Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
33.40 km 15.00 km teren
02:19 h 14.42 km/h:
Podjazdy:466 m

Leśne zabawy

Środa, 8 czerwca 2016 · dodano: 08.06.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
35.40 km 17.00 km teren
02:05 h 16.99 km/h:
Podjazdy:410 m

Więcej miejsca w piwnicy, mniej w barku

Poniedziałek, 6 czerwca 2016 · dodano: 06.06.2016 | Komentarze 2

Niedawno sprzedałem GT Forca. Rower przez który się naprawdę w to wszystko wkręciłem i trafiłem na ten cały bajkstats. Przejechałem na nim jakieś 20 tyś kilometrów. Oddałem go bez żalu. Wpadło trochę do kiermany. Będzie na nowy damper i na uzupełnienie zawartości barku też. Nie muszę chyba pisać, że po dobiciu targu, pierwsze dni u mnie na melinie nie należały do najspokojniejszych.



Jak na swoje czasy to był dobry rower. Tak się wówczas robiło all moutain - tzw "napompowane XC" - dużo skoku i geometria kolarki. Do dziś morda mi się śmieje jak wspominam pierwszy sezon przejeżdżony z 100 mm seryjnym mostkiem i 680 mm kierą. Zawieszenie - patent GT - a tak naprawdę mechanicznie zwykły jednozawias, potrafiło się kompletnie utwardzić przy ostrym hamowaniu. O całej gamie skrzypnięć to nawet nie wspominam. Pewnie zasługiwał na lepszego właściciela, który by o niego dbał. Jeżdżony po suchych, kalifornijskich szlakach też pewnie miał by lepiej. Zamiast tego zwiedzał błotniste, podkarpackie paryje. Pod koniec miałem już ochotę pomalować go na zielono i wyrzucić do Wisłoka. Ewentualnie zostawić na wieczne gnicie w piwnicy. No ale skoro znalazł się chętny to niech jeszcze trochę pohasa. Baj baj stara, dobra maszkaro. 



Dane wyjazdu:
33.70 km 23.00 km teren
03:10 h 10.64 km/h:
Podjazdy:1126 m
Rozbójnicy:

Instant wyrypa

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 5

Czasem tak jest, że ma się jedynie pół dnia na wyrypę. Taki czas też trzeba wykorzystać jak najlepiej. Wiadomo, że daleko się wtedy nie pojedzie, a ja dodatkowo jakoś nie miałem ochoty na katowanie dobrze znanych miejscówek. Na szczęście mam też trasy na takie okazje w swoim kajeciku. Otwieram go na stronie 69 i o proszę - mamy rozdział zatytułowany "Pogórza". Jest traska po Brzance, takim pasemku na Pogórzu Ciężkowickim. Byłem tu przelotem parę lat temu i wówczas mi się wydawało, że jest tu jakiś potencjał. Miejsce startowe - miasteczko Ryglice, to ledwie nieco ponad godzina jazdy autem.

Rynek w Ryglicach
Rynek w Ryglicach

Nie sposób nie wspomnieć, że towarzyszący mi wielce szanowny kolega Łukasz wzbogacił swoją i tak sporą rowerową stajnię o kolejną maszynę i postanowił ją dziś wypróbować. Dziwny to rower. Ma jakieś takie dziwne duże koła.

Mówią, że każdy tłentynajner skrywa mroczą tajemnicę dotyczącą orientacji swojego właściciela ... ja tam nie wnikam ;)
Mówią, że każdy tłentynajner skrywa mroczą tajemnicę dotyczącą orientacji swojego właściciela ... ja tam nie wnikam ;) 

To taki trochę maratonowy sztywny i lekki wycinak. To wszystko + opony typu fast rołling, wręcz prawie semi slick sprawiają, że mogę zapomnieć o utrzymaniu koła Łukasza na długim, asfaltowym podjeździe. Szybko docieramy na pasmo i wjeżdżamy na żółty szlak, by wkrótce zmienić go na zielony obok Ostrego Kamienia.

Ostry kamień
Ostry Kamień

Jedziemy dalej zielonym i tu przez jakiś 1km ten szlak nawet przypomina trochę góry. Nie jest rozjeżdżony przez ciężki sprzęt, bytuje na nim trochę korzeni i kamieni, niektóre sekcje są naprawdę fajne. Na jednej takiej, trochę bardziej stromej sekcji robimy sobie małą foto-sesję.

