Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Konkret.PL
Dystans całkowity: | 1491.43 km (w terenie 948.00 km; 63.56%) |
Czas w ruchu: | 155:01 |
Średnia prędkość: | 9.62 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.88 km/h |
Suma podjazdów: | 59665 m |
Suma kalorii: | 3035 kcal |
Liczba aktywności: | 33 |
Średnio na aktywność: | 45.19 km i 4h 41m |
Więcej statystyk |
Jest robota na Przehybie
Sobota, 15 listopada 2014 · dodano: 16.11.2014 | Komentarze 10
Na tym blogu od ponad miesiąca wieszczę koniec sezonu, który nie następuje. Warunki terenowe są lepsze niż w środku lata, trzeba więc jakoś wykorzystać ten czas. Parę tygodni temu byłem w Beskidzie Sądeckim w Paśmie Radziejowej, krajoznawczo była to bardzo udana wyrypa, niestety zabrakło dobrych zjazdów. Czytając o tych terenach w internetach okazało się, że zielony szlak jakim wtedy zjeżdżaliśmy do Piwnicznej jest najgorszym wyborem w całym paśmie :). Dziś razem z Pawłem i Łukaszem wybraliśmy się na dalszą eksplorację tych okolic z nastawianiem na tęgą rąbankę. Z parkingu w Gaboniu na Przechybę (1175 m.n.p.m) wiedzie długi, łagodny asfaltowy podjazd, zdecydowanie mniej bolesny niż szuter, którym podjeżdżaliśmy w październiku na Radziejową. po drodze minęliśmy tzw krzesło św Kingi - czyli skała w kształcie fotela, na którym wg legend odpoczywała św. Kinga uciekając przed Tatarami.Krzesło św. Kingi
Hmm.... nudy! Jedziemy dalej i jesteśmy na Przehybie. Ten asfalt sprawia, że to chyba najłatwiej zdobyty tysięcznik w "karierze" - bez ani jednego metra wypychu :). Na górze widoków na Tatry ZERO ale wiało bardzo mocno, więc zagrzaliśmy się w chwilę w schronisku. Poza nami i obsługą były tu jeszcze dwoje rowerzystów, z czego jeden na .... szosówce. Zaczynam tracić szacunek dla tej góry :). Po posiłku ruszamy na Wielką Przehybę (1191 m.n.p.m), by sprawdzić niebieski szlak, który niedawno rekomendował Idrive na swoim blogu.
Ogień na niebieski
O śnięty ESPEDZIE! Co tam się działo na tym szlaku :D. Nachylenie co prawda raczej mniejsze niż podczas zeszłotygodniowego zjazdu Różki-Cisna ale te kamule! Młócka, rąbanka, rzeźnia - dla mnie pewne miejsce w TOP 5 zjazdów tego sezonu. Trzeba się było orobić żeby to zjechać, aż łapy bolały. Wiało tak mocno, że Łukasza prawie porwało razem z rowerem :). Ja wykrzywiłem tylną przerzutkę - niby zwykłe koszty MTB melanżu, a jednak trochę żal, bo przecież od niedawna mam nówkę sztukę po tym jak rozwaliłem starą w Beskidzie. Miałeś chamie prosty wózek .... eh.
Gdy zmieniliśmy niebieski na zielony w kierunku Przysietnicy to bałem się, że coś tracimy ale dalej było ostro, liczba kamuli tylko nieznacznie spadła. Gdy dojechaliśmy do asfaltu trzeba było dać tarczom i amorom trochę odpocząć w całkiem przyjemnych okolicznościach przyrody.
To chyba Makowica (948 m.n.p.m)
Wzgórza nad Starym Sączem
Krótki pobyt w sklepie i z powrotem na Przehybę, tym razem bardzo długim szutrem, przechodzącym w drogę leśną. To był ciężki podjazd - tęskniłem za porannym asfaltem. Chyba z 10km, momentami stromo. Łydy puchły ale kręciliśmy.
Przekaźnik na Przehybie (1175 m.n.p.m)
Jakaś narada
Ostatecznie nie dotarliśmy na samą górę bo mieliśmy kolejną robotę do zrobienia - wbiliśmy w tym celu na szlak zielony. Niebieski był o wiele bardziej miodny ale ten sprawił mi jednak więcej trudności. Głownie ze względu na śliskie i strome single przez łąki oraz pełne liści i luźnych kamieni leśne rynny. Parę razy gleba była blisko. Było ciekawie ale szlak dość szybko przeszedł w zwykłą, leśną drogę. Dobrze, że wcześniej było jeszcze parę konkretnych, kamiennych faków:
Janush Lopes na robocie
Ciekawostka - jak widać, przy pozowaniu do tej foty popełniłem okrutny januszyzm i źle postawiłem lewą stopę na pedale. Po mimo tego podczas zjazdu tą sekcją kamienną (na zdjęciu jest tylko fragment) noga nie przesunęła mi się na pedziu ani o milimetr. Widocznie można uzyskać dobre trzymanie bez uciekania się do dziwnych PEDALING SYSTEMÓW z technologiami rodem z pułapek na myszy :). Tak, wiem .... w ESPEDE i na 29 calach skleił bym to dużo lepiej ... no dobra :).
