Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi TMX z miasteczka Rzeszów. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tmxs.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
96.78 km 2.00 km teren
04:17 h 22.59 km/h:
Podjazdy: m

Przeworsk

Czwartek, 28 sierpnia 2014 · dodano: 28.08.2014 | Komentarze 2

Przez ostatnie dni, gdy non stop lało miałem przedsmak tego co się ze mną dzieje w zimie jak nie jeżdżę: lenistwo, melancholia, pociąg do ciężkich alkoholi :). Dziś wybraliśmy się z Łukaszem szosowo do Przeworska. Miasto całkiem przyjemne ale jakoś bez większych atrakcji, mieliśmy nawet kłopot ze znalezieniem fasfoodu :). Powrót pod wiatr nas zniszczył. 




Dane wyjazdu:
51.60 km 15.00 km teren
02:40 h 19.35 km/h:
Podjazdy: m

Najgorzej

Poniedziałek, 25 sierpnia 2014 · dodano: 25.08.2014 | Komentarze 2

Mając w pamięci błotną traumę z piątku wybrałem się dziś na szosową przejażdżkę. Okazało się, że warunki w terenie są dobre, także po południu wybrałem się jeszcze na parę kółek mtb w pobliskim lasku. Ogólnie schrzaniłem - powinienem zwlec się z wyra rano i jechać prosto na Babicę albo gdzieś dalej. W okolicach Rzeszowa bardzo nie padało, w Sanoku na maratonie w sobotę też mieli dobry warun sądząc po zdjęciach. Jak zwykle to w górach padało najbardziej. Planowałem na urlop 5-6 dobrych wyryp, a tu przez pogodę jak się skończy na 3 to będę się cieszył ;). Bywa.

Skleciłem krótki filmik upamiętniający piątkową jazdę. Jazda pasmem choć sama w sobie rewelacyjna to jest mało'medialna' - ot goście jadą singlem przez las. Dodatkowo GoPro w warunkach oświetleniowych nasłonecznionego, liściastego lasu radzi sobie średnio. Chyba wszystkie kamerki w takich warunkach wypadają słabo.




Dane wyjazdu:
53.88 km 39.00 km teren
04:15 h 12.68 km/h:
Podjazdy:1003 m

Kara ... za dobrą jazdę

Piątek, 22 sierpnia 2014 · dodano: 22.08.2014 | Komentarze 9

Celem dzisiejszej wycieczki była eksploracja nieznanego mi dotąd odcinku pasma granicznego: od Kanasiówki do Nowego Łupkowa. Geograficznie to rejon gdzie Beskid Niski spotyka się z Bieszczadami Zachodnimi. Staram się jak mogę nie narzekać już na pogodę ale w tym roku Polskę południowo-wschodnią spadło naprawdę dużo deszczu i nie ma lekko. Dziś po ostatnich opadach spodziewałem się błotnej rzeźni z olbrzymimi ilościami błotnistej posoki tryskającej spod kół prosto na twarz. Niestety - sprawdziło się. Na trasę wyruszyliśmy z Komańczy. Łukasz zaprosił dziś do wspólnej jazdy dwóch swoich kolegów z Lublina: Jacka oraz Pawła. Bardzo pozytywni goście, w takiej ekipie było naprawdę wesoło, jak w dowcipach z 'brodą' hehe.

Wesoły patrol straży granicznej :)
Wesoły patrol straży granicznej :)

Jako, że jestem nieuleczalną, sprzętową ladacznicą, to zacznę od łajdaczenia czyli opisu rowerów chłopaków. Przybyli na naprawę ciekawych konstrukcjach.

Kross Level
Kross Level F7

Kross Level F7 - Paweł twierdzi, że to prawdziwy unikat :). Interesujący lekki full. Nie jestem w stanie dociec o co chodzi z tą płytką pod damperem, to pewnie jakaś kosmiczna technologia od Krossa :).