Zawodnik nr 1, zwinnie, z gracją, a nie jak słoń w składzie porcelany
Zawodnik nr 1, robi to zwinnie, z gracją, a nie jak słoń w składzie porcelany

Zawodnik nr 2 stacza się z tej góry jak wór ziemniaków
Zawodnik nr 2 stacza się z tej góry jak wór ziemniaków

Dobroć szybko się kończy i szlak zmienia się w leśną drogę. Dojeżdżamy nim do żółtego szlaku rowerowego i wracamy na pasmo w okolice wieży widokowej. Wieża na Brzance powinna służyć za przykład wszystkim budowniczym wież widokowych. Solidna konstrukcja. Ludzie którzy wybudowali rozwalające się cudo na Baranim, czy też tę chybotliwą konstrukcję na Grzywackiej Górze - uczyć się! Widoki też niczego sobie - zachodni Beskid Niski, Beskid Sądecki, a nawet Beskid Wyspowy.

Wieża widokowa, a Łukasz chyba zatęsknił za jazdą na prawdziwym rowerze ;)
Wieża widokowa, a Łukasz chyba zatęsknił za jazdą na prawdziwym rowerze ;)

Widoczek #1
Widoczek #1

Widoczek #2
Widoczek #2

Czas na kolejny zjazd. Tym razem wybieramy szlak niebieski. Tzn wybralibyśmy go gdyby istniał w rzeczywistości, a nie tylko na mapie. Zjeżdżamy na pałę jakąś leśną drogą typu śmietnik. W końcu pojawiają się znaki albo raczej to co po nich zostało - są zamalowane albo nieudolne pozdzierane z kory drzew. W sumie się nie dziwię. Szlak to paździerz. Jedyne co można tu zrobić to uszkodzić rower. Tzn, na dobrej jakości szlaku też można coś rozwalić ale wtedy dostaje się coś w zamian - sporą działkę endorfin, chwałę na Stravie, szacunek januszy z ekipy itp. Tu tego nie ma, są jedynie karkołomne przeprawy przez jary no i radość, że ten szit się skończył. Dla kogoś kto jeździ na co dzień po zachodnich Beskidach, zjazd takim szlakiem musi być traumatycznym przeżyciem ale ja się na pogórzańskich szlakach wychowałem. Wracają wspomnienia z wielu podobnych paździerzy.

Jary Brzanki
Jary Brzanki

Kolejny raz wracamy na mocno już oklapnięte w tym miejscu pasmo, tym razem leśną drogą typu gnój. Lecimy żółtym na zachód. Interwał, kilka ciekawych momentów - zwłaszcza jak ktoś lubi jazdę koleinami po osie w liściach. Dojeżdżamy do asfaltu, gdzie okazuje się, że trzeba skrócić trasę bo nie wyrobimy. Uskuteczniamy jeszcze jeden powrót na pasmo - szlakiem niebieskim. Potem znowu żółty - 3 lata temu ten odcinek wydawał mi się fajny, dziś też zły nie jest ale od tego czasu jechałem dużo, dużo fajniejszych. Do Ryglic próbowaliśmy zjechać jakimś niebieskim ale zgubiliśmy go i jeszcze na koniec zaliczyliśmy pogórzański klasyk - tęgą paryję. Godzina 13 my przy samochodzie - to nie spotykane ale 1000 w pionie pękło. Wyrypa szybka jak zupka błyskawiczna. To był wyjazd jakich sporo jeździłem kiedyś. Aktualnie trochę więcej wymagam od wyjazdów ale paradoksalnie było całkiem dobrze. Odzyskałem trochę radości jazdy, za sprawą specjalistów z Bikershop, którzy uratowali mój damper. I za to wychylę dziś głębokiego klina. Ja już postawiłem na nim kreskę, a tu po serwisie zaczął uginać lepiej niż jak był nowy. Brakowało w nim smaru. Ludziom kupującym nowe rowery polecam serwis zerowy zawieszenia. Nie ważne czy fox, czy rockshox - jeden pies. No i to wszystko co chciałem dziś przekazać.

