Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Weekend Slayer
Czwartek, 31 sierpnia 2017 · dodano: 31.08.2017 | Komentarze 2
Dawno nie proposowałem żadnego filmu, nie znam typa który to tworzy ale zapowiada się ciekawa seria. Dobre wariaty. Wspaniałe szlaki. Polecam.Gdzieś na dnie
Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 18.08.2017 | Komentarze 7
Jarałem się tym wyjazdem cały tydzień, a wyszła z tego niezła męka. Tak jak w sumie cały ten sezon. Problem jest taki, że prawie nie jeżdżę rowerem, zdarza mi się ciężko fizycznie pracować więc generalnie to mocno dołuję. Dobre wyjazdy jak tydzień temu przeplatam totalnie zamulonymi jak ten dzisiaj. Szkoda, bo jeździliśmy dziś kawał naprawdę dobrego entura jak na Beskid Niski, który dziś zwiedzaliśmy. Początkowo nawet jechało mi się dobrze, ale do głosu szybko doszło zmęczenie spowodowane przepracowanym ciężko poprzednim dniem i nieprzespaną nocą. Efektem była najcięższa bomba w tym i tak całkiem zbombionym sezonie. Nawet nie chce mi się tego opisywać. Zwieńczeniem wyjazdu miała być Lackowa ale tam nie dotarłem i zjechałem do auta z Łukaszem, któremu skończył się hamulec (ave avid). Ogólnie słaba dyspozycja na zjazdach i podjazdach i nieodparta chęć położenia w przydrożnym rowie towarzyszyły mi cały dzień. Nie lubię się tak biczować na blogu ale żeby po takim wyjeździe być siebie bardzo zadowolonym to chyba trzeba być niespełna rozumu. Prawda jest taka, że w tej dyspozycji muszę się już naprawdę spinać żeby znaleść motywację na kolejny wyjazd. Jeszcze wrócę ... ale nie wiem czy zdążę w tym roku. Kilka fotek ku pamięci:U podnóży Lackowej
Cerkiew w Bielicznej
Wspinaczka w stronę Białej Skały
Enduro model zawsze do usług
Busov (1002 m.n.p.m) - wspomnienia dobrej akcji z zeszłego roku
BANDIT is COMBING a steep descent on Płaziny peak
Jeden z tych dżentelmenów jest właśnie na ciężkiej bombie
Śladami enduro mtb series
Sobota, 5 sierpnia 2017 · dodano: 06.08.2017 | Komentarze 2
Plan na dziś był taki, żeby objechać trasy z zeszłorocznych zawodów enduro w Baligrodzie. Były to zawody w formule on-sight czyli zawodnicy dowiedzieli się na jakich trasach będą się ścigać dopiero w dzień startu. Od samego ogłoszenia, że coś takiego będzie na Podkarpaciu próbowaliśmy z kolegami odgadnąć na jakich szlakach będzie się toczyła rywalizacja. Wiąże się z tym pewna mroczna historyjka. W tamtym roku była sobie taka wyrypa i był sobie nawet z niej wpis. Zostały jednak w nim celowe pominięte pewne istotne szczegóły. Otóż gdy tego pamiętnego dnia wdrapaliśmy się na Jaworne zastaliśmy tam .... 3 rowerzystów. Po rowerach za miliony szekeli, ciuchach we wszystkich kolorach tęczy i mordach rodem z policyjnych kronik od razu poznaliśmy, że mamy tu do czynienia z tzw endurofcami. Gdy spotykasz tzw endurofców w terenie to wiadomo - uważaj na kieszenie i za żadne skarby świata nie odwracaj się do nich tyłem. Ci jednak nie próbowali wobec nas żadnych brudnych sztuczek, pewnie dlatego że mieliśmy przewagę liczebną. Pogadaliśmy chwilę o pierdołach, kto jaki gang reprezentuje itp i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Moją uwagę jednak zwrócił jeden z nich, taki blondynek, który ewidentnie snuł się po krzakach i starał pozostać niezauważony. Cały dzień zastanawiałem się skąd go znam. Myślałem, że to jakiś jednowieczorowy koleżka od szklaneczki, z którym chlałem kiedyś, gdzieś w jakimś przybytku rozpusty, było grubo i teraz nie poznaje chłopaka - mam tak w opór. Dopiero wieczorem mnie olśniło, że to główny organizator zawodów Enduro MTB Series, a my przyłapaliśmy ich na obczajce tych "tajnych" tras. Dzięki temu spotkaniu udało nam się bez pudła określić na jakich szlakach będą rozgrywane zawody, na kilka miesięcy przed ich rozpoczęciem. Nie pisałem wtedy o tym na blogu żeby nie psuć innym zabawy, ale fakt jest taki - że gdybym chciał startować to nie było by to dla mnie żadne on-sight :D. Po prostu wcześniej bym sobie trochę potrenował. Sam dobór OSów był dość ciekawy i wiódł po mało znanych szlakach w Paśmie Wysokiego działu. Ruszyliśmy z parkingu w Bystrem mając za przewodnika Daka, który w tych zawodach z niezłym skutkiem startował. Najpierw trzeba było podjechać na przełęcz Żebrak (816 m.n.p.m).Pierwszy podjazd na Żebrak to był wyścig
Który wygraliśmy i w nagrodę mogliśmy zająć na melinę tę oto piękną budę
Tuningi, graweringi, brejklingi .... a tak naprawdę to jest to swego rodzaju rebus
O dziwo droga na przełęcz została niedawno pokryta jakimś 3gatunkowym asfaltem. Z przełęczy ruszyliśmy na Jaworne, skąd startował OS2 na zawodach - zjazd żółtym szlakiem w kierunku bazy namiotowej Rabe. Przyjemny, półdziki, bardzo wąski i łagodnie nachylony singiel może jakoś nas nie porwał ale napewno był dobry na rozgrzewkę. Mimo wszystko to był ewidentnie najmniej ciekawy odcinek zarówno zawodów jak i dzisiejszej wyrypy.
