Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Konkret.PL
Dystans całkowity: | 1491.43 km (w terenie 948.00 km; 63.56%) |
Czas w ruchu: | 155:01 |
Średnia prędkość: | 9.62 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.88 km/h |
Suma podjazdów: | 59665 m |
Suma kalorii: | 3035 kcal |
Liczba aktywności: | 33 |
Średnio na aktywność: | 45.19 km i 4h 41m |
Więcej statystyk |
Zachodni Sądecki
Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 21.08.2016 | Komentarze 3
Tak mało brakło a robilibyśmy dziś wyrypę po Krakowie. Na szczęścia jakoś udało nam się trafić w Beskid Sądecki. To że jestem tu już 4 raz w tym roku to ani chybi znaczy, że zrobiłem się wygodny. No bo gdzie tak łatwo zdobywa się wysokość? Parę km asfaltem z Gabonia i znaleźliśmy się w okolicy Przehyby, czyli ponad 1000 m.n.p.m. Stąd ruszyliśmy Głównym Szlakiem Beskidzkim na zachód. Pokonywaliśmy interwał z przewagą odcinków "w dół". Było całkiem nieźle, bo dukt, choć szeroki to miejscami dość stromy i gęsto usiany kamieniami. Największą trudność sprawiał jednak wilgotny teren, niepewna przyczepność oraz plączący się pod kołami piesi turyści.Przekaźnik na Przehybie
Turyści
Po dotarciu do przełęczy Przysłup czekał nas dość mozolny wypych na Dzwonkówkę (983 m.n.p.m). Stąd mieliśmy zjechać żółtym szlakiem na południe do schroniska pod Bereśnikiem. Realnie szacując nasze siły postanowiliśmy jednak ten pomysł odpuścić i ruszyliśmy żółtym na północ w kierunku Łącka. Tu znowu czekały na nas typowe, sądeckie drogi, przyjemnie ukamieniowane i ukorzenione. Trafił się także fragment singla i naprawdę fajna, stroma ścianka z wielkimi głazami. Po tym świetnym odcinku, który wzniósł nam poziom zajawki na wyżyny, nastąpiło twarde lądowanie gdy ujrzeliśmy ile szutru w pełnym słońcu musimy podjechać by zdobyć Koziarz (934 m.n.p.m).
W oddali Koziarz
Krajobrazy
Żmudna to była robota ale się udało. Stanęliśmy u stóp wieży i to nie byle jakiej. Wysokość 4 piętrowego budynku, solidna robota. Tego typu wieże zostały w zeszłym roku wybudowane na szczytach leżących na terenie gminy Ochotnica Dolna. Podobne są na Lubaniu, czy Gorcu. Niby fajnie, szkoda tylko, że przy okazji zamieniono wiele km fajnych szlaków w śmierdzące szutrówki. Starałem się jednak o tym za wiele nie myśleć i cieszyć oko naprawdę imponującą panoramą rozciągającą się z tarasu widokowego tej budowli.
Lubań (1211 m.n.p.m)
Gorc (1228 m.n.p.m)
Nowy Sącz w oddali
Przy dobrej pogodzie tu powinno być widać Tatry
Pasmo Radziejowej
Po przerwie kontynuowaliśmy jazdę w kierunku Łącka. Zjazd z Koziarza zasługuje na najwyższe uznanie - dość znaczne nachylenie, wąsko i piękne sekcje korzenne. W okolicy wieży kręci się sporo turystów, nam się na szczęście udało i było prawie czysto. Dalej szlak jest różnorodny. Trochę singli przez łąki, dróg leśnych, szutrów, a nawet trochę asfaltu.
Zjazd z Koziarza
Tak właśnie dzidujemy
Najlepszy jest jednak odcinek przed samym Łąckiem. I tutaj polecam uważać i zachować czujność, bowiem bardzo łatwo jest przegapić miejsce gdzie szlak opuszcza szeroką leśną drogę i zjechać nią aż do brzegu Dunajca. My tak prawie zrobiliśmy. Na szczęście czujność kierownika oraz wskazówki jakie usłyszałem dzień wcześniej od wielce szanownego kolegi Pawła uratowały nasze smutne tyłki przed tym karygodnym błędem. Przegapilibyśmy naprawdę grubą imprezę na ukorzenionych, dość gęsto usianych kamieniem stromiznach. I jeszcze jakieś chore schody na koniec. Ależ to było wyborne! I choć Sebek urwał wentyla w przednim tubelesie to chyba nawet nie żałował.
Końcówka przed Łąckiem
Ilu mechaników trzeba by naprawić zepsutego tubelesa
Wiedziałem, że to będzie dobre ale nie spodziewałem się, że aż tak. Lecąc na takim haju dotarliśmy do brzegów Dunajca. Mostu tu nie ma ale jest prom. Dowodzący nim pan na nasz widok radośnie wskoczył w gumiaki i zaprosił nas na pokład. W planie miałem powrót leśną drogą wzdłuż południowego brzegu rzeki, do tego nie trzeba było nam jej przekraczać ale szybko daliśmy się namówić na przejażdżkę,a raczej chyba rejs?
Prom na Dunajcu
Tak jeszcze nie podróżowaliśmy
Ja i moi koledzy. Piękni, 30-stoletni. W tym wieku i z tym potencjałem powinni budować imperia, stać na czele korporacji, holdingów, konglomeratów, przewodzić masom, szturmem zdobywać szczyty indeksów giełdowych z misją czynienia tego świata lepszym miejscem. Tymczasem oni wybrali życie rowerowych kloszardów.
Wydawało by się, że to ostatnia atrakcja tego dnia, pozostał nam bowiem już tylko powrót asfaltem na parking. Tymczasem w Łącku spotkało mnie coś co jeszcze bardziej podniosło poziom elo-zajebistości tego wyjazdu. Od wielu lat przemierzam Podkarpacie i Polskę Południową wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu idealnego alkoholu (i kiełbasy też ale to inna historia). Jestem jak pieprzony Indiana Dżons w poszukiwaniu wysokoprocentowych skarbów. Próbuję wszystkiego - od dostępnych w oficjalnej dystrybucji produkcji lokalnych gorzelni, po nielegalne wyroby z najgorszych melin w zapadłych dziurach gdzie diabeł mówi dobranoc. Często wiąże się to z narażeniem zdrowia ale zawsze miłość do etanolu przezwycięża strach przed metanolem. I ten upór, konsekwencja, wytrwałość, ta organiczna, mrówcza praca u podstaw sprawia, że czasem natrafiam na prawdziwe klejnoty. Dziś na drodze małej konspiracji udało mi się dorwać prawdziwy rarytas - Śliwowice Łącką. Wiele o niej słyszałem ale nigdy nie dane mi było jej kosztować. Produkt nielegalny i poza tym rejonem trudno dostępny. Jakieś tam piwka zostawiam dziewczynom i kolarzom szosowym, sam preferuję właśnie takie wysokie wskazania na etykietowym voltomierzu. 70% stężania doceni i poczuje nawet najbardziej doświadczona gardziel. Chociaż jak każdy prawdziwy pijaczyna - w sierpniu, miesiącu trzeźwości próbuję się powstrzymywać, to jednak ta zacna substancyja ogrzeje mnie wkrótce w jakiś chłodny wieczór. Dogłębnie, wewnętrznie poruszony, trzymając w trzęsących się rękach ten bezcenny artefakt, mając wrażenie, że obcuję z niemalże alkoholowym absolutem, ze wszystkich sił starałem się ukryć przed kolegami łzy autentycznego wzruszenia. Nie widzieli, albo udawali, że nie widzą.
Vol 70% - tak właśnie tańczę
Eh, dniu dużego dziecka - trwaj! Dalej już był przejazd obok najsłynniejszej, cygańskiej faveli w Polsce (ktoś nazwał tu segment stravy: "przez Maszkowice- uwaga Moresy!", hehe), oraz ciężki asfaltowy powrót, który zupełnie zrył nam banie. Ale to już nie ma znaczenia bo WARTO BYŁO!
Dobre czasy
Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 29.05.2016 | Komentarze 6
Łukasz dał mi znać, że w ten weekend na wyrypę pojedzie z nami wielce szanowny kolega Jacek z Lublina. Z Jackiem jeździłem ostatnio 2 lata temu i przeczołgałem nas wtedy ostro po dzikich kniejach Beskidu Niskiego ale za to przekonałem się, że chłopak pasuje charakterologicznie do naszej zbieraniny. Tym razem postanowiłem zaproponować całkiem inną, bardziej cywilizowaną trasę. Na wezwanie do melanżu standardowo, twierdząco odpowiedział jeszcze Sebek. I tak oto nasza czwórka zupełnie ignorując ostrzeżenia przed burzami stanęła w ten piękny, sobotni poranek u stóp Jaworzyny Krynickiej. Rozpoczęliśmy od soczystego uphilu pod schronisko szerokim i kamienistym, leśnym duktem. Jacek kolejny raz udowadnia, że jest podjazdowym hartem i szybko nas wycina. Miny pieszych turystów na widok tego jak w jakim tempie pospawał kiepę za schroniskiem były naprawdę zabawne. Dotarliśmy pod Jaworzynę ale pod stacje kolejki wybierać się nie miałem zamiaru. Byłem tam raz i było to o raz za dużo. Ruszamy pasmem na zachód. Szlak ma postać szerokiej drogi leśnej. Zdarzają się nawet kamieniste zjazdy, np za Runkiem (1080 m.n.p.m) ale ze względu na sporą ilość turystów nie ma się jak rozbujać. Jest też sporo rowerzystów, bo w sumie to idzie tu szlak rowerowy. Wielu takich zupełnych naturszczyków jeżdżących bez kasku. Jeden z nich zagadnięty o nienoszenie szyszaka wygłasza całkiem ciekawy elaborat. Jak słyszę od gościa teksty w stylu "kask zupełnie zawęża mi pole widzenia" i "a poza tym to ja mam dobrą technikę" to uśmiecham się pod wąsem na wspomnienie tych wszystkich momentów gdy kask ratował miJa i moi koledzy. Z daleka być może wyglądają jak kwiat polskiej młodzieży i przyszłość tego narodu, ale gdy z bliska spojrzysz w ich zakazane facjaty dostrzeżesz oznaki powolnego staczania się, ogólno-rowerowego złajdaczenia oraz częstego spożywania etanolu
Po relaksie ruszamy żółtym szlakiem na południe. Nie jest to może najlepsza opcja w tym rejonie ale szlak też nie jest jakiś zły. Generalnie to szeroka leśna dzida ale jest i bardziej stroma sekcja po kamieniach. Niestety jest ona dość krótka. Wyjeżdżamy z lasu na polanę, tam jeden Ziomek próbuje zejść z miedzy BACKFLIPEM. Prawie się udało. Na szczęście nic poważnego się nie stało.
