Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
5.00 km 0.00 km teren
00:15 h 20.00 km/h:
Podjazdy: m

Koncert życzeń

Czwartek, 7 maja 2015 · dodano: 07.05.2015 | Komentarze 5

No i cały środowy wieczór spędziłem na ogarnianiu roweru. Nienawidzę tego. Oczywiście nie pomogło, pewnie trzeba by kolejny raz wymienić osłony łożysk. Jak się kiedyś wkurzę, to zespawam wahacz :D.  Czas powoli rozglądać się za nowym rowerem. Niestety mam masę pilniejszych wydatków ale może uda się coś ogarnąć końcem tego roku lub początkiem nowego. Może wcześniej ale to musiała by się trafić mega okazja, bo teraz rowery są najdroższe. Zacząłem internetowe poszukiwania, bo szczerze mówiąc nie byłem na bieżąco z tym całym cyrkiem zwanym „przemysłem rowerowym”. Moje wymagania:

1. Chcę oczywiście rower „all-mountain” ale jeszcze nie zdecydowałem czy ma być bardziej „all” (140mm skoku), czy „mountain” (160mm skoku, bardziej płaski kąt głowki ramy i stroma podsiodłówka)
2. Koła 650b
3. Napęd 2x10, korci mnie 1x11 ale chyba jeszcze nie dorosłem
4. Reverb - bez komentarza
5. Uginacze najlepiej od Rox Shoxa, na przedzie chcę nowego Pike’a na tyle Monarcha, raczej te bardziej dopakowane wersje
6. Najnowszy system ESPEDE ..... hehe

Puściłem wodze fantazji. Wyobraziłem sobie, że kasa nie gra roli. W takim przypadku pewnie wybrał coś z tej piątki:

1. Giant Reign 27.5 LTD - rower w idealnej konfiguracji wg powyższych wymagań. Trudno mi znaleźć jakieś minusy tego roweru. Wolny na szosie? kogo to obchodzi. Nie wiem tylko czy nie jest zbyt "enduro" jak na mnie. Nie godzien jestem :).
2. Giant Trance 27.5 - seryjnie chyba nie ma tego roweru na Pike-u więc trzeba by składać ewentualnie postawić na Foxa. Ogólnie tańszy od Regina. Geo bardziej jak Force. 
3. Canyon Strive AL 6.0 - podobny do Reigna LTD ale na lepszym osprzęcie i ciut tańszy (katalogowo). Jedyny problem to fakt, że ciężko go by było obejrzeć przed zakupem w Rzeszowie.
4. Rose Uncle Jimbo - o marce Rose Bikes dowiedziałem się niedawno, mają fajny internetowy kreator konfiguracji roweru. Niestety sprzedają tylko internetowo, więc znowu był by kłopot z obejrzeniem u mnie w mieście.
5. Rose Granite Chief - jak wyżej ale mniejszy skoki mniej "enduro" geometria.

Inne interesujące: Norco Range, Romet Tool, Kross Moon, Focus Sam, Radon Slide.

Jak ktoś ma jakieś sugestie lub rady to chętnie wysłucham :).


Dane wyjazdu:
39.60 km 15.00 km teren
02:05 h 19.01 km/h:
Podjazdy:158 m

Standardowe coś tam po robocie

Wtorek, 5 maja 2015 · dodano: 05.05.2015 | Komentarze 4

Odkryłem nowy wymiar jazdy. Połamałem podstawkę od Sigmy. Początkowo byłem smutny ale potem zrzuciłem całą instalację licznika z radością, niczym feministka stanik. Teraz sobie jeżdżę i nie wyświetlają mi się przed oczyma prędkość, czas, godzina itp głupoty. Jeszcze większa wolność. Dystans liczy Strava na telefonie ale telefon jest schowany głęboko w plecaku i mam go w nosie. Polecam spróbować. Poza tym warun - ideał (mega susza), poturbowana w świętokrzyskich ręka już prawie nie boli, czego chcieć więcej? Aby nie było tak różowo - ta cholerna rama znowu mi skrzypi. Rower jeździ wspaniale ale powinni sprzedawać go z zapasem zatyczek do uszu. Serwis zwiechy daje jakies 600km spokoju. Znowu muszę poświęcić wieczór żeby to wszystko przesmarować. Mam tego szczerze dość :D. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam w tej patologicznej relacji z tym rowerem :D.


