Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Skończżeszsięjuż
Sobota, 24 marca 2018 · dodano: 24.03.2018 | Komentarze 2
Tegoroczna zima jest bezlitosna i nie bierze jeńców. W ostatnich latach w marcu to z reguły już ze dwie wyrypy były obrobione. W tym roku nie dość, że jeszcze nigdzie nie byłem, to nawet jeszcze fula nie odpaliłem. Ostatni raz tak smutno było w 2013 roku. Próbuję pocieszać się tym, że w 2013 po paździeżowym marcu lato było piękne, spokojne i suche. Naiwnie liczę, że w tym roku będzie tak samo. Obawiam się jednak, że pogoda ma głęboko w dupie moje analogie.Ostatni Janusz
Sobota, 10 marca 2018 · dodano: 12.03.2018 | Komentarze 4
W końcu coś na rowerze. Ostatnimi czasy warunki do jazdy były wybitnie parszywe - śniegi i mrozy. W tym roku olałem rower i przebiegłem kilkadziesiąt km ma nartach biegowych. Nawet się w to wkręciłem ale pod koniec miałem już tego dość. Dobrze, że wiosna. Dobre czasy pełzną powoli.To jest rap
Sobota, 27 stycznia 2018 · dodano: 27.01.2018 | Komentarze 0
W końcu jakaś konkretniejsza jazda. 4 górki przeskoczone. Powyżej 350 m.n.p.m zima trzyma. Formy nie ma. Ale jest rap. Może coś pojadę jeszcze w tym sezonie. Elo wariaty!Całe życie na Podkarpaciu.
Dokonało się
Sobota, 30 grudnia 2017 · dodano: 30.12.2017 | Komentarze 2
Ogólnie to bez zjawy ostatnio na rower no ale jakoś trzeba było zakończyć ten rok. Raczej w najbliższych dniach nie pojeżdżę, więc trzeba też coś podsumować. Wystarczy rzut oka na moje najsłabsze od wielu lat statystyki i już wiadomo, że sezon miałem do dupy. Lokalnie nie pojeździłem prawie w ogóle. Na wyrypach paru byłem, ale na sporej części z nich nie czerpałem zbyt wiele radości z jazdy. Większość była z marszu i bez przygotowaniu. Nie było głowy do jazdy, a jak wiadomo, bez głowy nie pojeździsz dobrze nawet i w pieprzonym whistler bajkpark. Najlepiej mi się jeździło na 3 wyrypach z początku sezonu i na 3 wyrypach na jego końcu - jak już miałem wszystko względnie poogarniane. Najlepsza wyrypa roku wg mnie to październikowy wypad w Beskid Wyspowy. W wyspowy w 2018 roku zamierzam zaglądać dużo częściej. Dla mnie w tym wszystkim najważniejsza jest eksploracja, a w bliższych górach jak Bieszczady, Niski czy nawet ten nieszczęsny Sądecki, coraz mniej jest nieznanych dla mnie szlaków. No i to by było na tyle bo naprawdę nie ma o czym pisać. Liczę, że 2018 okaże się lepszy, że coś pojeździmy z chłopakami, a w wyrypowozie znowu będą śmigać grube rapy.Gravel
Sobota, 25 listopada 2017 · dodano: 27.11.2017 | Komentarze 3
Dzisiaj dzięki uprzejmości wielce szanownego kolegi Pawła miałem okazję testować taką oto eksluzywną kulmagę:Jest to tak zwany gravel. Taki dziwny rower co ma obręcze szerokie prawie jak w moim fulu, mało szosową geometrię ramy, hamulce tarczowe, sztycę regulowaną i.... kierownicę od kularki :D. Maszyna okazała się być bardziej uniwersalna niż mój treking. Po szosie i szutrach idzie jak zły, po leśnych, korzennych drogach też od biedy pojedzie ale ja nie bardzo ogarniałem jak trzymać tą śmieszną kierownicę. Fajny rower do turystyki. Pod siebie jednak wybrał bym krótszą ze 2-3cm ramę i inną zębatkę na przedzie bo na 42/42 to każdy podjazd był siłowym wyzwaniem :D. Kto wie, może kiedyś?