Dane wyjazdu:
44.60 km 0.00 km teren
01:55 h 23.27 km/h:
Podjazdy:200 m

Zejście z drzewa, wyjście z lasu czyli szosa

Środa, 1 czerwca 2016 · dodano: 01.06.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
22.30 km 10.00 km teren
01:20 h 16.73 km/h:
Podjazdy:237 m

Po pracy

Poniedziałek, 30 maja 2016 · dodano: 30.05.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
41.60 km 35.00 km teren
03:45 h 11.09 km/h:
Podjazdy:1680 m
Rozbójnicy:

Dobre czasy

Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 29.05.2016 | Komentarze 6

Łukasz dał mi znać, że w ten weekend na wyrypę pojedzie z nami wielce szanowny kolega Jacek z Lublina. Z Jackiem jeździłem ostatnio 2 lata temu i przeczołgałem nas wtedy ostro po dzikich kniejach Beskidu Niskiego ale za to przekonałem się, że chłopak pasuje charakterologicznie do naszej zbieraniny. Tym razem postanowiłem zaproponować całkiem inną, bardziej cywilizowaną trasę. Na wezwanie do melanżu standardowo, twierdząco odpowiedział jeszcze Sebek. I tak oto nasza czwórka zupełnie ignorując ostrzeżenia przed burzami stanęła w ten piękny, sobotni poranek u stóp Jaworzyny Krynickiej. Rozpoczęliśmy od soczystego uphilu pod schronisko szerokim i kamienistym, leśnym duktem. Jacek kolejny raz udowadnia, że jest podjazdowym hartem i szybko nas wycina. Miny pieszych turystów na widok tego jak w jakim tempie pospawał kiepę za schroniskiem były naprawdę zabawne. Dotarliśmy pod Jaworzynę ale pod stacje kolejki wybierać się nie miałem zamiaru. Byłem tam raz i było to o raz za dużo. Ruszamy pasmem na zachód. Szlak ma postać szerokiej drogi leśnej. Zdarzają się nawet kamieniste zjazdy, np za Runkiem (1080 m.n.p.m) ale ze względu na sporą ilość turystów nie ma się jak rozbujać. Jest też sporo rowerzystów, bo w sumie to idzie tu szlak rowerowy. Wielu takich zupełnych naturszczyków jeżdżących bez kasku. Jeden z nich zagadnięty o nienoszenie szyszaka wygłasza całkiem ciekawy elaborat. Jak słyszę od gościa teksty w stylu "kask zupełnie zawęża mi pole widzenia" i "a poza tym to ja mam dobrą technikę" to uśmiecham się pod wąsem na wspomnienie tych wszystkich momentów gdy kask ratował mi dupę  głowę. Cóż każdy ma prawo żyć jak chce, a ja nie jestem z tych nawracających innych na własne racje (no może za wyjątkiem walki  z ESPEDEfilią) . Życzymy panu powodzenia, gumowych drzew i miękkiego podłoża, następnie gubimy domorosłego mistrza techniki na pierwszym korzenno-kamiennym podjeździe. Dalej następuje dość monotonny odcinek. Dopiero za Holą (978 m.n.p.m) na szlaku robi się puściej, trafia się też kilka krótkich ale fajnych sekcji zjazdowych. Pogoda i humory nam dopisują, a ja muszę napisać, że jestem naprawdę dumny z zachowania moich kolegów. Zamiast zwyczajowo siać zgorszenie oni dbają o przyrodę, toczą naukowe dysputy i dokarmiają młode, zagubione turystki. Uśmiechnięci docieramy na Halę Łabowską.

Ja i moi koledzy. Z daleka być może wyglądają jak kwiat polskiej młodzieży i przyszłość tego narodu, ale gdy z bliska spojrzysz w ich zakazane facjaty dostrzeżesz oznaki powolnego staczania się, ogólnorowerowego złajdaczenia oraz częstego sp
Ja i moi koledzy. Z daleka być może wyglądają jak kwiat polskiej młodzieży i przyszłość tego narodu, ale gdy z bliska spojrzysz w ich zakazane facjaty dostrzeżesz oznaki powolnego staczania się, ogólno-rowerowego złajdaczenia oraz częstego spożywania etanolu 

Po relaksie ruszamy żółtym szlakiem na południe. Nie jest to może najlepsza opcja w tym rejonie ale szlak też nie jest jakiś zły. Generalnie to szeroka leśna dzida ale jest i bardziej stroma sekcja po kamieniach. Niestety jest ona dość krótka. Wyjeżdżamy z lasu na polanę, tam jeden Ziomek próbuje zejść z miedzy BACKFLIPEM. Prawie się udało. Na szczęście nic poważnego się nie stało.
Na widokowej polanie cykamy foty, a Bandit znajduje miejscówę co by trochę polatać.