Na widokowej polanie cykamy foty, a Bandit znajduje miejscówę co by trochę polatać.
Bandit i jego agresywny styl
Widoczek #1
Widoczek #2
Morale tego dnia było naprawdę wysokie
Jedziemy dalej. Opuszczamy żółty szlak na rzecz czerwonego gminnego, który prowadzi do pobliskiej Wierchomli. Przez chwilę wygląda na to, że ten szlak ma potencjał na coś więcej ale w sumie to tylko interwał po leśno-polnych drogach. Jest za to sporo fajnych widoków. Panuje przytłaczająca duchota, a mnie zaczyna dopadać lekka bomba, brakuje mi płuc.
Na Łomnicą
Jak to na robocie - czasem się trochę kurzy
W Wierchomli tankujemy w tym samym sklepie co rok temu. I wtedy zaczyna tęgo lać. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie pod parasolem. Pada dość konkretnie ale na szczęście jedynie przez jakiś kwadrans.
Ja i moi koledzy. Na wyrypie poszedł bym za każdego w nich w ogień, ale to nie znaczy że bym się przyznał do tych bandytów na mieście
Wierchomla po deszczu
Ruszamy w stronę stacji wyciągu krzesełkowego. W planie mieliśmy kupić karnety na wyciąg i zaliczyć parę zjazdów po miejscowych trasach DH. Niestety z południa nadciąga konkretna, burzowa pucówa. Odpuszczamy i wypychamy czarnym szlakiem pod Bacówkę nad Wierchomlą. W sumie ciekawy szlak, dobry na zjazd - niestety jest on dość zatłoczony. Pogoda robi się naprawdę słaba. Pod Bacówką kolejny raz tego dnia dopada nas ostra ulewa. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie w ciepłym schronisku w którym serwują żurek. Miejscowa zupka jest inna od tej serwowanej w schronie na Przehybie. O wiele mniej kiełbasy ale za to jest boczek. To się ceni i szanuje.
Siedzimy jemy i patrzymy jak leje. Myślimy co dalej. Rozważamy nawet powrót szutrowy. Gdy ulewa ustaje podejmuję decyzję, że jedziemy dalej według planu mimo tego, że ciężkie chmury nie ustępują, a w oddali słychać grzmoty. Przed kumplami udaję, że wiem co robię i do podjęcia decyzji używam nieomylnego instynktu wypracowanego podczas wielu lat pełnienia funkcji kierownika wyryp. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że blefuję, improwizuję, wróżę z fusów, oceniam sytuację na podstawie lichych poszlak i liczę na farta. Przybieram jednak przy tym bardzo mądrą minę (a przynajmniej mi się wydaje że tak potrafię). Goście dają się nabrać i jedziemy niebieskim rowerowym z powrotem na Runek. Bomba u mnie się pogłębia. Zalewają mnie okrutne poty, sapię jak parowóz ale jakoś się turlam. Łukasz za to standardowo po żurze sunie w górę jak Lens po epo. W końcu zaczynamy zjazd niebieskim w kierunku Krynicy.
Dzidowanie na niebieskim
Zjeżdżałem to rok temu i wtedy mnie nie urzekło. Dziś jest ok. Pewnie dlatego jest w dół, więc jakoś tam jadę i nie zalewają mnie już dwudzieste poty. Na krótkich odcinkach podjazdowych spinam się by nie zwymiotować. Docieramy do stoków narciarskich w Słotwinach. Goście mają szampańskie nastroje. Ja niekoniecznie.
Krynickie Słotwiny
Gościom wyrypa się chyba podobała
A ja się snuję i myślę już tylko o tym żeby się położyć
Stąd już mamy naprawdę blisko do parkingu. Wystarczyło jedynie zjechać do niego zielonym szlakiem. Całkiem fajny odcinek. Sporo korzeni. I wówczas miał miejsce mały incydent.
Zjazd do parkingu
Wtedy nie bardzo skumałem co tu Ziomek chciał uczynić ale teraz to już wiem. Kolega chciał zakończyć wyrypę tak po amerykańsku w stylu REMPEJDŻ. Chciał przypompować ROLLERa, wykorzystać naturalnego BERMa, by wbić koła w glebę i brutalnie wysmażyć wykwintnego KORNERa. Niestety coś poszło nie tak i wyszło salto mortale z dropa z miękkim lądowaniem w malinowym chruśniaku. Na szczęście obyło się bez strat, a jedyną konsekwencją była kupa śmiechu. Ciekawy akcent na koniec.
Było ciężko ale fajnie. Co prawda lekko poobijani ale wróciliśmy cali i udało się nic nie rozwalić Decyzja podjęta w bacówce okazała się dobra choć była to lekko pokerowa zagrywka. Dopiero teraz, gdy wiem jak poważne nawałnice przeszły nieopodal zdaję sobie sprawę, że mogło to się potoczyć zupełnie inaczej. Dziwnie mi to pisać po takim pozytywnym dniu ale odczuwam lekki przesyt mtb melanżu. Chyba muszę pojeździć trochę na szosie żeby wrócić na ziemię i zrozumieć znowu, że życie jest smutne.
Turbacz
Sobota, 21 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 2
Jeszcze się nie ogarnąłem po czwartkowej wyrypie, a tu trzeba jechać na następną. Piątek miałem bardzo ciężki, mogłem zapomnieć o regeneracji ale trzeba jeździć - to prawo sezonu i MTB melanżu. Tym bardziej, że plan był dość ambitny - zdobyć najwyższe wzniesienie Gorców - Turbacz, w drodze na który poległem rok temu. Dziś z Jackiem i Sebkiem, podobnie jak tego pamiętnego dnia - wyruszyliśmy z parkingu w Ochotnicy Dolnej.Początkowo ciśniemy 15 km asfaltem. Goście nie byli specjalnie szczęśliwi :). Jakoś mi nie wierzą, że za cenę tego początkowego wysiłku nagrodą na koniec będzie zjazd pod sam parking. W końcu wjeżdżamy w teren i leśnymi drogami docieramy do czerwonego szlaku rowerowego na Turbacz i od razu rozpoczynamy wypych jego najbardziej techniczną sekcją. Zjazd tędy podczas burzy w zeszłym roku to był dla mnie jeden z najlepszych momentów sezonu 2015.
Tak się robi szlaki rowerowe w Gorcach. Prawie jak rzeszowskie DDRy
Po wypychu mamy dość ładny widok na Tarty, niestety - humor psują nam ciężkie deszczowe chmury, które nadeszły z zachodu. W pewnej chwili wyglądało na to, że ulewa dopadnie mnie dokładnie w tym samy miejscu co rok temu czyli na Kiczorze (1282 m.n.p.m). Już miałem złorzeczyć na okrutny los, na szczęście niebo wytrzymało i mogliśmy ruszyć dalej.
Burzowy światłocień
Jezioro Czorsztyńskie
Wypychanko
W końcu podjeżdżamy pod schronisko. Jakiś pieszy turysta obserwując mnie jak męczę wora na młynku mówi do drugiego: "Co za katorga. To chyba trzeba lubieć". O wypraszam to sobie Panie Kolego! Lubię to gdy barman leje mi podwójną wódkę. Moja relacja z MTB to coś znacznie poważniejszego. Oczywiście zachowałem swoje zdanie dla siebie. Ludzie i tak nie zrozumieją.
W schronisku na Turbaczu tłumy i wielu rowerzystów. Nie czułem się tam zbyt dobrze. Czas oczekiwania na ciepły obiad to godzina, więc jemy tylko po kawałku ciasta pod herbatkę. Ze schroniska ruszamy na sam szczyt, który jest stąd o rzut beretem i kawałek fajnego szlaku.
Schronisko
Szlak na Turbaczu
Ja i moi koledzy na Turbaczu. Być może wyglądają na porządnych obywateli i poważnych biznesmenów ale w rzeczywistości to rowerowi bandyci, nieczuli na piękno sztuki i natury. Jeśli spotkasz ich kiedyś na szlaku nie oczekuj z ich strony niczego dobrego
Szybko wróciliśmy pod schronisko. W planie był zjazd zielonym szlakiem do Nowego Targu ale wiszące nad miastem burzowe chmury, nadciągające z tego kierunku tłumy turystów i późna godzina zniechęciły nas do tego. Skracamy więc trasę i jedziemy od razu w kierunku Gorca.