Jakieś tam fotki:
Prešovské singletracky
Niedziela, 5 listopada 2017 · dodano: 05.11.2017 | Komentarze 4
Weszliśmy niestety w taką porę roku, że w górach spadł już pierwszy śnieg, a szlaki toną w błocie i pod liśćmi. Aktualnie jedyną nadzieją na dobrą jazdę są szlaki, które ktoś sprząta. Tzw. zrównoważone ścieżki. Nie jestem ich fanem. Dla mnie to takie domy publiczne mtb. Można tu się wyszaleć, zaspokoić swoje najmroczniejsze żądze ale trudno się tam zakochać. Mimo ogromu pracy i funduszy jaki twórcy inwestują w każde z takich miejsc to nigdy to nie są to bengery o jakich śnię po nocach. No ale skoro już są to można je wykorzystać dla własnej przyjemności. W takim właśnie celu w licznym gronie 6 mężnych kawalerów wybraliśmy się do Preszowa na Słowacji trochę się zabawić. Przyzwyczajonym do standardów miasta Rzeszowa przejazd przez Presov wydaje się być jazdą przez slumsy. Właściwie jedyne na czym można tu oko zawiesić są okalające miasto góry. Na jednej z nich - Malkovskiej Horce grupa miejscowych zapaleńców stworzyła tytułowy zespół singletraków. Czy z górki o wysokości ledwie 481 m.n.p.m można wyznaczyć fajne trasy? Musze przyznać, że wyszło to całkiem nieźle. Oto co udało mi się przetestować:- podjazdówka - muszę o niej wspomnieć, bowiem jest to pierwsza znana mi podjazdówka jaką chciało mi się podjeżdżać. Początek wiedzie singlowatym trawersem, potem serpentynami i dalej już leśną drogą. Wymaga wysiłku ale jednocześnie nie drenuje za bardzo z sił. Fajna sprawa
- Endurorob - najdłuższa trasa, pełna zakrętów, śmiesznych band, w środkowej części mocno płaska i interwałowa. Około 4km jazdy daje popalić kondycyjnie. Jadąc to 2 raz, na sam koniec dnia prawie mnie tu odcięło. Poziom trudności lasu słocińskiego.
- SkočkyKočky - trasa w stylu bielskiego twistera, czyli trochę hopek, band i sekcji rytmicznych. Nie jestem fanem Twistera i wariacji na jego temat ale dziś śmigało mi się po tym bardzo dobrze, bo ścieżka jako jedyna była naprawdę dobrze wysprzątana (jak mówią miejscowi: vyfúkana). Łącznie z górną sekcją, która jest wspólną dla kilku innych szlaków daje około 3km jazdy i również jest wymagająca kondycyjnie, choć pedałowania tu mniej niż na Endurorobie
- Čuňka - 2.4 km rzekomo ten szlak miał najbardziej przypominać "naturala", niestety nie jestem w stanie tego stwierdzić bo był tak zawalony liśćmi, że nic nie było widać. Jechałem to asekuracyjnie i pewnie dlatego prawie się nie zmęczyłem. Jakoś mi nie zapadł w pamięci
Jest jeszcze parę wariantów, których nie udało się dziś sprawdzić ale z tego co mówił Paweł, to wszystko jest tu do siebie dość podobne. Byłem dość sceptycznie nastawiony do tego wyjazdu ale bawiłem się bardzo dobrze. Z Rzeszowa jest tu trochę daleko ale dla lokalesów mieć takie ścieżki pod domem to majątek, zwłaszcza o takiej porze roku. Ich poziom trudności nie powala, są raczej pod sztywny rower ale można tu naprawdę miło pojeździć, na luzie bez spiny. Kilka fotek z pobytu w tym przybytku rozpusty:
Rąbanki na kilometry
Środa, 18 października 2017 · dodano: 23.10.2017 | Komentarze 3
Jeszcze we wtorkowe popołudnie myślałem, że środa będzie zwykłym, biurowym dniem. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że udało się wycyganić pierwszy w tym roku urlop na MTB i zamiast w robocie, znalazłem się w Beskidzie Wyspowym. Nie zaglądałem tu często, droga od autostrady do Limanowej jest fatalna ale góry tu mają wspaniałe. Zaczęliśmy atakując Ćwilin (1071 m.n.p.m) od strony Jurkowa. Pogoda dziś wybitnie dopisała, to miła odmiana w tym paździeżowym pod tym względem sezonie.Początek szlaku na Ćwilin
Łopień (961 m.n.p.m)
Szlak niebieski, który wybraliśmy od tej strony jest zupełnie nieciekawy pod względem zjazdu - szeroka, leśna droga - ale na górę docieramy nim dość szybko i bez większych problemów. Czubek Ćwilina to rozległa polana, ciekawa widokowo. Dziś było tu dość tłoczno, za sprawą wycieczek szkolnych.
