Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Ciężki gnój
Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 23.07.2018 | Komentarze 5
W ostatnim wpisie z wyrypy wyraziłem dziecięco naiwne życzenie nie jeżdżenia już w tym sezonie w błotnych warunkach. Niestety, zeszły tydzień to łapa na ryj od pogody - opady, burze i lokalne podtopienia. W piątek do ostatnich chwil walczyłem sam ze sobą żeby olać wyjazd, żeby jechać na szosę ale wobec konkretnej propozycji wyjazdu w Bieszczady - przegrałem. Ostatecznie wylądowaliśmy w Bystrem pod Baligrodem i zaczęliśmy od OS3 z zawodów enduro 2017. Muszę tu zaznaczyć, że moi szanowni koledzy Sebastian oraz Paweł wykonali tu kawał ciężkiej, solidnej roboty sprzątając tą nieznakowaną ścieżkę na wiosnę aby mi się dobrze po niej jeździło. Niestety ich wysiłek pragną zniweczyć lokalni leśnicy ewidentnie szykując w okolicy jakąś wycinkę. Być może ten jeden z najbardziej wymagających technicznie zjazdów na Podkarpaciu przestanie istnieć. Oes został przecięty drogą zrywkową. Wierzę, że moi szanowni koledzy kolejny raz poświęcą swój cenny czas, żeby uczynić ten zruinowany fragment przejezdnym dla mnie. Ode mnie, jako wyznawcy idei "NEVER DIG, ALWAYS RIDE" zawsze mogą liczyć na błogosławieństwo, wsparcie duchowe oraz ciepłe słowo hihihihi. A tak serio - ubrudziłem tu sobie dziś dłonie podczas usuwania zwalonego spruchniałego drzewa heh.Niestety pogłoski o tym, że ostatnie ulewy oszczędziły Bieszczady okazały się mocno przesadzone. Mieliśmy dziś tu do czynienia z gnojem okrutnym. No może poza właśnie OESem 3. Tu nie było błota, było po prostu bardzo ślisko. Zjazd poszedł mi fatalnie, gorzej niż w zeszłym roku gdy jechałem w stanie maligny. Niezliczona ilość nieogarów, uślizgów, podpórek, fragmentów poza kontrolą, zderzenie pięści z drzewem i jedna spektakularna gleba, w dokładnie tym samym miejscu co rok temu. Żaden zjazd w tym sezonie mnie tak nie sponiewierał, a przecież bywało naprawdę ciekawie. Chciałbym mieć ten odcinek pod domem - wtedy nauczył bym się dobrze jeździć ale była by to bolesna nauka.
Był plan katować ten zjazd nawet i cały dzisiejszy dzień ale na dole daliśmy sobie z tym spokój i pojechaliśmy na wycieczkę po okolicznych szlakach, a konkretnie na Chryszczatą.
Droga na Chryszczatą
Coś, nie wiem co
Z Chryszczatej zjeżdżaliśmy czerwonym do jeziorek. Podchodziłem tędy w 2014 i zawsze chciałem to zjechać. Ten szlak jest turbo zajebisty. Nawet w tych wybitnie błotnych warunkach świetnie się na nim bawiłem. Im bliżej jeziorek tym robi się ciekawiej. Co prawda w porównaniu z OS3 czy OS1, który jechaliśmy poźniej - to zaledwie spacerek po parku ale naprawdę warto było to zjechać by potem wrócić na Chryszczatą po własnych śladach.
Duszatyn #1
Duszatyn #2
Grzyb
Stąd już była krótka piłka. Zjazd czerwonym szlakiem by w połowie drogi do przełęczy Żebrak odbić na żółty do Rabego. Tzw OES1 z zawodów 2016. Żółty jest dość wymagający nawet w suchych warunkach, a co dopiero w takim błotnym dresingu jak dziś. Muszę przyznać, że nawet sobie do pewnego momentu dobrze tutaj radziłem, aż do zjechania całej stromizny. Potem zaczął się płaski, okrutnie błotnisty odcinek gdzie zupełnie ugrzązłem. Przed samą bazą namiotową jeszcze doszła do tego jakaś zrywka. Jak najechałem na leżące gałęzie pod którymi było błoto, to wręcz wydarło rower spode mnie i jeszcze zdążyłem usiąść okrakiem na tylnej oponie. Auć, brzydki faul. Na dole przy strumieniu można było trochę umyć rower albo buty ale szczerze pisząc ja chciałem włożyć do tej zimnej wody coś zupełnie innego uahahahahahahah.
Tak było dzisiaj
Kto to teraz umyje świntuchu?
I to by było na tyle - wróciliśmy do samochodu. Krótka wyrypa ale ze względu na panujący warun niektóre kilometry powinny się liczyć podwójnie :). Fajna przygoda, ale następnym razem przy takim warunie to raczej pójdę na szosę. Takie błoto wybitnie mi nie leży, jeździłem coś takiego dużo w zeszłym sezonie i mam dość. Nie chciał bym żeby te czasy wróciły. Szlaki mnie dziś trochę poobijały ale w tych warunkach takie historie przytrafiają się nawet najlepszym :D
https://www.instagram.com/p/Blj_RvJHEr6
I był Beskid i były słowa ... i była wódka 60-cio procentowa
Sobota, 7 lipca 2018 · dodano: 09.07.2018 | Komentarze 2
Tak się składa, że sporo w tym roku kibluję w Wyspowym. Jeszcze mi się nie opatrzył, tak jak wszystkie inne na wschód od niego. To jeden z tych dni, że powinienem zostać w domu zamiast iść na rower. Czułem się wybitnie parszywie. Dieta bogata w etanole nie wpływa pozytywnie na odporność mojego organizmu - z wiekiem odczuwam to coraz bardziej. No ale jak akurat wypada wolny dzień na wyjazd to trzeba spiąć poślady, zacisnąć zęby, nafaszerować się grubymi pigułami i jechać. 100 ton wyspowego gruzu samo się nie przewali. Dzisiejszą wyrypę rozpoczęliśmy podobnie jak ostatnią w 2017 - na przełęczy Rydza Śmigłego, tym razem jednak ruszając zielonym szlakiem w kierunku Łopienia (951 m.n.p.m). Na szczyt tej widokowej górki dociera się stąd sprawnie i szybko.Spacerowicz jakiś
Na pierwszy ogień poszedł zjazd zielonym szlakiem do dobrej. Jest taka substancja chemiczna, która potrafi postawić na nogi nawet obłożnie chorego. To adrenalina. Liczyłem, że ten zjazd mi jej dostarczy na tyle, żebym poczuł się lepiej. No cóż ... było tak sobie. Emocjonujące momenty mierzone są tu w sekundach. Krótkie fajne, sekcje przeplatane zrywkowym badziewiem. Pozostałości dawnej świetności. Nie planuję tego powtarzać, choć jak na rozgrzewkę to nie było tak źle. Teraz nadszedł czas na najgorszy odcinek tej wyrypy, około 10km asfaltem. Gdy podjeżdżaliśmy do parkingu w Wilczycach, pod szlakiem na Ćwilin zobaczyłem ich już z daleka. Groźne spojrzenia, zacięte miny, myślałem, że to donieccy separatyści. Niestety gorzej, bo to byli endurofcy, w tym jeden z tych najbardziej niebezpiecznych - na rowerze firmy Dżajant. Trzymając bezpieczny dystans pogadaliśmy chwilę, gadka szmatka o rowerach, miejscówkach. Niby spoko goście ale gdy odjechaliśmy w swoją stronę odruchowo sprawdziłem czy mam jeszcze portfel ;).
Po tym sympatycznym i ubogacającym kulturowo wydarzeniu wskoczyliśmy na zielony szlak w kierunku pasma Jasień/Kutrzyca/Krzystonów. Generalnie to aż do Krzystnowa to było typowe pasmowe męczenie wora góra dół po szerokiej drodze leśnej. Jakieś tam zjazdy po drodze były ale proste jak pewna czynność fizjologiczna nie zawsze służąca rozmnażaniu.
Pasmowe męczenie wora
Wyspowy gruz
Szlakowa rynna
Traktor enduro
Luboń Wielki
Na uwagę zasługuje tu kawałek zielonego szlaku spod bazy namiotowej na południe. Jest tu kilka minut naprawdę wysokiej jakości zjazdu - polecam. Na tym odcinku Paweł empirycznie przekonał się co to znaczy dobić RS Liryka hehe. Niestety dobry zjazd szybko przechodzi w szutrówkę i z tego miejsca wróciliśmy z powrotem na pasmo, skąd też całkiem miło zjechaliśmy do na przełęcz Przysłopek. Stąd tak jak na jesieni gruzem wypychaliśmy na Polanę Stumorgową. I wtedy objawił nam się ON. Chyłkiem z nienacka wyskoczył przed nas zza trawiastego winkla. Oniemiałem. MY BIEDNE, ZACOFANE ANALFABETY, PÓŁNAGIE I PÓŁDZIKIE CHOPY Z PODKARPACIA JESZCZE CZEGOŚ TAKIEGO NA OCZY NIE WIDZIOŁY! Myśleliśmy, że takie stworzenia istnieję jedynie w internetowych memach. ENDUROWIEC NA E-BAJKU! Gdy ja byłem w szoku, Paweł widział co z nim zrobić. Postanowił rzucić mu wyzwanie na bardzo ostrym podjeździe do granicy rezerwatu Mogielica. Porównując siły: Paweł miał rejna na sprężynie, gość miał śnieżnobiałe skarpety i silnik w rowerze. Ależ to była pasjonująca walka! I gdyby nie fakt, że gość wjechał w tą sekcję kilkadziesiąt metrów przed nami to Paweł zlał by go tam jak świeżaka. Tak kończą E-BAJKERZY. Pozdrawiam kolegę :D.
Trochę pośmialiśmy ale teraz czekał nas najgorszy odcinek drogi na Mogielicę - wypych po ścianie. Na szczęście tym razem bez mokrych liści poszło nawet sprawnie. Na moich oczach gość próbował to podjechać na quadzie ale musiał skapitulować przed potęgą Matki Natury i Ojca Gruza. Na Mogielicy niestety - dość dużo turystów.
Najgorszy moment w drodze na Mogielicę
Polana Stumorgowa
Widok z wieży
Czekaliśmy aż się zrobi trochę luźniej by zacząć szlak niebieskim w kierunku Jurkowa. Dobrze, że nigdy wcześniej tego szlaku nie widziałem na oczy, np podchodząc go w górę. Bo gdyby tak było, to na propozycję zjazdu nim - zwyczajnie, grzecznie bym podziękował, przeprosił i odjechał w przeciwnym kierunku uprzednio zmieniając majtki na czyste. A tak jadąc "on sight" nie miałem wyjścia i musiałem z tym walczyć! Ten szlak rzucił mnie w wir zmagań z korzeniami i głazami w stromej rynnie. To były jedne z najbardziej intensywnych 2 minut w czasie mojej egzystencji na tym świecie. W sumie poza jednym miejscem gdzie uśliznęło mi się przednie koło i musiałem sobie pomóc nogą to udało mi się to zjechać ale jak to zrobiłem - nie wiem. Rzucałem się w te głazy jak szmata i jakoś to poszło.
Powszedni chleb ostatnio
Przyznaję, że po tym odcinku byłem trochę wstrząśnięty. Wg rad Pawła dalszej części tego szlaku nie było sensu jechać, bo to zwykła droga leśna, także wróciliśmy z powrotem na górę by zająć się żółtym szlakiem do Słopnic. Dla mnie to był najlepszy zjazd ubiegłego sezonu i tym razem też mnie nie zawiódł. Może nie ma tam jakichś trudnych elementów ale to naprawdę długi zjazd pełny różnorodnych sekcji pełnych wspaniałej rowerowej zabawy. Jechało mi się go nawet lepiej niż rok temu. W jednym miejscu musiałem przepuścić grupkę turystów - co jest OKEJ, zawsze tak robię bo tak trzeba. Niestety, w innym, bardzo wąskim miejscu musiałem dosłownie czmychnąć w krzaki przed grupą motocrosowców którzy na pełnym piecu pałowali pod górę - co jest OKEJ jakby mniej. Ale było-minęło - kolejna wyrypa zrobiona. Co jest fajne to fakt, że w tym roku jeszcze nie jeździłem w ciężkim gnoju - i mam nadzieję, że już tak zostanie.
50%
Czwartek, 28 czerwca 2018 · dodano: 28.06.2018 | Komentarze 2
"Pięćdziesiąt procent!" krzyknął do mnie Paweł. I nie chodziło mu w tym przypadku o stężenie etanolu w spożywanej substancji. Takie nachylenie pokazał mu Garmin podczas wspinaczki najbardziej wredną linią na czudeckich vertach. "Tyle co na Lackowej" -dodał po chwili. Mimo wszystko, zaraz po tym ogolił jedną z bardziej stromych linii na swoim nowym wycieczkowym rowerze i szmacianych oponach Nobby Nic. Dobry z niego bandyta.Niedziela pracująca
Niedziela, 17 czerwca 2018 · dodano: 19.06.2018 | Komentarze 3
Droga autem do Korbielowa była długa, kręta i wyboista. To było jednak nic w porównaniu ze zdobywaniem naszego dzisiejszego celu - Pilska (1557 m.n.p.m). No ale Pilsko to góra nie byle jaka. To najwyżej jak dotąd dotarłem z rowerem. To, że czeka nas tu tęga robota było pewne jak gacie z lajkry na maratonie. Trasa na szczyt w skrócie wyglądała tak: żółty szlak, droga stokowa, znowu żółty szlak, czerwony szlak, niebieski szlak, zielony szlak -> PILSKO. Ponad 900 metrów w pionie na 6km. Na zegarze 12:30, a myśmy jeszcze nic nie zjechali?Tak było ...
I tak też było
Kiedyś tu zatańczę
Już naprawdę niedaleko
U celu - PILSKO
Ten czarny szlak na Górę Pięciu Kopców widoczny na zdjęciu, bardzo mi się podobał. Takie czudeckie verty na rosyjskich sterydach. Chciałbym to kiedyś zjechać ale w dzień powszedni poza sezonem turystycznym. Bo dziś na Pilsku było kilkadziesiąt osób. Widoki ze szczytu - wiadomo, rewelacja.
Babia Góra
Pilskie widoki #1
Pilskie widoki #2
Choć ja po tylu wyjazdach w góry widokami już się nie jaram tak bardzo. Wolę widoki sytych szlaków zza kierownicy mojego roweru. I na takie dziś mocno liczyłem. Sam szczyt leży kilkaset metrów po słowackiej stronie granicy i nasz pierwszy zjazd również był szlakami po słowackiej stronie. Jedziemy najpierw zielonym, jest szeroko i łagodnie, całą robotę robi tu zawieszenie. Można by to pewnie jechać bez użycia hamulca gdyby nie ślepe zakręty. Zabawa zaczyna się gdy odbijamy na niebieski szlak. Początek nie zachęca - wąski singiel przez kosówkę na którym nie mieści się keira. Jednak gdybyśmy tu zawrócili to popełnilibyśmy błąd jak pogoda na zawodach w Bielsku, bo cała zabawa zaczyna się chwilę dalej. Mamy tu do czynienia z pięknym, szybkim naturalem z dużą ilością korzeni i uskoków. Piękny szlak, najprzyjemniejszy dzisiaj. Jedziemy nim aż do momentu gdy wpada na drogę zrywkową.
Piękno niebieskiego szlaku #1
Piękno niebieskiego szlaku #2
Przerwa w pracy
Dalej podobno nie ma nic ciekawego, więc po własnych śladach wracamy na górę. Z Pilska przeciskamy się kawałek do granicy i zaczynamy zjeżdżać niebieskim szlakiem granicznym do przełęczy Glinne. TEN SZLAK TO HARDKOR W SPÓD!!!!!! Jak oglądałem zdjęcia ze szczytu Pilska to myślałem, że fajnie będzie sobie pojeździć wśród morza kosówki. Byłem idiotą. Kosówka to paskudna sektunica, spokojnie mogąca rywalizować o miano najgorszej rośliny około-szlakowej z tarniną. To gówno nie tylko haracze ręce i nogi ale jest bardzo sztywne i bliższy kontakt nawet z niewielką kępą może się skończyć ściągnięciem gościa z roweru. Ten szlak byłby jednak hardkoworowy nawet gdyby wykarczowali te krzaki. To jest miejscami stroma rynna pełna wielkich głazów, którą płynie strumień. Spokojny przejazd niestety uniemożliwiały grupy turystów, z którymi nie ma się tu zupełnie jak rozminąć. Te przepychanki skutecznie odbierały mi ochotę do walki. Punktem kulminacyjnym jest tu stroma ścianka po kamulach, gdzie trzeba wskoczyć w prawie 1m głęboką wyrwę i prosto w zawalony gruzem zakręt w lewo. Trudny kawałek. Jeszcze się zobaczymy. Ale tak, że tym razem bez świadków - turystów.
Szukając linii ...
Po tej ściance już myślałem, że dalej będzie łatwo ale gdzie tam. Dalej czekała na nas gruba rąbanka w rynnach wypełnionych kamulami. Odcinek jest naprawdę bardzo długi, męczy psychicznie i fizycznie. Na szczęście liczba turystów zmalała. Opuściłem na tym szlaku swoją strefę komfortu, tak, że nie wiem czy bym ją dostrzegł przez lornetkę. Szlak poniewiera tak, że toczyłem już pianę z pyska, krwawiłem z licznych ran zadanych przez kosówkę, myślałem że tu polegnę. Nie bawiłem się tak dobrze na rowerze chyba jeszcze nigdy :D. Przed samą przełęczą szlak zmienia charakter diametralnie - przechodzi w szeroki, błotnisty i mega płynny singiel. Po takiej rąbanie taka jazda to wielka ulga, miałem wrażenie że unoszę się w powietrzu. Na przełęczy musieliśmy wypić po pół litra zimnej kofoli na głowę żeby ostudzić emocje po takim masakratorze. Choć po czymś takim pasowało by raczej się napić siwej juchy vol70%. I pewnie byśmy tak zrobili, gdyby nie fakt, że mieliśmy tu jeszcze dziś trochę do zrobienia. Stokówkami i stromiznami stoków narciarskich wracamy tym razem "tylko" na Halę Miziową, czyli ponad 400 w pionie. Nawet ładną część tego udało się podjechać.
Stok narciarski
Na górze zrobiło się dość chłodno, na szczęście nie było tłumów takich jak rano. Ostatnim zjazdem tego dnia był żółty do Korbielowa. Szlak jest dość różnorodny, początkowo łatwy i szeroki. W pewnym momencie odbija z drogi leśnej w wąski trawers i tu zaczyna się ostra charówa. Trochę ten odcinek przypomina żółty z Przehyby ale z kamieniami większymi 5 razy. Rumowisko okrutne. Miejscami brakuje nachylenia i prędkości żeby po tym przejeżdżać, trzeba korbować ale nie jest to takie proste, ze względu na wystające głazy. Myślałem, że po niebieskim granicznym, wszystko inne będzie igraszką ale muszę przyznać, że orobiłem się tu konkret. Nie jest to zjazd dla ludzi o delikatnych dłoniach florysty. Floł tu nie ma, raczej bolesny kierat i fedrowanie na przodku.
Krótka ta wyrypa wyszła ale to było samo sedno. Niedziela nie handlowa, a tu tyle roboty, powinni tego ustawowo zakazać. Trzy grube zjazdy to jest to. Zajebiste tereny na rower, składam wyrazy uznania, oddaję chwałę, daję im okejkę, lajka przybijam pjonteczkee i super najs. Ten sezon jest naprawdę ciekawy, szkoda, że tak mało czasu na jazdę.
Powrót do Niedźwiedziej Doliny
Sobota, 2 czerwca 2018 · dodano: 04.06.2018 | Komentarze 3
Miałem w ten weekend inne cele rowerowe, niestety pogoda rozdała karty po swojemu. Po analizach meteorogramów i symulacji radarowych wyszło, że największe szanse na uniknięcie burzy mamy w Cisnej w Bieszczadach. Cały tydzień nastawiałem się na inny zakątek Polski i zamiana planów była mi zupełnie nie w smak ale cóż zrobić. Skoro już Biesy w długi weekend to trzeba wybierać szlaki niszowe więc zdecydowałem się na wariacje na temat starej wyrypy po tzw Trójkącie Bieszczadzkim. Sama Cisna była dziś zawalona autami i ludźmi bo odbywał się tu jakiś maraton, my za to startowaliśmy z kompletnie pustego leśnego parkingu w Niedźwiedziej dolinie. Ślady w błocie przy podjeździe na Falową (968 m.n.p.m) szybko przypomniały nam w jakim zakątku Polski się znajdujemy.Zwierzyna
Smerek (1222 m.n.p.m)
Falowa od tej strony jest naprawdę szybko osiągalna. Na tym wyjeździe głowę psuł mi fakt, że pierwszy raz od 3 lat zapomniałem zabrać ochraniaczy na kolana. Czułem się przez to trochę nagi ale szybko przywykłem. Kiedyś tak się jeździło, choć to były inne czasy i inny poziom "FUCK THE WORLD" jak to się mówi w Bronxie. Jakoś nie myślałem o tym za dużo na zjeździe z Falowej. O dziwo na samym końcu szlaku napotkaliśmy grupę turystów - trochę szok - nie spodziewałem się, że ktoś tu chodzi. Sam zjazd mnie nie zawiódł, jest naprawdę dobry. Jednak trochę mi się chce śmiać jak czytam swój stary opis tego zjazdu - jaka to była ciężka walka wtedy. Dziś ten szlak wydał mi się taki raczej dość prosty. Od tamtej wyrypy przejechało się już trochę, ale nawet nie wybiegając pamięcią daleko wstecz - ostatnie ciężkie boje na Ćwilinie czy w paśmie Policy to było jednak kilka poziomów wyżej jeśli chodzi o skalę trudności.
Atakujemy Łopiennik od północy. Duchota okrutna, w oddali słychać grzmoty ale w końcu jesteśmy na szczycie.
Na Łopienniku
Widok z Łopiennika nigdy nie zachwycał
Zjeżdżamy czarnym do Dołżycy. Wszędzie oznakowania Biegu Rzeźnika, który dziś się tu odbywał. Przez nie prawie gubimy drogę, ale przy okazji zauważam oznaczenia jakiegoś nieznanego mi szlaku gminnego, który wspina się na Łopiennik po południowym zboczu. Kiedyś trzeba będzie to przetestować. Nie spotykamy tu dziś o dziwo żadnych turystów. Sam zjazd podobnie jak z Falowej - jest naprawdę dobry ale w porównaniu do wspomnień sprzed lat - przychodzi mi dość łatwo. Te wszystkie przejechane w międzyczasie perci, oesy-3 itp wynalazki naprawdę potrafią zmienić perspektywę. Mimo wszystko naprawdę jaram się tym zjazdem i na dole jestem zadowolony.
Jedziemy do Cisnej. Bieg się już chyba skończył o czym świadczy wiele osób poruszających się po okolicy niemalże na czworaka. Robimy zakupy, siedzimy w barze, zastanawiamy się czy rozwój konwekcji umożliwi nam dopełnienie trójkąta czyli zjazd z Jasła. Wygląda na to, że tak - więc ruszamy. Niestety w ciągu 20 minut pogoda zmienia się diametralnie, słońce znika, zaczyna kropić i grzmieć. Odpuszczamy Jasło, zamiast tego kierujemy się szlakiem gminnym na niedawno wybudowaną wieżę Jeleni Skok na wzgórzu Mochnaczka (777 m.n.p.m). Od tej strony szlak jest nawet dość stromy ale to w większości droga leśna. Sama wieża jest solidna, widoki z niej ciekawe choć dziś zepsute przez pogodę, która ewidentnie popełniła dziś błąd, hehe. Trzeba się szybko ewakuowoać.
Wieża widokowa Jeleni Skok
Pod wieżą
A na Jaśle pucówa
Decyzja o odpuszczeniu Jasła była jak najbardziej słuszna - cała góra spowita w burzowej chmurze. Pogoda miała też dobrą stronę - przy słonecznej to miejsce jest oblegane przez turystów. Dziś szlak prowadzący do Cisnej mieliśmy pusty - turystów spotkaliśmy dopiero na dole. Nie spodziewałem się po zjeździe stąd niczego wielkiego ale jest spoko - w większości to typowy, bieszczadzki singiel z odrobiną korzeni i kamieni, miejscami nad stromym urwiskiem. Pod koniec leśnicy zrobili 3 razy schody po kilkanaście stopni - ale spokojnie do zjechania na rowerze. W połowie zjazdu czekała nas ściana - ale tym razem nie chodzi o stromiznę, a o ścianę deszczu bo burza w końcu nas dojechała. Całkiem przemoczeniu wracamy do baru.
Deszcz w Cisnej
Kurtkę deszczową zostawiłem oczywiście w samochodzie :). Pozostaje poczekać aż deszcz trochę przystopował i dopedałować te parę km do auta. Starym zwyczajem deszcz ustał zupełnie jak tylko otworzyłem drzwi do kabiny :). Niby niedosyt bo nie przejechaliśmy całej trasy, ja jednak jestem zadowolony bo 2 zajebiste zjazdy i jeden dobry przy takiej niepewnej pogodzie to majątek.
Git malina, zjazdy primasort, adrenalina, rowery pancerne jak czołg
Poniedziałek, 7 maja 2018 · dodano: 07.05.2018 | Komentarze 2
Polico! Gdzieś ty była całe moje życie. Zaliczyłem bardzo wiele innych szukając ciebie, również tę ladacznicę Przehybę. Ale po tej wyrypie wiem, że to z tobą będzie pięknie. Z tobą będzie inaczej.Jak narazie to każda wyrypa w tym roku wypada dalej. Dziś padło na Beskid Żywiecki a konkretnie pasmo Policy (1369 m.n.p.m). Zmierzałem na tę górę już w 2015, wtedy w wyniku różnych dramatycznych okoliczności - nie udało się. Ale to było dawno, w zamkniętym rozdziale innego życia. Nie wracam więc do tamtych wydarzeń zbyt często bo i po co skoro od tego czasu wpadło tak BARDZO WIELE zajebistych melanży. Ataku na Policę z miejscowości Sucha Góra dokonywałem więc z zupełnie czystą głową, gotowy do walki, otwarty na nowe wyzwania, nie stłamszony przez demony przeszłości i rozpamiętujący w kółko to samo. W opisie ostatniej wyrypy pisałem, że pora odpocząć od gruzowisk - ale patrząc na poniższe zdjęcie niebieskiego szlaku muszę napisać, że .... KŁAMAŁEM!
Kamienna masakra
No tak - tym szlakiem później wracaliśmy do samochodu. Co ciekawe gdzieniegdzie były omijki tych rumowisk po czymś takim:
Czyżby fragment przeszłości?
i zastanawialiśmy się z Pawłem czy czasem dawno temu ten szlak cały nie był taki. Może tak, może nie - jedno jest pewne - te czasy nie wrócą. Naturalne szlaki szybko giną, ale trzeba przyznać że dzisiejszy dzień pokazał mi, że w rejonie Policy jeszcze ich trochę zostało. Po dość krótkim acz intensywnym wypychu osiągnęliśmy rejony Hali Krupowej i pobliskiego schroniska, skąd zaatakowaliśmy czarny szlak do Sidziny Wielkiej. Był to zjazd najwyższej jakości. Początek to jakaś przedeptana przez turystów droga po-zrywkowa, ale dalej mamy sporo klasycznego, trawersowego singletraka. Szlak jest łagodnie nachylony, nie jest bardzo kamienisty, raczej szybki i bez większych trudności technicznych ale też daleko mu do twisterowego chodnika. Dzidowanie nim to prawdziwa przyjemność. Zapraszam na filmik u szanownego kolegi Pawła:
Fragment szlaku czarnego
Pasmo Policy
Dobry początek dnia. Po robocie korzystając ze stokówki i wracamy z powrotem w okolice schroniska i atakujemy szlakiem graniowym kulminację pasma. Szlak z hali na wierzchołek Policy jest mega dobry. Niestety jest mocno zwalony drzewami, których pewnie jeszcze nie posprzątano po zimie. Mieliśmy nim zjeżdżać poźniej ale widząc co tu się dzieje pojawiają się pierwsze pomysły zmiany planów. Szkoda bo to jest mniej więcej coś takiego:
Typowy szlak w tym rejonie
Ogólnie południowa część wierzchołka Policy to w dużej mierze wielki wiatrołom. Dzięki temu jest tu przyjemny widoczek na ośnieżoną jeszcze Babią Górę. Po krótkim czilu jedziemy dalej na zachód ku Hali Śmietanowej. Jest tu łagodny zjazd, w podobnym klimacie jak od wschodu. Niestety - długi weekend i sporo turystów sprawia, że muszę traktować ten odcinek jak jazdę po miejskim deptaku.
Słynny drop z filmu Enduro Me
Babia Góra
Z Hali Śmietanowej atakujemy główną atrakcję dzisiaj - żółty szlak w kierunku Mosornego Gronia. To jest ten hardkor! Ciasna rynna miliona korzeni. Gdy tylnim kołem zjeżdżasz z jednego uskoku to przednie jest już w trakcie kolejnego. Choć w jednym miejscu zatańczyłem tu ostrego breka to ewidentnie jest to jeden z lepszych lepszych szlaków jakie jechałem. Na dole łapy mi się telepały. Szanuję i powrócę.
Pozowane, już przy powrocie pod koniec zjazdu, wyżej jest tak samo ale na ścianie
I ponownie zapraszam na video kolegi Pawła:
Korzystając z tajnych dróg leśnych wróciliśmy na Halę Śmietanową i dalej czerwonym szlakiem z powrotem na Policę, zaliczając kolejny kawałek fajnego zjazdu. W planie mieliśmy jechać dalej czerwonym pod schronisko ale ze względu na wiatrołom zmieniamy plany. Ryzykujemy zjazd niebieskim na południe. Taka niewiadoma - stały punkt programu w naszych wyrypach. Z reguły jak się eksploruje niewiadome szlaki to 4/5 razy trafia się pasztet jak ostatnio (O)gorzała. No ale to Polica więc tym razem było inaczej. Początek zjazdu to singiel przez borówki potem wjeżdża się do lasu na odcinek przypominający najlepsze fragmentu żółtego z Ćwilina. Dalej jest krótki wypych na Czyrniec (1328 m.n.p.m) rownież pięknym, technicznym i wartym zjechania singlem. Z Czyrnieca w dół dalej jest sporo singla o łagodnym nachyleniu ale z korzeniami i kamieniami - że cały czas jest robota. I choć ten singiel stopniowo staje się coraz szerszy by ostatecznie zmienić się w szeroką drogę zrywkową - to naprawdę był to syty zjazd i ryzyko się opłaciło. Dużą zaletą jest to, że spotkaliśmy na tym szlaku jedynie dwójkę turystów.
Czyrniec (1328 m.n.p.m)
Miejscowa sieć dróg zwózkowych
No to teraz pozostało wrócić kolejny raz w okolice schroniska. Sprawę ułatwia rozbudowana w tym rejonie sieć szerokich dróg stokowych. Mimo łatwego zdobywania wysokości, ja już czułem w nogach tę wyrypę. Czułem ją też w rękach, bo chyba rzadko kiedy się zdarza taka wyrypa, że każdy zjazd to ciężka robota. A przed nami została ta najbardziej fizyczna czyli zjechać niebieskie gruzowisko, które podchodziliśmy rano. Przed taką przyjemnością musiałem się posilić schroniskową pomidorówką i wypić kolkę. Fajne to schronisko - takie kameralne, inne od tych sądeckich czy gorczańskich molochów. Bez tego zastrzyku energii to bym chyba nie dał rady na tym kamieniołomie. Rzucałem się w te głazy już taki półprzytomny ale było to nawet wesołe i doprowadziło nas pod sam samochód. To była wyrypa na bogato. Chwała kierownikowi i jego doradcy też.
Gruzy jak arbuzy
Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 25.04.2018 | Komentarze 4
W zeszły roku pisałem, że będę bywał w Beskidzie Wyspowym częściej i jak narazie słowa dotrzymuję, bo to druga z rzędu wyrypa w ten region. Podobnie jak w tamtym roku na pierwszy ogień poszedł Ćwilin (1072 m.n.p.m) zdobyty niebieskim szlakiem pieszym od Jurkowa. I podobnie jak ostatnio zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem na zachód. To taki zjazd, że po nim fanboje floł potrzebują pomocy psychologa. Ciężka robota po różnej wielkości luźnych kamieniach daje popalić. W jednym miejscu chciałem obrócić sobie ramiona korby i mnie przyblokowało. Podczas zjazdu zrzuciło mi łańcuch z tylnej zębatki. Musiałem się zatrzymać i wydrzeć go spomiędzy ramy a kasety, gdzie ugrzązł. Lubię takie bijatyki.Taterki
Tak wygląda szczyt Ćwilina, w tle ośnieżona Babia Góra
Lubogoszcz (968 m.n.p.m)
Po paru kilometrach szlak zamienia się w leśną drogę, którą przez Czarny Dział jedziemy dalej na zachód w kierunku Mszany. Po przerwie w sklepie ruszamy na pasmo Ogorzały, przez które biegnie zielony szlak. To była kompletna niewiadoma, którą chcieliśmy sprawdzić przy okazji. Mnie osobiście interesowało to pasmo, bo w nazwie ma słowo "gorzała". Czekał nas mozolny podjazd w pełnym słońcu okraszony fajnymi widokami. Na samym paśmie szaleje zrywka i wiatrołomy.
Na Czarnym Dziale (673 m.n.p.m)
Luboń Wielki (1022 m.n.p.m) i Strzebel (976 m.n.p.m) i Janusz (9km/h)
W paśmie Ogorzały (806 m.n.p.m)
Zjazd nie okazał się warty tego podjazdu. Niedługo po starcie wpadliśmy na tak tęgą zrywkę, że ciężko było obejść zwalone drzewa. To był pierwszy w tym sezonie moment, że miałem ochotę cisnąć rowerem w krzaki i iść na piechotę. Serio Ogorzała to tak smutne miejsce, że nawet lokalny kleszcz próbował stąd wyemigrować na łydce Pawła. Mimo złości w jaką wtedy wpadłem, to dziś na chłodno stwierdzam, że warto eksplorować nieznane szlaki. Nie potrafił bym jeździć tylko po tych znanych, opisanych i sfilmowanych, jeśli tylko mi takie zostaną to dam sobie spokój z rowerem.
Po Ogorzale przyszła pora na powrót na Ćwilin, żółtym szlakiem rowerowym od południa. Z tej strony chyba najlepiej atakować tę górę bo nawet trochę da się podjechać. Ze szczytu tym razem wybieramy niebieski szlak na północ, do przełęczy Gruszowiec, gdzie znajduje się osławiony Bar pod Cyckiem. To był dzisiaj gwóźdź programu. To jeden z tych zjazdów, że trudno go zjechać płynnie za pierwszym razem. Wybór linii jest tu kluczowy, bo jak wybierzesz źle to kończysz na glebie albo w malinach jak ja. Raz wyłożyłem się na kamienie tak, że musiałem chwilę przycupnąć w ciszy na pobliskim pniaczku. Ze 2 razy wjechałem w krzaki, raz zgubiłem szlak. Naprawdę piękny downhill z korzeniami, kamieniami, uskokami, wszystko na znacznym nachyleniu. Sporo technicznych elementów. Działo się wiele - latały skały, gałęzie, krew się lała, kości trzeszczały. Ten szlak mnie doświadczył, sprawił mi ból, próbował mnie upokorzyć i zdeptać moją godność osobistą. Ja to doświadczenie szanuję, wyciągnę z niego wnioski i wrócę tam na kolejny pojedynek.
Z przełęczy Gruszowiec ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Śnieżnicy. Szlak ten to typowy dla tego rejony szeroki chodnik pełen różnorakich rozmiarów luźnych kamieni. Szczyt Śnieżnicy jest zupełnie niewidokowy.
Na Śnieżnicy (1006 m.n.p.m)
Na zjazd wybieramy niedawno wyznaczony zielony szlak po grani w kierunku wschodnim. Szlak nie jest mistrzem pierwszego wrażenia. Niedługo po wyruszeniu, gubimy go i zjeżdżamy 70m w pionie, na szlak, którym podchodziliśmy. Gdy ma się w nogach ponad 1800m w pionie to podejście kolejnych 70 to nigdy nie jest dobra wiadomość. Gdy już po wspinaczce odnajdujemy szlak to za chwilę wpadamy w sam środek wielkiego wiatrołomu. To był moment kiedy stwierdziłem, że na tym zjeździe nie będzie już nic ciekawego. Całe szczęście - myliłem się. Dalsza część szlaku jest rewelacyjna. Jest singlem, krętym, płynnym i prawie pozbawionym luźnych kamieni. Zupełnie jak szlaki w południowo-wschodnim Podkarpaciu. To była miła odmiana po całym dniu walki z głazami wielkimi jak arbuzy. I choć szlak po paru km wpada na leśną drogę, gdzie odgłos pierwszego kamienia uderzającego w ramę szybko przypomina mi w jakiej części Beskidów aktualnie się znajduję - to było to świetne ukoronowanie tego zajebistego wyjazdu. I to by było na tyle, bo zjechaliśmy prawie pod sam samochód. Sezon zaczął się późno ale za to warunki do jazdy są mega. Czas jednak odpocząć od wyspowego gruzu i na kolejną wyrypę pojechać coś innego.