Startujemy ze schronu
I lecimy na hale
Do Jawrozyny Kamienickiej mamy szlak rowerowy - szeroką drogę leśną oraz rowerowe "ułatwienia" zainstalowane przez ekipę parku narodowego. Polega to na tym, że na niektórych odcinkach położone są drewniane belki co 15 cm, a w przerwy między nimi nasypano gruzu. Położyć metalowe szyny i były by tory kolejowe. Opnie na temat tego innowacyjnego sposobu budowania ścieżek rowerowych są mocno podzielone, ale ja myślę, że zrobiono to przyszłościowo i kiedyś będzie można zwiedzać Gorce drezyną.
Parkowe ułatwienia
Szlakiem rowerowym dotarliśmy na widokową polanę w okolicy Jaworzyny Kamienickiej. Widać stąd kawał Gorców, a nawet wzniesienia Beskidu Wyspowego.
W oddali Gorc (1228 m.n.p.m)
W oddali Beskid Wyspowy
Jaworzyna Kamienicka (1288 m.n.p.m)
Opuszczamy szlak rowerowy i jedziemy dalej pieszym na granicy parku narodowego. Spotykamy grupy turystów, a nawet endurofców. Ewidentnie Gorce najlepiej jest zwiedzać na tygodniu i poza sezonem, żeby uniknąć tego tłoku. Niedaleko za Jaworzyną jest bardzo fajna i naprawdę długa sekcja korzenna. Rewelacja.
Korzennie
Poza tym mamy tu fajne parę kilometrów jazdy drogą leśną, trochę zjazdów i podjazdów, trochę błota. MTB bez spiny. Docieramy w okolice Gorca, ale sam wierzchołek odpuszczamy. Ruszamy podjazdem do studenckiej bazy namiotowej, gdzie Jacek udziela nam lekcji uphilu :). Dojeżdżamy do zielonego szlaku, którym zjazd miał nas zaprowadzić prawie pod sam parking. Dużo sobie obiecywałem po tym szlaku. 8km i jakieś 650 metrów w dół, na forach piszą, że to klasyka Gorców. Tym czasem początek zjazdu wygląda bardzo źle - szeroka droga gruntowa. Jakoś bez zajawki ten zjazd, wolimy podziwiać widoki. Na znak protestu Bandit proponuje zjechać ten odcinek tyłem.
Lipa na zielonym, tym mamy zjeżdżać z 1000 m.n.p.m?????
Wieża widokowa na Gorcu
Gorczańskie hale
A co było dalej? Rety .. co było dalej! Dawno nie jechałem takim syfem. Jest stromo i szeroko ale szlak przypomina jeden wielki, leśny śmietnik - kupa gałęzi, błota, liści i gruzu. Wszystko w rynnie powstałej po zwózce drzewa. Zjeżdżając to czułem się jak pusta butelka po alkoholu zrzucona do zsypu na śmieci z 10 piętra w wieżowcu. Muszę przyznać, że Bandit szarżował w to wszystko jak wściekły bulterier. Miło było patrzeć jak robi tę robotę. Gdyby jeszcze jadąc wulgarnie ubliżał kolejnym fakersonom wtedy te sterty głazów rozstępowały by się przed nim jak Morze Czerwone przed izraelitami. Było sporo walki, alej największym problemem były drzewne odpady pozostawione na szlaku przez drwali. Do tego dochodzi fatalne oznaczenie. Może inaczej bym oceniał ten szlak gdyby było sucho .... ale chyba NIE! Za takie coś muszę ocenić go na ZERO flaszek w mojej alko skali. Jak na zjazd z takiej wysokości to straszny zawód. Pozostało mi jedynie przeprosić kolegów albo nawet i widzów przed telewizorami. Gdzieniegdzie tę fatalną drogę zrywkową da się objechać cudownymi fragmentami singla - może to są jakieś pozostałości z czasów gdy ten szlak naprawdę był klasykiem. Nie wiem. Dzisiaj nie mogłem doczekać się jego końca. Gdy w końcu dotarliśmy do asfaltu czułem ulgę.
Niewątpliwie był to dobry dzień w górach z dobrymi chłopaczynami. Turystycznie było ciekawie, zjazdowo pozostał niedosyt. Podobno całe Gorce są właśnie tak rozwalone. Mimo wszystko na bank tu kiedyś wrócę, ze względu na wspaniały klimat iglastych lasów, których próżno szukać na południowym Podkarpaciu.
Lepszego życia diler
Czwartek, 12 maja 2016 · dodano: 13.05.2016 | Komentarze 5
Moi kumple nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Cały dniami siedzą po robotach i robią jakieś poważne, odpowiedzialne rzeczy jednocześnie myśląc tylko o nadchodzącej wyrypie. Zamiast wydawać ciężko zarobione pieniądze na alkohol i ladacznice oni chcą sobie pojeździć po górach rowerkami. Jak zaczynają do mnie wydzwaniać, z reguły już 2 dni przed MTB melanżem, to przez słuchawkę czuć jak ich telepie MTB-delirium, jak cieknie ślina na tłusty wyryp. Wszyscy jesteśmy tacy sami - od tego dobra uzależnieni. W takich właśnie chwilach czuję się jak pieprzony diler. Nie wnikam czy kieruje nami hedonizm, eskapizm, czy po prostu zwykłe nieróbstwo ale goście dają mi motywacje by co co wyjazd grubo sypać im najlepszy towarem prosto w nosy. I gdy przychodzi wyrypa, to wszystko ma być dopięte na ostatni guzik - galera pełna rozbójników, rowery na dachu i płyniemy siać zamieszanie w różnych częściach południowej Polski. Tak właśnie było tego pięknego, wiosennego dnia gdy ruszyliśmy na eksplorację północno-wschodniej części pasma Radziejowej. Podobnie jak podczas niedawnego pobytu w Sądeckim, startowaliśmy z Rytra i ruszyliśmy jednym z wielu szutrów wiodących na pasmo. Na same pasmo jednak nie dotarliśmy bowiem pierwszym naszym celem był żółty szlak gminny wiodący z powrotem do Rytra. Taka moja fanaberia - często przyglądałem się mu na mapie i chciałem zobaczyć jak to żre. Przez 3/4 tego szlaku nie dzieje się kompletnie nic. Dzida, zrywka, nuda. A tu nagle tęga ściana. Tu nie ma co pisać o znacznym nachyleniu - jest po prostu stromo po korzeniach i kamieniach. W mojej skali dał bym temu szlakowi 5 pełnych flaszeczek, niestety będzie tylko trójeczka, ze względu na wycinkę lasu. Przez ścięte buki w górnej części zjazdu trzeba rowery przenosić, a jest tak stromo, że ciężko po tym wrócić na siodło.Nie widać stromizny, nie widać szlaku ale trochę widać ten bajzel
Jeden ziomek trochę przestrzelił ścieżkę i poszedł w maliny. Na szczęście skończyło się jedynie na rozdarciu plecaka. Nie zauważyliśmy tego, do czasu aż jadąc za nim zacząłem znajdować na szlaku różne fanty np pompkę do amora :D.
Po zjechaniu ściany szlak przeszedł w wąski kamienisty, trawers, przy którym żółty z Przehyby to bułka z mleczkiem. Trudny odcinek, bardzo łatwo spaść w dół, a tam czają się naprawdę złe rzeczy.
Gruba impra z żółtym trwa
Uczciwie przyznaję, że ten trawers w paru miejscach mnie pokonał.
Swoją własną słabość i indolencję pozwolę sobie wykorzystać do krótkiej refleksji nt szlakowego savoir vivre. To nie jest żaden przytyk personalny do kogoś konkretnego, ot luźna refleksja na podstawie obserwacji poczynionych podczas lat jeżdżenia. Szanowny bajkerze - nie zjechałeś jakiejś trudnej sekcji? To nic złego. Nawet Lew Starowicz mówi: każdemu się zdarza. Ale nie zaczynaj sprowadzać przez środek jedynej linii gdy za tobą zjeżdża jeszcze ktoś inny OKAY? Dziękuję.
Dojechaliśmy do szutru i trzeba było wrócić na pasmo długim podjazdo-wypychem dobrze nam znanym z ostatniej wizyty w Rytrze. Zrobiło się naprawdę gorąco. Mimo wszystko dość szybko dotarliśmy do Hali Koniecznej.
Gdy pokona cię podjazd i skwar - nie ma to jak kawałek solidnej kłody nad strumieniem
Wielu myśli, że te wyrypy to tylko zjazdy, lans i pajacowanie. W rzeczywistości przez 90% czasu to wygląda jak na tym zdjęciu. Tak było jest i będzie. Bo to taka robota
Hala Konieczna z innej perspektywy
Po dotarciu na pasmo skierowaliśmy się do schroniska na Przehybie celem uzupełnienia zapasów. A że pora obiadowa - postanowiliśmy się posilić. Poleciałem dość niekonwencjonalnie bo wziąłem żurek i frytki. Po otrzymaniu michy z radością stwierdziłem, że w moim talerzu pływa jakieś dobre pół kilo kiełbasy! Pojadłem chyba trochę za syto, bo droga pasmem na Radziejową (1266 m.n.p.m) była jakaś taka ciężka. Łukasz za to dostał potężnej mocy.
Widoki z wieży na Radziejowej są niesamowite, mam stamtąd dobre foty od Pawła z 2014 roku. Moje dzisiejsze kepścizny wrzucam jedynie z poczucia kronikarskiego obowiązku.
