Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Lokal
Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 0
Ruszyłem rano z Sebkiem, całkiem bez planu w kierunku Przylasku. Tu się trochę pokręciliśmy, ja pojechałem dalej w kierunku lasów w okolicy Straszydla, a Bandit w długą drogę do domu. Chciałem poszukać tamtejszych segmentów Stravy. najpierw jednak pojechałem na Banię. Miałem szczęście chwile popatrzeć jak goście pałują te ścianki na motocrosach. Ciekawe przedstawienie. Ogólnie to ta miejscówka jest już tak rozjeżdżona, że gleba się osunęła i już nie jest tak stromo. W suchych warunkach większość linii do zjechania bez problemu. Dziś jednak było mokro, a rozjeżdżona przez motory glina jest bardzo śliska, więc bez spuszczenia powietrza na tle poniżej 2 bar było ciężko. Zjechałem sobie jeszcze segment "Korzenie", na którym jest coraz więcej korzeni i ruszyłem na poszukiwania segmentu LOAM. Niestety Strava oszalała i myślała, że latam samolotem. Straciłem pół traka.Strava, prove it.
Segmentu nie znalazłem bo w okolicy jest ścieżek od groma. Ale było fajnie. Ciekawy las. Jadę sobie, a tu taka sytuacja:
Lubię to
Parę hopek i dwie bandy, coś kiedyś słyszałem, że tu coś jest ale nie spodziewałem się, że na to trafię. Trochę sponiewierane po zimie ale i tak w dużo lepszym stanie niż niesławna "Trasa Downhill" w Ustrzykach Dolnych za unijną monetę hehehihihi. Trochę się tu posnułem, coś tam skoczyłem ale największa atrakcja jednak wymagała lepszego specjalisty.
Korzenie ... kamienie ... stromizna ... przyzywam kapitana Bandita
Jak już wypłoszyłem wszystkie dziki w okolicy i umorusałem się w błocie jak świnia ruszyłem przez Borek w kierunku Rzeszowa. Wybierałem zapomniane drogi szutrowe, które przemierzałem ostatnio przed 10 laty jeszcze na GT Tequescie i Moongoose. Było przyjemnie, wiosennie.
Brytyjski downhill
Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 4
Budzę się rano napruty jak świnia w nieswoim mieszkaniu ... STOP! To nie ta historia. Ale poranek był podobnie ciężki. Pobudka o 6, za oknem mgła taka, że nie widać sąsiedniego bloku, wszędzie kałuże, zimno, muł, dno i wodorosty. Sprawdzam telefon - żaden z szanownych milordów, z którymi miałem dziś jechać wyjazdu nie odwołuje. No to i ja muszę trzymać fason, w końcu dziś przypadła mi rola kierownika. Przyjechali po mnie o dziwo w dobrych nastrojach. Nie podzielam ich entuzjazmu, zamulam. Pakujemy się i obieramy kierunek na Ustrzyki Dolne. Gościłem tu w zeszłym roku, było ciekawie ale wiedziałem, że wtedy piliśmy jedynie naparstkiem z morza potencjału, który posiadają te tereny. Dziś mieliśmy zanurzyć się w tym po uszy. Ale jak to zrobić przy takiej pogodzie? Nastrój miałem wybitnie parszywy. Sebek to chyba zauważył, bo przed Ustrzykami zapodał mi jakieś piguły. Niby suplementy diety na poprawę wydolności oddechowej ale przepite jakimiś węglowodanami przyniosły niespodziewane efekty. Parkujemy w Ustrzykach przy parku, a tam festyn - jakieś zawody biegowe. Sporo ludzi, gra muzyka, stadion oszalał, meksykańska fala. A mi w głowie hulają kolorofony! Nic tylko tańczyć i pisać wiersze. Jednocześnie. Przebieram się szybko, chwytam rower i walę 2 kółeczka po pobliskim pumptracku, żeby spożytkować nagły przypływ energii. Próbuję namówić na to samo gości ale oni nie chcą, bo "oszczędzają siły". Nie rozumiem takiej postawy. Na znak protestu wrzucam zdjęcie pustego toru.Pumptrack, Ustrzyki Dolne
W końcu ruszamy. Pogoda taka sobie, ale jest ciepło. Okoliczne wzgórza pogrążone w londyńskiej mgle. Jedziemy asfaltem do Równi, gdzie wbijamy na niebieski szlak, który ma nas zaprowadzić na pasmo o tej samej nazwie. Dzięki magicznym pastylkom czuję się jak bym miał 3 dziurkę w nosie i zasysał całe powietrze w promieniu 100m. Jedzie mi się bardzo dobrze, choć jeszcze tak na 100% nie zregenerowałem się po czwartkowej, bandyckiej jeździe w Beskidzie Wyspowym. Skoro wjechaliśmy na szlak niebieski karpacki tzn, że będą problemy i prędzej czy później go zgubimy. Tak też się dzieje, na szczęście droga którą jechaliśmy zaprowadziła nas prawie na pasmo, z krótką tylko krechą przez pola.
