Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
10.00 km 0.00 km teren
00:35 h 17.14 km/h:
Podjazdy: m

CD

Czwartek, 10 marca 2016 · dodano: 10.03.2016 | Komentarze 0

Ciąg dalszy przygotowywania Tranca do sezonu. Zmienione siodło na stare WTB i kiera na starą 750mm Dartmoora i od razu inny rower. Dawać mi ten sezon! Zastanawia mnie tylko potrzeba trzymania tego głupiego napinacza. Przed zimą jeździłem na zdjętym i było ok, teraz znowu założyłem i nie dość, że hałasuje i zbiera bród to jeszcze upośledza pracę tylnej przerzutki. 

Dane wyjazdu:
18.50 km 0.00 km teren
01:15 h 14.80 km/h:
Podjazdy: 77 m

Reverb skończył się na kill them all

Wtorek, 8 marca 2016 · dodano: 08.03.2016 | Komentarze 1

Wybrałem się dziś przewietrzyć trochę Trancea. Nie jeździłem na nim 2 miesiące. Powinienem unikać takich przerw bo po takim czasie jeżdżenia na sztywniakach mulistość fula jest wręcz przytłaczająca. Jak ktoś mi jeszcze raz powie, że zawieszenie maestro nie pompuje przy pedałowaniu to śmiechem zabiję! Do sztywnych szosowych podjazdów bez włączenia platformy w damperze nie podchodź. Dziś krótka przejażdżka mająca na celu regulację ciśnień w kołach i amorach. Czuję, że mogę w końcu wrócić do kiery o małym wzniosie.
Była to też pierwsza jazda na nowej sztycy. Zamieniłem Giant Contact Switch 2015 na ... Giant Contact Switch 2016. Beka? Przecież RockShox Reverb jest królem a cała reszta obsysa. Tak myślałem przez parę lat to teraz już nie koniecznie. Zebrałem o tym garść przemyśleń, którymi teraz chciał bym się podzielić.

Gianta Connecta 2015 wyżebrałem za darmo gdy kupowałem nowy rower. Ta sztyca na 1 rzut oka reprezentuje biedę i wygląda paździeżowo - miałem ją więc w głębokiej pogardzie. No ale skoro dostałem za darmo to wziąłem. Docelowo miałem wymienić ją na Reverba Staeltha, jak tylko finansowo się trochę odkuję. Tymczasem już pierwsze jazdy przekonały mnie, że ta sztyca śmiga lepiej niż mój stary Reverb! Udało mi się znaleźć 2 zasadnicze wady:
- kiepskie jarzmo na 1 śrubę - siodło potrafiło zmieniać kąt podczas jazdy, w najmniej odpowiednich momentach. Sprawę załatwiło skręcenie jarzma z użyciem pasty zwiększającej tarcie
- tylko 100mm skoku - niby tylko 2.5 cm mniej niż reverb ale przy ramie Lce robi to sporą różnicę. Ustawienie wysokości siodła to w tym przypadku kompromis - albo za nisko przy podjeżdżaniu albo za wysoko na zjeździe
Gdy dowiedziałem się, że Connect 2016 ma być pozbawiony tych wad to wiedziałem że kupię. No i faktycznie - sztyca ma solidne jarzmo na 2 śruby jak Reverb i jest dostępna w 3 wersjach: 100, 125 i 150mm. Sebek mi ją założył i jestem bardzo zadowolony. Zobaczymy jak będzie dalej ale na razie jaram się jak oznaczeniem zielonego szlaku na Połomę! ;)

Giant Connect 2015


Ok ale jak to się ma do Reverba? Oto 6 przyczyn dla których Connect jest lepszy od Reverba:

1. Cena - RockShox to bandyci w białych kołnierzykach, łupią tych biednych mtbowców nie od dziś. Nowy (taki z pudełkiem, nie zdemontowany z nowego roweru) Reverb Stealth  z dolnym prowadzeniem przewodu o średnicy 30.9 kosztuje jakieś 1300-1400 zł. Nowego Connecta można dorwać za 50-60% tej ceny. Pomyślcie tylko ile zostaje na testowanie etanoli.
2. Kupując Reverba musisz zadecydować, czy chcesz sztycę z dolnym prowadzeniem przewodu, czy kabel przy jarzmie. Oczywiście wersja Stealth jest droższa. Connect nie ma tego problemu, jest dwa-w-jednym a konwersja polega na przełożeniu linki i odwróceniu wewnętrznego kardridża - zajmuje około 15 minut i może ją zrobić każdy i to nawet na trzeźwo.
3. Kupując Reverba musisz się zdecydować na manetkę prawą lub lewą. Manetka Connecta jest uniwersalna.
4. Manetkę Reverba bardzo łatwo uszkodzić zahaczając o coś albo nierozważnie stawiając rower do góry kołami. Oczywiście manetka do Reverba kosztuje majątek. Manetka Connecta jest praktycznie niezniszczalna.
5. W Connect sztyca z manetką jest połączona zwykłą linką i pancerzem jak do przerzutek. Reverb ma specjalny, hydrauliczny przewód, który oczywiście jest KOSZMARNIE drogi (150 ziko to badziewie bangla, rokszoks powaliłooooo?). Do tego płyny, zestawy odpowietrzające itp, itd. Nokaut.
6. Budowa wewnętrzna Reverba jest dość skomplikowana. Dużo tam uszczelek, ślizgów. Oczywiście to wszystko w oryginale jest KOSZMARNIE drogie (zaskoczeni?). Niektórzy, jak np serwis Wicha we Wrocławiu, dorabiają te elementy we własnym zakresie ale mimo wszystko serwis jest skomplikowany. Connect w swoim wnętrzu ma nierozbieralny kardridż. Jak się coś zepsuje trzeba ten kardridż wymienić, co można zrobić samemu w 10 minut. Trudno powiedzieć co wychodzi taniej ale wg mnie to plus dla Connecta za banalny serwis.

Właściwie jedyną przewagi Reverba nad Connectem to: waga (Connect jest jakieś 100 gram cięższy) oraz to, że Reverba kują w wielu średnicach a Connect to tylko 30.9. Także przy montażu w większej dziurce trzeba kombinować z adapterami.
Reverb to nadal świetna sztyca. Niestety polityka cenowa firmy RockShox zmusza do szukania tańszych alternatyw. Oczywiście o prawdziwej wartości Connecta pogadmy za 2 konkretnie przejeżdżone sezony ale na razie wygląda to bardzo obiecująco. Tak to sobie rozkminiłem przy szklaneczce Dżoniego Habela -DYNÓW FINEST, SINGLE MELT & BARREL.


Dane wyjazdu:
42.50 km 35.00 km teren
03:45 h 11.33 km/h:
Podjazdy:1036 m
Rozbójnicy:

Ciąg dalszy fantazji o rubensowskich kształtach

Niedziela, 6 marca 2016 · dodano: 06.03.2016 | Komentarze 3

Po ostatniej wyrypie fatbajkowej, naprawdę dużo myślałem o tych rowerach. Czytałem, przeglądałem strony producentów, rozkminiałem technologię. Fantazjowałem na temat tych rozkosznych, okrągłych pulpecików i rowerowych kształtów jakby żywcem wyjętych z obrazów Petera Paula Rubensa, a nie powstałych na deskach kreślarskich i w autocadach współczesnych inżynierów. Fatbajk jawił mi się jak ta kobieta, która na co dzień wydaje ci się zupełnie nieatrakcyjna, ale jak przypadkiem, będąc pod wpływem, przelotnie poznasz ją bliżej to jakiś czas nie możesz o niej zapomnieć ;). Różne myśli chodziły mi po głowie. Sprzedam Trance i kupie fata? Czy to urok? Dałem się uwieść? Zwariowałem?  A może zwyczajnie chłop dawno nie jeździł w terenie, nachlał się i świruje? Bardzo chciałem rozgryźć ten temat. Z pomocą przyszedł mi Paweł, który też chciał pojeździć na fatach i zaproponował ciekawą trasę. Do timu dołączył Sebek Dobry Bandyta w pożyczonej kabinie i wspólnie udaliśmy się do Zagórza po faty i dalej do Rajskiego, skąd startowaliśmy na dzisiejszą wyprawę.