Dane wyjazdu:
58.50 km 30.00 km teren
04:50 h 12.10 km/h:
Podjazdy:1295 m
Rozbójnicy:

Ten wpis jest zielony

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 02.05.2015 | Komentarze 5

Gdyby nie upór Łukasza to nawet bym dziś nie poszedł na rower. Pogoda jak zwykle w długi weekend była kapryśna, byłem już zmęczony ciągłym przeglądaniem meteogramów i ogólnie jakoś bez zajawki. Łukasz miał ciśnienie bo jeszcze nie był na wyrypie w tym roku, kusił lansem, kusił koksem. Dodatkowo zaoferował, że mnie nawet zawiezie więc musiałem się zgodzić. Po poniższej fotografii łatwo określić, który rower ma na koncie więcej wyjazdów :).

To skomplikowane
To skomplikowane

W długi weekend, gdy Bieszczady są zalane przez fanów serialu "Wataha", warto jechać w Beskid Niski. Gdy wyruszaliśmy z miejscowości Królik Polski pogoda była idealna. Zaparkowaliśmy klimatycznie obok miejscowej, zruinowanej cerkwi.

Królik Polski - cerkiew w ruinie
Królik Polski - cerkiew w ruinie

Dzwonnica i cmentarz
Dzwonnica i cmentarz

Wiosna w Beskidzie wybuchła zielenią. Do tego idealna susza. Dzisiejsza trasa miała być maksymalnie widokowa.

Nasz pierwszy cel - Jawornik (761 m.n.p.m) - jest zielony
Nasz pierwszy cel - Jawornik (761 m.n.p.m) - jest zielony

Cergowa w zieleni
Cergowa jest zielona

Beskid Niski wiosną wyzwala we mnie jakieś głęboko ukryte atawizmy. Mam ochotę tu zostać, nawet gdybym miał mieszkać w szałasie. Jestem mentalnym Cyganem. 
Po malowniczych wzgórzach okalających Królik Polski dotarliśmy do szlaku Kurierów Beskidzkich "Jaga Kora".

No to jeszcze trochę zieleni
Zieleni nigdy za wiele

Szlakiem kurierów beskidzkich
Szlakiem kurierów beskidzkich

Pierwsza poważniejsza góra na naszej drodze - Jawornik - od północy jest zaorana przez zwózkę. Dalej jest już trochę lepiej. Na Polańska (737 m.n.p.m) jest już singiel. Niestety w pewnym momencie gubimy szlak i mamy trochę "krzaczingu" ale w porównaniu do tego co było tydzień temu na Słowacji to dzisiejszy przypomina spacer po parku. W końcu docieramy do szczytu wzniesienia, skąd jest ciekawy widok na pasmo graniczne oraz najwyższy w okolicy Kamień nad Jaśliskami.

Nasz kolejny cel Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m)
Nasz kolejny cel Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m)

Zjazd do Polan Surowicznych jest ciekawy. Najpierw kręty singiel, później niby droga polna ale masakrycznie stroma i powybijana. Pojęcia nie mam co na 4 kołach daje radę pod to podjechać. Do tego koleiny i leje po bombach. Ten zjazd był tak straszny, że nasz ekipowy tłentynajner ... popuścił z wrażenia :).

Wymysły przemysłu rowerowego vs podkarpacka tarnina 0:1
Wymysły przemysłu rowerowego vs podkarpacka tarnina 0:1

Niedźwiedzie, wilki, buhaje
Niedźwiedzie, wilki, buhaje, ot beskidzka codzienność

Miał Łukasz robotę napompować to wielgachne koło ale nawet sprawnie się uwinął. W nagrodę ma zdjęcie na tle sławnej tapety z Windowsa XP.

Zjazd do Polan Surowicznych po zielonym dywanie
Zjazd do Polan Surowicznych po zielonym dywanie

Dla odmiany trochę białego - posypane
Dla odmiany trochę białego - posypane

W Polanach Surowicznych byłem dokładnie rok temu i niewiele się tu zmieniło. Klimat dzikiego zachodu z nutka orientalnego wschodu nadal obowiązuje. Po pokonaniu 4 brodów na 150m szutrówki ruszamy na przypale przez pola w kierunku Moszczańca. Robi się pochmurnie i wieje silny wiatr z południa ale widoki nadal rozkładają na łopatki.

