Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Czerwiec4 - 0
- 2021, Maj8 - 0
- 2021, Kwiecień5 - 0
- 2021, Marzec3 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Grudzień1 - 0
- 2020, Listopad3 - 2
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień7 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec12 - 2
- 2020, Czerwiec13 - 6
- 2020, Maj19 - 5
- 2020, Kwiecień13 - 6
- 2020, Marzec5 - 6
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad1 - 0
- 2019, Październik5 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 2
- 2019, Sierpień12 - 4
- 2019, Lipiec8 - 4
- 2019, Czerwiec7 - 3
- 2019, Maj8 - 10
- 2019, Kwiecień4 - 10
- 2019, Marzec4 - 4
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień9 - 8
- 2018, Sierpień7 - 8
- 2018, Lipiec9 - 13
- 2018, Czerwiec8 - 15
- 2018, Maj6 - 10
- 2018, Kwiecień8 - 15
- 2018, Marzec5 - 8
- 2018, Styczeń3 - 2
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad4 - 7
- 2017, Październik2 - 3
- 2017, Wrzesień7 - 21
- 2017, Sierpień6 - 13
- 2017, Lipiec12 - 6
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj10 - 11
- 2017, Kwiecień5 - 7
- 2017, Marzec16 - 15
- 2017, Luty8 - 10
- 2017, Styczeń6 - 3
- 2016, Grudzień1 - 5
- 2016, Listopad3 - 6
- 2016, Październik10 - 22
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 10
- 2016, Lipiec5 - 2
- 2016, Czerwiec13 - 18
- 2016, Maj10 - 27
- 2016, Kwiecień11 - 16
- 2016, Marzec9 - 15
- 2016, Luty7 - 16
- 2016, Styczeń3 - 7
- 2015, Grudzień9 - 29
- 2015, Listopad7 - 12
- 2015, Październik3 - 3
- 2015, Wrzesień6 - 19
- 2015, Lipiec13 - 46
- 2015, Czerwiec11 - 28
- 2015, Maj10 - 48
- 2015, Kwiecień7 - 32
- 2015, Marzec14 - 54
- 2015, Luty8 - 29
- 2015, Styczeń9 - 42
- 2014, Grudzień5 - 15
- 2014, Listopad9 - 42
- 2014, Październik10 - 58
- 2014, Wrzesień14 - 84
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec13 - 37
- 2014, Czerwiec12 - 44
- 2014, Maj16 - 47
- 2014, Kwiecień12 - 47
- 2014, Marzec11 - 32
- 2014, Luty11 - 21
- 2014, Styczeń4 - 5
- 2013, Grudzień8 - 17
- 2013, Listopad7 - 6
- 2013, Październik11 - 14
- 2013, Wrzesień9 - 14
- 2013, Sierpień17 - 22
- 2013, Lipiec12 - 9
- 2013, Czerwiec15 - 4
- 2013, Maj13 - 13
- 2013, Kwiecień9 - 11
- 2013, Marzec3 - 3
- 2013, Luty3 - 5
- 2013, Styczeń2 - 4
- 2012, Grudzień7 - 17
- 2012, Listopad11 - 15
- 2012, Październik8 - 11
- 2012, Wrzesień9 - 14
- 2012, Sierpień15 - 22
- 2012, Lipiec13 - 13
- 2012, Czerwiec9 - 24
- 2012, Maj14 - 40
- 2012, Kwiecień12 - 26
- 2012, Marzec13 - 9
- 2012, Luty2 - 4
- 2012, Styczeń7 - 11
- 2011, Grudzień9 - 15
- 2011, Listopad6 - 1
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
Sanocko-turczańska podróż w czasie wstecz
Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 26.07.2015 | Komentarze 7
Kolejny burzowy weekend rzucił nas na wschód województwa. Tu burze miały dotrzeć najpóźniej o ile w ogóle. Ustrzyki Dolne - wg fanów KSU i podziału administracyjnego stolica Bieszczadów, wg znających geografię miasto w Górach Sanocko-Turczańskich. Trasę po okolicy miałem opracowaną od 2 lat, więc tylko trochę ją odświeżyłem w oparciu o doświadczenia Pawła, który jeździł tu niedawno. Parking w parku miejskim i od Ustjanowej atakujemy czerwony szlak gminny w okolicy Małego Króla (642 m.n.p.m).Ustjanowa, w tle pasmo Żukowa
Pasmem jedzie się bardzo przyjemnie, szlak jest zadbany, szeroki i nie zniszczony przez ciężki sprzęt. Przypomina to jazdę po parku lub Beskid Sądecki bez kamieni. Po małym wypychu na Wielkiego Króla (732 m.n.p.m) szybko docieramy na Kamienną Lawortę (769 m.n.p.m) i zjeżdżamy w do górnej stacji wyciągu, skąd rozpościera się przyjemny widok na północ.