Żurek
Panorama z Radziejowej #1
Panorama z Radziejowej #2
Panorama z Radziejowej #3
Panorama z Radziejowej #4
Po widoczkach nadszedł czas by lecieć w dół. Na zjeździe z Radziejowej ktoś wyznaczył segment Stravy o nazwie "Napieprzanka po kamieniach wielkości pralek". Trochę w tym przesady, bo jednak zdarza się nam jeździć po znacznie większych głazach, trzeba jednak przyznać, że jest stromo, kamienisto i luźno. Jest fajnie.
Zacznijmy tę zabawę
Przez kolejny fakerson przejeżdżam bez strachu, wita mnie pion, witam go na luzaku
Tak właśnie wyglądają tzw DOBRE CZASY - tym właśnie diluję
Niestety brak czasu na podziwianie widoków
Jazda po gruzie
Po dojechaniu do przełęczy Żłobki trzeba było chwilę odpocząć. Po chwili ruszyliśmy dalej czerwonym na wschód. Szlak wiedzie przez Wielki Rogacz (1182 m.n.p.m) i Niemcową (1001 m.n.p.m) jest lekko zróżnicowany. Przez większość część czasu jest to dzida po drogach leśno polnych ale zdarzają się też bardziej strome i kamieniste momenty, a nawet single. Jest też drut kolczasty na którym można się (prawie) zawiesić próbując wysmażyć nietrywialnego konera ;). Generalnie powrót do Rytra upłynął nam pod znakiem dobrej jazdy. Kiełbasa z żuru w końcu doszła, było pięknie.
Dzida na czerownym
Ten moment gdy uświadamiasz sobie, że twoja dzida jest tak szybka, że ścigasz się tylko z własnym cieniem ;)
Ruiny zamku w Rytrze
Ja i moi koledzy. Być może wyglądają jak ministranci ale to uzależnieni od endorfin bumelanci i hedoniści, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku. Co gorsza to zadeklarowani ętórofcy
Końcówka przed Rytrem to już jakieś szutry i jazda po betonowych płytach, za to widoki na pasmo Jaworzyny Krynickiej są niesamowite. Pozostał nam już tylko asfaltowy powrót na parking i to by było na tyle. Mam nadzieję, że dostarczyłem chłopakom tego dnia naprawdę dobry towar.
Podwójna Przehyba wstrząśnięta, niemieszana
Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 0
Nadszedł czas żeby spożyć wreszcie coś mocniejszego. W sensie pojechać coś takiego, że po wszystkim człowiek słania się na nogach. Jednym z miejsc gdzie serwują takie specjały jest Beskid Sądecki. Aby skosztować rarytasów leżących na północnych stokach Przehyby udaliśmy się z Sebastianem do Rytra. Zaczęliśmy od typowego dla tych rejonów podjazdów - długa, wijąca się po jarach droga leśna.Typowy Sądecki
Ma to swój urok, ale muszę przyznać, że to chyba najbardziej wymagający podjazd na to pasmo, jakim jechałem. Zwłaszcza na odcinku niebiesko-pomarańczowej nartostrady. Mimo tego spinając mocno poślady powinno dać się podjechać aż do Hali Koniecznej.
Fajne, odludne miejsce z ciekawymi widokami.
Hala Konieczna
W oddali pasmo Jaworzyny Krynickiej
Radziejowa (1266 m.n.p.m)
Dalej trzeba wypchać konkretną stromiznę i dość szybko dociera się do miejsca gdzie krzyżują się szlaki żółty i niebieski. Po krótkim postoju czas przystąpić do degustacji. Sebuś, polej.
Podano do stołu
Pierwsze metry przekonały nas, że dziś spożywamy coś rzadkiego i unikalnego albowiem szlak na sporej długości jest trawersem i to takim wręcz wzorcowym. Choć na tym ubolewam - rzadko jeżdżę trawersy. W Podkarpackich górach jest ich niewiele. Smakowanie dobrego trawersu nie jest łatwą sztuką ale daje wiele satysfakcji. Najważniejsze to pilnowanie pozycji ramion korby i balansowanie w kierunku zbocza stoku. Szlak jest wąski, naszpikowany korzeniami, kamieniami - jest o co zahaczyć, a błąd może skończyć się lotem w miejsce gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie chce się znaleźć. Urozmaiceniem tej uczty, coś jak źdźbło trawy w żubrówce, są 2 agrafki, z czego jedna naprawdę ciasna i stroma. Mam nadzieje, że smakosze wybaczą mi to porównanie żółtego do żubrówki, która jest alkoholem wybitnie podłym. Szlak żółty bowiem jest w swej dziedzinie wybitnym rarytasem. Po przejechaniu tego odcinka musieliśmy się na chwilę zatrzymać, by z uznaniem pokiwać głowami i docenić to co się tu przed chwila dokonało.
W zjazdowym zgiełku przystanąłem na chwilę, by kontemplować piękno tego miejsca i stwierdziłem, że od tego piękna to się może ludziom w dupach poprzewracać
Dalsza część żółtego jest już diametralnie inna. Kamienista leśna droga i dużo płynnej, szybkiej jazdy. Dodatkowego smaczku dodawał fakt, że zamieniłem się z Banditem rowerami. W rowerze Sebka skrycie się podkochuję. Ta sama rama co moja, a jakże inne odczucia z jazdy. Fox RP 23 200x57 boost 160mm na tyle, mistrzowsko stuningowany przez właściciela pracuje iście poetycznie. Przy tym czymś mój damper robi jak klocek wyciosany z drewna przez Dżapetto. Nie chciałbym na tym rowerze podjeżdżać, ale w dół to najlepsza maszyna jaką ujeżdżałem. Chapeau bas Sebek za to coś uczynił z tym rowerem, a wiem co to była za robota. Masz łeb. Wyszło arcydzieło. Jak się w Giancie na Tajwanie to tym dowiedzą, to już wiem jak będzie wyglądał i nazywał się SX na 2017 - Giant Trance Bandit :D.
Rozkoszowanie się zjazdem na tym sprzęcie mogło mnie drogo kosztować. Przepływ endorfin w móżdżku wywołał mi efekt MUTE na zmyśle słuchu. Nachylenie wzrosło, a kamienisty szlak wbijał się właśnie w kręty wąwóz. Jak zobaczyłem to cudo oblizałem się obleśnie. Chciałem zwyczajnie rzucić się w odmęty tego słodkiego dołnhilu niczym wyposzczony kochanek w objęcia oblubienicy. W ostatniej chwili zauważyłem, że zza zakrętu wyłania się na dużej prędkości samochód terenowy. Gdybym wjechał w ten jar to raczej bym nie wyhamował ani nie miał gdzie uciec. Niewiele później Bandit szarżując w dół jak wściekły byk prawie nadział się na 2 podjeżdżające motocorsy. Nie pozdrawiam.
Po zjechaniu do asfaltu w Przysietnicy skierowaliśmy się na szlak rowerowy prowadzący do ruin zamku w Rytrze. Było trochę asfaltu i trochę fajnego singla wzdłuż brzegów Popradu. Same ruiny są rewelacyjnym punktem widokowym.
Zamczysko #1
Zamczysko #2
Zamczysko #3
Poprad #1
Poprad #2
Rytro
W trakcie spożycia
Spędziliśmy tu chwilę ale trzeba było się zabierać za druga kolejkę. Powrót na Przehybę tym samym szlakiem co rano. Zmęczenie doszło do głosu i nie było już tak łatwo. Niektóre odcinki wcześniej wymęczone tropiąc węża tym razem trzeba było prozaicznie wypychać. Trochę to trwało ale dotarliśmy najpierw na przełęcz, a potem do skrzyżowania szlaków.
Po spożyciu. Co tu dużo mówić - było ciężko
Mieliśmy jechać na schronisko licząc, że zobaczymy Tatry. Niestety spotkani turyści rozwiali nasze nadzieje - widoków zero, a od Szczawnicy nadciąga deszczowa pucówa. Trzeba więc było wychylić do dna niebieski szlak do Rytra. Znaczną część tego szlaku jechałem 2 lata temu, wiedziałem więc, że będziemy tu zaraz tańczyć grubo.
Ostatni widoczek na niebieskim, potem już tylko robota
Opisywanie tych astralno-metafizycznym doznań podczas zjazdów tego rodzaju szlakami przychodzi mi z najwyższą trudnością ale spróbuję. Floł na tym szlaku nie istnieje. Floł ogólnie jest przereklamowany. Przyjemność ze zjazdu tą ścieżką można trochę porównać do ulicznej szamotaniny z menelem, więc jest to wyrafinowana atrakcja tylko dla koneserów. Brutalna, fizyczna robota po nietrywialnych fakersonach w rytm dźwięku kamieni uderzających o ramę. Fanboje tego całego floł nie mają tu czego szukać, chyba że jakimś cudem wyzbierają te cudowne głazy. Potrzeba puszczenia za strachu pawia na kierownicę i euforyczne uczucie triumfu z pokonywania kolejnych przeszkód mieszają się podczas tego zjazdu jak driny w szejkerze. Chcesz fłoł to jedź do Bielska na Twistera. Tu albo boleśnie rozbijesz się na tych skałach albo zwyciężysz. Innej opcji nie ma ;).
Na osobny akapit zasługuje ostatni odcinek tego szlaku, przed szutrówką. 2 lata temu odbiliśmy zamiast tego na zielony szlak i to był błąd. Choć kamienie ustępują tu miejsca korzeniom to nie znaczy, że jest łatwiej. Singiel wije się kręto i stromo, a amory nie nadążają wybierać. To jest rodzaj roboty jaki najbardziej lubię, nawet pomimo tego, że jestem zmęczony i wybieram już jakieś niemądre linie. Na dole łapy telepią mi się jak po tygodniu abstynencji. Na koniec pozostał już tylko triumfalny zjazd szutrówką na parking. Jak na razie najkonkretniejsze zjazdy w tym roku. Było pięknie.