Goście pokonali to na manualu, ale poprosiłem by wrócili i przypozowali
Wspinaczka na Równię
Jedziemy w kierunku Gromadzynia, do wyciągu. Błoto naprawdę fest. Biorąc pod uwagę, że na tych pagórkach poziomice wręcz zabijają się o siebie to zjazdy dziś będą wyglądały niczym klasyczny, brytyjski downhill. Nie wiem czy to mądre jechać taką trasę w takich warunkach ale na pewno będzie zabawnie. Na Gromadzyniu spożywamy english breakfast popijając earl grayem.
Gromadzyń (655 m.n.p.m)
Mieliśmy stąd 2 opcje zjazdu - niebieskim do centrum Ustrzyk lub żółtym na osiedle Jasień. Kierując się moim instynktem kierownika wybieramy żółty. Spodziewałem się zrywki, a mamy genialny singiel. Spory odcinek jest mega stromy. Było okrutnie ślisko, przez zalegające liście. Jechałem na końcu, goście wyślizgali mi linie i w pewnym momencie wyprzedza mnie tylne koło. Delikatnie położyło mnie na prawym boku w najbardziej stromym miejscu. Stąd ani w górę ani w dół, nie mówiąc już o powrocie na rower. Zsuwam się powoli na butach. Musiałem wyglądać szczególnie żałośnie, gdy w jednym momencie trzymałem się obiema rękami jakiegoś drzewa walcząc o to żeby się nie sturlać. Mimo wszystko gigantycznie propsuję ten szlak i wrócę na rewanż w bardziej korzystnych warunkach.
W Jasieniu, po pokonaniu waterstepa, wbiliśmy na niebieski szlak spacerowy Orlik-Kiń. Początkowo przyjemny podjazd po łące wśród jodłowego lasu, zmienił się w srogi wypych. To jednak nic, w porównaniu do tego co czekało nas na paśmie. Gęsta mgła i świeża droga zrywkowa. Najgorszy, oblepiający koła syf. Z tej gliny można by ulepić bałwana. Koła ciągle się zalepiały. 1km szliśmy 40 minut. Dropsy od Bandita przestały działać i nie było zbyt wesoło. Jeśli tak będzie wyglądał szlak do samego dołu to zjedziemy go chyba na tyłkach. I kiedy już wydawało się, że utkniemy tu na wieki, droga zrywkowa odbiła na południe, a szlak przeszedł w klasyczny singiel. Goście od razu pomknęli w dół, a ja, pomny doświadczeń ze zjazdu z równi, poświęciłem chwilę by upuścić powietrza z opon. To była dobra decyzja - problemy z trakcją zniknęły ale ryzyko snejka wzrosło. Na mapie ten zjazd wyglądał na mega stromy i faktycznie taki jest, na szczęście jednak trochę to zbocze trawersuje. Wypadam z lasu na ostatni odcinek przez pola, patrzę w dół, a tam jeden ziomek leży na glebie w pozycji embrionalnej, a drugi próbuje go podnosić. Przestrzelony zakręt. Na szczęście nic poważnego się nie stało, a kolejny godny polecenia, dość hardkorowy w tych warunkach zjazd - zaliczony. Wracamy do centrum miasta by trochę ogarnąć uwalone rowery.
Rzeźbienie w błocie
Dalej podjeżdżamy niebieskim szlakiem na Kamienną Lawrotę (759 m.n.p.m). Szlak to nic ciekawego - szeroka droga leśna, zryta przez kłady i krosy. W suchych warunkach pewnie do podjechania, dziś jednak sporymi fragmentami trzeba pchać. Na górze przywitały nas rozległe widoki i zimny wiatr.
