Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Konkret.PL

Dystans całkowity:1491.43 km (w terenie 948.00 km; 63.56%)
Czas w ruchu:155:01
Średnia prędkość:9.62 km/h
Maksymalna prędkość:47.88 km/h
Suma podjazdów:59665 m
Suma kalorii:3035 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:45.19 km i 4h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
28.98 km 25.00 km teren
05:00 h 5.80 km/h:
Podjazdy:1796 m
Rozbójnicy:

Niedziela pracująca

Niedziela, 17 czerwca 2018 · dodano: 19.06.2018 | Komentarze 3

Droga autem do Korbielowa była długa, kręta i wyboista. To było jednak nic w porównaniu ze zdobywaniem naszego dzisiejszego celu - Pilska (1557 m.n.p.m). No ale Pilsko to góra nie byle jaka. To najwyżej jak dotąd dotarłem z rowerem. To, że czeka nas tu tęga robota było pewne jak gacie z lajkry na maratonie. Trasa na szczyt w skrócie wyglądała tak: żółty szlak, droga stokowa, znowu żółty szlak, czerwony szlak, niebieski szlak, zielony szlak -> PILSKO. Ponad 900 metrów w pionie na 6km. Na zegarze 12:30, a myśmy jeszcze nic nie zjechali?

Tak było ...
Tak było ...
I tak też było
I tak też było

Kiedyś tu zatańczę
Kiedyś tu zatańczę 

Już naprawdę niedaleko
Już naprawdę niedaleko

U celu - PILSKO
U celu - PILSKO 

Ten czarny szlak na Górę Pięciu Kopców widoczny na zdjęciu, bardzo mi się podobał. Takie czudeckie verty na rosyjskich sterydach. Chciałbym to kiedyś zjechać ale w dzień powszedni poza sezonem turystycznym. Bo dziś na Pilsku było kilkadziesiąt osób. Widoki ze szczytu - wiadomo, rewelacja. 
Babia Góra
Babia Góra 

Pilskie widoki
Pilskie widoki #1

Pilskie widoki
Pilskie widoki #2

Choć ja po tylu wyjazdach w góry widokami już się nie jaram tak bardzo. Wolę widoki sytych szlaków zza kierownicy mojego roweru. I na takie dziś mocno liczyłem. Sam szczyt leży kilkaset metrów po słowackiej stronie granicy i nasz pierwszy zjazd również był szlakami po słowackiej stronie. Jedziemy najpierw zielonym, jest szeroko i łagodnie, całą robotę robi tu zawieszenie. Można by to pewnie jechać bez użycia hamulca gdyby nie ślepe zakręty. Zabawa zaczyna się gdy odbijamy na niebieski szlak. Początek nie zachęca - wąski singiel przez kosówkę na którym nie mieści się keira. Jednak gdybyśmy tu zawrócili to popełnilibyśmy błąd jak pogoda na zawodach w Bielsku, bo cała zabawa zaczyna się chwilę dalej. Mamy tu do czynienia z pięknym, szybkim naturalem z dużą ilością korzeni i uskoków. Piękny szlak, najprzyjemniejszy dzisiaj. Jedziemy nim aż do momentu gdy wpada na drogę zrywkową.

Piękno niebieskiego szlaku #1
Piękno niebieskiego szlaku #1 

Piękno niebieskiego szlaku #2
Piękno niebieskiego szlaku #2

Przerwa w pracy
Przerwa w pracy

Dalej podobno nie ma nic ciekawego, więc po własnych śladach wracamy na górę. Z Pilska przeciskamy się kawałek do granicy i zaczynamy zjeżdżać niebieskim szlakiem granicznym do przełęczy Glinne. TEN SZLAK TO HARDKOR W SPÓD!!!!!! Jak oglądałem zdjęcia ze szczytu Pilska to myślałem, że fajnie będzie sobie pojeździć wśród morza kosówki. Byłem idiotą. Kosówka to paskudna sektunica, spokojnie mogąca rywalizować o miano najgorszej rośliny około-szlakowej z tarniną. To gówno nie tylko haracze ręce i nogi ale jest bardzo sztywne i bliższy kontakt nawet z niewielką kępą może się skończyć ściągnięciem gościa z roweru. Ten szlak byłby jednak hardkoworowy nawet gdyby wykarczowali te krzaki. To jest miejscami stroma rynna pełna wielkich głazów, którą płynie strumień. Spokojny przejazd niestety uniemożliwiały grupy turystów, z którymi nie ma się tu zupełnie jak rozminąć. Te przepychanki skutecznie odbierały mi ochotę do walki. Punktem kulminacyjnym jest tu stroma ścianka po kamulach, gdzie trzeba wskoczyć w prawie 1m głęboką wyrwę i prosto w zawalony gruzem zakręt w lewo. Trudny kawałek. Jeszcze się zobaczymy. Ale tak, że tym razem bez świadków - turystów.

Szukając linii ...
Szukając linii ... 

Po tej ściance już myślałem, że dalej będzie łatwo ale gdzie tam. Dalej czekała na nas gruba rąbanka w rynnach wypełnionych kamulami. Odcinek jest naprawdę bardzo długi, męczy psychicznie i fizycznie. Na szczęście liczba turystów zmalała. Opuściłem na tym szlaku swoją strefę komfortu, tak, że nie wiem czy bym ją dostrzegł przez lornetkę. Szlak poniewiera tak, że toczyłem już pianę z pyska, krwawiłem z licznych ran zadanych przez kosówkę, myślałem że tu polegnę. Nie bawiłem się tak dobrze na rowerze chyba jeszcze nigdy :D. Przed samą przełęczą szlak zmienia charakter diametralnie - przechodzi w szeroki, błotnisty i mega płynny singiel. Po takiej rąbanie taka jazda to wielka ulga, miałem wrażenie że unoszę się w powietrzu. Na przełęczy musieliśmy wypić po pół litra zimnej kofoli na głowę żeby ostudzić emocje po takim masakratorze. Choć po czymś takim pasowało by raczej się napić siwej juchy vol70%. I pewnie byśmy tak zrobili, gdyby nie fakt, że mieliśmy tu jeszcze dziś trochę do zrobienia. Stokówkami i stromiznami stoków narciarskich wracamy tym razem "tylko" na Halę Miziową, czyli ponad 400 w pionie. Nawet ładną część tego udało się podjechać.

Stokowe stromizny
Stok narciarski

Na górze zrobiło się dość chłodno, na szczęście nie było tłumów takich jak rano. Ostatnim zjazdem tego dnia był żółty do Korbielowa. Szlak jest dość różnorodny, początkowo łatwy i szeroki. W pewnym momencie odbija z drogi leśnej w wąski trawers i tu zaczyna się ostra charówa. Trochę ten odcinek przypomina żółty z Przehyby ale z kamieniami większymi 5 razy. Rumowisko okrutne. Miejscami brakuje nachylenia i prędkości żeby po tym przejeżdżać, trzeba korbować ale nie jest to takie proste, ze względu na wystające głazy. Myślałem, że po niebieskim granicznym, wszystko inne będzie igraszką ale muszę przyznać, że orobiłem się tu konkret. Nie jest to zjazd dla ludzi o delikatnych dłoniach florysty. Floł tu nie ma, raczej bolesny kierat i fedrowanie na przodku. 
Krótka ta wyrypa wyszła ale to było samo sedno. Niedziela nie handlowa, a tu tyle roboty, powinni tego ustawowo zakazać. Trzy grube zjazdy to jest to. Zajebiste tereny na rower, składam wyrazy uznania, oddaję chwałę, daję im okejkę, lajka przybijam pjonteczkee i super najs. Ten sezon jest naprawdę ciekawy, szkoda, że tak mało czasu na jazdę.

Dane wyjazdu:
34.43 km 26.00 km teren
05:25 h 6.36 km/h:
Podjazdy:2050 m
Rozbójnicy:

Git malina, zjazdy primasort, adrenalina, rowery pancerne jak czołg

Poniedziałek, 7 maja 2018 · dodano: 07.05.2018 | Komentarze 2

Polico! Gdzieś ty była całe moje życie. Zaliczyłem bardzo wiele innych szukając ciebie, również tę ladacznicę Przehybę. Ale po tej wyrypie wiem, że to z tobą będzie pięknie. Z tobą będzie inaczej. 