Bandit, krejzi drajwer
Bandit, krejzi drajwer

Trasa wiodła w dużej części doliną Sanu, szlakiem wysiedlonych wsi - byłą więc troszkę wtórna z jednym, wyrafinowanym mtb melanżem z 2014 roku. Mając w pamięci tamten wyjazd, wiedziałem, ze dziś teren będzie ciut cięższy niż w Słonnych, mimo wszystko droga do Tworylnego była nawet przejezdna. Tworylne zimą ma zupełnie inny klimat niż latem, tym razem nie było krzaków sięgających powyżej głowy, udało się więc odnaleźć pozostałości cmentarza, które przegapiliśmy ostatnio.

Pierwsze chwile na facie
Pierwsze chwile na facie

Doliną Sanu
Doliną Sanu 

Tworylne #1 - cmentarz
Tworylne #1 - cmentarz 

Tworylne #2
Tworylne #2 

Największego błotnego syfu spodziewaliśmy się na drodze do Krywego i te przewidywania się sprawdziły. Jestem prawie pewien, że na zwykłym rowerze bym tu poległ. Dostał bym piany, cisnął go do Sanu i wrócił do auta na piechotę. A na fatach o dziwo - prawie wszystko w siodle. No może poza jednym pamiętnym brodem, hehe :D. Dość sprawnie dotarliśmy do ruin cerkwi.

Chłopcy walczą w gnoju
Chłopcy walczą w gnoju

Panie, fatbajk to nie amfibia
Panie, fatbajk to nie amfibia

Najtrudniejszy technicznie moment dzisiaj
Najtrudniejszy technicznie moment dzisiaj


Krywe #1 - ruiny cerkwi
Krywe #1 - ruiny cerkwi

Krywe #2
Krywe #2

Podjazd pod Ryli (622 m.n.p.m) to była gehenna. Tęga kiepa. Brakowało nogi i zębów w kasecie. Tylko cyborg Daku podołał i nie dał się wysadzić z siodła nachyleniu. Potem czekał nas odcinek jazdy w klasycznej, bieszczadzkiej brei najgorszego rodzaju. Chałupy kiedyś z tego lepili.

Bieszczadzkie błoto w pełnej krasie
Bieszczadzkie błoto w pełnej krasie

Po dojechaniu do szutrowej drogi okazało się, że opony owinęły się jak donuty brązowym lukrem. Jak się oczyszcza ponad 4 calowa opona na zjeździe? Hmm... to trzeba przeżyć. Tylko gdy wielkie błotne grudy walą o daszek kasku doświadczasz Bieszczadów prawdziwie. Niby do przełęczy Szczycisko wiodła utwardzona, leśna droga ale błota było w bród ze względu na zrywki. Przestało mi zależeć na tym, żeby się za bardzo nie pobrudzić. Tarzałem się w tym błocie razem z rowerem kwicząc przy tym z radości niczym młode prosię.

Opuszczona retorta
Opuszczona retorta

Tak jak widać - dużą zaletą wypożyczania rowerów jest to, że nie trzeba ich później myć.
Na przełęczy Szczycisko wskoczyliśmy na zielony szlak przez Połomę (776 m.n.p.m) do Terki. Tu czuję moralny obowiązek zaznaczyć, że bezsprzecznie jest to najlepiej oznaczony szlak w całych Bieszczadach, Beskidach, Karpatach, a nawet półkuli północnej. Oznaczenie spełnia normy EU, CISCO, ISO, ONZ, UNICEF oraz NATO, a znaki niczym mur chiński widać nawet z KOSMOSU! Znać tu rękę profesjonalisty .... tfu ... co ja gadam! Znać tu rękę mistrza! Pieprzonego Pablo Picasso wśród znakarzy! Jeśli dożyję późnej starości to kiedyś, przy kominku, opowiem moim wnukom i prawnukom z prawego i nieprawego łoża, że jechałem właśnie tym szlakiem. Jestem przekonany, że to dzieło rąk anonimowego znakarza zostanie niegdyś wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i będzie wymieniane jednym tchem wśród największych arcydzieł, spuścizny ludzkości dla potomności, jak chociażby sufit w Kaplicy Sysktyńskiej! Serio - to jedyny szlak w Bieszczadach Zachodnich gdzie na pewno nie zbłądzicie, hehe. Chwała temu szlakowi!