Okolice Rabego
Po wszystkim czekał na nas drugi podjazd na Żebrak. Z przełęczy tym razem udaliśmy się na zachód, do miejsca gdzie w w połowie drogi na Chryszczatą odchodzi inna odnoga żółtego szlaku do Rabego - na zawodach był to OS1. Ten szlak to kompletna miazga, jeden z lepszych zjazdów w całych Bieszczadach. Non stop konkretne nachylenie, bardzo kręto i sporo różnej wysokości uskoków. El classico!
Kawałek bieszczadzkiego MTB
Szredujemy trialsy czy jak to się tam teraz mówi
Ze Stylem!
Skoki przez uskoki
Ten to ma szczęście do dobrych fotek
Ten szlak to połączenia dobra z pięknem
Ależ to było dobre. W nagrodę czekał na nas, kolejny 3 już dziś podjazd na Żebrak. Żeby choć te trudy były rekompensowane prze piękne widoki, a tu nic - w końcu to zachodni kraniec Bieszczadów. Tym razem Żebrak to była połowa drogi, bo na kolejny OS3 trzeba było wyjechać aż na samą Chryszczatą (997 m.n.p.m). Tym razem również trud się opłacił bo zielony szlak w kierunku jeziorka bobrowego to również prawdziwy banger. Początek jest mega stromy, nie ma tu tylu uskoków i korzeni co na OS1 ale za to jest bardzo kręto. Jazda tu to była czysta zabawa i ukoronowanie dobrego dnia w górach. Szlak był tak pokręcony, że nie jestem w stanie w głowie ułożyć sobie jego przebiegu - ewidentnie do powtórzenia. Po odbiciu na czerwony do jeziorka jest już tylko prosta dzida singlem urozmaiconym o drewniane mostki - też fajnie. Był żal gdy to się kończyło.
Na zielonym
Moi koledzy. Ta bijąca do nich godność, majestat i dworskie maniery sprawiają, że patrząc na nich wydawać by się mogło że to Król Henryk IV i książę Edward wybrali się dzisiaj na rower. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że ja jeżdżąc z nimi czuję jakby towarzyszyli mi raczej Benny Hill i Louis De Funes.
W planie było jeszcze zjechanie czerwonym do jeziorek Duszatyńskich z Chryszczatej (jeszcze przed OS3), ale gorąc i duchota były dziś przeokrutne, poza tym woda nam się pokończyła. Ja się jarałem BO W KOŃCU TRAFIŁA MI SIĘ PIERWSZA W TYM ROKU SUCHA WYRYPA! W sierpniu ...
W tym roku Enduro MTB Series ponownie zawita do Baligrodu. Chodzą słuchy, że mają być 4 całkowicie nowe, ROBIONE OSy. Będzie ciekawie.
Sam
Sobota, 29 lipca 2017 · dodano: 31.07.2017 | Komentarze 2
Ciąg dalszy testów łajta. Dziś z Sebkiem jeździliśmy po enduro lajnie, zamieniając się rowerami. Wniosek jeden: jest twardo. Na tym jedynym na świecie, niemalże płaskim segmencie z enduro w nazwie, gdzie człowiek przyjeżdża się zrelaksować i płynąć, na whyte dzwonią plomby. Amortyzacja pracuje pełnym zakresem i często przelatuje przez skok, nawet przy sagu rzędu 15%. Z przyjemnością przesiadałem się na Sebkowego rejna. Fajny ten rower ale jak nawinął Sebek - trzeba by trochę na nim pojeździć żeby go docenić, zapomnieć jak pracuje 160mm itp. Mimo wszystko żal mi się było rozstawać z tą maszyną. Jeszcze bym potestował.A na koniec chciałem jeszcze wrzucić coś takiego:
Także taki kamyczek do ogródka tych co twierdzą, że bez wpinania się w strzemiona jak kowboj na rowerze to się nie da.