Jak narazie to każda wyrypa w tym roku wypada dalej. Dziś padło na Beskid Żywiecki a konkretnie pasmo Policy (1369 m.n.p.m). Zmierzałem na tę górę już w 2015, wtedy w wyniku różnych dramatycznych okoliczności - nie udało się. Ale to było dawno, w zamkniętym rozdziale innego życia. Nie wracam więc do tamtych wydarzeń zbyt często bo i po co skoro od tego czasu wpadło tak BARDZO WIELE zajebistych melanży. Ataku na Policę z miejscowości Sucha Góra dokonywałem więc z zupełnie czystą głową, gotowy do walki, otwarty na nowe wyzwania, nie stłamszony przez demony przeszłości i rozpamiętujący w kółko to samo. W opisie ostatniej wyrypy pisałem, że pora odpocząć od gruzowisk - ale patrząc na poniższe zdjęcie niebieskiego szlaku muszę napisać, że .... KŁAMAŁEM!
Kamienna masakra
Kamienna masakra 

No tak - tym szlakiem później wracaliśmy do samochodu. Co ciekawe gdzieniegdzie były omijki tych rumowisk po czymś takim:

Czyżby fragment przeszłości?
Czyżby fragment przeszłości? 

i zastanawialiśmy się z Pawłem czy czasem dawno temu ten szlak cały nie był taki. Może tak, może nie - jedno jest pewne - te czasy nie wrócą. Naturalne szlaki szybko giną, ale trzeba przyznać że dzisiejszy dzień pokazał mi, że w rejonie Policy jeszcze ich trochę zostało. Po dość krótkim acz intensywnym wypychu osiągnęliśmy rejony Hali Krupowej i pobliskiego schroniska, skąd zaatakowaliśmy czarny szlak do Sidziny Wielkiej. Był to zjazd najwyższej jakości. Początek to jakaś przedeptana przez turystów droga po-zrywkowa, ale dalej mamy sporo klasycznego, trawersowego singletraka. Szlak jest łagodnie nachylony, nie jest bardzo kamienisty, raczej szybki i bez większych trudności technicznych ale też daleko mu do twisterowego chodnika. Dzidowanie nim to prawdziwa przyjemność. Zapraszam na filmik u szanownego kolegi Pawła:


Fragment szlaku czarnego
Fragment szlaku czarnego 

Pasmo Policy
Pasmo Policy

Dobry początek dnia. Po robocie korzystając ze stokówki i wracamy z powrotem w okolice schroniska i atakujemy szlakiem graniowym kulminację pasma. Szlak z hali na wierzchołek Policy jest mega dobry. Niestety jest mocno zwalony drzewami, których pewnie jeszcze nie posprzątano po zimie. Mieliśmy nim zjeżdżać poźniej ale widząc co tu się dzieje pojawiają się pierwsze pomysły zmiany planów. Szkoda bo to jest mniej więcej coś takiego:

Typowy szlak w tym rejonie
Typowy szlak w tym rejonie 

Ogólnie południowa część wierzchołka Policy to w dużej mierze wielki wiatrołom. Dzięki temu jest tu przyjemny widoczek na ośnieżoną jeszcze Babią Górę. Po krótkim czilu jedziemy dalej na zachód ku Hali Śmietanowej. Jest tu łagodny zjazd, w podobnym klimacie jak od wschodu. Niestety - długi weekend i sporo turystów sprawia, że muszę traktować ten odcinek jak jazdę po miejskim deptaku.

Słynny drop z filmu Enduro Me
Słynny drop z filmu Enduro Me

Babia Góra
Babia Góra

Z Hali Śmietanowej atakujemy główną atrakcję dzisiaj - żółty szlak w kierunku Mosornego Gronia. To jest ten hardkor! Ciasna rynna miliona korzeni. Gdy tylnim kołem zjeżdżasz z jednego uskoku to przednie jest już w trakcie kolejnego. Choć w jednym miejscu zatańczyłem tu ostrego breka to ewidentnie jest to jeden z lepszych lepszych szlaków jakie jechałem. Na dole łapy mi się telepały. Szanuję i powrócę. 
Pozowane, już przy powrocie, wyżej jest tak samo ale na ścianie
Pozowane, już przy powrocie pod koniec zjazdu, wyżej jest tak samo ale na ścianie 
I ponownie zapraszam na video kolegi Pawła:

Korzystając z tajnych dróg leśnych wróciliśmy na Halę Śmietanową i dalej czerwonym szlakiem z powrotem na Policę, zaliczając kolejny kawałek fajnego zjazdu. W planie mieliśmy jechać dalej czerwonym pod schronisko ale ze względu na wiatrołom zmieniamy plany. Ryzykujemy zjazd niebieskim na południe. Taka niewiadoma - stały punkt programu w naszych wyrypach. Z reguły jak się eksploruje niewiadome szlaki to 4/5 razy trafia się pasztet jak ostatnio (O)gorzała. No ale to Polica więc tym razem było inaczej. Początek zjazdu to singiel przez borówki potem wjeżdża się do lasu na odcinek przypominający najlepsze fragmentu żółtego z Ćwilina. Dalej jest krótki wypych na Czyrniec (1328 m.n.p.m) rownież pięknym, technicznym i wartym zjechania singlem. Z Czyrnieca w dół dalej jest sporo singla o łagodnym nachyleniu ale z korzeniami i kamieniami - że cały czas jest robota. I choć ten singiel stopniowo staje się coraz szerszy by ostatecznie zmienić się w szeroką drogę zrywkową - to naprawdę był to syty zjazd i ryzyko się opłaciło. Dużą zaletą jest to, że spotkaliśmy na tym szlaku jedynie dwójkę turystów.

Czyrniec (1328 m.n.p.m)
Czyrniec (1328 m.n.p.m) 

Miejscowa sieć dróg zwózkowych
Miejscowa sieć dróg zwózkowych

No to teraz pozostało wrócić kolejny raz w okolice schroniska. Sprawę ułatwia rozbudowana w tym rejonie sieć szerokich dróg stokowych. Mimo łatwego zdobywania wysokości, ja już czułem w nogach tę wyrypę. Czułem ją też w rękach, bo chyba rzadko kiedy się zdarza taka wyrypa, że każdy zjazd to ciężka robota. A przed nami została ta najbardziej fizyczna czyli zjechać niebieskie gruzowisko, które podchodziliśmy rano. Przed taką przyjemnością musiałem się posilić schroniskową pomidorówką i wypić kolkę. Fajne to schronisko - takie kameralne, inne od tych sądeckich czy gorczańskich molochów. Bez tego zastrzyku energii to bym chyba nie dał rady na tym kamieniołomie. Rzucałem się w te głazy już taki półprzytomny ale było to nawet wesołe i doprowadziło nas pod sam samochód. To była wyrypa na bogato. Chwała kierownikowi i jego doradcy też. 


Dane wyjazdu:
39.42 km 20.00 km teren
05:30 h 7.17 km/h:
Podjazdy:1984 m
Rozbójnicy:

Gruzy jak arbuzy

Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 25.04.2018 | Komentarze 4

W zeszły roku pisałem, że będę bywał w Beskidzie Wyspowym częściej i jak narazie słowa dotrzymuję, bo to druga z rzędu wyrypa w ten region. Podobnie jak w tamtym roku na pierwszy ogień poszedł Ćwilin (1072 m.n.p.m) zdobyty niebieskim szlakiem pieszym od Jurkowa. I podobnie jak ostatnio zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem na zachód. To taki zjazd, że po nim fanboje floł potrzebują pomocy psychologa. Ciężka robota po różnej wielkości luźnych kamieniach daje popalić. W jednym miejscu chciałem obrócić sobie ramiona korby i mnie przyblokowało. Podczas zjazdu zrzuciło mi łańcuch z tylnej zębatki. Musiałem się zatrzymać i wydrzeć go spomiędzy ramy a kasety, gdzie ugrzązł. Lubię takie bijatyki.