Stok narciarski Kamienna Laworta
Niestety nie znam genezy nazwy Kamienna Lawrota. Sporo pojeździliśmy dziś po tej górze i nie widziałem chyba ani jednego kamienia. Podobno są na trasie DH. No właśnie - trasa DH. W 2010 za pieniądze z UE utworzono tu trasę DH i 2 trasy Freeride. W planach miałem dziś zjazd jedną z nich. Przy trasach FR są znaki ale niema ścieżki. Czyli to jest prawdziwy freeride - wytycz sobie sam linie w dół przez krzaki. Tylko na co poszedł hajs od unii? Jedynie przy trasie DH było widać zarys singla ale był on zarośnięty, zakrzaczony i ogólnie nie zachęcał do jazdy. Wyglądał jak by nikt nim w tym roku nie jechał. Później dowiedziałem się, że te trasy są "zamknięte" od 3 lat - wyłączyli dołnhilowcom wyciąg i od tej pory prawie nikt ich nie używa.
Mapa tras DH
Kamienna Laworta wcale nie jest kamienna
Zdecydowaliśmy, że zjeżdżamy niebieskim szlakiem ale to nie była dobra decyzja. Czekała na nas zwykła droga leśna. Zjazd DH pewnie przyniósł by nam jakieś emocje, negatywne lub pozytywne ale przynajmniej było by o czym pisać. Przecinamy drogę z betonowcyh płyt i dalej mamy już "klasyczny niebieski karpacki" czyli krzaki i błoto. Trochę strach, ze względu na możliwi kontakt z Barszczem Sosnowskiego ale udało się dotrzeć do polnej drogi, która zaprowadziła nas do Łodyny. Okoliczne miejscowości wyglądają jak by czas zatrzymał tu się w latach 70 ubiegłego stulecia. Jedziemy rozwalonym asfaltem do Serednicy, uwagę przyciąga pasmo Ostrego Działu z kulminacją - Górą Dil (723 m.n.p.m). Przez regularne kształty wygląda jak usypany przez człowieka, olbrzymi wał.
Ostry Dział
Na mapie jest zaznaczony sklep więc nakładamy trochę drogi by tam dotrzeć. Niedługo poleje się zimna kolka! Niestety - sklep jest zamknięty. Pytam o niego miejscowych i dowiaduję się, że jest zamknięty od ... 10 lat. najbliższy sklep jest w Wańkowej - jakieś 8km. No dzięki, trochę nam nie po drodze. Szanse na to, że natrafimy na automat z napojami w ścianie stodoły (jak tydzień temu w Gorcach) w tej okolicy wynoszą ZERO procent. Ruszamy dalej obok PGRu obrośniętego Barszczem Sosnowskiego.
Sklep nieczynny od 10 lat
Urok PGRu
Mieliśmy przebić się przez pasmo Wysokiego Działu-Mosty (641 m.n.p.m). Polne dukty, ładne widoki, niestety szybko dopada nas typowo okoliczny problem czyli drogi istniejące jedynie na mapach. Zmusza mnie to do lekkiej modyfikacji planów, ale ostatecznie udaje się dotrzeć do Leszczowatego.
Upalny podjazd
Snopki
Mosty (641 m.n.p.m.), w oddali Ukraina
Tutaj znowu klimat końca świata. Lata 70. Na telefonie "Brak Sieci". To ja jestem jeszcze w Polsce? Jedziemy do Brelikowa, bo wg mapy jest tu sklep ale on również jest zamknięty (tym razem jedynie od 3 lat). Przykład tego jak polityka fiskalna państwa zabija smal-biznes. Robi się nieciekawie, woda się kończy, ja zaczynam mieć omamy, że pływam w morzu lodowatej pepsi-koli. Szkoda odpuszczać kawał trasy z powodów logistyczno-zaopatrzeniowych. Morale upada. Łukasz mówi, że jazda w taki upał na resztkach wody to najgorsze co może być. Ja kontrargumentuje, że są jednak gorsze rzeczy które mogą spotkać człowieka, np podtarcie się Barszczem Sosnowskiego, ostatecznie jednak muszę przyznać mu rację. Pozostaje nam starym, cygańskim sposobem wyżebrać trochę wody od miejscowych.