Po zjechaniu z zielonego pozostał nam już tylko powrót asfaltem do parkingu i fajrant. 2,143m w pionie, z czego 99% w siodle, bo wypychów prawie nie było - dało popalić. Mimo wszystko dobrze mi się dziś jechało, najwidoczniej kryzys, który mnie ostatnio męczył w końcu minął. To już druga z rzędu wyrypa, po której mam czyściutki rower - coś co nie zdarzyło mi się ani raz podczas letnich wojaży.
Za rok biorę urlop w listopadzie :). Prognozy pogody na najbliższe dni wskazują, że to już chyba koniec wyjazdów na ten rok. Będzie w końcu czas przeserwisować cieknący amor.
A tutaj POV Pawła, z niebieskiego, chłopak zapierdzielał na "szpicy" :)
Sądecko-Pieninski rekonensans
Wtorek, 28 października 2014 · dodano: 29.10.2014 | Komentarze 12
Koniec października? Sezonu wyrypowego nie skończę! Lepiej niech on wykończy mnie. Zobaczymy kto kogo pierwszy. Tak sobie myślałem biorąc kolejny w tym sezonie urlop na MTB. Jesień mamy łaskawą w tym roku, trzeba więc korzystać. Skład: 2 janushów z "Januszh mi" (hehe), 6 rano wyjazd z Rzeszowa - kierunek kompletnie nie znany - Beskid Sądecki. Po dość długiej jeździe zameldowaliśmy się na parkingu u podnóża Radziejowej (1266 m.n.p.m) mając jeden cel - rozkręcić syty mtb-melo na tej smutnej jak zima górze. Temperatura na parkingu w okolicy zera, rowery podczas transportu na dachu auta nam lekko zamarzły, ale ogarniamy się dość szybko. Na początek standard - nowości sprzętowe: Paweł nawrócił się na platformy! To już najwyższy możliwy poziom januszyzmu. Wiadomo - jeździsz na platformach to wzbudzasz u ‚prawdziwych’ kontrowersje jak byś szedł w klapkach na Giewont. Ludzi ci, nie zdają sobie sprawy co to znaczy jeździć prawdziwie wolnym, bez strachu o brak wypięcia czy zapięcia. Myślę, że nawet najtwardszy ESPEDE-owiec przeżywa takie lęki w głębi swojego jestestwa. Takie problemy nie istnieją w kolorowym świecie MTB Januszhów.Tak wygląda sprzętowa, prawdziwa wolność
Bardzo byłem ciekaw jak to się skończy ale o tym napiszę na koniec.
Wyruszyliśmy ubrani stosownie do temperatury na długo szutrowy podjazd do Przełęczy Żłobki. 9km mozolnego kręcenia pod górę. Nie takie rzeczy się podjeżdżało ale tym razem dojechał mnie zjawisko inwersji. Temperatura rosła liniowo z każdym kilometrem. Na górze było przynajmniej z 10 stopni ciepła.
Jak w parniku
Musiałem się zatrzymać i zdjąć komin, zmienić czapkę na cieńszą. Nie pomogło. Kolejny postój i zdejmuję rękawiczki, kask - dalej za gorąco. Podjazd zdaje się nie mieć końca. Mogę jechać jak jest upał, mogę jechać jak jest zimno ale niestety słabo znoszę drastyczne zmiany temperatury. Na przełęczy dopadła mnie klasyczna bomba i już wiedziałem, że dziś będzie mi się jechać ciężko. Chwilowo siły dodał rewelacyjny widok na Tatry.
Tatry #1
Szlak rowerowy zamieniliśmy na pieszy i zaczął się wypych. Bardzo fajny odcinek. Czytałem sporo relacji ludzi, którzy pokonywali go w dół i panuje opinia że to jest jakaś masakra i hardkor. Nie mam wątpliwości, że ten zjazd to będzie absolutny klasyk jak go kiedyś zrobię ale podchodząc to jakichś hardkorów tam nie widziałem. Zjeżdżaliśmy już z chłopakami dużo gorsze 'faki' w tym sezonie. Trzeba będzie to kiedyś sprawdzić.