Polańska (737 m.n.p.m)
Polańska (737 m.n.p.m)

Pasmo Bukowicy również w zieleni
Pasmo Bukowicy również w zieleni

Do Moszczańca jedziemy asfaltem pod naprawę konkretny wmordęwind. Następnie leśną szutrówką w kierunku Jasiela. Parę km mozolnego podjazdu ogarniamy w całkiem dobrym tempie. W Jasielu sporo ludzi ale mniej niż rok temu. Widocznie ludzie jednak przywiązują wagę do prognozy pogody.

Jeziorko w Jasielu
Jeziorko w Jasielu 

Meta szlaku Jaga-Kora
Meta szlaku Jaga-Kora

Niestety zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Zaczął padać rzęsisty deszcz, wiać porwisty wiatr. Niebo zaszło chmurami koloru ... niestety nie zielonego. Momentalnie temperatura poleciała w dół. Była okazja wygrzebać z czeluści plecaka mój zimowy nabytek. Nauczony doświadczeniami poprzedniego sezonu gdy zbierałem baty od deszczu, kupiłem najtańszą kurtkę przeciwdeszczową. Lepsze to niż worek na śmieci z kolekcji Jana Niezbędnego ;).

I ja też jestem zielony
I ja też jestem zielony

Uprzedzając pytania - męskich nie mieli. W tym wdzianku było by mi do twarzy chyba tylko na tłentynajnerze :D.
Ruszyliśmy szutrem w kierunku asfaltu Tylawa-Komańcza. Wszystko wskazywało na to, że nasza wyrypa dobiegła końca i przyjdzie nam wracać skrótem do auta i wtedy niespodziewanie wyszło słońce. Postanowiliśmy kontynuować naszą wycieczkę i wbiliśmy na pasmo graniczne nowo-znakowanym szlakiem końskim. Jazda po paśmie jest spoko, choć z każdym rokiem coraz mniej jego fragmentów przypomina singiel. Spotkaliśmy nawet 2 grupy turystów. Z nieba siąpił wiosenny kapuśniak ale chroniły nas przed nim korony drzew. Niestety w okolicy Kamienia kapuśniak przeszedł w ulewę. Padało naprawdę konkretnie i zrobiło się bardzo ślisko. To naprawdę pech biorąc pod uwagę trudność techniczną szlaku jakim mieliśmy zjeżdżać.
Ogólnie to szlaki Beskidu Niskiego wschodniego nie są bardzo trudne na rower. Żółty szlak z Kamienia wydaje się tu jakby niepasujący, wyjęty z innych gór. Bardziej by pasował do świętokrzyskich ze względu na natężenie kamiennych telewizorów. To od nich góra wzięła swoją nazwę, przed wojną był tu czynny duży kamieniołom. Podchodziłem tu w zeszłym roku i wiedziałem, że wrócę. Dziś w deszczu było tu ZERO gripa nie tylko na kamulcach ale też na korzeniach i gałęziach. Mieliśmy tu parę dramatów. Jednego fragmentu - wąskiego, najeżonego kamulcami trawersu nad kilkumetrową przepaścią to nie przejechał bym pewnie nawet na sucho.
Po opuszczeniu szlaku przestało padać, a my dotarliśmy szutrem do Jaślisk i dalej asfaltem do samochodu. Klimat ze słonecznego zmienił się na mroczno pochmurny. Cały dzień oglądałem piękne, zielone góry. Wprowadziło mnie to w stan transcendentalno-eteryczny. Gdybym był choć trochę bardziej wrażliwy od drewnianego kloca to napisał bym o tym wiersz lub piosenkę. Ale nie jestem - dlatego pozostaje mi jedynie wpis na bajkstatsie. Taki ze mnie "romantyk", cygańska dusza :). Jakoś ciężko idą mi wyrypy ostatnio. Jak nie gleba to baty od przyrody. Mimo wszystko warto było się ruszyć. Dzięki Łukasz!




Dane wyjazdu:
21.80 km 9.00 km teren
01:15 h 17.44 km/h:
Podjazdy:250 m

Dlaczego ja?

Wtorek, 28 kwietnia 2015 · dodano: 28.04.2015 | Komentarze 6

Pierwsza szmata sezonu 2015 - przednie koło, przypuszczalnie na polnym zjeździe do Świlczy. Na pohybel mini-pompkom, to nie robota.