Taterki
Taterki 

Tak wygląda szczyt Ćwilina, w tle ośnieżona Babia Góra
Tak wygląda szczyt Ćwilina, w tle ośnieżona Babia Góra

Lubogoszcz (968 m.n.p.m)
Lubogoszcz (968 m.n.p.m) 

Po paru kilometrach szlak zamienia się w leśną drogę, którą przez Czarny Dział jedziemy dalej na zachód w kierunku Mszany. Po przerwie w sklepie ruszamy na pasmo Ogorzały, przez które biegnie zielony szlak. To była kompletna niewiadoma, którą chcieliśmy sprawdzić przy okazji. Mnie osobiście interesowało to pasmo, bo w nazwie ma słowo "gorzała". Czekał nas mozolny podjazd w pełnym słońcu okraszony fajnymi widokami. Na samym paśmie szaleje zrywka i wiatrołomy.

Na Czarnym Dziale (673 m.n.p.m)
Na Czarnym Dziale (673 m.n.p.m)

Luboń Wielki (1022 m.n.p.m) i Strzebel (976 m.n.p.m)
Luboń Wielki (1022 m.n.p.m) i Strzebel (976 m.n.p.m)  i Janusz (9km/h)

W paśmie Ogorzały (806 m.n.p.m)
W paśmie Ogorzały (806 m.n.p.m)

Zjazd nie okazał się warty tego podjazdu. Niedługo po starcie wpadliśmy na tak tęgą zrywkę, że ciężko było obejść zwalone drzewa. To był pierwszy w tym sezonie moment, że miałem ochotę cisnąć rowerem w krzaki i iść na piechotę. Serio Ogorzała to tak smutne miejsce, że nawet lokalny kleszcz próbował stąd wyemigrować na łydce Pawła. Mimo złości w jaką wtedy wpadłem, to dziś na chłodno stwierdzam, że warto eksplorować nieznane szlaki. Nie potrafił bym jeździć tylko po tych znanych, opisanych i sfilmowanych, jeśli tylko mi takie zostaną to dam sobie spokój z rowerem.
Po Ogorzale przyszła pora na powrót na Ćwilin, żółtym szlakiem rowerowym od południa. Z tej strony chyba najlepiej atakować tę górę bo nawet trochę da się podjechać. Ze szczytu tym razem wybieramy niebieski szlak na północ, do przełęczy Gruszowiec, gdzie znajduje się osławiony Bar pod Cyckiem. To był dzisiaj gwóźdź programu. To jeden z tych zjazdów, że trudno go zjechać płynnie za pierwszym razem. Wybór linii jest tu kluczowy, bo jak wybierzesz źle to kończysz na glebie albo w malinach jak ja. Raz wyłożyłem się na kamienie tak, że musiałem chwilę przycupnąć w ciszy na pobliskim pniaczku. Ze 2 razy wjechałem w krzaki, raz zgubiłem szlak. Naprawdę piękny downhill z korzeniami, kamieniami, uskokami, wszystko na znacznym nachyleniu. Sporo technicznych elementów. Działo się wiele - latały skały, gałęzie, krew się lała, kości trzeszczały. Ten szlak mnie doświadczył, sprawił mi ból, próbował mnie upokorzyć i zdeptać moją godność osobistą. Ja to doświadczenie szanuję, wyciągnę z niego wnioski i wrócę tam na kolejny pojedynek.
Z przełęczy Gruszowiec ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Śnieżnicy. Szlak ten to typowy dla tego rejony szeroki chodnik pełen różnorakich rozmiarów luźnych kamieni. Szczyt Śnieżnicy jest zupełnie niewidokowy.

Na Śnieżnicy (1006 m.n.p.m)
Na Śnieżnicy (1006 m.n.p.m)

Na zjazd wybieramy niedawno wyznaczony zielony szlak po grani w kierunku wschodnim. Szlak nie jest mistrzem pierwszego wrażenia. Niedługo po wyruszeniu, gubimy go i zjeżdżamy 70m w pionie, na szlak, którym podchodziliśmy. Gdy ma się w nogach ponad 1800m w pionie to podejście kolejnych 70 to nigdy nie jest dobra wiadomość. Gdy już po wspinaczce odnajdujemy szlak to za chwilę wpadamy w sam środek wielkiego wiatrołomu. To był moment kiedy stwierdziłem, że na tym zjeździe nie będzie już nic ciekawego. Całe szczęście - myliłem się. Dalsza część szlaku jest rewelacyjna. Jest singlem, krętym, płynnym i prawie pozbawionym luźnych kamieni. Zupełnie jak szlaki w południowo-wschodnim Podkarpaciu. To była miła odmiana po całym dniu walki z głazami wielkimi jak arbuzy. I choć szlak po paru km wpada na leśną drogę, gdzie odgłos pierwszego kamienia uderzającego w ramę szybko przypomina mi w jakiej części Beskidów aktualnie się znajduję - to było to świetne ukoronowanie tego zajebistego wyjazdu. I to by było na tyle, bo zjechaliśmy prawie pod sam samochód. Sezon zaczął się późno ale za to warunki do jazdy są mega. Czas jednak odpocząć od wyspowego gruzu i na kolejną wyrypę pojechać coś innego.

Dane wyjazdu:
43.00 km 20.00 km teren
04:20 h 9.92 km/h:
Podjazdy:1754 m
Rozbójnicy:

Beskid Zrywkowy

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · dodano: 18.04.2018 | Komentarze 4

Nadszedł czas inauguracji sezonu wyrypowego. Trzeba przyznać, że przerwa zimowa była tego roku wybitnie długa. Czy brakowało mi enturo? Szczerze pisząc to nie tak bardzo. Jeszcze niedawno żyłem od wyrypy do wyrypy. Gdyby wtedy zdarzyła się tak długa zima to pewnie pochlastał bym się już końcem marca. A teraz w wyniku bardzo wielu okoliczności nabrałem do tego dystansu. Co nie znaczy, że nie lubię sobie dobrze pojeździć. Podobnie jak rok temu na pierwszy poważniejszy wypad trafiłem w Beskid Wyspowy. Razem z Pawłem, Wojtkiem i Michałem zaparkowaliśmy w miejscowości Piekiełko i ruszyliśmy podjazdem asfaltowym na Pasierbicką Górę (763 m.n.p.m). Droga wiodła nas szutrami i asfaltami, ale odcinek od miejscowości Pasierbiec to chyba najgorszy asfalt jaki kiedykolwiek podjeżdżałem na fulu. Jak jechałem to w tamtym roku to ten podjazd przeniósł mnie do krainy bólu i cierpienia gdzie nie ma tlenu. W tym roku było podobnie. 

Na Pasierbicką
Na Pasierbicką

Station LKS Wierchy Pasierbiec
Station LKS Wierchy Pasierbiec

Tropiąc węża udało się go ogarnąć, a ze szczytu Pasierbickiej rozpoczęliśmy testowanie szlaku niebieskiego na południowy zachód. Zjazd taki sobie, racze szeroki, kamienisty i szybki. Nic wielkiego ale jak na pierwszy zjazd sezonu to nawet ok. Było by lepiej gdybyśmy go nie zgubili przez zrywkę, ale po krótkiej zamotce udało się wszystkim dotrzeć do asfaltu. Ruszyliśmy nim na nasz kolejny cel - Kostrzę.

Kostrza (719 m.n.p.m)
Kostrza (719 m.n.p.m)

Łapiemy szlak zielony i od razu włazimy w kolejną zrywkę, mozolnie pniemy się po stromej ścianie. Widać, że kiedyś był tu stromy, kamienisty zjazd rynną - niestety najprawdopodobniej przeszedł on do historii. Na szczycie jest czysto, jest nawet zadaszony stół i ławeczki. Po posiłku jedziemy dalej. Początkowo zjazd na zachód jest okej - opada dość łagodnie są korzenie i kamienie. Niestety, gdy zaczyna robić stromo i naprawdę ciekawie wpadamy w sam środek kolejnej brutalnej zrywki. Wyglądało to gorzej niż po tęgim bombardowaniu. Zejście po takiej zawalonej drzewami, gałęziami i luźnymi kamieniami stromiźnie było masakrą. Generalnie porażka i na tę chwilę szkoda czasu na tę górę. Szkoda, bo kiedyś musiało tu być naprawdę fajnie, o czym świadczy jakieś 100 metrów kamienistego singla na dole, który jakimś cudem ocalał przed drwalami. Z nic nieznaczących faktów dodam jedynie, że teren jest rezerwatem przyrody.