Bandit i jego agresywny styl
Bandit i jego agresywny styl

Widoczek #1
Widoczek #1

Widoczek #2
Widoczek #2

Morale tego dnia było naprawdę wysokie
Morale tego dnia było naprawdę wysokie

Jedziemy dalej. Opuszczamy żółty szlak na rzecz czerwonego gminnego, który prowadzi do pobliskiej Wierchomli. Przez chwilę wygląda na to, że ten szlak ma potencjał na coś więcej ale w sumie to tylko interwał po leśno-polnych drogach. Jest za to sporo fajnych widoków. Panuje przytłaczająca duchota, a mnie zaczyna dopadać lekka bomba, brakuje mi płuc.

ROAAARRR Bandit agresywny styl
Na Łomnicą

Jak to na robocie - czasem się trochę kurzy
Jak to na robocie - czasem się trochę kurzy

W Wierchomli tankujemy w tym samym sklepie co rok temu. I wtedy zaczyna tęgo lać. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie pod parasolem. Pada dość konkretnie ale na szczęście jedynie przez jakiś kwadrans. 

Ja i moi koledzy. Na wyrypie poszedł bym za każdego w nich ogień, ale to nie znaczy że bym się przyznał do tych bandytów na mieście
Ja i moi koledzy. Na wyrypie poszedł bym za każdego w nich w ogień, ale to nie znaczy że bym się przyznał do tych bandytów na mieście

Wierchomla
Wierchomla po deszczu

Ruszamy w stronę stacji wyciągu krzesełkowego. W planie mieliśmy kupić karnety na wyciąg i zaliczyć parę zjazdów po miejscowych trasach DH. Niestety z południa nadciąga konkretna, burzowa pucówa. Odpuszczamy i wypychamy czarnym szlakiem pod Bacówkę nad Wierchomlą. W sumie ciekawy szlak, dobry na zjazd - niestety jest on dość zatłoczony. Pogoda robi się naprawdę słaba. Pod Bacówką kolejny raz tego dnia dopada nas ostra ulewa. Jeśli już ma padać, to dobrze gdy dzieje się to w chwili gdy siedzisz sobie w ciepłym schronisku w którym serwują żurek. Miejscowa zupka jest inna od tej serwowanej w schronie na Przehybie. O wiele mniej kiełbasy ale za to jest boczek. To się ceni i szanuje.
Siedzimy jemy i patrzymy jak leje. Myślimy co dalej. Rozważamy nawet powrót szutrowy. Gdy ulewa ustaje podejmuję decyzję, że jedziemy dalej według planu mimo tego, że ciężkie chmury nie ustępują, a w oddali słychać grzmoty. Przed kumplami udaję, że wiem co robię i do podjęcia decyzji używam nieomylnego instynktu wypracowanego podczas wielu lat pełnienia funkcji kierownika wyryp. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że blefuję, improwizuję, wróżę z fusów, oceniam sytuację na podstawie lichych poszlak i liczę na farta. Przybieram jednak przy tym bardzo mądrą minę (a przynajmniej mi się wydaje że tak potrafię). Goście dają się nabrać i jedziemy niebieskim rowerowym z powrotem na Runek. Bomba u mnie się pogłębia. Zalewają mnie okrutne poty, sapię jak parowóz ale jakoś się turlam. Łukasz za to standardowo po żurze sunie w górę jak Lens po epo. W końcu zaczynamy zjazd niebieskim w kierunku Krynicy. 

Dzidowanie na niebieskim
Dzidowanie na niebieskim

Zjeżdżałem to rok temu i wtedy mnie nie urzekło. Dziś jest ok. Pewnie dlatego jest w dół, więc jakoś tam jadę i nie zalewają mnie już dwudzieste poty. Na krótkich odcinkach podjazdowych spinam się by nie zwymiotować. Docieramy do stoków narciarskich w Słotwinach. Goście mają szampańskie nastroje. Ja niekoniecznie.