Whyte T-129 S
Piątek, 28 lipca 2017 · dodano: 28.07.2017 | Komentarze 2
Ostatnimi czasy uczyniłem z mojego Tranca taką niemalże endurówkę. I choć w górach taka konfiguracja sprawdza się wspaniale, to jeżdżenie tym rowerem po rzeszowskiej okolicy to męka okrutna. Zacząłem więc łakomie spoglądać w kierunku fuli o mniejszym skoku na nawet hardtaili. Gdy więc pojawiła się możliwość przetestowania takiego roweru nie to wahałem się. Dzięki uprzejmości wielce szanownego kolegi Pawła z Bikershop Rzeszów w moje sękate łapska trafiła maszyna niemal już legendarnej marki WHYTE, model T-129-s.Po dostosowaniu go po siebie ruszyłem pojeździć trochę po okolicy. Szczerze pisząc to z podjeżdżaniem tym rowerem szału nie ma, zamula podobnie jak trance. No ale w końcu to prawie 15kg full. Za to kolorystyka i kształty ramy ewidentnie zwracają uwagę napotkanych, młodych pań. Trafił do mnie rozmiar ramy L, trochę za długi. W M-ce mógłbym się zakochać, a na Lce .... trudno kochać jak łupie w kręgosłupie. Młynek trochę za twardy, w drugą stronę znowu brakuje żeby dokręcić nawet na łagodnych zjazdy. A zjeżdża to naprawdę dobrze, jest mega stabilne i zachęca do zabawy. Amor ładnie pracuje - całym skokiem. Hamulce do dupy. I Duże koło lepiej toczy się po gruzie. m więcej na nim jeździłem tym bardziej mi się podobało. Generalnie zajebisty rower, niestety drogi i nie aż tak uniwersalny jak się spodziewałem. Nie wiem czy nie lepiej zamiast jednego takiego roweru do wszystkiego mieć kombo - endurówkę + jakiś fajny sztywniak o górskiej geo na lokalne wypady.
Tropem wilka dobrych zjazdów kilka
Wtorek, 4 lipca 2017 · dodano: 08.07.2017 | Komentarze 2
Dzisiejsza wyprawa miała na celu sprawdzenie zjazdów w kierunku Słowacji z bieszczadzkich szczytów granicznych. W tym celu udaliśmy się do Smereka skąd zaatakowaliśmy Paportną (1198 m.n.p.m) nieznakowaną, półdziką drogą leśną znaną jedynie najlepszym przewodnikom beskidzkim. W sumie to ta droga nie była by nawet warta wspomnienia gdyby nie fakt, że gdzieś tak w połowie z krzaków wyskoczył nam wilk. Pewnie jakiś stary basior zbyt słaby by korzystać z życia w watasze ale i tak robił wrażenie. Skurczybyk dopakowany w barach. Uciekł przed nami kilkanaście metrów i potem obserwował nas z pobliskich zarośli. Pewnie obczajał rowery. Niestety nie udało się zrobić dobrego zdjęcia i ostatecznie prysnął w krzaki. Takie atrakcje tylko w Bieszczadach.Po jakiejś godzinie dotarliśmy do żółtego szlaku pieszego.
Na Paportną przez pole buraków
Bieszczadzki singiel klasyk
Jakaś góra hiehie
Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej do granicy, by szybko dotrzeć do punktu widokowego urwisko Rabia Skała. Byłem już kilka razy w jego pobliżu ale jakoś nie było mi dane tam zawitać. Można tu podziwiać panoramę słowackich gór oraz samo urwisko. Jest strome i potężne. Tym bardziej byliśmy ciekawi słowackiego szlaku żółtego na południe przebiegającego nieopodal. Na LIDARZE wyglądał on tak:
i zapowiadał się dość hardkorowo.
Punkt widokowy na Rabiej #1
Punkt widokowy na Rabiej #2
Szlak przypominał bardzo robiony przez nas w zeszłym roku czerwony szlak z Magury Stebnickiej. Agrafka za agrafką i sporo technicznych miejsc. Nauczony doświadczeniem z zeszłego roku ścinałem te agrafki jak szalony i przynosiło to naprawdę dobre efekty. Mieliśmy dziś trochę pecha bo na tych "serpentynach" spotkaliśmy kilkunastu turystów, w tym małe dzieci. Mimo wszystko szlak jest rewelacyjny i trzeba go kiedyś powtórzyć. Tym razem może w całości, bo dziś zjechaliśmy tylko do końca serpentyn.
Janusz Hill
Wypychem tym samym szlakiem wróciliśmy na granicę i ruszyliśmy na wschód dość zabłoconym szlakiem granicznym. Do tego mijaliśmy naprawdę dużo turystów. Bieszczady już nie są takie puste jak w momencie gdy zaczynaliśmy tu przyjeżdżać kilka lat temu. Kolejny punkt na naszej trasie to Dziurkowiec i zjazd zielonym na Słowację. To była konkretna przygoda. Na początek stromo, wąsko i trochę skał, potem fajny singiel przez las i na koniec MEGA stroma droga leśna z pokaźną koleiną. Wg Pawłowego garmina nachylenie nie spadało tu poniżej 30%. Straszna walka miejscami.
