Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Ten kwiecień to jakaś kpina
Sobota, 22 kwietnia 2017 · dodano: 22.04.2017 | Komentarze 0
Zabrakło jedynie faveli
Sobota, 8 kwietnia 2017 · dodano: 10.04.2017 | Komentarze 7
Coś się zmieniło w tamtym sezonie. Wcześniej każda nasza eskapada na Słowację kończyła się mniejszą lub większą katastrofą. I wtedy przytrafił nam się wiekopomny wypad na Busov, który sprawił, że zaczęliśmy przychylniej spoglądać na szlaki za naszą południową granicą. Otworzył się przed nami nowy, nieznany ląd. Pojawiły się plany. Stwierdziliśmy, że pomimo konieczności wykupowania ubezpieczenia, ustawowego zakazu jazdy rowerem w lesie poza wyznaczonymi szlakami oraz możliwości bycia obrzuconym odchodami przez przedstawicieli śniadej części populacji - musimy tam być. Realizacją właśnie takiego słowackiego zwrotu w naszej polityce wyrypowej był dzisiejszy wyjazd. Mieliśmy jechać gdzie indziej, ale w tym "gdzie indziej" spadł śnieg. Padło więc na trasę po niższych, mało znanych górkach, była więc obawa, że poruszać się dziś będziemy po szlakach spod znaku dykty, papy i paździerza. Obawialiśmy się, że relacje z tego wypadu będą pisane w tonie ku przestrodze - gdzie nie jeździć. Na szczęście rzeczywistość okazała się diametralnie inna. Chociaż początki nie były kolorowe. Były błotno szaro bure, miały klimat śmietnika, konsystencje szlamu i zapach gnoju.To będzie ciężki i długi dzień
Słowacja wita nas ciepło
W takich oto okolicznościach przyrody, przyszło nam wyruszyć w nieznane z parkingu na granicy, w okolicy Ożennej. Odziwo po przedarciu się przez ten śmietnik dalsza część szlaku granicznego w kierunku Czeremchy (670 m.n.p.m) okazała się być przyjemnym, lajtowym singielkiem. Choć błoto chlupało spod kół jechało się całkiem przyjemnie, a Paweł nawet znalazł poroże.
Pasmo graniczne
Jelonkowe rogi
Żal było opuszczać tą ścieżynkę dla drogi zrywkowej, którą mieliśmy zjechać na słowacką stronę. Chociaż w tak sympatycznym błotku nawet takim syfem jechało się miło. Zjechaliśmy do miejscowości Roztoky, skąd z lekkim błądzeniem dotarliśmy na niebieski szlak, który miał nas zaprowadzić w okolice Svidnika. Co to by był za wyjazd na Słowacje bez krzaczingu. Z Vapenickiego Sedla zaliczyliśmy całkiem przyjemny prawie-że połoninowy odcinek. Z oddali nawet te słowackie wiochy nie wyglądają tak źle.
Połoninowo
W końcu wjechaliśmy do lasu i szeroką drogą na Rohule - wzgórze nad Svidnikiem, na którym znajduje się wieża widokowa.
Rohula (595 m.n.p.m)
Na wieży tabliczka z zakazem wstępu ze względu na zły stan techniczny. Faktycznie nie wyglądało to za dobrze. Żaden z nas nie podjął ryzyka wspinania się po spruchniałych drabinach. Po krótkim postoju zaczęliśmy więc dalej zjeżdżać niebieskim na południe. Spodziewałem się szerokiej, leśnej drogi, takiej jaką zdobyliśmy wzgórze od północy, a tymczasem ... szok! Szlak jest rewelacyjny! Kawał wszystkomającego singletracka. Trochę interwału, sporo zakrętów, jedna ścianka i do tego jest nawet dość długi. Warte polecenia i powtórzenia. Po takim czymś byliśmy pewni, że to nie jest stracony dzień. Poziom zainteresowania Słowacją jeszcze bardziej wzrósł.