Krynickie Słotwiny
Krynickie Słotwiny

Gościom wyrypa się chyba podobała
Gościom wyrypa się chyba podobała

A ja się snuję i myślę już tylko o tym żeby się połozyć
A ja się snuję i myślę już tylko o tym żeby się położyć

Stąd już mamy naprawdę blisko do parkingu. Wystarczyło jedynie zjechać do niego zielonym szlakiem. Całkiem fajny odcinek. Sporo korzeni. I wówczas miał miejsce mały incydent.

Zjazd do parkingu
Zjazd do parkingu

Wtedy nie bardzo skumałem co tu Ziomek chciał uczynić ale teraz to już wiem. Kolega chciał zakończyć wyrypę tak po amerykańsku w stylu REMPEJDŻ. Chciał przypompować ROLLERa, wykorzystać naturalnego BERMa, by wbić koła w glebę i brutalnie wysmażyć wykwintnego KORNERa. Niestety coś poszło nie tak i wyszło salto mortale z dropa z miękkim lądowaniem w malinowym chruśniaku. Na szczęście obyło się bez strat, a jedyną konsekwencją była kupa śmiechu. Ciekawy akcent na koniec.
Było ciężko ale fajnie. Co prawda lekko poobijani ale wróciliśmy cali i udało się nic nie rozwalić Decyzja podjęta w bacówce okazała się dobra choć była to lekko pokerowa zagrywka. Dopiero teraz, gdy wiem jak poważne nawałnice przeszły nieopodal zdaję sobie sprawę, że mogło to się potoczyć zupełnie inaczej. Dziwnie mi to pisać po takim pozytywnym dniu ale odczuwam lekki przesyt mtb melanżu. Chyba muszę pojeździć trochę na szosie żeby wrócić na ziemię i zrozumieć znowu, że życie jest smutne.




Dane wyjazdu:
34.20 km 8.00 km teren
02:00 h 17.10 km/h:
Podjazdy:243 m

Wiedziony zapachem grilowanej kiełbasy

Czwartek, 26 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
34.30 km 15.00 km teren
02:00 h 17.15 km/h:
Podjazdy:434 m

Całkiem miło sobie pojeździłem

Poniedziałek, 23 maja 2016 · dodano: 23.05.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
40.00 km 25.00 km teren
03:45 h 10.67 km/h:
Podjazdy:1240 m
Rozbójnicy:

Turbacz

Sobota, 21 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 2

Jeszcze się nie ogarnąłem po czwartkowej wyrypie, a tu trzeba jechać na następną. Piątek miałem bardzo ciężki, mogłem zapomnieć o regeneracji ale trzeba jeździć - to prawo sezonu i MTB melanżu. Tym bardziej, że plan był dość ambitny - zdobyć najwyższe wzniesienie Gorców - Turbacz, w drodze na który poległem rok temu. Dziś z Jackiem i Sebkiem, podobnie jak tego pamiętnego dnia - wyruszyliśmy z parkingu w Ochotnicy Dolnej.
Początkowo ciśniemy 15 km asfaltem. Goście nie byli specjalnie szczęśliwi :). Jakoś mi nie wierzą, że za cenę tego początkowego wysiłku nagrodą na koniec będzie zjazd pod sam parking. W końcu wjeżdżamy w teren i leśnymi drogami docieramy do czerwonego szlaku rowerowego na Turbacz i od razu rozpoczynamy wypych jego najbardziej techniczną sekcją. Zjazd tędy podczas burzy w zeszłym roku to był dla mnie jeden z najlepszych momentów sezonu 2015.

Tak się robi szlaki rowerowe w Gorcach. Prawie jak rzeszowskie DDRy
Tak się robi szlaki rowerowe w Gorcach. Prawie jak rzeszowskie DDRy

Po wypychu mamy dość ładny widok na Tarty, niestety - humor psują nam ciężkie deszczowe chmury, które nadeszły z zachodu. W pewnej chwili wyglądało na to, że ulewa dopadnie mnie dokładnie w tym samy miejscu co rok temu czyli na Kiczorze (1282 m.n.p.m). Już miałem złorzeczyć na okrutny los, na szczęście niebo wytrzymało i mogliśmy ruszyć dalej. 