Na Dziurkowcu (1188 m.n.p.m)
Tak wygląda początek zjazdu
A tak jego najlepsza część
Dobre to było. Niestety powrót tym szlakiem na granicę już taki fajny nie był bo łydki paliły ogniem piekielnym. W okolicy Dziurkowca ucięliśmy sobie krótką pogawędką z pogranicznikami i ruszyliśmy błotkiem w kierunku Płaszy. W tym roku moje modły o suchą wyrypę jak dotąd nie zostały wysłuchane. Dalsze plany mieliśmy inne, niestety zjazd z Dziurkowca kosztował Pawła resztkę klocków w tylnym hamulcu, który całkiem odmówił posłuszeństwa, trzeba było więc skracać.
Manitou szczerzy kły na Płaszy (1162 m.n.p.m)
Z Płaszy kolejnym tajnym szlakiem przewodników beskidzkich zjechaliśmy do samochodu. To był taki zjazd pod znakiem hasła: ZAPOMNIJ O PRZEDNIM HAMULCU INACZEJ STRACISZ ZĘBY, czyli okrutne gruzowisko i koleiny. Może nie był to zjazd marzeń ale ja czasem lubię takie rąbany, poza tym szybko doprowadził nas na parking. Niby tylko 27km a prawie 1500 w pionie siadło. Miło było znowu zobaczyć Biesy.
Proceder wyrypa
Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 02.07.2017 | Komentarze 4
Taka wyrypka po klasykach okolicy Wysowej: Kozie Żebro-Jaworzyna Konieczańska-Rotunda. Trasa dla mnie dość wtórna, wpis zaległy, więc dziś jedynie garść luźnych przemyśleń.* jeśli komuś przyszło by do głowy atakować Kozie Żebro od Hańczowej Głównym Szlakiem Beskidzki, to polecam odpuścić pierwszy kilometr wiodący wzdłuż potoku Markowiec - okrutnie zafajdany przez krowy! lepiej nadłożyć niecałe 1000 m i objechać to pobliskim asfaltem
* na Kozie Żebro od tej zachodniej jechałem pierwszy raz - na sporej długości jest nawet niezłe nachylenie ale ogólnie ten odcinek ma niewiele do zaoferowania i nie trafia na moją listę zjazdów do zjechania
* natomiast GSB na odcinku Kozie Żebro - Regietów podchodziłem już 2 razy i ten zjazd był dla mnie na wspomnianej liście bardzo wysoko. W porach zimowych, w stanach alkoholowego upojenia kilka razy fantazjowałem na jego temat. Na tej wyrypie nadszedł czas konfrontacji oczekiwań z rzeczywistością. Trzeba przyznać, że jest tu bardzo stromo i może ze 2 trudniejsze elementy ale stromy odcinek jest dość krótki, a cała zabawa właściwie kończy się zanim zacznie. Do Kolanina jest tu daleko. Fajny zjazd ale spodziewałem się więcej, zwłaszcza widząc, że na górze postawili w tym roku taki znak:
O rety co się tu będzie działo?
* Jaworzyna Konieczańska od zachodniej strony jest okrutnie zniszczona przez słowackie motokrosy, zjazd w tym kierunku jest cienki. Jeśli zjeżdżać z tej góry to tylko czerwonym na wschód
* fajny wyryp, lekko wspomnieniowy, choć trzeba przyznać, że jak człowiek coś więcej po świecie pojeździł, to zjazdy Niskiego wydają się być króciutkie
* w Niskim najlepsze są jednak ... doliny!
I tyle. Kilka fotek, ku pamięci:
Gdzieś w Beskidzie przy granicy
Gdzieś w Beskidzie z widokiem na Jaworzynę Konieczańską
Cmentarz z I wojny światowej w okolicy Koniecznej
Gdzieś w Beskidzie
Kamieni kupa
Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 29.05.2017 | Komentarze 6
Moje tegoroczne wyrypowanie idealnie wpisuje mnie w najnowszą modę na bycie tzw życiowym przegrywem. W tym roku słabo u mnie z czasem, jeżdżę co 2 tygodnie, a te wyjazdy muszę planować z 4 tygodniowym wyprzedzeniem. I tak oto w weekendy gdy nie jeżdżę to jest piękna pogoda i susza. Gdy natomiast przychodzi mi jechać to pogoda stawia mnie przed wyborem mniejszego lub większego zła, a właściwie to mniejszego lub większego gnoju. Tak też było i dziś. Cały tydzień na południowym wschodzie popadywało, a w nocy z piątku na sobotę przechodziły konkretne ulewy. W wyniku wyrafinowanych kalkulacji obraliśmy kierunek na Beskid Makowski. Już od parkingu w Myślenicach było wiadomo, że po przejechaniu tej trasy będziemy wyglądali jak byśmy cały dzień grzebali w śmietniku. Po krótkiej zamotce w mieście ruszyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku pasma Sularzowej Babicy.Myślenice z bliska
Ukelina (677 m.n.p.m)
10 km kręcenia po masakrycznie rozjeżdżonej, pokrytej świeżym szlamem drodze zrywkowej w temperaturze "raz ciepło raz zimno" trudno uznać za dobry początek. Trwało to wieczność ale w końcu dotarliśmy do miejsca gdzie zaczyna się zielony szlak i rozpoczęliśmy nim zjazd do miejscowości Stróża. Muszę przyznać, że szlak jest dobry. Nachylenie ok, a w kilku miejscach typowe dla Beskidu Makowskiego skupiska konkretnego gruzu. Dziś, ze względu na spływającą po nich wodę stanowiło to nawet wyzwanie. Chciałbym to kiedyś pojechać na sucho. Ze Stróży kontynuowaliśmy jazdę zielonym na pasmo Kotonia. Tu też są bardzo długie fragmenty obfitych gruzowisk. Z tym też bym się kiedyś chętnie zmierzył.