Wbił się cały
BUM


Dane wyjazdu:
46.90 km 18.00 km teren
03:40 h 12.79 km/h:
Podjazdy:1010 m
Rozbójnicy:

Cygański raj

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 26.04.2015 | Komentarze 8

Jestem wielbicielem map, mam ich całą stertę. Nic mnie nie relaksuje jak dobra mapowa sesja, najlepiej ze szklaneczką czegoś mocniejszego. Dla mnie dobra mapa jest dziełem sztuki, jest jak wielkopowierzchniowy obraz. Można ją oglądać przez wiele dni, kontemplować całymi godzinami i za każdym razem znajdować nowy, fascynujący szczegół. Dlatego jak Paweł powiedział mi, że jest nowa produkcja Compassu - „Bieszczadzkie pogranicze polsko-słowacke" to kupiłem od ręki. Perspektywa eksploracji nowych, terenów znanych jedynie z obserwacji podczas licznych wycieczek po paśmie granicznym jawiła się bardzo pociągająco. Pierwsze wrażenie to SZOK! W porównaniu do strony polskiej to, poza słowackim parkiem nardowym „Polonini” oraz ukraińskim „Użańskim", praktycznie nie ma tu szlaków. Co więcej tu prawie NIE MA GÓR! Tylko jakieś pagóry po 400mnpm. Po dłuższej obserwacji jednak udało się wypracować kilka ciekawych wariantów i dziś postanowiliśmy jeden z nich wcielić w życie. Plan był taki:
- zahaczyć o Nowy Łupków
- przekroczyć granicę i przejechać pasmo Brincovej po słowackiej stronie
- zwiedzić słowackie miasteczko Miedzilaborce, sławne z muzeum Andyego Warhola, który urodził się w wiosce nieopodal
- wbić na granicę w okolicy Wielkiego Bukowca i wrócić do samochodu jednym z przyjemniejszych odcinków granicznego jakim jechałem
W tym wszystkim była jedna niewiadoma - wspomniane pasmo Brincovej. Na mapie wyglądało dość konkretnie - najwyższy wierzchołek 784 m.n.p.m, 10 km interwałowej jazdy zaznaczonym na mapie niebieskim szlakiem. Bliskość teoretycznie atrakcyjnego turystycznie miasta sprawiała, że myśląc polskimi kategoriami, spodziewałem się, że będzie tam przynajmniej jakaś leśna droga. Liczyłem oczywiście na banger-singiel. Dodatkowo na Google Earth nie mogłem znaleźć ani jednego zdjęcia z tego szlaku. Pasmo graniczne ofotografowane a tu nic, biała plama. Podczas planowania wydawało mi się to interesujące, haha, o ja naiwny!
Ruszyliśmy z leśnego parkingu w okolicy Radoszyc, w rytmie Pawłowego boomboxa :D. 

Cerkiew w Radoszycach
Cerkiew w Radoszycach

Pierwszy etap to jazda do Łupkowa asfaltem Niestety natężenie koloru zielonego w Beskidzie jeszcze nie osiągnęło maksymalnych wartości. Potrzeba jeszcze tygodnia i pewnie trochę deszczu. Na długi weekend majowy zieleń powinna być zapodana. Naprawę polecam wiosenny Beskid Niski, nawet tylko z perspektywy szosy Komańcza-Cisna.

Bieszczady z szosy Komańcza-Cisna
Bieszczady z szosy Komańcza-Cisna

Po paru km wbiliśmy do lasu na drogę zrywkową, tu warun nie był najlepszy ale w okolicy Nowego Łupkowa tak już po prostu jest. Czego się nie robi żeby dotrzeć na fajny punkt widokowy.

W oddali nasz dzisiejszy cel - pasmo Brancovej
W oddali nasz dzisiejszy cel - pasmo Brancovej

Pozdro Bieszczady! Już wkrótce się zobaczymy. Włosy jak połoniny a w głowie siano ;)
Pozdro Bieszczady! Już wkrótce się zobaczymy. Włosy jak połoniny, w głowie siano ;) 

Polecam panoramę 360 z tego miejsca wykonaną przez Pawła.
Skoro już tu byliśmy to trzeba było odwiedzić pobliskie atrakcje - stacje PKP oraz tunel transgraniczny na Słowację.

