej nie ma lipy, trochę tłuczemy się po lesie i zjeżdżamy do Chyrowej.
Cerkiew w Chyrowej © tmxs

Tu jemy posiłek w wypaśnej wiacie, z dużym paleniskiem, ewidentnie przystosowanym pod wypiek dzików :). Po krótkiej przerwie jedziemy dalej na zachód.
Magura Chyrowa © tmxs

Zbliżenie na pasące się na stoku stado owiec ;) © tmxs

Dziś był mocno podjazdowy dzień, prawie cały czas pod górę. W okolicy wzgórza Polana (651mnp) zaczynają się widoki na wzgórza Magurskiego Parku Narodowego, okolice Dukli, pogórze Strzyżowskie, Liwocz.
Ponętne kształty Cergowej :) © tmxs

Trochę dalej na zachód, dzięki czujnemu oku Pawła możemy nawet zaobserwować dość odległe Tatry. Dla takiego ignoranta jak ja, podróże z Dakiem są naprawdę kształcące :). Poza tym Paweł robi naprawdę zajebiste zdjęcia.
Tatry w oddali © tmxs

Jazda po Łysej Górze (641 mnp) to już widoki takie, że nie wiadomo, w którą stronę patrzeć. Ostatecznie docieramy do punku widokowego na Grzywackiej Górze, skąd widać naprawdę kawał Podkarpacia. Pogoda super ale było dość chłodno i naprawdę mocno wiało. Wieża to konstrukcja taka sobie - przy tym wietrze dość mocno kiwała się na wszystkie strony tak, ze można nabawić się ataku choroby morskiej :). Wyleźliśmy na górę ale ja długo tam nie wysiedziałem, ze względu na lodowaty wiatr, piździło naprawdę konkretnie.
Z wieży Paweł obwieszcza całemu światu powrót do MTB, dzieją się cuda, zwierzęta mówią ludzkim głosem, po niebie przelatuje kometa © tmxs

A to ja, skromny kronikarz uwieczniający tę wiekopomną chwilę © tmxs

Magurski Park Narodowy zdaje się być na wyciągnięcie ręki, na północy wyraźnie widać Liwocz, Sucha Góra, pasmo Jazowej i Klonowej Góry zdają się stąd być takie niewielkie. Polecam to miejsce i polecam ten odcinek GSB ale w odwrotnym kierunku bo jest dużo bardziej zjazdowo.
Widok z wieży w kierunku Łysej Góry © tmxs

Widok w kierunku Magurskiego Parku Narodowego © tmxs

Zjechaliśmy do Nowego Żmigrodu. Chcieliśmy jeszcze przyatakować Górę Franków, najwyższy szczyt Gór Iwielskich ale polna droga z mapy urwała się w krzakach więc wróciliśmy do Dukli.
To był naprawdę dobry wyjazd. Myślałem, że Paweł po tak długiej przerwie będzie zaczynał z 'janusz level' ale okazało się, że jednak tak bardzo nie zardzewiał i nadal potrafi konkretnie szarżować na zjazdach i podjazdach :). To była naprawdę dobra wyrypa.


Dane wyjazdu:
56.00 km 42.00 km teren
04:10 h 13.44 km/h:
Podjazdy:1279 m
Rozbójnicy:

Mtb melanż zdawał się nie mieć końca

Sobota, 24 sierpnia 2013 · dodano: 24.08.2013 | Komentarze 4

Na Beskid Niski ustawiałem się z Michałem chyba od czerwca i w końcu się udało. O 8:40 wyruszyliśmy z Puław Górnych Głównym Szlakiem Beskidzkim w kierunku pasma Bukowicy. Początek trasy bardzo podobny do mojego ubiegłorocznego wypadu w Beskid ale w przeciwnym kierunku. Całą drogę pod górę przebyliśmy w gęstej mgle, kompletnie nic nie było widać.
Atmosfera była dosłownie gęsta © tmxs

Jazda pasmem super ale gdzieś tak w połowie słyszę głośne BUM!!! - tylna opona Michała, pamiętająca jeszcze czasy Bolka i Lolka w TV, eksplodowała. Czarna seria awarii na wyrypach z moim udziałem zdaje się nie mieć końca. A taki dobry produkt, polski, podkarpacki - Dębica. Podklejenie nic nie dało, dętkę wybuliło i Michał postanawia wracać ale nalega, żebym ja jechał dalej. Ja jadę, bo chciałem dotrzeć chociaż na Tokarnię na którą już tylko rzut beretem. Po jakiejś pół godziny docieram tam ale widać niewiele.
Tokarnia we mgle © tmxs

Mglisty Beskid © tmxs

Na szczęście po chwili wiatr rozprasza mgłę, pokazuje się słońce i jest o wiele lepiej.
Panorama z Tokarni © tmxs

Zjazd z Tokarni w kierunku Karlikowa jest zajebisty, zwłaszcza stromy odcinek singla między drzewami, ładny widok na pobliski Szeroki Łan.
Szeroki Łan (688 mnp) © tmxs