Tylko te ciuchy i te rowery, ludzie jacyś niewyraźni ... typowa pozerka i lans, ich pasją nie jest mtb tylko grupowe ubieranie się pod kolor pomarańczowy
Laworta - wyciąg
Tym razem postanowiłem nie powtarzać błędu z tamtego roku i sprawdzić miejscową trasę downhilową. Cóż, takiego syfu dawno nie widziałem. Wszystko zawalone liśćmi, drzewami, gałęziami. Bandy w stanie rozkładu. Na elementy drewniane strach wjeżdżać. Mimo wszystko zjazd jest dość płynny, a trasa choć krótka to naprawdę przemyślana. Szkoda, że ewidentnie coś poszło nie tak i nie ma się kto opiekować takim dobrem. Za to Sebek znajduje parę miejsc by się oddać swojej pasji ;).
Tak wygląda polski downhill
Bandit w swoim żywiole #1
Bandit w swoim żywiole #2
Po zjechaniu do szutrowej drogi okazuje się, że jesteśmy z czasem dość mocno w plecy, zatem będziemy musieli skracać. Szkoda bo bardzo chciałem zdobyć dziś Górę Dil, to bardzo ciekawe wzniesienie, o którym często rozmyślam po nocach.
Stromy wypych niebieskim szlakiem, trochę fajnej jazdy pasmem i jesteśmy z powrotem na Lawrocie, skąd znanym i lubianym zielonym szlakiem zjeżdżamy do Ustrzyk na five'o clock tea przy samochodzie. Na miejscowej myjce wydajemy 9 zł na mycie 2 rowerów i to i tak za mało by się pozbyć tego dziadowskiego błota. Kilometraż zrobiliśmy dziś wybitnie mizerny ale to błoto sponiewierało jak byśmy walnęli 2 razy więcej. Kompletnie szalony wyjazd. Może kiedyś założę biuro podróży - najbardziej stuknięte wyrypy w galaktyce. W przypadku takich interesów najważniejsza jest nazwa. Niestety, tę wymarzoną już mi ktoś zajumał.
Zdjęcie podesłał stały czytelnik mojego bloga - Pan Łukasz. Panu Łukaszowi dziękuję, a tymczasem czekam na powrót suszy.
Wyspowy
Czwartek, 7 kwietnia 2016 · dodano: 08.04.2016 | Komentarze 6
Nadszedł taki czas, że można się wychylić z podkarpackiej jaskini i zobaczyć co tam słychać na zachodzie. Wypadło na Beskid Wyspowy, pasmo Łososińskie - nie za wysoko, tak żeby się nie napatoczyć na resztki śniegu. Jeździło się trochę szosą do Nowego Sącza i jakoś nigdy nie zwróciłem na to pasmo uwagi, na szczęście Paweł jest bardziej czujny. Wystartowaliśmy z miejscowości Chomranice. Początek dość nie typowy, bo na parkingu pomagaliśmy w wydobyciu mercedesa, który wjechał do rowu. Po zebraniu się zaczęliśmy długi i męczący podjazd do miejscowości Skrzętla-Rojówka.W drogę
Skrzętla
Podjazd zdawał się nie mieć końca
Paweł postanowił sobie, że w ramach przygotowania do nowego roweru i nowego napędu o twardszych przełożeniach będzie się starał ... nie wrzucać dziś na młynek. Skutkiem tego dziwnego postanowienia było to, że czasem znikał mi gdzieś za horyzontem. Jeśli ktoś się łudzi, że na nowym napędzie Dak będzie do dojechania ... to faktycznie tylko się łudzi. W sumie to dobrze jeździć za takim gościem, bo, choć to męczące fizycznie i psychicznie, to jest to najlepszy sposób by wykrzesać z siebie te 110%. W dobrym tempie dotarliśmy do 1 wierzchołka pasma - Babiej Góry (728 m.n.p.m) Tu asfalt zmienił się w drogę leśną, którą podążaliśmy w kierunku najwyższego wierzchołka pasma Jaworza (917 m.n.p.m). Przed Jaworzem znajduje się wieża widokowa. Normalnie widać stąd Tatry ale dziś widoczność była dość parszywa.
Wieża widokowa koło Jaworza #1
Wieża widokowa koło Jaworza #2
Na wieży
Końcówka podjazdu na Jaworz
Stamtąd przybyliśmy
Panorama pogórz
Czil pod wierzą dobiegł końca i nastał czas tęgiej kiepy na szczyt Jaworza. Miejscami było pchanie, sporo kamieni i nachylenie skutecznie wysadzały z siodła. Mimo wszystko spacer po lesie przy słoneczku, wysokiej temperaturze i odgłosach pracy z pobliskiego kamieniołomu był bardzo przyjemny.