Tak wyglądał wypych na Kostrzę
Tak wyglądał wypych na Kostrzę

A tak wyglądał zjazd z Kostrzy
A tak wyglądał "zjazd" z Kostrzy

Prawo nie ochroniło ...
Prawo nie ochroniło ... 

A szkoda bo widać, że kiedyś ten szlak miał potencjał
A szkoda bo widać, że kiedyś ten szlak miał potencjał

Odpuszczamy kolejną górę z planu - Zęzów i jedziemy w kierunku Łopienia, z krótką przerwą na żarcie na orlenie i czekanie na jednego zawodnika, któremu było mało i zechciał dołożyć sobie jeszcze ponad 100 w pionie :D. Łopień atakujemy żółtym szlakiem rowerowym. Zastanawiam się po co znakować takie szlaki - skoro nikt tego na rowerze nie podjedzie, a tylko nieliczni je w całości zjadą i to tak bez grama zajawki. Droga zrywkowa, miejscami stroma z luźnymi kamieniami. Dla nas takie drogi to chleb powszedni, ale jeśli ktoś nieświadomy popatrzy na mapę i wybierze taki szlak na niedzielną przejażdżkę z rodziną to mu współczuję. Ogólnie to góra jest labiryntem dróg zrywkowych oraz przypuszczalnie poligonem dla fanów 4x4, panuje tu okrutny syf.

Szlak rowerowy na Łopień
Szlak rowerowy na Łopień

Także od tej strony Łopień nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Nie chce nam się nawet atakować widokowej polany na szczycie. Zjeżdżamy czarnym szlakiem w kierunku Tymbarku. Szlak kompletnie do zapomnienia - szeroki, lekko kamienisty stół. W Tymbarku w wyniku zamotki z mapą goście zaliczają małą kąpiel w rzece, a ja solidne schoduro do kładki :D.
Nasz kolejny cel to poznana w zeszłym roku, malutka i niepozorna Paproć (642 m.n.p.m). Rok temu zjazd z tej góry zielonym szlakiem był gwoździem programu. Na szczęście drwale póki co tam nie dotarli i tym razem szlak również nas nie zawodzi. W górnej części bardzo płynny potem całkiem konkretna ściana i zwóz do dołu kamienistą rynną. Że tak napiszę - polepszył nam nastroje :). 

Pasierbicka Góra z Paproci
Pasierbicka Góra z Paproci

Na koniec jeszcze trochę asfaltu i tak oto zakończyła się pierwsza wyrypa A.D 2018. Kawał solidnej roboty, choć pod koniec już trochę spuchłem. Niestety - gdy moi koledzy całą zimę przygotowywali swoje organizmy do ekstremalnego wysiłku, ja przygotowywałem swój jedynie do przyjęcia ekstremalnie dużych dawek etanolu. Dziękuję chłopakom, że umożliwili mi uczestnictwo w tym przedsięwzięciu. 



Dane wyjazdu:
37.10 km 20.00 km teren
03:40 h 10.12 km/h:
Podjazdy:1436 m
Rozbójnicy:

Rąbanki na kilometry

Środa, 18 października 2017 · dodano: 23.10.2017 | Komentarze 3

Jeszcze we wtorkowe popołudnie myślałem, że środa będzie zwykłym, biurowym dniem. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że udało się wycyganić pierwszy w tym roku urlop na MTB i zamiast w robocie, znalazłem się w Beskidzie Wyspowym. Nie zaglądałem tu często, droga od autostrady do Limanowej jest fatalna ale góry tu mają wspaniałe. Zaczęliśmy atakując Ćwilin (1071 m.n.p.m) od strony Jurkowa. Pogoda dziś wybitnie dopisała, to miła odmiana w tym paździeżowym pod tym względem sezonie.

Początek szlaku na Ćwilin
Początek szlaku na Ćwilin

Na Ćwilinie #1
Łopień (961 m.n.p.m)

Szlak niebieski, który wybraliśmy od tej strony jest zupełnie nieciekawy pod względem zjazdu - szeroka, leśna droga - ale na górę docieramy nim dość szybko i bez większych problemów. Czubek Ćwilina to rozległa polana, ciekawa widokowo. Dziś było tu dość tłoczno, za sprawą wycieczek szkolnych.

Na Ćwilinie #1
Na Ćwilinie #1

Na Ćwilinie #2
Na Ćwilinie #2 

Mogielica (1170 m.n.p.m)
Mogielica (1170 m.n.p.m), wytężając wzrok można dostrzec Lackową

Zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem na zachód. Ten zjazd to naprawdę ciężka, fizyczna robota. Parę kilometrów tęgiej rąbany w stromych rynnach wypełnionych kamieniami, bez ani jednego momentu odpoczynku. Non-stop kiera mocno w rękach i hałas kamieni uderzających o ramię, a czasem i o golenie - tak to pamiętam. Lubię takie zjazdy.

Easy Janusz
Easy Janusz

Angry biker
Angry biker 

Dalej asfaltem w kierunku Mogielicy z odpoczynkiem pod sklepem, temperatura w okolicy 20 stopni, nie sposób tego nie docenić. Mogielicę atakujemy początkowo szeroką leśną autostradą, potem stromą kamienną rąbanką, by dotrzeć na malowniczą, wręcz połoninową polankę. Ostatecznie "atak szczytowy" to wypych po mega stromej ścianie po okrutnej (a jakże) rąbance i jesteśmy pod wieżą widokową.

Polana stumorgowa
Polana stumorgowa

Typowy szlak Beskidy Wyspowego
Typowy szlak Beskidy Wyspowego

Widok z wieży #1
Widok z wieży #1 

Widok z wieży #2
Widok z wieży #2 

Szlaki na Mogielnicy to jak cały Wyspowy - istne rąbankowe eldorado, zjeżdżając w dowolną stronę trzeba być gotowym na ostre JEB-JEB po kamerdolcach, my dziś wybieramy żółty na północny wschód w stronę Słopnic. Ależ mi się podobał ten szlak! Początek dość mocno nachylony po sporych, już nie tak luźnych kamulach i to wszystko zakończone małym dropem. Dalej oczywiście sporo kamiennych rąbanek po rynnach ale są też piękne odcinki stromego, zakręconego niczym wyjazd z makdonalda w Brzesku singletracka po korzeniach. Po tym zjeździe byłem bardzo zadowlony. Pozostał, krótki podjazd na przełęcz Rydza-Śmigłego, gdzie zostawiliśmy samochód i to by było na tyle. Plan na dziś był bardziej ambitny ale dzień już krótki i nie wyrobilibyśmy. Fajny wyjazd, tak można kończyć sezon. W przyszłym roku napewno będę tu zaglądał częściej.


Dane wyjazdu:
40.70 km 30.00 km teren
05:10 h 7.88 km/h:
Podjazdy:2024 m
Rozbójnicy:

Mroczne sekrety panny Radziejowej

Sobota, 2 września 2017 · dodano: 04.09.2017 | Komentarze 10

Załamanie pogody oczywiście musiało nadejść w mój wolny weekend. Stojąc u stóp Pasma Radziejowej wiedziałem, że czeka mnie pogodowe dejavu z pewnej, majowej wyrypy - czyli zimno i bardzo wilgotno. Byłem jednak tak żądny mtb, że pojechałbym nawet gdyby spadł pierwszy śnieg. Sebek pewnie też. Dokooptowaliśmy jeszcze Michała - taki powiew młodości w grupie ludzi starych, zblazowanych i nadużywających alkoholu. Asfaltowym podjazdem z Gabonia zaatakowaliśmy Przehybę (1175 m.n.p.m), odbijając jednak przed szczytem na czerwony szlak na zachód. Nie był on jednak naszym celem na dzisiaj. Dziś chcieliśmy odkryć sekrety zachodniego sądeckiego - tajne, nieoznaczone single. Pierwszy z tych szlaków nosi nazwę "ukryty drwal". W tym celu najpierw musieliśmy pokonać kilkaset metrów drogi zrywkowo-śmietnikowej spod znaku hardenduro.