Na Ćwilinie #1
Na Ćwilinie #2
Mogielica (1170 m.n.p.m), wytężając wzrok można dostrzec Lackową
Zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem na zachód. Ten zjazd to naprawdę ciężka, fizyczna robota. Parę kilometrów tęgiej rąbany w stromych rynnach wypełnionych kamieniami, bez ani jednego momentu odpoczynku. Non-stop kiera mocno w rękach i hałas kamieni uderzających o ramię, a czasem i o golenie - tak to pamiętam. Lubię takie zjazdy.
Easy Janusz
Angry biker
Dalej asfaltem w kierunku Mogielicy z odpoczynkiem pod sklepem, temperatura w okolicy 20 stopni, nie sposób tego nie docenić. Mogielicę atakujemy początkowo szeroką leśną autostradą, potem stromą kamienną rąbanką, by dotrzeć na malowniczą, wręcz połoninową polankę. Ostatecznie "atak szczytowy" to wypych po mega stromej ścianie po okrutnej (a jakże) rąbance i jesteśmy pod wieżą widokową.
Polana stumorgowa
Typowy szlak Beskidy Wyspowego
Widok z wieży #1
Widok z wieży #2
Szlaki na Mogielnicy to jak cały Wyspowy - istne rąbankowe eldorado, zjeżdżając w dowolną stronę trzeba być gotowym na ostre JEB-JEB po kamerdolcach, my dziś wybieramy żółty na północny wschód w stronę Słopnic. Ależ mi się podobał ten szlak! Początek dość mocno nachylony po sporych, już nie tak luźnych kamulach i to wszystko zakończone małym dropem. Dalej oczywiście sporo kamiennych rąbanek po rynnach ale są też piękne odcinki stromego, zakręconego niczym wyjazd z makdonalda w Brzesku singletracka po korzeniach. Po tym zjeździe byłem bardzo zadowlony. Pozostał, krótki podjazd na przełęcz Rydza-Śmigłego, gdzie zostawiliśmy samochód i to by było na tyle. Plan na dziś był bardziej ambitny ale dzień już krótki i nie wyrobilibyśmy. Fajny wyjazd, tak można kończyć sezon. W przyszłym roku napewno będę tu zaglądał częściej.
Niebieskość karpackość
Sobota, 30 września 2017 · dodano: 02.10.2017 | Komentarze 8
Nadszedł czas na odpoczynek od ciągłego molestowania OSów. Czas pojechania czegoś w starym stylu bez tej całej głupawkowo-napinkowej otoczki. Jest taki górski szlak co się nazywa niebieski karpacki i kiedyś miałem na jego punkcie lekką obsesję. 445 kilometrów krzaków, błota, paździerzy ale też dobrych zjazdów i atrakcyjnych widoków. Przeżyłem na nim już sporo przygód. Dziś nadszedł czas na zapoznanie się z kolejnym jego odcinkiem.Niebieski karpacki prowadź nas
Trochę się zdziwiłem, że Paweł zechciał to jechać, bo stał się posiadaczem nowego roweru, przeznaczonego raczej do cięższej roboty. Widocznie nie chciał od razy zakatować nowego sprzętu. Pewnie dlatego też jeszcze mi nie dał się na nim przejechać hehehehe. W związku z tym nie jestem w stanie na tę chwilę ocenić tego pomarańcza. Jedno jest pewne - zabieranie zjazdowych KOMów na stravie lokalesom podczas przejazdów on-sight, będzie dla Daka jeszcze łatwiejsze.
Bike check łan tu
Zaczęliśmy kilkukilometrowym podjazdem z centrum Grybowa w kierunku góry Chełm (780 m.n.p.m). Asfalt szybko się skończył i trzeba było wypychać dość stromym singlem. Fajna, kamienista ścieżka, dość stroma, kiedyś przyjadę to zjechać. Szczyt Chełmu jest jak to często bywa w Beskidzie Niskim - zupełnie niewidokowy.