Gruz, gruz, gruz
Tak było w lasach
Wspinaczka była sroga, kosztowała nas sporo czasu i sił. Tym bardziej się wpieniłem, gdy na paśmie okazało się, że mogliśmy je zdobyć korzystając z pięknej, nowej, wygodnej stokówki! Muszę zaktualizować swoje mapy.
Chwilę tu pobiesiadowaliśmy, podjadłem sobie porządnie i stwierdziłem, że nic mi się nie chce. Od rana dziś słabo mi szło. Fizycznie było ok, miałem jakiś niezidentyfikowany problem mentalny. Miałem ciężki tydzień, zero roweru, na wyrypę pojechałem z marszu i jakoś nie mogłem dziś zostawić codzienności za sobą. Myślami byłem daleko. Najchętniej położył bym się w łóżeczku i przykrył kołderką. Tak bym sobie poleżał.
W końcu się zebrałem i mozolnie ruszyliśmy dalej żółtym szlakiem. Gdzieś z okolicy Gronika (839 m.n.p.m) zaczęliśmy pięciokilometrowy, umiarkowanie zagruzowany, szeroki zjazd. Lenistwo kwitło. Sebek też dziś nie miał parcia na bicie rekordów. Postoje co 500m na pogaduszki, heheszki, foteczki, dywagacje na temat głębokości napotykanych kałuż. Oj, gdyby dziś jechał z nami wielce szanowny kolega Paweł to by na takie bezeceństwa nie pozwolił :D.
Myślenice z daleka
Strzebel i Luboń Wielki
Zjazd do Pcima
Tośmy sobie pojeździli, czas więc na kolejną biesiadę, tym razem pod sklepem. W planie było schronisko na Kudłaczach i dalej sprawdzenie OSów z zawodów enduro na Kamienniku i Uklejnej. Ale żeby pokonać ten dystans i te zjazdy to trzeba wykazać choć odrobinę ambicji, koncentracji, zacięcia, inicjatywy. Trzeba podjąć walkę. Ja dziś się do walki zupełnie nie nadawałem, raczej do przędzenia kądzieli. Białą flagę wywiesiłem już rano na parkingu.
W takich okolicznościach podjęliśmy decyzję, że skracamy. DDRem wzdłuż rzeki Raba zaczęliśmy kierować się w stronę Myślenić i w pewnym momencie odbiliśmy w prawo w stronę góry Chełm (648 m.n.p.m). Niestety pomyliłem drogi, co skazało nas na krótki spacer przez krzaki. Jak nie idzie to nie idzie. Fakap za fakapem. Nie ogarniałem dziś nawet mapy. W końcu wbiliśmy na zielony szlak i zarządziliśmy kolejny postój na mega widokowej miejscówce przy wyciągu narciarskim.
Man and his bike
Wyciąg, o dziwo, dziś funkcjonował. Patrząc na niego osiągnąłem dno - w mojej głowie pojawiła się myśl by nim zjechać i zakończyć tę degrengoladę wyrypy :D. Za takie świętokradztwo powinno się karać konfiskatą roweru :D. Na szczęście się odmuliłem i zaczęliśmy zjazd w kierunku miasta dalej zielonym. Początkowo wiezie on szutrem ale tu udało się kawałek objechać po gruzach trasy DH. Z każdym kilometrem szlak nabiera rumieńców. Końcówka przed asfaltem jest już rewelacyjna - kręto, stromo, trochę kamieni i przepiękne sekcje korzenne. Oczywiście w gnoju po kolana ale i tak sztosik.
No i tak to się skończyło. Czas sobie zrobić porządek w głowie. Jak teraz o tym myślę, to ta wyrypa była naprawdę dobra. Tylko ja się nie mogłem wkręcić w jej klimat, tak jak eldoka nie trafia w bit. Tak kończą abstynenci.