Od Przybyszowa ruszam dalej czerwonym szlakiem w kierunku góry Kamień - super jazda leśnym singlem wiele kilometrów tego co w mtb najlepsze.
Kamień na Kamieniu © tmxs

Gdy samotna jazda przez las zaczyna mi się już trochę dłużyć docieram na łąki w okolicy Wahalowskiego Wierchu. Rozpogodziło się, sporo widać: pasmo graniczne, Bieszczady, pasmo Bukowicy, a nawet chyba Cergową. Wszystko w sielskiej atmosferze sianokosów.
Snop na snopie © tmxs

Wał na Wale © tmxs

W oddali Bieszczady © tmxs

Pasmo graniczne © tmxs

Zjeżdżam do Czystogarbu przez skoszone łąki, dalej asfaltem i leśną drogą powracam na Pasmo Bukowicy i Głównym Beskidzkim jadę do Puław. Zajebista jest zwłaszcza końcówka zjazdu przez las, przed samymi Puławami ze ścianką i krętym singlem. Mgła ustąpiła całkiem i teraz już z Puław coś widać.
Głowny Szlka Beskidzki przed Puławami © tmxs

Szkoda awarii Michała bo trasę planowałem dłuższą ale mimo wszystko Beskid Niski jest zajebisty!


+7km z piątku.

Dane wyjazdu:
114.00 km 70.00 km teren
10:56 h 10.43 km/h:
Podjazdy:2310 m

Lekcja mtb w Beskidzie Niskim

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 20.05.2012 | Komentarze 8

W końcu dorosłem do jakiejś naprawdę poważnej trasy. Razem z Dakiem postanowiliśmy zrobić 100km po Beskidzie Niskim. Chciałem, żeby w końcu pękła mi ta stówa ale nie po jakichś asfaltach, płaskościach czy coś - ale podczas konkretnej terenowej, górskiej trasy. W końcu jak tracić rowerową 'niewinność' to nie byle jak :). Trasę zaprojektował Paweł.

Ustawiliśmy się o nieludzkiej porze - 6:10 rano u mnie pod blokiem. Załadowaliśmy mój rower na samochód i jazda s19 na Duklę. Na miejscu zaparkowaliśmy w zatoczce dla tirów i obładowani ciężkimi plecakami jak juczne woły ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Cergową. Po przejechaniu 100m zorientowałem się, że z tak ciężkim plecakiem sag w moim damperze to jakieś 60% i musieliśmy się wrócić do samochodu po pompkę. Niebieski szlak na Cergową w jednym miejscu jest prawie pionową ścianą i trzeba było wnosić graty. Tu też pierwszy raz miałem okazję ujrzeć salamandrę plamistą - to nie był jedyny ciekawy okaz przyrodniczy jaki napotkaliśmy tego dnia ale o tym później. Po krótkim postoju na szczycie Cergowej (716m) ruszyliśmy w dół, żółtym szlakiem w kierunku Zawadki Rymanowskiej. Zjazd był dość ostry, po tym zacząłem rozumieć dlaczego do enduro ludzie zbroją rowery w tarcze 200mm czy opony 2.5 :), zrozumiałem też, że jeśli nie zakupie ochraniaczy to po paru latach jazdy na platformach z ostrymi pinami moje piszczele i łydki będą wyglądać jak twarz Freddiego Krugera.

Po rozsprawieniu się z Cergową nadeszła pora na Piotrusia (728m) - tu jednak nie chcieliśmy zdobyć szczytu a tylko objechać górę po stoku korzystając z wewnętrznej drogi nadleśnictwa. Przejazd tą drogą to było coś takiego jak Grochowiczna w wersji turbo - szeroka droga, tylko większe podjazdy, zjazdy i zamiast kamieni jakiś bardzo sypki drobny żwiro-miał.

Po dojechaniu do asfaltu ruszyliśmy na Jaśliska by później wskoczyć na niebieski szlak, który doprowadził nas do granicy ze Słowacją. Wzdłuż granicy poruszaliśmy się na wschód, przez Koprwiczną. Na szlaku wzdłuż granicy było trochę podjazdów dość ciężkich do podjechania przy tej wilgotności i lekkim błocie ale ogólnie jazda po tej naszpikowanej korzeniami i kamieniami trasie była pyszna a Paweł (najbardziej wybredny smakosz i koneser singli) werbalnie wystawiał swoje certyfikaty jakości kolejnym kilometrom singletracka :).

Singletrack ze cerytfikatem jakości Pawła :) © Dak


Po jakimś czasie zjechaliśmy przez pola do Jasiela - terenów dawnej, wysiedlonej podczas akcji "Wisła" wsi. Bardzo klimatyczne, położone w dolince miejsce - znajdują się tam pomniki kurierów beskidzkich AK oraz pomordowanych Wopistów a także ruiny gospodarstwa prowadzonego w latach 80 przez więźniów.

Jasiel © Dak


Na znajdującym się tam polu biwakowym, z użyciem kuchenki turystycznej Pawła przygotowaliśmy ciepły posiłek.

Szamka © Dak


Na miejscu było sporo ludzi - studenci z URz odbywali rajd śladami kurierów beskidzkich AK - była grupa konna, piesza a nawet rowerowa.