Jakiś tam beskidzki widoczek jeszcze z asfaltu
Wypatruję celów na kolejne wyrypy
Janusz już prawie na odcięciu
Zjazd na południe bardzo mi się podobał. Większa część to dość lajtowy, lekko kamienisty interwał, dopiero na koniec robi się naprawdę stromo i po większych głazach. Sztosik. A na dole niespodzianka - mocno powyginane wózki przerzutki w obydwu rowerach. Takiego kombo jeszcze nie widziałem. O ile wózek Pawła jeszcze dało się łatwo podratować, to mój klepany już kilkunastokrotnie - po prostu pękł. Paweł coś go tam pomęczył i dało się jechać, ale niestety czeka mnie wymiana. Ktoś sławny kiedyś powiedział, że na tym świecie pewne są tylko patologia i koszta mtb melanżu. Miał rację.
Ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem malowniczymi szutrami i drogami leśnymi. Po dość długim pasmowaniu dotarliśmy na szczyt Homoli (712 m.n.p.m). Tu zrobiliśmy sobie postój połączony z konkursem szukania grzybów, których w tym roku wysyp w beskidzkich lasach. W tym miejscu opuściliśmy niebieski karpacki, na rzecz żółtego szlaku do Uścia Gorlickiego. Co można o nim powiedzieć? Jest tu trochę nudy ale jest też jeden bardzo stromy i kręty odcinek po korzeniach. W suchych warunkach pewnie bym bardziej kontrolował ten zjazd ale dziś nie obyło się bez wzywania pomocy ŚNIĘTEGO ESPEDA patrona walniętych endurowców. Był tego dnia blisko, czułem jego obecność. Tylko tak mogę tłumaczyć, że nie wylądowałem plackiem na tych korzeniach niczym kawałek wieprzowiny rzucany przez kucharza na grill.
Janusz is COMBING some easy shiijaaat
Beskidzki widoczek
Po czymś takim trzeba było chwile ochłonąć. Zjechaliśmy do Uścia Gorlickiego. To taki mini kurort nad jeziorkiem Klimkówka, więc nie ma tu problemów z dostępem do sklepów. Korzystamy z tego dobrodziejstwa uzupełniając zapasy. Po długim asfaltowym podjeździe wracamy na niebieski szlak i zmierzamy nim w kierunku Bordiów Wierchu (755 m.n.p.m). Mamy tu typowy niebieski karpacki, czyli wypych na krechę przez pola i krzaki. W końcu po stromym podjeździe docieramy na pasmo.
Uście Gorlickie niekompatybilne z enduro
O taki tam odcinek niebieskiego
Szczerze pisząc to na ten odcinek czekałem najbardziej. Chodziła za mną chęć przejechania choćby kawałku szlaku, na którym nie ma segmentu stravy ani filmiku ze zjazdu na jutube. Takiego wypizdowia, że nikt się tu nie zczekinuje na fejsbuku, bo nie ma zasięgu, nikt nie wrzuci fotek na insta, bo to nie doda prestiżu, sławny bloger nie umieści tego w swoim trail głajd bo mu czytelnik w to nie kliknie. I tu mieliśmy takiego dobra jakieś 8km. Większość po szerokim, niezniszczonym dukcie leśnym, dopiero ostatnie kilkaset metrów singlem, dość strome, po suchej, sypkiej nawierzchni, gdzie prawie wysadziło mnie z sandałów. Bardzo przyjemna, odmuająco-relaksująca jazda.
I to był koniec terenu na dziś. Dobre to było. Szredowaliśmy trailsy, wręcz combingowaliśmy je. Za takie coś należy się nagroda. A ta miała postać wyjątkowo pysznej kiełbasy, którą spożywaliśmy na chodniku pod sklepem, we wsi, której nazwy nie pamiętam, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Właśnie dla takich momentów zacząłem jeździć rowerem, hehe.
Tak wygląda prawdziwe all-mountain
Taki posiłek się przydał bo czekało na nas prawie 20km powrotu asfaltem. Szczęśliwie przez 90% czasu było albo z górki albo płasko, więc nawet pomimo objazdów i remontów udało się to ogarnąć dość szybko i bez problemu. No chyba, że ktoś ma super nowoczesny rower, w którym brakuje przełożeń na asfalt. No ale to inna historia ;). Do auta dotarliśmy jeszcze przed zmierzchem. Dla mnie to udany wyjazd, w końcu nie ugotowałem się po 20km tylko stylem jucznego muła prałem do końca.