Styl jazdy w g'noju (i po rąbance)
Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 15.05.2017 | Komentarze 3
Stoję na szczycie góry. Termometr wskazuje +25 stopni celcjusza. Nad głową mam tylko bezchmurne niebo, wzrokiem ogarniam piękne widoki. Ciepły wiosenny wiatr mierzwi moje bujne wąsy. Wdycham oszałamiający zapach pierwiosnków. A może to fiołki? Mam przed sobą 10km naszpikowanego korzenio-kamieniem, suchutkiego zjazdu. Będzie się kurzyło! Jest pięknie. YHY ... KIEDYŚ MOŻE TAK BĘDZIE .... ALE NAPEWNO NIE DZISIAJ.Dzisiaj brutalna rzeczywistość była diametralnie inna od tych fantazji. Gdy zajechaliśmy na parking w Rytrze termometr pokazywał 11 stopni. Nie było widać kompletnie nic bo wszystko spowijała mgła. Z zapachów to czułem jedynie słodkawą woń przetrawionego etanolu. Zdjąłem mokry rower z dachu samochodu i ubrałem kurtkę oraz kalesony. W połowie maja! Wszystkie prognozy zapowiadały dziś w tych rejonach burze oraz opad wszelkiej maści. W którym momencie życia utraciłem resztki instynktu samozachowawczego, które mogły mnie ocalić przed wyjściem w taki dzień na rower? Nie wiem. I dobrze.
Taki klimat cały dzień
Podjazd na Halę konieczną, pokonywany przeze mnie już wiele raz dziś był obficie polany błotem. Kręciło się dość ciężko, bardziej strome odcinki pewnie trzeba by wypychać, ale wpadliśmy na genialny pomysł. Zamiast szutrem postanowiliśmy naginać Percią Sosnowskiego - ledwo zaznaczoną na mapie ścieżynką na południowy wschód od drogi. Szlaki ze słowem "perć" w nazwie są z reguły raczej ciężkie na rower no ale trzeba było to sprawdzić pod kątem ewentualnego zjazdu. Co tu dużo pisać, jest naprawdę GRUBO.
Perć Sosnowskiego #1
Perć Sosnowskiego #2
Perć Sosnowskiego #3
Salamandra
Piękna dzika, miejscami ledwo widoczna ścieżka. Sporo momentów trudnych i kilka wg mnie dość mocno ryzykownych. Co ciekawe - ktoś to jeździ, bo znaleźliśmy ewidentne ślady "ułatwień" dla rowerzystów, przy powalonych drzewach. Kiedyś tu zatańczymy. Będzie ciężko. Wolał bym jednak poczekać na trochę bardziej suche warunki, bo dziś porośnięte mchem kamienie były śliskie że masakra.
W tym wariancie dotarcie na Halę Konieczną zajęło nam więcej czasu niż zwykle, ale w końcu udało się. Stąd już tylko rzut beretem pod schronisko na Przehybie (1175 m.n.p.m), gdzie ubraliśmy ochraniacze oraz inne akcesoria dla kosmonautów i ruszyliśmy czerwonym szlakiem na zachód. Oczywiście wszystkie dzisiejsze zjazdy były pod znakiem gnoju i kamiennej rąbanki. Tutaj jeszcze dochodzi miejscami dość znaczne nachylenie. Jechałem to w lepszych warunkach w zeszłym roku, ale dziś zdecydowanie lepiej mi poszło, pewnie dlatego, że miałem dobre gumy, a nie produkty oponopodobne. W dobrym tempie dotarliśmy do Dzwonkówki, gdzie czerwony szlak krzyżuje się z żółtym.
Dzwonkówka (983 m.n.p.m)
Testowana w zeszłym roku opcja jazdy stąd w kierunku Koziarza, z uzupełnieniem zapasów Śliwowicy w Łącku kusiła bardzo. Niestety, wbrew temu co wielu o mnie myśli to dla mnie MTB jest ważniejsze niż WÓDKA, więc zwyciężyła perspektywa eksploracji żółtego w kierunku Szczawnicy. Wbrew zasłyszanym opiniom, szlak mnie pozytywnie zaskoczył. W suchych warunkach pewnie bym nim gardził. bo tzw momenty na tym szlaku należały dziś do najłatwiejszych. No ale w takim pogodowym anturażu wszystko smakuje inaczej. Rzekł bym, że dla tego szlaku błotny gnój jest jak dobry keczup - uzdatnia mdłą "potrawę" do spożycia i dodaje pikanterii. Było błotniście, kamieniście, trochę interwałowo ale bardzo przyjemnie. Tak znaleźliśmy się w Szczawnicy.
Szczawnica
Wodospad
Jest to spory kurort, więc można tutaj, nawet o tej porze roku zabawić się naprawdę na bogato. My wybieramy frytki + zapiekanki i lecimy dalej. Podjazdem długim niczym lista moich, niezdrowych uzależnień wracamy na Przehybę. Im bliżej szczytu tym mgła robi się coraz bardziej gęsta. Widać ledwo kilkanaście metrów w przód, pada coś w rodzaju mżawki i jest zimno. Na Przehybie jestem już mocno ucirany. Ruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Rytra. Pisałem kiedyś, że ten zjazd to słaba opcja dla chłopców szukających floł rodem ze zrównoważonych ścieżek. No to teraz dopiszę, że taki warun jak dziś zmienia ten szlak w mroczne miejsce, gdzie tacy duzi chłopcy płaczą, a mamusia ich nie słyszy. Jechałem to czwarty raz. Wcześniej zawsze po suchym. Zwłaszcza za trzecim razem skikałem sobie po tych kamulach już na luzaku. Dziś natomiast leciałem to momentami zupełnie poza kontrolą i tylko słuchałem jak skały wołały, że chcą się przytulić. Pal licho, że woda i błoto lały się strumieniami. Zachlapane okulary, gęsty świerkowy las i równie gęsta mgła sprawiały, że miejscami widoczność była bardzo zła i nie widziałem kompletnie po czym jadę ani dokąd zmierzam. Dziś ten szlak mnie połknął, strawił i wydalił. Kompletnie ujechanego. Szanuję to doświadczenie.