Po zjeździe pojechaliśmy asfaltem do Svidnika. Miasto powitało nas żółtymi latarniami i górującym nad miastem pomnikiem ku czci sowieckiej armii. Pisałem kiedyś, że obowiązkowym elementem każdej większej miejscowości tutaj jest ruski czołg T-55 stojący na monumencie. W Svidniku poszli w tym dużo dalej - mają tu na ośce cały skład wojennego rusko-niemieckiego gruzu.
MIlitarny gruz #1
MIlitarny gruz #2
Poza tym, nie widziałem w tym mieście nic ciekawego. Sklepy pozamykane, na szczęście udało nam się namierzyć jakąś budę i zrobić zakupy. Dorwaliśmy lokalną kiełbasę, strasznie wysuszoną i chyba z dodatkiem pomidorów i papryki. Smakowało dziwnie ale siadło dobrze. Zwłaszcza obficie przepite takim oto smakołykiem:
Smak wolności
Napędzani Kofolą ruszyliśmy w stronę kolejnego wzniesienia. I tu kolejne zaskoczenie, bowiem czerwony szlak na południe w sporej części jest także pięknym singletrackiem. Bez trudności technicznych co prawda, ale trzeba to kiedyś zrobić w dół.
Doskonałej jakości szlak
Mozolnie w pocie czoła docieramy na Cierną Horę, gdzie znajduje się kolejna wieża widokowa. Tym razem jej stan techniczny nie budzi zastrzeżeń, a widoki są rewelacyjnie co nieźle widać na poniższych zdjęciach od Pawła.
Cierna Hora (667 m.n.p.m)
Widok z wieży #1
Widok z wieży #2
Widok z wieży #3
Ciekawy jest fakt, że na każdym większym wzniesieniu dziś była chałupa do spania albo przynajmniej wiata. Na Cernej ta słowacka dbałość o turyste sięgnęła zenitu bo miejscowa chata ma kominek i profesjonalny sprzęt do BBQ. Gdy na Słowacji inwestuje się we wiaty i schrony u nas inwestuje się w schody na szlakach. Słowackie podejście szanuję dużo bardziej.
Dostępne dla turystów za darmo
Dalsza część szlaku na zachód jest naprawdę przyzwoita. Jest to droga leśna ale nie zniszczona i bez kolein. Solidne 3 flaszeczki w mojej alko-skali. Trzeba szanować i takie szlaki - w Polsce pewnie przejechało by tu już z 50 traktorów, 4x4 i quadów. Zdarzył się nawet taki rodzynek jak fragment wąziutkiego trawersu. W końcu docieramy do przyjemnej polany widokowej i zmieniamy szlak na niebieski.
Niektóre robiliśmy, resztę zrobimy wkrótce
No i tu niestety kończą się przyjemności. Szlak jest grząski, zawalony gałęziami i dość płaski jak na góry. Jazda tym skutecznie drenuje z resztek sił. Ten szlak strasznie zmęczył mi głowę. Marzyłem już tylko o tym, żeby się skończył i żebym poczuł pod stopami zimną twardość asfaltu. I wtedy szlak zmienił się w 1km hardkorowej zrywki z błotem po kostki. Katastrofa.
Brudna robota
W końcu wyjechaliśmy z lasu. Zjazd na krechę przez zieloną łąkę był jak oczyszczenie ... dla opon. Kiedy wydawało się, że najgorsze już za nami to okazało się, że szlak zaprowadził nas w sam środek ... stada buhajów. Wściekłych buhajów.
Buhaje
Zapędzeni w kozi róg, w oparach krowiego łajna musieliśmy szukać drogi na około. Bynajmniej nie wiodła ona przez usłane wiosennym kwieciem, pachnące, alpejskie łąki. Wiodła przez mroczną, błotnistą, zafajdaną paryję i zakończyła się skokiem przez obwody elektrycznego pastucha. Rzeczywistość chowu bydła rogatego nie wygląda jak w reklamach czekolady milka. Szczegóły pominę - moja psychika usilnie próbuje wymazać je z pamięci.