W poszukiwaniu ukrytego drwala
W poszukiwaniu ukrytego drwala

Przemoczywszy buty, w końcu trafiliśmy na klimatyczny singiel. Początkowo wiedzie on pod górę, a następnie przechodzi w długi, płaski i bardzo wąski trawers. Dodatkową atrakcję stanowi jakieś milion korzeni, jak na złość leżących pod najgorszym, możliwym kątem najazdu. Dziś te korzenie były mokre, koło ślizgało się na nich nawet bez hamulca, także niektóre odcinki pokonywałem stylem hulajnogi. Pewnie na sucho by było lepiej, a tak to dla mnie był to najgorszy odcinek dzisiaj. Dalej ruszyliśmy szutrem, zapoznać się z ciekawym fragmentem niebieskiego pieszego do Szczawnicy. Ten był szeroki, kamienisty i przyjemnie kręty. Widziałem takich szlaków bardzo wiele ale po zamule na drwalu jechało mi się to dziś bardzo przyjemnie. Niestety ciekawy odcinek jest dość krótki, a szlak szybko przechodzi w szuter. Mieliśmy okazję przyjrzeć się mu z bliska, bo wypychaliśmy nim później do góry.

Atrakcje niebieskiego #1
Atrakcje niebieskiego #1


Atrakcje niebieskiego #2
Atrakcje niebieskiego #2 

Potem nastąpił stały punkt programu czyli żurek w schronie na Przehybie i ruszyliśmy ku Perci Sosnowskiego.  Podchodziłem to w maju i byłem pod wrażeniem tego co się tu znajduje. Dziś trzeba było się z tym zmierzyć. Kiedyś był to znakowany szlak pieszy aktualnie jest to piękna półdzika ścieżka znana tylko kumatym. Muszę przyznać, że szlak jest mega trudny, w paru miejscach zdecydowanie ponad moje możliwości. Jest hardkorowo. Jechałem to jak bym rozbrajał bombę, 100% skoncentrowany i oglądając uważnie każdy kamień przed najechaniem na niego. Sebek jechał to 3 raz i siepał wszystko konkretnie, a nawet robił triki  jak no-footer-can-can czy ballsroll-over-rear-tire ;). Szlak jest jeżdżony, bo dorobiono tu jeszcze kilka ułatwień dla rowerów, mimo wszystko mam nadzieje, że lokalesi z tym nie przesadzą i ścieżka zachowa swój półdziki, niemalże ocierający się o freeride charakter.

Klimat perci
Klimat perci

Atrakcje Perci #1
Atrakcje Perci #1 

Atrakcje Perci #2
Atrakcje Perci #2


Atrakcje Perci #3
Atrakcje Perci #3

Nad niektórymi ułatwieniami trzeba było się zwiesić
Nad niektórymi ułatwieniami trzeba było się zwiesić 

To było intensywne przeżycie. Prawdziwa Kanada. Dobre miejsce by podnosić swoje umiejętności. Na deser pozostał nam jeszcze żółty, pieszy z Przehyby. Najpierw trzeba było wrócić do góry, podjazdym na którym bomba dojechała mnie ze 40 razy ale tym razem nie odpuściłem jak 2 tygodnie temu. Ten szlak przyszło mi jechać po raz 3. Szczerze pisząc nigdy nie rozumiałem zachwytów nad nim, aż do dziś. Dużym plusem dzisiejszej pogody był kompletny brak turystów. Niektórzy może lubią jak ich janusze dopingują, a stare baby klaszczą z zachwytu ale ja na zjazdach najbardziej lubię spokój. Poczekałem 3 minuty po tym jak goście ruszyli, bo chciałem się tu dziś ścigać tylko z samym sobą. Korzystając ze znajomości terenu pojechałem to szybciej i było pięknie. Ten pierwszy odcinek do szutru to jest normalnie arcydzieło. Dalej jazdę psuły ścięte drzewa, przez jedno z nich nawet poleciałem trochę w dół :) ale i tak muszę potwierdzić, że to jest klasyk.
Ostatnią - rąbankową część szlaku odpuściliśmy na rzecz kolejnego mrocznego sekretu pasma Radziejowej - singla zwanego Secret Freeride Trial. Ja bym go raczej nazwał Flow, bo to chyba najbardziej płynny single track jakim jechałem. Dodatkowo jest na nim trochę band i hopek. Idealne zakończenie dobrego dnia w górach. 

Tak wygląda idealnie płynny singiel
Tak wygląda idealnie płynny singiel

Pojechaliśmy kawał solidnego MTB, także przy powrocie do Rzeszowa przez Łańcut humory wszystkim dopisywały. Propsy dla Michała za to jak walczył z tym wszystkim na sztywnym rowerze. Może jeszcze się jakoś wyrypę w tym roku pojedzie o ile zaraz nie spadnie śnieg.



Dane wyjazdu:
37.70 km 25.00 km teren
04:30 h 8.38 km/h:
Podjazdy:1312 m
Rozbójnicy:

Kamieni kupa

Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 29.05.2017 | Komentarze 6

Moje tegoroczne wyrypowanie idealnie wpisuje mnie w najnowszą modę na bycie tzw życiowym przegrywem. W tym roku słabo u mnie z czasem, jeżdżę co 2 tygodnie, a te wyjazdy muszę planować z 4 tygodniowym wyprzedzeniem. I tak oto w weekendy gdy nie jeżdżę to jest piękna pogoda i susza. Gdy natomiast przychodzi mi jechać to pogoda stawia mnie przed wyborem mniejszego lub większego zła, a właściwie to mniejszego lub większego gnoju. Tak też było i dziś. Cały tydzień na południowym wschodzie popadywało, a w nocy z piątku na sobotę przechodziły konkretne ulewy. W wyniku wyrafinowanych kalkulacji obraliśmy kierunek na Beskid Makowski. Już od parkingu w Myślenicach było wiadomo, że po przejechaniu tej trasy będziemy wyglądali jak byśmy cały dzień grzebali w śmietniku. Po krótkiej zamotce w mieście ruszyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku pasma Sularzowej Babicy. 

Myślenice z bliska
Myślenice z bliska

Ukelina (677 m.n.p.m)
Ukelina (677 m.n.p.m) 

10 km kręcenia po masakrycznie rozjeżdżonej, pokrytej świeżym szlamem drodze zrywkowej w temperaturze "raz ciepło raz zimno" trudno uznać za dobry początek. Trwało to wieczność ale w końcu dotarliśmy do miejsca gdzie zaczyna się zielony szlak i rozpoczęliśmy nim zjazd do miejscowości Stróża. Muszę przyznać, że szlak jest dobry. Nachylenie ok, a w kilku miejscach typowe dla Beskidu Makowskiego skupiska konkretnego gruzu. Dziś, ze względu na spływającą po nich wodę stanowiło to nawet wyzwanie. Chciałbym to kiedyś pojechać na sucho. Ze Stróży kontynuowaliśmy jazdę zielonym na pasmo Kotonia. Tu też są bardzo długie fragmenty obfitych gruzowisk. Z tym też bym się kiedyś chętnie zmierzył.