Już w okolicy Rytra zdecydowaliśmy się na małą modyfikację. Zmieniliśmy szlak na zielony, a chwilę dalej na żółty-gminny. Kolejne kilometry błotnistej rąbany. Nie byłem nigdy fanem takich warunków ale dziś z każdym kilometrem tych atrakcji coś się we mnie pękało i czerpałem z tego dziką przyjemność. Końcówka to już jazda jakimś rynsztokiem z gałęziami i błotem po kolana ale i tak było uroczo. Choć trzeba przyznać, że wariant ze zjazdem niebieskim do samego Rytra chyba jest jednak bardziej wymagający.
Po powrocie do samochodu stwierdziłem, że mimo błotnej posoki, to rower mam czystszy niż po 2 ostatnich wyrypach. Fajne to błoto. Da się z nim dogadać i go polubić - rower umyłem za złotówkę. Warto było to pojechać. Zrobiłem się ostatnio warunko-odporny. Mam tylko jedno marzenie - pojechać w końcu jakąś wyrypę w koszulce z krótkim rękawem.
Cyklostopy
Poniedziałek, 1 maja 2017 · dodano: 03.05.2017 | Komentarze 2
Czasem siadam na krawędzi swojej duszy. Spoglądam w nicość. Rozpatruję pokrętne losu koleje. Walczę o strzępki marzeń. Chcę znowu naprawiać świat. I wtedy wiem. Wtedy właśnie wiem ... ŻE MUSZĘ JECHAĆ NA WYRYPE ŻEBYM SIĘ ODMULIŁ!!!!!!!!!!!!!Pogoda w kwietniu zrobiła mi sieczkę z umysłu, nie chciało mi się nawet patrzeć na rower. Początek maja nie wygląda wcale lepiej ale mtb melanż wzywa. Czas wyjść spod pierzyny, uprasować w kant kalesony, zebrać chłopaków na pokład wieprzowozu i ruszyć w nieznane. Stacja docelowa: Piwniczna Zdrój. Ogarniamy się i ruszamy w kierunku polsko słowackiej-granicy. Na początek czekało na nas 8km podjazdu.
W drodze na Eliaszówkę
Dziś zaznamy szerokiego spektrum temperatur - od przenikliwego zimna po upały. Droga na Eliaszówkę jest również dość różnorodna. Początek to płyty betonowe, potem leśny dukt, kilka ciekawych momentów oraz ... schodów więcej niż u mnie na kwadracie.
Schody na szlaku #1
Schody na szlaku #2
W końcu docieramy na granicę, wspomniany szczyt i stojącą na nim wieżę widokową. Z racji długiego wekendu, spotykamy dużo turystów. Sama wieża jest polskiej produkcji, a zatem w porównaniu do słowackich tworów jest to solidna konstrukcja, z której można korzystać nie obawiając się o zdrowie i życie. Widoki ciekawe, aczkolwiek w kierunku Tatr lekko zepsute przez wierzchołki drzew.
Eliaszówka (1024 m.n.p.m)
Widoki z wieży #1
Widoki z wieży #2
Widoki z wieży #3
Słowacy ewidentnie gardzą tego typu atrakcjami bo żółty szlak w ich kierunku jest dość słabo przechodzony. Jego początek jest pięknym singlem przez krzaki jagód. Dalej też jest fajnie. Dość ciekawy szlak, taki zabawowy, bez większych trudności technicznych.
Singiel przez jagody
Zdjęcie z cyklu: "skomponuj mema"
W końcu docieramy nim do drogi leśnej, którą podążamy w kierunku południowym. Jadąc leśnym interwałem docieramy do chyba najbardziej widokowej polany jaką zwiedziłem w swojej rowerowej "karierze". Ośnieżone tatry na wyciągnięcie ręki, Beskid Niski Zachodni, Góry Lewockie ... jest grubo. Paradoksalnie lepiej niż na wyżej położonej wieży.
Tatry #1
Tatry #2
Jedziemy w takich klimatach ładnych parę km. Przekraczamy drogę krajową, wjeżdżamy w las i zmierzamy w kierunku wzniesienia Osly Vrch (866 m.n.p.m), na którym znajduje się główny cel naszej wycieczki - tytułowe Cyklostopy. Pod tą nazwą powstałą zapewne w umyśle sprośnego rowerzysty-fetyszysty kryje się kompleks leśnych single tracków w pobliżu miasta Stara Lubovna. "Kompleks" to za dużo powiedziane bo tak naprawdę to ścieżka jest jedna i posiada 3 odnogi na ostatnich kilkuset metrach (nazwane: wilcza, rysia i niedźwiedzia). Chcąc sobie skrócić drogę błądzimy lekko przez krzaki ale w końcu odnajdujemy bramę do tego przybytku rowerowej rozpusty.