Pozostał nam kilkunastokilometrowy powrót asfaltem do samochodu, który pokonałem już mocno ucirany. Ciężkie, błotne szlaki dały bardziej w kość niż asfaltowe podjazdy Beskidy Wyspowego przed dwoma tygodniami. Cały dzień w mokrym ubraniu, cały dzień w mokrych butach, na mycie roweru wydałem piątaka, a tak naprawdę jedynie żałuję, że po drodze nie było tym razem żadnej porządnej faveli, gdzie moglibyśmy ubogacić się kulturowo ;). Cóż, wszystko jest do nadrobienia. Świetny dzień na szlakach. Słowacjo - wkrótce widzimy się znowu.
Rzeszów ... taki wielki
Sobota, 1 kwietnia 2017 · dodano: 01.04.2017 | Komentarze 0
To, że Bziankę włączyli ostatnio do Rzeszowa to słyszałem, ale tej tablicy w tak odległym miejscu się nie spodziewałem. Chłop już pola na bogato nie zaorze bo mu miastowe znaki na miedzy postawili.Z wysokiego C
Sobota, 25 marca 2017 · dodano: 27.03.2017 | Komentarze 2
Marzec bez wyrypy? Tak być nie może. To plama na honorze. Niestety ciężko doświadczone przez zimę podkarpackie góry nie są jeszcze gotowe na poważna jazdę. Trzeba było więc udać się na zachód. Rozpoznanie terenowo pogodowe wykazało, że sytuacja wyglada obiecująco w Beskidzie Wyspowym. Przynajmniej do 1000mnpm, bo wyżej i tak śnieg. Ruszamy z Rzeszowa o 6:30. Temperatura mizerna: -2 stopnie ale przynajmniej świeci słońce. Gdy dojeżdżamy do Laskowej jest już +8 i zaczyna to wyglądać bardzo dobrze. Przesiadamy się na rowery i tak oto nasza spragniona wyryp, awantur i przygody, niezwyciężona ekipa otwiera w końcu ten sezon na poważnie.Startujemy z Laskowej
Atakujemy Sałasz od południa, który od tej strony akurat jest dość łatwo osiągalny. Wyspowy to dla nas tereny wciąż jednak dość słabo poznane, więc jest na czym oko zawiesić. Pogoda robi się już prawie wiosenna. Pomyśleć, że miałem dziś jechać tylko na Wilcze albo na Słocinę hehe.
Tu gdzie pogórza zmieniają się w góry
Janusz strikes back
Warun terenowy wręcz zdumiewa. Cały tydzień obserwowałem te tereny na kamerach z pobliskich stoków narciarskich i za dobrze to nie wyglądało - deszcze i wilgoć. Tymczasem po lasach jest zaskakująco sucho. Jak to powiedział Paweł - wszędzie dobrze gdzie nie jechał ciągnik. Niestety zdarzają się mocno błotniste fragmenty po-zrywkowe. Na nich, nasze pucowane pieczołowicie całą zimę, lśniące niczym szosowe espede lakierki rowerki tracą trochę na wyglądzie.
Bywało i tak
A oto i niszczyciel szlaków
Trasa wiodła w większości asfaltem ale było parę szutrowych ścianek. Paweł podjeżdżał dziś niewyobrażalne rzeczy. Gdy wydawało się że nie da się już podjechać więcej to on zjadł żela i to więcej podjechał. Widać kto jest przygotowany do sezonu. W końcu docieramy na pasmo.
W drodze na Sałasz (909 m.n.p.m)
Po tym paśmie jeździłem już rok temu. W kierunku Limanowej jest tu kawał naprawdę dobrej jazdy. Może bez fajerwerków i laserów ale solidnie, dla ludzi złaknionych terenu, po tak długiej przerwie nie potrzeba nic więcej. Zjazdy prima sort. Jest pięknie.