Burzowy światłocień
Burzowy światłocień

Jezioro Czorsztyńskie
Jezioro Czorsztyńskie

Wypychanko
Wypychanko

W końcu podjeżdżamy pod schronisko. Jakiś pieszy turysta obserwując mnie jak męczę wora na młynku mówi do drugiego: "Co za katorga. To chyba trzeba lubieć". O wypraszam to sobie Panie Kolego! Lubię to gdy barman leje mi podwójną wódkę. Moja relacja z MTB to coś znacznie poważniejszego. Oczywiście zachowałem swoje zdanie dla siebie. Ludzie i tak nie zrozumieją.
W schronisku na Turbaczu tłumy i wielu rowerzystów. Nie czułem się tam zbyt dobrze. Czas oczekiwania na ciepły obiad to godzina, więc jemy tylko po kawałku ciasta pod herbatkę. Ze schroniska ruszamy na sam szczyt, który jest stąd o rzut beretem i kawałek fajnego szlaku.

Schronisko na Turbaczu
Schronisko


Szlak na Turbaczu
Szlak na Turbaczu

Ja i moi koledzy na Turbaczu. Być może wyglądają na porządnych obywateli i poważnych biznesmenów ale w rzeczywistości to rowerowi bandyci, nieczuli na piękno sztuki i natury. Jeśli spotkasz ich kiedyś na szlaku nie oczekuj z ich strony niczego
Ja i moi koledzy na Turbaczu. Być może wyglądają na porządnych obywateli i poważnych biznesmenów ale w rzeczywistości to rowerowi bandyci, nieczuli na piękno sztuki i natury. Jeśli spotkasz ich kiedyś na szlaku nie oczekuj z ich strony niczego dobrego

Szybko wróciliśmy pod schronisko. W planie był zjazd zielonym szlakiem do Nowego Targu ale wiszące nad miastem burzowe chmury, nadciągające z tego kierunku tłumy turystów i późna godzina zniechęciły nas do tego. Skracamy więc trasę i jedziemy od razu w kierunku Gorca.

Startujemy ze schronu
Startujemy ze schronu

Lecimy na hale
I lecimy na hale

Do Jawrozyny Kamienickiej mamy szlak rowerowy - szeroką drogę leśną oraz rowerowe "ułatwienia" zainstalowane przez ekipę parku narodowego. Polega to na tym, że na niektórych odcinkach położone są drewniane belki co 15 cm, a w przerwy między nimi nasypano gruzu. Położyć metalowe szyny i były by tory kolejowe. Opnie na temat tego innowacyjnego sposobu budowania ścieżek rowerowych są mocno podzielone, ale ja myślę, że zrobiono to przyszłościowo i kiedyś będzie można zwiedzać Gorce drezyną.

Parkowe ułatwienia
Parkowe ułatwienia

Szlakiem rowerowym dotarliśmy na widokową polanę w okolicy Jaworzyny Kamienickiej. Widać stąd kawał Gorców, a nawet wzniesienia Beskidu Wyspowego.

W oddali Gorc (1228 m.n.p.m)
W oddali Gorc (1228 m.n.p.m)


W oddali Beskid Wyspowy
W oddali Beskid Wyspowy

Jaworzyna Kamienicka (1288 m.n.p.m)
Jaworzyna Kamienicka (1288 m.n.p.m)


Opuszczamy szlak rowerowy i jedziemy dalej pieszym na granicy parku narodowego. Spotykamy grupy turystów, a nawet endurofców. Ewidentnie Gorce najlepiej jest zwiedzać na tygodniu i poza sezonem, żeby uniknąć tego tłoku. Niedaleko za Jaworzyną jest bardzo fajna i naprawdę długa sekcja korzenna. Rewelacja. 

Korzennie
Korzennie

Poza tym mamy tu fajne parę kilometrów jazdy drogą leśną, trochę zjazdów i podjazdów, trochę błota. MTB bez spiny. Docieramy w okolice Gorca, ale sam wierzchołek odpuszczamy. Ruszamy podjazdem do studenckiej bazy namiotowej, gdzie Jacek udziela nam lekcji uphilu :). Dojeżdżamy do zielonego szlaku, którym zjazd miał nas zaprowadzić prawie pod sam parking. Dużo sobie obiecywałem po tym szlaku. 8km i jakieś 650 metrów w dół, na forach piszą, że to klasyka Gorców. Tym czasem początek zjazdu wygląda bardzo źle - szeroka droga gruntowa. Jakoś bez zajawki ten zjazd, wolimy podziwiać widoki. Na znak protestu Bandit proponuje zjechać ten odcinek tyłem.