Felt Virtue Nine 2
Felt Virtue Nine 2

Felt Virtue Nine 2 - tu byłem szczególnie ciekawy jak ten sprzęt poradzi sobie na dzisiejszej wyrypie, ponieważ:
A - to 'tłentinajner'
B - to 'tłentinajner' o .... 140 mm skoku!
Muszę powiedzieć, że to naprawdę jedzie i w górę i w dół i po płaskim też. Dobrze radzi sobie z błotem. Przejechałem się po parkingu - miałem wrażenie, że jadę czymś naprawdę pancernym. Ten rower mógł by mi podejść. Byłem anty-29" ale obserwacja tego sprzętu w akcji dała mi sporo do myślenia. Najszybsza maszyna dzisiejszego dnia. Inna sprawa to fakt, że Jackowi noga naprawdę podaje :).

Wróćmy do wycieczki. Po paru km asfaltu rozpoczęliśmy podjazd żółtym szlakiem na Kanasiówkę (823 m.n.p.m). W normalnych warunkach cały szlak jest do podjechania ale dziś było trochę pchania ze względu na błoto. Od Kanasiówki ruszyliśmy pasmem na wschód. Mijaliśmy kolejno szczyty:
* Wysoki Bukowiec (848 m.n.p.m) - starą wieżę widokową odmalowali jakimś Hamerajtem na rdzę :)
* Danowa (841 m.n.p.m) - najlepszy dziś, dość stromy zjazd
* Garb Średni (822 m.n.p.m) - szczerze to nawet nie wiem kiedy go minęliśmy ale na mapie jest więc wspominam :)
Ogólnie to kilkanaście km jazdy na wysokości powyżej 600 m.n.p.m z metą na Przełęczy Beskid nad Radoszycami. To była naprawdę dobra jazda i jeden z lepszych odcinków pasma granicznego jaki jechałem. Polecam na rower (Tmx). I piszę to pomimo panujących dziś błotnych warunków, których szczerze nienawidzę. Jedyne błoto po jakim mi się dobrze jeździ to błoto świętokrzyskie. Błoto beskidzko-bieszczadzkie jest gęste i śliskie, podjazdy dziś były ciężkie, a zjazdy hardkorowe. Co ciekawe - trasa Cycklokarpat z Komańczy także wiodła tym odcinkiem ale w przeciwnym kierunku co ostatecznie dowodzi, że w maratonach chodzi jednak bardziej o podjazdy :).
Na przełęczy zrobiliśmy krótki postój na żarcie i foty.

Przełęcz Beskid nad Radoszycami
Przełęcz Beskid nad Radoszycami

Widok z przełęczy Beskid na Słowacką stroną
Widok z przełęczy Beskid na Słowacką stroną

Paweł musiał wracać do Komańczy, a my w 3 udaliśmy się dalej na wschód wzdłuż granicy, w nadziei na dalsze km dobre jazdy. Niestety dobra jazda się skończyła, a zaczęła się błotna gehenna. Fatalny, rozjeżdżony ciężkich sprzętem odcinek. Sporo pchania albo i przenoszenia. Gdy opuściliśmy granicę podążając za niebieskim szlakiem sytuacja jeszcze się pogorszyła. Droga zwózkowa na przemian z ledwo widocznym singlem przez gęste krzaki. Dramat.

Walka z błotem
Walka z błotem

W pewnym momencie ostatecznie straciliśmy nadzieje, że paździeż niebieskiego szlaku zmieni się w singiel jak w Whistler Bajkpark i ruszyliśmy przez pola do Nowego Łupkowa. Od zdobywania Nowego Łupkowa od zachodu gorsze jest chyba tylko zdobywanie Nowego Łupkowa od wschodu :). Nie jest to okolica najlepsza do MTB. Może kiedyś zamieszkam w tej słodkiej dziczy to będę kopał tu single - puki co jest nie za ciekawie. Swoją drogą dziś spotkaliśmy tu nawet kilku turystów :). Mam nadzieję, że widoki ze wzgórza nad wsią oraz 'połoninowy zjazd' wynagrodził chłopakom choć trochę to, że rzuciłem ich dziś w naprawdę trudny teren.