Przełęcz pod Sałaszem
Zjeżdżamy do osady Limanowa. Kolejny raz przekonuję się o zaletach urbanizacji i zjechania z gór do centrum miasta. Znajduje się tu wiele przybytków rozpusty w których można zaspokoić wszystkie swoje rządze. Raczymy się kawa na stacji lotos, mamy dostęp do ciepłej wody, toalety i papierowych ręczników. Przyzwyczajeni do bezludnych gór, półdzicy i niepiśmienni ludzie z Podkarpacia nie przywykli do takich standardów. Mimo szoku cywilizacyjnego trzymamy poziom, obywa się bez skandalu obyczajowego. Dalej atakujemy Paproć (642 m.n.p.m) długim asfaltowym podjazdem. Towarzyszą nam widoki na najwyższe szczyty Wyspowego.
W drodze na Paproć
Największe wyspy wyspowego
Ładowanie baterii na Paproci (645 m.n.p.m)
Zjazd z Paproci do Tymbarku to dla mnie najmocniejszy punkt dzisiaj. Jest dość krótki ale za to naprawdę przyjemnie nachylony. Może bez jakichś trudności technicznych lecz rzeczy dzieją się tu bardzo szybko. Płyniesz niesiony wartkim nurtem tego dołnhilu. Jest zajawka. Polecam.
Na dole stwierdzamy, że dobrze nam idzie. Nie czułem się wtedy jeszcze w ogóle zmęczony. I wtedy nadeszła pora na podjazd na Kamionną (801 m.n.p.m). Ten podjazd wypruł ze mnie flaki. Tak stromych asfaltów jak w Wyspowym nie spotkałem jak dotąd nigdzie indziej. Odcinało mnie chyba z 15 razy, z 10 razy się zagotowałem, jakieś 8 razy miałem ochotę położyć się w chłodnym, wilgotnym, przydrożnym rowie. Na szczycie byłem bordowy na ryju niczym bej z 10 letnim stażem. Ciemne plamy przed oczami i te tematy.
Śnieg tylko na stokach
Zjazd żółtym szlakiem w kierunku Żegociny to nic godnego zapamiętania i dobrze, bo jakiejś konkretnej roboty w tym stanie mógłbym nie podołać. Pozostał nam powrót przez przełęcz Rozdziele do samochodów. Wyszło 1700 w pionie. Sztos. Najlepsze otwarcie sezonu w historii. Przebiło nawet Baranie z 2014 roku. Byłem sceptycznie nastawiony do tego wyjazdu bo spodziewałem się błotnej brei a wyszedł taki benger że pojechać taka wyrypę w marcu to majątek. Wszystko siadło: trasa, zjazdy, widoki, sprzęt, żarcie. No i jeszcze ta ekipa starych wiarusów. Ja i moi koledzy. Wyrafinowani dżentelmeni niczym token do foxa z odbojnika od drzwi z Kastoramy :D. Czasem się z nich tu na blogu podśmiechuję ale takich bandytów to ze świecą szukać. Jestem wdzięczny wszystkim siłom ziemskim i niebiańskim za to co się dziś dokonało. Zaczynamy od mocnego akordu, z wysokiego C, a będzie jeszcze bardziej grubo.
Tuningi, graweringi, brejklingi
Środa, 15 marca 2017 · dodano: 16.03.2017 | Komentarze 2
Przedsezonowy tuning wymaga poświęceń, 23:30 strzały z kompresora w tuebelsy. Polecam kolegę Sebka jeśli chodzi o takie tematy.MTB to jest to
Niedziela, 12 marca 2017 · dodano: 12.03.2017 | Komentarze 2
W końcu w terenie na trensie. Warun rewelacja. Słocina, enduro line to jest to.Cruising down the street on my 34
Wtorek, 7 marca 2017 · dodano: 08.03.2017 | Komentarze 0
Fajni blogerzy
Piątek, 3 marca 2017 · dodano: 03.03.2017 | Komentarze 5
Mając w pamięci wszystkich 'sławnych', rowerowych blogerów, których zdarza mi się czytać to ten tekst dosyć mnie rozśmieszył:http://hop.net.pl/jak-zostac-blogerem/
Dlatego te wszystkie testy rowerów i innych gadżetów otrzymanych na testy od 'sponsorów' są gówno warte.