Po posiłku ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Kanasiówkę zwaną też Babą (823m) - jakieś 4km pedałowania prawie cały czas na młynku po obfitym żarciu dało trochę popalić. Siły dodawała nam jednak myśl o zielonym szlaku z Kanasiówki, który na mapie wyglądał jak 10km zjazdu. 10 km zjazdu - to brzmi jak definicja raju na ziemi, spodziewałem się jakiejś fajnej terenowej jazdy tak szybkiej, że Paweł nie nadąży z wystawianiem swoich certyfikatów :). Rzeczywistość okazała się jednak boleśnie inna od wyobrażeń. Ten szlak spokojnie można by nazwać szlakiem 100000 zwalonych drzew - drzewo na drzewie i drzewem pogania. Przez leżące na drodze potężnie pnie, krzaki oraz bajora szlak jest całe km nie przejezdny i zamiast zjazdu było pchanie albo przenoszenie. Ścieżka zebrała zatrważającą ilość jobów na metr bieżący :), prawie jak żółty z Dynowa na Wilcze. Okazji do zerwania haka przerzutki też było multum. Nie polecam tam jechać, nie polecam nawet tam iść. Jedynym plusem tego szlaku jest całkiem niezłe oznaczenie jak na taki paździerz. Jedynie ostatni terenowy odcinek - jakieś 500m technicznego, błotnego zjazdu do asfaltu wyglądało sensownie.

Nieźle nabuzowani dotarliśmy do Moszczańca czyli miejscowości, w której nie ma sklepu - a w bukłakach tęga susza. To + przeżycia ze 'zjazdu' zielonym prawie sprawiło, że mieliśmy wrócić asfaltem do Dukli, ale Paweł nie jest z tych co się łatwo poddają więc pojechaliśmy dalej zgodnie z planem - do miejscowości Wisłok Wielki - gdzie udało nam się uzupełnić zapasy. Kolejny etap to podjazd żółtym szlakiem do Głównego Szlaku Beskidzkiego, oznaczonego kolorem czerwonym, wiodącego przez wzgórze Tokarnia. Droga jest potwornie zmasakrowana przez ciężki sprzęt. Po dotarciu do szlaku czerwonego zrezygnowaliśmy z wycieczki na oddaloną o rzut beretem Tokarnię, ze względu na zmęczenie i brak czasu.

Widok z pasma Bukowicy © tmxs


Rozpoczęliśmy podróż czerwonym do Puław - szlak mocno uczęszczany i przejezdny, w tym miejscu prowadzi po szczytach należących do pasma Bukowicy, jechaliśmy przez Smokowisk a, Skibce, Wilcze Budy - wszystko na wysokości ponad 700m po bardzo przyjemnym błotku. Tu natknęliśmy się na prawdziwego łosia, a właściwie to łosia-akrobatę :). Zwierzę uciekając na nasz widok wykonało ekwilibrystyczny skok w krzaki - szkoda, że nie udało się tego nagrać na kamerze - była szansa na hit internetu :). Leśny odcinek zjazdu do Puław to niezłe wyzwanie - śliskio mokro, kręto, stromo i jeszcze zapadający zmrok - chcieliśmy się jak najszybciej już wydostać z tego lasu. W końcu się udało, założyliśmy lampki i kurtki i eleganckim, długim szuterkiem ostatecznie zjechaliśmy do asfaltu w Puławach. Tutaj zaczął się najcięższy dla mnie odcinek - nocna, szutrowo-asfaltowa dojazdówka do Dukli. Sama trasa była niczego sobie ale noc połączona ze zmęczeniem i zimnem robiła swoje. Momentami odcinało mi już zasilanie. Mimo wszystko 2 terenowe zjazdy, zwłaszcza ten ostatni z widokiem na rozświetloną Duklę - będę długo pamiętał. Dokładnie o godzinie 23:59, po prawie 16 godzinach trasy, wyczerpani wróciliśmy do miejsca gdzie zostawiliśmy samochód.

23:59 :) © tmxs


Paweł musiał jeszcze prowadzić auto ponad godzinę do Rzeszowa a ja zająłem się drzemką na miejscu pasażera :).

Patrząc na to teraz, po upływie kilkunastu godzin nie myślę już o potężnym zmęczeniu ani o kłodach którymi zawalony był odcinek trasy - pamiętam głownie naprawdę epicką górską wycieczkę. Pojechaliśmy mocno, zarówno jeśli chodzi o dystans jak i przewyższenia, zdobyłem masę doświadczenia i zaliczyłem długie, przyjemnie błotne szlaki - prawdziwe pełnokrwiste enduro. Na własnej skórze przekonałem się jak powoli zdobywa się kilometry w górach. Pożyczając sobie hasło reklamowe Cyklokarpat mogę napisać, że poznałem czym jest prawdziwe kolarstwo górskie :). Teraz pora zabrać się za pranie ciuchów i mycie roweru.

Wpis u Pawła

Film zmontowany przez Pawła:


Mapa sporządzona przez Pawła: