Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Ciąg dalszy
Niedziela, 10 lutego 2019 · dodano: 12.02.2019 | Komentarze 0
Ciąg dalszy szosowych przygotowań do sezonu. Kolejna kularka, kolejna z wiatrem walka - tym razem jeszcze silniejszym. Trasa ciekawsza niż tydzień temu, bo zawierała 3 dłuższe podjazdy, a nie same zmarszczki do szarpania.Czudecka obwodnica:
Miłość, wiara, walka - enduro, trenażer, kularka
Sobota, 2 lutego 2019 · dodano: 04.02.2019 | Komentarze 0
No tak sobie zacząłem nowy sezon. Wypadało by coś może napisać o poprzednim? Po zamulonym 2017, 2018 był naprawdę ok. Statystyki oczywiście wciąż na równi pochyłej w kierunku dna, ale jeśli chodzi o wyrypy to było naprawdę ciekawie i przede wszystkim - w końcu było dość sucho. Krótko: najlepsza wyrypa siadła na Pilsko, najbardziej wymagające zjazdy były na słowackim Branisku. Najwięcej bo aż do porzygu ojeździłem się w ET w Bielsku ... no ale po tych wojażach w mtb-agenturach zawsze mam jakiś taki niesmak z w ustach. Postaram się nie bywać w takich przybytkach więcej niż 1-2 razy na sezon, bo na dłuższą metę to mi może obrzydzić mtb. Trochę mało Podkarpacia ale może w 2019 nadrobię. Na 2019 planów trochę mam ale co uda się pojechać to się zobaczy. Najbardziej pozytywna wiadomość to, że niedaleko miejsca, w którym mieszkam zaczęły z nienacka i całkiem niespodziewanie wyrastać kozackie single, takie, że będę miał solidną namiastkę gór, 15 minut od domu, a może i jakieś hardenduro się wyłoni z czeluści :D. Teraz tylko poskładać rower, który leży w 245453 częściach i czekać na wiosnę.A co do dzisiejszej jazdy to po prawie 5 tygodniach bez roweru to dziś mnie okrutnie ta kularka i porywisty wiatr sponiewierały boleśnie. Za to towarzyszący mi Łukasz po alpejskich przygotowaniach ze swoim timiem, wydaje się być nie do zatrzymania. A to dopiero luty.
Udało się
Sobota, 29 grudnia 2018 · dodano: 29.12.2018 | Komentarze 0
Mimo ciągłych przelotnych, większych lub mniejszych opadów, postanowiłem zacisnąć zęby i dobić dystansem do tych nędznych 2k km na bikestats w 2018 roku. Wybrałem sobie trasę dość płaską, bo górzystej mógłbym nie podołać :D. Cel osiągnięty, choć końcówka w już intensywnie padającym deszczu, do najmilszych nie należała. Budowanie formy na kolejny sezon trzeba zaczynać jak co roku - z poziomu dna.W sumie to dziś była pogoda na mtb, niestety - aktualnie mój góral znajduje się w puzzlach. O ile w tamtym roku nie kupiłem ani jednej nowej części to tym razem tanio nie będzie. Zużyty cały napęd, rozklekotana zupełnie tylna przerzutka i sztyca, rozwalone siodło, pęknięta tylna obręcz. Pomimo tego, że kupowałem wszystko na promocjach w czarny piątek - to i tak solidnie oberwałem po portfelu. Enduro to nie jest tania zajawka, pocieszeniem jest jedynie, że co jak co ale mijający sezon był naprawdę tego warty.
Babia Góra Agentura
Sobota, 20 października 2018 · dodano: 22.10.2018 | Komentarze 0
Pierwszy raz z Babia Góra Trails zetknąłem się przypadkiem w sierpniu. Wtedy - głownie ze względu na specyficzne okoliczności - nie bylem specjalnie zachwycony. Tydzień temu otwarli ten agenturalny przybytek, więc postanowiłem przyjrzeć się z bliska jak to wygląda w praktyce. Gdy wylądowaliśmy w Zawoi na parkingu pod "Koroną Ziemi", było jeszcze całkiem pusto ale było już widać pierwszych jebojów. To co rzuciło mi się w oczy po wyjściu z auta to infrastruktura. Budynek z wc i prysznicami, 2 myjki ciśnieniowe do dyspozycji i to całkiem za darmo - nie sposób tego nie docenić.Prawilna infrastruktura
No ale nie przyjechałem tu zażywać kąpieli. Po krótkim nieogarze ruszamy na tzw Tabakowy. Do startu szlaku prowadzi dość mozolny i długi asfaltowy podjazd, naprawdę radosny zwłaszcza dla tych co mają na przedzie zębatkę 34T :D. Sam Tabakowy został opisany przez twórców jako ścieżka 2-kierunkowa, podjazdowa zjazdowa. Trochę nas to dziwi, bo szlak miejscami jest dość wąski.
Wjazd na Tabakowy
Szlak wiedzie w okolice Mędralowej, snuje się trochę po lesie bukowym (pełno mokrych liści), iglastym (susza) i otwartych przestrzeniach. Nawierzchnia to zbita glina, bez żadnych betonowych dodatków. Twórcy twierdzą, że ścieżka została zaprojektowana żeby nie dało się tu nabrać zbyt dużej prędkości. Kilka takich spowalniaczy jest nam dane zobaczyć po drodze. Oto przykład jednego z nich:
Spowalniacz, z lądowaniem za jakieś 6 metrów
Ciekawa decyzja projektowa :D. Cóż - pozostaje zaufać twórcom. Ścieżka prowadzi aż do samej granicy gdzie łączy się ze szlakami po słowackiej stronie. Te słowackie są już niestety z szarego gównolitu ale jechaliśmy nimi kawałek. Ktoś tu albo odwalił fuszerkę albo robota jest nieskończona. Kruszywo jest sypkie i nieutwardzone, rozłazi się się. Brak profilowanych zakrętów. Brak oznaczeń. Jeśli prace trwają to powinien być zakaz wjazdu - wtedy byśmy się tu nie pchali. Ewidentnie po naszej stronie wyszło to lepiej.
Po Słowackiej stronie coś poszło nie tak ...
Tabakowy spodobał nam się na tyle, że postanowiliśmy nim zjechać. Trzeba przyznać, że przynajmniej bandy są tak zrobione, żeby nie dało się w nich nabrać prędkości. Sam zjazd jak dla mnie lepiej się zapowiadał, niż w praktyce wyszedł. Myślę, że będzie dużo ciekawszy jak trochę podniszczeje i wyjdą korzenie i kamienie heheh.
Po zjeździe wracamy z powrotem ale już tylko do czarnego szlaku, który wiedzie na Kolisty Groń (1114 m.n.p.m). Tu porzucamy trialsy na rzecz zjazdu zielonym szlakiem pieszym do przełęczy Klekociny. Ależ to jest sztos. Nawet pomimo tego, że krótko po starcie musieliśmy przepuścić sporą grupę turystów pieszych. Przed zjazdem Paweł kręcił nosem na ten szlak, bo pewnie marzyło mu się kółeczko więcej po agenturze, ale widziałem, że na dole się jarał :D. Podobnie jak mi znaną z wcześniejszego wypadu tzw "Grzędą na Wełczoniu", którą zjeżdżaliśmy niedługo później.
Drzewo jak drzewo ale są znaki PTTK więc ... JARAM SIĘ
Skalista grań Wełczonia zaprowadziła nas z powrotem do Zawoi, skąd mieliśmy atakować główne atrakcje miejscowych trialsów. Najpierw jednak wróciliśmy na parking do auta ,a tam tłumy. Endurowcy tańczą. Endurowcy śpiewają. Endurowcy w kolorowych ciuchach łażą po drzewach ... eeee nie ...., to tylko jesienne liście. Klimat mi nie służy, rzuca mi się na mózg. W górach było tak spokojnie. Opuszczamy tę jedynie pozornie wesołą i wyluzowaną enklawę i kierujemy się na Mosorny Groń. Zamiast szlakiem podjazdowym korzystamy z szutrówki, która choć bardziej stroma to jednak też bardziej ekonomiczna, a czas zaczyna nas gonić. Na podjazdówkę wskakujemy dopiero przed polaną Zima Dziura. Z polany żółtym szlakiem docieramy do miejsca gdzie startuje Sokolica. Jest to typowy, szejpowany floł trial, więc kompletnie nie mój klimat, choć muszę przyznać, że jakoś lepiej mi się widział od bielskiej Rock'n'Rolli. Mimo wszystko - zjeżdżać takim szlakiem do samego dołu to tak jak by spuścić tą całą mozolnie wypracowaną wysokość w brudnym, miejskim kiblu. Traktujemy ten fragment jedynie tylko jako dojazdówkę do położonego niżej Diablaka. Diablak - szlak czarny, czyli jak napisano na stronie projektu "dla enduro ekspertów". Tak naprawdę to jest odświeżona i podrasowana tzw Zimna Dziura - stary nielegal, który częściowo poznałem w sierpniu. Nie mam wątpliwości, że to fajny zjazd ale byłem już utarty, zmarźnięty i przemoczony że jedynie się tu zwoziłem. W lesie było już ciemno, jakoś nie mogłem wbić się w klimat. Zielony i Wełczoń podobały mi się jednak bardziej. Poza tym uważam, że jeśli by ten szlak powstał w Bielsku to wg tamtejszej skali trudności był by co najwyżej czerwony. Do Dziabara mu daleko. Na koniec zjeżdżamy jeszcze na sam parking najłatwiejszym - Rydzowym, czyli takim flołem dla dzieci i konczymy na dziś.
Ogólnie cała miejscówka jest spoko ale mam nadzieję, że to nie koniec. Olbrzymi potencjał jest w tym trenie. Oby dołożyli tu jeszcze dużo ścieżek w stylu Diablaka i lepszych. Wtedy będzie tu naprawdę grubo. Mnóstwo kasy w to wpakowano, a tymczasem, ja osobiście uważam, że ścieżki na Branisku wykopane przez Słowaków na zajawce, za dobre słowo, były dużo ciekawsze. No ale one nie są "zrównoważone".
Wartościowy, syty był to wyjazd. Pewnie ostatni w tym sezonie. Na podsumowania sezonu jeszcze przyjdzie czas ale po zmianie czasu już mi się nie będzie chciało pchać w tę noc, zimno i liście.
Braniska masakra żyletką trawersową
Sobota, 29 września 2018 · dodano: 01.10.2018 | Komentarze 2
O tej porze roku każda wyrypa może być tą kończącą sezon. Pogoda ostatnio co weekend pokazuje mi takiego wała - w dni robocze świeci piękne słońce, a w sobotę w górach pucówa. U mnie tryb desperacja - tym razem jadę gdzieś, choć wiem że będę mókł i marzł. Paweł proponuje Branisko - słowackie pasmo górskie niedaleko Preszowa. Jest to ciekawy pomysł - okoliczna społeczność MTB działa prężnie i organizuje tam enduro zawody i różne pojeżdżawki. Jeździć tam można nie tylko po szlakach turystycznych ale też po ścieżkach przygotowanych pod wyścigi. Na miejsce docieramy koło 9, auto zostawiamy na przydrożnym parkingu przy barze - takie miejsca na Słowacji nazywają się motoresty. Ten niegdyś zapewne tętniący życiem motorest aktualnie wygląda na opustoszały i sprawia przygnębiające wrażenie. Niby zlokalizowany jest przy drodze krajowej ale znakomita większość ruchu samochodowego aktualnie odbywa się po autostradzie, a w tym konkretnym miejscu - tunelem pod pasmem. Ogarniamy się i szybko leśną drogą docieramy do miejsca gdzie startuje pierwszy zjazd, na Trailforksie nazwany Dúbrava. Tu trzęsącymi się rękami nowicjusza, przy akompaniamencie szyderstw Pawła zakładam na siebie sprzęt, który będę dziś testował - gogle rowerowe.Komando specjalnej troski
Nie chcę nikogo trzymać w niepewności więc od razu napiszę, że mordowałem się w tym dziadostwie cały dzień żeby stwierdzić to co wiedziałem już dawno - gogle są do dupy! No dobra, może trochę przesadzam. Czasem się przydają - np. na zjeździe przy padającym deszczu, przy silnym wietrze albo w przypadku nurkowania ryjem w gruz lub gałęzie. Ale ogólnie to jakiegoś efektu 'wow' dziś nie przeżyłem. Fakt, że może ten konkretny model nie przypasował za bardzo do mojej kanciastej mordy. Miałem czasem wrażenie, że są trochę za wysoko, ale jak dawałem je niżej to utrudniały mi oddychanie. Parę momentów, że w****wiony chciałem je cisnąć w krzaki było. Pewnie bym się denerwował bardziej gdybym kupił je drogo, a tak skoro wyrwałem po taniości to myślę, że na niektóre warunki pogodowe warto mieć je w swoim arsenale. Jazdy w tym przy 30-stopniowym upale sobie nie wyobrażam. Jednak nie ma to jak dobre oksy.
Pierwszy zjazd był taki rozgrzewkowy. Singletrakowy, dość krótki i nawet mocno nachylony. Nowością była dla mnie nawierzchnia - dość sypka, z bardzo drobnego gruzu. Wydawała mi się dość zdradliwa. W polskich Beskidach po czymś takim nie jeździłem. Bardziej obyty w świecie Paweł powiedział, że taka nawierzchnia króluje w Niżnych Tatrach. Zjazd dość szybko sprowadził nas na pierwszą dziś widokową polanę. Ogólnie to cały dzień dzisiaj słowackie krajobrazy naprawdę dawały radę - co widać, na rewelacyjnych Pawłowych fotografiach.
Widok na Dubrave
Spisky hrad
Widok na południe
Ciśniemy asfaltem przez Dubrave w górę, na kolejny odcinek zjazdowy - Černá hora. Okoliczne góry i wioski, wyglądają stąd na dziką, opuszczoną krainę. Bardzo przypomina to taki trochę wschodni, polski Beskid Niski. Černá hora zjazd startuje z leśnej drogi, na zboczu wzgórza Chochol.
Ten zjazd jest zupełnie inny od poprzedniego. Leci sobie krętymi trawersami po śliskich korzeniach + kilka ślepych roller-costerów góra-dół. Ogólnie to na tej ścieżce powoli widać styl miejscowych budowniczych tras ale o tym może poźniej. Ten zjazd, który na pewno dużo zyskuje gdy się go dobrze zna - nawet mi się podobał. Nie za trudny ale jednak z paroma sekcjami gdzie się trzeba przyłożyć, a i korzenie, które przy poślizgu ściągają na drzewo też trzeba ogarnąć. Zadowoleni zjeżdżamy do Granc-Petrovców, skąd opustoszałą drogą krajową wracamy na przełęcz przesmyk Branisko. Stąd startuje kolejny odcinek specjalny - zwany na Trailfroks Żyletka. Ciekawa nazwa, po "zjechaniu" go chyba wiedziałem skąd się wzięła. Mimo, że na youtube zjazd wygląda tylko trochę trudniej niż przeciętna ścieżka na Słocinie to jazda on-sajt po nim jest tak frustrująca, że człowiek ma się ochotę poharatać czymś ostrym. Ta Żyletka tnie ego naprawdę głęboko. Ewidentnie szlak robiony pod zawody, żeby odsiać mistrzów od leszczy. Zakręty-ronda wokół drzew po 270 stopni będące częścią rollercosterów to naprawdę nie moja bajka. Skręcanie to ogólnie dla mnie bardzo trudna sztuka :D. Praktycznie każdy zakręt tu kończyłem albo na glebie albo w malinach. Żeby to płynnie przejechać to musiał bym się tu zwiesić nad wieloma sekcjami. Nic mnie tak w tym sezonie nie sponiewierało jak ten zjazd. Daj pan spokój panie Marianie.
Po Żyletce przyszła pora na atak na najwyższy punkt dzisiaj - Smerkovice (1200 m.n.p.m). Droga była długa - w końcu to prawie 700 metrów w pionie. Jechaliśmy, pchaliśmy, a nawet nosiliśmy ... czasem w deszczu i zawsze pod wiatr.
Wnosi Paweł
Wnosi Janusz
Okazuje się, że noszenie roweru - ta dla niektórych intuicyjna, bardzo prosta, podobna do zakładania bajka na dach samochodu czynność, innym sprawia trudności wymagające przeszkolenia przez mistrzów Polski w enduro. No ale cóż, nie ma ludzi doskonałych :D. Sporo potu trzeba było przelać by dostać się na Smerkovicę ale widoki oraz ciekawy klimat tego miejsca nagradzają trudy.
W drodze na Smerkovice #1
W drodze na Smerkowice #2
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #1
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #2
Na Smerkowicy (1200 m.n.p.m) #3
Tu dla odmiany zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem pieszym na wschód, który także robi za OS na zawodach. Na trailforksie segment nazywa się tu Carbon Killer - ponieważ, jak mówią miejscowi - poległo tu już kilka karbonowych ram. Po ten zjazd tu przyjechaliśmy. W odróżnieniu do Żiletki nie trzeba tu robić piruetów wokół drzew. Są za to kamienie, gdzieniegdzie wielkie głazy i korzenie miejscami na dużym nachyleniu. To rozumiem dużo bardziej. Choć trzeba przyznać że w górnej części szlak potrafi spuścić baty - jest płasko po dużych kamieniach i żeby to ogarniać trzeba ścieżkę dobrze znać i mieć skila w trialu. Dla mnie to był najlepszy zjazd dziś i chętnie wrócę na niego na kolejną potyczkę.
Walczy Stylu
Końcówka Carbon Killera
Janusz też walczy
Janusz ty chybaś jest chłop z karbonu bo po zjeździe z kilera padłeś jakbyś dostał gonga z gromu
Dobre to było, takie dla koneserów.
Do końca naszej słowackiej przygody pozostały nam 2 godne odnotowania zjazdy. Pierwszym z nich była Letisko, która trawersuje południowe zbocze Smerkovicy. Jest to szlak miliona zakrętów chyba bardziej kręta nawet od twistera. Słowacy ogólnie kochają trawersy i zakręty. Dość lajtowy ale podobał mi się. Na kolejny zjazd trzeba było podjechać w okolice szczytu Rudnik (1025 m.n.p.m) ale miał on nas zaprowadzić prosto na parking i nawet na Trialforksie nazywa się motorest. Zjazd generalnie jest (cóż za odmiana i zaskoczenie!) bardzo krętym trawersem.
W drodze na motorest
Co zasługuje na uwagę to jego klimat. Po pierwsze: jest on mega wąski - taki dosłownie na oponę 2.5. Po drugie: jest on puszczony po tak stromej ścianie, że czułem się jak bym jechał po gzymsie na 30 piętrze drapacza chmur na Manhatanie. Jest tak stromo, że serio byłem ciekaw jak to się skończy. I w sumie szlak trawersuje to prawie do samego dołu, dopiero na końcu jest kawałek dzidą prosto w dół. Naprawdę mi się ten zjazd podobał - nawet pomimo tego, że kończy się śmierdzącym, poczwórnym, utwardzonym szarym gównolitem, ślepym roller-kołsterem. Walka była ciężka ale na dole, na parkingu czekała na nas "nagroda" - kilkadziesiąt 20-paro letnich Słowaczek, które organizowały sobie tu jakąś imprezę. Takie atrakcje tylko na Słowacji! hehe.
Ale jakie z tego płyną wnioski? To była jazda jakby w innym świecie bo i Słowacja to jest inny kraj niż Polska i to widać na każdym kroku. Branisko to pasmo przekozackie i do tego puste. Sobota, pogoda w miarę, szczyty mega widokowe, a spotkaliśmy tu jedynie 2 turystów. Chyba najbardziej odludna wyrypa w tym roku. U nas o to trudno nawet i w Niskim-wschodnim, a co dopiero na tysięcznikach. Zjazdy były dość ciężkie, Słowacy naprawdę umieją jeździć na rowerach. Każdy z tych zjazdów chętnie bym powtórzył. No może poza Żyletką, którą mam nadzieje, piekło i zrywka wkrótce pochłonie :D. Po Żyletce nie było mi może za wesoło ale ogólnie z perspektywy to się jaram tym wyrypem. Warto było marznąć i spędzić pół dnia w przemoczonych butach. A jest tam jeszcze trochę też do eksploracji.
Ostatni dzień lata
Piątek, 21 września 2018 · dodano: 21.09.2018 | Komentarze 2
Pech chciał, że już drugi weekend z rzędu pogoda psuje się w na sobotę. A ja czaiłem się na wyrypę. Dodatkowo kończy się lato i nadchodzi załamanie pogody. Plan był na góry ale czas miałem dziś ograniczony. Mogłem jechać tylko blisko. Padło na Czarnorzeki bo nie byłem tam od lat. Jeździłem zarówno po okolicznych, znakowanych szlakach turystycznych jak i tzw. super-sikret-trailach, znanych tylko kumatym. Wnioski i zażalenia:1. Szkoda czasu na oba szlaki piesze na Królewskiej górze. Po niebieskim jeździli wałem, po zielonym traktorem. Jak wjechałem w błoto na zielonym to prawie mnie zatrzymało w miejscu. Serio - o dzisiejszej jeździe po nich chcę zapomnieć, wole żyć wspomnieniami jak te szlaki wyglądały 5 lat temu. Traciłem tu dziś czas, który można w tej okolicy wykorzystać o wiele lepiej.
2. Dałem dziś 3 szansę czarnemu z Suchej Góry do Węglówki i 3 raz niczym mnie nie porwał. Kolejnej szansy nie planuje. Czarny z Suchej do Czarnorzek nadaje się co najwyżej na rozgrzewkę przed jazdą po szlakach w okolicy rezerwatu.
3. Tak - najlepsze zjazdy tu to sikrety - Blackriver z odnogami, Wąwóz DH i ścieżki w okolicy parkingu przy Prządkach.
4. A najbardziej podobał mi się dziś czarny szlak pieszy z parkingu w kierunku zamku. Szlak w moim stylu - jestem fanem korzennych uskoków na konkretnym nachyleniu. Takie życie, taki rap.
W sumie to mogłem ten czas spędzić lepiej (na prawdziwej wyrypie) ale też gorzej (w robocie). Ojeździłem się nawet spoko. W takich warunkach już raczej w tym roku już nie pośmigam. Temperatura, spadające liście i deszcze zrobią swoje. Dziękuję nowo-poznanemu koledze Grześkowi za towarzystwo, dzięki któremu wykrzesałem jeszcze siłę na 2 zjazdy więcej niż wstępnie planowałem.
Parę fotek:
Jeden dzień w bielskiej agenturze
Sobota, 1 września 2018 · dodano: 03.09.2018 | Komentarze 4
Enduro Trials Bielsko. Agencja towarzyska MTB. Miałem w planach wizytę w tym przybytku w tym roku ale jakoś ciężko było mi się zebrać. Uznawałem, że jechanie tam w ostatnią sobotę wakacji to kiepski pomysł, agorafobia nęka mnie już od dawna. Ostatecznie jednak dałem się namówić Pawłowi. Wyjazd wiązał się to z pobudką o 4 rano. Ciemno zimno, widać, że sezon się kończy. Droga była bardzo długa i żmudna ale w końcu docieramy do Bielska. Nie jest to mój pierwszy raz tutaj, gościłem tu w 2015 roku, od tego czasu kompleks jednak bardzo się rozbudował, trzeba było więc obczaić co tu wymyślili. Tym bardziej, że teraz nie trzeba już kręcić z korby na Kozią Górę, a można sobie wyjechać koleją linową na Szyndzielnię. W samym mieście trudno jest zgubić drogę, wystarczy usiąść komuś na ogonie:Kolorowych rowerów ....
Około godziny 9 rano jak przystało na podkarpackich cebulaków udaje nam się złapać jedno z ostatnich, darmowych miejsc pod halą sportową. Od samego początku kolorowi endurowcy migają mi na każdym winklu, pojawiają się więc obawy o nasze mienie i zdrowie. Ogarniamy się na oriencie i zaczynamy łagodny asfaltowy podjazd do dolnej stacji kolei liniowej Szyndzielnia.
Typowy endurowiec. W kaloszach i z nerką na plecach jedzie fulem po bułki do sklepu z koszykiem na kierownicy.
Trochę ludzi się szwęda ale jeszcze nie ma dramatu. Paweł gościł tu już wcześniej, więc robi za przewodnika. Kupujemy bilet na 6 wyjazdów na górę z rowerem. Koszt to 80 zł !!!!!!!! FAAAAK! Taka moneta + koszty dojazdu z Rzeszowa to już spora inwestycja więc mam nadzieję, że za ten pieniądz ojeżdżę się tu wspód, a w leśnych strumieniach będzie płynął Dżony Łoker.
Kasa biletowa i dolna stacja
Po zakupie biletów idziemy na peron. Tłumów jeszcze nie ma, więc Pan z obsługi ma czas pokazać nam co robić, żeby zdążyć we 2 jechać tym samym wagonikiem. Gondole są co prawda 6 osobowe ale każda gondola ma tylko 1 wieszak na rower. Jeden z rowerów trzeba wsadzić na gondolę, jeszcze w strefie wysiadania. Rower wisi na haku za koło, trzeba się skupić, żeby wcelować między szprychy. Dolne koło jest unieruchomione w metalowej szynie. Ładujemy się i jedziemy do góry. Górna stacja kolejki znajduje się na wysokości lekko ponad 900 mnpm.
Lecimy w górę
Wisi sobie rejn na haku
Widok na Bielsko ładny, jazda przyjemna ale dość nieswojo się czuję wiedząc, że mój rower podróżuje osobno, gdzieś dalej, chwilami poza zasięgiem wzroku. Jazda trwa od 6 do 10 minut, zależnie od operatorów. Wysiadamy na górze, tu już zaczyna się robić festyn. Jarmarki, kiełba się piecze, można sobie kupić pompowany helem balonik i zaczepić do kierownicy. Spod stacji kolejki startują tylko 2 szlaki, my n wybieramy Rock'N'Rollę żeby się rozgrzać. Jest to też dojazdówka do reszty szlaków. Wspólne stanowisko, że olewamy Twistera jednogłośnie ustaliliśmy już wcześniej. Rock'N'Rolla to w sumie też taki twister, na którym gdzieniegdzie poukładano kamienie. Jadę tym, jest to nawet długie, zupełnie bez szału i podniety ale na rozgrzewkę to nawet spoko. Z końca tego szlaku do schroniska na Koziej Górze, gdzie mniej więcej zaczyna się reszta szlaków, jest około 2km łagodną leśną drogą. W schronisku na Koziej zaczynają się powoli mnożyć endurowcy. My nie mamy czasu na biesiadę, atakujemy Stary Zielony. Jechałem go 3 lata temu, od tego czasu dodali jakieś 100 metrów na starcie. Szlak jest naprawdę spoko, w stylu naturalnym, jest robota od początku do końca. Aktualnie to chyba jednak jeden z łatwiejszych zjazdów w okolicy. Szlak kończy się pod centrum ET, stąd wracamy jakieś 4km drogami leśnymi i bocznymi asfaltami pod kolejkę. Tu zaczyna się robić tłoczno i musimy czekać w kolejce na peron.
Kolejka na peron
Paweł chyba ma lekkie wyrzuty że mnie wyciągnął na takie salony z mojej borsuczej nory. Skrupulatnie mierzy czas czekania, żeby mi udowodnić, że nie jest tak źle. 10 minut faktycznie do przeżycia. Endurowców jest bardzo wielu. Przy obcowaniu z endurowcami należy zachować szczególną ostrożność i zasady higieny, no to po tak długiej ekspozycji na enduro już wiem, że wieczorem będę musiał się wykąpać w formalinie ;). W tym całym zamieszaniu nie udaje nam się wsiąść do tego samego wagonika. Mimo obecności wielu turystów pieszych nikt nie odważył się dzielić ze mną gondoli, widocznie poznali, że mają do czynienia z podkarpackim psychopatą :D. Mam więc 8 minut dla siebie. Można ogarnąć media społecznościowe, pomedytować. Na wyrypie takich rzeczy nie robię. Na górze nie idziemy już na żadne śmierdzące kompromisy i od razu trasa czarna - słynny DZIABAR.
Dziabar - bramka startowa
Muszę przyznać, że zjazd zasługuje na swoją renomę. Od wjazdu do lasu ostro trawersuje strome zbocze. Jest trochę kamieni i mnóstwo korzeni, większość pod najgorszym możliwym kątem najazdu. Pod koniec jest sławna ścianka i tu naprawdę trzeba się spiąć i dobrze zatańczyć, żeby to czysto zjechać. Ogólnie to było dziś sucho, a tu błoto jak by to ktoś świeżo polał ze szlaucha. Wjechałem w to trochę za szybko, musiałem mocnej przyhamować, przednie koło wpadło w poślizg i resztę ścianki pokonałem już na krawędzi przelotu przez kierownicę stylem hulajnogi. Nie za dobrze to wyszło :D. Szanuję to doświadczenie. Po skończeniu Dziabara, dojeżdżamy kawałek szlakiem pieszym do kolejnego - Dębowca. Ten jest dość różnorodny, sporo kamieni, dużo korzeni, jeden ciekawy zakręt. Kawał roboty. Ogólnie to kombo Dziabar + Dębowiec polecam, chyba najlepsze co jeździliśmy dzisiaj.
Wracamy i w budzie pod stację jemy po zapiekance. Wyjątkowo paskudna, wstydził bym się to dać ludziom za darmo, a co dopiero za 8 zł. Kolejki już mniejsze ale znowu nie jedziemy tym samym wagonem. Tym razem jednak jadę w towarzystwie turystów pieszych. Znowu musimy przejechać zafajdaną Rock"N"Rolle żeby dojechać do kolejnego celu: szlaku Cygan. Świetny szlak. Kamienno korzenna robota od góry do dołu. Na końcu coś się gubię z Pawłem i do szutru zjeżdżam jakąś odnogą. Telefonicznie ustawiamy się po stacją kolejki, Paweł mów żebym uważał na endurowców i nie dał poznać, że jestem z Podkarpacia. Całą drogę udaję więc, że jestem z Krakowa. Po drodze wyprzedzają mnie 2 ebajki. Widziałem dziś bardzo wiele ebajków. Pełno tu tego i nic już tego nie zmieni. Sam się widzę na ebajku - kiedyś.
Tymczasem okazało się, że kolejki do kolejki już coraz krótsze ale tym razem byliśmy świadkami pewnej innowacji. Zajeżdża wagonik serwisowy, mieszczący 4 rowery.
Enduro wagon
Tym razem jedziemy jednym wagonem w towarzystwie endurowca ze śląska, który nawija gawarą przez telefon. Na górze atakujemy Dziabara po raz drugi i po nim kolejny nowy szlak - Gondolę. W sumie spoko ale chyba najłatwiejszy po R'nR zjazd dziś. Zaskoczyła mnie jedna ścianka, którą trzeba ... podjechać :D. Myślałem, że wjechałem coś pod prąd. Największą zaletą tego szlaku jest to, że wyrzuca przy samej stacji kolejki i nie trzeba nic dojeżdżać.
W agenturalnym zgiełku nadszedł czas na relaksującego loda-przygoda
Piąty wjazd już prawie bez kolejki. Niestety trzeba trzeci raz przejechać przez R'n'R żeby dojechać do czarnego DH+. Traktowałem to trochę jak dojazd do pracy, ale to był już trzeci raz więc kojarzyłem już trochę trasę. Dzięki temu w paru miejscach zaznałem trochę lubieżnej, patologicznej bajkparkowej przyjemności. Co można o tym szlaku powiedzieć: napewno uczy patrzeć daleko i nawyku pompowania gdzie się da. Pewnie bardziej bym się nim jarał gdybym jeździł po bandach częściej niż raz do roku i bardziej kumał jak działają. Muszę sobie znaleźć w okolicy jakąś bandę do molestowania. Ogólnie nie jest jakoś źle ale w tym zjeździe się nie zakocham. Co mnie cieszy - że nikt mnie tu dziś w trakcie jazdy nie wyprzedził, poza Pawłem oczywiście. Paweł dziś kończył wszystko najszybciej.
Jedziemy pod czarny DH+. Na miejscu kilkudziesięciu endurowców ... wszyscy czekają na zjazd Twisterem, który zaczyna się tuż obok. Kolorowo tak, że pierwszy raz w życiu żałuję, że nie jestem daltonistą. Twisterowi wali z rury, więc ładujemy się od razu na DH+, czyli też jeden ze szlaków jakie jechałem tu 3 lata temu. Jak dla mnie to jest on już dość mocno zniszczony, w najtrudniejszych miejscach są już wyjeżdżone czikeny ale to nadal kawał pięknej, górskiej roboty. Od takiego Dębowca czy Cygana różni się głownie większym nachyleniem. Mi przypomina skondensowane, najbardziej soczyste fragmenty niebieskiego szlaku z Przehyby. Niestety zmęczenie zaczyna dawać już o sobie znać. Jak ktoś myśli że nie można się zmęczyć tylko zjeżdżając to polecam mu wyjeździć bilet 6x w Bielsku po trasach czarnych i niebieskich. Bolą łapy i uda. Jeżdżę w tym roku sporo bez rękawiczek i na wyrypach to się sprawdza. Tu niestety - zmęczenie, chwyt słabnie i ręce zaczynają niebezpiecznie ślizgać się po gripach. Jeździliśmy dziś w sumie wszystko praktycznie na raz, bez przestojów, tu w kocówce toczę już pianę z pyska ale walczę do końca. Zaczynamy się śpieszyć - bo psuje się pogoda i nadchodzi burza. Wracamy szybko pod kolejkę i wyjeżdżamy do góry. Mieliśmy tu wprowadzić element wyrypy i odszukać niezalegalizowany borsuczy singiel z Szyndzielni, niestety dookoła walą pioruny, decydujemy się więc na powtórkę najlepszego wariantu z dziś czyli DZIABAR + DĘBOWIEC. Byłem już tak utarty, że żeby zachować koncentrację musiałem się dyskretnie spoliczkować. Na niewiele się to zdało. 3 zjazd po Dziabarze w moim wykonaniu był najgorszy. Festiwal błędów i złych decyzji. Natomiast Dębowiec to było w tym stanie już czyste SADO-MASO. Każdy korzeń i kamień bolał. To co mnie motywowało to odgłosy piorunów. Na dole ledwo dałem radę oderwać łapy od kierownicy. Gonimy do auta, przebieramy się i w momencie jak wyjeżdżamy z parkingu zaczyna się tęga ulewa z gradem. Mieliśmy dziś dużo szczęścia.
Ogólnie wyszło dziś 3xR'n'R, 3xDziabar, 2xDębowiec, 1x Cygan/Stary Zielony/Gondola/DH+. Sporo. Zjazdów jak na 3 dorbych wyrypach.
Jakie wnioski? CIESZĘ SIĘ, ŻE W KOŃCU OPUŚCIŁEM TEN ZAŚCIANKOWY, SZTYWNY JAK TRUP, PODKARPACKI ŚWIAT ENDURO MTB! BYŁO SUPER NAAAJS KOLOROWO I TYLKO Z GÓRKI. NA ŻYCIE PATRZĘ TERAZ PRZEZ RÓŻOWE OKULARKI, OD TERAZ WSZYSTKIE WYRYPY ROBIĘ Z WCIĄGU. ZAMÓWIŁEM JUŻ SOBIE NAWET TAKIE AMERYKAŃSKIE SKARPETY
STOP. Żartowałem. A teraz brutalna prawda. Odurzony od agenturalnych szaleństw miałem wizję przyszłości enduro. Fajni blogerzy już to napisali: przysłość należy do robionych tras. Ale to tylko pół prawdy. Po tym co widziałem uważam, że przyszłość należy do ebajków i alajnów. I piszę to bez złośliwości. Tak to widzę. Gdyby stanąć na bramkach i policzyć ile ludzi po czym jeździ to tak by wyszło. Psychopatów chcących poświęcić jeden z nielicznych wolnych dni w tygodniu na narażanie życia i zdrowia trzy razy na Dziabarze jest niewielu. Typowy użytkownik tych trialsów je kiełbase, leży na trawie, pije browar i jeździ po Twisterze i Rockandroli żeby się bezstresowo zrelaksować. Tacy ludzie nakręcają tu koniunkturę. Na tych dwóch szlakach były dziś tłumy i pod nimi ustawiały się kolejki. A poza tym? Minąłem 2 młodych na Cyganie ale wyglądali jakby zmylili drogę. Parę osób czekało pod starym zielonym jak go jechaliśmy. Oprócz tego na naturalach pustki, a w stronę Dziabara to nawet nikt nie patrzył. W tej chwili na ET, nie licząc tras dla dzieci są dwa floł traile i 7 "naturali". Wg mnie w przyszłości te proporcje będą się odwracać. "Naturale" będą nieliczne, a królować będą szejpy. I być może pierwszym przykładem tego będą komentowane przeze mnie ostatnio BabiaGóraTrials. Tam dużo się mówi o trasach floł i 2 kierunkowych do użytku pieszo-rowerowego, a trasy "naturale" wydają się być tak trochę na dokładkę. Może się mylę, ale chyba nie bardzo.
Ogólnie było przyjemnie, ojeździłem się wspód ale to wszystko było mechaniczne, bez historii. Czasem mogę wyskoczyć z kolegami zabawić się w tego rodzaju przybytku rozpusty ale żeby jeździć tak cały sezon? Dajcie żyć.
Koszmary stają się rzeczywistością
Sobota, 18 sierpnia 2018 · dodano: 19.08.2018 | Komentarze 3
Koniec lata to ostatnie dni, kiedy można planować jakąś dłuższą wyrypę gdzieś dalej. No to z Łukaszem wybraliśmy się do Zawoi. Dalej w tym sezonie było tylko na Pilsko. Z trudem znaleźliśmy tu miejsce parkingowe i szlakami pieszo-rowerowymi zaatakowaliśmy Jałowiec. Ta część trasy jakoś nie zasługuje na szczególną uwagę. Wszystko szerokie i gruzu na bogato ale przynajmniej sporo dało się podjechać. Natomiast sam Jałowiec jest naprawdę fajną, widokową miejscówką.Szlak na Jałowiec
Widok z Jałowca (1111 mnpm)
Po krótkim popasie ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku granicy. W sumie nie działo się tu nic ciekawego. Może poza jednym incydentem. Kolega Łukasz popełnił niewybaczalny błąd i podczas postoju położył swój rower na boku. TAK SIĘ NIE ROBI!!!! :D Hamulec marki Avid nie wytrzymał takiego obciążenia, wziął i się zepsuł. ELYKSYR wykipiał. Gdybym dostawał złotówkę za każdym razem gdy w mojej obecności hamulec avida ulega awarii miał bym już na dobrą flaszkę. Użytkownikom hamulców tej marki polecam trzymać rower zawsze w pionie ;).
Zielony szlak dopiero od przełęczy Klekociny zaczyna robić się naprawdę ciekawy. Na tyle, że warto będzie kiedyś to zjechać.
Zielony do granicy #1
Zielony do granicy #2
Zielony do granicy #3
Po granicy lecimy w kierunku Babiej Góry gładziutkim takim trochę bieszczadzkim singlem. Chciałem tu poszukać ścieżki oznaczonej na mapie jako Tabakowy Chodnik - pradawny szlak przemytników tabaki. Wyczytałem gdzieś, że to najlepszy wariant zjazdowy w tej okolicy. Chodnik niby znalazłem ale widać, ze szalała tu zrywka i nikt tu nie chodzi. Trochę powalczyłem z krzakami ale dziś bez zajawki na zwiedzanie żywieckich młodników. Postanowiłem, że wracamy, bo mimo parcia przez zarośla nie widziałem nic, co zwiastuje fajny zjazd. Może ktoś mnie kiedyś przekona, że warto to zjechać, póki co będę nazywał tę ścieżkę Padakowym Chodnikiem.
Zjeżdżamy do Zawoi czarnym szlakiem. Zaczyna się obiecująco + ładny widok na Babią w gratisie.
Babia Góra #1
Niestety, poza początkiem to raczej tylko walka z pozrywkowym gruzem i przecinającymi szlak strumieniami. W Zawoi uzupełniamy zapasy i ruszamy czarnym szlakiem w nieznane. Mój kolejny wynalazek. Tym razem na blogu beskidtrail.pl wyczytałem o rewelacyjnym, nieznakowanym szlaku z góry Wełczoń (879 mnpm). Zdjęcia wyglądały naprawdę zachęcająco. Bez problemu docieramy na szczyt Wełczonia i atakujemy zjazd. Początek jest raczej nieciekawy i dość zarośnięty. Trochę się gubimy i błądzimy ale w końcu znajdujemy ten ukryty w lesie majątek i trzeba przyznać, że to prawdziwa petarda.
Dla mnie to jeden z najlepszych zjazdów w tym sezonie. Taka Perć Sosnowskigo w wersji lajt. Jeśli ktoś zawita w te rejony to polecam to zrobić, naprawdę warto. Kawał sytego zjazdu. Jest dodany na TrailForks jak by ktoś chciał tam trafić.
Po takiej robocie trzeba chwilę odetchnąć ale czas nas goni więc ruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Mosornego Gronia. Szlak początkowo jest dość nijaki, taki ani do podjazdu ani do zjazdu. Znajdują się się tu jednak ciekawe elementy.
Najciekawsza sekcja niebieskiego
Poza tą ścianką to jednak króluje nachylenie i gruz. W tym miejscu wiedziałem, jednak, że ze względu na późną porę i zmęczenie nie zrobimy zakładanego planu - czyli ataku na Halę Śmietanową. Wyrypę trzeba będzie lekko zmienić. Przez tą sekcję na zdjęciu zacząłem myśleć żeby tędy zjeżdżać wracając.
Wypych na grań Mosornego był mozolny. Nagrodą był najlepszy dziś widok na Babią Górę.
Babia Góra #2
Siedzieliśmy pod górną stacją wyciągu i kombinowaliśmy. Zawsze jak widzę wyciąg w górach to nachodzi mnie jakaś zboczona ochota, żeby nim zjechać z rowerem. Taka żenada była by zwieńczeniem mojej "kariery" i podkreśleniem groteskowości mojej osoby. Ten dzień kiedyś nastanie ale jeszcze nie dzisiaj ;).
Łukasz niestety nie podzielał mojego entuzjazmy żeby zjechać niebieskim, którym podchodziliśmy, trzeba więc wymyślić coś innego. Mosorny Groń jest ogólnie rowerowym miejscem, z ambicją bycia bajkparkiem. Aktualnie buduje się tu kompleks ścieżek BabiaGóraTrails. Mnie interesowały jednak stare ścieżki zbudowane tutaj - Mosorczyk i Zimna Dziura. No to odpalam trialforksa i jedziemy szukać. W miejscu gdzie miał być wjazd na Zimną Dziurę dostajemy coś takiego:
W tym miejscu nie widziałem jeszcze jakim szlakiem Zimna Dziura była kiedyś ale wygląda na to, że aktualnie przerobili przynajmniej jej część na śmierdzący, twistero-podobny produkt. Jedziemy więc dalej szerokim gruzem żółtego szlaku pieszego. Ten cholerny twister cały czas gdzieś straszy dookoła. Dojeżdżamy do miejsca gdzie zaczyna się Mosorczyk. Na trialforks piszą, że szlak zaniedbany, zawalony drzewami i tylko dla masochistów. Faktycznie początek nie zachęca ale profil szlaku na mapie wygląda ciekawie (stromo w spód). Z tego powodu ja jeszcze bym był w stanie zaryzykować krzaczing ale Łukasz nie bardzo, więc jedziemy dalej żółtym. Paździeżowatość tego szlaku zaczęła mnie frustrować więc wskakuję w pierwszy napotkany singiel. I zaczyna się pięknie. Chyba znaleźliśmy tę Dziurę. Chciałbym teraz napisać jak to było świetnie i ostro do samego dołu - niestety ten zjazd to historia bez happy endu. To smutna raczej historia rodem ze złego snu, koszmaru, horroru. Teraz Czytelniku wyobraź sobie taką sytuację, że zwozisz się pięknym, wąziutkim, krętym singlem, biegnącym po stromym zboczu porośniętym jodłowym lasem. Singiel ten spełnia warunek konieczny i wystarczający singlowatości profesora Daka, spełnia również wszystkie Zasady Zajebistości szlaku sformułowane przez tego samego naukowca. Szredujesz to, adrenalina i endorfiny walą po kablach. I nagle ta impreza drastycznie się kończy ponieważ ta piękna naturalna ścieżka jest brutalnie przecięta przez śmierdzący, szary jak stare fekalia, do tego zamknięty na czas budowy ALAJN! Bo niestety to dla mnie tak wygląda - że goście zniszczyli fajny, naturalny zjazdowy szlak żeby zbudować zafajdanego flołtraila. Taki szereg smutnych refleksji mi się z tego powodu nasunął. Jako, że sam jestem patologicznym typem, moja tolerancja dla dewiacji jest dość spora także osobiście nie mam nic do tych, jak to się teraz mówi, mocno SZEJPOWANYCH ścieżek. Niech sobie będą, fani niech sobie tam jeżdżą, onanizując się tym całym floł. Niech sobie osiągają tam i 100km/h robiąc poczwórne backflipy z każdego table topa. Nie szanuję tego ale jak kogoś to bawi to spoko. Lecz jeśli odbywa się to kosztem naturalnych ścieżek to coś jest nie tak. Bo tak to wygląda - jeden szlak zniszczony, drugi zaniedbany, a goście szejpują alajna. Niby w całym kompleksie mają być, cytuję "trudne ścieżki (czarne), prawie naturalne, tzw. enduro dla ekspertów" (hihi) ale ile tego będzie w stosunku do szejpów? Wbrew propagandzie jaką sieją budowniczy tras oraz fajni blogerzy uważam, że to właśnie na budowie flołów robi się największy hajs. Trzeba intensywnie korzystać z koparki, nawieźć suchego betonu, czy innego ekskrementu którym oni tam to utwardzają. Nabudują alajnów za grube piniundze, potem zamkną szalki piesze dla ruchu rowerowego. Tzw wariant słowacki tylko faktycznie egzekwowany i tak skończymy w rezerwatach. A fajni blogerzy licząc gruby kwit powiedzą nam jak żyć. Tzn nie mi, bo ja pewnie w takim przypadku dam sobie siana z mtb. ADŻINST MODERN ĘDURO FOREVAH i tyle na ten temat ;). Tak wygląda przyszłość:
Wracając do wyrypy - tak się zwoziliśmy kawałkami genialnego singla i żółtego szlaku, omijając tłistera aż do szutru na dole. Co ciekawe - widzieliśmy tam ekipę budowniczych podczas szejpowania. Patrzyli na nas złowrogo, czy aby nie złamaliśmy zakazu niwecząc ich "wspaniałe dzieło". Sory Panowie - żal by mi było brudzić opony. Potem już tylko powrót asfaltem do samochodu. Ogólnie to była fajna wyrypa, gównie turystycznie. najfajniej jednak się jeździ po nieznanych terytoriach, wtedy nawet zrywkowy gruz smakuje zjadliwie.
Spalony
Środa, 15 sierpnia 2018 · dodano: 15.08.2018 | Komentarze 2
No i siadła kolejna solo-wyrypa. Nie chcąc zbyt wiele kombinować jadę w znane rejony aby odświeżyć stare klasyki i zbadać coś nowego. Wybieram Beskid Sądecki bo w tym roku jeszcze tam nie gościłem. Koło 9 rano naginam z Rytra na Halę Konieczną. Myślałem o zjeździe Percią Sosnowskiego ale stwierdzam, że atakowanie tego szlaku samemu to słaby pomysł. Jak bym się tu poskładał to by mnie znaleźli może jak bym spłynął wraz ze śniegiem do doliny podczas wiosennych roztopów. Krótki postój, rozmowa z napotkanym leśnikiem na temat stawiania wież widokowych na szczytach i po chwili uderzam na szlak czerwony wiodący grzbietem pasma Radziejowej. Ze Złomistego Wierchu (1224 mnpm) jeszcze 2 lata temu był tu krótki acz treściwy zjazd po kamieniach, dziś już jest szeroka, leśna droga. Widząc to obawiam się czy nie zrobili tego samego z Radziejową, na szczęście poza zamkniętą wieżą widokową nic się tutaj nie zmieniło. Zjazd na wschód nie zawodzi - jest nawet ostrzej niż ostatnio bo deszcze powymywały korzenie i powyrywały głazy. Niestety, jest też jedno zwalone drzewo.Radziejowa ze szlaku na WIelki Rogacz
W oddali zamglone Tatry
Stąd nastawiam się na turystykę. Wybieram szlak niebieski na południe, który jest taką sądecką rąbanką, to taka beskidzka rąbanka ale z mniejszymi kamieniami. Potem chwytam szlak czerwony do doliny Białej Wody. Wiedziałem, że nie ma się tu co spodziewać szału ale nie myślałem, że będę tyle błądził. Niestety - znakarzom PTTK ewidentnie brakło koloru czerwonego, przez co straciłem tu dziś kilkanaście minut. Mam nadzieję, że przynajmniej ktoś sobie chaupę ładnie omalował.
Szlak koloru drzewowego
Sam szlak to w 80% szeroka leśna droga. Jedynie ostatnie kilkaset metrów przed asfaltem się do czegoś nadaje. Tą lipę napewno rekompensują pienińskie krajobrazy. Widokowo daję mu spokojnie 5/5 pełniutkich flaszeczek w mojej alko klasyfikacji, niestety zjazdowo: PAUA JASIU.
W Białej Wodzie turystów bez liku. Robię postój przy sklepie i próbuję szturmować Przehybę szlakiem narciarsko-rowerowym. Szlak jest na mapie, spotykam nawet znak - niestety zamiast przejazdu natrafiam na zakaz wjazdu i ogrodzenie z siatki. Obejść nie ma jak bo wąwóz, strumień i krzaki. Wybieram z mapy alternatywną trasę która przecinała się z tym szlakiem dużo wyżej. Pedałuję sobie w upale drogą leśną, kilka km non stop lekko pod górę w okrutnej dziczy bezludnej okolicy. I wtedy z zakrętu wyłonił się ON. Ogorzała, bandycka twarz, kolorowy jak papuga kakadu, pedałował sobie w przeciwnym kierunku w rytm pikającego pulsometru. Myślałem, że to zbieg z zakładu penitencjarnego. Niestety gorzej, to był endurowiec. NA MUNDREJKERZE DJUNE! NAJGORZEJ! Gdybym mógł gdzieś uciec to bym to zrobił. Zatrzymał się, pogadaliśmy chwilę. Pytam go o drogę, on że jest tu pierwszy dzień, nic nie wie i się dopiero rozgląda. Poza tym standardowa gadka o rowerach, szlakach, kto jaki gang reprezentuje i kto zna Lerego. W sumie miły gość, na pożegnanie uścisnął mi dłoń. Nic do niego niemam, no ale to jednak endurowiec, także za najbliższym zakrętem musiałem umyć ręce w przydrożnym strumieniu ;).
Okazało się, że mój plan B zadziałał, kombinacja niepewnych dróg leśnych zaprowadziła mnie do celu, a szlak rowerowo-narciarski Szlachtowa->Przehyba naprawdę istnieje. Dawno mnie żaden znak szlakowy nie ucieszył jak ten.
Chwila ochłody
O ile całą drogę od Szlachtowej przebyłem w siodle, to podróż szlakiem rowerowym zacząłem od tęgiego wypychu. To taki paradoks górskich ddr-ów. Na szczęście po chwili dało się całkiem sporo jechać. Dopiero ostatni kilometr przed pasmem dał mi się we znaki. Wypych gruzem w pełnym słońcu. Momentalnie opuściły mnie wszystkie siły, zjarało mnie konkretnie. Trafiony-zatopiony, utarty, lapa na pysk - spalony.
Początek ścieżki zdrowia
Schron na Przehybie
Rozpalony jak brykiet na grillu docieram do Przehybowego węzła szlakowego. Miałem stąd robić różne rzeczy - zjechać sobie kawałek żółtym do pierwszej szutrówki, eksplorować nowo wyznaczony szlak buczyny karpackiej. Niestety obie opcje wiązały by się albo z wypychem albo z powrotem asfaltem w tym palącym słońcu. Jakiś czas nie byłem w stanie podjąć żadnej inicjatywy. Leżałem rozwalony w cieniu jodły, wyglądając jak potencjalny pensjonariusz izby wytrzeźwień. Ewidentnie dzisiejsza pogoda mi nie służy.