Zielony szlak na Połomie
Zielony szlak na Połomie, a w tle perfekcyjny ZNAK

Zjazd do Terki już kiedyś robiłem, ale na fulu nie zapadł mi szczególnie w pamięci. Na facie to trochę inna bajka i w paru miejscach były emocje, tam gdzie stromiej i więcej kamieni. W Terece oczywiście nie mogliśmy nie odwiedzić miejscowego sklepu. Chciałem kupić jogurt, okazało się, że jest tylko jeden i do tego przeterminowany. Pani ekspedientka chciała nawet dać nam go za darmo. Nasze rowery wzbudziły natomiast ciekawość miejscowych gringos w gumiakach. Mieliśmy stąd atakować Korbanię, ale było już dość późno, ruszyliśmy więc na Studenne. Kolejna, błotna kiepa, która całkiem mnie zniszczyła.

Pochód wstydu, pokonani przez 30Tx40T i demencje kondycyjną
Pochód wstydu, pokonani przez napęd 30Tx40T i demencje kondycyjną

Niektórym 30Tx40T i nachylenie nie przeszkadza
Niektórym jednak 30Tx40T i nachylenie nie przeszkadza ...

Studenne to kolejna dziś, wysiedlona wieś na naszym szlaku. Zbyt wiele tu nie ma - cerkwisko i cmentarz, ale byłem pierwszy raz i bardzo mi się podobało. Chyba najbardziej klimatyczna z miejscowych dolinek. Chciałbym kiedyś tu zawitać wiosną.


Studenne #1
Studenne #1

Studenne #2 - cmentarz
Studenne #2 - cmentarz

Studenne #3
Studenne #3

Niedźwiedzi trop
Niedźwiedzi trop

Takie tam, z jazdy
Takie tam, z jazdy

Stąd mieliśmy już rzut beretem do parkingu ale stwierdziliśmy, że żal tak szybko rozstawać się z fatami, dokręcimy jeszcze trochę km i udamy się na pobliski Horbek. Taki malowniczy cypelek z kapliczką, z dobrym widokiem na północną część zalewu solińskiego. Widziałem to miejsce na wielu fotkach w necie ale nigdy wcześniej tam nie byłem.

Kapliczka na Horbku
Kapliczka na Horbku

Panorama z Horbka
Panorama z Horbka

Te ryje ... czerwone nosy ... 5 zł bym tym ludziom nie powerzył
Te ryje ... czerwone nosy ... 5 złotych bym tym bandytom nie powierzył ...

No i tak nasza przygoda się skończyła. Pozostało spakować i odwieźć rowery i ruszyć w chyba najzabawniejszy powrót do Rzeszowa w mojej wyrypowej historii. Ale tego Wam nie opowiem. Musiał bym mieć bloga zabezpieczonego dla +18 lat. No i więcej alkoholu :D. Nie pytajcie :D.

Podsumowując w kwestii fatbajków. Dzisiejsza wyrypa była w dużo cięższym terenie niż pierwszy test. No i ten wyjazd obnażył jednak braki tego sprzętu. Brakowało mi sztycy regulowanej, 2 ząbków w największej zębatce kasety i troszkę amora. Gdy najeżdżasz z dużą prędkością na kamień to gruba kicha to żaden amortyzator, a brak sztycy regulowanej znacznie utrudnia wybieranie nierówności w łokciach i kolanach. Za tylnym zawiasem też trochę tęskniłem - ale tylko dla komfortu 4 liter. Fatbajk błoto ogarnia ale w suchym, technicznym, kamienistym terenie o wiele przyjemniej jeździ się na zwykłym fulu. Także na razie za Trensa nie wymienię. Fat jest ciekawym sprzętem, całkiem dobrze pasującym do mojego stylu życia rowerowego menela. Kiedyś, przy nadmiarze gotówki to nawet się widzę jako takiego cygana-hypstera - zwiedzającego wschodnie przemyskie oraz bezszlakowe pasma Sanocko-Turczańskich na facie, zaglądającego niedźwiedziom do gwar i barłogów - ale do tego czasu zostaję przy cienkich kichach. Pływaliśmy ostatnio z ziomkami grubo, po szyje w FATO-PATO-LOGII ale czas kończyć te bezeceństwa i wracać do klasycznie zboczonego endura czy jak tam się to teraz w tym sezonie nazywa.






