Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
40.50 km 35.00 km teren
03:30 h 11.57 km/h:
Podjazdy:1690 m
Rozbójnicy:

Faki, na które czekałem

Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 6

Po 2 weekendach bez wyrypy miałem ochotę się tak konkretnie skatować i upodlić. Zmasakrować. Zabytki, zwiedzanie, widoczki są fajne ale dziś chciałem się solidnie przestraszyć, walczyć o życie na zjazdach i zdychać na podjazdo-wypychach. Chciałem też uciec od tłumów turystów przewalających się przez popularne góry w długie weekendy. Rzut oka na kolekcję planowanych tras i wpadło na Beskid Niski zachodni. Razem z Łukaszem wyruszyliśmy z leśnego parkingu w miejscowości Krzywa. Pierwszy cel - Popowe Wierchy. Część dzisiejszej trasy pokrywała się z pamiętnym wypadem z jesieni z zeszłego roku, ale jak coś jest dobre to trzeba to czasem powtórzyć. Zjazd singlem z Popowych można porównać jedynie do jazdy po schodach ... z korzeni. Jest ich tu cała masa w najróżniejszych konfiguracjach - korzenie pionowe, poziome, ukośne, połączone szeregowo, równolegle, piętrowe, korzenie jedno i wielospadowe. Nie zdziwię się jak to kiedyś ogrodzą i zrobią rezerwat "Korzeń". Wyjaśnienie tego zjazdu uprzyjemnia dodatkowo dość konkretna stromizna oraz siatka chroniąca sadzonki umieszczona przy samej ścieżce. Z kierą 800mm bym się nie zmieścił, trzeba by było znosić rower w poprzek albo ciąć przez krzaki :). Ten zjazd nas rozgrzał, jeśli spałem to po tym się obudziłem :). Łukasz trochę kręcił nosem bo nie mógł się rozpędzić do swojej ulubionej prędkości WARP3 ale i tak było dobrze.

Popowe Wierchy (684 m.n.pm)
Popowe Wierchy (684 m.n.pm) 

Rotunda (771 m.n.p.m) od łagodnej strony
Rotunda (771 m.n.p.m) od łagodnej strony

Następny kierunek - podjazd Rotunda, poszedł dość sprawnie. Zjazd z tej góry na zachód jest naprawę miodny. Najpierw płynny singiel, potem krótka ścianka i kamule. Ten zjazd rządzi. Sprawę trochę popsuł fakt, że spotkaliśmy pierwszych turystów, więc trzeba było zwolnić, powiedzieć  "dzień dobry" i "dziękuję", uśmiechnąć się. W końcu jak by nie było to piesze szlaki, nie wypada się zbytnio panoszyć. Mimo wszystko mógłbym to zjeżdżać codziennie. 
Na dole czuć zajawkę ale przed nami gehenna - wypych na Kozie Żebro. Co prawda to Kozie Żebro nie jest aż tak strome jak Kozie Żebro w Górach Grybowskich ale i tak sam się dziwię, że można sobie 2 raz fundować taką katorgę, tym razem w pełni świadomie. I co więcej - wrócę tu po raz 3 ale tym razem pojadę to w dół :).
Na Kozim też spotkaliśmy turystów ale już dużo mniej niż na Rotundzie. Lubię puste szlaki i puste góry, z 2 strony to dobrze, że ludzie zaczynają w końcu żyć we własnym kraju, a nie tylko browar i plaża. Liczba turystów w górach z każdym rokiem wzrasta i nawet taki laik jak ja to zauważa.
Na Kozim nadszedł czas na nowości - zjazd zielonym do Wysowej. Jakoś wiele się po tym zjeździe nie spodziewałem ale pozytywnie mnie zaskoczył. Zaczął się niemrawo i jest taki bardziej na "dzidę" niż techniczny ale dobrego "pieca" po luźnych kamieniach nie sposób nie docenić. Niestety w połowie zjazdu wjechałem w kupę gałęzi pozostawionych na środku drogi przez życzliwych drwali. Rzuciło mnie od prawa do lewa i usłyszałem PSSSSSSS. Krzyczałem za Łukaszem ale on rozwinął właśnie WARP3 więc nie słyszał i potem miał stresa bo czekał na mnie na dole, ja nie nadjeżdżałem. Dodzwonić się nie mógł bo nie było zasięgu :D. Ja w tym czasie machałem pompką-koniobijką bluzgając na czym świat stoi. Koniec z tym, zaczynam wozić normalną pompkę.