Beskid Zrywkowy
Niedziela, 15 kwietnia 2018 · dodano: 18.04.2018 | Komentarze 4
Nadszedł czas inauguracji sezonu wyrypowego. Trzeba przyznać, że przerwa zimowa była tego roku wybitnie długa. Czy brakowało mi enturo? Szczerze pisząc to nie tak bardzo. Jeszcze niedawno żyłem od wyrypy do wyrypy. Gdyby wtedy zdarzyła się tak długa zima to pewnie pochlastał bym się już końcem marca. A teraz w wyniku bardzo wielu okoliczności nabrałem do tego dystansu. Co nie znaczy, że nie lubię sobie dobrze pojeździć. Podobnie jak rok temu na pierwszy poważniejszy wypad trafiłem w Beskid Wyspowy. Razem z Pawłem, Wojtkiem i Michałem zaparkowaliśmy w miejscowości Piekiełko i ruszyliśmy podjazdem asfaltowym na Pasierbicką Górę (763 m.n.p.m). Droga wiodła nas szutrami i asfaltami, ale odcinek od miejscowości Pasierbiec to chyba najgorszy asfalt jaki kiedykolwiek podjeżdżałem na fulu. Jak jechałem to w tamtym roku to ten podjazd przeniósł mnie do krainy bólu i cierpienia gdzie nie ma tlenu. W tym roku było podobnie.Na Pasierbicką
Station LKS Wierchy Pasierbiec
Tropiąc węża udało się go ogarnąć, a ze szczytu Pasierbickiej rozpoczęliśmy testowanie szlaku niebieskiego na południowy zachód. Zjazd taki sobie, racze szeroki, kamienisty i szybki. Nic wielkiego ale jak na pierwszy zjazd sezonu to nawet ok. Było by lepiej gdybyśmy go nie zgubili przez zrywkę, ale po krótkiej zamotce udało się wszystkim dotrzeć do asfaltu. Ruszyliśmy nim na nasz kolejny cel - Kostrzę.
Kostrza (719 m.n.p.m)
Łapiemy szlak zielony i od razu włazimy w kolejną zrywkę, mozolnie pniemy się po stromej ścianie. Widać, że kiedyś był tu stromy, kamienisty zjazd rynną - niestety najprawdopodobniej przeszedł on do historii. Na szczycie jest czysto, jest nawet zadaszony stół i ławeczki. Po posiłku jedziemy dalej. Początkowo zjazd na zachód jest okej - opada dość łagodnie są korzenie i kamienie. Niestety, gdy zaczyna robić stromo i naprawdę ciekawie wpadamy w sam środek kolejnej brutalnej zrywki. Wyglądało to gorzej niż po tęgim bombardowaniu. Zejście po takiej zawalonej drzewami, gałęziami i luźnymi kamieniami stromiźnie było masakrą. Generalnie porażka i na tę chwilę szkoda czasu na tę górę. Szkoda, bo kiedyś musiało tu być naprawdę fajnie, o czym świadczy jakieś 100 metrów kamienistego singla na dole, który jakimś cudem ocalał przed drwalami. Z nic nieznaczących faktów dodam jedynie, że teren jest rezerwatem przyrody.
Tak wyglądał wypych na Kostrzę
A tak wyglądał "zjazd" z Kostrzy
Prawo nie ochroniło ...
A szkoda bo widać, że kiedyś ten szlak miał potencjał
Odpuszczamy kolejną górę z planu - Zęzów i jedziemy w kierunku Łopienia, z krótką przerwą na żarcie na orlenie i czekanie na jednego zawodnika, któremu było mało i zechciał dołożyć sobie jeszcze ponad 100 w pionie :D. Łopień atakujemy żółtym szlakiem rowerowym. Zastanawiam się po co znakować takie szlaki - skoro nikt tego na rowerze nie podjedzie, a tylko nieliczni je w całości zjadą i to tak bez grama zajawki. Droga zrywkowa, miejscami stroma z luźnymi kamieniami. Dla nas takie drogi to chleb powszedni, ale jeśli ktoś nieświadomy popatrzy na mapę i wybierze taki szlak na niedzielną przejażdżkę z rodziną to mu współczuję. Ogólnie to góra jest labiryntem dróg zrywkowych oraz przypuszczalnie poligonem dla fanów 4x4, panuje tu okrutny syf.
Szlak rowerowy na Łopień
Także od tej strony Łopień nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Nie chce nam się nawet atakować widokowej polany na szczycie. Zjeżdżamy czarnym szlakiem w kierunku Tymbarku. Szlak kompletnie do zapomnienia - szeroki, lekko kamienisty stół. W Tymbarku w wyniku zamotki z mapą goście zaliczają małą kąpiel w rzece, a ja solidne schoduro do kładki :D.
Nasz kolejny cel to poznana w zeszłym roku, malutka i niepozorna Paproć (642 m.n.p.m). Rok temu zjazd z tej góry zielonym szlakiem był gwoździem programu. Na szczęście drwale póki co tam nie dotarli i tym razem szlak również nas nie zawodzi. W górnej części bardzo płynny potem całkiem konkretna ściana i zwóz do dołu kamienistą rynną. Że tak napiszę - polepszył nam nastroje :).
Pasierbicka Góra z Paproci
Na koniec jeszcze trochę asfaltu i tak oto zakończyła się pierwsza wyrypa A.D 2018. Kawał solidnej roboty, choć pod koniec już trochę spuchłem. Niestety - gdy moi koledzy całą zimę przygotowywali swoje organizmy do ekstremalnego wysiłku, ja przygotowywałem swój jedynie do przyjęcia ekstremalnie dużych dawek etanolu. Dziękuję chłopakom, że umożliwili mi uczestnictwo w tym przedsięwzięciu.