Dane wyjazdu:
43.70 km 0.00 km teren
02:13 h 19.71 km/h:
Podjazdy:456 m

Aua

Czwartek, 3 marca 2016 · dodano: 03.03.2016 | Komentarze 0

Jechałem dziś w totalnej zapaści, kondycyjnej demencji. Jakiś potworny wiatr z północy totalnie mnie masakrował. Bez zajawki. Nawet woda z bidonu mi nie smakowała.

Dane wyjazdu:
109.80 km 3.00 km teren
05:38 h 19.49 km/h:
Podjazdy:1179 m
Rozbójnicy:

Wieża

Sobota, 27 lutego 2016 · dodano: 27.02.2016 | Komentarze 5

Miałem misję. Jeden, jedyny szosowy cel tej zimy. Wyglądał na kompletnie ponad moje siły ale nie zwykłem przykładać wagi do takich szczegółów. Czasem tak bywa, że chłop się uprze i nic nie zrobisz. Chciałem pojechać na wieżę widokową do Pruchnika, tak po prostu, bez żadnego głębszego uzasadnienia. Widząc pogodę na tę sobotę wiedziałem, że to jest ten dzień. Niedługo zacznie się prawdziwy sezon, wtedy na szosę raczej nie spojrzę. W piątek rano obleciał mnie blady strach, że nie podołam. Zacząłem więc jak dziki esemoswać po lokalnych koksach, co by się jakiś przyłączył i w razie problemów w trudnej chwili podał koło biednemu mnie. Zgodził się Jacek. Temperatura rano raczej nie nastrajała optymistycznie ale jak wyszedłem i zacząłem kręcić w pełnym słońcu to wiedziałem, że będzie dobrze. Pogoda tak, że na podjazdach się gotowałem i marzyłem o zjeździe, a gdy zjazd nadszedł to było mi tak zimno, że pragnąłem znowu kręcić pod górkę. Mimo tego dość sprawnie cisnęliśmy te asfalty. Trafiło się nawet trochę terenu pomiędzy Grzegorzówką, a Hadlami Kańczuckimi. Na trekingu to dramat, ale wolę się pomęczyć te 3 kilo niż cisnąć 12 po drodze wojewódzkiej. Gdy wbiliśmy na górki powyżej 400 m.n.p.m za Widaczowem zaskoczyła mnie duża ilość śniegu na polach - tu zima, nie dała jeszcze za wygraną. Im bliżej Pruchnika, tym podjazdy robiły się coraz dłuższe. W końcu na horyzoncie zobaczyliśmy miasto, w oddali zamajaczył również cel naszej wycieczki - WIEŻA.

Pruchnik wieża
Wieża

Ponad 3km podjazdu nawet dało w kość, a ostatnie 150m w terenie konkretnie nas pobrudziło. Trochę się obawiałem, że wieża może być zamknięta, jak taka jedna rok temu na Kalwarii Pacławskiej, na szczęście moje obawy okazały się płonne. Po pokonaniu miliona schodów mogliśmy nacieszyć oko widokami, trzęsąc się z zimna.

Widok z wieży #1
Widok z wieży #1

Widok z wieży #2
Widok z wieży #2

Widok z wieży #3
Widok z wieży #3

Widok z wieży #4
Widok z wieży #4

Szybko się zwinęliśmy i zjechaliśmy do miasta na tradycyjne frytki pod kawiznę. Pozostał powrót. Szosą między Pruchnikiem a Kańczugą nigdy nie jechałem, a muszę przyznać, że choć jakość asfaltu wybitnie parszywa to krajobrazy dość zacne. I choć wzniesienia dużo niższe to przypominała mi szosę pomiędzy Komańczą, a Cisną. Tak od Albigowej zaczęło się dla mnie typowe męczenie wora, bo byłem zmarźnięty i zmęczony ale udało mi się doturlać do domu. Nawet spoko było. Pękła pierwsza (i pewnie jedyna) setka w tym roku, więc w tym sezonie nic więcej już nie muszę :D. Dzięki Jacku za czekoladkę ;).