Ups #1
Ups #1

Przebita guma zawsze psuje nastrój ale na to jest dobre lekarstwo - syty posiłek. Zjechaliśmy do Wysowej i rozgościliśmy się w jakimś lokalu. Solidarnie zdecydowaliśmy się skosztować "lokalnych" przysmaków i zamówiliśmy po Pierożku Wysowskim. Danie okazało się być szynką z serem zapieczoną w cieście z pizzy. Co by nie mówić - dobre to było.

Pierożek Wysowski
Pierożek Wysowski

Nadszedł czas by wstać od stołu i ruszyć dalej. Niebieski szlak zaprowadził nas na granicę PL-Słowacką i dalej na Obicz (788 m.n.p.m). Góra na mapie niepozorna ale zjazd z niej do przełęczy Regetowskiej był konkretny. Dużo, dużo korzeni - polecam. Dalszy szlak na Jaworzynę Konieczniańską wpisany na listę "do zjechania". Co prawda nie jest tak stromy jak czerwony na Kozie Żebro ale za to bardziej kamienisty i ukorzeniony.

Wypych na Jaworzynę Konieczniańską
Wypych na Jaworzynę Konieczniańską

Wypych był ciężki - upał dawał się coraz bardziej we znaki. Szczyt Jaworzyna do długa, wąska jakby wydma, po której wije się singiel. Jest nawet trochę widoków na północ, pomiędzy drzewami.

Widok z przecinki
Widok z przecinki

Zjazd granicą na północ zasługuje pewnie na osobny wpis. Wiedziałem, że będzie tam parę ścianek ale to co tam było to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Chore piony! I choć ścianki nie są bardzo długie, to kolejny raz pozdrawiam małopolskich znakarzy szlaków - to muszą być jacyś zatwardziali dołnhilowcy. Ten zjazd to były faki na które czekałem. Pierwsza ściana - pion po korzeniach. Jak to zobaczyłem do głosu szybko doszedł mój "wewnętrzny cziken". Pokazał mi łatwą drogę - "zejdź z roweru, sprowadź, po co się stresować, po co się narażać? Bohatera zrobisz z siebie w notce na blogu - przecież większość tak robi” :D. Tym razem zdusiłem chama szybko i podjąłem walkę. „Dzida" albo „bida".  I tak zacząłem orać w dół, trochę przyjanuszowałem, trochę przyfarciłem, w paru miejscach zamknąłem oczy modląc się w myślach, resztę rower sam zjechał i znalazłem się na dole :D. Cały!
Potem trochę płaskiego i ścianka numer 2. Tu niestety walkę z "wewnętrznym czikenem" przegrałem. Bylem jeszcze pod wpływem ścianki nr 1, gdzie wystrzelałem się całej ikry :), poza tym z góry nie było widać co jest na dole. Schodząc miałem okazję się przyjrzeć i żałowałem swojej decyzji. Do zjechania. Przypomina trochę ściankę z Przedmieścia Czudeckiego tylko jest bardziej stroma, jest gdzie trenować - także wrócę na rewanż.
Przed ścianką nr 3 - miałem wymuszoną przerwę - złapałem badyla w przerzutkę, powykrzywiało ją i do końca wyrypy nie mogłem już wrzucać na młynek.

Przerzutka wygląda jakoś tak inaczej ... UPS #2!
Przerzutka na godzinie 7 ... UPS #2!

Dwie awarie w 1 dzień - bywa i tak. Grunt, że ścianka nr 3 - bez problemu. W sumie najłatwiejsza - takie to mam pod domem. Czwarta i ostatnia to już większy kaliber, konkretna franca ale za to bardzo szeroka  - chwila strachu i wyjaśniona. Chwała temu zjazdowi :). 
Po tych wyczynach mieliśmy jechać dalej granicą ale przez moją awarię i zmęczenie spowodowane upałem stwierdziliśmy, że skracamy. Zjechaliśmy turbo leśnym szutrem do Krzywej

Jaworzyna Konieczniańska (881 m.n.p.m) już po zjeździe
Jaworzyna Konieczniańska (881 m.n.p.m) już po zjeździe

Tu też mieliśmy objeżdżać Popowe szutrami ale ze względu na upał zdecydowaliśmy się na drogę przez las. -5km kosztem 15 minutowego wypychu, podczas którego mogłem uważnie obejrzeć rezerwuar korzeni, który zjeżdżaliśmy rano.
Na parkingu słaniałem się na nogach, czy ten dzień mógłby być jeszcze lepszy? Okazało się, że tak, bo Łukasz wręczył mi zaległy geszeft za starą przysługę - produkt z gorzelni od Brusa Willisa.