Wypych na Radziejową
Szlak na Radziejową
Dotarliśmy na Radziejową (1266 m.n.p.m) czyli najwyższy punkt dzisiaj. Szczyt jest kompletnie zalesiony ale za to stoi na nim wieża widokowa o wysokości 20 m. Widoki z niej są wprost fenomenalne. Niestety silny wiatr sprawił, że długo na górze nie wysiedziałem. Zeszedłem na dół by wspomóc się koksem w walce z ogarniającą mnie bombą, Paweł został by focić.
Tatry #2
Tatry #3
Ruiny zamku
Pieniny
Ruszyliśmy w kierunku zachodnim. Krótki zjazd ze szczytu jest łagodny, szeroki, usiany kamieniami i korzeniami. Trudność techniczna żadna ale za to spora przyjemność. Parę km interwału przez Małą Radziejową (1207 m.n.p.m), Bukowniki (1209 m.n.p.m), Złomisty Wierch (1224 m.n.p.m) i Wielką Przehybę (1191 m.n.p.m). Warunki terenowe były lepsze niż podczas wszystkich ostatnich wypadów w Beskid Niski i Bieszczady - naprawdę mało błota. Za to miejscami było trochę ... śniegu :). Na Przehybie (1175 m.n.p.m) robimy sobie postój. Pierwotnie mieliśmy zjechać stąd niebieskim szlakiem do Rytra i potem wrócić na Radziejową by zjechać czerwonym przez Rogacz. Po dyskusji decydujemy się jednak zahaczyć o pobliskie Pieniny. Na kompletnym spontanie wybieramy zielony szlak na zjazd do Szczawnicy. Na mapie wyglądał dobrze - 680m w dół na niecałych 2.5 km. Tyle się oczytałem, ze Sądecki jest taki rowerowo-zajebisty, myślałem że można brać tu szlaki w ciemno i nie można wtopić - niestety myliłem się. Początek zielonego to zwykła leśna droga, a potem trawers - bardzo wąski, usiany kamieniami i korzeniami i przede-wszystkim mocno zakrzaczony. Chwilami ciężko iść. Jeden z gorszych odcinków jakie w życiu pokonałem. Byłem zły - taka wysokość, a zjazd takim paździerzem? Potem co prawda robi się już lepiej, a dalszy zjazd strumykiem po sporych kamiennych telewizorach to już czystej maści zabawa. Oponki z mieszanki 42a są stworzone do takich warunków - kleją te głazy jak macki ośmiornicy. Czułem, że rower jest dosłownie przyssany do tego, jak by nie było, trudnego podłoża. To był rewelacyjny fragment - gdy MTB Janusze zjeżdżają taki kąski to słychać mlaskanie, szelest wąsów i ortalionów. Niestety to zbyt mało by zatrzeć fatalne wrażenie z początku szlaku. Po zjeździe z tysięcznika spodziewałem się dużo, dużo więcej. Fundujemy sobie mały odpoczynek na polance z widokiem na Pieniny.
Nad Szczawnicą
Zjazd do miasta, zakupy i jedziemy w stronę rezerwatu Biała Woda. Rewelacyjne trzymanie opon, które było atutem na zjeździe, na asfalcie jest jak zaciągnięty hamulec ręczny w samochodzie. Odgłos toczenia się miękkiej gumy ryje beret, ja zjadłem już cały koks a bomba nadal trzyma. Rezerwat jest fajny sporo skał - typowo pieniński styl.
Rezerwat Biała Woda
Jedziemy sobie szutrem, pokonujemy brody, jest fajnie ale robi się zimno. Potem nastąpił ostry wypych w kierunku Przełęczy Rozdziela i szlaku granicznego. Od połowy da się jechać, tzn Paweł jedzie, a ja 'nabombiony' głownie butuję.
I znowu wypych - bomba nie wybiera
Widok z Przełęczy Rozdziela (802 m.n.p.m)
Na przełęczy krótki odpoczynek - bardzo przyjemne miejsce, ładne widoki. Ruszyliśmy na wschód, szlakiem rowerowym wzdłóż granicy. Dobrze widać stąd pasmo Radziejowej i Jaworzyny Krynickiej.