Dane wyjazdu:
33.80 km 0.00 km teren
01:40 h 20.28 km/h:
Podjazdy:296 m

Dyskretny chłód

Środa, 24 lutego 2016 · dodano: 24.02.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
50.00 km 35.00 km teren
04:12 h 11.90 km/h:
Podjazdy:909 m
Rozbójnicy:

Fatbike Bieszczady czyli jak utraciłem kopalnię BEKI

Sobota, 20 lutego 2016 · dodano: 22.02.2016 | Komentarze 7

Tłusty czwartek wypadł dla mnie w tym roku wyjątkowo w tę zimową sobotę. A wszystko za sprawą rowerów typu fatbajk. Pokrak, maszkar, tłuściochów, brzydali. Wdzięcznego tematu moich żartów odkąd tylko pojawiły się na rynku. Na tym blogu oraz w prywatnych rozmowach jeździłem po tych sprzętach maksymalnie. No właśnie - jeździłem PO nich, a nigdy NA nich. Oceniałem książkę po okładce. Wychodziłem z założenia, że nie muszę próbować każdej dewiacji, żeby wiedzieć, że nie jest dla mnie. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak Fatbajk Bieszczady, czyli wypożyczalnia fatów w Zagórzu koło Sanoka. Postanowiłem więc, że przekonam się na własnej skórze ile warte są te rowery, jednocześnie odpocznę trochę od staczania się w odmęty szosowej patologii jaką uprawiam o tej porze roku przy takiej pogodzie. Dołączyło do mnie 3 innych, chętnych na nowe doznania, pięknych, mężnych kawalerów. O wyczynach naszej grupy jest poniższa opowieść.
Około 9 rano pojawiliśmy się w Zagórzu. Na miejscu czekały na nas świetnie przygotowane, zadbane faty - Rose The Tusker 1 z 2015 roku. To był właściwie pierwszy raz gdy widziałem tłuściocha z bliska na żywo. 

To mój TŁUSCIOCH
To mój TŁUSCIOCH

Od razu potwierdziło się, że rower nie jest mistrzem pierwszego wrażenia. Jest koszmarnie brzydki. Donutowe koła, przedni wideł, który wygląda faktycznie .. jak wideł ale do przewalania gnoju. To wszystko przywodzi na myśl pojazd dobry dla klauna. Nie wyjechał bym tym u siebie na dzielnie bez papierowej torby na głowie. No dobra, nie ważne jak wygląda, sprawdźmy jak jeździ. Chwila regulacji, dostosowania sprzętu do własnych preferencji i ruszyliśmy w teren. Trasa od razu rzuciła nas w głębokie błoto, czyli rodzaj terenu dla którego ten typ roweru został stworzony. Jazda na oponach szerokości 4.7 nabitych na jakieś 0.6 BAR po tym to dziwne uczucie. Coś pomiędzy jazdą skuterem śnieżnym a poduszkowcem. Trudno wpaść w poślizg ale jeśli już się wpadnie to ciężko go z tego wyciągnąć. Ten świniak naprawdę lubi breję. Zaczęło mi się podobać.

Na razie skupmy się na trasie. Po przeprawieniu się przez mosty kolejowe na Sanie i Osławie ruszyliśmy asfaltowymi serpentynami w kierunku pasma Słonnego. Góry Sanocko-Turczańskie w zimowej scenerii wyglądają wspaniale. To była czysta przyjemność piąć się przez te parę kilometrów zygzakiem w górę i obserwować otoczenie. Serpentyny mają dość przyjemne nachylenie i podjazd nie był tak męczący jak się spodziewałem. Młynka użyłem dopiero pod koniec. Chyba na twardych przełożeniach mojego trekinga bardziej bym się tu zmęczył, a fatbajk wcale nie jest taki ciężki jak wygląda. Przypuszczam, że jest nawet ciut lżejszy od mojego Trenca. Ewidentnie to nie jest sprzęt na szosowe wyścigi ale da się na tym doturlać do celu.