Oesy, piguły, lasery
Sobota, 16 września 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0
No i kolejna edycja zawodów KELLYS ENDURO MTB SERIES Baligród za nami. Przyjechali, pojeździli, pojechali. Oczywiście przy tak dużym spędzie tzw. enduforców na after party nie mogło się obyć bez gorszących scen, na widok których mieszkańcy Sodomy I Gomory rumienią się ze wstydu. Teraz fajni blogerzy pałują się na tym jak było fajnie i do bólu eksploatują jakieś paździeżowe, zgrane, wyświechtane powiedzonka o Bieszczadach. Ja wysiadam. Na szczęście tym razem zostawili po sobie też coś dobrego - 2 nowe szlaki, powstałe tylko pod zawody. Trzeba było je przejechać, nim nieużywane odejdą w zapomnienie. Kolega Paweł brał udział w tych zawodach i zaproponował, że mnie oprowadzi.Zaczęliśmy akurat od czegoś znanego, czyli OS4 z zawodów - niebieski szlak z okolic Berda, przez Kropiwne do Baligródu.
To gdzie to Kropiwne?
Szlak w okolicy Berda
Janusz lama zamyka amora na szutrze
Jechałem to 2 lata temu i było spoko i dziś było podobnie, chociaż szlak dość mocno tonął w błocie. Dość interwałowy odcinek, nie dziwie się, że dał ludziom w kość. Następnie udaliśmy się na OS5, który startował z rozpościerającej się nad Baligrodem Kiczery (724 m.n.p.m). W paru miejscach pokrywa się on z czerwonym szlakiem gminnym i leśną drogą zrywkową, organizatorzy dodali jednak kilka elementów od siebie, np ostrą szykanę wyrzucającą w wąski, sypki i stromy trawers. Całkiem fajny zjazd, warto by było, żeby przetrwał.
Baligród z drogi na Kiczerę
Bieszczadzkie In-To-The-Wild
Dobra mina do bardzo złej gry
Kolejnym odcinkiem, na zawodach OS3, Paweł jarał się bardzo mocno. Określił go, jako mały odpowiednik Perci Sosnowskiego z Beskidu Sądeckiego. Żeby trochę skrócić trasę i przygotować mnie na to co będzie się działo na zjeździe Paweł postanowił wypychać OSem, zamiast podjazdówki na około. Podczas wspinaczki, okazało się, że nie jesteśmy tu sami. Gdy zobaczyłem te bandyckie sylwetki i niewzbudzające krzty zaufania twarze z daleka to myślałem, że spotkaliśmy jakichś pogrobowców UPA, którzy jakimś cudem przetrwali 70 lat w bieszczadzkiej kniei. Niestety gorzej - to byli tzw. endurofcy. Chłopak i dziewczyna, sprowadzali bo "jak tu jechać po takich kamieniach". Okazali się całkiem mili ale i tak zachowałem czujność, jak zawsze gdy widzę ludzi na rowerach do enduro. Z doświadczenia wiem, że najgorsi są ci co mają ramy marki Giant. Ci byli na Cube-ach, więc pogawędziliśmy chwilę. Paweł jak to Paweł, motywator, wjechał chłopakowi na ambicje, przez co zaczął próbować on wsiadać na rower w miejscu gdzie było tak stromo, że ja idąc pod górę ledwo stałem. Jaki był finał tej historii nie wiem, bo poszliśmy dalej. Kilka zdjęć z tego odcinka:
Os3 #1
Os3 #2
Os3 #3
Jak się tu zjeżdża? Przyznaję, że takiego entura to ja jeszcze w Bieszczadzie nie jeździłem. Analogie do Perci Sosnowskiego jak najbardziej trafne, jest to szlak w takim stylu. Perć Sosnowskiego zawiera kilka trudniejszych elementów, gdzie można się zabić ale ma też krótkie elementy gdzie można odpocząć. Na OS3 nie ma gdzie odpocząć. Zjazd me lekko ponad kilometr ale robota jest non stop. Na początku są leje po bombach, potem kamienie, potem kamienie w lejach po bombach i gdy już się cieszysz, że kamienie się kończą to zaczyna się mega stroma ściana po loamie. Zaliczyłem matę na pysk 2 razy, w kilka sekcji rzucałem się kompletnie bez pomysłu i na ślepo, prosząc jedynie w myślach o wstawiennictwo Śniętego Espeda, patrona od enduro. Totalny czad. Dodatkowo miejscówka ta ma właściwości uzdrawiające. Nie wiem, czy ślepcy odzyskują tu wzrok, głusi słuch, a impotenci potencje ale mnie ten zjazd wyleczył z paskudnej infekcji, którą złapałem na tygodniu. W sumie to powinienem dziś siedzieć w domu ale kilka stopni goroączki to za mało, żebym odpuścił wolną sobotę. Rano naszprycowałem się przeciwbólowymi pigułami dla kosmonautów, żeby