Stacja PKP w Nowym Łupkowie
Stacja PKP w Nowym Łupkowie

Tunel transgraniczny
Tunel transgraniczny

Kanon MTB - pokonywanie nasypów kolejowych
Kanon MTB - pokonywanie nasypów kolejowych

Jak dotąd jechaliśmy po okolicach dobrze mi znanych z zeszłorocznych eskapad. Po paru km szlaku granicznego, pełni zapału, postawiliśmy koła na słowackiej ziemi i wjechaliśmy w nieznane - niebieski szlak na Brincovą. "Wjechaliśmy" to złe słowo bo zaczęło się od spaceru przez gęste krzaki. Przedarliśmy się do drogi zrywkowej naiwnie licząc, że złe miłego początki. Łażenie przez krzaki o tej porze roku jest niezbyt zdrowe - kleszcze urządziły sobie spacerniak z naszych łydek. Te mendy są bardziej niebezpieczne od niedźwiedzi. Po pozbyciu się nieproszonych gości ruszyliśmy dalej na pasmo zrytą drogą zrywkową. Szlak jest w fatalnym stanie za sprawą słowackiej gospodarki leśnej. Na Słowacji wycina się drzewostan całymi połaciami, niszcząc wszystko dokoła. W porównaniu do tego co się tu wyrabia to nasi drwale beskidzcy z lasami się ledwo pieszczą. Słowacy swoje lasy zwyczajnie gwałcą.

Wycinka w słowackim stylu
Wycinka w słowackim stylu

Właściwie to ten odcinek nie był jeszcze taki zły, prawdziwe "atrakcje" zaczęły się dalej. Okazało się, że szlak to tu może i jest ale nie ma ścieżki, drogi, nie ma kompletnie nic. Nasza wyrypa zamieniła się w spacer po zakrzaczonym lesie, wzdłuż linii okopów z 1 wojny światowej. Sytuację trochę ratowały ładne widoki ale wszystko może się znudzić jak poruszasz się w tempie 4km / godzinę. Ogrom kolczastych krzaków sprawił, że nasze łydki wyglądały jak byśmy się pocięli żyletkami. Jeden z najgorszych szlaków jakie miałem okazję odwiedzić - nikt tu nie chodzi. Wyglądaliśmy naprawdę żałośnie wlokąc się przez te zarośla. Jak ktoś to przejdzie w pełni lata, gdy wszystko wyrośnie to szacunek! Naprawdę, nie polecam, no chyba, że ktoś chce złapać jakiegoś hifa od kleszcza. Gdy dotarliśmy do Brincovej to nie siedziałem na rowerze chyba od ponad godziny.

Oto dowód, że zdobyliśmy najwyższy wierzchołek tego nieszczęsnego pasma
Oto dowód, że zdobyliśmy najwyższy wierzchołek tego nieszczęsnego pasma

Jedyne 3 metry singla w całym paśmie sami sobie wykopaliśmy
Jedyne 3 metry singla w całym paśmie sami sobie wykopaliśmy :)

Przez parę kilometrów nie było w ogóle żadnych dróg, więc jedyna opcja to zawrócić albo brnąć dalej. Po jakimś czasie znowu zaczęły się rejony zniszczone wycinką, liczyliśmy, że wkrótce natrafimy na jakiś normalny szlak. Niestety - na każde 20 metrów nadziei spotykało nas 1000 metrów zawodu. To pasmo to jeden wielki syf.

Opuszczona rudera - a więc istniała tu kiedyś jakaś cywilzacja
Opuszczona rudera - a więc istniała tu kiedyś jakaś cywilzacja

Brancova - jeden z przejezdniejszych odcinków
Brancova - jeden z przejezdniejszych odcinków

W końcu, gdzieś tak w połowie pasma zaczęła się leśna droga. Nie trwało to jednak długo - po jakiś kilometrze szlak znowu zboczył w krzaki. My mieliśmy dość więc zjechaliśmy do pobliskie wsi - Nagov-a. Czasem trzeba umieć też skapitulować. Długi stromy zjazd był nawet przyjemny ale zupełnie nie o to nam dziś chodziło. Mordęga na Brincovej zajęła nam tyle czasu, że jazdę pasmem granicznym musieliśmy odpuścić. Szkoda - bo w panujących warunkach suszy, jazda tam dziś na pewno była by dobra.

Droga do cygańskiego raju
Droga do cygańskiego raju

Na Słowacji przyroda tak jak by tydzień do przodu - od zielonego może zakręcić się w bani. Z Nagova ruszyliśmy szosą do Miedzilaborców. Słowacja mi się, delikatnie pisząc, nie podoba. Wszystko jakieś takie stare, te "łamane" dachy z niemalowanej blachy .... Stałymi elementami składowymi każdej miejscowości w tym rejonie wydają się być: odrestaurowany ruski czołg oraz cygańska favela. W powietrzu unosi się duch mentalnego socjalizmu. Miedzilaborce to także zawód - niewielkie miasto, pełne motocyklistów (jakiś zlot) oraz dużych grup Cyganów pojawiających się zupełnie znikąd. W poszukiwaniu atrakcji turystycznych wjechaliśmy w sam środek cygańskiej dzielni. Mnóstwo ludzi, gra harmonia, śniadzi chłopcy patrzą na nas mocno z ukosa. Wykonaliśmy "w tył zwrot" bo by nas roznieśli na butach i nożach :D. Muzeum Warhola to jakiś zapuszczony kolorowo - kwadratowy barak, oczywiście zamknięty. Miejscowa cerkiew też lepiej wyglądała na zdjęciach, w rzeczywistości jest mocno zaniedbana.