Łamanie prawa podczas przekraczania Osławy
Łamanie prawa podczas przekraczania Osławy

Punkt widokowy na Słonnym
Fatbajk nad głową

Męczenie buły na podjazdach #2
Męczenie buły na podjazdach

Po krótkim odpoczynku na punkcie widokowym wjechaliśmy w teren, na czerwony szlak pieszy, który wije się pasmem Słonnego. Tu mieliśmy warunki dość zimowe - kilka cm mokrego śniegu i temperatura poniżej zera. Dobry teren do testów rowerów, śmigało się naprawdę fajnie. Szkoda tylko, że sam szlak został dość mocno zniszczony przez drwali od czasu jak jechałem go 3 lata temu. W paru miejscach trzeba było butować przez zwalone drzewa i krzaki. Generalnie im bardziej stromy podjazd to podjeżdża się gorzej. Na śliskim błocie potrafi też zamielić w miejscu tylnym kołem - czyli w sumie jak każdy rower. Natomiast zjazdy po śniegu są zabawne. Rower prowadzi się pewnie, statecznie i przewidywalnie. Dość szybko minęliśmy najwyższy punkt dzisiaj  - Słonny (668 m.n.p.m) i dotarliśmy do szybowiska w Bezmiechowej.

Klimaty zimowe na paśmie
Klimaty zimowe na paśmie

Ci panowie ewidentnie dobrze czują się w swoim towarzystwie
Ci panowie ewidentnie dobrze czują się w swoim towarzystwie

Męczenie buły na podjazdach
Męczenie buły na podjazdach #2

Tereny szybowiska o tej porze roku są kompletnie opustoszałe. Nie udało nam się niestety napić ciepłej herbaty w miejscowym barze bo był zamknięty. Na szczęście wyszło słońce i pokazały się jakieś widoki. Chwila na fotki, posiłek i czas się przygotować do zjazdu. Zjeżdżałem to w 2013 w lecie i rower mocno wtedy tańczył na śliskiej, mokrej trawie, także byłem bardzo ciekaw jak poradzi sobie fat na topniejącym śniegu.

Szybowisko Bezmiechowa
Szybowisko Bezmiechowa

Przygotowania do zjazdu
Przygotowania do zjazdu

No to DZIDAAAAA
No to DZIDAAAAA

Poszedł bokiem
Poszedł bokiem

Ten zjazd to była czysta zabawa i główna atrakcja dzisiaj. Przy większych prędkościach trochę dawał się we znaki brak przedniego amora. Podobno 0.6 BAR w tak szerokiej oponie daje amortyzacje podobną do 100mm skoku ale wjechanie w dołek na dużej prędkości to nie jest miłe uczucie. Mimo wszystko zjazd był kompletnie szalony - prędkość, drifty bokiem, skoki z kretowisk, na koniec masa błota na twarzy. Dawno nie widziałem takich roześmianych mord kumpli jak na dole. Stare chłopy bawią się jak dzieci.

Po wszystkim zaliczyliśmy zakupy w sklepie i wyruszyliśmy przeskoczyć kolejną górkę aby dostać się do Leska. Temperatura dość mocno poszła w górę, zrobiło się naprawdę ciepło, śnieg zmienił się w błoto. Trochę błądziliśmy ale była okazja sprawdzić jak faty jeżdżą poza szlakiem na krechę przez lasy i pola.

Zagubieni gdzieś w leskich lasach ... panowie w niebieskich trykotach na prawdę bardzoo się lubią :D
Zagubieni gdzieś w leskich lasach ... panowie w niebieskich trykotach znowu jakieś przytulanki :D

Z Leska ruszyliśmy długim, asfaltowym podjazdem przez Huzele w kierunku przełęczy pod Gruszką. Tam wbiliśmy na zielony szlak w kierunku Zagórza. Początek szlaku w tym miejscu był ciężki do jazdy ale dalej była fajna leśno-polna droga i hektolitry błotnej posoki. Po kolejnych kilometrach świetnej, zjazdowej zabawy dotarliśmy do asfaltu w Zagórzu. Pozostał przejazd przez centrum miejscowości, podczas którego czułem się jak bym jechał w kolumnie jakichś czołgów.