Regeneracja będzie udana
Regeneracja będzie udana

A ja się martwiłem, że nie mam się czym nawodnić w drodze do domu :). Morda mi się śmiała. Gdzieś tam w głębi czachy coś mówiło mi, że przecież miałem 2 awarie i że cieszę się chyba z własnej głupoty. To pewnie był ten smutas - głos rozsądku - kto by go tam słuchał. Wspomnienia są wieczne a przerzutkę naprostuję choćby i gumowym młotkiem. Co za trip, obym nigdy nie wydoroślał :). Zdrówko!





Dane wyjazdu:
34.20 km 22.00 km teren
02:18 h 14.87 km/h:
Podjazdy:490 m

Dyskretny urok powtarzalności

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 0

Nawet po oklepanych miejscówkach jeździ mi się tak dobrze, że aż nie chce mi się już o tym pisać :). Ogólnie to jak na razie ten sezon pogodowo bije poprzedni na łeb.

Dane wyjazdu:
36.70 km 18.00 km teren
02:10 h 16.94 km/h:
Podjazdy:388 m
Rozbójnicy:

Błocina

Wtorek, 2 czerwca 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 0

Jazda z Łukaszem i Mariuszem. Czarny rowerowy na Słocinie po tym jak puścili nim Skandię wygląda jak stratowany przez stado bizonów, tarki się robią jak w jakimś bikeparku.

Dane wyjazdu:
79.20 km 49.00 km teren
05:10 h 15.33 km/h:
Podjazdy:1290 m
Rozbójnicy:

Jaram się

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 5

Pogoda odwołała kolejną wyrypę z rzędu. W praktyce okazało się, że wschodnie rejony województwa były dziś do pojechania ale nie ma to znaczenia. Jaram się jazdą moim  nowym/starym rowerem, objeżdżone miejscówki zyskały całkiem nowy wymiar. Ostatni raz tak miałem 5 lat temu podczas "miesiąca miodowego" z fulem gdy się przesiadłem nań z hardaila. Wbicie tych tulei, niby kilka mm różnicy, a wniosło sporo ożywienia w mój skostniały "związek" z Forcem. Powiew świeżości. Krocząc chwiejnym krokiem drogą ryzykownych porównań muszę napisać, że Forc z oziębłej dewotki zmieniła się w chętną do zabawy, wyuzdaną tygrysicę. Z materialnych rzeczy w życiu większą przyjemność niż jazda tym rowerem sprawia mi jedynie spożywanie zawartość mojego barku. Prawie zaczynam rozważać rezygnacje ze zmiany starej, sprawdzonej maszyny na świeżą młódkę. To, że czasem rama za bardzo jęczy przestaje mieć znaczenie :). A może te tuleje działają jak placebo? A może to kryzys wieku średniego? Nie wiem - grunt, że dobrze się bawię.
Dziś z chłopakami wybrałem się na Wilcze. Wiadomo - standardowa "pielgrzymka" na najbliższy Rzeszowa ołver-500metrowiec raz w sezonie musi się dokonać. Z tym, że dziś Wilcze było celem drugorzędnym, bo przede wszystkim mieliśmy się dobrze bawić. I tak oto dojazd na Wilcze zajął nam ponad 40 km :D. To jedna z najdłuższych tras na Wilcze w historii. Za to dziś zaliczyliśmy kilka ciekawych miejscówek:
- żółty z Łanów do Tyczyna
- strava-segment Przylasek zjazd
- fenomenalną drogę z Przylasku do Straszydla, którą dziś pokazał mi Seba
- Banię, gdzie zawitałem w poszukiwaniu strava-segmentu "Korzenie" - zjechaliśmy super zjazd po korzeniach ale to chyba nie było to
- zjazd z Wilczego
- zjazd DH Babica
Sporo się wytłukliśmy w ciężkich, błotnych warunkach. Dobry trip. Dzięki chłopaki za cierpliwość. Na szczęście zdążyliśmy przed burzą - zaczęła się 15 minut po tym jak wszedłem do mieszkania. Fotorelacja:

Z morza tyczyńskich traw wyłania się Seba
Z morza tyczyńskich traw wyłania się Seba

Goście jadą, nie czekają
Goście jadą, nie czekają

Reverb team?
Reverb team? Ta sztyca to już PODKARPACKI STYL

Trzech mrocznych typów spod ciemnej gwiazdy
Trzech mrocznych typów spod ciemnej gwiazdy

Na koniec jeszcze się pochwalę, że zaliczyłem pierwszy Strava-czeledż w życiu. Majowy klimbing-czelendż zaliczyłem z wynikiem 6,837 m w pionie w dniach 9-31 maj, na co potrzebowałem przejechać około 400 km. Śmieszna ta zabawa ale motywuje.