Hawira
Żebrząc o wodę
Udaje się i dzięki miłej pani napełniamy bukłaki lodowatą kranówką. Miły pan próbuje nam sprzedać swojego psa, przekonując, że to oswojony wilk. Mają tu nas chyba za kretynów z miasta. Jedziemy dalej - cel: przejechać kawałek pasma Chwaniowa z kulminacją - Brańcową (677 m.n.p.m). Biją tu źródła rzeki Wiar.
Pasmo Chwaniowa
Pierwszy "atak" na pasmo drogą zrywkową kończy się kompletną porażką. To jakie dramaty się tu działy, niech pozostanie tajemnicą wyrypy :D. Do pełni nieszczęścia brakowało chyba jedynie bliskiego spotkania z niedźwiedziem :D. Tak to jest jak nie słucha się rad doświadczonego kierownika :D. Odpuszczamy i jedziemy szutrem do niebieskiego szlaku, którym chcieliśmy wejść na Brańcową i z niej zjechać. Droga nawet jest i wydaje się ok ale ostatecznie z tajemniczych powodów kolejny raz odpuszczamy. Przebicie się niebieskim szlakiem do Leszczowatego okazuje się niemożliwe, ze względu na krzaki po pas, wracamy więc po własnych śladach. Grzeje niemiłosiernie, jedziemy asfaltem do Łodyny. Tu kolejny sklep, zaznaczony na mapie - niestety nie ma po nim śladu. Na szczęście jest czynny zajazd. Litr lodowatych płynów wypity w klimatyzowanym pomieszczeniu dodaje sił. Wracamy na Lawortę 30 minutowym wypychem po stoku.
Chłop się zaparł i brnie
Na szczycie spotykamy dwóch, na oko 20-letnich chłopaków na freeridówkach. Są z płaskiego jak stół Chełma, pierwszy raz na rowerach w górach. Chyba trochę nie wiedzieli co robić, proponuję więc wspólny zjazd zielonym do Ustrzyk, który na mapie wyglądał na krótki acz intensywny. No i to w końcu było to. Stromo i po korzeniach. To niesamowite jak 120 sekund konkretnej roboty potrafi zatrzeć negatywne wrażenie z całego dnia kitrania się po paździerzach. Dla mnie i Łukasza to był miodny, bardzo dobry zjazd ale dla chłopaków chyba największy hardkor w życiu :). Chwilę czekaliśmy na nich na dole. Widać, ze były emocje i problemy z hamulcami. Nic dziwnego - 90kg byczki ponad 190 cm wzrostu, rowery po 17kg a hamulce - najniższy model shimano na klockach żywicznych. Dajemy im kilka porad, krótki wykład o hamplach i rodzajach klocków. Wspólnie dojeżdżamy do centrum miasta, gdzie my się pakujemy i wracamy do Rzeszowa. Trudno było by mi ocenić tę wyrypę na szczęście zjazd zielonym uratował ten dzień. Do Ustrzyk na bank wrócę, bo okoliczne górki mają dobry układ poziomic ale będę się wtedy trzymał szlaków bliżej miasta.
Grzej Słoneczko
Środa, 22 lipca 2015 · dodano: 22.07.2015 | Komentarze 0
Gdy tylko nachodzi mnie ochota narzekać na upały wizualizuję sobie co będzie w zimie.Testy ... piwne
Wtorek, 21 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 2
Przejażdżka z Sebą. Na Babiej Górze w Niechobrzu takie coś się odbywało:Na zajawce
Tymczasem w sobotę dostałem od Pawła 2 bieszczadzkie piwa marki Ursa. Piwo co prawda nie jest moim alkoholem pierwszego wyboru ani nawet drugiego ale jak coś jest bieszczadzkie to trzeba spróbować. W końcu w Bieszczadach robią same dobre rzeczy, np serial Wataha, niebieski szlak z Łopiennika do Baligrodu, czy schody na Tarnicę. No to zdrowie.