Mroczny, ponury typ na tle pięknego, wczesno wiosennego lasu
Jaworz (917 m.n.p.m)
No to skoro jesteśmy w najwyższym punkcie to chyba pora na zjazd. Pampersy na kolana i jedziemy. Niestety - na początek trochę zawód bo zjazd wygląda tak jak dotychczas większość drogi po paśmie - szeroki, leśny, łagodny dukt. Nudy. Jak tak będzie wyglądał cały odcinek do Limanowej to proszę państwa mamy lipę. Dopiero kawałek za Sałaszem (905 m.n.p.m) się zaczęło. Odbyliśmy z leśnej drogi na piękny singiel, nachylenie wzrosło, pojawiły się korzenie i kamienie, a ścieżka kręto wiła się pomiędzy drzewami. Odcinek szlaku niebieskiego do Przełęczy pod Sałaszem jest rewelacyjny.
Miejska Góra nad Limanową
Z przełęczy zmieniliśmy szlak na zielony i znowu trzeba było trochę podjechać na Groń (743 m.n.p.m). Paweł zerwał linkę tylnej przerzutki, także czekał na krótki postój na przyjemnej polance. Dalszy zjazd do Limanowej, również jest wart polecenia. Dość szeroko, szybko, dużo kamieni i korzeni. Nachylenie może nie takie by walczyć o życie ale wystarczające by nie przysypać. Świetny odcinek. Ogólnie szlaki niebieski a potem zielony, wiodące pasmem - REKOMENDUJĘ. Oczywiście jedynym słusznym kierunkiem pokonywania ich jest ten w którym my jechaliśmy (wschód->zachód). Jazda w przeciwnym to patologia i ostrzegam wszystkich przed takim błędem.
W przerwie na wymianę linki
Ogólnie Beskid Wyspowy jest wysoce zurbanizowany jak wszystkie zachodnie Beskidy. Gdzie nie zjechać cywilizacja. Restauracje, markety. Odwodnienie tu nie grozi, jak w Bieszczadach, Niskim czy Sanocko-Turczańskich. Limanowa to całkiem spore miasto. Po zjeździe mieliśmy sporo różnych planów na dalszą część wyrypy, jednak ze względu na burzowe chmury na horyzoncie zdecydowaliśmy się trzymać w pobliżu pasma, by w razie problemów szybko wrócić do auta. Jeden z planowanych zjazdów zamieniliśmy na krótkie zwiedzanie miasta.
Limanowa, rynek #1
Limanowa, rynek #2
Podjęliśmy decyzję o powrocie na pasmo w rejonie Babiej Góry, by zjechać do auta żółtym szlakiem. Po paru kilometrach interwałowego asfaltu zaczęliśmy kierować się mocno do góry. Po drodze minęliśmy czynny kamieniołom.
Kamieniołom #1
Kamieniołom #2
Asfaltowy podjazd za kamieniołomem na pasmo to naprawdę tęga kiepa. Miałem tu kryzys i pierwszy raz w tym sezonie otarłem się o klasyczny, kondycyjny zgon. Na szczęście szybko mi przeszło. W końcu doturlaliśmy się na górę i zaczęliśmy zjazd żółtym. Co można powiedzieć o tym szlaku? Cóż ... choć na początku się na to nie zanosi to na pewno nie jest to szlak dla chłopców poszukujących jakiegoś tam, mitycznego floł. To taki szlak co chwyta mocno za bety i chce natłuc ci po mordzie! Stromo, rynna z luźnymi kamieniami, bruzdami, gałęziami. Szlak poniewiera okrutnie. Tu liczy się brutalna siła i konkretna robota. Dawno mi tak nie wyrywało kiery z łap. Szlaku nie mogę rekomendować, ale szanuję. Po dojeździe do szutru trzeba chwile odpocząć przy akompaniamencie strzelających, nagrzanych tarcz hamulcowych.
Po zjeździe z żółtego
Tory Galicyjskiej Kolei Transwersalnej
Ruszyliśmy dalej obok terenów słynnego osuwiska w Kłodnem z 2010 roku. Mieliśmy plan zaliczyć dziś jeszcze jedną górkę ale nadciągająca z obu stron, burzowa pucówa zakończyła naszą wycieczkę. Deszcz dopadł nas 500m od samochodu, także mieliśmy dziś dużo szczęścia bo mogło skończyć się Gorcami. Byłem sceptyczny co do proponowanej trasy ale było świetnie, więc standardowo w takich sytuacjach - chwała kierownikowi :).