Przehyba (1175 m.n.p.m)
Po paru km dotarliśmy do Przełęczy Gromadzkiej (938 m.n.p.m), na 15 minut przed zachodem słońca. Pierwotnie mieliśmy stąd jechać na Wielki Rogacz (1182 m.n.p.m) i zjechać do Rytra czerwonym. Niestety musieliśmy zmienić te plany bo nie dali byśmy rady przez zmrokiem, a ja nie miałem lampek do nocnej jazdy w terenie. Trzeba podjąć trudne decyzje. Wiadomo - jak się jest na takiej wysokości to należy, po męsku zjechać terenem, najlepiej po jakichś ścianach. My jesteśmy zmuszeni obrać drogę wstydu - czyli asfalt. 9km asfaltowo-betonowego zjazdu do Piwnicznej - cóż za marnotrawstwo! Tyle przegrać ... Ostatni raz tak się złajdaczyliśmy uciekając z pasma Jamnej przez Arłamów. Na pocieszenie zostają ładne widoki na pogrążającą się w mroku dolinę. Było bardzo zimno. Na dole zakładamy lampki i wracamy krajówką do Rytra. Podjazd do parkingu pokonuję już tylko siłą woli. Na granicy padł mi telefon, do tego czasu Strava obliczyła pokonanie 1,764m przewyższenia. Asfaltowy powrót dodał jeszcze 220 (wyliczone z mapy). Nieźle jak na jazdę na takiej bombie od samego początku. Fajna wyrypa, niestety mało adrenaliny i zjazdowo niedosyt. Koniecznie trzeba tu wrócić na januszowanie pod tym kątem. Najciekawsze jest to, że Paweł jara się jazdą na platformach! Jest życie poza ESPEDE kajdanami! :D.
Wszystkie zdjęcia ukradłem Pawłowi.
Góry Świętobłotne
Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 26.07.2014 | Komentarze 6
Cały lipiec z tego bloga wiało wyrypową biedą. Pogoda pogrywa ze mną w niecne gierki korzystając z tego, że nie jestem fanem jazdy po mokrym. W ten weekned też nie było zbyt różowo ale stwierdziłem, że jedziemy. Z analiz pogodowo-hydrologicznych wynikało mi, że z Górami Świętokrzyskimi deszcz obszedł się łagodniej niż z Beskidem czy Bieszczadami, także w końcu nadarzyła się okazja by odwiedzić ten słabo mi znany zakątek Polski. Świętokrzyskie są u nas jakoś mało rowerowo-popularne, czasem ktoś tam pojedzie w maratonie w Nowinach ale poza tym to cisza. To ciekawe, bo do najbardziej wysuniętych na wschód pasm tych gór jest od nas bliżej niż do najdalszych zakątków Bieszczadów. Dziś z Łukaszem wyruszaliśmy z miejscowości Ujazd oddalonej od naszego miasta o 103 km, a przecież do takich Lutowisk czy Stuposian jest jednak trochę dalej. Może to dlatego, że „w liczbach” te góry wyglądają …hmmm… mizernie? Najwyższy szczyt to Łysica 612 m.n.p.m - wrażenia nie robi, sporo górek po 400-500m, do tego patrząc na mapę to układ poziomic też raczej odbiega od bieszczadzkich standardów. Z geografii jestem zupełnym laikiem ale powyższa charakterystyka pasuje bardziej do podkarpackich pogórz niż do znanych mi gór. Mimo wszystko, wiedziony doświadczeniem z Gór Słonnych - że w małych górach też jest dobra jazda - zawsze chciałem tu przyjechać.Wycieczkę zaczęliśmy dość nietypowo bo od zwiedzania ruin zamku Krzyżtopór.
Ruiny zamku Krzyżtopór
Zamek ten, we włoskim stylu budowany był w 17 wieku przez Krzysztofa Ossolińskiego, nigdy nie został w pełni ukończony. Aktualnie wybudowano w nim latryny godne króla i jego świty i udostępniono obiekt zwiedzającym za jedyne 10 PLN. Warto wydać te pieniądze, choć na zdjęciu może tego nie widać to obiekt jest naprawdę spory i interesujący.