Fajni blogerzy złapcie się za ręce, razem wam raźniej .... czy jakoś tak to leciało.
Pieśń lodu i koleiny
Sobota, 25 lutego 2017 · dodano: 27.02.2017 | Komentarze 4
Ta zima była ciemna i pełna strachów. Trwała zdecydowanie zbyt długo. Ostatnia, pełnokrwista wyrypa była 1 października minionego roku. Od tego czasu minęła wieczność, lecz widać można żyć bez powietrza. Czas więc rozpocząć nowy sezon, który zaczynam jak zwykle zupełnie nieprzygotowany fizycznie i mocno wczorajszy. Trance stoi pokryty grubą warstwą kurzu i jest nieprzygotowany tak jak ja, więc podobnie jak rok temu najpierw padło na fatbajki. Ruszyliśmy więc z Łukaszem do Leska, po drodze odbierając mojego fata w Fatbike-Bieszczady, w Zagórzu. Startowaliśmy z parkingu przy Kamieniu Leskim i był to ciężki początek - zimno jak diabli i wszystko skute lodem. Przebieranie się było masakrą. W końcu ruszyliśmy szlakiem zielonym po północnym zboczu Czulni (576 m.n.p.m). Od razu było widać co będzie dziś grane - drogi zrywkowe i skute lodem koleiny. Łukasz całkiem fajnie to podjeżdżał na swojej kasecie 42T, ja mając w swoim młynku o 8 zębów mniej raczej nie podejmowałem wyzwania. Czulnia może nie jest wielką górą ale po takiej przerwie miło zdobyć choćby i takie małe wzniesienie.Czulnia (576 m.n.p.m)
Na Czulni nie ma nic ciekawego. Góra (jak i większość okolicznych lasów) padła ofiarą tak zwanej "zrównoważonej gospodarki leśnej" i w imię tej szlachetnej idei jej flora jest regularnie gwałcona z użyciem ciężkiego sprzętu. Rozpoczęliśmy zjazd południowym stokiem, który fragmentami był już nawet przyjemnie wysuszony i do ogarnięcia na zwykłym rowerze. Były jednak też i spore fragmenty gdzie zalegał śnieg i tam naprawdę przydawał się fat.
Czasem bywało i tak
Na mapie był tu jakiś szlak - w praktyce nie było nic. Ze względu na rozbudowaną sieć dróg zrywkowych nawigacja była mocno utrudniona. Chcieliśmy dotrzeć do rezerwatu Grądy, jednak ostatecznie odpuściliśmy i zjechaliśmy pierwszą lepszą drogą zrywkową do Sanu.
Wzdłuż Sanu, na dalszym planie Grodzisko (556 m.n.p.m)
Snuliśmy się tak wzdłuż tego Sanu ładnych kilkanaście minut aż dotarliśmy do elektrowni Myczkowce. Tu czekał nas do pokonania szlak miłości. Ogólnie oznaczenia okolicznych szlaków są ciekawe. A to rysia łapka, a to karo, a to górski szczyt - ewidentnie miejscowy znakarz ma zapędy heraldyczne.
Szlakiem miłości
Schodami dotarliśmy do zapory. Zmrożona tafla Jeziora Myczkowieckiego gdzieniegdzie już odtajała przy brzegach ale na środku i tak siedzą ludzie i łowią ryby w przeręblach. Jak widać nawet tak z pozoru nudne hobby jak wędkarstwo czasem też wiąże się z ryzykiem.