Gruz, gruz, gruz
Gruz, gruz, gruz

Po takim podłożu jeździliśmy przez większość dnia
Tak było w lasach


Wspinaczka była sroga, kosztowała nas sporo czasu i sił. Tym bardziej się wpieniłem, gdy na paśmie okazało się, że mogliśmy je zdobyć korzystając z pięknej, nowej, wygodnej stokówki! Muszę zaktualizować swoje mapy.
Chwilę tu pobiesiadowaliśmy, podjadłem sobie porządnie i stwierdziłem, że nic mi się nie chce. Od rana dziś słabo mi szło. Fizycznie było ok, miałem jakiś niezidentyfikowany problem mentalny. Miałem ciężki tydzień, zero roweru, na wyrypę pojechałem z marszu i jakoś nie mogłem dziś zostawić codzienności za sobą. Myślami byłem daleko. Najchętniej położył bym się w łóżeczku i przykrył kołderką. Tak bym sobie poleżał.
W końcu się zebrałem i mozolnie ruszyliśmy dalej żółtym szlakiem. Gdzieś z okolicy Gronika (839 m.n.p.m) zaczęliśmy pięciokilometrowy, umiarkowanie zagruzowany, szeroki zjazd. Lenistwo kwitło. Sebek też dziś nie miał parcia na bicie rekordów. Postoje co 500m na pogaduszki, heheszki, foteczki, dywagacje na temat głębokości napotykanych kałuż. Oj, gdyby dziś jechał z nami wielce szanowny kolega Paweł to by na takie bezeceństwa nie pozwolił :D.
Myślenice z daleka
Myślenice z daleka

Strzebel i Luboń Wielki
Strzebel i Luboń Wielki 

Zjazd do Pcima
Zjazd do Pcima

Tośmy sobie pojeździli, czas więc na kolejną biesiadę, tym razem pod sklepem. W planie było schronisko na Kudłaczach i dalej sprawdzenie OSów z zawodów enduro na Kamienniku i Uklejnej. Ale żeby pokonać ten dystans i te zjazdy to trzeba wykazać choć odrobinę ambicji, koncentracji, zacięcia, inicjatywy. Trzeba podjąć walkę. Ja dziś się do walki zupełnie nie nadawałem, raczej do przędzenia kądzieli. Białą flagę wywiesiłem już rano na parkingu.
W takich okolicznościach podjęliśmy decyzję, że skracamy. DDRem wzdłuż rzeki Raba zaczęliśmy kierować się w stronę Myślenić i w pewnym momencie odbiliśmy w prawo w stronę góry Chełm (648 m.n.p.m). Niestety pomyliłem drogi, co skazało nas na krótki spacer przez krzaki. Jak nie idzie to nie idzie. Fakap za fakapem. Nie ogarniałem dziś nawet mapy. W końcu wbiliśmy na zielony szlak i zarządziliśmy kolejny postój na mega widokowej miejscówce przy wyciągu narciarskim.

Man and his bike
Man and his bike

Wyciąg, o dziwo, dziś funkcjonował. Patrząc na niego osiągnąłem dno - w mojej głowie pojawiła się myśl by nim zjechać i zakończyć tę degrengoladę wyrypy :D. Za takie świętokradztwo powinno się karać konfiskatą roweru :D. Na szczęście się odmuliłem i zaczęliśmy zjazd w kierunku miasta dalej zielonym. Początkowo wiezie on szutrem ale tu udało się kawałek objechać po gruzach trasy DH. Z każdym kilometrem szlak nabiera rumieńców. Końcówka przed asfaltem jest już rewelacyjna - kręto, stromo, trochę kamieni i przepiękne sekcje korzenne. Oczywiście w gnoju po kolana ale i tak sztosik. 
No i tak to się skończyło. Czas sobie zrobić porządek w głowie. Jak teraz o tym myślę, to ta wyrypa była naprawdę dobra. Tylko ja się nie mogłem wkręcić w jej klimat, tak jak eldoka nie trafia w bit. Tak kończą abstynenci.

Dane wyjazdu:
44.70 km 35.00 km teren
05:29 h 8.15 km/h:
Podjazdy:1918 m
Rozbójnicy:

Styl jazdy w g'noju (i po rąbance)

Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 15.05.2017 | Komentarze 3

Stoję na szczycie góry. Termometr wskazuje +25 stopni celcjusza. Nad głową mam tylko bezchmurne niebo, wzrokiem ogarniam piękne widoki. Ciepły wiosenny wiatr mierzwi moje bujne wąsy. Wdycham oszałamiający zapach pierwiosnków. A może to fiołki? Mam przed sobą 10km naszpikowanego korzenio-kamieniem, suchutkiego zjazdu. Będzie się kurzyło! Jest pięknie. YHY ... KIEDYŚ MOŻE TAK BĘDZIE .... ALE NAPEWNO NIE DZISIAJ.

Dzisiaj brutalna rzeczywistość była diametralnie inna od tych fantazji. Gdy zajechaliśmy na parking w Rytrze termometr pokazywał 11 stopni. Nie było widać kompletnie nic bo wszystko spowijała mgła. Z zapachów to czułem jedynie słodkawą woń przetrawionego etanolu. Zdjąłem mokry rower z dachu samochodu i ubrałem kurtkę oraz kalesony. W połowie maja! Wszystkie prognozy zapowiadały dziś w tych rejonach burze oraz opad wszelkiej maści. W którym momencie życia utraciłem resztki instynktu samozachowawczego, które mogły mnie ocalić przed wyjściem w taki dzień na rower? Nie wiem. I dobrze.

Taki klimat cały dzień
Taki klimat cały dzień

Podjazd na Halę konieczną, pokonywany przeze mnie już wiele raz dziś był obficie polany błotem. Kręciło się dość ciężko, bardziej strome odcinki pewnie trzeba by wypychać, ale wpadliśmy na genialny pomysł. Zamiast szutrem postanowiliśmy naginać Percią Sosnowskiego - ledwo zaznaczoną na mapie ścieżynką na południowy wschód od drogi. Szlaki ze słowem "perć" w nazwie są z reguły raczej ciężkie na rower no ale trzeba było to sprawdzić pod kątem ewentualnego zjazdu. Co tu dużo pisać, jest naprawdę GRUBO.

Perć Sosnowskiego #1
Perć Sosnowskiego #1 

Perć Sosnowskiego #2
Perć Sosnowskiego #2

Perć Sosnowskiego #3
Perć Sosnowskiego #3 

Salamandra
Salamandra

Piękna dzika, miejscami ledwo widoczna ścieżka. Sporo momentów trudnych i kilka wg mnie dość mocno ryzykownych. Co ciekawe - ktoś to jeździ, bo znaleźliśmy ewidentne ślady "ułatwień" dla rowerzystów, przy powalonych drzewach. Kiedyś tu zatańczymy. Będzie ciężko. Wolał bym jednak poczekać na trochę bardziej suche warunki, bo dziś porośnięte mchem kamienie były śliskie że masakra.
W tym wariancie dotarcie na Halę Konieczną zajęło nam więcej czasu niż zwykle, ale w końcu udało się. Stąd już tylko rzut beretem pod schronisko na Przehybie (1175 m.n.p.m), gdzie ubraliśmy ochraniacze oraz inne akcesoria dla kosmonautów i ruszyliśmy czerwonym szlakiem na zachód. Oczywiście wszystkie dzisiejsze zjazdy były pod znakiem gnoju i kamiennej rąbanki. Tutaj jeszcze dochodzi miejscami dość znaczne nachylenie. Jechałem to w lepszych warunkach w zeszłym roku, ale dziś zdecydowanie lepiej mi poszło, pewnie dlatego, że miałem dobre gumy, a nie produkty oponopodobne. W dobrym tempie dotarliśmy do Dzwonkówki, gdzie czerwony szlak krzyżuje się z żółtym.

Dzwonkówka (983 m.n.p.m)
Dzwonkówka (983 m.n.p.m)

Testowana w zeszłym roku opcja jazdy stąd w kierunku Koziarza, z uzupełnieniem zapasów Śliwowicy w Łącku kusiła bardzo. Niestety, wbrew temu co wielu o mnie myśli to dla mnie MTB jest ważniejsze niż WÓDKA, więc zwyciężyła perspektywa eksploracji żółtego w kierunku Szczawnicy. Wbrew zasłyszanym opiniom, szlak mnie pozytywnie zaskoczył. W suchych warunkach pewnie bym nim gardził. bo tzw momenty na tym szlaku należały dziś do najłatwiejszych. No ale w takim pogodowym anturażu wszystko smakuje inaczej. Rzekł bym, że dla tego szlaku błotny gnój jest jak dobry keczup - uzdatnia mdłą "potrawę" do spożycia i dodaje pikanterii. Było błotniście, kamieniście, trochę interwałowo ale bardzo przyjemnie. Tak znaleźliśmy się w Szczawnicy.