A jeśli ktoś się na szybko chce przekonać czy aby nie przesadzam to zapraszam na youtube mojego, szanownego kolegi Pawła, który wizytował te szlaki kilka dni wcześniej i uwiecznił to na kamerze:
- ŻÓŁTY
- NIEBIESKI
Wyspowy
Czwartek, 7 kwietnia 2016 · dodano: 08.04.2016 | Komentarze 6
Nadszedł taki czas, że można się wychylić z podkarpackiej jaskini i zobaczyć co tam słychać na zachodzie. Wypadło na Beskid Wyspowy, pasmo Łososińskie - nie za wysoko, tak żeby się nie napatoczyć na resztki śniegu. Jeździło się trochę szosą do Nowego Sącza i jakoś nigdy nie zwróciłem na to pasmo uwagi, na szczęście Paweł jest bardziej czujny. Wystartowaliśmy z miejscowości Chomranice. Początek dość nie typowy, bo na parkingu pomagaliśmy w wydobyciu mercedesa, który wjechał do rowu. Po zebraniu się zaczęliśmy długi i męczący podjazd do miejscowości Skrzętla-Rojówka.W drogę
Skrzętla
Podjazd zdawał się nie mieć końca
Paweł postanowił sobie, że w ramach przygotowania do nowego roweru i nowego napędu o twardszych przełożeniach będzie się starał ... nie wrzucać dziś na młynek. Skutkiem tego dziwnego postanowienia było to, że czasem znikał mi gdzieś za horyzontem. Jeśli ktoś się łudzi, że na nowym napędzie Dak będzie do dojechania ... to faktycznie tylko się łudzi. W sumie to dobrze jeździć za takim gościem, bo, choć to męczące fizycznie i psychicznie, to jest to najlepszy sposób by wykrzesać z siebie te 110%. W dobrym tempie dotarliśmy do 1 wierzchołka pasma - Babiej Góry (728 m.n.p.m) Tu asfalt zmienił się w drogę leśną, którą podążaliśmy w kierunku najwyższego wierzchołka pasma Jaworza (917 m.n.p.m). Przed Jaworzem znajduje się wieża widokowa. Normalnie widać stąd Tatry ale dziś widoczność była dość parszywa.
Wieża widokowa koło Jaworza #1
Wieża widokowa koło Jaworza #2
Na wieży
Końcówka podjazdu na Jaworz
Stamtąd przybyliśmy
Panorama pogórz
Czil pod wierzą dobiegł końca i nastał czas tęgiej kiepy na szczyt Jaworza. Miejscami było pchanie, sporo kamieni i nachylenie skutecznie wysadzały z siodła. Mimo wszystko spacer po lesie przy słoneczku, wysokiej temperaturze i odgłosach pracy z pobliskiego kamieniołomu był bardzo przyjemny.
Mroczny, ponury typ na tle pięknego, wczesno wiosennego lasu
Jaworz (917 m.n.p.m)
No to skoro jesteśmy w najwyższym punkcie to chyba pora na zjazd. Pampersy na kolana i jedziemy. Niestety - na początek trochę zawód bo zjazd wygląda tak jak dotychczas większość drogi po paśmie - szeroki, leśny, łagodny dukt. Nudy. Jak tak będzie wyglądał cały odcinek do Limanowej to proszę państwa mamy lipę. Dopiero kawałek za Sałaszem (905 m.n.p.m) się zaczęło. Odbyliśmy z leśnej drogi na piękny singiel, nachylenie wzrosło, pojawiły się korzenie i kamienie, a ścieżka kręto wiła się pomiędzy drzewami. Odcinek szlaku niebieskiego do Przełęczy pod Sałaszem jest rewelacyjny.
Miejska Góra nad Limanową
Z przełęczy zmieniliśmy szlak na zielony i znowu trzeba było trochę podjechać na Groń (743 m.n.p.m). Paweł zerwał linkę tylnej przerzutki, także czekał na krótki postój na przyjemnej polance. Dalszy zjazd do Limanowej, również jest wart polecenia. Dość szeroko, szybko, dużo kamieni i korzeni. Nachylenie może nie takie by walczyć o życie ale wystarczające by nie przysypać. Świetny odcinek. Ogólnie szlaki niebieski a potem zielony, wiodące pasmem - REKOMENDUJĘ. Oczywiście jedynym słusznym kierunkiem pokonywania ich jest ten w którym my jechaliśmy (wschód->zachód). Jazda w przeciwnym to patologia i ostrzegam wszystkich przed takim błędem.
W przerwie na wymianę linki
Ogólnie Beskid Wyspowy jest wysoce zurbanizowany jak wszystkie zachodnie Beskidy. Gdzie nie zjechać cywilizacja. Restauracje, markety. Odwodnienie tu nie grozi, jak w Bieszczadach, Niskim czy Sanocko-Turczańskich. Limanowa to całkiem spore miasto. Po zjeździe mieliśmy sporo różnych planów na dalszą część wyrypy, jednak ze względu na burzowe chmury na horyzoncie zdecydowaliśmy się trzymać w pobliżu pasma, by w razie problemów szybko wrócić do auta. Jeden z planowanych zjazdów zamieniliśmy na krótkie zwiedzanie miasta.
Limanowa, rynek #1
Limanowa, rynek #2
Podjęliśmy decyzję o powrocie na pasmo w rejonie Babiej Góry, by zjechać do auta żółtym szlakiem. Po paru kilometrach interwałowego asfaltu zaczęliśmy kierować się mocno do góry. Po drodze minęliśmy czynny kamieniołom.
Kamieniołom #1
Kamieniołom #2
Asfaltowy podjazd za kamieniołomem na pasmo to naprawdę tęga kiepa. Miałem tu kryzys i pierwszy raz w tym sezonie otarłem się o klasyczny, kondycyjny zgon. Na szczęście szybko mi przeszło. W końcu doturlaliśmy się na górę i zaczęliśmy zjazd żółtym. Co można powiedzieć o tym szlaku? Cóż ... choć na początku się na to nie zanosi to na pewno nie jest to szlak dla chłopców poszukujących jakiegoś tam, mitycznego floł. To taki szlak co chwyta mocno za bety i chce natłuc ci po mordzie! Stromo, rynna z luźnymi kamieniami, bruzdami, gałęziami. Szlak poniewiera okrutnie. Tu liczy się brutalna siła i konkretna robota. Dawno mi tak nie wyrywało kiery z łap. Szlaku nie mogę rekomendować, ale szanuję. Po dojeździe do szutru trzeba chwile odpocząć przy akompaniamencie strzelających, nagrzanych tarcz hamulcowych.
Po zjeździe z żółtego
Tory Galicyjskiej Kolei Transwersalnej
Ruszyliśmy dalej obok terenów słynnego osuwiska w Kłodnem z 2010 roku. Mieliśmy plan zaliczyć dziś jeszcze jedną górkę ale nadciągająca z obu stron, burzowa pucówa zakończyła naszą wycieczkę. Deszcz dopadł nas 500m od samochodu, także mieliśmy dziś dużo szczęścia bo mogło skończyć się Gorcami. Byłem sceptyczny co do proponowanej trasy ale było świetnie, więc standardowo w takich sytuacjach - chwała kierownikowi :).
Na koniec jeszcze filmik z GoPro Pawła. Oj, GT Force ma ciężką starość pod takim dżokejem :D.
Tak bardzo enduro
Sobota, 19 grudnia 2015 · dodano: 20.12.2015 | Komentarze 9
Targało mną ostatnio mroczne pożądanie jazdy w terenie. Nie najeździłem się w tym sezonie, nie czuję się zaspokojony. Ta "mtb-chuć" mną pomiata i podsuwa różne głupie pomysły. Jaka jest najbardziej gorąca miejscówka do jazdy w PL w ostatnich miesiącach? Bez wątpienia są to Enduro Trails w Bielsko Białej. Zbiera się tam cała śmietanka krajowego enturo, poza tym jest to jedno z nielicznych miejsc w kraju gdzie na singlach grabią liście hehe. Do Bielska jest z Rzeszowa 250km, tak daleko nie jeździłem z rowerem nawet w najdłuższe, letnie dni, a co dopiero w zimie. To kawał drogi i sporo benzyny. No ale jak wiadomo - wszystkie moje mroczne żądze zaspokajam za pieniądze także cieszę się, że mam kumpli, którzy potrafią zmotywować i dla których też kasa nie gra roli gdy chodzi o mtb mleanż. Razem z Dakiem Dobrym Wariatem i Muzykiem Dobrym Bandytą stwierdziliśmy, że spróbujemy godnie reprezentować podkarpacką dziczyznę na krajowych enturo-salonach. Licząc, że jazda po trasach oficjalnie nazwanych "enduro", pomoże nam zrozumieć lepiej czym do cholery to enduro w ogóle jest, wyjechaliśmy po 5 rano z Rzeszowa. 3.5 godziny w aucie to dużo, co można robić w tym czasie? No np pochłonąć 1300 kcal na śniadanie, dowiedzieć się że istnieją amortyzatory firmy 'bob', a także poszerzyć swe muzyczne horyzonty (hahahaheh). O 9 zameldowaliśmy się w Bielsku na parkingu niedaleko 'trail center'. Od samego początku enduro kipi gęsto, od razu spotykamy kilku zawodników. Wbrew naszym obawom nikt nie patrzył tu na nas krzywo, wszyscy są mili i mówią sobie 'cześć'. Po szybkim ogarnięciu rozpoczęliśmy podjazd na Kozią Górę (686 m.n.p.m) gdzie znajdują początki 3 z 4 wyznaczonych szlaków.Fragment podjazdu na Kozią Górę
Sam podjazd może długi nie jest (około 30 minut) ale spodziewałem się, że będzie łagodniejszy. Podjechać takie coś kilka razy w ciągu dnia na pewno daje popalić. W mojej obecnej dyspozycji i biorąc pod uwagę, że spałem jedynie 2 godziny to cieszę się, że dałem radę na podjechać to na raz.