W takiej scenerii to można leżeć ...
Czas się zebrać. Postanawiam jechać prosto do samochodu. Czyli znany i lubiany szlak niebieski. Ten szlak .... Ten szlak! Już zapomniałem jakie to dobro. Kilkanaście minut różnorodnej roboty. Choć odcinki gdzie trzeba pedałować wlokę niemiłosiernie dławiąc własnymi płucami - jest pięknie. Droga do auta zlatuje błyskawicznie. Coś takiego może wynagrodzić cały dzień kitrania się po paździerzach. W zeszłym sezonie Pasmo Radziejowej mi trochę obrzydło ale kurde są tu kozackie szlaki jak się wie gdzie jechać. Niebieski, żółty do Przysietnicy + sekretne końcówka, Perć Sosnowskiego - tak trzeba żyć.
Ja, bez moich kolegów
Poniedziałek, 6 sierpnia 2018 · dodano: 08.08.2018 | Komentarze 1
Na samotnej wyrypie to nie byłem chyba ze 3 lata. Tak się złożyło że mam urlop, a koledzy nie, więc trzeba było jechać samemu. Czułem, że bez towarzystwa ludzi co uciekli z psychiatryka będzie mi smutno ale co zrobić UAHAHAHAHAHA. Uderzyłem w Wyspowy, bo jakoś w tym sezonie mam fazę na ten Beskid. Zaatakowałem Mogielicę (1170 mnpm) zielonym szlakiem z Przełęczy Rydza Śmigłego. Gruzy tu leżą grube. Mimo, że nie jest to najbardziej stromy i zagruzowany szlak na tę górę, to wybierając się kolejny raz w te rejony będę o nim pamiętał.Gruzzz #1
Gruzzz #2
Jestem na szczycie, godzina 10, pora na drugie śniadanie, na które cygańskim zwyczajem postanawiam spożyć oczywiście jak by inaczej GRUZ. Tym razem z żółtego szlaku do przełęczy Przysłopek. Podchodziłem go 2 razy i zawsze chciałem się z nim spróbować. Co tu dużo mówić, to nie jest szlak na którym można radośnie wielbić floł śpiewając kumbaja. Ściankę na górze zjeżdżam asekuracyjnie, bo było mega ślisko i mijałem się z turystami. Sekcja gruzowa po przejechaniu hali 100morgowej, jakoś lepiej przeschnięta. Trzeba puścić lejce bo to taki typ gruzu że albo przejeżdżasz go szybko albo leżysz bo ustawi cię w poprzek. Fizol okrutny. Zmęczył mnie ten zjazd konkretnie, trochę inaczej go sobie wyobrażałem. Koledzy się śmiali ze mnie, że chcę to zjeżdżać - mieli w sumie trochę racji :). Co zrobić - zawsze marzyłem o pracy w kamieniołomie.
Po chwili odpoczynku cisnę dalej na Krzystonów (1012 mnpm). Po wypychu, pasmem jedzie się bardzo przyjemnie, mimo sporych ilości błota. Docieram do skrzyżowania z zielonym szlakiem. Ostatnio zjeżdżaliśmy tu na południe i było przyjemnie, czas sprawdzić wariant północny. Zjazd ten to w większości szukanie przyczepności na krawędzi ponad półmetrowej koleiny. Gdzieniegdzie są objazdówki gdzie się walczy z mokrymi korzeniami, ale wszystko jest lepsze od tej głównej linii. Końcówka to już strumień i porośnięte mchem kamienie, także - taniec na lodzie. Puszczam ten zjazd jak najszybciej w niepamięć i atakuję Ćwilin (1071 mnpm). Na tym podjeździe błota jest naprawdę sporo ale podjeżdżam więcej niż ostatnio za sprawą bardzo przyjemnej temperatury około 18 stopni.
Na Ćwilinie
Miałem tu zrobić krótki popas ale nażarłem się jak świnia i jakiś czas nie mogłem się ruszyć. Chciałem zmierzyć się z niebieskim szlakiem do baru pod cyckiem. Ostatnio ten szlak zwyczajnie zlał mnie jak ojczym pasierba. Pragnąłem rewanżu. Liczyłem, że poćwiczę tu elementy, których nie mogę u siebie pod domem, bez zbiórki gruzu i wykonania tytanicznej pracy łopatą. Niestety przede mną szlakiem zaczęło schodzić jakieś kilkadziesiąt osób z obozu harcerskiego. Dodatkowo zaczęło się robić burzowo, więc trzeba było uciekać z grani. Spontanicznie wybrałem więc robiony już wcześniej 2 razy - szlak żółty. Bardzo go lubię bo ani myśli udawać twistera, wjeżdżam na niego i od razu wiem, że zaraz będziemy się walić po pyskach. Ostatnio puścili tędy maraton, ktoś chciał oznaczyć zielonym szprejem wszystkie niebezpieczne korzenie i kamienie ale chyba mu go brakło po 50 metrach :D. Nie jechałem tego szlaku jeszcze w tak mokrych warunkach ale bawiłem się tu dziś świetnie i to był dziś najlepszy zjazd. Niestety potem musiałem improwizować dalszą drogę, coś poplątałem, straciłem sporo wysokości i zaliczyłem krzaczing ale w końcu docieram do zielonego szlaku na Śnieżnicę (1007 mnpm). Podjeżdżam nim z kilometr i widzę wielkie logo zmarszczonego pingwina, niechybny znak, że trafiłem do bajkparku Kasina.
Bajkpark Kasina
Tu startuje część tras
Widok ze stoku Śnieżnicy
Po całodziennej walce z gruzem przez chwilę nawet miałem ochotę oyebać jakiegoś alajna. Niestety - jestem tak bardzo ADŻINST MODERN ĘDURO, bardziej prehistoryczny niż dinozaur, że szybko pomyakm na pobliski szczyt by zaliczyć zjazd zielonym szlakiem do Jurkowa. Już go jechałem i dziś nawet mimo mokrych warunków też nie zawodzi. Fajny, długi lajcik na odmułę po ciężkim dniu.
W bukłaku susza, więc po krótki postoj w sklepie i maginam dalej na Łopień (961 mnpm), szlakiem który niedawno zjeżdżałem. Woda tak go wymyła i naniosła tyle gałęzi że gdybym zjeżdżał go dzisiaj to by był płacz i łamanie przerzutki. Ogólnie widać, że ulewy doświadczyły mocno ten rejon. Jak nie wymyte szlaki to podmyte drogi.
Zielony na Łopień
Mogielica #2
Na górę docieram już trochę utarty, w końcu to piąte szczytowanie dzisiaj. Chciałem tu obczaić szlak oznaczony JP2, którego nie ma mapach, a biegnie obok zielonego. Zaczyna się miło, jest stromo wąsko i kamienisto. Niestety po pewnym czasie przechodzi w klasyczną, zrywkową rąbankę. Na pewno jest lepszy niż zjazd zielonym ale dla samego tego zjazdu wspinać się na Łopień wg mnie nie warto. Gruz, gruz, gruz. No ale tego spodziewałem się jadąc tutaj. Do monopolowego nie chodzi się po napar z melisy, i tyle na ten temat.
Podsumowując ten wyjazd trzeba napisać, że cieszę się, że ogarnąłem wszystkie zaplanowane górki. Bałem się, że jadąc samemu zabraknie mi motywacji, po 2 górach sięgnę po browar i skrócę trasę o połowę. A ja stylem jucznego muła parłem do przodu.
Kolejna konkluzja, że z kolegami to jednak weselej znosić ten wyrypowy trud. Choć czasem się z nich tu podśmiechuję to goście są naprawdę SUPER NAJS :D. I tego się trzymajmy, do następnego!