Szczawnica
Szczawnica 

Wodospad
Wodospad 

Jest to spory kurort, więc można tutaj, nawet o tej porze roku zabawić się naprawdę na bogato. My wybieramy frytki + zapiekanki i lecimy dalej. Podjazdem długim niczym lista moich, niezdrowych uzależnień wracamy na Przehybę. Im bliżej szczytu tym mgła robi się coraz bardziej gęsta. Widać ledwo kilkanaście metrów w przód, pada coś w rodzaju mżawki i jest zimno. Na Przehybie jestem już mocno ucirany. Ruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Rytra. Pisałem kiedyś, że ten zjazd to słaba opcja dla chłopców szukających floł rodem ze zrównoważonych ścieżek. No to teraz dopiszę, że taki warun jak dziś zmienia ten szlak w mroczne miejsce, gdzie tacy duzi chłopcy płaczą, a mamusia ich nie słyszy. Jechałem to czwarty raz. Wcześniej zawsze po suchym. Zwłaszcza za trzecim razem skikałem sobie po tych kamulach już na luzaku. Dziś natomiast leciałem to momentami zupełnie poza kontrolą i tylko słuchałem jak skały wołały, że chcą się przytulić. Pal licho, że woda i błoto lały się strumieniami. Zachlapane okulary, gęsty świerkowy las i równie gęsta mgła sprawiały, że miejscami widoczność była bardzo zła i nie widziałem kompletnie po czym jadę ani dokąd zmierzam. Dziś ten szlak mnie połknął, strawił i wydalił. Kompletnie ujechanego. Szanuję to doświadczenie. 
Już w okolicy Rytra zdecydowaliśmy się na małą modyfikację. Zmieniliśmy szlak na zielony, a chwilę dalej na żółty-gminny. Kolejne kilometry błotnistej rąbany. Nie byłem nigdy fanem takich warunków ale dziś z każdym kilometrem tych atrakcji coś się we mnie pękało i czerpałem z tego dziką przyjemność. Końcówka to już jazda jakimś rynsztokiem z gałęziami i błotem po kolana ale i tak było uroczo. Choć trzeba przyznać, że wariant ze zjazdem niebieskim do samego Rytra chyba jest jednak bardziej wymagający.

Po powrocie do samochodu stwierdziłem, że mimo błotnej posoki, to rower mam czystszy niż po 2 ostatnich wyrypach. Fajne to błoto. Da się z nim dogadać i go polubić - rower umyłem za złotówkę. Warto było to pojechać. Zrobiłem się ostatnio warunko-odporny. Mam tylko jedno marzenie - pojechać w końcu jakąś wyrypę w koszulce z krótkim rękawem.


Dane wyjazdu:
42.70 km 20.00 km teren
04:50 h 8.83 km/h:
Podjazdy:1705 m
Rozbójnicy:

Z wysokiego C

Sobota, 25 marca 2017 · dodano: 27.03.2017 | Komentarze 2

Marzec bez wyrypy? Tak być nie może. To plama na honorze. Niestety ciężko doświadczone przez zimę podkarpackie góry nie są jeszcze gotowe na poważna jazdę. Trzeba było więc udać się na zachód. Rozpoznanie terenowo pogodowe wykazało, że sytuacja wyglada obiecująco w Beskidzie Wyspowym. Przynajmniej do 1000mnpm, bo wyżej i tak śnieg. Ruszamy z Rzeszowa o 6:30. Temperatura mizerna: -2 stopnie ale przynajmniej świeci słońce. Gdy dojeżdżamy do Laskowej jest już +8 i zaczyna to wyglądać bardzo dobrze. Przesiadamy się na rowery i tak oto nasza spragniona wyryp, awantur i przygody, niezwyciężona ekipa otwiera w końcu ten sezon na poważnie.

Startujemy z Laskowej
Startujemy z Laskowej

Atakujemy Sałasz od południa, który od tej strony akurat jest dość łatwo osiągalny. Wyspowy to dla nas tereny wciąż jednak dość słabo poznane, więc jest na czym oko zawiesić. Pogoda robi się już prawie wiosenna. Pomyśleć, że miałem dziś jechać tylko na Wilcze albo na Słocinę hehe.

Tu gdzie pogórza zmieniają się w góry
Tu gdzie pogórza zmieniają się w góry

Janusz strikes back
Janusz strikes back

Warun terenowy wręcz zdumiewa. Cały tydzień obserwowałem te tereny na kamerach z pobliskich stoków narciarskich i za dobrze to nie wyglądało - deszcze i wilgoć. Tymczasem po lasach jest zaskakująco sucho. Jak to powiedział Paweł - wszędzie dobrze gdzie nie jechał ciągnik. Niestety zdarzają się mocno błotniste fragmenty po-zrywkowe. Na nich, nasze pucowane pieczołowicie całą zimę, lśniące niczym szosowe espede lakierki rowerki tracą trochę na wyglądzie.

Bywało i tak
Bywało i tak

A oto i niszczyciel szlaków
A oto i niszczyciel szlaków

Trasa wiodła w większości asfaltem ale było parę szutrowych ścianek. Paweł podjeżdżał dziś niewyobrażalne rzeczy. Gdy wydawało się że nie da się już podjechać więcej to on zjadł żela i to więcej podjechał. Widać kto jest przygotowany do sezonu. W końcu docieramy na pasmo.

W drodze na Sałasz (909 m.n.p.m)
W drodze na Sałasz (909 m.n.p.m)

Po tym paśmie jeździłem już rok temu. W kierunku Limanowej jest tu kawał naprawdę dobrej jazdy. Może bez fajerwerków i laserów ale solidnie, dla ludzi złaknionych terenu, po tak długiej przerwie nie potrzeba nic więcej. Zjazdy prima sort. Jest pięknie. 

Przełęcz pod Sałaszem
Przełęcz pod Sałaszem

Zjeżdżamy do osady Limanowa. Kolejny raz przekonuję się o zaletach urbanizacji i zjechania z gór do centrum miasta. Znajduje się tu wiele przybytków rozpusty w których można zaspokoić wszystkie swoje rządze. Raczymy się kawa na stacji lotos, mamy dostęp do ciepłej wody, toalety i papierowych ręczników. Przyzwyczajeni do bezludnych gór, półdzicy i niepiśmienni ludzie z Podkarpacia nie przywykli do takich standardów. Mimo szoku cywilizacyjnego trzymamy poziom, obywa się bez skandalu obyczajowego. Dalej atakujemy Paproć (642 m.n.p.m) długim asfaltowym podjazdem. Towarzyszą nam widoki na najwyższe szczyty Wyspowego.

W drodze na Paproć
W drodze na Paproć

Największe wyspy wyspowego
Największe wyspy wyspowego

Ładowanie baterii na Paproci (645 m.n.p.m)
Ładowanie baterii na Paproci (645 m.n.p.m)

Zjazd z Paproci do Tymbarku to dla mnie najmocniejszy punkt dzisiaj. Jest dość krótki ale za to naprawdę przyjemnie nachylony. Może bez jakichś trudności technicznych lecz rzeczy dzieją się tu bardzo szybko. Płyniesz niesiony wartkim nurtem tego dołnhilu. Jest zajawka. Polecam.
Na dole stwierdzamy, że dobrze nam idzie. Nie czułem się wtedy jeszcze w ogóle zmęczony. I wtedy nadeszła pora na podjazd na Kamionną (801 m.n.p.m). Ten podjazd wypruł ze mnie flaki. Tak stromych asfaltów jak w Wyspowym nie spotkałem jak dotąd nigdzie indziej. Odcinało mnie chyba z 15 razy, z 10 razy się zagotowałem,  jakieś 8 razy miałem ochotę położyć się w chłodnym, wilgotnym, przydrożnym rowie. Na szczycie byłem bordowy na ryju niczym bej z 10 letnim stażem. Ciemne plamy przed oczami i te tematy.