W dole Nowy Łupków
W dole Nowy Łupków

Budynek stacji w Łupkowie
Budynek stacji w Łupkowie (oraz pasmo, z którym walczyliśmy w czerwcu)

Bieszczady Zachodnie
Bieszczady Zachodnie 

Felt team :)
Felt team :)

Rzeszów team
Rzeszów team


Pozostał nam już tylko powrót asfaltem do Komańczy. Pomijając odcinek od przełęczy do Łupkowa to była to naprawdę dobra wycieczka jak na obecnie panujące warunki. Panowie, dzięki za wspólną jazdę, wytrwałość i brak narzekania :).


Dane wyjazdu:
50.09 km 24.00 km teren
03:00 h 16.70 km/h:
Podjazdy: m

Bang

Wtorek, 19 sierpnia 2014 · dodano: 19.08.2014 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
59.29 km 30.00 km teren
04:05 h 14.52 km/h:
Podjazdy:1116 m

Myśl globalnie, jeździj lokalnie

Poniedziałek, 18 sierpnia 2014 · dodano: 18.08.2014 | Komentarze 2

Zacząłem urlop, trochę ładnej pogody - Beskidy albo Bieszczady weszły by dziś na stówę. Niestety, ten tydzień nie mam dostępu do auta. Nie pozostało mi nic innego jak odwiedzić lokalne miejscówki w promieniu 15km od miasta. Zaniedbuje okolicę ostatnio, w weekendy wolę jechać gdzieś dalej, a na tygodniu, po pracy jeżdżę blisko. Dziś przeskoczyłem Grochowiczną (kolejny fajny singiel tam zniszczony przez ciężki sprzęt) i pojechałem do Babicy na trasę DH. Jak dotąd znałem tam jedynie ten "główny" zjazd, pokrywający się z czarnym szlakiem pieszym ale 'legendy miejskie' mówiły o całej sieci singli. Faktycznie sporo tego. Spędziłem tam 1.5 godziny na zjazdach i podjazdo-wypychach i chyba wszystkiego nie ogarnąłem. Zajebista jazda - dobrych zjazdów tyle co na konkretnej wyrypie. Brak ścian ale nachylenie bardzo przyjemne. Sporo korzeni, hopki, bandy. Jak dla mnie miejscówka nr #1 w bliskiej okolicy miasta. Trochę się zmachałem, postanowiłem dla odmiany pokręcić pedałami i pojechałem na miejscówkę nr #2 w moim osobistym rankingu - czyli Przylasek. Siły starczyło na kilka kółek. Szkoda, że tam się tyle ludzi kręci - nie przepadam za publicznością gdy istnieje ryzyko wykorbienia na ryj :). Na koniec chciałem jeszcze powalczyć na zjazdowym segmencie Stravy koło leśniczówki ale noga już nie podawała, zaczął łapać mnie skurcz w łydkę. Powrót do miasta tempem furmanki z węglem ale za to z bananem na twarzy bo nasyciłem głód MTB tanim kosztem. Nastukałem ponad 1100 w pionie - połowę pewnie na "wyciągu" w Babicy :D. Szkoda, że znowu jeździłem z GoPro wycelowanym w korbę, jedynie Przylasek i Grochowiczna się dobrze nagrały. Cieszę się, że skorzystałem z dobrej pogodny bo prognozy na najbliższe dni znowu mówią o jakimś froncie atmosferycznym i dziesiątkach litrów wody mających spaść na Polskę południowo-wschodnią - co za syf.

Goście jeżdżą grube rzeczy:



Dane wyjazdu:
105.05 km 6.00 km teren
04:20 h 24.24 km/h:
Podjazdy: m
Rower:

Blizna

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 16.08.2014 | Komentarze 6

Budzik zadzwonił o 6:30 w nocy, z trudem podniosłem ciężkie od trudów poprzedniego wieczoru, powieki. Na 8 rano byłem umówiony z  Łukaszem na wyjazd do Sanoka ale jak wychyliłem łeb za okno, to stwierdziłem, że nie ma bata - dziś nie jedziemy. Sytuacja terenowa jest dość dramatyczna więc postanowiliśmy pojeździć dziś po asfalcie. Około 11 ruszyliśmy na północ, w kierunku Blizny, obejrzeć znajdujący się tam po-hitlerowski, szkoleniowo-doświadczalny poligon rakietowy. Droga do Blizny, pomimo wiatru w twarz, zleciała nam dość szybko - wiadomo, płaski asfalt, można włączyć autopilota, rozwiązywać krzyżówki, szydełkować, przemyśleć całe swoje życie. Rower sam jedzie. Sama Blizna to niewielka wieś, w samym środku lasu. Niezłe odludzie sobie hitlerowcy wybrali, klimaty końca świata można poczuć nie tylko na południe od Rzeszowa. 
W okolicy wsi znajduje się trochę ruin-pozostałości po hitlerowskich instalacjach fabryki rakiet oraz wyrzutni. Wycofujące się w popłochu wojska niemieckie prawie wszystko zniszczyły. Sam Park Historyczny Blizna jest może niewielki ale mają tu sporo fajnych zabawek. Najbardziej spektakularne są makiety rakiet.

Makieta rakiety V2
Makieta rakiety V-2


Makieta rakiety V1 a.k.a. latająca bomba
Makieta rakiety V-1 a.k.a. latająca bomba

V-1 potrafiła razić cele na dystansie do 300 km, latając na wysokości 3km. V-2 miała zasięg 320 km (pod koniec wojny 380 km), a jej pułap wynosił ...uwaga, uwaga... aż 90 km!!!! Przed końcem wojny szkopy wystrzeliły z Bliznej około 200 rakiet, głownie w celach szkoleniowo-doświadczalnych. Na tablicach informacyjnych koło ruin wyrzutni podają, że 40% wystrzelonych rakiet nie osiągnęło celu. Celność, może nie była imponująca ale przypominam, że były to lata 40 XX w. i absolutne początki wojsk rakietowych. Dla porównania - na stan mojej wiedzy, aktualnie, po wycofaniu ruskich Toczek-M, Wojsko Polskie nie dysponuje rakietami o takim zasięgu (a szkoda). 
Poza rakietami w parku znajduje się trochę innego sprzętu, a także niewielka ekspozycja w wojskowym baraku.

Na pokładzie samolotu Antek, Łukasz szykuje się do ataku na pozycje wroga
Na pokładzie samolotu Antek, Łukasz szykuje się do ataku na pozycje wroga

Kokpit Antka
Kokpit Antka

Działo niemieckiej Pantery
Działo niemieckiej Pantery

Ekspozycja w baraku
Ekspozycja w baraku

Chcieliśmy skrócić sobie drogę do Rzeszowa i wpakowaliśmy się w teren. To był średni pomysł, bo cienkie oponki naszych rowerów trekingowych średnio sobie radziły z paiszczystymi kuwetami. Przekonałem się, że aby pchać rower wcale nie trzeba jechać w Bieszczady :D. Droga powrotna do miasta zleciała dość szybko.
Tak oto strzeliłem pierwszą setkę w tym sezonie. W tym roku jakiś mnie takie dystanse nie jarają, wolę bić rekordy w pionie. To była najlżejsza setka w moim życiu. I jeszcze to uczucie, gdy po powrocie do Łukasza na chatę, przesiadłem się na Forca i pokonałem parę km przez miasto. Szeroka kiera i opony, pewny chwyt i 150mm skoku. Po 100km na cienko-oponkowym trekingu gdzie każda nierówność asfaltu bolała, czułem się jak bym unosił się w powietrzu kręcąc nogami :D. Polecam fula na miasto, hehe.



Dane wyjazdu:
50.10 km 0.00 km teren
02:05 h 24.05 km/h:
Podjazdy: m
Rower:

Czarna i Siwa

Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 3

Wczoraj zadzwonił do mnie Łukasz, że ma w domu dwie zwinne sarenki - Czarną i Siwą i czy bym na nich nie pobrykał. Tego typu uciech nigdy nie odmawiam, więc dziś wpadłem na kwadrat do Łukasz by obejrzeć 2 Treki - 7.5 i 7.2. No więc poznajmy się! Najpierw wziąłem w obroty Czarną. Lekka jak piórko, smagła linia, lubi duże prędkości i jazdę na krawędzi. Żywy ogień.