Pierwsza butelka: Ursa Rozbawiony, a może raczej (wnikliwiej spoglądając na etykietę po spożyciu) RoY Zbawiony - bardzo lekkie, jasne piwo, praktycznie bez goryczki, przyjemne, orzeźwiające. Myślę, że idealnie nadało by się do przepijania bimbru - dla kobiet oczywiście. Gdyby jakiś mężczyzna w mojej obecności przepijał bimber, którym częstuję - uznał bym to za zniewagę.
Ursa - Rozbawiony
Ursa - Deszcz w Cisnej - ciemne piwo, które najlepiej okresił Paweł - smakuje jak byś pił kiełbasę z grila. Kiełbasa i procenty to moje ulubione połączenie także smakowało mi.
Ursa - Deszcz w Cisnej
Na pewno to lepsze niż typowa masówka koncernów piwowarskich. Słyszałem, że te piwa są drogie ale ja je dostałem za darmo, więc tego aspektu nie poruszam. Trzeba im przyznać, że butelki mają bardzo ładne. Chętnie spróbuję innych rodzajów, a Ursie życzę jak najlepiej.
Gorczańska dziidaaa
Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 19.07.2015 | Komentarze 7
Nie ma to jak od czasu do czasu odwiedzić jakiś kompletnie nieznany górski rejon, wszystko wydaje się wtedy takie nowe, tajemnicze i amerykańskie. Kiedy to robić jak nie w lecie, gdy dni są najdłuższe. Tak rozumując postanowiliśmy się dziś wybrać w Gorce. Podróż autem była dość długa ale za to obfitowała w liczne atrakcje jak np przejazd obok najsławniejszej, cygańskiej faveli w Polsce. Ostatecznie około godziny 9 udało nam się dotrzeć do Ochotnicy Dolnej, skąd ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Lubania (1211 m.n.p.m). Niedaleko przed granią postanowiliśmy skrócić trochę drogę kierując się na drogę gruntową zmierzającą wprost do szczytu. Droga okazała się kamienistym, stromym strumieniem, wypych zdawał się nie mieć końca ale i tak było fajnie. Chłód strumienia pozwalał lepiej znosić panujący upał.Początkowo da się jechać
Ale później już trzeba pchać
I tak przez jakąś godzinę
No już prawie
Końcówka podejścia podejścia pod szczyt już konkretnie stroma i pełna luźnych, dużych kamieni. Na Lubaniu spotkaliśmy kilkoro turystów. Ze szczyty jest fenomenalny widok na Jezioro Czorsztyńskie, oraz mocno zamglone dziś Tatry.
Widoczki z Lubania #1
Widoczki z Lubania #2
Widoczki z Lubania #3
Po odpoczynku ruszyliśmy z powrotem bo dziś naszym celem był najwyższy szczyt Gorców - Turbacz (1310 m.n.p.m). Zastanawiałem się czy zjazd po kamienistej stromiźnie, którą podchodziliśmy będzie trudny ale w praktycy było łatwo, przynajmniej na zaciśniętych hamplach ;). Dalsza jazda czerwonym szlakiem na zachód to czysta poezja. Wiele km interwału o tendencji spadkowej. Szlaki to szerokie korzenno-kamienne autostrady. Doznania z jazdy zupełnie inne niż 2 tygodnie temu, podczas przecierania Łopiennika. Na zjazdach można puszczać się bez hamulców krzycząc "dziidaaaa". Krzyk po to by uprzedzić nadciągających z naprzeciwka rowerzystów. Wychowani na Bieszczadach i Niskim, przeżyliśmy dziś lekki szok kulturowy, bo spotkaliśmy na tym szlaku jakieś 8 osób na rowerach. Na konkretnych maszynach i konkretnie wyposażonych. Wyglądaliśmy przy nich jak ubodzy kuzyni ze wschodu, dzikusy z Podkarpacia odziani w wilcze skóry.
Dzidowanie było naprawdę przyjemnie ale uczciwie trzeba przyznać, że zdarzały się także techniczne odcinki, dziś jednak pokonywaliśmy je głównie pod górę. Z jedną taką sekcją postanowiłem się zmierzyć.