Warun atmosferyczny był znośny. Temperatura chwilami około 10 stopni i niestety bardzo dużo błota. No ale przecież to grudzień! Pewnie gdyby nie nocna ulewa, która przeszła nad Bielskiem to mielibyśmy dziś ideał. Mordy nam się naprawdę śmiały. W grudniu na rowerze i ten fantastyczny enduro klimat! Odczuwałem to niezwykle mocno, normalnie chłonąłem to całe enduro całym swym jestestwem ;).
Jest klimat
Bielsko w białej chmurze
Dojazdy do szlaków są naprawdę porządnie oznaczone. Postanowiliśmy zacząć od szlaku łatwego, tzw "ABC Line" lub "Twister". Na oficjalnej stronie tej miejscówki napisano:
"Niezbyt stroma, ale bardzo zakręcona linia z dużymi bandami i muldami. Poradzi sobie na niej w zasadzie każdy kolarz górski, trzeba jednak liczyć się z jej długością!"
No to chyba powinienem sobie dać radę.
Szaleni i pierdzielnięci
Szlak ma 4400 metrów, więc będzie co robić, chwila heheszki i ruszyliśmy. Kurde, mam mocno mieszane odczucia co do tego szlaku. Z jednej strony nie sposób nie docenić ilości włożonej pracy oraz talentu twórców. Szlak jest zakręcony jak legion świńskich ogonów - banda goni bandę, hopa hopkę pogania. Można się poczuć jak w amerykańskich filmach patrząc jak ziomki sklejają parę zawijasów dalej. Od ciągłej zmiany kierunków można też nabawić się zaburzeń błędnika. Jeśli szlak był by 2 razy dłuższy (a w przyszłości podobno ma być!) to pewnie przełknął bym w końcu vomita ;). Szlak jest w 100% stworzony sztucznie, nie znam się na tego typu ścieżkach ale 'kumaci' twierdzą, że jest to szlak wyjątkowy w skali europejskiej. Szacun dla twórców tego czegoś.
Seba na Twisterze
Jajajajajajanusz
Druga strona medalu to jak dobrze podsumował na dole Daku - było fajnie, spoko ale to nie jest szlak w naszym stylu. Jeśli tak ma wyglądać współczesne n'duro to ja wysiadam. Super floł super flołem ale ja jednak wole jak mnie górski szlak poniewiera, hample piszczą i dzwonią w zębach plomby. W każdym razie było ciekawie. Przypuszczam, że przyjemność z jazdy Twisterem wzrasta z każdym kolejnym przejazdem.
Po czymś takim chwila odpoczynku była niezbędna ale dość szybko ruszyliśmy kolejny raz na górę. Tym razem naszym celem był tzw "Stary zielony".
Stary i zielony
O tej trasie na stronie ścieżek napisano:
"Oprócz ciasnych zakrętów band i muld ścieżka ta zawiera sporo naturalnych i sztucznych elementów np. korzenie, kamienie, muldy i wybicia. Jest bardzo szybka, wymaga sporego asortymentu umiejętności i dużej kontroli roweru."
Wg ostatniego zdania ewidentnie nie jest to szlak dla mnie no ale od zawsze pcham się tam gdzie nie powinienem. Szlak okazał się naprawdę dobry z paroma smakowitymi kąskami. Przyjemnie wije się wzdłuż starego toru saneczkowego. W suchych warunkach do zjechania bez większych problemów, dziś jednak było bardzo ślisko przez co sekcje korzenne na końcu były ciężkie do pokonania.
Seba hope ogarnia
Tak gdzieś w połowie zjazdu złapał mnie potężny skurcz w udo, a na dole rozbolał mnie kontuzjowany bark i już wiedziałem, że dziś zbyt dużo nie pojeżdżę. Mimo wszystko zdecydowałem się kolejny raz wyjechać na górę, żeby zaliczyć szlak czarny - określany jako "bardzo trudny", tzw. DH+.
Dh+ !!!!!
Początek
Mimo bólu zwyczajnie nie darował bym sobie gdybym tego zjazdu nie zaliczył nawet pomimo tego, że wg oficjalnego opisu powinienem się trzymać od tej trasy jak najdalej.
"Stroma i bardzo szybka trasa ze sporą ilością nierówności i sztucznych elementów (hopki, uskoki). Wymaga świetnej kontroli roweru i wielu zjazdowych umiejętności na najwyższym poziomie."
DH+ jest naprawdę świetnej jakości górskim szlakiem z paroma hopkami. Ścianki nie są jakieś bardzo strome, czy długie. Mimo jednej sprawnej ręki dałem radę to asekuracyjnie zjechać, a problemy sprawiła mi jedynie górna sekcja przez pola, gdzie było błoto po osie. Dla mnie był to najlepszy zjazd dzisiaj. Po zjeździe normalnie emanowałem ze szczęścia enduro na jakieś 2 kilometry.
Po czarnym zaliczyliśmy jeszcze tzw Stefankę czyli najkrótszy szlak dla najbardziej początkujących - taki mini Twister.
Goście pojechali jeszcze raz zjechać Zielony i Twister. Ja niestety ze względu na obolały bark zdecydowałem się odpuścić. Zjechałem jeszcze raz Stefankę oraz część czarnego, którą wcześniej odpuściliśmy i pojechałem spać do samochodu. Od jakichś 4 tygodni nie odczuwałem już żadnego bólu i myślałem, że problemy już za mną - niestety jeszcze nie jestem gotowy na prawdziwe górskie rąbanki. Na szczęście jest grudzień i do nowego sezonu powinienem się ogarnąć. Bo jeśli moja dyspozycja ma być taka jak dziś to chyba pora zastanowić się nad końcem tego typu zabaw i przerzuceniem się na sakwy.
Choć "mtb-chuci" dziś do końca nie zaspokoiłem to wyjazd uważam za relatywnie udany. Zaliczyłem kultowe szlaki, spotkałem masę ludzi na wypasionych rowerach. Choć za najlepszy, miejscowy zjazd uważam DH+ to warto tu przyjechać głównie dla Twistera, bo drugiego szlaku w Polsce chyba nie ma. Być może po odpowiedniej dawce mocnych narkotyków pumptrak w Siedliskach był by w stanie robić za Twistera ale to nigdy nie będzie to samo ;). Szlaki w stylu "Starego Zielonego" czy DH+ można znaleźć już dużo bliżej Rzeszowa.
Filmiki od Pawła:
1. TWISTER
2. STARY ZIELONY
3. STEFANKA
Gorczańska dziidaaa
Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 19.07.2015 | Komentarze 7
Nie ma to jak od czasu do czasu odwiedzić jakiś kompletnie nieznany górski rejon, wszystko wydaje się wtedy takie nowe, tajemnicze i amerykańskie. Kiedy to robić jak nie w lecie, gdy dni są najdłuższe. Tak rozumując postanowiliśmy się dziś wybrać w Gorce. Podróż autem była dość długa ale za to obfitowała w liczne atrakcje jak np przejazd obok najsławniejszej, cygańskiej faveli w Polsce. Ostatecznie około godziny 9 udało nam się dotrzeć do Ochotnicy Dolnej, skąd ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Lubania (1211 m.n.p.m). Niedaleko przed granią postanowiliśmy skrócić trochę drogę kierując się na drogę gruntową zmierzającą wprost do szczytu. Droga okazała się kamienistym, stromym strumieniem, wypych zdawał się nie mieć końca ale i tak było fajnie. Chłód strumienia pozwalał lepiej znosić panujący upał.Początkowo da się jechać
Ale później już trzeba pchać
I tak przez jakąś godzinę
No już prawie
Końcówka podejścia podejścia pod szczyt już konkretnie stroma i pełna luźnych, dużych kamieni. Na Lubaniu spotkaliśmy kilkoro turystów. Ze szczyty jest fenomenalny widok na Jezioro Czorsztyńskie, oraz mocno zamglone dziś Tatry.
Widoczki z Lubania #1
Widoczki z Lubania #2
Widoczki z Lubania #3
Po odpoczynku ruszyliśmy z powrotem bo dziś naszym celem był najwyższy szczyt Gorców - Turbacz (1310 m.n.p.m). Zastanawiałem się czy zjazd po kamienistej stromiźnie, którą podchodziliśmy będzie trudny ale w praktycy było łatwo, przynajmniej na zaciśniętych hamplach ;). Dalsza jazda czerwonym szlakiem na zachód to czysta poezja. Wiele km interwału o tendencji spadkowej. Szlaki to szerokie korzenno-kamienne autostrady. Doznania z jazdy zupełnie inne niż 2 tygodnie temu, podczas przecierania Łopiennika. Na zjazdach można puszczać się bez hamulców krzycząc "dziidaaaa". Krzyk po to by uprzedzić nadciągających z naprzeciwka rowerzystów. Wychowani na Bieszczadach i Niskim, przeżyliśmy dziś lekki szok kulturowy, bo spotkaliśmy na tym szlaku jakieś 8 osób na rowerach. Na konkretnych maszynach i konkretnie wyposażonych. Wyglądaliśmy przy nich jak ubodzy kuzyni ze wschodu, dzikusy z Podkarpacia odziani w wilcze skóry.