Dane wyjazdu:
29.60 km 14.00 km teren
02:00 h 14.80 km/h:
Podjazdy:343 m

Żałuję

Czwartek, 28 maja 2015 · dodano: 28.05.2015 | Komentarze 3

Dziś kolejny dzień testów tulei offsetowych. No niestety, z przykrością muszę powiedzieć: ŻAŁUJĘ ...., że dokonałem tej modyfikacji dopiero teraz. Dziś jeździłem po miejscówkach, które znam najlepiej, żeby mieć dobre porównanie i muszę przyznać, że na stromiznach jest dużo stabilniej, pewniej, można powalczyć. Zmiana środka ciężkości odczuwalna jest też negatywnie na podjazdach - trudno. Jak na tym polega to całe enduro to ja to biorę :D.
Poza tym, to warunki w terenie pozytywnie mnie zaskoczyły - pomimo tęgich opadów były lepsze niż w sobotę. Tylko to zimno - na zjazdach tęskniłem za czapką. Na wzgórzach nad Woliczką szczekała (???) na mnie sarna. Ciekawe jak smakuje kiełbasa z tego stworzenia.

Dane wyjazdu:
41.50 km 21.00 km teren
02:20 h 17.79 km/h:
Podjazdy:209 m
Rozbójnicy:

Mroczny Bór

Poniedziałek, 25 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 0

Trochę płaskiego w Borze Głogowskim.

Paweł wrzucił parę sekwencji z kamerki z naszej wycieczki po Górach Grybowskich. Oczywiście wszystko wypłaszczone i nie widać tych ciekawostek na zjeździe z Koziego Żebra ;). 




Dane wyjazdu:
53.60 km 30.00 km teren
03:15 h 16.49 km/h:
Podjazdy:685 m
Rozbójnicy:

-10 milimetrów przyjemności

Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 23.05.2015 | Komentarze 5

Nie ma co ukrywać, że mój rower najlepsze lata ma już za sobą. Okazało się jednak, że jest sposób by relatywnie tanim kosztem staruszka torchę unowocześnić. I nie mam tu na myśli wsadzenia 29 calowych kół. Hasło klucz: tuleje montażowe. Takie coś na czym mocuje się damper do ramy przy pomocy śrub. Można je wymienić na tzw tuleje offsetowe, czyli takie w których otwór na śrubę jest przesunięty względem środka tulei o kilka mm.

Już słyszę jak ziomki mówią: no dobra ale po co? znowu coś wymyślasz!

O nie nie nie. Tym razem to ma głębsze uzasadnienie. Otóż zamontowanie takich tulei w odpowiedni sposób powoduje skrócenie długości montażowej dampera, co sprawia:

a) wypłaszczenie główki ramy o około 1.5 stopnia
b) obniżenie suportu o około 10mm

Teraz słyszę jak gadają: co ty dajesz? co to za śmieszne wartości? milimetry? dziesiętne części stopnia? Więcej byś zyskał przekładając szerszą oponę na z przodu na tył. ;)

Hehehe, spoko, ja też kiedyś myślałem, że im wyżej suport tym lepiej ale tak nie jest. Już tłumaczę. Obydwa te parametry wpływają na stabilność na stromiznach, w zakrętach oraz przy dużych prędkościach. Aktualnie w rowerach all-mountain kąt główki ramy (ang skrót: HA) to zakres 66-67.5 stopni, a Force ma przyjemnie brzmiące ale mocno starodawne 69. Natomiast wysokość suportu w tym rowerze to jakiś kompletny kosmos - prawie 35 cm. A niższy support to środek ciężkości niżej i bardziej do tyłu. No dobra, nie będę się dalej tlumaczył. Kupiłem tuleje za 140 zł z przesyłką. W późny czwartkowy wieczór zabrałem się za robotę. Zacząłem od zapodania 50 mililitrów podkarpackiego destylatu dla kurażu, żeby wzmóc precyzję oraz opanować to nieznośne drżenie rąk. Potem już tylko młotek, imadło, bum-bum-bum, yep-yep-yep i modyfikacja stała się faktem. Trochę się męczyłem bo miałem o 0.5cm za krótkie imadło ale pieściłem, pieściłem aż zmieściłem.