Na górze próbowałem coś kombinować ale i tak najskuteczniejsza była by tu dzida
Poza dobrą jazdą towarzyszyły nam przyjemne widoki za równo na północ jak i na południe. Niestety tatry całkiem zniknęły w chmurach. Po jakimś czasie w chmurach zniknęły także Pieniny, a z oddali dochodził coraz wyraźniejszy odgłos grzmotów. Zlaliśmy to kompletnie łudząc się, że nas nie dosięgnie. Oczywiście dopadło nas na przełęczy o wdzięcznej nazwie Knurowska. Spędziliśmy tam trochę czasu, czekając aż się przejaśni. No i w końcu przeszło, więc ruszyliśmy dalej. Na burzę wciąż się zanosiło ale kolejny raz olaliśmy to i ze zdroworozsądkowego punktu widzenia była to zła decyzja. Często złe decyzje powodują lawinę ciekawych wydarzeń i tak też było dzisiaj.
Selfi burzowe
Najpierw standardowa akcja - skończyła mi się woda w bukłaku i czułem nadchodzący dramat. Do schroniska na Turbaczu było jeszcze daleko, a z mapy wynikało, że nic właściwie po drodze nie ma. W Bieszczadach czekało by mnie konanie z pragnienia. I wtedy wydarzyło się coś, dzięki czemu zaczynam doceniać uroki zurbanizowanych i cywilizowanych gór. W lesie przy szlaku wyrósł pensjonat, przy nim stodoła, a w ścianie stodoły ... automat z napojami :D. Początkowo myślałem, że mam omamy ale 1 litr chłodnej mineralki uświadomił mi, że to nie fatamorgana. Tanio może nie było ale i tak podziwiam pomysł i inicjatywę. Oszczędziło nam to sporo cierpienia.
Pomysł na biznes
Czerwony szlak na Turbacz oznaczony jest jako rowerowy. Przyzwyczaiłem się, że szlaki rowerowe w górach są tak znaczone, żeby sakwiarz to ogarnął ale tu jest inaczej. Początkowo szlak jest spokojny ale dalej jest kilka konkretnych stromizn po korzeniach i kamieniach. Dziś dodatkowo było sporo gorczańskiego błota, które choć nie oblepia opon to jest bardzo śliskie. Było trochę wspinaczki. Szlak odznaczyłem jako 'do zjechania', nie wiedząc wtedy, że przyjdzie mi zjechać to jeszcze dziś. Tak jak pisałem powyżej - naszym celem był Turbacz i powrót zielonym szlakiem.
Na 5 minut przed ulewą
Niestety, gdy byliśmy jakieś 2km od szczytu, w okolicy Kiczery (1282 m.n.p.m) Matka Natura zaczęła ciskać z nieba ogniste dzidy. I to tak konkretnie, dodatkowo tęgo lunęło. Jedyna rozsądna decyzja - powrót najkrótszą drogą, czyli w tył zwrot. Najpierw dzida przez pola, żeby jak najszybciej zniknąć z otwartej przestrzeni, a potem sekcja leśna. Oj, co tam się działo na tej sekcji, to była naprawdę gruba impreza. Napisał bym, że było ślisko ale musiał bym skłamać - było ULTRAŚLISKO. Okazało się, że ten szlak też można jechać na dzidę, i że na dzidę można lecieć nawet na maxa hamując i na zablokowanych kołach. Najciekawiej było oczywiście w najbardziej stromym miejscu. Daku ciął na piecu przez środek, skacząc z kamienia na kamień, Łukasz sklejał po prawej, ja po lewej. Paweł standardowo pokonał sekcję najszybciej, tymczasem okazało się, że linia moja i Łukasza łączą się w jedną i że nie ma tam miejsca dla nas dwóch :D. Dodam jeszcze, że warunki do hamowania były zwyczajnie najgorsze. Jak udało nam się uniknąć zderzenia i wjechać w to kolejno - nie wiem. Nasze dzidy niemalże się skrzyżowały ;). Dalej też było grubo. Rynny pełne kamieni, koleiny, fontanny błota, szalejąca nad głową burza. W normalnych warunkach był by to dobry zjazd - jeden z wielu. Dziś był to jeden z lepszych zjazdów w moim życiu. Głownie dzięki nowemu rowerowi który, choć to brzmi jak reklama podpasek - sprawiał, że czułem się pewnie i komfortowo, nawet w tych mocno niesprzyjających warunkach ;). W końcu znaleźliśmy wiatę, pod którą chwilę posiedzieliśmy.