Lipa na zielonym
Lipa na zielonym, tym mamy zjeżdżać z 1000 m.n.p.m?????

Wieża widokowa na Gorcu
Wieża widokowa na Gorcu

Gorczańskie hale
Gorczańskie hale


A co było dalej? Rety .. co było dalej!  Dawno nie jechałem takim syfem. Jest stromo i szeroko ale szlak przypomina jeden wielki, leśny śmietnik - kupa gałęzi, błota, liści i gruzu. Wszystko w rynnie powstałej po zwózce drzewa. Zjeżdżając to czułem się jak pusta butelka po alkoholu zrzucona do zsypu na śmieci z 10 piętra w wieżowcu. Muszę przyznać, że Bandit szarżował w to wszystko jak wściekły bulterier. Miło było patrzeć jak robi tę robotę. Gdyby jeszcze jadąc wulgarnie ubliżał kolejnym fakersonom wtedy te sterty głazów rozstępowały by się przed nim jak Morze Czerwone przed izraelitami. Było sporo walki, alej największym problemem były drzewne odpady pozostawione na szlaku przez drwali. Do tego dochodzi fatalne oznaczenie. Może inaczej bym oceniał ten szlak gdyby było sucho .... ale chyba NIE! Za takie coś muszę ocenić go na ZERO flaszek w mojej alko skali. Jak na zjazd z takiej wysokości to straszny zawód. Pozostało mi jedynie przeprosić kolegów albo nawet i widzów przed telewizorami. Gdzieniegdzie tę fatalną drogę zrywkową da się objechać cudownymi fragmentami singla - może to są jakieś pozostałości z czasów gdy ten szlak naprawdę był klasykiem. Nie wiem. Dzisiaj nie mogłem doczekać się jego końca. Gdy w końcu dotarliśmy do asfaltu czułem ulgę.
Niewątpliwie był to dobry dzień w górach z dobrymi chłopaczynami. Turystycznie było ciekawie, zjazdowo pozostał niedosyt. Podobno całe Gorce są właśnie tak rozwalone. Mimo wszystko na bank tu kiedyś wrócę, ze względu na wspaniały klimat iglastych lasów, których próżno szukać na południowym Podkarpaciu.




Dane wyjazdu:
59.70 km 40.00 km teren
04:31 h 13.22 km/h:
Podjazdy:1691 m
Rozbójnicy:

Smak beskidzkiego błota

Czwartek, 19 maja 2016 · dodano: 20.05.2016 | Komentarze 0

Podkarpacie. Pradawna Ruś Czerwona. Miejscowość: Olchowiec. Stąd wyruszyliśmy na kolejną rowerową przygodę. Na pierwsze danie - żółty szlak na Baranie. 

Żółty na Baranie
Żółty na Baranie

Trochę ostatnio popadało więc od samego początku mamy pod kołami dużo, dużo błota. Planowaliśmy zjazd popołudniu tą samą trasą, więc zacząłem się martwić, że wrócę brązowy do samochodu. Nie wiedziałem wtedy, że podczas popołudniowego zjazdu będę już tak upaćkany, że będę miał to w nosie.
Dość szybko dotarliśmy na górę. Tu na wysokości 754 m.n.p.m znajduje się słowacka wieża widokowa. Byłem na niej 2 lata temu. Konstrukcja wieży zawsze była dość kontrowersyjna, aktualnie jest w opłakanym stanie - szczeble w drabinach są połamane lub spróchniałe. Po polskiej stronie za to powstał turystyczny schron. 

Schron na Baranim
Schron na Baranim

No to czas napisać, że Paweł ma nowy rower! Dłuuugo oczekiwany Giant Reign 1.5. 

Rejn!
Rejn!