Zamkowy dziedziniec
Największa baszta
Z zamku widać dość wyraźnie Pasmo Jeleniowskie - nasz pierwszy rowerowy cel dzisiaj. Szału nie ma - bardziej groźnie wygląda już Grochowiczna z Lutoryża. Po zwiedzaniu ruszyliśmy w kierunku pasma czerwonym szlakiem pieszym. Dość szybko napotkaliśmy pierwszą dziś przeszkodę - wezbraną rzekę i kładkę wysoce nieprzyjazną rowerzystom. Po chwili wahania stwierdziliśmy, że walczymy, a było to dość karkołomne ze względu na mokre drewno oraz chybotliwość samej konstrukcji. Zaczął Łukasz:
Zawodnik nr 1
Proszę zwrócić uwagę z jaką gracją on tego dokonał - ten styl, przyczajona, aerodynamiczna sylwetka gotowa do skoku, tudzież lądowania z telemarkiem. Zawodnik numer 2 obrał już inną technikę o wiele mniej finezyjną, pokonał przeszkodę z gracją drewnianego kloca:
Zawodnik nr 2
W każdym razie udało się. Dalsza, szutrowo-asfaltowa droga do pasma przebiegła bez przeszkód, pomijając fatalne oznakowanie szlaku. Na pasmie okazało się, że mój pogodowy wywiad dał ciała na całej linii - musiało tu w nocy być jakieś oberwanie chmury bo leśne ścieżki zamieniły się w strumyki. Dobrze, że był to ten dobry rodzaj błota. Błoto w Bieszczadach potrafi zapchać oponę tak, że nie mieści się w widełkach a rower zyskuje +10kg do wagi. Świętokrzykie błoto było całkiem przyjemne - żadnych problemów z zapychaniem opon, a gdy wyschło było jak kurz. Miałem sporo frajdy z takiej jazdy nawet jak wpadaliśmy po osie i kolana (a wpadaliśmy). Ogólnie była to najbardziej błotnista wyrypa tego roku.
Jechaliśmy tym pasmem w tym błocie mijając jego kolejne wierzchołki - Truskolaskę (448 m.n.p.m) oraz Wesołówkę (469 m.n.p.m). Spotkaliśmy nawet 3 rowerzystów z północy kraju. Dotarliśmy do kulminacji pasma - Szczytniaka 554 m.n.p.m. Podobno jest tam jakieś gołoborze ale my go nie odnaleźliśmy. Widoków zero ale czekał nas zjazd. Na emtb.pl ktos napisał, że ten zjazd jest fajny ale wg mnie nie jest, poza bardzo krótkimi fragmentami. Końcówka to jazda korytem rzeczki, więc dosłownie - emocje jak na rybach :). Po krótkiej wspinaczce dotarliśmy na ostatni wierzchołek pasma - Jeleniowską Górę (533 m.n.p.m). Na DH-zone napisano, że zjazd z niego na zachód to "esencja FR i DH". Wg mnie albo autor opinii popłynął albo nie ma porównania - zjazd jest ok, przyjemny ale nie ma w nim nic szczególnego - na pogórzach pełno takich i jeszcze lepszych.
Opuściliśmy w końcu błotniste pasmo i asfaltem dojechaliśmy do miejscowości Łagów, gdzie zjedliśmy jakieś dziwne zapieksy.
Oczywiście na ulicy bo wyglądaliśmy tak, że nie wpuszczono by nas do żadnego lokalu :).
Błotny kamuflaż
Łańcuchy dostały trochę Rhloffa (polecam na takie warunki) i ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem pieszym. Na początek żmudny asfaltowy podjazd w upale ale za to zaczęły się w końcu jakieś widoczki.
Łysa Góra z Klasztorem Św. Krzyża
Jeleniowska Góra oraz Szczytniak - z tym walczyliśmy
Dotarliśmy do wzniesienia Kiełki (452 m.n.p.m), gdzie w końcu trafił nam się dobry ale krótki zjazd - singiel po korzeniach i kamieniach, w końcu jakieś większe nachylenie - powiało górami. Dalej znowu walka z błotem i dotarliśmy do góry zwanej mrocznie - Zamczysko (422 m.n.p.m). Dzięki sugestii idrive zaatakowaliśmy tą górę od wschodu, bo pierwotnie planowałem od innej strony. W tym miejscu chciałbym za tę sugestię podziękować bo dzięki temu zaliczyliśmy najlepszy zjazd dzisiaj. Korzeń, kamień i konkretna stromizna - przy tym błocie w końcu trzeba było włożyć trochę wysiłku i wydzielić trochę adrenaliny żeby to zjechać. Góry pełną gębą! To jest absolutny klasyk! dorzucam ten odcinek do mojej kolekcji "ZJAZDY, KTÓRE CHCIAŁ BYM MIEĆ POD DOMEM" :). Szkoda tylko, że gopro padło mi 20 minut wcześniej.
Widok z Zamczyska
Tak niepozornie wygląda Zamczysko
Po tym zjeździe michy nam się śmiały :). Pozostał żmudny powrót szutro-asfaltem ale warto było tu przyjechać. Ciekawa, dość egzotyczna wycieczka, tereny warte dalszej eksploracji. Na koniec jeszcze jedno zdjęcie zamku bo mi się spodobał:
Zamek od zachodu
Mało fotek błota ale będzie wszystko widać na edicie :).