Tuleja ofsetowa
Tuleja ofsetowa - przód

Wizualnie rower zmienił się dość zauważalnie. Nie miałem czasu tego przetestować aż do dzisiaj. Na dzisiejszą, lokalną ustawkę z chłopakami jechałem doświadczając mieszanki strachu i podniecenia. Warunki jazdy być może nie sprzyjały - mega błoto - ale wytłukliśmy się dość konkretnie w fajnej atmosferze, czas więc na pierwsze wnioski. Z tymi tulejami jest jak …. na 2 randce … można sobie pozwolić na DUŻO, DUŻO więcej. Rower jest o wiele stabilniejszy, nie miota nim tak mocno przy większych prędkościach. Na ostateczną ocenę przyjdzie czas jak zjadę jakieś chore faki ale na tę chwilę nowe oblicze Forca bardzo mi pasuje. Dodatkowo jako bonus rama przestała skrzypieć! Tyle wygrać. W tym roku dzień dziecka wydarzył się dla mnie wyjątkowo wcześnie.

Błotna robota
Błotna robota

Przy okazji polecam  bardzo ciekawy blog, który natchnął mnie do tej zmiany. Gość pisze o sprzęcie, że nawet ja  (chyba) rozumiem. Polecam:

http://www.1enduro.pl





Dane wyjazdu:
65.80 km 35.00 km teren
04:20 h 15.18 km/h:
Podjazdy:1104 m

Poczuj ten teren

Wtorek, 19 maja 2015 · dodano: 19.05.2015 | Komentarze 2

Trafiło mi się dziś kawał dnia wolnego, wybrałem się więc na przegląd okolicy, bo ostatnio mało jeżdżę. Trzeba korzystać bo nadchodzi załamanie pogody numer 242049204 w tym roku. Grochowiczna, Przedmieście Czudeckie, Wielki Las - wieki mnie tam nie było. Warun idealny, susza, słońce, wiosna w pełni, ptaszki ćwierkają, rower radośnie z cicha poskrzypuje. Dobre czasy.

A DŻEJMS TAŃCZY NA BŁOCIE


Dane wyjazdu:
48.20 km 30.00 km teren
03:53 h 12.41 km/h:
Podjazdy:1659 m
Rozbójnicy:

Góry GRUBO-wskie

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 13

Dziś wybraliśmy się na eksploracje Gór Grybowskich - najdalej wysuniętego na zachód pasma Beskidu Niskiego. Zastanawiam się czy to ich wysunięcie nie jest tak dalekie, że to już jest Beskid Sądecki? Geograficznych purystów tym razem proszę o udzielenie mi lekcji w komentarzach. Chętnie dowiem się czegoś nowego, tymczasem skupię się na tym, na czym znam się najlepiej czyli na mtb-melanżach. Na dzisiejszym ekipa dopisała - Łukasz, Seba i Paweł, w tak mocnym składzie nie jeździłem chyba od września. Jak wiadomo są to chłopy co lubią i wypić i zakąsić więc atmosfera była daleka od stypy. W dobrych nastrojach wyruszyliśmy z parkingu przy plebani w miejscowości Kąclowa. Początkowo szutrem w górę, a potem zielonym szlakiem na Jaworze.

W górę
W górę

Nasz pierwszy cel - Jaworze (882 m.n.p.m)
Nasz pierwszy cel - Jaworze (882 m.n.p.m)

Zielony jest mozolny, miejscami lekko stromy ale ogólnie dobrze utrzymany. Nie ma tu mowy o zniszczeniu przez zrywki i tym podobne pato - akcje. Ogólnie dziś cały dzień byłem pod wrażeniem jakości miejscowych szlaków. Na Jaworzu znajduje się 15-metrowa wieża widokowa. Choć to konstrukcja dość chybotliwa i z przeźroczystą podłogą, to widoki z niej są naprawdę warte wspinaczki. Generalnie miazga i polecam.