Czarna
Czarna

Nie obszedłem się z nią łagodnie. Później dla porównania dosiadłem Siwą. Trochę starsza od swojej koleżanki, czas odcisnął na niej swoje piętno. Kilka dodatkowych kilogramów tu i ówdzie. Brak młodzieńczego ognia nadrabia szerszymi gumami, a więc większą stabilnością. Dzięki wygodniejszemu siodełku łagodniej obchodzi się z czterema literami. 

Czarna i Siwa
Czarna i Siwa

Ostatecznie wróciłem do Czarnej. Chyba pierwszy raz w życiu zrobiłem tyle kilometrów na tak cienkiej oponce. Po asfaltach toczy się to bez żadnych oporów. Minimalnym wysiłkiem byłem w stanie utrzymać dość duże tempo. Gdybym próbował jechać tak na Forcu to po 10 minutach udławił bym się własnymi wymiocinami. Szkoda, że nie miałem licznika, na prostej Czarna połyka asfaltowe kilometry naprawdę szybko. Z minusów to wjeżdżając na wyboje dzwoniły mi wszystkie plomby. Dodatkowo jak chciałem się złożyć w zakręt jak na grubej oponie to mało się nie zabiłem.
W tym rowerze zmienił bym: 
* kierę na szerszą - kompletnie nie kumam o co chodzi z wąskimi kierami? przecież przy czymś takim nawet gorzej się oddycha
* gripy
* pedały
* siodło !!!!
Nie ma się co oszukiwać. W gorące letnie dni, to nawet bym jej nie ruszył - Force nadal pozostaje flagowym krążownikiem mojej floty. Pragnę jednak posiąść Czarną - umiliła by mi nadchodzące, długie, jesienno-zimowe wieczory.



Dane wyjazdu:
63.05 km 28.00 km teren
04:15 h 14.84 km/h:
Podjazdy:1314 m

Ciężkowicke góra-dół

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 3

W ostatni czwartek mimo pogody i wolnego czasu nie poszedłem na rower. Odpuściłem z własnej woli. Co się stało? Nic. Świat się nie skończył, nie rozpadłem się. Odetchnąłem trochę ale też nie mogłem się doczekać soboty. Warunki pogodowe nadal dalekie od idealnych. Jestem naiwny i wierzę, że Pani Susza siedzi sobie gdzieś w innym zakątku Polski, pali fajkę i czeka na mój urlop, żeby uderzyć w Podkarpackie "na pełnej". Tymczasem nie miałem jakichś planów na weekend. Cały tydzień szalały burze i lało. Byłem lekko w kropce, na szczęście Seba zaproponował wycieczkę na Pogórze Ciężkowickie. Z tych terenów znałem dotychczas głównie Liwocz oraz pasmo Brzanki i były to dobre wyrypy. Dziś pojechaliśmy trochę dalej na zachód, do Tuchowa.

Ratusz w Tuchowie
Ratusz w Tuchowie

Przyjemne miasteczko. Ruszyliśmy stąd czarnym szlakiem na zachód. Tu chyba warto wspomnieć, że znowu przekonałem się, iż szlaki piesze w Małopolsce są bardzo dobrze oznaczone. Nie wiem, może miałem akurat szczęście podczas wycieczek ale tu nie żałuje się ani farby ani tabliczek. PTTK Rzeszów - uczyć się :).
Od początku jazdy fajne widoki na pasmo Brzanki oraz na Tuchów w dolinie. Brzanka od tej strony przypomina mi bardzo Jazową widzianą od północy.

Zdjęcie z wyrypy - buduje klimat drogi
Zdjęcie z wyrypy - buduje klimat wyrypy

Pasmo Brzanki
Pasmo Brzanki 

Podczas I wojny światowej na tych terenach odbyła się bitwa Gorlicka. Walki trwały tu wiele miesięcy i pozostawiły po sobie mnóstwo cmentarzy wojennych Legionistów Polskich i żołnierzy wielu narodowości. Napotkaliśmy dziś sporo takich miejsc, np koło Łowczówka na wzgórzu Kopaliny (394 m.n.p.m).