w ogóle wsiąść na rower. Efektem tego na zjeździe z Kropiwnego widziałem wszystko jak przez mgłę, na zjeździe z OS5 w głowie hulały mi laserowe stroboskopy. Wspinając się na OS3 ledwo powłóczyłem nogami. Na górze powiedziałem do Pawła, że po tym zjeździe wracam do samochodu. Musiałem wyglądać naprawdę słabo, bo w ogóle nie oponował, a jak wiadomo kolega Paweł nie słynie z wyrozumiałości zwłaszcza w kwestii skracania wyryp ;). Nawalony jak świnia adrenaliną po zjeździe z OS3 poczułem się jak nowonarodzony. Stwierdziłem, że jadę dalej. Kocham ten OS i jestem w stanie walczyć o niego z łopatą, piłą i grabiami w ręce. Widzimy się na wiosnę, posprzątamy, nie pozwolimy mu zginąć. Zresztą jest już tu założony segment na stravie, co ściągnie tu na pewno różnych endurfoców i innych bandytów, tak że to pełne dzikiej przyrody miejsce przestanie być już bezpieczne nawet dla wilków i niedźwiedzi.
Zajarani ruszyliśmy dalej, tym razem na poszukiwanie czegoś całkiem nowego. Minęliśmy jeziorko bobrowe i szybko stanęliśmy pod Chryszczatą. Stąd na szczyt wiodą 2 szlaki papieskie, biegnące blisko siebie. Jeden z nich sprawdzaliśmy w 2014, dziś przyszła pora na drugi. Początek nie zachęca - młodnik i brak widocznej ścieżki. Ale dalej ścieżka jest coraz bardziej widoczna i wiedzie po stromej ścianie nad przepaścią. Szlak mało uczęszczany ale ma potencjał, trzeba by nad nim trochę popracować.
Wybrał się z rowerem na grzyby? A znalazł tylko bengery
Papieski
Z Chryszczatej postanowiliśmy zjechać zielonym z zawodów sprzed 2 lat. Jechałem to niedawno ale po suchym. Błoto jak zawsze zmienia reguły gry. I choć nażarłem się tu leśnego runa kolejny raz to zjazd był wyborny. Końcówka to już zjazd świeżutką zrywką gdzie nałapaliśmy na ramy błocka z trocinami. Na szczęście Paweł wykminił myjkę :).
Zabawa była przednia ale ktoś ten bajzel będzie musiał posprzątać
Bieszczadzki kerszer
Cześć tego błota na szczęście odpadła przy szutrowym zjeździe do parkingu. No i w sumie tyle. Pogoda z bani, to mogła być ostatnia wyrypa w sezonie. Tym lepiej, że się udała.
Mroczne sekrety panny Radziejowej
Sobota, 2 września 2017 · dodano: 04.09.2017 | Komentarze 10
Załamanie pogody oczywiście musiało nadejść w mój wolny weekend. Stojąc u stóp Pasma Radziejowej wiedziałem, że czeka mnie pogodowe dejavu z pewnej, majowej wyrypy - czyli zimno i bardzo wilgotno. Byłem jednak tak żądny mtb, że pojechałbym nawet gdyby spadł pierwszy śnieg. Sebek pewnie też. Dokooptowaliśmy jeszcze Michała - taki powiew młodości w grupie ludzi starych, zblazowanych i nadużywających alkoholu. Asfaltowym podjazdem z Gabonia zaatakowaliśmy Przehybę (1175 m.n.p.m), odbijając jednak przed szczytem na czerwony szlak na zachód. Nie był on jednak naszym celem na dzisiaj. Dziś chcieliśmy odkryć sekrety zachodniego sądeckiego - tajne, nieoznaczone single. Pierwszy z tych szlaków nosi nazwę "ukryty drwal". W tym celu najpierw musieliśmy pokonać kilkaset metrów drogi zrywkowo-śmietnikowej spod znaku hardenduro.W poszukiwaniu ukrytego drwala
Przemoczywszy buty, w końcu trafiliśmy na klimatyczny singiel. Początkowo wiedzie on pod górę, a następnie przechodzi w długi, płaski i bardzo wąski trawers. Dodatkową atrakcję stanowi jakieś milion korzeni, jak na złość leżących pod najgorszym, możliwym kątem najazdu. Dziś te korzenie były mokre, koło ślizgało się na nich nawet bez hamulca, także niektóre odcinki pokonywałem stylem hulajnogi. Pewnie na sucho by było lepiej, a tak to dla mnie był to najgorszy odcinek dzisiaj. Dalej ruszyliśmy szutrem, zapoznać się z ciekawym fragmentem niebieskiego pieszego do Szczawnicy. Ten był szeroki, kamienisty i przyjemnie kręty. Widziałem takich szlaków bardzo wiele ale po zamule na drwalu jechało mi się to dziś bardzo przyjemnie. Niestety ciekawy odcinek jest dość krótki, a szlak szybko przechodzi w szuter. Mieliśmy okazję przyjrzeć się mu z bliska, bo wypychaliśmy nim później do góry.