Selfi nędzy i rozpaczy
Deszcz nadal padał ale pioruny przestały walić, więc ruszyliśmy dalej. Pozostał 10km zjazd asfaltem. Zjazd mokrą szosą podczas ulewy na grubych oponach to tak jak by ktoś mi przystawił kerchera do twarzy. Miejscami nic nie widziałem i jechałem na radar. Oczywiście przestało padać jak byliśmy przy samochodzie. Na koniec, po raz pierwszy w tym sezonie, starym zwyczajem podkarpackich barbarzyńców - wykąpaliśmy się w miejscowej rzece razem z rowerami. Gdy odjeżdżaliśmy z parkingu świeciło już piękne słońce. Wyjazd choć niedokończony to był jednym z lepszych w tym sezonie. Gorce to wspaniałe góry, czuję, że nasza ekipa jeszcze nie raz tu zawita.
Testy błotno-deszczowe
Poniedziałek, 13 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 6
Zmieniłem jednak mostek z 70mm na 50mm i jest lepiej. Dodatkowo na przód założyłem tarczę pływającą Could. To koniec zmian na jakiś czas. Nic tylko jeździć bo ten rower to jest banger.Pełnia sezonu
Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 5
O tej porze roku to się powinno jeździć w najbardziej oddalone rejony kraju ale ja w piątek wróciłem do domu o 22 i nie miałem ochoty na dalekie eskapady. Jeździć jednak trzeba bo letni czas szybko mija więc z Sebą i Sebą wybraliśmy się dziś do Sanoka pojeździć po Górach Słonnych. Staram się tam pokazać przynajmniej raz do roku, bo to świetne tereny do mtb, relatywnie blisko Rzeszowa. Rano było dość chłodno ale wiedziałem, że pierwsze podjazdy szybko nas rozgrzeją. Chłopaki od początku dość mocno szarpią. Seba coś tam mówił, że 2 tygodnie nie jeździł i jest bez formy ale nie dałem się nabrać. Dobrze wiem, że nawet jak by Seba te 2 tygodnie nie tylko nie jeździł ale także nie trzeźwiał to i tak by mnie zniszczył na każdym podjeździe, tak też dziś było ;). Dość szybko dotarliśmy w górne części pasma, na najciekawsze tereny rezerwatu.Nad przepaścią
Seba walczy z kiepą przy Orlim Kamieniu
Minęliśmy Orli Kamień i rozpoczęliśmy zjazd żółtym Olechwoskim z powrotem do Sanoka. Gdy jechałem ten szlak w zeszłym roku to był to dla mnie kompletny hardkor. Zastanawiałem się, czy teraz będzie podobnie. Często podczas pokonywania szlaku po raz drugi poziom trudności wydaje się mniejszy, a jazda nie dostarcza tylu emocji. Dziś było jeszcze lepiej niż rok temu :D. Ostatnie ulewy wydrążyły na miejscowych ścianach głębokie koleiny. Jak to zobaczyłem ze szczytu pierwszej, tej najdłuższej, to od razu miałem pełne galoty. Mimo momentu zawahania zjechałem całość i to na wyciągniętej sztycy :D. W nowym rowerze nie czuję już takiej potrzeby zniżania siodełka, czasem o tym zwyczajnie zapominam. Druga ściana też dostarczyła trochę wrażeń, było o czym gadać na dole. Szlak, choć krótki, jest dla mnie jednym z lepszych na Podkarpaciu. Gdybym mieszkał w Sanoku to zaczynał bym każdy dzień od tego docinka. Siepał bym go tak długo, aż zjeżdżał bym go z zamkniętymi oczami, ziewając. Wtedy uznał bym, że w mtb osiągnąłem już wszystko i zajął się ... nie wiem ... może lotami w kosmos.
Sanok z północy
Po przejechaniu przez miasto wbiliśmy na niebieski szlak przez wzgórza okalające Sanok od południa. Długi podjazd, a potem bardzo przyjemna jazda grzbietem z widokami na Sanok po lewej i Beskid Niski oraz Bieszczady po prawej. Idealna pogoda na rower, około 20 stopni, słońce i względnie sucho, pierwszy raz w tym roku poczułem, że są wakacje.