Żołnierski cmentarz z 1 wojny, kwatery Legionów Polskich
Żołnierski cmentarz z 1 wojny, kwatery Legionów Polskich

Za Łowczówkiem zamieniliśmy szlak czarny na niebieski nadal podążając na zachód. Dotarliśmy do Wału Rychwaldzkiego, wzgórza, ze sporym przekaźnikiem i widokiem na Tarnów oraz Beskid.

Przekaźnik na Wale Rychwałdzkim
Przekaźnik na Wale Rychwałdzkim

Słaba widoczność na Beskid
Słaba widoczność na Beskid 

Z Wału ruszyliśmy zielonym na północ. Dzisiejsza jazda była trochę mniej terenowa niż zwykle ale też w lasach warun był ciężki. Sporo wody i błota. Kręciliśmy sobie na luzie, zaliczając wzgórza Lubinka (412 m.n.p.m) oraz Słona Góra (403 m.n.p.m). Dość sprawnie nam to szło. Nie było kilometrowych wypychów, praktycznie cały czas w siodle poza odcinkami gdzie błoto uniemożliwiało podjazd. Potrzebowałem takiej lajtowej wyrypy. Dodatkowo tereny są dość mocno zurbanizowane, więc nie było problemów z dostępem do płynów, jak tydzień temu w Beskidzie ;). W końcu dotarliśmy do ruin zamku Tarnowskich. Ruiny są  dość rozległe i są to prawdziwe ruiny. Dodatkowo jest to świetne miejsce widokowe na Tarnów.

Dolna część ruin
Dolna część ruin 

Panorama Tarnowa, bez zbędnych dodatków
Panorama Tarnowa

Seba się zadumał
Seba się zamyślił ....

Stąd już rzut beretem do Góry Św. Marcina, gdzie znajduje się zabytkowy kościół, potężny przekaźnik oraz kolejne świetne widoki na miasto. Potem dość szybko wróciliśmy terenem do Tuchowa. 
Ciekawe to pogórze. Nie znam się na tym ale chyba są tu większe różnice wysokości pomiędzy dolinami, a szczytami wzniesień. Górki są mniej rozległe, bardziej 'strzeliste', przez co podjazdy i zjazdy są długie i strome. Po lasach musi się tu kryć wiele smakowitych MTB kąsków dla lokalnych dzikusów. Kiedyś dyskutowałem z jednym kolesiem, podmiejskie tereny, którego miasta są bardziej atrakcyjne dla MTB: Rzeszowa czy Tarnowa. Po dzisiejszej wyrypie chyba musiał bym mu przyznać rację, ze względu właśnie na te różnice w wysokościach. Dziś nie było praktycznie płaskich odcinków - cały czas jechaliśmy albo w górę albo w dół. Wyprawa dostarczyła mi sporo informacji, przydatnych przy planowaniu kolejnych wypadów w te okolice.




Dane wyjazdu:
18.88 km 2.00 km teren
01:02 h 18.27 km/h:
Podjazdy: m

TdP nie poczekało

Wtorek, 5 sierpnia 2014 · dodano: 05.08.2014 | Komentarze 6

Czytam rano, że peleton TdP jest spodziewany w Rzeszowie o 18:20 i że będą kręcić kółka po mieście do 18:50. Myślę sobie - czill, zdążę. Przyszedłem z roboty, zjadłem obiad, 18:15 było po ptakach. Obejrzałem w TV. Potem nie chciało mi się pakować maneli, więc wybrałem się na przejażdżkę bez plecaka, kasku, Stravy i GoPro. Snułem się powoli, przysypiając i pozdrawiając Stefana, wszyscy mnie wyprzedzali. Po 5 km żałowałem, że jednak nie MTB. Może pora na jakiś odpoczynek od roweru?
W ostatnią sobotę zrobiłem eksperyment i nagrywałem Gopro w 1080p z WYŁĄCZONYM Superview. Dopiero teraz doceniam ten tryb. Bez niego kamera ma kąty takie ... Cum-Łonowe. Dodatkowo Gopro zawiodło - 3 pliki filmowe były uszkodzone. Musiałem je poprawiać rekonstruując nagłówek MP4 skryptem w Pythonie. Trochę żal. Nie wiem czy to przez upał, czy przez to, że nie wziąłem zaślepki do złącza karty i wpadała ona w jakieś mikrowstrząsy. W każdym razie - mroczny, audio-wizualny didżej Marian zarzucił tym razem naprawdę grube piguły i wyprodukował kolejny, wątpliwej jakości psycho-edit (standardowo - najlepiej oglądać w HD).