Wieża widokowa na, Jaworze
Wieża widokowa na, Jaworze

Widok z wieży #1 - północny wschód
Widok z wieży #1 - północny wschód

Widok z wieży #2 - pasmo Jaworzyny Krynickiej
Widok z wieży #2 - Radziejowa

Widok z wierzy #3 - pasmo graniczne
Widok z wierzy #3 - Lackowa

Widok z wieży #4 - wschód, Beskid Niski zachodni
Widok z wieży #4 - wschód, Beskid Niski

Widok z wieży #5 - północ
Widok z wieży #5 - północ

Widok z wieży #6 - Nowy sącz
Widok z wieży #6 - Nowy Sącz

Nacieszywszy oczy zjeżdżamy niebieskim do Patszkowej. Szlak jest miejscami zniszczony ale nie przez drwali, a przez siły natury. Jedyną trudność techniczną na nim stanowi walka z rynnami wyrzeźbionymi przez spływającą wodę. Jak "tańczysz" na krawędzi takiej rynny to prędzej czy później w nią wpadniesz, a wtedy amor ledwie wyrabia z wybieraniem tych kamuli.
Dalej jakieś 10km asfaltem i wbijamy na żółty szlak. Wiedzie on ponad 20km bezimiennym pasmem z kulminacją Koziego Żebra (888 m.n.p.m). Bo Beskid Niski ma 2 żebra i oba KOZIE  (hehe, to taki słaby żart tylko dla kumatych beskidników, wybaczcie). Przez pierwsze kilka km wydawało mi się, że to pasmo jest bardzo lajtowe. troszkę asfaltu, potem szutry i leśne drogi. Ładne widoki ale poza tym nic się nie działo.

Początek szutrowy
Początek szutrowy

Na żółtym szlaku
Na żółtym szlaku

Kamieniołom
Kamieniołom

Totalna nowość - Paweł robi SELFI
Totalna nowość - Paweł robi SELFI

Brama z .... elektrycznego pastucha
Brama z .... elektrycznego pastucha - nawet 29ner przejechał

Im wyżej tym było coraz więcej luźnych kamieni. Pierwsze strome wypychy i już wiedziałem, że dałem się zwieść. Dziś będzie GRUBO. Dotarliśmy do Koziego Żebra, które bezapelacyjnie wygrywa w moim osobistym rankingu na najmniej widokowy wierzchołek pasma w Beskidzie, a dalej się zaczęło. Zjazd na wschód - stromy i techniczny, szybko mnie pokonał - postawiło mnie bokiem. Daku jak to Daku- wyjaśnił wszystko. Dalej trochę spokoju aż do odcinka który prowadził na Czereszlę (877 m.n.p.m). Ja nie wiem co to ma być - wygląda jak ucieleśnienie koszmarnego snu znakarza szlaków. Jakieś 200 metrów stromej ściany, miejscami takie piony, że nie da się roweru nawet prowadzić, trzeba go nieść albo targać. Trudno mi to do czegoś porównać, może tylko papieski na Chryszczatą mógłby stanąć w te szranki. Jak kiedyś będę chciał spojrzeć śmierci głęboko w oczy to przyjadę to zjechać, do grobu zabiorę ze sobą klocki hamulcowe albo raczej to co z nich zostanie. 

Kiera nad głową!
Kiera nad głową!

Takie coś pozostawia trwały ślad w psychice. Po wdrapaniu się na ten wierzchołek zaczęła się zabawa. Było trochę szerokich zjazdów po luźnych kamieniach miejscami nawet stromych ale raczej szybkich niż technicznych. Zabawa przednia, niestety - wszystko co dobre szybko się kończy i tak w końcu dotarliśmy do Florynki skąd asfaltem do samochodów. Świetna jazda, dziś wszystko dopisało - przypomniały mi się najgrubsze melanże z 2014. Ostatnio mało jeździłem, bo oszczędzałem kontuzjowaną rękę. Efektem tego zupełnie nie czuję terenu, na podjazdach zamulam a na zjazdach mam pełne gacie, mimo wszystko jaram się. Dzięki Panowie za jazdę i "CHWAŁA KIEROWNIKOWI" hehe :).

1600 w pionie, chłopaki się cieszą, a ja pewnie walczę z odruchem wymiotnym ;)
1600 w pionie, chłopaki się cieszą, a ja walczę z odruchem wymiotnym ;)

Na koniec mała ciekawostka. Dla wielu to pewnie normalka ale ja rzadko kiedy mam okazję jeździć w grupie, gdzie więcej niż 1 osoba ma włączoną Stravę. Dziś miało ją 3 uczestników na 3 różnych telefonach, Strava oczywiście sprytnie "połączyła" nasze wysiłki ale indywidualne odczyty wyglądają ciekawie:

* Ja: 48.2 km / 1659 m w pionie
* Seba: 48.4 km / 1514 m w pionie
* Łukasz: 49.4 km / 1668 m w pionie

Można to tłumaczyć: telefon Seby stracił łączność z satelitą na Kozim, a Łukasz na jednym postoju jeździł w kółko krótki odcinek bo coś tam regulował przy rowerze. Mimo wszystko powyższe rozbieżności każą mi się poważnie zastanowić nad powrotem do licznika oraz użyciem altimetru. 