Sanok z południa
Żurawinka-Kuty
Szybowisko w Bezmiechowej
Polny zjazd do miejscowości Poraż, trochę jazdy asfaltem przez malowniczą wioskę i dotarliśmy do ruin klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu. Bywałem tu już, nie-rowerowo, ale bardzo lubię te ruiny bo pozwolono im być ruinami. Dodatkowo na wierzy utworzono punkt widokowy.
Ruiny klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu
Wnętrze ruin
Goście na górze
Goście na dole
Widok z klasztornej wieży
Góry Słonne
Z klasztoru ruszyliśmy na kolejne ruiny, tym razem zamek Sobień. W Zagórzu lekko zabłądziliśmy wjeżdżając na teren jakiegoś zakładu, także poza zabytkami było też trochę klimatów industrialnych. San pokonaliśmy mostem kolejowym.
Kanon MTB - pokonywanie wiaduktów kolejowych
Dojazd do Sobienia już asfaltem, tak krótka sesja zdjęciowa i posiłek w przydrożnym barze. Siedzimy, jemy zapieksy, pijemy kolkę - jest pięknie.
Kajaki na Sanie
Na Sobieniu
Aż nie chciało się ruszać. Po posiłku wbita z powrotem na Orli Kamień i stamtąd już mocnym interwałem niebieskiego szlaku do Międzybrodzia i asfaltem do auta. Udany dzień. Dzięki chłopaki za jazdę, fajni z was towarzysze. Następna wyrypa pewnie już gdzieś dalej.
Coś pokropiło
Czwartek, 9 lipca 2015 · dodano: 09.07.2015 | Komentarze 6
Miały być dziś testy babickie ale popołudniowe opady je odwołały. To chyba pierwszy raz w tym roku, że po ładnym dniu pogoda zaczyna się psuć gdy chcę wyjść na rower. W zeszłym roku bywało tak dużo, dużo częściej. Jak dotąd to jeden z najsuchszych sezonów jakie pamiętam. Oby się to teraz bardzo nie pokiełbasiło.RAW od Pawła z sobotniego tygla na Łopienniku i Wysokim Dziale. Widać trochę dobrych faków.
Ugotowani
Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 05.07.2015 | Komentarze 4
Dziś to może zacznę od tego, że zmieniłem opony. W nowym rowerze zastałem Nobby Nic Perfromace 27.5", szerokość: 2.25, waga: 619g. O Nicach w starej wersji pisałem już kiedyś. Nowa wersja ma zmieniony bieżnik i trzeba przyznać, że nie wygląda już tak bardzo metroseksualnie. Niestety co do jazdy to niewiele się zmieniło - to opona na suche szutry i asfalty. Musiała odejść.Jeśli chodzi o gumy to jestem dość konserwatywny, także wybór mógł być tylko jeden :).
PRZÓD: Kenda Nevegal 27.5”, szerokość: 2.35, waga: 769g bieżnik - stara wersja. Klasyk. Legenda. Arcydzieło sztuki oponiarstwa. Bieżnik wygląda jak by go wykuł w gumie sam Michał Anioł. Czuć w tym produkcie tchnienie geniuszu. Na wersji 26” przejechałem kupę km - faki, krzaki, błota - wiem, że mnie nie zawiedzie.
TYŁ: Kenda Nevegal 27.5”, szerokość: 2.1, waga: 661g, bieżnik - nowa wersja - hmm.. byłem w szoku, bieżnik jest bardzo delikatny w porównaniu do starej wersji. Bał bym się mieć coś takiego na przedzie. Na napędową powinna się nadać. Jak Kendzie poszło ulepszanie ideału? Czas pokaże.
Tak dozbrojonym rowerem ruszyłem z chłopakami na eksplorację bieszczadzkiej dziczy. Zaczęliśmy podobnie, jak podczas jak dotąd najlepszej wyrypy tego roku od wspinaczki na Łopiennik z Doliny Niedźwiedziej. Od tego czasu minęły jakieś 4 tygodnie, roślinność znacząco wybujała, a temperatura powietrza wzrosła. Upał od samego początku dawał popalić.