Cerkiew w Miedzilaborcach
Cerkiew w Miedzilaborcach

Sklepy pozamykane, wbiliśmy więc do miejscowego Bistro, żeby kupić coś do jedzenia i picia. Zawsze mam kłopot żeby dogadać się ze Słowakami inaczej niż po angielsku. Po słowacku umiem jedynie zamówić alkohol. Z pomocą Pawła udaje się kupić oranżadę oraz jakieś podgrzewane buły z kurczakiem. Po posiłku ruszamy do Polski przez wieś Palota. Tam oczywiście kolejny czołg i kolejne, cygańskie pueblo.

Ruski T34 hołubiony w każdej słowackiej wsi i miasteczku
Ruski T34, umiłowany przez lud obrońca hołubiony w wielu słowackich wsiach i miasteczkach

Pozostał długi podjazd na przełęcz Beskid nad Radoszycami i zjazd serpentynami do parkingu. Dawno się tak nie cieszyłem z postawienia kół na polskiej ziemi. Na paśmie było ciężko ale przynajmniej było się z czego śmiać podczas powrotu do Rzeszowa.

Foty od Pawła.



Dane wyjazdu:
17.70 km 5.00 km teren
01:00 h 17.70 km/h:
Podjazdy:137 m

Piękna susza

Czwartek, 23 kwietnia 2015 · dodano: 23.04.2015 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
23.72 km 5.00 km teren
01:20 h 17.79 km/h:
Podjazdy:170 m

Sennie

Wtorek, 21 kwietnia 2015 · dodano: 21.04.2015 | Komentarze 2



Dane wyjazdu:
11.23 km 0.00 km teren
00:35 h 19.25 km/h:
Podjazdy: m

Balsam

Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 18.04.2015 | Komentarze 2

Konkretnie odpocząłem przez ostatnie 6 dni ograniczając aktywność fizyczną do niezbędnego minimum. Rany się goją. Jest taka pijacka, pradawna mądrość żeby leczyć się tym co zaszkodziło. Niestety, aby się do niej zastosować to musiał bym żreć świętokrzyskie kamienie. Zbyt ciężkostrawne nawet jak dla mnie. Postawiłem więc na sprawdzony środek. Skoro coś jest wystarczająco mocne aby pomóc przetrwać zimę to pomoże na wszystko. Oto zastosowane panaceum.

250 mililitrów Podkarpackiego Stylu
250 mililitrów Podkarpackiego Stylu

Doskonałej jakości bieszczadzki balsam przeznaczony do użytku wewnętrznego. Taka wewnętrzna balsamizacja znieczula skuteczniej niż ketonal, traumal, morfina. Przepędza smutki, działa antystresowo, antyseptycznie, usuwa wolne rodniki, wzmacnia ciało i ducha. Produkt lokalny, podkarpacki, z czystym smieniem polecam. Tylko od sprawdzonego dostawcy i w odpowiedniej dawce oczywiście.
Dziś byłem już wystarczająco silny aby zdjąć rower z wieszaka na ścianie, pojechałem więc rozprostować kości. DJ Janusz powraca. Do zobaczenia na szlaku.


Dane wyjazdu:
52.30 km 18.00 km teren
04:07 h 12.70 km/h:
Podjazdy:850 m
Rozbójnicy:

Góry Świętokamienne

Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 12.04.2015 | Komentarze 9

Pogoda jest szczególnie kapryśna tej wiosny. Pierwotnie miałem dziś jechać na Liwocz ale tam jeszcze w poniedziałek leżał śnieg. Z przeglądu historii opadów na rejonach wynikało, że najbardziej sucho powinno być w Górach Świętokrzyskich. Tereny mało mi znane, byłem tam tylko raz ale nawet mi się podobało. Dziś nadeszła pora na kolejne odwiedziny na  kielecczyznie i o poranku z Pawłem wyruszyliśmy z miejscowości Łagów. Początkowa jazda szlakami zielonym oraz niebieskim to trochę błądzenia, rzadkiego, świętokrzyskiego błota oraz typowej mtb-chłosty od krzaków.