Jezioro Myczkowieckie
Łowy na krze
Z zapory przegonił nas zimny wiatr. Teraz przyszła pora by wbić się na Koziniec (521 m.n.p.m), niebieskim szlakiem. Niestety okazał się on kompletnie zakrzaczony i zawalony drzewami, więc odpuszczamy. Parę km asfaltem i atakujemy górę od strony nieczynnego kamieniołomu. To był dobry wybór bo na miejscowy punkt widokowy wiedzie tu wygodna droga leśna, w normalnych warunkach pewnie w całości do podjechania, dziś jednak fragmentami śnieg wysadził nas z siodeł. Nagrodą za trudny wspinaczki były naprawdę ciekawe widoki.
Stary kamieniołom
Punkt widokowy na Kozincu
Sam szczyt Kozinca odpuszczamy. Choć dzieli nas od niego jakieś 15 minut to zawalony śniegiem szlak nie zachęca. Straciliśmy masę czasu na walce z Czulnią, a pora roku taka, że naprawdę trzeba pilnować czasu, zwłaszcza jak się nie ma lampek. Zjeżdżamy na północ, a jak już pisałem - na północnych stokach panuje jeszcze zima. Mamy tu więc do czynienia z drogą zrywkową, z 2 skutymi lodem koleinami i po środku wąski paseczek z zamarźniętym śniegiem. Płaskie fragmenty są najgorsze - po tym zmrożonym śniegu da się iść, bez rakiet, ale siedząc na rowerze zapadasz się prawie po osie. O dziwo trochę niżej mamy parę fragmentów singla przez świerkowy las. W końcu nad Orelcem wjeżdżamy na pola gdzie jest błoto. Po takim lodowym zjeździe to była bardzo przyjemna odmiana. Chyba pierwszy raz w życiu cieszyłem się na myśl o jeździe po błocie, wręcz oczekiwałem go. Naprawdę fajnie fat to ogarnia.
Pasmo Żukowa
W Orelcu odwiedzamy sklep, w którym prawie nic nie ma 'bo jest poza sezonem' i podejmujemy decyzję o kolejnej zmianie trasy, bo czas naprawdę nas już mocno ściga. Podjeżdżamy na Kamień Orelecki, ostatnio zapewne w celach marketingowych przemianowany na Kamienne Serce Macochy.
Kamień Orelecki
Dalej chwytamy żółty, gminny szlak prowadzący do Myczkowców. Wiedzie on przez las gdzie szaleje zrywka. Straszy bajzel. Oczywiście spodziewałem się dziś, że będziemy jeździć po takich właśnie szlakach więc ich stan jakoś specjalnie mnie nie zaskoczył. Ale jak zobaczyłem coś takiego to mnie krew zalała.
Himalaje hipokryzji
Turysto szkodniku! Dbaj o środowisko naturalne! Nie zanieczyszczaj lasu ... bo leśnicy nie lubią konkurencji. Nie zanieczyszczaj lasu ... bo leśnicy zrobią to za ciebie. Leśnik ryje w lesie jak buldożer i prawi złym turystom wykłady o moralności. A idź pan w ch...rust panie Marianie. Wyjątkowo mnie to dziś zniesmaczyło.
Większość szlaku do Myczkowców to oczywiście koleiny i lód. Dopiero na koniec trochę błota. Nagrodą za trudy był fajny punkt widokowy na Grodzisko, Koziniec, Czulnię i wijący się pomiędzy nimi jak dzikie węże San.
Punkt widokowy w Myczkowcach
Mieliśmy atakować jeszcze raz Czulnię i zjeżdżać niebieskim do Leska ale mając w perspektywie kolejny lodowo-śniegowy zjazd i późniejszy powrót - odpuszczamy. Jak by miało być błotko to jednak bym to pocisnął, a tak to tniemy najkrótszą na parking. No tak minął pierwszy wyjazd w tym roku. Fatbajk spisał się na medal - to jest rower właśnie na takie szlaki. Żałuję, że błota nie było więcej. Było ciężko utyrałem się jak świnia ale naładowałem psychiczne baterie. Tego mi było trzeba. Zrobiliśmy to także dla naszych kolegów, którzy zagubieni w prozie życia, czy też zatraceni w narciarskiej dewiacji jeszcze śpią i nie widzą, że dobre czasy właśnie nadeszły :).