Na koniec jeszcze filmik z GoPro Pawła. Oj, GT Force ma ciężką starość pod takim dżokejem :D.
Nie ma jak Niski
Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 2
W końcu robi się ciepło, czas więc odwiedzić Beskid Niski. Lekko po 7 wyruszamy z Sebastianem ze Słonecznego Stoku, czyli rzeszowskiego osiedla gdzie już w okresie paleolitu wynaleziono enturo. Koło 9 docieramy do Iwonicza-Zdroju i zbieramy się do jazdy. Na początek standardowo nowości sprzętowe żeby tacy jak ja mieli o czym fantazjować po nocach, a hejterzy na co pluć. Otóż Sebek przerzucił się na pedały platformowe! Sam, z własnej woli zrezygnował z mitycznego wzrostu wydajności pedałowania, legendarnego "pełnego obrotu", zrzucił kajdany i wybrał wolność. Już nie będzie mi tu chłop klikał butami po lasach. Bandyta się pewnie nigdy nie przyzna ale miałem w tym nawróceniu swój niewielki udział. Jak widać ESPEDEfilia oraz syndrom braku wypięcia są uleczalne. To już 2 osoba (po Pawle), która jeżdżąc ze mną zmienia ESPEDE na flaty. Wychodzi z tego, że ratuję jednego chłopaczynę na rok. Kto wie, być może gdybym żył 10000000 lat, to wypalił bym tą herezję do gołej ziemi. Wtedy pedałko ESPEDE było by pokazywane w muzeach jako narzędzie wyrafinowanych tortur BDSM, a ESPEDE bucik był by używany zgodnie z przeznaczeniem czyli do stepowania. Sebastian oczywiście jak zawsze wybrał wysokiej klasy sprzęt, czyli NS Bikes Radiance.OOOOO tak, OOOOO tak ;)
Przepiękna, bardzo niska (13mm) platforma, o pinach ostrych jak zęby rekina. W kontakcie z nimi szosowy kaleson poszedł by we frędzle. Małe arcydzieło. Chyba muszę napisać, że to pierwszy pedał, który naprawdę mnie zauroczył ;). Ok, tymczasem wróćmy do Beskidu.
Tak nas wita Beskid Niski
Po ogarnięciu się ruszyliśmy zielonym szlakiem na Przymiarki, czyli najbardziej widokowe wzgórze w okolicy. Zjazd tym szlakiem był by nawet przyjemny, nic szczególnego co prawda ale dobry na dzidę. Temperatura idealna do jazdy rowerem, błota trochę było ale nawet bardzo nie przeszkadzało. Na Przymiarkach zrobiliśmy dłuższy postój bo mało jest tak widokowych miejscówek w okolicy.
Przymiarki #1
Przymiarki #2
Przymiarki #3
Przymiarki #4
Dalej zjechaliśmy do Rymanowa, zjazdem, który pamiętam z jednej, dawnej wyrypy. Dziś przyszło się nam tu ścigać z gośćmi na koniach - rowery mtb górą. Z Rymanowa zaczęliśmy się wbijać na Zamczyska (568 m.n.p.m), wzniesienie górujące nad miasteczkiem od wschodu. Czytałem gdzieś, że to genialna miejscówka na mtb, przy czym lepszy zjazd jest w kierunku Wojtuszowej. Podczas wypychu zastanawiałem jakież to atrakcje kryje tamta strona, skoro po tej są takie dobra - stromy singiel najeżony korzeniami i kamieniami. Piękny szlak na rower, wyrastający poziomem trudności ponad standardy Beskidu Niskiego wschodniego.
Bandit w poszukiwaniu najlepszej linii
Po krótkim postoju "na grani" zaczęliśmy zjazd do Wołtuszowej. I choć parę razy gubiliśmy szlak (słabe oznaczenie) to było MEGA. Jedna kamienista stromizna jakby podobna do bielskiego DH+. Dużo naprawdę fajnych odcinków. Dodatkowo górka porasta w sporej części lasem iglastym, więc gleba jest bardziej piaszczysta, co przekłada się na mniejsze błoto. Polecam. Na pewno tu wrócę żeby pobawić się, w obie strony.