Śnieg tylko na stokach
Śnieg tylko na stokach

Zjazd żółtym szlakiem w kierunku Żegociny to nic godnego zapamiętania i dobrze, bo jakiejś konkretnej roboty w tym stanie mógłbym nie podołać. Pozostał nam powrót przez przełęcz Rozdziele do samochodów. Wyszło 1700 w pionie. Sztos. Najlepsze otwarcie sezonu w historii. Przebiło nawet Baranie z 2014 roku. Byłem sceptycznie nastawiony do tego wyjazdu bo spodziewałem się błotnej brei a wyszedł taki benger że pojechać taka wyrypę w marcu to majątek. Wszystko siadło: trasa, zjazdy, widoki, sprzęt, żarcie. No i jeszcze ta ekipa starych wiarusów. Ja i moi koledzy. Wyrafinowani dżentelmeni niczym token do foxa z odbojnika od drzwi z Kastoramy :D. Czasem się z nich tu na blogu podśmiechuję ale takich bandytów to ze świecą szukać. Jestem wdzięczny wszystkim siłom ziemskim i niebiańskim za to co się dziś dokonało. Zaczynamy od mocnego akordu, z wysokiego C, a będzie jeszcze bardziej grubo.


Dane wyjazdu:
43.90 km 35.00 km teren
05:20 h 8.23 km/h:
Podjazdy:2002 m
Rozbójnicy:

Bragga końca sezonu

Sobota, 1 października 2016 · dodano: 03.10.2016 | Komentarze 10

Z reguły nie jeżdżę tras, gdzie nie ma ani jednego nowego, nieznanego zjazdu, ale dziś dla Sebka była to wyrypa kończąca sezon, więc on wybierał. Oczywiście nie znaczy to, że jechałem dziś z przymusu - trudno, żebym wzgardził możliwością powtórnego zmierzenia się z najciekawszymi zjazdami w paśmie Radziejowej. Czwarty w tym roku podjazd na Halę Konieczną, poszedł sprawnie, choć psychicznie był dość męczący. Ostatnio bardzo mało jeżdżę, a nawet nie mam możliwości dobrze się wyspać. Wlokłem się więc jak wór. Na śniadanie mieliśmy zjeść krótki zjazd z Radziejowej, niestety dałem ciała jako kierownik. Chciałem skrócić drogę i przedostać się na pasmo jakąś niepewną ścieżką. Ścieżka może i była ale ledwo dałem się radę nią wspiąć bez roweru. Wspinaczkę z rowerami dla dobra zdrowia fizycznego i psychicznego odpuściliśmy. Jedyną pociechą były ładne widoki.

Prawie na paśmie
Prawie na paśmie

Problem w tym, że straciliśmy tu masę czasu, a dzień w październiku juz do najdłuższych nie należy. Z bólem tyłka ale odpuszczamy Radziejową. Perspektywę dobrego zjazdu zamieniamy na perspektywę zjedzenia michy aromatycznej kiełbasy w schronisku. Prawdziwi Janusze!
Wracamy na Konieczną i dalej do krzyżówki szlaków. Zaczniemy dziś od żółtego. Szlak dużo zyskuje przy drugim przejeździe. Naprawdę fajne sekcje. W jednym miejscu moja łysa, tylna opona ześlizguje się ze ścieżki i klękam na kolanko. Ochraniacz zapewne ratuje mnie przed poważnym problemem. No ale ja mam ochraniacze. "Tru" rajderzy mają bajeczną technikę. W sumie dobrze, że to się stało, bo ostudziło mi to trochę gorący, rządny wrażeń, głupi łeb. Poza tym szlak rewelacja.

Żółty #1
Żółty #1

Żółty #2, turyści pierzchają
Żółty #2, turyści pierzchają

Żółty #3
Żółty #3

Żółty #4
Żółty #4

Fajnie było. Wracamy na pasmo. Ten powrót się już ciągnie niemiłosiernie. Noga nie kręci. Tak naprawdę nie wróciłem do wydolności ani wagi sprzed ubiegłorocznej kontuzji, cały sezon jeżdżę na pół gwizdka, ale teraz przez brak regularnych treningów i zmęczenie przechodzę sam siebie w sięganiu dna. Docieramy do schroniska na Przehybie na upragnioną michę kiełbasy. Niestety panie z kuchni chyba też dopadło zmęczenie sezonem - kiełbasy w żurze pływa dużo, dużo mniej, niż gdy byliśmy tu w maju. Pytanie, czy warto było dla tego żuru odpuścić zjazd z Radziejowej zostawiam bez odpowiedzi.

W pochłanianiu kiełbasy mam permanentnego KOMa
W pochłanianiu kiełbasy mam permanentnego KOMa

Czas wrócić do jazdy. Docieramy do krzyżówki i obieramy niebieski. To mój ulubiony szlak w Sądeckim. Jadę go 3 raz. Jest pięknie. Niestety - turyści chyba wyczuli, że to ostatni weekend z dobrą pogodą. Mijamy naprawdę dużo ludzi, kilka większych grup, również w tych najciekawszych miejscach. Wytrącali nas z rytmu bardziej niż lokalne fakersony.

Niebieski #1, skaj is de limit
Niebieski #1, skaj is de limit

Niebieski #2
Niebieski #2

Niebieski #3
Niebieski #3

Lubię jeździć za Sebkiem. Nie jest on zwolennikiem miękkiej gry ani delikatnej pracy w białych, aksamitnych rękawiczkach. To rowerowy bandyta i brutal, który szlaki demoluje, a linie ciemięży. Kamienie pierzchają przed nim na boki, a z korzeni sypią się drzazgi. Jak pitbul - zaprowadza nowe porządki.Od zeszłorocznej kontuzji borykam się z psychiczną blokadą na zjazdach ale jak podążam za takim ancymonem to aż chce się puścić te heble.  Fajnie podążać za takim taranem, który nie podchodzi do przeszkód na szlaku z lekką taką nieśmiałością ale łapie je ze bety i wali po pysku.

Niebieski #4
Niebieski #4

Niebieski #5
Niebieski #5

Nie ma się co oszukiwać - dobrej jakości, poprawnie ustawione zawieszenie o 160mm skoku wybiera na tym szlaku dosłownie wszystko. No bo to końcu te rowery i sprzęt to jedyne co mamy HAHA. Tak o nas często mówią tacy różni. Wszyscy najmądrzejsi. Myślą chyba, że są wybrańcami. A tak naprawdę to ledwo mnie znają, jeżdżą może ze 2 wyrypy do roku, a tak to ciągle tylko standard rundy w koło Rzeszowa. Milczał bym jak by się faktycznie wybijali ponad przeciętność. A tymczasem brandzlują się jakimiś zjazdami, do ogarnięcia na kolarce i mają wiele do powiedzenia na mój temat, po przeczytaniu notki u mnie na blogu. A jak mijamy się na ulicy - cisza. Zakładają po dwie bluzy udając, że są duzi. Chłopcy, wy wiecie, że to o was - mamy wspólnych znajomych, wszystko do mnie dociera. Próbowałem wiele razy wam delikatnie wytłumaczyć ale nie kminicie ani delikatnych aluzji ani sarkazmu. Trochę samokrytyki chłopcy, bo z tego co widzę to nawet po dość relaksujących szlakach musicie cerować kalesony. Nie pojeździmy już razem, nie ten rozmiar rajtuzów. Żaden z was nawet do mnie nie podejdzie. Łykajcie ten przekaz, więcej wam już nawet pół akapitu nie poświęcę, szkoda na to nawet tego upadającego bloga.

No i tak sobie zjechaliśmy fajnie do Rytra. Być może i dla mnie to koniec sezonu. Teraz parę weekendów mi wypada ze względu na obowiązki, a w listopadzie mam operację, która mnie wyłączy z gry pewnie na jakieś 3-4 tygodnie. Poza tym pogoda gnój. Nie chce mi się jeździć w brei i po osie w liściach, tak jak czasem mi się już nie chce pisać tego bloga. Myślę już o przygotowaniach do nowego sezonu, zacznę od zera. Tym razem postaram się zimy nie przepić. Dzięki Sebek za jazdę, jak nas ponaprawiają to w nowym sezonie dalej będziemy groźni :D.