W oddali Klasztor Świętego Krzyża
W oddali Klasztor Świętego Krzyża 

Te góry jednak mają to do siebie, że jedziesz-jedziesz, ziewasz, nudzisz się a tu nagle fundują ci kilkadziesiąt metrów alpejskich faków, że walczysz o życie. W tamtym roku miałem tak na Zamczysku, dziś zaskoczył mnie krótki ale stromy i śliski trawers na niebieskim w okolicy Dużej Skały. To było dobre. Zjeżdżając przez pola do miejscowości Bieliny Paweł złapał kapcia na przodzie na gałęzi jakiejś tubylczej odmiany tarniny. Koszta mtb-melnażu. Jak na złość obaj mieliśmy dziś jedynie małe, wałkońskie pompeczki więc wymiana trochę zajęła. Tkwiliśmy w tych polach jak jakieś penery. Dalej już bez przeszkód dotarliśmy do Kakonina gdzie wbiliśmy do lasu na czerwony szlak wiodący na najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich - Łysicę (612 m.n.p.m). Już na samym początku Paweł kolejny raz udowodnił kocią zręczność oraz poziom olimpijski w dyscyplinie skoku przez kozła :D. No i że ma wąską kierę. Dalej było dość mozolnie pod górę po korzeniach, kamieniach i błocie, bowiem cała woda z lasu spływała szlakiem. Trzeba było odpocząć na przełęczy św. Mikołaja.

Na Przełęczy Św Mikołaja
Na Przełęczy Św Mikołaja

Św Mikołaj we własnej osobie
Św Mikołaj we własnej osobie

Gdy dotarliśmy na Łysicę okazało się, że jest tam sporo turystów. Górka ewidentnie bardzo spacerowa. Szczyt zalesiony, krzyż, sporo kamieni. Pierwotnie chcieliśmy zjechać stąd do Świętej Katarzyny ale odpuściliśmy by nie pakować się w tłumy, między rodziny z dziećmi. 

Szczyt Łysicy (612 m.n.p.m)
Szczyt Łysicy (612 m.n.p.m)

Postanowiliśmy zjechać szlakiem, którym podjeżdżaliśmy. Po drodze było kilka konkretnych, kamiennych faków, na których postanowiliśmy sobie urządzić sesjo-trening.

Sekcja kamienna
Sekcja kamienna

Rock-gardeny były z tych najgorszych. Ostre, śliskie. Brak czikenlajnów. Kamule z niebieskiego szlaku na Przehybie czerwienią się ze wstydu. Paweł radził sobie z tym nawet dobrze, ja niestety dużo gorzej.

Januszuję
Januszuję

Daku na pełnej
Daku na pełnej

Była okazja potrenować coś czego nie mam pod domem, zacząłem sobie więc ciotować po różnych liniach. Przy ostatnim przejeździe zaliczyłem taką matę, że zobaczyłem wszystkie gwiazdy :D. Przydała by się Pawłowa umiejętność skoku przez kozła i pewnie węższa kiera też :D. Niestety Paweł schował już aparat, a była szansa na "Fail of the Month" na Pinkbajku :D. Tak to już jest - jak nie wykorbisz to się nie nauczysz. W sumie to nawet nic mi się nie stało, ale dość konkretnie obiłem łokieć lewej ręki. Oto filmik jak Paweł w dobrym stylu czyści tę sekcję:


Zjechaliśmy szlakiem do samego dołu. Było by nawet fajnie gdybym miał obie ręce :). Jako, że nie miałem ochoty dalej się mordować, powiedziałem Pawłowi, żeby dalej, na Łysą Górę jechał już sam. Ja doturlałem się asfaltem do samochodu. Trochę bólu i człowiek od razu czuje, że żyje. Docenia takie małe przyjemności jak możliwość przebrania się z użyciem obu rąk :). W sumie to mam czego żałować bo Paweł zaliczył zjazd słynnym szlakiem niebieskim do Nowej Słupi. Co prawda kiedyś był on dużo fajniejszy, a ostatnio pobudowali tam jakieś schody i poprzeczne belki, mimo wszystko zjazd jest naprawdę psycho. Może gdybym przylepił się taśmą do kierownicy jak Minaar w Lourdes to dał bym radę :D. Póki co muszę parę dni odpocząć aż odzyskam pełny zakres ruchu w lewym łokciu :). W zeszłym roku jak wyciąłem matę w kwietniu to  żebra mnie bolały przez 2 miesiące, tym razem chyba miałem więcej szczęścia. Ot - koszta mtb melanżu, inny rodzaj.