Klasztor w Zagórzu
Klasztor w Zagórzu (ruiny)

No i tak oto nasza przygoda z fatami dobiegła końca. Po praktycznym teście muszę zmienić swoje myślenie o tym rowerze. Myślałem, że to będzie kompletna nisza dla zakręconych indywidualistów jak np monocykle. Dziś się przekonałem, że te rowery raczej napewno wejdą na stałe na rynek i prędko nie znikną. Zwyczajnie dają masę frajdy z jazdy po szlakach, na których zwykły rower all mountain zamula. Jeszcze nigdy jazda po zdezelowanych, błotnistych leśnych drogach nie dała mi tyle frajdy. Fatbajki nie są aż tak zajebiste jak je maluje przemysł rowerowy ale też nie są kompletnie do bani jak uważają hejterzy. Konkretny sprzęt do konkretnych zastosowań. Oczywiście kupować tego nie zamierzam, chyba, że kiedyś wyprowadzę się gdzieś na wieś, zapuszczę brodę i będę wiódł styl życia drwala. Z wypożyczenia pewnie jeszcze nie raz skorzystam - taka jazda potrafi konkretnie uprzyjemnić ten fatalny, zimowy okres.

1 x 10
1 x 10

Dodatkowo jako bonus zajarałem się napędem 1x10. Brak wajchy od przedniej przerzutki zmienia bardzo dużo. Na płaskie tereny się to nie nadaje -  bez problemu można ruszyć z najtwardszego przełożenia nawet pod lekką górkę, no ale do asfaltów to są inne rowery. W góry taki napęd jest idealny, poza tym jest bardzo łatwy w czyszczeniu. 30T z przodu i 40T z tyłu daje dość twardy młynek ale przynajmniej wyrabia nogę. Jak zużyję obecny napęd w trensie, to konwertuję.

Reasumując to był zajebisty dzień, choć wróciłem brudny, mokry i ledwo trzymałem się na nogach. Pierwszy raz od zeszłego lata podjeżdżało mi się dziś naprawdę dobrze. Co prawda Michaś standardowo mnie masakrował ale widzę w końcu jakiś postęp.
Fajnie było znowu poprowadzić w teren ekipę niewdzięcznych, krąbrnych typów spod ciemnej gwiazdy. Jedyny minus, że nie wypada mi się teraz nabijać z fatów, więc straciłem przysłowiową kopalnię beki. Zostają mi już tylko tłentinajnery ;).

Na koniec polecam wypożyczalnię fatów - Fatbike Bieszczady za profesjonalne podejście do klienta oraz pozdrawiam Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad za otwarcie obwodnicy Brzozowa, dzięki czemu droga z Rzeszowa w Bieszczady stała się przyjemniejsza i szybsza.






Dane wyjazdu:
44.30 km 0.00 km teren
02:07 h 20.93 km/h:
Podjazdy:339 m

Zwift

Czwartek, 18 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
26.80 km 0.00 km teren
01:20 h 20.10 km/h:
Podjazdy:149 m

Watopia

Wtorek, 16 lutego 2016 · dodano: 17.02.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
41.90 km 0.00 km teren
02:21 h 17.83 km/h:
Podjazdy:340 m
Rozbójnicy:

Słabieńko

Sobota, 13 lutego 2016 · dodano: 13.02.2016 | Komentarze 2

Za bardzo nie miałem wyboru - albo jazda w sobotę rano albo kolejny weekend bez roweru. Mimo psiej pogody wybrałem to pierwsze i jeszcze zmusiłem do współudziału Łukasza. Po 1.5 tygodnia bez roweru i przebytej infekcji noga mi nie podaje i reaktor nie grzeje. Plany miałem ambitne ale mizerna dyspozycja i co chwile padający deszcz je zweryfikowały. Dla mnie ta jazda to było typowe męczenie wora i kończ waść wstydu oszczędź - nie mogę się nadziwić, że wyszło aż 40km. Z trudem dotarłem do domu, mam nadzieje, że to minie :D.