Gdzieś w lesie
Zamczyska - końcówka szlaku w okolicy Wołtuszowej
Jako, że Sebek ma teraz prawilne pedały to na końcówce zjazdu zamieniliśmy się rowerami. Mogłem na własnej skórze odczuć, jak wszechstronny jest Giant Trance. Ta sama rama, a inny rower. Zrobiony na 160mm skoku z napędem 1X staje się zjazdowym potworem. Pływa, tańczy, lewituje. Dało mi to trochę do myślenia ;). Jedynie hample (SLX) jak dla mnie trochę słabe, ale może to kwestia przyzwyczajenia.
Na początku podjazdu do terenów wysiedlonej wsi - Wołtuszowej - prawdziwy festyn. Sporo turystów jak na tę porę roku. Uwagę przykuwają rzeźbione w drewnie figury beskidzkich rozbójników.
Sebek zawsze znajdzie okazję by trochę polatać
Rymanowscy rozbójnicy
Hanka - beskidzki archetyp współczesnej feministki, rzeźbiarz zadbał o szczegóły i nie zapomniał o wąsach
Bandit wśród swoich
W Wołtuszowej czekał na nas stary cmentarz i kolejne rzeźby - tym razem Łemków. Kolejne kilometry Głownym Szlakiem Beskidzkim to słabszy moment tej wyprawy. Najpierw podjazd w błocie, porem płasko w błocie i dalej zjazd w błocie zrywką do Wisłoczka. Ta miejscowość kojarzy mi się z jedną pamiętną wyrypą sprzed lat, gdy będąc tu w nocy zaliczyłem kondycyjnego zgona. Zjechaliśmy asfaltem do Rudawki Rymanowskiej na postój przy przełomie Wisłoka.
Przełom Wisłoka w Rudawce Rymanowskiej #1
Przełom Wisłoka w Rudawce Rymanowskiej #2
Wodospad
Fajne miejsce na biwak. Stąd asfaltem do Puław Górnych, gdzie wskoczyliśmy na zielony szlak Besko-Kanasiówka w kierunku południowym. Początek za samymi Puławami - nie najlepszy. Szlak z potencjałem na dobry zjazd, niestety zawalony drzewami, gałęziami a nawet drutem kolczastym. Za to polanka widokowa po drodze niczego sobie.
Polana widokowa nad Puławami
Kiczera nad Puławami (640 m.n.p.m)
Posiedzieliśmy tu trochę. W końcu co nam zależy - i tak mieliśmy dziś tempo starych babć na nordic walking. Jadąc dalej szlak mnie mocno pozytywnie zaskoczył. Spodziewałem się zrywki a dostałem piękny, leśny dukt, przez ciężki sprzęt nie skalany. Było parę rozjeżdżonych przez krosy odcinków ale my akurat pokonywaliśmy je pod górę. Poza tym to piękna ścieżka przypominająca trochę czerwony szlak na pobliskim paśmie Bukowicy zanim został zniszczony przez zrywkę. Typowa dzida co prawda ale i tak polecam tylko trzeba się śpieszyć, gdyż zrywka w okolicy już się zaczyna. Zjechaliśmy do Pastwisk, gdzie w końcu trafił się otwarty sklep. Z zakupionymi fantami udaliśmy się nad pobliskie jezioro Sieniawskie, na kolejny, nie wiem który już dzisiaj, postój.
Jezioro Sieniawskie
Czil nad Sieniawskim
Stąd pozostał asfaltowo - szutrowy powrót do Iwonicza. Ciepłe słoneczko, delikatny wietrzyk i piękne góry wokół - gdybym był człowiekiem bogatym wewnętrznie to napisał bym pewnie o tym coś głębokiego i wzniosłego. Ale ja jestem prostym raperem dodatkowo byłem niemiłosiernie głodny i myślałem już, nawet w tak wzniosłych chwilach, tylko o kiełbasie. Po dojechaniu do samochodu, Sebek czuł niedosyt i chciał jechać na 2 pętlę ;), ale ja byłem wypruty, więc trzeba było wracać do domu. Pozostało pakowanie, jazda, złote łuki w Krośnie i Smif-n-Wessun.
Nienasycony MTB
Super wyrypa. Nie obyło się oczywiście bez sprzętowego zgrzytu. Po zjeździe z zamczysk mój przedni FOX 32 CTD zaczął skrzypieć jak stara wersalka cioci Gieni. Trzeba było nawalić smaru na uszczelki. Podobno do tych nowych foxów O/C leją bardzo mało oleju. Na Foxie w forcu jeździłem ze 3 sezony bez serwisu - nic się nie działo. A tu przecież prawie nowy amor, nie katowany. Trochę wstyd panie FOX.