Dane wyjazdu:
64.50 km 34.00 km teren
04:50 h 13.34 km/h:
Podjazdy:1548 m
Rozbójnicy:

Bieszczadzkie gry i zabawy

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 6

Dziś miała być inna trasa i innego typu atrakcje. Niestety pogoda ją odwołała. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło więc pojechaliśmy w Bieszczady. Geograficznych purystów uprzedzam - wiem, że trasa biegła w części jeszcze po Górach Sanocko-Turczańskich ale Bieszczady bardziej mi pasowały do tytułu. Poza tym administracyjnie się zgadza (powiat bieszczadzki), no i to mój blog i moja licentia poetica hehe. Wystartowaliśmy z miejscowości Żłobek. Żadna konkretna wyrypa w tych stronach nie może się obyć bez stałych elementów składowych, takich typowych rozrywek urozmaicających wycieczkę. I tak dość szybko zaczynamy od jednej z nich - stromego wypychu zielonym szlakiem gminny. Klasyk. Trzeba będzie kiedyś to zjechać. Zielony szlak szybko doprowadził nas do zółtego, w okolicy najwyższego wzniesienia polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich - Jaworników (909 m.n.p.m). 

Okolice Jaworników
Okolice Jaworników

Jaworniki, choć bliskie, nie były dziś naszym celem. Ruszyliśmy w przeciwnym kierunku, na południe. Minęliśmy Besidę (856 m.n.p.m) i dalej zjazdem w kierunku Bystrego dotarliśmy do polany widokowej. Muszę przyznać, że widokiem z tego miejsca byłem oczarowany. Szeroka równina, w oddali pokryte miejscami śniegiem Bukowe Berdo, dobrze widoczne cerkwie w Bystrem i Michniowcu.

Polana widokowa nad Bystrem
Polana widokowa nad Bystrem

Dalsza trasa umożliwiła nam obejrzenie tych cerkwi z bliska. Ciekawa jest zwłaszcza ta w Bystrem, stylem inna od tych, które dotychczas widziałem. Aktualnie w remoncie.

Cerkiew w Bystrem
Cerkiew w Bystrem

Cerkiew w Michniowcu
Cerkiew w Michniowcu

Dalsza jazda przebiegała wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej. W pewnym momencie musieliśmy na przypale pokonywać odgrodzony teren hodowli jeleni. Czy pokonywanie terenów prywatnych można zaliczyć do bieszczadzkich gier i zabaw? Jeszcze nie wiem, bo to była nowość. Ogólnie dzisiejsza trasa bardzo mi się podobała. Może bez jakichś spektakularnych atrakcji zjazdowych, za to konkretna poniewierka góra-dół. Cały czas w oddali towarzyszyła nam ośnieżone Bukowe Berdo.

Okolice nieistniejącej wsi - Żurawina, granica blisko
Okolice nieistniejącej wsi - Krywki, granica blisko

Polana widokowa w okolicy nieistniejącej wsi Żurawin
Polana widokowa w okolicy nieistniejącej wsi Żurawin

Te tereny uchodzą za jedne z najdzikszych, o ile można w ogóle jeszcze mówić o dzikości w tym zurbanizowanym kraju. Jest to jedna wielka ostoja dzikiej zwierzyny. Miejscowe lasy są doskonałym miejscem na tradycyjną, bieszczadzką zabawę - poszukiwanie tropów niedźwiedzia. Polecam! Takie znalezisko doda pikanterii nawet najnudniejszej wyrypie. Bystre oko Pawła szybko coś wypatrzyło.

Tomek, patrz! Miś Marian tu był niedawno
Tomek, patrz! Miś Marian tu był, całkiem niedawno

W końcu opuściliśmy Góry Sanocko-Turczańskie i znaleźliśmy się u bram Bieszczad, których granicę wyznacza tutaj San. Oczywiście nie może być łatwo, czkała na nas kolejna, typowo miejscowa rozrywka - pokonywanie brodu. Gdy w zeszłym roku przekraczałem brodem Wisłok w Beskidzie Niskim, udało mi się dojechać na rowerze do połowy rzeki. San to jednak bardziej wymagający zawodnik od Wisłoka. Wjechanie do niego w tym miejscu zakończyło by się morką matą. Jedyne co pozostało to FiveTeny na kierę i ogień! A raczej woda.