Dzidowanie było naprawdę przyjemnie ale uczciwie trzeba przyznać, że zdarzały się także techniczne odcinki, dziś jednak pokonywaliśmy je głównie pod górę. Z jedną taką sekcją postanowiłem się zmierzyć.
Na górze próbowałem coś kombinować ale i tak najskuteczniejsza była by tu dzida
Poza dobrą jazdą towarzyszyły nam przyjemne widoki za równo na północ jak i na południe. Niestety tatry całkiem zniknęły w chmurach. Po jakimś czasie w chmurach zniknęły także Pieniny, a z oddali dochodził coraz wyraźniejszy odgłos grzmotów. Zlaliśmy to kompletnie łudząc się, że nas nie dosięgnie. Oczywiście dopadło nas na przełęczy o wdzięcznej nazwie Knurowska. Spędziliśmy tam trochę czasu, czekając aż się przejaśni. No i w końcu przeszło, więc ruszyliśmy dalej. Na burzę wciąż się zanosiło ale kolejny raz olaliśmy to i ze zdroworozsądkowego punktu widzenia była to zła decyzja. Często złe decyzje powodują lawinę ciekawych wydarzeń i tak też było dzisiaj.
Selfi burzowe
Najpierw standardowa akcja - skończyła mi się woda w bukłaku i czułem nadchodzący dramat. Do schroniska na Turbaczu było jeszcze daleko, a z mapy wynikało, że nic właściwie po drodze nie ma. W Bieszczadach czekało by mnie konanie z pragnienia. I wtedy wydarzyło się coś, dzięki czemu zaczynam doceniać uroki zurbanizowanych i cywilizowanych gór. W lesie przy szlaku wyrósł pensjonat, przy nim stodoła, a w ścianie stodoły ... automat z napojami :D. Początkowo myślałem, że mam omamy ale 1 litr chłodnej mineralki uświadomił mi, że to nie fatamorgana. Tanio może nie było ale i tak podziwiam pomysł i inicjatywę. Oszczędziło nam to sporo cierpienia.
Pomysł na biznes
Czerwony szlak na Turbacz oznaczony jest jako rowerowy. Przyzwyczaiłem się, że szlaki rowerowe w górach są tak znaczone, żeby sakwiarz to ogarnął ale tu jest inaczej. Początkowo szlak jest spokojny ale dalej jest kilka konkretnych stromizn po korzeniach i kamieniach. Dziś dodatkowo było sporo gorczańskiego błota, które choć nie oblepia opon to jest bardzo śliskie. Było trochę wspinaczki. Szlak odznaczyłem jako 'do zjechania', nie wiedząc wtedy, że przyjdzie mi zjechać to jeszcze dziś. Tak jak pisałem powyżej - naszym celem był Turbacz i powrót zielonym szlakiem.
Na 5 minut przed ulewą
Niestety, gdy byliśmy jakieś 2km od szczytu, w okolicy Kiczery (1282 m.n.p.m) Matka Natura zaczęła ciskać z nieba ogniste dzidy. I to tak konkretnie, dodatkowo tęgo lunęło. Jedyna rozsądna decyzja - powrót najkrótszą drogą, czyli w tył zwrot. Najpierw dzida przez pola, żeby jak najszybciej zniknąć z otwartej przestrzeni, a potem sekcja leśna. Oj, co tam się działo na tej sekcji, to była naprawdę gruba impreza. Napisał bym, że było ślisko ale musiał bym skłamać - było ULTRAŚLISKO. Okazało się, że ten szlak też można jechać na dzidę, i że na dzidę można lecieć nawet na maxa hamując i na zablokowanych kołach. Najciekawiej było oczywiście w najbardziej stromym miejscu. Daku ciął na piecu przez środek, skacząc z kamienia na kamień, Łukasz sklejał po prawej, ja po lewej. Paweł standardowo pokonał sekcję najszybciej, tymczasem okazało się, że linia moja i Łukasza łączą się w jedną i że nie ma tam miejsca dla nas dwóch :D. Dodam jeszcze, że warunki do hamowania były zwyczajnie najgorsze. Jak udało nam się uniknąć zderzenia i wjechać w to kolejno - nie wiem. Nasze dzidy niemalże się skrzyżowały ;). Dalej też było grubo. Rynny pełne kamieni, koleiny, fontanny błota, szalejąca nad głową burza. W normalnych warunkach był by to dobry zjazd - jeden z wielu. Dziś był to jeden z lepszych zjazdów w moim życiu. Głownie dzięki nowemu rowerowi który, choć to brzmi jak reklama podpasek - sprawiał, że czułem się pewnie i komfortowo, nawet w tych mocno niesprzyjających warunkach ;). W końcu znaleźliśmy wiatę, pod którą chwilę posiedzieliśmy.
Selfi nędzy i rozpaczy
Deszcz nadal padał ale pioruny przestały walić, więc ruszyliśmy dalej. Pozostał 10km zjazd asfaltem. Zjazd mokrą szosą podczas ulewy na grubych oponach to tak jak by ktoś mi przystawił kerchera do twarzy. Miejscami nic nie widziałem i jechałem na radar. Oczywiście przestało padać jak byliśmy przy samochodzie. Na koniec, po raz pierwszy w tym sezonie, starym zwyczajem podkarpackich barbarzyńców - wykąpaliśmy się w miejscowej rzece razem z rowerami. Gdy odjeżdżaliśmy z parkingu świeciło już piękne słońce. Wyjazd choć niedokończony to był jednym z lepszych w tym sezonie. Gorce to wspaniałe góry, czuję, że nasza ekipa jeszcze nie raz tu zawita.
Ssądecczyzna
Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 14.06.2015 | Komentarze 3
W ten weekend zew dobrego MTB rzucił nas w dość odległy Beskid Sądecki. Pasmo Radziejowej eksplorowałem w zeszłym sezonie dwukrotnie, teraz nadszedł czas na pasmo Jaworzyny Krynickiej. Startowaliśmy z Krynicy Zdroju i przez osiedle Czarny Potok ruszyliśmy w kierunku schroniska na Jaworzynie. Mimo upału chłopaki od początku wybierali twarde przełożenia ale tak to już jest jak się jeździ z gośćmi, którzy poddani kontroli anty-dopingowej polegli by z kretesem hehe. Te ich tajemnicze fiolki z dziwnymi substancjami ... zresztą zamilknę, niech to pozostanie "tajemnicą wyrypy". Z asfaltu szybko skręciliśmy na szuter, który miał nas zaprowadzić na sam szczyt i rozpoczęliśmy mordęgę w pełnym słońcu.Jako, że Krynica jest swego rodzaju kurortem, spotkaliśmy dziś wielu turystów. Wymijając na stromym odcinku turystkę w podeszłym wieku usłyszałem "przecież chodzenie jest przyjemniejsze". Szanowna Pani, śmiem się nie zgodzić. Schodziłem w życiu kawał gór ale odkąd jeżdżę po nich rowerem chodzenie wydaje mi się bardzo nieefektywne, wręcz nudne. W końcu podczas jednego dnia na rowerze zobaczę tyle co podczas 2-3 dni pieszo. Oczywiście ten wywód zachowałem dla siebie. Walka o każdy miligram tlenu sprawiła, że odpowiedź na ten komentarz ograniczyłem jedynie do, krótkiego, gburowatego "eeee tam".
Kolejne kilkadziesiąt metrów w pionie wyżej wyprzedzam jakąś większą grupkę, wyglądających na kuracjuszy sanatorium. Na moje "dzień dobry" odpowiadają "Szczęść Boże", za to jedna pani chce żebym ją podwiózł na ramie. Wesoło w tych kurortach, wesoło.
Gdzieś tak w połowie podjazdu szuter krzyżuje się z trasą kolejki gondolowej. Tu musiałem się zatrzymać i zrobić fotkę. "U nas w Bieszczadach" nie ma w końcu takich cudów techniki :D. Wsiadasz na dole, nawet z rowerem, a po chwili jesteś na górze oszczędzając sobie tej całej męczarni w słońcu. Genialne. Poczułem się jak Indianin na widok pierwszych parowozów na dzikim zachodzie.
Kolejka na robocie
W końcu dotarliśmy na szczyt, pod górną stację wspomnianej kolejki. Widoki całkiem przyjemne i całe tłumy, wręcz hordy, turystów spoglądających na nas jak na debili. Dla tych w klapkach, siedzących pod parasolem z browcem w dłoni musieliśmy wyglądać szczególnie dziwnie. Nie polubię tego miejsca, zupełnie nie mogłem się tu odnaleźć. Stopień obcowania z przyrodą na poziomie lanczu w rzeszowskim makdonaldzie. Jestem alieniem.
Jaworzyna Krynicka (1114 m.n.p.m)
Stacja kolejki na Jaworzynie
Trzeba się ewakuować. Ruszamy zielonym w kierunku Muszyny. TEN ZJAZD TO KLASYKA FREERIDE I DH! .... żartowałem. Ot leśna droga i trochę luźnych kamieni. Że ja założyłem na to pampersy na kolana to śmiech. Jedyny powód żeby go zapamiętać to żeby nigdy na niego nie wrócić. Najciekawszy moment to widok na Muszynę i morze traw. Dodatkowo w paru miejscach miałem dziwne uczucie, jak by mi miało odpaść tylne koło, przyczynę tego znalazłem trochę później.