Dane wyjazdu:
48.66 km 36.00 km teren
04:30 h 10.81 km/h:
Podjazdy:1178 m

Búrka ide!

Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 0

Po całotygodniowej, mejlowej dyskusji na cel sobotniej wyrypy wybraliśmy Beskid Niski. W godzinach porannych, z parkingu leśnego w miejscowości Stasiane, wraz z Tomkiem, Sebą i  Łukaszem ruszyliśmy w beskidzką dzicz w poszukiwaniu mocnych wrażeń. Pierwsza 'przeszkoda' na naszej trasie - wzgórze Ostra (687 m.n.p.m) jak mało jaka góra zasługuje na swoją nazwę. Cóż to był za wypych! Chyba jeden z najdłuższych w tym roku, dodatkowo podany na gorąco, w dresingu z gęstego jak zastygająca zaprawa murarska, beskidzkiego błota.

Wypych na Ostrą

Wypych na Ostrą

Większość szlaku na szczyt to stroma, droga zwózkowa, która dopiero przed samym wierzchołkiem zamienia się w singiel. Wiele obiecywałem sobie po zjeździe w kierunku południowym i jest on faktycznie stromy lecz niestety - pełen ostrych kamieni, zawalony gałęziami i zarośnięty. Niektóre fragmenty ze względu na zbyt wysokie koszty ewentualnego błędu trzeba było sobie zwyczajnie odpuścić - było po prostu za 'ostro' :). 

W kierunku Tylawy
W kierunku Tylawy 

Zielony szlak w pewnym momencie odbił w kierunku Zyndranowej ale my kontynuowaliśmy jazdę na południe, żółtym szlakiem "końskim", który kluczy leśną drogą pomiędzy wzgórzami Tokarni nad Jaśliskami (692 m.n.p.m) oraz Średniego Wierchu (616 m.n.p.m). Zjazd do szutru w Lipowcu wynagrodził nam lipę DH z Ostrej - naprawdę fajny, szybki odcinek. Po krótkim bufecie ruszyliśmy żółtym szlakiem na Kamień nad Jaśliskami (857 m.n.p.m). Polecam ten szlak ale w dół. Naprawdę konkretny singiel, fragmentami wiodący nad przepaściami nieczynnych kamieniołomów (przy zjeździe trzeba by tu mocno uważać ;)). Pod górę było dość mozolnie ale przynajmniej las chronił przed upałem.

Dawny PGR w Lipowcu
Dawny PGR w Lipowcu - coś dla miłośników pustostanów

Po mozolnej wspinaczce minęliśmy wierzchołek Kamienia i dotarliśmy do pasma granicznego. Jechałem ten fragment w 2012 roku ale w przeciwnym kierunku, czyli pod górę. Dziś jechaliśmy na zachód - zjazdy były FENOMENALNE. Przez błoto trzeba było uważać ale to naprawdę była to zajawka w czystej formie. Polecam.

Podkarpacki dzikus w swoim naturalnym środowisku (czyli na wyrypie z chłopakami w terenie)
Podkarpacki dzikus w swoim naturalnym środowisku (czyli na wyrypie, z kumplami, w terenie)

Podczas krótkiej przerwy pomiędzy kolejnymi,  zjazdowymi dawkami endorfin, na Fujowie (767 m.n.p.m) pogadaliśmy chwilę z parą Słowaków ... po angielsku. Po kolejnym świetnym zjeździe zatrzymaliśmy się chwilę na przełęczy Beskid. Postanowiliśmy opuścić granicę i zjechać do niebieskiego szlaku - czym skróciliśmy trochę drogę i pewnie zaoszczędziliśmy sobie parę kilometrów paryi.