Atrakcje niebieskiego #1
Atrakcje niebieskiego #2
Potem nastąpił stały punkt programu czyli żurek w schronie na Przehybie i ruszyliśmy ku Perci Sosnowskiego. Podchodziłem to w maju i byłem pod wrażeniem tego co się tu znajduje. Dziś trzeba było się z tym zmierzyć. Kiedyś był to znakowany szlak pieszy aktualnie jest to piękna półdzika ścieżka znana tylko kumatym. Muszę przyznać, że szlak jest mega trudny, w paru miejscach zdecydowanie ponad moje możliwości. Jest hardkorowo. Jechałem to jak bym rozbrajał bombę, 100% skoncentrowany i oglądając uważnie każdy kamień przed najechaniem na niego. Sebek jechał to 3 raz i siepał wszystko konkretnie, a nawet robił triki jak no-footer-can-can czy ballsroll-over-rear-tire ;). Szlak jest jeżdżony, bo dorobiono tu jeszcze kilka ułatwień dla rowerów, mimo wszystko mam nadzieje, że lokalesi z tym nie przesadzą i ścieżka zachowa swój półdziki, niemalże ocierający się o freeride charakter.
Klimat perci
Atrakcje Perci #1
Atrakcje Perci #2
Atrakcje Perci #3
Nad niektórymi ułatwieniami trzeba było się zwiesić
To było intensywne przeżycie. Prawdziwa Kanada. Dobre miejsce by podnosić swoje umiejętności. Na deser pozostał nam jeszcze żółty, pieszy z Przehyby. Najpierw trzeba było wrócić do góry, podjazdym na którym bomba dojechała mnie ze 40 razy ale tym razem nie odpuściłem jak 2 tygodnie temu. Ten szlak przyszło mi jechać po raz 3. Szczerze pisząc nigdy nie rozumiałem zachwytów nad nim, aż do dziś. Dużym plusem dzisiejszej pogody był kompletny brak turystów. Niektórzy może lubią jak ich janusze dopingują, a stare baby klaszczą z zachwytu ale ja na zjazdach najbardziej lubię spokój. Poczekałem 3 minuty po tym jak goście ruszyli, bo chciałem się tu dziś ścigać tylko z samym sobą. Korzystając ze znajomości terenu pojechałem to szybciej i było pięknie. Ten pierwszy odcinek do szutru to jest normalnie arcydzieło. Dalej jazdę psuły ścięte drzewa, przez jedno z nich nawet poleciałem trochę w dół :) ale i tak muszę potwierdzić, że to jest klasyk.
Ostatnią - rąbankową część szlaku odpuściliśmy na rzecz kolejnego mrocznego sekretu pasma Radziejowej - singla zwanego Secret Freeride Trial. Ja bym go raczej nazwał Flow, bo to chyba najbardziej płynny single track jakim jechałem. Dodatkowo jest na nim trochę band i hopek. Idealne zakończenie dobrego dnia w górach.
Tak wygląda idealnie płynny singiel
Pojechaliśmy kawał solidnego MTB, także przy powrocie do Rzeszowa przez Łańcut humory wszystkim dopisywały. Propsy dla Michała za to jak walczył z tym wszystkim na sztywnym rowerze. Może jeszcze się jakoś wyrypę w tym roku pojedzie o ile zaraz nie spadnie śnieg.