Insert
Czwartek, 31 marca 2016 · dodano: 31.03.2016 | Komentarze 3
Chciałem bardzo podziękować mechanikom z Cult Sport za ocalenie insertu gwintu tylnego hamulca, który w jakiś magiczny sposób wykręciłem razem ze śrubą. Miałem konkretnego pietra, a problem okazał się na 5 minut roboty. Zdrówko!Gumowe żniwa czyli klasyczne przemyskie
Piątek, 18 marca 2016 · dodano: 19.03.2016 | Komentarze 8
Wychylam głębokiego klina i zastanawiam się co przyjdzie wcześniej - sen czy wena? Padło na to drugie, muszę więc opisać ten zabawny dzień. Warunki w wyższych partiach gór jeszcze takie sobie, więc ruszyliśmy dziś z Pawłem na moje ulubione pogórze. Planowaliśmy zwiedzić kilka obiektów należących do tzw. Twierdzy Przemyśl. Jest to zespół austryjackich fortów pochodzących z okresu I wojny światowej. Fortów (a raczej pozostałości) jest kilkanaście i są rozmieszczone wokół miasta, my celowaliśmy w te na południu. Trafił się w końcu jakiś ciepły dzień, więc zapowiadał się dobry trip - taki w sam raz na początek sezonu. Ruszyliśmy ze słonecznego prawie, że centrum miasta. Paweł dziś jechał na moim starym fulu. Jego nową maszynę dopiero spawają na Tajwanie. Ja natomiast przygotowałem się do tej wyrypy jak jakiś cygan-janusz. Ci co mnie znają, to wiedzą, ze ja na wryrypy zabieram sporo sprzętu - części i narzędzi. Dziś miałem ze sobą jedynie pompkę i multitoola. Nie wziąłem ani jednej dętki. Nie wiem na co liczyłem. Przyśniło mi się, że mam tubelesy czy jakieś inne omamy? Zdałem sobie z tego sprawę już przy samochodzie, ale wychodząc z założenia, że czasem to i bez zapasowej gumy można pojeździć bez konsekwencji nie zaprzątałem sobie tym głowy. Do czasu. Ale o tym później.Pierwsze kilometry wycieczki były mocno płasko-asfaltowe, na szczęście jechaliśmy z wiatrem, który dziś wiał dość mocno. Szybko dojechaliśmy do rezerwatu Skarpa Jaksamicka.
Widok ze skarpy w rezerwacie Skarpa Jaksamicka
Stąd było już niedaleko do 1 z fortów - Salis Sogilo. O fortach dotychczas nie wiedziałem zbyt wiele. Zwiedzałem jedynie leżący na północy fort Werner, który jest przerobiony na muzeum. Muszę przyznać, że byłem dość zaskoczony rozmiarem ruin fortu pierwszego. Sporo tu tego i nawet dobrze zachowane. Jest nawet trochę podziemnych pomieszczeń, żałowałem, że nie miałem latarki.
Fort Salis Sogilo #1
Fort Salis Sogilo #2
Fort Salis Sogilo #3
Fort Salis Sogilo #4
Można by tu spędzić sporo czasu, ale my mieliśmy trasę do objechania. Ruszyliśmy na południe, wzdłuż granicy. Po drodze mijaliśmy ruiny, kolejnych fortów: Cyków i Jaksamice ale z nich akurat zbyt wiele nie zostało. Wspięliśmy się także na Złotą Górę (257 m.n.p.m), z której fajnie było widać pas graniczny PL-UA.
Złota Góra #1
Złota Góra #2
Po kolejnym odcinku asfaltowym dotarliśmy do Fortu Łuczyce, położonym na wzgórzu o wysokości 278 m.n.p.m. Na prowadzeniu wojen kompletnie się nie znam ale ze wszystkich kompleksów odwiedzonych dziś ten wydawał mi się najtrudniejszy do zdobycia. Pagórek na którym się znajduje jest jakby wyspą wśród równiny.
Fort III Łuczyce
Stary, dobry, skrzypiący Force
Mieliśmy dziś naprawdę dobre warunki terenowe. Było sucho i trochę błota jedynie po dołach.