Dane wyjazdu:
21.00 km 1.00 km teren
01:15 h 16.80 km/h:
Podjazdy:233 m

5 10 dojechane

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 07.04.2015 | Komentarze 5

No to pogoda dojechała warun konkretnie. Góry pod śniegiem. Na te chwilę wygląda to gorzej niż w styczniu. Suche warunki najwcześniej końcem miesiąca i to przy dobrych wiatrach. Dobrze, że zdążyłem już w tym roku zapodać sobie Beskid bo był bym zły :).
Jakiś czas temu obiecałem sobie, że będę na bloga wrzucał różne moje "sprzętowe" recenzje. Przemysł rowerowy jak chyba żaden inny obrósł wieloma mitami, przesądami, półprawdami i zwykłymi kłamstwami. Żyjemy w świecie sponsorowanych postów i marketingu szeptanego. Nie, żebym kogoś oceniał - różne rzeczy się robi dla pieniędzy, nawet jeśli w trakcie trzeba zatykać nos.
Mimo wszystko szczera opinia użytkownika, który nie siedzi nikomu w kieszeni stanowi jakąś wartość. Dodatkowo, mam rzadki dar umiejętności przyznania się, że kupiłem gówno, a nie każdy to potrafi. Nie mam też problemu czegoś pochwalić. Albo na początku pochwalić, by potem zjechać jeśli nie wytrzyma próby czasu. Motywuje mnie to, że najczęściej czytanym artykułem na moim blogu jest recenzja kamerki CamOne, którą kiedyś niemiłosiernie ale chyba merytorycznie zjechałem. Ludzie wchodzą tu z Googla szukając opinii, być może udało mi się zaoszczędzić komuś nerwów i pieniędzy. Ile ja bym dał żeby przeczytać taką reckę przed zakupem tego badziewia :). Chciałem dziś napisać kolejny raz o moich butach - Five Ten Freerider. Pisałem już o nich ale wtedy były prawie nowe, a dziś są już praktycznie dojechane. Myślę, że taki wpis może dać komuś pojęcie ile taki but faktycznie wytrzymuje. Ja np zadawałem sobie takie pytanie przed zakupem. Internet jest pełen recenzji ale najczęściej po max miesiącu używania. Ja w moich butach jeździłem nieco ponad 2 lata, ponad 11000 km, ponad 660 godzin "roboczych" (dane ze statystyk BikeStats). Użytkowałem je na pedałach platformowych HT AN30A w temperaturach od -15 do +30 stopni często w mokrych waunkach, czasem używałem też ich prowadząc auto. Prałem je wielokrotnie ale jakoś szczególnie ich nie pielęgnowałem. Buty nadal się trzymają niestety, w prawym pękła skóra z boku (najprawdopodobniej od wypychów :D):



Te buty są słynne w świecie, głownie ze względu na podeszwę. W moich obie podeszwy są już trochę zużyte, but nadal idealnie trzyma pedzia. Na zdjęciu tego nie widać ale wyrwy jednak są dość głębokie.



Pęknięcie dało by się pewnie naprawić u szewca, z podeszwą niestety już nic nie da się zrobić. Do końca sezonu pewnie dojeżdżę ale wkrótce stanę przed koniecznością zakupu nowych. Zastanawiam się czy te 3 sezony, które wytrzymają buty to dużo? Jaka jest trwałość przeciętnego buta SPD, jakiegoś niedrogiego Shimano? Ktoś z kolegów ESPEDOWCÓW podzieli się doświadczeniami? Ile wytrzymują te wasze ciżemki do stepowania? Oczywiście chodzi o buty użytkowane do mtb:) Pytam z czystej ciekawość, bo nie wyobrażam sobie, żebym kupił coś innego niż kolejne 5 10. Stety/niestety to w kwestii butów pod platformy nie ma zbyt dużego wyboru: Tevy są trudnodostępne, Shimano AM 41 o wiele za gorące (przymierzałem kiedyś), Giro Jacket są droższe nawet od FiveTenów (hahahaha), a Scotty dojechałem kiedyś w 10 miesięcy. Pozostaje jedynie 5 10 i polowanie na promocje.