Chłopaki jadą do Polski
Chłopaki jadą do Polski

Jazda niebieskim z powrotem do granicy upłynęła pod znakiem błota, parę dalszych km wzdłuż granicy to jeszcze większe bajoro. Dopiero od Jałowej Kiczery jechało się nawet dobrze. Seba i Tomek podjeżdżali jakieś ściany jak rasowe koksy :D. Pogoda zaczęła się psuć, zaczęło lekko kropić. Po jakich 36 km nasze koła dotknęły asfaltu po raz pierwszy dzisiaj, a my dojechaliśmy do największej atrakcji wyjazdu - słowackiej wieży widokowej. Wieża, nosząca nazwę "Svidník" została wybudowana w 30 rocznicę operacji dukielskiej i ma 52 metry wysokości. Wstęp kosztuje 1 euro.

Słowacja wieża widokowa w Barwinku
Słowacka wieża widokowa w Barwinku, mroczny klimat

Odbywał się tu zlot jakiegoś słowackiego gangu motocyklowego oldbojów - skóry, poprzecierane w kroku dżinsy, brody, bandany itp klimaty. Musieliśmy czekać aż ta wesoła ekipa opuści wieżę. W planie mieliśmy standardowy układ: dwóch wjeżdża na wieżę, dwóch pilnuje maszyn - na zmianę. Wtedy wypadł pan, który nadzoruje cały interes, z tekstem: "rýchlo páni, Búrka ide!!!!" i, że on nam niby rowery "powartuje!" .  W nadziei, że "wartuje" po słowacku znaczy coś innego niż "zajuma" wsiedliśmy do windy. W widzie, miła pani, w słowacko-polskim dialekcie powiedziała nam, że idzie burza (búrka) i, że boją się, że zaraz odetną im prąd :). Faktycznie perspektywa utknięcia w windzie na tym odludziu nie była zbyt zachęcająca. Wieża udostępnia turystom 2 tarasy: górny oszklony i dolny, bez zbędnych szyb. Wizyta na dolnym tarasie przekonała nas, że warto było zapłacić tego jednego jurka. Widok fenomalny chociaż, w kierunku Bieszczad nie było widać prawie nic za sprawą nadciągającej burzy. Warunki oświetleniowe były fatalne  - większość zdjęć mi nie wyszła.

Widok z wieży #1
Widok z wieży #1 

Widok z wieży #2
Widok z wieży #2

Długo tam nie wytrwaliśmy bo zerwał się śliny wiatr i zaczęły walić pioruny :). Drogę w dół pokonaliśmy po schodach, nie chcąc ryzykować utknięcia w windzie. Kolejne 40 minut spędziliśmy na ławce pod wejściem, licząc błyskawice. Gdy deszcz trochę ustał to stwierdziliśmy, że jak mamy marznąć, to po polskiej stronie i zaryzykowaliśmy zjazd do Barwinka. Jako, że byłem w koszulce bez rękawów to zmarzłem i przyjąłem trochę błota z przedniej opony prosto na ryj. Minęliśmy przejście graniczne i zaraz za nim zamelinowaliśmy się w przydrożnym barze. Perspektywa powrotu asfaltem nie była zbyt zachęcająca, na szczęście wciągnąłem hamburgera z frytkami + 1.5 litra płynów. Fastfood jest dla mojego organizmu jak wzbogacony uran dla reaktora atomowego - działa lepiej niż carbo, kofeina czy tauryna, a nawet EPO (!!!!!). Zalała mnie fala rozkosznego ciepła. Niska temperatura przestała być problemem. Asfaltowe kilometry do parkingu pokonałem w mgnieniu oka, a nie była to przyjemna trasa - droga krajowa, mokry asfalt i pędzące tiry. Ufajdałem okulary, miałem ograniczoną widoczność. Potem myliśmy rowery w wezbranej rzece, pod mostem, jak jakieś lumpy, dzicy ludzie. Warun pogodowy nas w tym roku nie oszczędza. Dzisiaj najpierw nas przegrzało, potem marzliśmy. Ostatnia sucha jazda to była chyba na początku kwietnia. Tak właśnie wygląda mój podkarpacki styl anno domini 2014, edycja letnia. Dzięki za jazdę chłopaki, bez wsparcia by mi się nie chciało. Do zobaczenia wkrótce :).

RELACJA SEBY


+6 km z piątku.