Po Łuczycach dalej mordowaliśmy czarny, forteczny szlak pieszy, tym raz do fortu artyleryjskiego Optyń. To kolejne dość rozległe ruiny na wzniesieniu z dobrze zachowaną tzw suchą fosą.
Fort Optyń #1
Fort IV Optyń #2
Po krótkim postoju jedziemy dalej. Jak już pisałem wyżej - to chyba pierwszy wyjazd w historii, że nie miałem zapasowej dętki. No i cóż takiego mogło mi się w ten piękny dzień w rower przytrafić? Oczywiście SZMATA NA PRZEDZIE! To już czwarta guma złapana przeze mnie na Pogórzu Przemyskim. Kiedyś nawet ustrzeliłem tu jednocześnie dublet. Nie wiem, czy złapałem tyle podczas tysięcy kilometrów wykręconych wokół Rzeszowa. Gdy coś takiego notorycznie się dzieje to można zacząć wierzyć, że jest się przeklętym, urodzonym pod złą gwiazdą. Naprawdę nie wiem jak odpędzić te złe moce. Skropił bym się spirytusem gdybym go miał. Pozostało splunąć przez lewe ramię i próbować zmierzyć się z problemem. Zapasowej dętki oczywiście brak. Paweł, też dobry majster, miał łatki ale nie miał kleju, więc nadawały się jedynie na gumę do żucia. Lokalna mieszkanka poproszona o pożyczenie butaprenu przyniosła nam coś co kazało nam się zastanowić czy zjechaliśmy aby na pewno po właściwej stronie granicy.
Niestety mimo najszczerszych chęci substancja z tubki nie chciała chwycić. Nie stwierdziliśmy także aby posiadała jakiekolwiek właściwości odurzające więc, jako zupełnie nieprzydatną, grzecznie zwróciliśmy ją właścicielce. Pozostało wziąć zapasową dętkę Pawła na koło 26" i założyć ją na 27.5". Na szczęście spasowała nawet bez problemu, nic tylko pompować i jechać dalej.
Znienawidzona robota
Czekał nas szybki, szutrowy zjazd z widokiem na Przemyśl i wizyta w sklepie. Pogoda zaczęła się pogarszać, zachmurzyło się i wiało, a nas czekał długi podjazd na Wapielnicę (394 m.n.p.m) i kolejny fort - Helicha. Te ruiny były w zdecydowanie najgorszym stanie. Kiedyś strzelano tu z armat, dziś się tu chyba tylko wali po kablach.
Fort VI Heliha #1
Fort VI Heliha #2
Z Wapielnicy zjechaliśmy zakręconym jak świński ogon szutrem i mieliśmy atakować kolejne, forteczne wzgórze - Prałkowską Górę. Mieliśmy, niestety przytrafiła się nam kolejna SZMATA - tym razem przód u Pawła. Ooooo losie zły, litości! Chłop mi własną dętke podarował, a teraz taki klops. Zacząłem mieć wyrzuty sumienia z powodu mojego nieogara. To wszystko przez zimę! I przez fatbajki! Jakieś szosy, wypożyczone rowery itp dewiacje sprawiają, że człowiek zapomina jak się uprawia szlachetne rzemiosło wyrypy. Szczęście w nieszczęściu tym razem dziurka okazała się na tyle mała, że dało radę jechać, co jakiś czas dobijając powietrza. Niestety Prałkowską Górę musieliśmy odpuścić. Zjechaliśmy do drogi krajowej i podjechaliśmy na Kruchel i Kopiec Tatarski, skąd rozpościera się fenomenalna panorama na miasto.
Panorama Przemyśla
Panorama ta bije na głowę widoki na Rzeszów z Łanów, czy Tarnów z Góry Św. Marcina. Zrobiło się konkretnie zimno, pozostało zjechać asfalto-brukiem do auta i wracać do domu.
Uwielbiam Pogórze Przemyskie i Przemyśl jako miasto, ale chyba nie mógł bym tu mieszkać - koszta łatania dętek puściły by mnie z torbami. Trochę byłem sceptyczny co do trasy ale podobało mi się. Jak na początek sezonu było dobrze. Wyrypa w rzadko spotykanym stylu "wszystko w siodle", bez wypychów i dużych wartości przewyższeń ale nawet sponiewierała. Standardowo na przemyskim nie mogę polecić ani jednego zjazdu, ale przemyskie polecam na rower ogólno-turystycznie. Oczywiście tylko z tęgim zapasem dętek.