W dole Muszyna
Łukasz w cieniu
Seba jak zawsze słońco-odporny ;)
Przed Muszyną odbijamy w prawo do Szczawnika i rozpoczynamy podjazd w kierunku Pustej Wielkiej (1061 m.n.p.m). Żółty szlak wije się szeroką drogą leśno-polną. Upał daje się we znaki. Zaczynam się zastanawiać czy aby nie za ciężka trasa jak na panujące warunki. Udaje się zdiagnozować mój problem z rowerem. Najprawdopodobniej łożyska suportu się kończą, stąd to bujanie na zjazdach. Łukasz dokręca na maksa i to pomaga ale problemy w mojej relacji z Forcem chyba znowu się zaczynają. Oj będzie foch i ciche dni.
Jak by tego było mało powoli kończy mi się woda. Pić, pić, pić. Susza. Znam to uczucie aż za dobrze i to niekoniecznie z dyscypliny związanej z rowerem. Poprzysięgam sobie, że w Wierchomli nawodnię się na bogato, kasa nie gra roli, a z uszu popłynie mineralna. W krytycznych momentach Seba ratuje mnie zawartością swojego bidonu.
W drodze na Pustę Wielką (1061 m.n.p.m)
W dole Wierchomla
Końcówka podejścia na szczyt to już wąski singiel. Spotykamy grupę harcerzy, zacząłem się obawiać o powtórkę z Jaworzyny i tłumy turystów na gorze. Na szczęście szczyt Pustej Wielkiej jest pusty ( i zupełnie nie widokowy). Chwila odpoczynku i ruszamy w kierunku Wierchomli. Chciałem sprawdzić szlaki czarny i czerwony którymi się tak podniecają na endurowych forach. Początek - singiel przez krzaki jagód, potem trochę leśnej drogi i zmieniamy szlak na czerwony. W lesie parę spoko momentów w kamienistych rynnach, trochę pedałowania i wyjeżdżamy na pola.
Panorama na czerwonym
Tu zaczyna się typowo beskidzka, kamienista droga polna typu ŁUBU-DUBU. Trzeba przyznać że kamuli jest sporo i że ten odcinek jest naprawdę długi. Dobry sprawdzian wytrzymałości górnych partii mięśni - w paru miejscach wyrywa kierę z łap. Czytałem, że zjazd kończy się ścianką prosto do brodu ale ścianki to są na Jaworzynie Konieczniańskiej, tu jest po prostu trochę stroma droga dla traktorów i kilka dużych kamieni.
Końcówka przed Wierchomlą
Mimo wszystko fajny zjazd, na dole euforia taka, że mam ochotę wskoczyć w ubraniu do strumienia. Czy pojechał bym to jeszcze raz? TAK. Czy wolę ten zjazd od któregokolwiek z bieszczadzkich zjazdów z wtorku? NIE.
Chwila ochłody i jedziemy do sklepu gdzie wlewam w siebie 1.5 litra płynów z marszu, drugie tyle do bukłaka.
Z Wierchomli jedziemy dalej szutrem pod Bacówkę. Upał sięga zenitu a podjazd dłuży się w nieskończoność. Jest ciężko. W schronisku spożywam zupkę pomidorową, która trochę mnie ratuje energetycznie.
Bacówka PTTK nad Wierchomlą
Panorama z bacówki
Prawie po robocie
Z Bacówki niedaleko na Runek (1080 m.n.p.m), jeden z wierzchołków pasma Jaworzyny. Z Runka już niedaleko na Czubakowską (1082 m.n.p.m) gdzie zaczynamy zjazd do Krynicy niebieskim szlakiem. Dla mnie ten szlak w sporej części jest nudny - ot dzida w dół, gdzieniegdzie krótkie podjazdy. No ale chłopakom się podoba bo mogą osiągnąć WARP3, więc ok. jak dla mnie najlepsza jest końcówka, gdzie w końcu jest ciut większe nachylenie, a prosto z leśnego singla wyjeżdża się prawie w środku osiedla mieszkalnego :D.
Fajna jazda dobiegła końca, pozostał wesoły powrót samochodem do Rzeszowa. Kolejny raz, nie mogę powiedzieć, że Sądecki mnie jakoś szczególnie porwał ale warto tu czasem zajrzeć dla odmiany. Góry mają klimat parku miejskiego ale potrafią konkretnie sponiewierać. Miałem dziś 2 cele - niczego nie uszkodzić w rowerze i zjechać wszystko co wyrypa nam rzuci pod koła - udało się.
Dziś mapy nie załączam, bo mi się Strava wyłożyła w Wierchomli, dane wyjazdu spisałem do chłopaków.
VIDEO:
Góry Świętokamienne
Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 12.04.2015 | Komentarze 9
Pogoda jest szczególnie kapryśna tej wiosny. Pierwotnie miałem dziś jechać na Liwocz ale tam jeszcze w poniedziałek leżał śnieg. Z przeglądu historii opadów na rejonach wynikało, że najbardziej sucho powinno być w Górach Świętokrzyskich. Tereny mało mi znane, byłem tam tylko raz ale nawet mi się podobało. Dziś nadeszła pora na kolejne odwiedziny na kielecczyznie i o poranku z Pawłem wyruszyliśmy z miejscowości Łagów. Początkowa jazda szlakami zielonym oraz niebieskim to trochę błądzenia, rzadkiego, świętokrzyskiego błota oraz typowej mtb-chłosty od krzaków.W oddali Klasztor Świętego Krzyża
Te góry jednak mają to do siebie, że jedziesz-jedziesz, ziewasz, nudzisz się a tu nagle fundują ci kilkadziesiąt metrów alpejskich faków, że walczysz o życie. W tamtym roku miałem tak na Zamczysku, dziś zaskoczył mnie krótki ale stromy i śliski trawers na niebieskim w okolicy Dużej Skały. To było dobre. Zjeżdżając przez pola do miejscowości Bieliny Paweł złapał kapcia na przodzie na gałęzi jakiejś tubylczej odmiany tarniny. Koszta mtb-melnażu. Jak na złość obaj mieliśmy dziś jedynie małe, wałkońskie pompeczki więc wymiana trochę zajęła. Tkwiliśmy w tych polach jak jakieś penery. Dalej już bez przeszkód dotarliśmy do Kakonina gdzie wbiliśmy do lasu na czerwony szlak wiodący na najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich - Łysicę (612 m.n.p.m). Już na samym początku Paweł kolejny raz udowodnił kocią zręczność oraz poziom olimpijski w dyscyplinie skoku przez kozła :D. No i że ma wąską kierę. Dalej było dość mozolnie pod górę po korzeniach, kamieniach i błocie, bowiem cała woda z lasu spływała szlakiem. Trzeba było odpocząć na przełęczy św. Mikołaja.
Na Przełęczy Św Mikołaja
Św Mikołaj we własnej osobie
Gdy dotarliśmy na Łysicę okazało się, że jest tam sporo turystów. Górka ewidentnie bardzo spacerowa. Szczyt zalesiony, krzyż, sporo kamieni. Pierwotnie chcieliśmy zjechać stąd do Świętej Katarzyny ale odpuściliśmy by nie pakować się w tłumy, między rodziny z dziećmi.
Szczyt Łysicy (612 m.n.p.m)
Postanowiliśmy zjechać szlakiem, którym podjeżdżaliśmy. Po drodze było kilka konkretnych, kamiennych faków, na których postanowiliśmy sobie urządzić sesjo-trening.
Sekcja kamienna
Rock-gardeny były z tych najgorszych. Ostre, śliskie. Brak czikenlajnów. Kamule z niebieskiego szlaku na Przehybie czerwienią się ze wstydu. Paweł radził sobie z tym nawet dobrze, ja niestety dużo gorzej.
Januszuję
Daku na pełnej
Była okazja potrenować coś czego nie mam pod domem, zacząłem sobie więc ciotować po różnych liniach. Przy ostatnim przejeździe zaliczyłem taką matę, że zobaczyłem wszystkie gwiazdy :D. Przydała by się Pawłowa umiejętność skoku przez kozła i pewnie węższa kiera też :D. Niestety Paweł schował już aparat, a była szansa na "Fail of the Month" na Pinkbajku :D. Tak to już jest - jak nie wykorbisz to się nie nauczysz. W sumie to nawet nic mi się nie stało, ale dość konkretnie obiłem łokieć lewej ręki. Oto filmik jak Paweł w dobrym stylu czyści tę sekcję:
Zjechaliśmy szlakiem do samego dołu. Było by nawet fajnie gdybym miał obie ręce :). Jako, że nie miałem ochoty dalej się mordować, powiedziałem Pawłowi, żeby dalej, na Łysą Górę jechał już sam. Ja doturlałem się asfaltem do samochodu. Trochę bólu i człowiek od razu czuje, że żyje. Docenia takie małe przyjemności jak możliwość przebrania się z użyciem obu rąk :). W sumie to mam czego żałować bo Paweł zaliczył zjazd słynnym szlakiem niebieskim do Nowej Słupi. Co prawda kiedyś był on dużo fajniejszy, a ostatnio pobudowali tam jakieś schody i poprzeczne belki, mimo wszystko zjazd jest naprawdę psycho. Może gdybym przylepił się taśmą do kierownicy jak Minaar w Lourdes to dał bym radę :D. Póki co muszę parę dni odpocząć aż odzyskam pełny zakres ruchu w lewym łokciu :). W zeszłym roku jak wyciąłem matę w kwietniu to żebra mnie bolały przez 2 miesiące, tym razem chyba miałem więcej szczęścia. Ot - koszta mtb melanżu, inny rodzaj.