Tu zaczynamy zjazd
Idea ścieżki w założeniach miała się wpisywać w popularny ostatnio nurt tzw "singli zrównoważonych", a zatem czegoś w stylu bielskiego Twistera. I faktycznie jest tu banda na bandzie, sekcje rytmiczne, dropy i hopki. W porównaniu do Twistera to jest on jednak z lekka bardziej dziki i dużo bardziej zaniedbany. Widać, że ktoś to z rzadka jeździ, ale żadne prace konserwacyjne w tym roku nie były tu wykonywane. Mamy tu patyki, liście i krawędzi band w stanie rozkładu. W skrócie można napisać że trasa wygląda jak atrakcyjna modelka po 4 dniowym melanżu w najgorszych spelunach z typami spod ciemnej gwiazdy, z finałem w rynsztoku. Jest dość mocno zapuszczona i z lekka niedomyta, trudno powiedzieć co zażywała, jej cnotliwość jest podana pod wątpliwość ale spod warstwy złuszczającej się tapety mrugają przebłyski potencjału. Trudno oceniać takie ścieżki po ledwo jednym, kontrolnym przejeździe ale spróbuję. Początek jest naprawdę przyjemny ale dalej jest trochę gorzej. W pewnym momencie zaczyna trochę brakować nachylenia, trzeba dawać z korby i widać, że tu trochę "rzeźbiarzowi" zabrakło "materiału" i jest kombinowanie na siłę. Na rozwidleniu wybieramy wariant "wilczy" i wtedy znowu robi się przez chwilę fajniej, choć kocówka lekko zniszczona przez zrywkę. Przez te rozkładające się bandy jeden ziomek nawet zapragnął sprawdzić czy jego gogle nadają się do nurkowania w kałuży, na szczęście nie trafił. Ogólnie źle nie było ale oczekiwaliśmy więcej. Trzy i pół flaszeczki w alko skali - więcej za to nie zapłacę.
Ścieżki mają wylot u stóp Hrad v Starej Ľubovni, czyli czternastowiecznego zamku.
Hrad v Starej Ľubovni
Jego zwiedzanie kosztuje 5 jurków za łebka, więc trochę za dużo jak na 15 minut jakie chcieliśmy na to poświęcić. Oglądamy zamczysko z zewnątrz i zjeżdżamy do pobliskich zabudowań gdzie za te pieniądze kupujemy morze napojów. Pijemy Kofolę, jest pięknie.
Smak wolności
Czas wracać. Atakując Osly Vrh czerwonym szlakiem, którego początek jest oficjalnym podjazdem na start Cyklostopów, poznajemy tajemnicę małej popularności tych ścieżek. Ten podjazd obsysa. Jest błotnisty, zryty koleinami i w ogóle do bani. Jeśli przed nim w naszych głowach tliła się jeszcze idea żeby zjechać to jeszcze raz, to ten odcinek skutecznie nas z tego wyleczył. Jedziemy do domu. W pewnym momencie czerwony żegna się z Cyklostopami i stromo pnie się w las, kilkusetmetrowym pięknym singlem - próżno szukać takich ścieżek w polskich górach. Szkoda, że robimy to pod górę. W końcu docieramy na szczyt Oślego Wierchu, który jest nawet widokowy. Znajduje się tu też ławeczka, na której można sobie zrobić głupie zdjęcie.
Ja i moi koledzy. Nie jestem pewien, czy to jeszcze endurofcy? Czy to jeszcze bandyci? Z każdym rokiem wspólnego jeżdżenia ich dusze stopniowo ogarnia mrok, który sprawia, że w pogoni za komami na stravie wyglądają coraz bardziej jak kosmonauci. Jeśli spotkasz ich kiedyś na szlaku to nie tylko nie oczekuj z ich strony niczego dobrego ale zwyczajnie uciekaj!
Stąd rozpoczęliśmy powrót do Polski, zielonym szlakiem, interwałem z tendencją spadkową. Ze względu na plastelinową glebę i podmokłe łąki jechało się to dość ciężko. Poza walorami widokowymi było raczej słabo i bardzo męcząco.
Daleko jeszcze?
Na uwagę zasługuje jedynie końcówka zjazdu przed granicą, która okazała się być kilometrem naprawdę tęgiej rąbanki po kamieniach. Goście jak to zobaczyli to dostali piany i rzucili się na to jak wygłodniałe ogary na sztukę mięsa. W wirze walki aż zahaczyli się goglami ale trzeba przyznać, że ogień na tym odcinku poszedł naprawdę dobry. Ostatnie metry do parkingu pokonaliśmy asfaltem wzdłuż brzegu Popradu. Jeden ziomek chyba coś przedawkował, bo chciał wracać do Rzeszowa z korby, na szczęście został powstrzymany :D. Muszę przyznać, że Słowacja daje dobrze pojeździć, choć narazie i tak trzymamy się z dala od najpopularniejszych miejscówek. Czas ruszyć coś bardziej kultowego. Oby tylko w końcu nastały cieplejsze i bardziej suchy czasy.