Targany zazdrością muszę napisać, że ten pomarańczowo-niebieski kolor doskonale pasuje chyba tylko do zwiewnej, wiosennej kiecki, czerwonych szpilek oraz tipsów. Ale prawda jest taka, że jeśli dobrze zjeżdża to niech sobie będzie nawet i cały w różowe słoniki. Na żywo rower wygląda niesamowicie, cały dzień nie mogłem oderwać od niego wzroku. Paweł obiecał, że da mi się karnąć, więc jarałem się.
Tymczasem zaczęliśmy zjeżdżać na zachód szlakiem granicznym. Na zjazdach zalegały olbrzymie ilości śliskiego, beskidzkiego błota, przemieszanego z zeszłorocznymi liśćmi. Oj nażarłem się ja juz tej brei w życiu na kilogramy. Dla mnie to smak lepszy niż najbardziej wykwintne dania z Atelier Wojciecha Modesta Amaro. Sam szlak jest dość zróżnicowany. Są szerokie, rozjeżdżone przez terenówki drogi leśne, jeden fajny stromy i kamienisty zjazd, trochę singla ogólnie typowo pasmowy interwał. Trochę widoków, w tym na słynną dolinę Ciechani.

Ciechania od południa
Ciechania

Pomarańcze w Ciechani
Pomarańcze w Ciechani

Na szlaku granicznym
Na szlaku granicznym

W pewnym momencie pojawił się pomysł żeby wypróbować zielony szlak na Słowację, który na mapie wyglądał na dobry zjazd. Nie mam dobrych doświadczeń ze słowackimi szlakami, tym razem również było bez szału - leśna droga i masakryczne błoto. Rzucało mną jak szmatą od lewa do prawa. Dodatkowo podczas powrotu na granicę zgubiliśmy drogę co skończyło się koszmarnym wypychem na krechę przez krzaki. Ten odcinek zepsuł mi głowę. 

Słowackie krajobrazy
Słowackie krajobrazy

Po powrocie do kraju z wojaży po cygańskich rewirach zjechaliśmy do Ożennej, skąd przez Krempną asfaltem dotarliśmy do Huty Polańskiej. Długi, asfaltowy, rozleniwiający odcinek wyrypy.

Cerkiew w Krempnej
Cerkiew w Krempnej

Cerkiewny ołtarz
Cerkiewny ołtarz 

Kościół w Hucie Polańskiej
Kościół w Hucie Polańskiej 

No i przyszedł czas na powrót na granicę. Żółty z Huty mega błotnisty ale do podjechania. Dalej ciężki wypych stromizną, którą zjeżdżaliśmy rano. I dalej Paweł zamienił się ze mną rowerami :D. Czas więc na recenzję. Żeby tym podjeżdżać to trzeba mieć nogę. Młyn 30x42 jest dość wymagający. Nieświadomie dojechałem biegami do młynka to wydawało mi się, że mam jeszcze ze 2 zębatki w zapasie a tu zonk. Paweł jednak daje radę, podjeżdża na tym kosmosy, jego łyda jest nie do pokonania. Na pewno ma motywacje bo wypych tego roweru jest jak pchanie taczki z gruzem - masakra. Natomiast zjazd to już zupełnie inna historia. RS Pike na przedzie i RS Monarch na tyle to naprawdę super-wypierające-wszystko kombo. Ale i tak najlepsze w tym rowerze jest to, że jest bardzo, bardzo niski. To wszystko złożyło się na to, ze na zjazd był nie tyle zjazdem co .. lotem. Czułem się jak orzeł (o niebiesko-poramańczowych piórach), który szybuje nisko, nad singletrackiem w poszukiwaniu ofiary. Niepowtarzalne uczucie. Jedyne co bym zmienił w tym rowerze to hamulce. Jednotłoczkowce szimano wybitnie mi nie leżą. Ich siła hamowania jest równa sile z jaką ja się "opieram" gdy ktoś częstuje mnie alkoholem. Po dzisiejszym dniu wiem jedno - gdybym dziś kupował rower brał bym Reign-a. Żal było się rozstawać z tą pomarańczową bestią gdy wróciliśmy na Baranie.
Powrót był dość ciężki ale było warto. Od parkingu dzielił nas już tylko zjazd żółtym. To ewidentnie najmocniejszy punkt tej wycieczki. Początkowo dość stromo, z jednym ostrym zakrętem, który przez to błoto prawie przestrzeliłem. Dalej już szybko i przyjemnie. Zjazd ma mroczny klimat. Pawłowi przed kołem przebiegła potężna łania. Trochę zabawy przy przekraczaniu strumieni. No i to błoto. Pod koniec już nie wiedziałem czy to to błoto czy też melanż mnie poniósł. Mycie roweru będzie dramatem.