Najpierw Paweł
Najpierw Paweł

Teraz moja kolej
Teraz moja kolej

Woda była zimna, kamienie ostre i śliskie, nurt porwisty. Przeprawa do łatwych nie należała ale ja lubię takie akcje. Przy +30 stopniach to pewnie by była czysta przyjemność.
Kolejne kilometry to pokonywanie dróg zrywkowych i bieszczadzkie błoto, takie, że można w nim pogubić buty. Trafiło się nawet kilkaset metrów zabawy zwanej krzaczingiem. W tych górach może się to skończyć odwiedzinami w mateczniku niedźwiedzia. Spotkaliśmy grupę ludzi pracujących w lesie, patrzyli na nas jak na wariatów. Jakiś pan łapie się za głowę, pyta czy jesteśmy z jakiegoś obozu survivalowego :D. Mówi, że mamy szczęście, że nie natrafiliśmy na niedźwiedzicę z młodymi, która urzęduje w okolicy. Cóż - w takim przypadku przyszło by nam zagrać z nią ... o nawyższą stawkę :D.
Dotarliśmy do zdezelowanego asfaltu Stuposiany-Muczne ale jedynie na chwilę, bo szybko zamieniliśmy go na leśną drogę do celu dzisiejszej wyprawy - Dydiowej. Są to tereny nieistniejącej wsi na końcu Polski. Aby się tam dotrzeć trzeba pokonać mega błotnistą drogę, przez Kiczerę Didowską (799 m.n.p.m) a sama Dydiowa leży w zakolu Sanu i jest z 3 stron otoczona ukraińską granicą.



Wygląda dziko? Trzeba trochę uporu aby się tam dostać. Miejscówka jest naprawdę mega klimatyczna. Znajduje się tam starty pasterski szałas - Dydiówka - do którego trudno określić prawa własności. Służy jako dobro wspólne - właściwie każdy kto tam dotrze, może skorzystać z tego przybytku, o ile właśnie nie jest zajęty przez innych włóczęgów.

Wecome to Dydiówka residence
Wecome to Dydiówka residence

Nie udało mi się znaleźć zbyt wielu informacji o historii szałasu. Nie mam pojęcia czy powstał we wczesnych latach 70, gdy Bieszczady były prawdziwie dziką krainą ,wyjętych spod prawa, hipisów, używek i wolnej miłości, a może jeszcze wcześniej? Kiedyś w Bieszczadach było takich miejsc dużo, dużo więcej.

Domek z ogródkiem
Domek z ogródkiem

Ucieczka od cywilizacji
Ucieczka od cywilizacji

Pasmo oddzielające Dydiową od cywilizacji ukraińskiej
Pasmo oddzielające Dydiową od cywilizacji ukraińskiej

Szałas oferuje przestronne, dobrze wyposażone i nowoczesne wnętrze
Szałas oferuje przestronne, dobrze wyposażone i nowoczesne wnętrze

Tak wiem - pasterski szałas głęboko w górach, dwóch brudnych "kowbojów" - może się kojarzyć z Brokeback Mountain, ale zapewniam, że my przybyliśmy tu jedynie w celu pieczenia kiełbasy :D. W mgnieniu oka zapłonęło olbrzymie ognisko i przy odgłosach skwierczącego tłuszczu z kiełby można się było przez chwilę poczuć się jak prawdziwy traper.

Kiełba jest pieczona
Kiełba jest pieczona

Narzędzia po robocie
Narzędzia po robocie

Pozostał powrót tą samą drogą do asfaltu i szosą do auta. W planie był jeszcze Otryt ale zabrakło czasu. Ogólnie trasa wymyślona przez Pawła była zajebista. Bieszczadzkie błoto sponiewierało. Ostatnią z bieszczadzkich gier rozegrałem już w domu, w Rzeszowie, który wbrew temu co niektórzy myślą, wcale nie leży Bieszczadach :D. Była to rozgrywka "1 na 1" z  moją manierką pełną doskonałej jakości produktu z okolic Komańczy. Dziś to był krótki mecz, BUM BUM BUM, 3 lufy, nokaut i  GAME OVER.