W bieszczadzkiej dziczy
Na szczycie Łopiennika (1069 m.n.p.m.) bardzo kusił czarny do Dołżycy, którym zjeżdżaliśmy ostatnio. Dziś jednak mieliśmy planowo eksplorować niebieski do Baligrodu. Czytałem relacje, że ten szlak, jest mało uczęszczany i zakrzaczony ale liczyłem w swojej naiwności, że w dobie urbanizacji Bieszczadów ktoś to choć trochę uprzątnął. Standardowo - przeliczyłem się. Tzw. "WATAHA EFFECT" jeszcze tu nie dotarł ;). Szlak wiedzie przez Durną (979 m.n.p.m), Berdo (890 m.n.p.m) i Kropiwne (747 m.n.p.m), jest wymagającym techniczno-fizicznie interwałem. Jest tam kilka naprawdę ciekawych sekcji i faków, które mogą pokonać. Niestety liczba zwalonych drzew i jeżynowych alejek jest zbyt duża, żebym mógł to komukolwiek polecić. Porażka. Pociąłem skórę na piszczelach bardziej niż na Brincovej.
Sekcje techniczne na niebieskim szlaku :D
Na Durnej (979 m.n.p.m)
Do samego końca liczyłem, że coś uratuje ten szlak, niestety nawet konkretna stromizna, przed samym pomnikiem poległych żołnierzy nie zatarła negatywnego wrażenia, że mogliśmy ten czas wykorzystać lepiej, np kolejny raz zjeżdżając czarnym do Dołżycy hehe. Dodatkowo ten upał nas centralnie ugotował. Na końcu szlaku, przy pomniku zdecydowaliśmy, że zmieniamy plany i zamiast ataku na kolejną górkę zwyczajnie jedziemy do ... baru.
Pomnik żołnierzy poległych w walkach z UPA
Posiłek w barze w Jabłonkach był całkiem całkiem. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że dziś jest słaba pogoda na rower, odpuszczamy jedną górkę i tarabanimy się prosto czarnym szlakiem na Wysoki Dział w okolice Wołosania (1071 m.n.p.m). Długi podjazd szutrem w pełnym słońcu sprawił, że gdy wjechaliśmy do lasu byłem już czerwony jak rak po spożyciu. Potem jeszcze kilka km wspinaczki i dotarliśmy do Głównego Szlaku Beskidzkiego. Tu już mieliśmy singiel najwyższej jakości i przyjemny chłód lasu. Fajnie się jechało, aczkolwiek zjazdy z Sasowa (1010 m.n.p.m), Osiny (963 m.n.p.m.) i Hona (820 m.n.p.m), którymi tak zachwycałem się rok temu, dziś były jakieś takie zwyczajne. Oczywiście nadal jazda tam to mega frajda ale dziś nie było walki o życie i zalewu adrenaliny. Nie wiem czy to nowy rower, idealne warunki gruntowe, czy zwyczajnie jestem już tak zblazowany ale nawet nie wydawało mi się że jest tam jakoś bardzo stromo.
Na koniec widoczek - Chyrlata (1103) i Montragona (990 m.n.p.m)
Wycieńczeni zjechaliśmy do Cisnej do sklepu. Potem już tylko asfaltowy powrót do Dołżycy, trochę szydery z jedynych 300m DDR-a w całych Bieszczadach, jakie tu ostatnio zrobili oraz salut-hołd dla wylotu czarnego szlaku u stóp Falowej :D i wyrypa dobiegła końca. Dziś jakoś bez szału ale to przez ten upał i krzaki na Łopienniku. Gorąc taki, że nie chciało mi się nawet wyciągać aparatu, czy kamerki, zresztą widoków to dziś za bardzo nie było.
Giant przeszedł pierwszy, poważny test na piątkę z minusem. Zjechałem dziś parę konkretnych faków, maszyna straciła dziewictwo. Minus za problemy ze sztycą ale nie będę na razie o tym pisał do czasu aż nie wyjaśnię tego z dystrybutorem. Ogólnie jeździ się rewelacyjnie ale muszę się przyzwyczaić do dłuższej niż w Forcu bazy kół. Jest moc, potencjał i zajawa, więc dalsza część sezonu zapowiada się niezwykle interesująco ;).